Arabska żona - Tanya Valko - ebook + audiobook + książka

Arabska żona ebook i audiobook

Tanya Valko

4,5

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Wstrząsająca historia Polki, która poślubiła muzułmanina.

Kiedy Dorota, uczennica szkoły średniej, poznaje Ahmeda, zakochuje się w nim bez pamięci. Jej najbliższe otoczenie nie kryje swojego negatywnego nastawienia do tego związku, mimo to młodzi spotykają się dalej – dziewczyna zachodzi w ciążę, w końcu biorą ślub. Po pewnym czasie wyjeżdżają do jego rodzinnej Libii. Tam ukochany pokazuje swoje prawdziwe oblicze - znika na całe dnie z domu, jest chorobliwie zazdrosny, nie stroni od rękoczynów. Dorota, zaślepiona miłością, nie zdaje sobie sprawy, że mąż jest zagrożeniem dla niej i jej córeczek. Orientuje się niestety, kiedy jest już za późno.

"Arabska żona" to rezultat ponad dwudziestoletnich kontaktów pisarki z krajami muzułmańskimi, efekt studiów i badań, doświadczeń własnych oraz zasłyszanych opowieści. Autorka połączyła w tej powieści wiele ludzkich historii, które przetworzyła na fikcję literacką.

Tanya Valko to pseudonim absolwentki Uniwersytetu Jagiellońskiego. Była nauczycielką w Szkole Polskiej w Trypolisie w Libii, następnie asystentką Ambasadora RP, obecnie mieszka w Arabii Saudyjskiej. Jest autorką książek o Libii: Libia od kuchni, Życie codzienne w Trypolisie oraz Sahara - ocean ciszy. Jej zainteresowania zdrowym stylem życia zaowocowały książkami: Dość odchudzania - czas na dietę i Nowoczesna książka kucharska. Arabska żona to jej debiut powieściowy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 593

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 17 godz. 36 min

Lektor: Katarzyna Anzorge

Oceny
4,5 (694 oceny)
471
122
66
28
7
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Joannarembarz

Dobrze spędzony czas

Asz napiszę recenzję! Fajny styl pisania, tylko że jeszcze NIGDY tak mnie nie irytowała dłówna bochaterka! Niogarnięta, rozdarta i sama organizuje sobie problemy. Dzwoni do męża i płacze bo kurczaka nie daje rady pokroić! Bardziej irytująca jest może tylko jej matka. I ciągle to "Ale ja nie Umim..(i się nie nauczę) " i "wymyślcie mi coś i mi pomóżcie! Może mnie to wkurza bo też wyszłam za mąż za granicą i żyje na wsi i spotykam polki którym NIE DA SIĘ pomóc. Bo zachowują się tak jak glowna bochaterka. Ale.. Idę czytać następną książkę. W koncu.. Pisarka skończyła to samo liceum co ja.. Może następną stworzona przez nią prosta będzie lepSiejsza 😁
21
nalka47

Z braku laku…

słaba. a przeczytana tak że ciężko tego słuchać.
00
Justysjustys

Nie oderwiesz się od lektury

Cudna♥️
00
EwaGrzegorzak1977

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam bardzo. książkę przeczytałam w mgnieniu oka ponieważ chciałam wiedzieć co spotka główna bohaterkę Dorotę jak wybrnie z danej sytuacji co zrobi ,jaką podejmie decyzję. tym samym książka trzyma w napięciu i chcesz do niej wracać. AJesli są osoby które chcą dowiedzieć się o kulturze i życiu w krajach Muzułmańskich to warto przeczytać tą książkę bo zwyczaje i codzienne życie przedstawione bardzo dobrze. napewno sięgnę po kolejny tom sagi.
00
donutdoll

Nie oderwiesz się od lektury

piękna lektura.. polecz całego serca
00

Popularność




 

 

Copyright © Tanya Valko, 2010

 

Projekt okładki

Sylwia Tymkiewicz

 

Zdjęcie na okładce

© Laila Jihad

 

Redaktor prowadzący

Marek Włodarski

 

Redakcja

Katarzyna Pawłowska

 

Korekta

Katarzyna Szajowska

 

ISBN 978-83-8234-823-1

 

Warszawa 2012

 

Wydawca

Prószyński Media Sp. z o.o.

02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28

www.proszynski.pl

 

Igorowi

za całokształt

 

Prolog

Stoję na pokładzie kontenerowca, trzymając się metalowej barierki. Cała dygoczę. Serce chce mi wyskoczyć z piersi, czuję je w skroniach, uszach, a nawet w mięśniach na całym ciele. Jeszcze chwila, a zacznę szczękać zębami, choć jest piękna orientalna zima i temperatura na pewno nie niższa niż dwanaście stopni. Malutka Daria obejmuje mnie mocno za nogi, wtulając twarz w fałdy obszernego starego płaszcza. W końcu udało się uciec z piekła.

– Mami – chudzina szepcze żałośnie, ściskając mnie jeszcze mocniej.

Podnosi główkę i spogląda na mnie zapuchniętymi od płaczu oczkami. Maleńkie usta drżą i wyginają się w podkówkę. Chwytam jej zimne paluszki w swoje dłonie i usiłuję ogrzać oraz przelać spokój, którego samej mi brakuje, w jej roztrzęsione i trzepoczące jak ptak małe serduszko.

– Już dobrze, córuniu, teraz wszystko będzie dobrze – mówię, nie do końca będąc o tym przekonana.

Wytężam wzrok, usiłując wypatrzyć coś na oddalającym się lądzie. Wieczorna mgiełka opada na wybrzeże i spowija minarety i kopuły meczetów różowym szalem. Płaskie dachy domów odbijają czerwone promienie słońca. Doskonale wiem, że za minutę, może dwie, ogromna bordowa kula zanurzy się w morzu i wszystko pokryje czarny jak sadza mrok. To już koniec, jestem bezpieczna.

Nieoczekiwanie ogarnia mnie straszliwa boleść, a rozpacz wyciska łzy cichutko spływające po zapadniętych policzkach. Wiem, że powinnam się cieszyć, bo w końcu jestem wolna. O to walczyłam, o to drapałam pazurami, narażając własne życie, lecz nie wyszło zupełnie tak, jak chciałam. Teraz, gdy jest już po wszystkim, boję się tylko jednego – że nigdy więcej jej nie zobaczę. Najgorsze jest to, że jeszcze będę musiała tutaj wrócić. Nagle zrywa się wiatr od lądu, niosąc ze sobą odurzającą woń jaśminu, zapach rozgrzanych murów i pyłu unoszącego się w powietrzu. Zamykam oczy i poddaję się uspokajającemu kołysaniu statku, który unosi mnie w nieznaną, ale na pewno lepszą przyszłość.

 

Emir z Arabii

 

Urodziny

W końcu mam te upragnione osiemnaście lat i nikt, ale to nikt, nawet moja despotyczna mamuśka nie zmusi mnie do powrotu do domu o dziesiątej wieczorem. Nie może mi już zabronić wyjścia na dyskotekę czy do pubu. Och, pamiętam ostatniego sylwestra! Jak zawsze tragedia. Możliwość zabawy z kuzynkami w domu ciotki pod okiem dorosłych. „Dobrze się bawicie, dziewczynki? Tylko nie rozrabiajcie za bardzo! A co tutaj robi to wino? Kto je przyniósł?”. Boże! Coroczny koszmar.

Mama nazywa mnie księżniczką, kwiatuszkiem, koteczkiem i swoim ukochanym skarbem. Twierdzi, że nie pozwoli mnie skrzywdzić żadnemu facetowi. Ale czy mnie musi spotkać to samo co ją? Mój ojciec złamał jej serce i zrujnował życie, co wcale nie oznacza, że wszyscy mężczyźni są podli. Miała pecha. A poza tym głupio postępowała, dawała się oszukiwać, pozwalała na wszystko. Ja sobie to zupełnie inaczej urządzę. Będę księżniczką i wybrany przeze mnie królewicz będzie mnie musiał przez cały czas zdobywać i adorować, bez wytchnienia, dwadzieścia cztery godziny na dobę. Będzie przynosił kwiaty, obsypywał mnie prezentami, będzie szarmancki, elegancki, cudowny i będzie mnie kooooochał na zabój.

Prawdę powiedziawszy, jeszcze nie trafiłam na moją drugą połowę. To nie takie proste, wiem o tym. I nigdzie mi się nie spieszy. Przecież mam dopiero osiemnaście lat.

 

Urodziny świętuję w najlepszym pubie w mieście – może coś się wydarzy?! Jedno jest pewne – będę tańczyć do rana, pić najlepsze wino i palić papierosy, choć nie robię tego często i w zasadzie nie lubię, ale w końcu jestem dorosła!

Ktoś by powiedział: pub jak pub. Ale jak mi się tutaj podoba! Dotąd nie chodziłam po takich miejscach. Pulsujące światła i lasery śmigające po ścianach oślepiają i powodują kolorowy zawrót głowy. Muzyka gra tak głośno, że nie tylko nie da się rozmawiać, ale nawet nie słyszę własnych myśli ani bicia serca. W środku dudni mi jedynie techno: łup, łup, łup. To jest to! Ja i moje dwie najlepsze psiapsióły z klasy z chłopakami patrzymy na siebie porozumiewawczo – ale czad! Drogę do baru torujemy sobie łokciami. Stoimy na palcach i chwytamy, co dają. W końcu mamy wszystko, czego nam trzeba, i rzucamy się na ostatni wolny stolik. Krzyczymy, aby się usłyszeć, lecz nic z tego nie wychodzi i w końcu po paru łykach pokazujemy sobie na migi, że chyba dobrze by było wyjść na parkiet. Szaleństwo, po paru minutach spływam potem. W sumie nie lubię takich tłumów – wszyscy się o siebie obijają, a taniec polega na gibaniu się w miejscu. Po chwili zaczynam przepychać się w stronę naszego stolika. Oczywiście obsiadła go już inna grupa, po piwie nie ma śladu, a butelka wina wyparowała. Bezradnie rozglądam się dookoła. Moje towarzystwo świetnie się bawi we własnym gronie, a ja czuję się jak piąte koło u wozu. Zresztą jak zawsze.

Do jasnej cholery, to są w końcu moje urodziny i głupio byłoby zmyć się na samym początku imprezy. Muszę wytrzymać przynajmniej do dwunastej. Ciężko wzdycham i zaczynam podpierać ściany. Nachodzą mnie czarne myśli. Ze mną zawsze tak jest – dążę do czegoś, często po trupach, a kiedy już mam to w garści, okazuje się, że jest do bani. Bramkarze wpuszczają grupy wrzeszczącej młodzieży, która chce tylko zabawy, tańca, alkoholu, seksu, prochów i Bóg raczy wiedzieć czego jeszcze. Aż się boję, bo dotąd nie spotykałam się z takimi ludźmi. W zasadzie z nikim się nie zadawałam, większość czasu spędzając z mamą, a jak koleżanki, to u nas w domu albo w cukierni w pobliżu szkoły. W co ja się wpakowałam?!

– Mała, chcesz działeczkę? Coś widzę spięta jesteś. – Wyżelowany brunet chwyta mnie za ramię.

– Spadaj! – obruszam się. – Czy ja wyglądam na ćpunkę?!

– Tu nikt nie jest ćpunem, a wszyscy biorą. To może jakiś proszeczek na rozluźnienie, co, lodowa królewno?

Obracam się na pięcie i wpadam między tańczących. Z dwojga złego tutaj jest bezpieczniej. Nie mam pojęcia, gdzie podziała się grupa zaproszonych przeze mnie kumpli. Rozglądam się, stojąc na palcach, ale nikogo nie widzę. Po prostu mnie olali – jak miło. W tym cholernym pubie jest duszno, parno i śmierdzi papierosami. Tak marzyłam o tym wyjściu, a teraz chcę stąd po prostu uciec.

W końcu zbliża się dwunasta. Jeszcze tylko wypiję przy barze szklankę zimnej wody i zmykam. Klejącą się ręką wycieram pot z czoła. Mogliby otworzyć jakieś okno. Chcę wziąć prysznic, zmyć z siebie cały ten gnój. Też mi urodziny! Dobrze przynajmniej, że napaleni samcy przestali ślinić się na mój widok. Zamroczeni od gorzały i prochów nie zwracają już na nic uwagi albo wybrali sobie łatwiejszy towar. A jest w czym przebierać. Dosłownie do wyboru do koloru, włącznie z upodobaniami. Dziewczyny mają rajstopy, tak zwane burdelówki, koniecznie w czarnym kolorze, a faceci obcisłe siatkowe T-shirty. Na ramionach, plecach, tyłkach lub nogach mają mniejsze lub większe dziary. Wyglądają jak papugi ze zwariowanej ptaszarni. Spadam stąd. Nagle czuję na sobie czyjś wzrok. Nie... Dość wrażeń jak na jeden wieczór!

W końcu go zauważam. Siedzi w kącie przy barze, częściowo zasłonięty przez sterty wiszących kieliszków i kufli na piwo. Nieśmiało uśmiecha się do mnie. Czy to możliwe, żeby ktoś w tej tancbudzie nie był nachalny i chamski?! Jest jakiś inny. Nie wiem, na czym to polega, ale coś mnie zatrzymuje i każe zostać jeszcze chwilkę. Taki beznadziejny wieczór, może przynajmniej końcówka będzie sympatyczna.

– Jedno czerwone, proszę – szybko zamawiam wino u barmana, bo przecież nie mogę tak stać i się na niego gapić. Zapalam papierosa, jakby nie dość było tutaj dymu, ale nie wiem, co zrobić z rękami.

Mężczyzna przy barze ma dziwne oczy. Nawet nie można powiedzieć, że czarne – są roziskrzone, jak płonące węgle w piecu. To jakiś Włoch albo Latynos?

Wstaje. Czyżby chciał wyjść?! Jednak nie. Idzie w moim kierunku. Nie mogę oddychać.

– Cieść! – przystojny mężczyzna, mówiący z dziwnym akcentem, usiłuje przekrzyczeć muzykę. Miałam rację, to cudzoziemiec!

– Hi! – odpowiadam zakłopotana, czerwieniąc się po same uszy i spuszczając wzrok. Angielskiego, wprawdzie niezbyt pilnie, ale uczę się w końcu od dziecka.

– Nie nuziś sie? – pyta.

– No... tak trochę. W sumie to już się zmywam.

– A sama jest?

Oj sama, sama, mówię w duszy i wzdycham żałośnie.

– Zgubiłam towarzystwo – odpowiadam półgębkiem. – Kumple... tam, gdzieś...

Uśmiecha się. Nie od ucha do ucha, tylko tak jakoś elegancko. Wszystko w nim jest jak spod igły, jakby z innej bajki, a dochodzi przecież północ, jesteśmy w zadymionym, obskurnym pubie, wokół rozwrzeszczane grupy oszołomów skaczących po parkiecie.

– Mogę odprowazić? – pyta cicho po chwili. – Oj, zapomniałem. Mam na imię Ahmed. Ahmed Salimi.

– A ja myślałam, że jesteś Włochem – wzdycham trochę zawiedziona.

– Niestety, nie – mówi z przekąsem. – Tylko Arabem i tylko Libijczykiem.

– Nie chciałam cię obrazić – odpowiadam szybko. – Ja po prostu inaczej sobie wyobrażałam Araba. Wiesz, tak jak w książkach, telewizji. Nigdy tam nie byłam...

– Z Baśni tysiąca i jednej nocy i szkolnych podręczników o średniowiecznych podbojach? Obrazek szalonego jeźdźca na koniu z turbanem na głowie i kindżałem w dłoni? Trochę się zmieniło od tego czasu – słyszę urazę w jego głosie. – A może jakiś bardziej współczesny wizerunek?

– Ja nie interesuję się polityką – próbuję go uspokoić. – To wszystko takie gadanie dla sensacji. Mnie to w ogóle nie obchodzi. – Zapanowuje nieprzyjemne milczenie. – A czy Beduini w białych sukienkach nadal jeżdżą po pustyni na wielbłądach? Czy już wymarli? – próbuję powiedzieć coś zabawnego dla rozładowania atmosfery.

– Moje dziecko – mówi z bardzo poważną miną, nachylając się i szepcząc mi prosto do ucha. – U nas beduini mają mercedesy i namioty wielkości willi, a do ich masztów montują anteny satelitarne.

Patrzę na niego zaskoczona.

– Ściemniasz – wybucham nerwowym, niepohamowanym śmiechem.

On, nadal poważny, taksuje mnie wzrokiem. W kącikach jego oczu widzę jakieś błyski, lecz nie potrafię ich rozszyfrować. Trochę się boję. Chyba odrobinę przesadziłam. A jeśli on jest...

Ahmed śmieje się na całe gardło.

– Ale tak naprawdę jest – mówi. – Co kraj, to obyczaj.

– Ja jestem Dorota, ale mówią na mnie Dot – przedstawiam się, oddychając z ulgą.

Podajemy sobie dłonie. Jaką on ma delikatną skórę. Paniczyk z namiotu, jeżdżący białym mercedesem, albo lepiej srebrnym, srebrny metalik.

– Teraz, jak już się znamy, możesz mnie odprowadzić – łaskawie pozwalam. – Prawdę powiedziawszy, nie podoba mi się ten lokal. – Zaciskając wargi i marszcząc nos, robię głupią minę i ze śmiechem wybiegam na świeże powietrze.

 

Droga do domu jest wyjątkowo długa. Mój blok znajduje się dwie przecznice od pubu, ale my idziemy na „wydłużone skróty”. Jest cudownie. Odprowadzanie trwa do białego rana. Mamy sobie tyle do powiedzenia, że jedno drugiego nie chce dopuścić do głosu. Przekrzykujemy się, szturchamy łokciami i zachowujemy jak para wariatów. A co najdziwniejsze, wydaje mi się, jakbym go znała od zawsze. On coś zaczyna mówić, ja kończę, i na odwrót. Dwa różne kraje, dwie różne kultury, a jednak jesteśmy tacy podobni. Najważniejsze, że nie ma żadnego obłapiania i buziaków. Ahmed nawet nie próbuje i sądzę, że jest to oznaka szacunku. Tak trzymać! Nad ranem padam ze zmęczenia. Już tak przyzwyczaiłam się do jego śmiesznej polskiej wymowy, że sama mówię mu na pożegnanie: „Cieść Ahmed”.

Love, love, love

Jesteśmy umówieni na telefon. Nie mogę się doczekać i boję się, że nie zadzwoni. Cały czas waruję w przedpokoju, gdzie stoi przestarzały aparat i udaję, że mam tutaj coś pilnego do zrobienia. W końcu, aby nie wzbudzać podejrzeń, zabieram się za porządki w pawlaczu.

– Dociu, dzisiaj niedziela – napomina mnie mama. – Nie wolno sprzątać.

– Ale w tygodniu nigdy nie ma czasu – kłamię jak z nut. – Chcę coś znaleźć, przy okazji poukładam resztę rupieci.

– Rób, co chcesz, ale mówię ci, że to grzech – upiera się przy swoim.

– Od kiedy jesteś taka religijna? – pytam kąśliwie.

Dzwoni telefon i dopadam go pierwsza.

– To ja, Ahmed – słyszę jego głos i nogi mi miękną.

Mamuśka oczywiście stoi tuż obok i patrzy ze zdziwieniem. Wygląda, jakby z ciekawości chciała mi wyrwać słuchawkę. Ona nie lubi tracić kontroli, szczególnie nade mną, musi wszystko wiedzieć.

– To do mnie, mamo – mówię ostro i odwracam się do niej plecami. Nadal czuję jej obecność, jakby wmurowało ją w podłogę. – Dasz mi porozmawiać, czy będziesz podsłuchiwać?! – staję się nieprzyjemna.

– Ładnie, ładnie! – rozzłoszczona podnosi głos. – Raz poszła do jaskini rozpusty i już ma tajemnice. Seks i prochy, co wybrałaś? Może jakiś dealer proponuje ci działkę?! – podniesionym tonem zagłusza słowa Ahmeda.

– Przepraszam, ktoś nie daje mi rozmawiać. Nic nie słyszę – tłumaczę mu. – Zaczekaj chwileczkę. – Biorę głębszy oddech. – Dasz mi w końcu, do cholery, zamienić dwa słowa, czy nie?! – wrzeszczę, zasłaniając słuchawkę ręką. Matka obrażona obraca się na pięcie i wychodzi. – Przepraszam, drobne kłopoty – zupełnie innym tonem zwracam się do mojego miłego rozmówcy.

– Słyszę – śmieje się rozbawiony. – Nie przejmuj się, u nas w rodzinie też tak czasami na siebie krzyczymy, co wcale nie oznacza, że się nie kochamy.

Uff! Jak on dobrze wszystko rozumie. Siadam na podłodze w kącie przedpokoju, zamykam drzwi i zaczynamy rozmowę.

– Może po południu pójdziemy na kawę? – proponuje. – Będziemy mogli spokojnie pogadać. Dzisiaj wieczorem muszę już jechać.

– Gdzie? Dlaczego? – Ledwo go poznałam, a już chce zniknąć z mojego życia. Nie zgadzam się!

– Studiuję w Poznaniu. W zasadzie robię doktorat – smutno odpowiada. – Przyjechałem tylko na weekend odwiedzić kolegę z liceum, rodaka. Mieszka niedaleko ciebie, bardzo sympatyczny gość. Ma żonę Polkę, dwójkę ślicznych, lecz rozwrzeszczanych dzieci i psa.

– Poważnie?! To co w takim razie robiłeś wczoraj wieczorem w pubie?

– Mieli zlot rodzinny, o którym dowiedzieli się dopiero w piątek. U teściowej, więc odmowa nie wchodziła w grę – mówi i nie mam powodu mu nie wierzyć. – Chcieli mnie ze sobą zabrać, ale bez przesady. Nie znam tam nikogo, na pewno wódka lała się strumieniami, do jedzenia góry świniny, więc nie za bardzo odpowiadałaby mi taka sytuacja. Poszedłem do kina, a kiedy wróciłem, ich jeszcze nie było. Uciekł mi ostatni pociąg, a jedyny otwarty o tej porze lokal w waszym miasteczku to pub, w którym się poznaliśmy. Oto cała historia.

– Zeznajesz jak na spowiedzi – śmieję się skrępowana faktem, że mi się tłumaczy.

– Nie wiem, jak to się robi, ale szczerze opowiadam, jak było.

– Przyjdź pod mój blok o czwartej, to pójdziemy na kawę i pyszne ciacho – decyduję.

Nie pozostaje nam nic innego, jak widywać się w weekendy. Jeszcze niecały rok został mu do obrony pracy doktorskiej – prawie tyle co mnie do matury. Uzgodniliśmy, że będziemy się wzajemnie mobilizować i ciężko pracować, żeby osiągnąć jak najlepsze wyniki. Może w końcu zacznę się uczyć, bo do tej pory bywało różnie.

Ahmed jest informatykiem, mieszka w Polsce od czterech lat i dlatego tak dobrze zna nasz język. Trochę dziwnie mówi, ale to tylko akcent i zmiękczenia tam, gdzie ich nie ma, słów zna chyba więcej ode mnie. Mówi, że uczył się słownika na pamięć, ale dla niego to betka, bo od dziecka wkuwał Koran, więc ma wprawę. Nawet przy polskim bezrobociu nie narzeka na brak pracy. Razem z dwoma kolegami z roku założyli firmę i robią jakieś oprogramowania dla małych lub trochę większych firm. Chyba nieźle im idzie, bo okazało się, że w Poznaniu wynajmuje kawalerkę, ma samochód i sam przyznaje, że żyje mu się wygodnie.

Przez cały tydzień nasz jedyny kontakt ogranicza się do rozmów telefonicznych. Mama podsłuchuje po drugiej stronie drzwi. Nie mam komórki, bo nas na to nie stać, więc muszę godzinami wisieć na starym aparacie, przez który ledwo co słychać.

– Nie mogę się doczekać piątku – słyszę jego głos w słuchawce.

– Ja też – odpowiadam półgębkiem. – Będziesz jak zwykle?

– Tym razem jest szansa, że urwę się trochę wcześniej, bo mój promotor się rozchorował. Niech tam, dopuszczę się dezercji.

– To znaczy? – Stres kiepsko wpływa na moje szare komórki.

– Pójdę na uczelnię, pokręcę się trochę, pokażę jak największej liczbie osób i... – zawiesza głos – pobiegnę na pociąg. Wagary.

– To świetnie.

– Jakby cię ktoś posłuchał, doszedłby do wniosku, że jesteś milczkiem lub prawie niemową – podsumowuje niezbyt zadowolony.

– Mówiłam ci, jaką mam sytuację – jeszcze bardziej ściszam głos. – Dość krępującą – szepczę.

– Postaram się ją rozwiązać – obiecuje.

Czekam na dworcu i zniecierpliwiona drepczę w miejscu. W końcu w oknie wagonu widzę jego uśmiechniętą twarz. Coraz ciężej jest mi wytrzymać cały długi, beznadziejnie nudny tydzień. Chciałabym go widywać codziennie, ale wiem, że to niemożliwe. Przynajmniej do czasu matury.

– Cieść, jak się masz? – Na przywitanie delikatnie całuje mnie w czoło.

– Świetnie, choć dość samotnie.

– Teraz samotnie?

– Nie, przez cały tydzień – tłumaczę mu jak rozkapryszona dziewczynka.

– Ucz się, to nie będziesz miała czasu na rozmyślania. Czas szybciej zleci.

Biorę go pod ramię i idziemy do centrum. Parę osób ogląda się za nami, ale zauważyłam, że tak to już jest. W małych miasteczkach robią wielkie oczy na każdego obcego, tym bardziej śniadego. Dla nich to sensacja. Boję się, żeby nie wzięli mnie na języki, bo oczywiście jeszcze nic nie powiedziałam mamie. – Zabieram cię na kolację do mojego kolegi, tego u którego zazwyczaj się zatrzymuję. – Ahmed ustala plan działań. – On i jego żona chcieliby cię w końcu poznać. Może się z nią zaprzyjaźnisz... choć nie byłbym tego pewien. Wydaje mi się, że jesteście troszkę różne – mówi tajemniczo.

– Zobaczymy. – Cieszę się na wieczór poza domem, choć wiem, że będą kłopoty z mamą.

Kierujemy się w stronę eleganckiego nowego osiedla czteropiętrowych bloków z ochroną i kamerami.

– Dobrze im się powodzi – stwierdzam, nie mogąc oderwać oczu od świeżych tynków, balkonów pełnych kwiatów i przystrzyżonych trawniczków. „Czemu na moim osiedlu nie może tak być?” – zastanawiam się w duchu.

– Ali jest dobrym lekarzem. Studiował w Niemczech, a do Polski przyjechał na specjalizację. – Widząc moją zazdrość, Ahmed usiłuje usprawiedliwić kolegę.

– Że też wybrał akurat Polskę – dziwię się.

– Poznał Wiolettę, która przyjechała latem do sezonowej pracy. Dalej poszło szybko: love, ślub, dziecko albo w odwrotnej kolejności. Doesn’t matter! – śmieje się zadowolony ze swojego dowcipu. – Na koniec doszli do wniosku, że z niedużymi pieniędzmi, które mają, łatwiej im będzie urządzić się tutaj, a nie gdzieś na zgniłym Zachodzie. A wszystko przez to, że ona nie chciała pojechać do niego, głupia... – Z pogardą wygina wargi.

Wchodzimy do budynku. Czysta, szeroka klatka schodowa. U mnie w bloku każda ściana wymazana jest graffiti i czuć woń moczu pomieszanego ze smrodem wymiocin.

– Ładnie tutaj – mówię szeptem, jak w kościele. – Mogłabym tu mieszkać.

– Blok zawsze pozostanie tylko blokiem. Nie ma to jak dom.

– Marzenie ściętej głowy – śmieję się.

Drzwi otwiera nam uśmiechnięty łysiejący Arab, ubrany na sportowo, lecz bez butów czy pantofli.

– Salam alejkum – mówi na przywitanie i wpuszcza nas do środka.

Ze zdziwieniem patrzę na Ahmeda.

– To znaczy dzień dobry, a ściślej: pokój z tobą – tłumaczy.

– Muszę się nauczyć, ładnie brzmi.

Po chwili przedpokój zapełniają krzyczące dzieci, skaczący pies, a na koniec, jak gwiazda, wkracza Wioletta. Ma chyba około trzydziestki, lecz mocny makijaż dodaje jej lat. Ubrana jest w kuse mini, krótki moherowy sweterek odsłaniający dolną część brzucha oraz czarne burdelówki. Na stopy wsunęła szpilki na metalowym wysokim obcasie. Włosy ma w totalnym nieładzie, nieumiejętnie sklejone pianką lub żelem. Ja, młodsza o co najmniej dziesięć lat, prezentuję się jak jej matka. Popielata prosta wiskozowa sukienka do pół łydki z małym dekoltem pod szyją i długimi rękawami może pasuje do moich blond włosów, skromnie spiętych w mały kok, lecz teraz widzę, że jest zbyt staroświecka i za elegancka na tę okazję.

– Cześć, cześć piękna. – Kobieta zwraca się do mnie protekcjonalnie i udając, że mnie całuje, cmoka powietrze. – Już nie mogliśmy się doczekać, żeby cię poznać. – Lustruje mnie od stóp do głów. – Ależ ty młoda jesteś, skończyłaś już osiemnaście czy Ahmed zabiera się za nieletnie?

– Daj spokój – przerywa jej mąż. – Wchodźcie dalej, zapraszamy.

Przechodzimy do nowocześnie umeblowanego salonu, w którym detale świadczą o pochodzeniu właścicieli. Na jednej ścianie wisi kilimek z jeleniami na rykowisku, zaraz obok w pozłacanej plastikowej ramce reprodukcja Matki Boskiej Częstochowskiej, na segmencie zaś stoi arabska fajka wodna i tabliczki z napisami w dziwnym, pełnym zawijasów piśmie, a obok mnóstwo skórzanych wielbłądów, wypchanych osiołków i glinianych figurek przedstawiających Arabów w ludowych strojach.

– Proszę. – Ali wskazuje miejsce na kanapie, na które błyskawicznie wskakuje pies. – A poszedł mi stąd! – krzyczy na niego i dorzuca jeszcze jakieś słowa, których nie rozumiem.

– Nie szkodzi, ja lubię zwierzęta – śmieję się i klepię przymilnego kudłacza.

– U nas wieprzowiny się nie jada – ni z tego, ni z owego informuje mnie Wioletta. – Mam nadzieję, że obejdziesz się w jeden wieczór bez wiejskiej kiełbasy? – wyczuwam złośliwość w jej głosie.

– Ja również bardzo rzadko jem takie rzeczy. Są ciężkostrawne i mi nie służą – staram się mówić jak najbardziej elegancko i odpowiednio dobierać słowa.

– Ty w ogóle chyba mało co jadasz – kontynuuje Wioletta. – Wychudzona jesteś. Cóż, jak ja byłam nastolatką, to też mogłam żyć tylko miłością. – Obraca się na pięcie i wymownie wzdycha.

Staje w drzwiach do kuchni i pali papierosa, wydmuchując przy tym kłęby dymu. Chyba się jednak nie polubimy.

– Wioletta, przyhamuj, co cię znowu ugryzło? – Ali zwraca się do niej podniesionym, ale zarazem błagalnym tonem. Na pierwszy rzut oka widać, kto rządzi w tym domu. – Popatrz, jaki zbieg okoliczności – mówi do mnie ciepło gospodarz. – Ahmed przyjechał w odwiedziny do mnie, a poznał taką piękną dziewczynę. Nasz paniczyk znalazł sobie królewnę. Zawsze był wybredny.

– To gdzie się poznaliście? – Wioletta włącza się do rozmowy.

– Mówiłem wam, w pubie. – Ahmed po raz pierwszy się odzywa. Po jego minie widzę, że nie jest zadowolony.

– To jedyny godny uwagi lokal w tej dziurze. Kiedyś mogłam tam przesiadywać godzinami. – Kobieta rozmarza się i wzdycha z tęsknotą. – Ty oczywiście masz czas i możliwości, żeby się bawić – zwraca się do mnie – ale ja jestem już ugotowana – dom, dzieci, i na domiar złego ten cholerny pies.

– Byłam tam po raz pierwszy w życiu – tłumaczę się jak mała dziewczynka. – Ja nie chodzę po takich miejscach.

– No tak, ty jeszcze jesteś na etapie, że cieszysz się, idąc do cukierni czy McDonalda. – Uśmiecha się kpiąco i z politowaniem kiwa głową.

– To się raczej nie zmieni – odpowiadam.

Mężczyźni wymieniają ponure spojrzenia. Ali zapala papierosa, a Ahmed pije zimną wodę szklanka za szklanką. Nagle, jak na komendę, wstają i wychodzą z salonu. Słychać ich przytłumione głosy, jakieś dziwne cmokanie językiem, a po chwili stłumiony śmiech. Co im tak wesoło?! Po krótkiej chwili wracają i już odprężeni zajmują swoje miejsca.

– Nakrywamy do stołu, czas coś zjeść – radośnie odzywa się pan domu, klepiąc się rękami po udach.

– To rusz dupę, co ci stoi na przeszkodzie? – Wioletta ordynarnie zwraca się do męża. – Może przyrosła ci do kanapy, bo ciągle na niej przesiadujesz? Dalej!

Tego dla mnie już za wiele. Wściekła, porozumiewawczo spoglądam na Ahmeda. Albo natychmiast wyjdziemy, albo będzie karczemna awantura, na dokładkę chce mi się płakać. Jak zawsze rozumiemy się bez słowa, więc obydwoje wstajemy, przechodzimy przez korytarz i opuszczamy ten „gościnny” dom.

– Ahmed, Dorota! – słyszymy nawoływania Alego. Rozbrzmiewają echem na całej klatce schodowej. – Wracajcie, przepraszam!

– Illa liqa! – Ahmed zatrzymuje się na moment i krzyczy, podnosząc głowę do góry.

Patrzę na niego zdziwiona, lecz nawet nie chcę wiedzieć, co to znaczy.

– Moja koleżanka z klasy urządza sylwestra. – Znów rozmawiamy przez telefon, z tą jednak różnicą, że leżę na łóżku u siebie w pokoju, bo mam już komórkę, którą Ahmed kupił mi na Mikołaja.

– I co sugerujesz? – mówi niezadowolony.

– Nie miałbyś ochoty się ze mną wybrać? – pytam, zdziwiona jego postawą.

– Żeby było jak u Alego? Tym razem twoi koledzy mogą mnie otłuc, że zabieram im taką laskę.

Nie wiem, czy to komplement, ale nie cieszy mnie jego ton. Nasze stosunki oziębły nieco po wizycie u Alego i Wioletty. Widujemy się rzadziej, bo teraz Ahmed nie ma gdzie się zatrzymać i za każdym razem musi wynajmować pokój w hotelu. Prywatne kwatery odpadają, bo warunki są tragiczne, poza tym mieszkańcy naszej miejscowości nie chcą wynajmować pokoju nawet najspokojniejszemu Arabowi. Znaleźliśmy się w patowej sytuacji.

– Może przyjedziesz do mnie do Poznania – odzywa się po dłuższej chwili. – Duże miasto i ludzie trochę bardziej otwarci. Uczelnia organizuje bal sylwestrowy, będzie elegancko, bez bijatyk i docinek.

– Chciałabym, ale jak to powiedzieć mamie? Boję się, że nie pójdzie z nią łatwo.

– Dlaczego?

– Trzyma mnie krótko. Nie mogę sobie jeździć, gdzie chcę i z kim chcę. Nieważne, że jestem już pełnoletnia.

– Może byś mnie przedstawiła? – pyta nieśmiało. – Jeśli się nie wstydzisz.

– Dlaczego mam się wstydzić? – Serce bije mi z podniecenia i radości. – Nie jesteś garbaty ani kulawy...

– Jestem Arabem, a to dla was oznacza kogoś jeszcze gorszego – mówi chłodno.

– Nie dajmy się zwariować.

– Jeśli, jak mówisz, twoja mama jest tradycjonalistką, możesz mieć ostrą przeprawę nawet z zaproszeniem mnie do domu.

Oczywiście nie mylił się.

– W końcu łaskawie zechciałaś mnie poinformować, że kogoś masz! – zaczyna matka podniesionym głosem. – Całe miasto już mówi, że szlajasz się z jakimś kolorowym!

– Nie przesadzasz, mamo? Czy ludzie nie mają nic lepszego do roboty, tylko plotkować na mój temat? – Postanawiam rozegrać to rozsądnie, bo zdaję sobie sprawę, że pójście na noże z moją matką nic nie da. Muszę zachować spokój i nie dać się sprowokować.

– Kogo ty chcesz mi do domu przyprowadzić, Cygana? – wbija pierwszą szpilę.

– Ahmed jest Arabem...

– Co?! – Nie zdążyłam skończyć zdania, a matka wrzasnęła jak oparzona. – Araba, brudasa, terrorystę! – kontynuuje, chwytając się teatralnie za głowę.

– Nie sądziłam, że jesteś rasistką, od tego już tylko krok do faszyzmu.

– Ty smarkulo, będziesz mnie od hitlerowców wyzywać?! – Zaczerwieniona ze złości uderza mnie w policzek. Nie byłam na to przygotowana.

– Nie chcesz go poznać, to nie! – krzyczę ze łzami w oczach. – Ale ja nadal będę się z nim spotykać. – Odwracam się do niej plecami i usiłuję się opanować.

– Zabraniam ci albo precz z mojego domu!

– Wyrzucasz mnie?!

– Albo, albo, masz wybór!

– Chciałabym tylko ci uzmysłowić, że jest to teraz zarówno twoje, jak i moje mieszkanie. Kupił je ojciec i zostawił nie tylko dla ciebie. Jak ci coś nie pasuje, to możesz się wyprowadzić. Ja już, Bogu dzięki, jestem pełnoletnia. Podaj mnie do sądu albo wezwij komornika.

Obracam się i prawie biegnę do siebie. Nie chcę dać jej tej satysfakcji, żeby widziała, że płaczę. Jestem w szoku. Nie spodziewałam się po mojej matce takiego zachowania. Ahmed miał rację.

– Przyjeżdżam na sylwestra do ciebie. W zasadzie mogę parę dni wcześniej, bo przecież mam wolne – informuję go trzęsącym się głosem przez telefon.

– Źle poszło – słysząc mnie, nie potrzebuje wyjaśnień.

– Jak przewidywałeś.

– To może ja przyjadę w ten weekend i zrobimy twojej mamie niespodziankę – mówi z lekkim rozbawieniem. – Spróbuję podbić ją moim urokiem osobistym. – Śmiejemy się, choć czujemy, że nie będzie łatwo.

– Nie wiem, czy to dobry pomysł – zaczynam się wahać.

– Nic się nie martw. Wiem, jak postępować z twardymi, upartymi starszymi paniami. W końcu też mam matkę.

Ahmed siedzi na wytartej kanapie w maleńkim salonie, w rękach mocno ściska wielki bukiet czerwonych róż, a pudło z czekoladkami położył sobie na kolanach. Widzę, jak bardzo jest spięty, choć udaje wyluzowanego.

– Myślisz, że za chwilę przyjdzie? – pyta po raz kolejny.

– Już za minutkę, już za momencik... Msza kończy się o pierwszej, droga trwa maksymalnie piętnaście minut...

Zanim kończę mówić, słyszymy zgrzyt klucza w zamku. Głęboki oddech. Sama nie wiem, czego mogę się spodziewać. Ostatnio matka mnie zaskakuje. Dopóki byłam dzieckiem, wszystko układało się jak w bajce, bardzo się kochałyśmy. Lecz im stawałam się starsza, tym matka była bardziej oziębła, nerwowa i kąśliwa. Zupełnie tego nie rozumiem. Jeśli się boi, że ją opuszczę, wyfrunę z naszego idealnego gniazdka, to czemu robi wszystko, abym chciała to uczynić jak najprędzej?

– Witam panią. – Ahmed wstaje i całuje moją zdziwioną matkę w rękę. – To wielki zaszczyt dla mnie poznać mamę Doroty – mówi, wręczając jej kwiaty i czekoladki.

– Toście mnie zaskoczyli – przyznaje, z trudem zamykając otwarte usta.

Siadamy. Patrzymy na siebie wyczekująco. Niedobrze.

– To ja podam ciasto, mam nadzieje, że się udało. – Zrywam się na równe nogi, nie mogąc znieść milczenia. – Kawa czy herbata, a może cola?

– Poproszę kawę. – Ahmed uśmiecha się niepewnie.

– Dla mnie może być to samo – burczy mama, patrząc chłodno na mojego śniadego chłopaka i próbując wynaleźć najmniejsze niedociągnięcie w jego wyglądzie. Nie ma szans, bo on jest naprawdę przystojny. Wysoki i szczupły, kędzierzawe włosy ma dobrze przystrzyżone, twarz ogoloną na gładko, włoski garnitur jak spod igły, koszula perfekcyjnie wyprasowana, a krawat idealnie dobrany do całości.

– To co pan robi u nas w Polsce? Poluje na młode dziewczyny, bałamuci je i zostawia? – Mama zaczyna miłą konwersację.

Trzęsącymi się rękami nakładam biszkopt z galaretką, rozlewam kawę i biegnę pomóc mojemu chłopakowi.

– Pani bardzo dobrze wychowała córkę. – Ahmed nie odpowiada na pytanie bezpośrednio. – Może być pani dumna, Dorota nikomu nie da się zbałamucić.

– To co pan tutaj robi? Na co pan liczy? – nie poddaje się.

– Myślę poważnie o pani córce i szanuję zarówno ją, jak i panią – mówi spokojnym głosem. Już się nie denerwuje.

– A ileż czasu się spotykacie, że może panu coś „na poważnie” przyjść do głowy?!

– Już ponad trzy miesiące, prawda, Dociu? – zwraca się do mnie, a ja kiwam głową.

Matka patrzy na mnie z wyrzutem i mogę wyczytać z jej oczu: „I nic mi nie powiedziałaś?”.

– Dopiero trzy miesiące, co to jest! – śmieje się ironicznie.

– Dobry początek, szanowna pani. – Ahmed mówi już stanowczym i chłodnym głosem.

– Ona nie ma nawet matury, co pan sobie wyobraża?! – podnosi głos.

– Mamo, on spotyka się ze mną i chce tylko pójść w moim towarzystwie na sylwestra, a nie, do jasnej cholery, od razu się żenić! – nie wytrzymuję, bo robi mi się strasznie głupio. – Rzeczywiście chodzimy ze sobą dopiero trzy miesiące i nie czas ani miejsce snuć jakieś dalekosiężne plany na przyszłość. Ahmed chciał powiedzieć, że nie ma zamiaru mnie wykorzystać ani nic takiego.

– Pożyjemy, zobaczymy. – Matka z ironią wygina wargi w dół i patrzy na nas niechętnie. – Może zechcielibyście opuścić mój pokój, bo chciałabym trochę odpocząć.

– Koniec audiencji – szepczę i biorę Ahmeda pod rękę.

Wprowadzam go do mojego maleńkiego pokoiku. Praktycznie można siedzieć na łóżku i jednocześnie pisać przy biurku, tyle właśnie jest miejsca między tymi dwoma meblami, ledwo mieści się taboret. Wystroju dopełnia mała szafa na ubrania, ale też mam tylko parę rzeczy na krzyż: dżinsy, kilka podkoszulków, dwa sprane swetry, niemodną wyjściową sukienkę oraz galowy komplecik na szkolne akademie i egzamin maturalny. Siadamy na mocno wysłużonej kanapie, która pamięta jeszcze czasy mojego dzieciństwa.

– Jak ty tutaj, dziewczyno, możesz się pomieścić? – Ahmed obejmuje mnie ramieniem, rozglądając się jednocześnie dookoła. – Nie ma czym oddychać.

Wstaje, ściąga marynarkę, krawat i rozpina koszulę pod szyją.

– Wystarczy tego striptizu – śmieję się, bo okrutnie mi się podoba, szczególnie z tymi rumieńcami na twarzy.

– Uf, gorąco tutaj. – Jego oczy płoną dziwnym blaskiem. – Otworzę okno, dobrze?

Za chwilę siada na brzegu łóżka i czule chowa moje dłonie w swoich.

– Wiesz, że bardzo cię szanuję? – zaczyna. – U nas, jak facet myśli poważnie o dziewczynie, to nawet nie powinien jej pocałować. Ale to trochę staroświeckie zasady, niezbyt przestrzegane w mojej rodzinie. Jesteśmy dość nowocześni na miarę kraju, w którym żyjemy. Choć tutaj i tak wydawalibyśmy się zaściankowi i jak z poprzedniej epoki.

– Do czego zmierzasz? – Ta rozmowa z mamą źle na niego wpłynęła.

– Chciałbym, żebyś wiedziała, że coś do ciebie czuję, bardzo głębokiego, nie chwilowego.

– Ja też – szepczę, siadając blisko i przytulając twarz do jego szyi. Czuję jego przyspieszony puls.

– Nigdy wcześniej do nikogo...

– Ja też – przerywam mu.

Patrzymy sobie głęboko w oczy, z trudem łapiąc oddech. Po raz pierwszy od momentu poznania całujemy się, najpierw nieśmiało i delikatnie, później namiętnie, z dziką pasją. Nagle tracimy równowagę i wpadamy na środek łóżka. Oboje mocno uderzamy głowami w ścianę.

– Ojjj... – krzyczymy, masując obolałe miejsca, i wybuchamy śmiechem.

– Tyle by było na dziś w temacie seksu. – Prawie płaczę z bólu i rozbawienia.

– Musimy kupić ci wieczorową suknię na bal sylwestrowy.

– Wiesz, nie za bardzo mam fundusze – wyznaję skrępowana.

– Ty tylko wybierz i przymierz, a ja zajmę się resztą.

– Ja tak nie mogę, zrozum mnie – tłumaczę. – To tak, jakbyś był moim sponsorem, jakbym ci się sprzedawała.

– Ale przecież tak nie jest – oburza się. – Co sprzedajesz? Towarzystwo, uśmiechy?

– Mama potraktuje to jednoznacznie – jęczę zrozpaczona, bo tak bardzo chciałabym mieć nową sukienkę. – Nie powinnam...

– Co my z tym fantem zrobimy? – zastanawia się, drapiąc po dużym nosie. – Ha, już wiem! Kupimy sukienkę, ale ty jej nie dostaniesz. Przebierzesz się u mnie przed wyjściem na bal, a po imprezie zostanie w moim mieszkaniu. Albo ją kiedyś odkupisz, jak się dorobisz, albo weźmiesz, gdy jakoś sformalizujemy nasz związek.

– Ty spryciarzu – wykrzykuję szczęśliwa i czochram go po czarnych włosach.

– No to na sklepy – zadowolony niczym mały chłopiec rusza biegiem, ciągnąc mnie za rękę.

Jak ja lubię świąteczną atmosferę. Nie tylko tę w domu, przy choince i pachnącym drożdżowym cieście, ale też cały zaczarowany świat, który otacza nas w tych dniach. Śnieg uporczywie prószy, trzyma lekki mróz, a na śliskich chodnikach można złamać nogę, lecz kto by się tym przejmował. Dookoła kolorowe lampki mrugają z choinek za oknami, w witrynach sklepów i na podwórkach. Zewsząd dobiegają dźwięki kolęd. Od dziecka chciałam, aby święta trwały wiecznie. Kierujemy się na przepięknie ozdobiony ryneczek.

– Widziałem ładne kreacje w jednym z butików. – Ahmed przerywa moje rozmyślania. – Sądzę, że coś tam dla siebie znajdziesz.

Znam te sklepy – najdroższe w całym mieście. Nigdy nie kupiłam tam ani jednej rzeczy, nawet chusteczki do nosa.

– Jesteś pewien? Tam jest dość drogo – próbuję pohamować jego zapędy. – Możemy obejrzeć coś w markecie.

– Zaufaj mi, ubrania należy kupować w sklepach, w których nie sprzedaje się kiełbasy.

W butiku wszystko jest piękne. Błądzę jak dziecko we mgle i boję się czegokolwiek dotknąć, żeby nie zniszczyć czy nie pobrudzić.

– Ahmed, czyś ty oszalał?! – Odsłaniam metkę przy jednej ze zwykłych czarnych sukienek. – To już przesada! – szepczę oburzona. – Moja mama dostanie niższą emeryturę po ponad trzydziestu latach pracy! Kogo w naszej małej biednej mieścinie na to stać?!

– Ciebie – uśmiecha się.

– Chodźmy, póki jeszcze nikt się nami nie zainteresował, proszę. – Ciągnę go do wyjścia.

– Można panią prosić? – Ahmed podnosi rękę i wzywa sprzedawczynię. Przepadło. – Czy mogłaby pani coś doradzić tej młodej damie, bo jakoś na nic nie może się zdecydować.

– Oczywiście, ale na jaką to ma być okazję?

– Na najbliższą, na sylwestra – śmieje się Ahmed, patrząc na nią powłóczystym wzrokiem i taksując od stóp do głów. Po co on ją tak czaruje?! Dziewczyna biegiem zaczyna znosić błyszczące kreacje. Materiały albo są posypane brokatem, albo wyszywane cekinami, wszystkie w odblaskowych kolorach: różowym, pomarańczowym, nawet seledynowym.

– Ona chyba z mety określiła mój status. – Robię się wściekła. – Kpi sobie ze mnie? – mówię teatralnym szeptem i ekspedientka zamiera w pół kroku.

– To są najmodniejsze wzory i kolory, tak się chodzi, droga pani – tłumaczy. – Może nie u nas i nie na co dzień, ale...

– Potrzebuję kreacji na bal sylwestrowy na uniwersytecie – cedzę wyrazy przez zęby, żeby dokładnie zrozumiała. – Czy pani sądzi, że żona profesora mogłaby coś takiego założyć?! – podnoszę głos.

Ahmed rozkłada ręce, uśmiecha się pod nosem i obserwuje całą sytuację z boku.

– Od razu tak trzeba było – płaczliwym głosem usprawiedliwia się sprzedawczyni.

– Czy coś się stało? – Podchodzi do nas starsza elegancka kobieta. – Czy jesteście państwo niezadowoleni z obsługi? Może ja będę mogła w czymś pomóc? – Wymownie patrzy na swoją pracownicę, a ta dosłownie maleje w oczach.

– Ja zaproponowałam pani najmodniejsze kreacje...

– Mylna ocena osoby albo profesji – mówię ostro, chcąc ją całkiem upokorzyć. – Idę z mężem na bal uniwersytecki, a ta pani proponuje mi ciuchy jak do burdelu – nie wytrzymuję.

– Bardzo przepraszam, to po prostu jej własny spaczony gust – usprawiedliwia się właścicielka, lustrując mnie przy tym ostrym wzrokiem. – Przy pani czystej i nienagannej urodzie oraz perfekcyjnej sylwetce wskazana jest tylko wysublimowana elegancja.

Bierze mnie protekcjonalnie pod rękę i prowadzi do przymierzalni.

– Teraz zajmie się panią profesjonalistka – obiecuje z błyskiem w oku. – Czy do kreacji dopasowujemy dodatki: buty, torebkę, biżuterię? – Pytanie retoryczne. Nie mogę do nowej sukni ubrać moich starych, rozczłapanych czółenek, a najmniejsza torebka z mojej kolekcji jest wielkości chlebaka.

Po chwili zostaję zasypana tiulami, krepami, jedwabiem i satyną. Szefowa nie daje mi jednak nic przymierzyć. To rzuca okiem na sukienkę, to na mnie. W końcu wybiera jedną.

– Ta i żadna inna – mówi pewnym głosem i oczywiście ma rację.

Nie jest to wulgarne kuse mini, lecz elegancka suknia do pół łydki, jednak z bocznym rozcięciem aż do uda. Plecy i dekolt są zasłonięte, ale tylko cieniuteńkim przezroczystym tiulem. Z tego samego materiału uszyto długie wąskie rękawy. Całość jest delikatnie stebnowana srebrną nicią.

– Teraz wyglądasz jak żona profesora. – Ahmed kpi z moich kłamstw. – Muszę chyba nim zostać, tylko że wtedy nigdy nie będzie mnie stać na taką kreację. – Wybucha śmiechem.

– Cicho, przestań – usiłuję go pohamować.

– Ale z ciebie niegrzeczna awanturnica, lecz podobało mi się. Z klasą. – Całuje mnie szarmancko w rękę. – Chciałbym, żebyś się ubierała w takich sklepach. Jesteś tego warta. – Poważnieje.

– Za dużo oglądasz reklam – śmieję się i ze zdziwieniem oglądam swoje odbicie w lustrze. Spogląda na mnie zupełnie inna osoba.

Wychodząc, z dumą i satysfakcją oglądam się za siebie i widzę pogardliwy wzrok i zgryźliwy uśmieszek jeszcze przed chwilą uroczej właścicielki butiku.

– Ahmed – szepczę, kuląc się w sobie ze wstydu. – Ta baba i tak uważa mnie za kurwę. Ona się tylko tak zgrywała, żeby wyciągnąć kasę.

– Ależ ty jesteś dziecko. Oczywiście, że cię nie szanuje. W jej oczach więcej byś była warta, gdybyś przyszła tutaj z zapijaczonym artystą lub członkiem mafii wołomińskiej w dresie.

– Ale była taka miła... – nie mogę uwierzyć.

– Kochanie, pieniądze czynią cuda – zawiesza głos. – Ale nie mogą spowodować, żeby cię ktoś pokochał lub szanował. Dorośnij. Takie życie.

Pierwszy raz jestem na takim balu. Czuję się jak przeniesiona w kadr amerykańskiego serialu o Carringtonach bądź jakichś innych bogaczach czy ludziach z wyższych sfer. Panie hrabio, powóz zajechał... Biedne brzydkie kaczątko lub usmolony Kopciuszek wchodzi na salony i urzeka wszystkich swoją prostotą i naiwnością. Książę się w niej zakochuje, a potem żyją długo i szczęśliwie.

Marmurowa posadzka, długie stoły nakryte białymi obrusami i zastawione porcelaną, papierowe lampiony dające delikatne światło, na parkiecie zaś migające lampy disco – wszystko to zapiera mi dech w piersiach. Po północy niestety całość zaczyna szarzeć i wracać do rzeczywistości.

– Już robi się późno. – Ahmed nachyla się do mojego ucha i przekrzykuje muzykę i wzmagający się gwar. – Zaraz wszyscy powpadają pod stoły i nie będzie już tak przyjemnie.

– Ale się popili – szczerze się dziwię. – Takie wykształcone i eleganckie towarzystwo.

– To chyba u was taka tradycja narodowa – uśmiecha się półgębkiem.

– To wcale nie jest śmieszne – mówię rozzłoszczona. – Raczej żenujące.

– Dla mnie również, więc może chodźmy już, żeby sympatycznie zakończyć wieczór – namawia mnie. – Mam jeszcze szampana w lodówce.

– A ja chciałam, żeby ten bal trwał wiecznie. – Rozżalona, nie słyszę jego ostatnich słów. – Że co? – Z opóźnieniem, jednak do mnie docierają. – To jakaś zuchwała propozycja czy prowokacja? – Kokieteryjnie spoglądam mu w oczy.

– To oferta na kontynuację zaczarowanego wieczoru w nieco odmiennej atmosferze – mówi ze ściśniętym gardłem.

Czuję ogarniające mnie podniecenie i widzę ogień w jego oczach.

– Na co jeszcze czekamy? – Chwytam go za rękę i prawie biegiem przepychamy się do wyjścia.

Mieszkanie jest piękne – duży salon, wygodna sypialnia z garderobą, nowoczesna kuchnia i jasna przestronna łazienka z trójkątną wanną. W salonie na małym stoliczku stoi choinka z czerwono-złotymi dekoracjami. Lampki delikatnie mrugają, dając ciepłe, przyćmione światło.

– Czyżbyś zaczął obchodzić nasze chrześcijańskie święta? – żartuję.

– Chcę je spędzać z tobą – mówi cicho, zabierając ode mnie płaszcz. – Są takie uroczyste i piękne.

– Wasze na pewno też.

– Nie tak kolorowe i pełne muzyki. Choć na urodziny proroka także świątecznie przybieramy drzewka i świecimy lampki. To taka nasza islamska wigilia.

– Poważnie? Nie wiedziałam – dziwię się.

– W ten sposób obchodzimy to święto od niedawna. Chyba nie chcieliśmy być gorsi od was – śmieje się i sadza mnie na skórzanej wygodnej sofie.

– Dobrze, że stamtąd wyszliśmy. Mimo nieciekawej końcówki cały bal był cudowny. Dziękuję ci.

– Teraz tylko takie chwile będą w twoim życiu.

Idzie do kuchni i przynosi oszronioną butelkę szampana. Z kredensu wyciąga kryształowe błyszczące kieliszki.

– Za ten nowy wspaniały rok. Oby spełniły się twoje najskrytsze marzenia. – Pochyla się w moją stronę z napełnionym szkłem.

– Właśnie się spełniają – szepczę i daję mu do pocałowania rozchylone usta.

Nie mam najmniejszych wątpliwości, że tego chcę i że ten mężczyzna jest właśnie tym jednym jedynym, wymarzonym księciem z bajki.

Ahmed bierze mnie na ręce i zanosi do sypialni. Przytłumione światło rzuca blask na wielkie łoże. Powoli ściąga ze mnie piękną wieczorową suknię, tak jakby nie chciał jej uszkodzić lub pragnął przedłużyć tę chwilę w nieskończoność. Znów brakuje mi tchu i kręci mi się w głowie. Płonę z namiętności i najchętniej rzuciłabym się na niego w dzikim szale. On zaś delikatnie całuje moją szyję i podąża w pieszczotach w dół. Zostawia na mnie stanik i majtki i jak na zwolnionych obrotach zdejmuje marynarkę i zaczyna rozpinać koszulę. Za chwilę zwariuję albo eksploduję! Gwałtownie siadam i targam ją na boki. Guziki pryskają na wszystkie strony.

– Tygrysico! – chrapliwie dyszy. – Aż się ciebie boję.

Ciężko pada na mnie i mocno, aż do bólu, ściska moje delikatne dziewczęce piersi. Jęczę z rozkoszy i przejeżdżam paznokciami po jego plecach. Jak przez mgłę słyszę jego zdławiony krzyk. W dzikim szale zrywamy z siebie pozostałe ubranie. Nasze nagie ciała ocierają się i splatają, chłoniemy siebie nawzajem. Czuję jego drżące, lecz mocne palce w moim gorącym, wilgotnym dołku. Nagle coś wielkiego i twardego rozrywa mi krocze. Instynktownie spinam się w sobie i wydaję nieartykułowany, przenikliwy dźwięk, ni to pisk, ni skowyt.

– Docia! – Ahmed zamiera. – Ty jesteś dziewicą?! – mówi zszokowany i zakłopotany.

– A jak myślałeś? Sądziłeś, że masz do czynienia z jedną z pubowych panienek? – gardłowo szepczę, gryząc z namiętności palce.

– Ale... To trzeba celebrować – tłumaczy zaniepokojony, podnosząc się na łokciu i próbując odsunąć ode mnie.

– Ahmed, właśnie to robimy. Jestem gotowa i bardzo tego pragnę. – Zarzucam mu ramiona na szyję, przyciągam do siebie i mocno chwytam zębami jego ucho.

– Kocham cię, moja blond królewno – czule szepcze.

Zaciskam oczy i wtulam się w jego szyję. Próbuje mnie uciszyć, kładąc spoconą dłoń na ustach. Jak to boli! Moje koleżanki opowiadały, że to nic takiego, nic nie czuły, żadnej krwi i cierpienia. Ja to zawsze mam pecha. Łzy spływają mi ciurkiem z kącików oczu. Ahmed wychodzi ze mnie, zostawiając ból i ogień w moim wnętrzu. Cała się trzęsę. Przytula mnie jak porcelanową lalkę i delikatnie obcałowuje całą twarz, włosy i palce dłoni, jeden po drugim.

– Przepraszam, czuję się jak rzeźnik – usprawiedliwia się i widzę przerażenie i skruchę w jego oczach.

– Nie sądziłam, że to takie mało przyjemne – pochlipuję. – To ja przepraszam, ze mną tak już jest. Same kłopoty.

– Dociu, właśnie tego pragnę, na zawsze.

Ostrożnie mnie podnosi i kieruje się do łazienki. Napuszcza do wanny ciepłą wodę, wlewa relaksujący olejek i kładzie mnie wśród aromatycznej piany. Kąpię się w trójkątnej wannie. Powoli napięcie i ból mijają, zaczynam głębiej oddychać, czuję odprężenie ogarniające całe ciało. Ahmed zapala kolorowe wonne świece i ustawia dookoła. W sypialni włącza płytę z łagodną muzyką i wraca, niosąc kieliszki napełnione szampanem.

– Wypijmy za nas – wznosi toast.

Siada na podłodze i opiera łokieć o brzeg wanny. Patrzy na mnie zakochanym wzrokiem i jest bardzo poważny.

– Chodź tutaj do mnie. – Przesuwam się, robiąc mu miejsce.

Obejmujemy się i pijemy pysznego szampana. Ociekający wodą wracamy do sypialni. Tym razem kochamy się długo i powoli, aż stajemy się jednym ciałem i jedną duszą. Dopiero teraz czuję, jak potężne uczucie przepełnia moje serce. Nie jest to już zwierzęca, dzika namiętność, lecz głęboka miłość, taka na całe życie.

– Moja i tylko moja, na wieki, najukochańsza Docia – o świcie cichutko wyznaje mój mężczyzna i zapada w głęboki sen.

– Tak, moja pannico, postępować nie będziemy – tymi słowy matka wita mnie w nowym roku. – Jak ty wyglądasz?! – krzyczy.

– Mamo, bawiliśmy się do białego rana, jestem niewyspana. Teraz chciałabym trochę odpocząć. – Kieruję się do mojej norki.

– Ja wiem, z kim spędziłaś całą noc, ale spójrz na swoją twarz! Jak ty jutro pójdziesz do szkoły?!

Do tej pory nie miałam czasu nawet zerknąć w lusterko, bo spóźniłabym się na ostatni pociąg. Nie wiem, jak wyglądam, ale mam to gdzieś. Moja dusza i ciało nadal są gdzie indziej. Wlokę się do łazienki, omijając rozjuszoną matkę. Staję przed lustrem. Rzeczywiście kiepski widok. Wargi mam napuchnięte jak Angelina Jolie, wory pod oczami mogłyby świadczyć o nadmiernym spożyciu napojów wysokoprocentowych, a na domiar złego na mojej szyi maluje się cała sieć czerwonych „malinek”. Ciężko to będzie zatuszować, ale teraz nic nie jest w stanie wyprowadzić mnie z równowagi. Idę spać.

– Czy można przyprowadzić na studniówkę kogoś spoza szkoły? – pytam nauczycielkę na lekcji wychowawczej.

– Tak, oczywiście, w końcu to wasze święto, wasz bal.

Wszystkie dziewczyny w klasie piszczą z radości, podskakują w ławkach i klaszczą w dłonie.

– Wiecie, co jest surowo zabronione? – Belferka zadaje retoryczne pytanie, kiwając ostrzegawczo palcem. – Pamiętajcie, żadnego przynoszenia alkoholu. Jeśli ktoś złamie zakaz, butelka zostanie zarekwirowana, a może nawet dojść do tego, że zaproszona przez was osoba nie zostanie wpuszczona do szkoły. To są środki ostrożności, które podejmujemy z myślą o was, żebyście się dobrze bawili.

– Ale głupia cipa – słyszę wypowiedź Joli, która siedzi za mną. – Już dawno mamy ustalone, że gorzałę wnosimy w pudłach z żarciem. A potem szukaj wiatru w polu – śmieje się.

– To niebezpiecznie, po co ryzykować? – szepczę przerażona ich pomysłem.

– Ty, księżniczko, nie odzywaj się, bo co ty możesz wiedzieć o życiu i dobrej zabawie – kpią ze mnie. – Idź do swojej mamuni i zamknij się w domu do końca życia.

Już nic nie mówię. Zaprosiłam Ahmeda na bal, ale ani ja, ani on nie jesteśmy do końca przekonani, czy to dobry pomysł. Wolałabym pojechać do Poznania i spędzić weekend u niego. Ale jakby sprawa wyszła na jaw, mama na pewno wyrzuciłaby mnie z domu.

Ahmed przywozi moją piękną wieczorową suknię. Mama jeszcze o niczym nie wie, ale nawet mnie nie zapytała, w czym i z kim idę. Zapewne myśli, że ubiorę stary szkolny strój, spraną białą bluzkę i granatową przykusą spódniczkę, i że jak zawsze będę podpierać ściany.

Przed szkołą spotykamy się z Gośką i Ulą, moimi jedynymi koleżankami, oraz ich chłopakami. Dziewczyny są w szoku. Ahmed prezentuje się imponująco – w czarnym długim kaszmirowym płaszczu wygląda jak amant filmowy.

– Gdzieś ty go dopadła? Skąd taki gość u nas w miasteczku? – szepczą.

Chłopcy nie okazują zbytniego zadowolenia i podziwu, ale witają się uprzejmie.

Przy wejściu zebrał się mały tłumek. Wszyscy są pobieżnie sprawdzani przez dwie surowe nauczycielki. Gdy podchodzimy, zaprzyjaźnione pary przechodzą bezproblemowo, my zaś zostajemy zatrzymani.

– Co to jest, Dorota? – pyta nauczycielka matematyki.

– Nie rozumiem. Wychowawczyni powiedziała, że można przyprowadzić kogoś z zewnątrz – nerwowo tłumaczę.

– Ale to nie kolega z innej szkoły – zauważa rozzłoszczona belferka.

– Ponoć nie ma granicy wiekowej gości. Jeszcze nie jest na emeryturze – odburkuję.

– Ty mi tutaj nie pyskuj, gówniaro!

Tłumek za nami zaczyna się denerwować. Wszyscy marzną i chcieliby już znaleźć się w środku.

– Co się tutaj dzieje? – Nagle jak spod ziemi wyrasta dyrektor szkoły.

– Ta mała z czwartej A przyprowadziła sobie tego gościa. – Z pogardą wskazuje Ahmeda.

– Cóż, pan jest cudzoziemcem. – Dyrektor mówi grzecznie, ale spogląda spod oka. – Nie wiem, czy będzie możliwe...

– Mieszkam w waszym kraju, mam kartę stałego pobytu. – Ahmed w końcu włącza się do rozmowy. – Jestem na studiach doktoranckich w Poznaniu. Czy to stanowi jakiś problem?

– Proszę dać tę kartę. – Dyrektor zrezygnowany patrzy na koleżanki. – Otrzyma ją pan przy wyjściu.

– Wchodźcie już! – krzyczą oczekujący za nami uczniowie. – Ile można!

– Z drogi, z drogi, żarcie idzie! – Pojawiają się ogolone łby, moi koledzy ze szkoły. W kartonach wnoszą oczywiście hektolitry wódki i nikt nie ma zamiaru ich sprawdzać.

– Co masz w torbie? – W ostatniej chwili nauczycielka chwyta moją reklamówkę i prawie mi ją wyrywa.

– Buty na zmianę – tłumaczę, zaciskając zęby.

W końcu przechodzimy. Nieciekawie się zaczyna.

– Nie powinienem był przychodzić – szepcze Ahmed, blady z wściekłości.

– Miałabym tutaj być sama? Chyba żartujesz? Też bym wolała siedzieć w domu, twoim, w Poznaniu – uśmiecham się kokieteryjnie i biorę go mocno pod rękę.

Czuję na sobie wzrok obserwujących nas ludzi. Wszyscy się gapią, a po chwili zaczynają szeptać. Moja matka jest oburzona. Taksuje wzrokiem przede wszystkim moją sukienkę. Bierze mnie za ramię i odciąga od Ahmeda.

– Takiego wstydu to nasza rodzina nigdy jeszcze nie przeżyła. Że też mnie to musiało spotkać. – Wbija mi paznokcie w ciało i prawie miażdży rękę.

– Fakt, że ojciec zostawił cię z małym dzieckiem, odchodząc z dwadzieścia lat młodszą siksą, nie był wystarczającym wstydem?– Wyrywam się z jej uścisku i przyłączam do mojego chłopaka i grupy znajomych.

– Długo już tutaj jesteś? – pyta Ahmeda ciekawska Gośka.

– Cztery lata. Najpierw uczyłem się języka, a potem studia. W czerwcu mam obronę – zeznaje jak na przesłuchaniu.

– To niedługo wyjeżdżasz? – stwierdza jakby z ulgą.

– To nie jest powiedziane, jeszcze nie wiem. – Ahmed wymownie na mnie patrzy. Rumienię się.

– A gdzie się poznaliście? – teraz Ula zaczyna inwigilację.

– Pamiętacie moje urodziny? Jak olaliście mnie i zniknęliście w tłumie? – pytam z przekąsem.

– To tam, w pubie? – dziwią się. – W takim razie jeszcze powinnaś nam podziękować, a nie wściekać się. Dzięki nam wyrwałaś sobie gościa. W końcu.

– Dobra, dobra. Zmieńmy może temat. Głodna jestem, kiedy będzie można coś przekąsić?

– Kto to wie – wzdychają. – Jeszcze czekają nas przemówienia, polonez, a później, jak już ludzie zaczną mdleć z głodu, łaskawie pozwolą nam coś zjeść.

– Nuuudy – jęczymy zgodnie.

Przebrnęliśmy przez część oficjalną i w końcu można zacząć się bawić. Rodzice i pedagodzy zaszywają się w pokoju nauczycielskim, dając nam trochę swobody. Młodzież nie tyle rzuca się na jedzenie, ile na alkohol. Jest go oczywiście pełno.

– Mówiłaś, że nie wolno? – zaskoczony Ahmed wskazuje głową młodych ludzi pijących wódkę z plastikowych kubków.

– Czy nie widzisz, że są mocno spragnieni, muszą się napić – kpiąco się uśmiecham.

– Ale przecież zaraz będą pijani w sztok. I łamią zakaz, to się może dla nich źle skończyć.

– Tak to już u nas jest. Bez wódy nie ma zabawy.

– Wy Polacy! – Ahmed z niedowierzaniem kręci głową. – Wóda i łamanie przepisów! Czy wiesz, że jesteście z tego znani na całym świecie? To taka wasza wizytówka.

– Czy chcesz kogoś tutaj obrazić? – pytam wściekła. – Mnie się to również nie podoba. A czy wiesz, z czego znani są Arabowie? Na całym szerokim świecie? – docinam mu.

– Lepiej zmieńmy temat – mówi chłodno, unikając mojego wzroku. – Kiedy będzie można już wyjść? Źle się tutaj czuję.

– Chodź, znajdziemy płaszcze i zmywamy się. – Robię niezadowoloną, obrażoną minę.

Ani nie potańczyliśmy, ani nie pogadaliśmy z ludźmi, ani nic nie zjedliśmy. Co to za bal?!

– Nie chcę robić ci przykrości. – Ahmed zawraca mnie w pół drogi. – Idziemy potańczyć.

Na środku sali gimnastycznej, na dzisiejszy wieczór przerobionej na taneczną, podskakują jakieś łyse oszołomy. Oni chyba zaczęli pić już dużo wcześniej, bo ledwo trzymają się na nogach.

– Ojej! – mówimy jednocześnie, patrzymy na siebie i wybuchamy śmiechem.

– Co wam tak wesoło? – Podchodzi do nas grupa potężnie zbudowanych chłopaków. Znam ich jedynie z widzenia, są z sąsiedniej klasy. Wszyscy w szkole się ich boją, włącznie z nauczycielami.

– Jesteśmy w końcu na imprezie – odpowiada Ahmed, spinając się w sobie.

– To musimy za to wypić – mówi jeden z nich, wyciągając flaszkę najpodlejszej wódki. Chłopak wygląda strasznie, jak Bruce Banner po transformacji w Hulka; mięśnie wyhodowane zapewne na sterydach rozsadzają mu marynarkę, twarz ma pokancerowaną, nad jedną brwią długi, nierówny szew, oczy zapuchnięte i nieprzytomne. Strach dosłownie mnie paraliżuje.

– Dziękuję, ja wódki nie piję – próbuje się wykręcić słabym głosem Ahmed.

– Może nie chcesz z nami? Co?! – groźnie podnosi głos mięśniak. – Nie jesteśmy wystarczająco dobrzy dla jaśnie pana brudasa.

– Słuchajcie, dajcie mu spokój – interweniuję. – On jest muzułmaninem, a tacy alkoholu nie piją – tłumaczę.

Trzymając się za ręce, zaczynamy się wycofywać. W końcu za plecami mamy już tylko ścianę.

– Ty, puszczalska, nie bądź taka mądra! – Jeden z nich, ten najgorszy, bierze mnie pod brodę i podnosi ją do góry. – Nieraz widziałem Arabusa uchlanego jak meserszmit. Takie fałszywe gnoje, udają wstrzemięźliwość, a po cichu golą wódę, ile wlezie. Może potem bomby łatwiej się podkłada? – Wszyscy wybuchają śmiechem.

– Co tam się dzieje? – słyszę głos nauczycielki i oddycham z ulgą.

– Pani profesor! – krzyczę w jej stronę. – Proszę tutaj przyjść!

– O co chodzi? – pyta niezadowolona, stając pomiędzy nami i taksując wzrokiem Ahmeda. – Chcielibyśmy pójść na górę coś zjeść – kłamię, bo boję się odwetu. – Czy można już zaczynać? – pytam jak idiotka, bo przecież stoły stoją na środku korytarza i idąc tutaj, musiałam je minąć. Były oblężone przez wygłodniałych balowiczów.

– Chyba całkiem już jesteś pijana. – Nauczycielka obraca się na pięcie i prawie wybiega z sali, a my za nią. Uff, uratowani! Grupa osiłków śmieje się głośno.

– Ty, blondyna, jeszcze się spotkamy! – krzyczy w naszym kierunku ich lider, na pożegnanie machając ręką.

Wpadamy na pierwsze piętro i wtapiamy się w tłum przy stołach.

– Zjedzmy coś zatem. – Pobladły Ahmed mocno trzyma mnie za spoconą z nerwów rękę. – A potem zaraz się zmywamy. Nie chcę tutaj zostawać ani chwili dłużej, tym razem naprawdę już mam dość.

– To może od razu chodźmy na kolację do restauracji? – proponuję.

– Bez przesady! Będziemy wyrzucać pieniądze, jak tutaj jest takie pyszne domowe jedzenie? Nonsens.

Bierzemy talerze i nakładamy sobie z górką. Jestem przewodnikiem Ahmeda i mówię mu, gdzie jest wieprzowina, a co może bezpiecznie zjeść.

– Hej, jak się bawicie? – Podchodzi do nas grupka dziewcząt i chłopców z mojej klasy.

– Dzięki, w porzo – odpowiadam z pełnymi ustami.

– A macie co pić?

– Tak, pepsi i soków jest w bród.

– Nie żartuj sobie, dalej chcesz być dzieckiem, nawet na studniówce? – kpią ze mnie.

– Ale mnie to odpowiada – zaczynam się jeżyć.

– Może twojemu orientalnemu panu marzy się coś innego? – Jeden z kolegów wyciąga flaszkę z wewnętrznej kieszeni marynarki.

– Bardzo dziękuję, ja nie piję – ponownie tłumaczy się Ahmed.

– Abstynent czy zaszyty? – Znów zaczynają się kpinki.

– Chłopaki, naprawdę dzięki, chcielibyśmy w spokoju zjeść – staram się ich spławić, bo zaczynają mi działać na nerwy.

Robi się jakieś zamieszanie, lecz cały widok zasłania nam otaczająca nas grupka.

– Potrzymaj na chwilę. – Koleżanka z klasy, ławka pod oknem, wciska Ahmedowi do ręki plastikowy kubek wypełniony cuchnącą alkoholową miksturą.

W tym momencie wszyscy obracają się do nas plecami i rozstępują na boki, my zaś stoimy oko w oko z dyrektorem szkoły i nauczycielką od matematyki. Są tam także moja matka i wychowawczyni.

– Co pan tutaj sobie sączy? – pyta dyrektor z niezdrowymi wypiekami na twarzy.

– To nie moje, jakaś dziewczyna dała mi do potrzymania – tłumaczy mocno zaniepokojony Ahmed.

– W takim razie niech pan mi to odda. – Dyrektor wyrywa mu kubek z ręki i wącha zawartość. – Wie pan, że pańskie tłumaczenie jest żałosne? Nie moje! Ha! – wykrzykuje, a dookoła nas zaczyna się gromadzić tłum ciekawskich nastolatków.

– Ale tak jest, nie muszę zmyślać! – Ahmed oponuje zdecydowanym głosem.

– Łamie pan przepisy i teraz jeszcze na dokładkę głupio kłamie. – Dyrektor toczy wzrokiem po zebranych. – Cóż, taka zakłamana nacja – stwierdza na koniec.

– Co pan ma na myśli? – Ahmed odkłada na stół swój talerz z jedzeniem.

– To, co wszyscy wiemy. Przyszedł pan tutaj, żeby deprawować naszą polską młodzież.

– Chyba pan żartuje, tutaj wszyscy są pijani! – Ahmed nie wytrzymuje i podnosi głos. – To sodoma i gomora! Nie można zepsuć czegoś, co jest zepsute.

– Dość tego! – Dyrektor wymachuje rękami, jakby chciał go uderzyć. – Nie jest pan tutaj mile widziany. Zrozumiano?!

– Nie będzie mnie pan obrażał! Nie pozwolę na to. – Ahmed robi się dosłownie popielaty i zanosi się na coś bardzo niedobrego.

– I co pan zrobi?! Może wezwiemy policję? Od razu cię deportują na rodzime piaski, nie będą się patyczkować.

– Niech pan wzywa, tylko proszę powiedzieć, żeby przywieźli ze sobą alkomat. Najpierw ja dmuchnę, a potem pan.

– Coooo?

– Wtedy się okaże, kto deprawuje młodzież. No już, na co pan czeka? – Ahmed uśmiecha się z przekąsem.

– Wynocha mi stąd! – Dyrektor charczy ze złości i wygląda, jakby miał zaraz eksplodować. Wręcza Ahmedowi jego kartę pobytu i popycha go w kierunku drzwi. – A ty, dziewczyno, albo sobie zmień chłopaka, albo szkołę – zwraca się do mnie na pożegnanie.

Wybiegamy, nie oglądając się za siebie. Na zewnątrz pospiesznie zakładamy płaszcze, trzęsąc się nie tyle z mrozu, ile z oburzenia. Nie odzywamy się ani słowem, chce mi się płakać. Ahmed, nie patrząc na mnie, kieruje się prosto do mojego bloku. Panuje przenikliwe zimno, chodnik pokrywa cienka warstwa lodu, a powietrze jest nasycone wilgocią. Na ścieżce jest ciemno – jak zwykle większość ulicznych lamp została rozbita przez osiedlowych chuliganów. Po plecach przebiega mi dreszcz. Z zaułka napływają przytłumione rozbawione głosy. Jakaś grupa zbliża się w naszym kierunku, już mogę rozpoznać pojedyncze sylwetki i z przerażeniem odkrywam, że jest ich czterech lub pięciu i że to te same typki, które zaczepiały nas na sali gimnastycznej. Że też jeszcze są w stanie utrzymać się na nogach!

– Hej, lala! – zainteresowali się nami, lecz staramy się ich zignorować. Trudno ich będzie ominąć, bo ustawiają się w poprzek wąskiej osiedlowej dróżki. – Mówi się do ciebie, zdziro!

– Jednak znów się spotykamy. – Największy z nich staje przede mną. – Patrzcie państwo, jaki zbieg okoliczności. – Pochyla się do przodu i chwyta za brzuch, niby ubawiony sytuacją, a jego koledzy wtórują mu obrzydliwym wulgarnym śmiechem.

Omijam go wzrokiem i usiłuję wykonać krok w stronę oszronionego trawnika, lecz w tej chwili czuję ucisk w dole brzucha. Napastnik potężną łapą chwyta mnie za krocze.

– Może inni też by chcieli skorzystać?! – wybucha zdławionym wulgarnym rechotem, a cała reszta wyje z uciechy. – Co, tylko obrzezanemu dajesz?

– Kolego, proszę nas zostawić, nic ci nie zrobiliśmy. – Ahmed blady jak trup grzecznie zwraca się do bandziora, usiłując jednocześnie go ode mnie odciągnąć.

– A co niby wy moglibyście mi zrobić? – Oprawca puszcza mnie i dla odmiany chwyta Ahmeda za poły płaszcza. – Wy możecie nas jedynie w dupę pocałować. – Ostrzegawczy chichot dobywa się z gardeł napastującej nas grupy. Zacieśniają krąg i widzę, że nie ma dla nas ucieczki. Czuję smród przetrawionego alkoholu i tanich papierosów.

– Przecież jesteśmy z tej samej szkoły, koledzy, co wyprawiacie – prawie jęczę. – Puśćcie nas, chcemy wrócić do domu. – Jestem bliska płaczu.

– Do domu... Ha! Żeby się gzić z tym Arabem?! Może my ci pokażemy, jak to się naprawdę robi? A on sobie popatrzy i czegoś się nauczy.

– Dość tego, bo wezwę policję. – Ahmed nie wytrzymuje i sięga do kieszeni po komórkę.

– Ja ci dam policję! – Zbir niespodziewanie wyprowadza prawy sierpowy i Ahmed leży jak długi na poszczerbionych chodnikowych płytach.

– Nie zadzieraj ze mną, ty gówniarzu! – Błyskawicznie zrywa się na nogi, zrzuca płaszcz i wykonuje kop w brzuch przeciwnika. Ten zaskoczony przyjmuje cios jak worek kartofli, jednak już po chwili prostuje się, przez chwilę niepewnie chwieje się na nogach i toczy dookoła takim wzrokiem, że wszyscy, włącznie z jego kolesiami, wstrzymują oddech.

– Nie wiesz, z kim zadzierasz – syczy. – Nie masz pojęcia, brudasie.

Ahmed, uginając kolana, staje w lekkim rozkroku. Słyszę dudnienie mojego serca i sapanie podekscytowanych mężczyzn, otaczających nas coraz ciaśniej. Kątem oka zauważam błysk w dłoni wielkiego rozjuszonego bydlaka, potem jak na zwolnionych obrotach widzę zamach ręką zataczającą szeroki łuk w stronę Ahmeda, który odskakuje, jednak nie dość daleko. Pada z charkotem na ziemię. Teraz już dokładnie widzę nóż w rękach oprawcy. Nikt nie wydaje najmniejszego dźwięku, wszyscy zamarli, jakby zatrzymani w kadrze.

– Aaaa!!! – Rzucam się na kolana i macham rękami, bo nie mam pojęcia, co robić. Krew strumieniami wypływa z szyi mojego ukochanego, oczy wychodzą mu z orbit, a brodę usiłuje jak najmocniej docisnąć do klatki piersiowej i oburącz zatamować krwawienie. Ściągam szal i kładę na jego ręce, tak jakbym nie chciała widzieć krwi przeciekającej mu między palcami.

– Ty łachudro! – Rzucam się na wielkiego chłopa, który jakby zaskoczony swoim czynem, stoi z rozdziawioną gębą i ociekającym krwią nożem. – Ty morderco! – drę się wniebogłosy i okładam go pięściami po opuchniętej od alkoholu twarzy. – Pójdziesz siedzieć i nie wyjdziesz! Pomocy! – krzyczę, obracając się w kierunku czarnych okien. Gdzieniegdzie widzę odchylającą się firankę, co daje mi nadzieję na ratunek.

– Sama się prosiłaś, suko! – Uderza mnie swoją wielką dłonią i ląduję niedaleko Ahmeda, który dogorywa, zwinięty w kłębek.

Chwytam się za piekący policzek, a ból rozsadza mi głowę, którą uderzyłam o chodnik. Po chwili widzę nad sobą wielki cień, który zasłania słabe światło sączące się z odległej latarni.

– No i co, księżniczko? – dyszy mi prosto w twarz. – Za chwilę będziesz pierdoloną księżniczką. – Ze strachu nie jestem w stanie złapać tchu. – Róbcie zapisy, który będzie następny – zwraca się do pozostałych.

– Dawaj, dawaj, bo nam wszystkim tu z tego mrozu poodpadają.

Chwyta mnie wielkimi łapskami i ciągnie w swoim kierunku. Wiję się jak piskorz, lecz jestem całkowicie bezbronna. Rozerwany płaszcz zwisa po obu stronach mojego szczupłego, trzęsącego się ciała. Przed napastnikiem chroni mnie jedynie cieniutka sukienka. Odpycham go rękami, biję i drapię po twarzy, wydając przy tym szaleńcze dźwięki.

– Taka z ciebie kocica. – Jeszcze bardziej podniecony chwyta za sukienkę i rozdziera ją wzdłuż rozcięcia aż do samej góry.

– Ty skurwysynu! – wpadam w szał, bo zniszczył najpiękniejszą rzecz, jaką kiedykolwiek miałam.

Zwijam się w kłębek i kopię go gdzie popadnie ostrymi obcasami. Oczywiście nic to nie daje i napastnik, chwytając mnie za nogi, obraca na brzuch. Trzaskają rozrywane rajstopy i majtki i wiem, że za chwilę będzie po mnie. Twarz mam przygniecioną do lodowatej ziemi i skierowaną w kierunku Ahmeda. Patrzy na mnie półprzymkniętymi oczami, wygląda, jakby już nie żył. Teraz jest mi wszystko jedno, nie próbuję się nawet bronić. Nagle widzę, jak mój chłopak zagryza dolną wargę i ostatkiem sił stara się przesunąć w moją stronę.

– Ratunku! – drę się na całe gardło. Teraz nie ma mowy, żeby mnie nie usłyszano. – Pomocy, ludzie, mordują! Ratunku! – Może jeszcze nie wszystko stracone, może jeszcze uda się przeżyć.

Wielkie łapy oprawcy chwytają moją głowę i walą nią o betonowe płyty. Czuję smak krwi w ustach i nie rozumiem, czemu nie dociera do mnie ból.

– Stary, nie przeginaj, daj spokój. – Kumple łapią napalonego zbira za ramiona i ciągną za sobą. – Przemo, spadamy, nie pójdziemy siedzieć za jakąś byle kurwę i brudasa. – W panice przyspieszają kroku, bo całkiem niedaleko słychać policyjne syreny i karetkę.

– Ja tę szmatę jeszcze zaliczę! – głośno odgraża się bandzior.

– Dot – jak przez mgłę słyszę słaby szept Ahmeda. – Nie mów policji, że go znasz, że to twój kolega ze... – przerywa, spazmatycznie łapiąc oddech.

– Daj spokój. – Podczołguję się i delikatnie opieram twarz o jego zakrwawione ramię. – Teraz nie myśl o tym. – Strzępami płaszcza zasłaniam gołe nogi i pośladki. – Złapią zbója i nie wyjdzie z pierdla...

– Mówię nie! – charczy, ostatkiem sił próbując podnieść się na łokciu. – Dostanie dwa lata w zawieszeniu, posiedzi może pół roku i wyjdzie. Ani się obejrzy, jak znów będzie wolny. Rozumiesz!?

– Nie, nie rozumiem – przyznaję przerażona, układając go z powrotem na zamarzniętej ziemi. Tuż za naszymi plecami słychać podniesione głosy funkcjonariuszy.

– Nie szkodzi. Ja to chcę załatwić po swojemu – resztką sił kontynuuje Ahmed. – Nie mów...

Dwóch pielęgniarzy kładzie go na noszach, następnie, nie oglądając się za siebie, biegiem zmierzają do karetki. Błyskawicznie zapala się kogut i pogotowie z wyciem odjeżdża. Zostaję sama.

– Co to było, kto to był?! – podniesionym głosem pyta gliniarz, nie dając nawet czasu, aby mnie opatrzono. – Czy poznała pani kogoś? – naciska.

– Nie... To jacyś obcy, nie od nas – kłamię jak z nut i padam zemdlona na ziemię.

Nie wiem, czy mija dzień, czy tydzień. Czuję tylko przeszywający ból głowy i nieznane mi wcześniej osłabienie, jakby uszło ze mnie całe powietrze. Wciąż wracają do mnie obrazy tamtej nocy. Gdy otwieram oczy, widzę zatroskaną twarz mamy, fragmenty szpitalnych sprzętów, białe kitle i znów wszystko zasnuwa mgła.

– Co z nim? – brzmią pierwsze słowa, które jestem w stanie wyartykułować.

– Dobrze, dobrze – uspokaja mnie mama. – Odpoczywaj, nabieraj sił. Nie zawracaj sobie teraz głowy głupotami.

Co ona mówi?! To najważniejsza sprawa w moim życiu, najukochańszy człowiek, a ona wszystko tak bagatelizuje. A może on nie żyje, a matka nieudolnie próbuje to przede mną ukryć? Wykorzystując moment, że na chwilę wychodzi, obolała zwlekam się ze szpitalnego łóżka i krok za krokiem, trzymając się ściany, przechodzę na oddział intensywnej terapii. Nikt mnie nie zatrzymuje, bo przecież widać, że jestem pacjentką. Trudno by było mnie teraz rozpoznać – głowa zabandażowana, opuchnięta twarz z czarnymi wybroczynami pod oczami i podrapanym, posiniaczonym nosem.

– Przepraszam panią – zwracam się do pielęgniarki w recepcji oddziału. – Nie wiem kiedy, ale przywieziono tutaj mojego chłopaka, Ahmeda Salimi, Araba... – Z trudem łapię powietrze, spodziewając się najgorszego.

– A... to ten z poderżniętym gardłem? – wesolutko pyta. – Gdzieżeście się włóczyli, że was takie zbiry dopadły?! – pyta zaciekawiona, bo to przecież sensacja na miarę naszej mieściny, w końcu coś się dzieje.

– Wracaliśmy do domu – tłumaczę, ledwo trzymając się na nogach. – Innej drogi nie było. – Białymi palcami chwytam się brzegu kontuaru. – To co z nim? – Czuję, że już dłużej nie wytrzymam tej niepewności. – Chcę go tylko zobaczyć.

– Ciężko będzie – beztrosko odpowiada, patrząc na mnie rozbawiona. – Zaraz na drugi dzień przyjechał po niego kolega, ponoć doktor, i tyle go widzieli. Ordynator nie chciał wypisać, bo był w kiepskim stanie, ale co zrobić. Zaaresztować się nie dało, bo ponoć niewinny, na własną odpowiedzialność wyszedł i papiery podpisał, tak że my mamy czyste ręce. Jak chce zdychać pod płotem, to już jego sprawa... Choć ten jego kumpel to ponoć w prywatnej klinice robi...

O czym ona mówi? Jedno jest pewne – to Ali wyciągnął swojego ziomka z opresji, może dzięki temu przeżyje. A myślałam, że po naszej wspólnej wizycie i gwałtownym jej zakończeniu już nigdy nie będą chcieli się spotkać. Męska solidarność.

– Taka fajna dziewucha, żeby się z bambusem zadawała – słyszę za plecami słowa pielęgniarki. – Cóż to, mało super chłopaków chodzi po ulicach?! Ma, na co zasługuje.

W miarę możliwości przyspieszam kroku. Muszę się stąd wyrwać i zacząć działać. Dość już tego leżakowania.

Kontakt z Alim jest niemożliwy, nie znam numeru jego telefonu, a Wioletta tak mnie nie znosi, że nie ma zamiaru otworzyć drzwi ani udzielić mi żadnej informacji.

Cały długi tydzień telefon Ahmeda milczy. Nie daje znaku życia, a ja nie chcę się narzucać, bo może źle się czuje lub nie jest w stanie mówić. Po samotnym weekendzie nie wytrzymuję i dzwonię. Raz, drugi, trzeci. Nie podnosi słuchawki, nie chce ze mną rozmawiać. Zaczynam się mocno niepokoić. Mijają trzy tygodnie i nadal cisza. Czy on jeszcze żyje? A może wrócił do siebie, do kochającej rodziny? Co ze mną będzie? Na domiar złego od jakiegoś czasu dziwnie się czuję, a od dwóch miesięcy nie mam okresu. W styczniu myślałam, że go przeoczyłam, bo nigdy zbyt dokładnie tego nie kontrolowałam. Przez cały luty czekałam z biciem serca. Teraz, na początku marca, zdaję sobie sprawę, że coś jest nie tak i doskonale wiem co. Podczas tego pierwszego razu, w sylwestra, ani ja, ani Ahmed nie zabezpieczyliśmy się. Nie muszę nawet robić testów ciążowych – widzę zmiany zachodzące w moim organizmie. Wciąż nie mogę się skontaktować z moim ukochanym. W końcu, choć bardzo tego nie lubię, decyduję się nagrać na pocztę głosową.

– Ahmed, kochanie, czemu nie chcesz ze mną rozmawiać? Przecież wiesz, że to nie moja wina. Tęsknię za tobą, zadzwoń. – Pierwszy raz.

– Ahmed, skarbie, co jest grane? Niepokoję się, czy jeszcze żyjesz? Nic nie wiem, co się z tobą dzieje. – Drugi raz.

– Ahmed, już mnie nie kochasz? Dlaczego sprawiasz mi taką przykrość i zadajesz ból? – Trzeci raz.

– Dzióbku, kochany mój! Daj głos! – Kolejny raz.

– Ahmed, proszę cię, zadzwoń – żałośnie jęczę.

– Musimy się spotkać i na poważnie porozmawiać – mówię ostro, zdesperowana. – Proszę, nie unikaj mnie!

– Ahmed, musimy się zobaczyć – płaczę. – Mówiłeś, że jesteśmy sobie przeznaczeni i będziemy ze sobą na zawsze – przechodzę w szloch i kończy się czas na sekretarce.

– Co ci szkodzi spotkać się ze mną? Powiedz mi – nagrywam się po chwili. – Mam ci coś ważnego do powiedzenia – mocno akcentuję ostatnie słowa.

– Dorota, ty jesteś jednak skończoną kretynką. – Mama niespodziewanie wparowuje do łazienki, kiedy z komórką w ręce siedzę w wannie.

Lustruje mnie od stóp do głów, szczególną uwagę zwracając na mój brzuch i piersi. Niestety, woda ledwie zakrywa dno i jestem goła jak święty turecki. Splatam ręce wzdłuż talii, lecz nic nie ukryje się przed wzrokiem zaniepokojonej matki.

– O co tym razem chodzi? – udaję głupią.

– Mogłabyś chociaż na chwilę przestać się zgrywać – mówi podenerwowana. – Jestem twoją matką i znam cię. Nie tylko charakter, ciało również.