Niezniszczalny. Bohdan Pniewski. Architekt salonu i władzy - Grzegorz Piątek - ebook + książka

Niezniszczalny. Bohdan Pniewski. Architekt salonu i władzy ebook

Piątek Grzegorz

0,0

Opis

Po bestsellerowym Najlepszym mieście świata – książce, która opowiadała o odbudowie Warszawy w miejscu powojennego cmentarzyska – Grzegorz Piątek napisał biografię człowieka, który projektował najważniejsze państwowe budynki – tak za rządów sanacji, jak za czasów PRL-u. Bohdan Pniewski był najbardziej wpływowym polskim architektem XX wieku. Jego styl – jak pisze w posłowiu Marcin Wicha – łączy epoki i od niemal stu lat jest tłem polskiego życia publicznego.

Co sprawiło, że Pniewski, niezależnie od zmieniającego się pejzażu politycznego, pozostał ulubieńcem władz? Po prostu talent i doświadczenie? Koneksje towarzyskie? Przebiegłość i spryt? A może mieszczański instynkt samozachowawczy i wola budowania niezależnie od okoliczności?

Piątek w swojej biografii daje nie tylko ciekawe interpretacje budowli wzniesionych przez Pniewskiego – a są wśród nich Teatr Wielki, Szkoła Baletowa, gmach Narodowego Banku Polskiego, Dom Chłopa czy budynek Polskiego Radia – ale również kreśli fascynujący portret człowieka o niespożytej sile witalnej. Pochodzący z zaściankowej szlachty architekt bez problemu poradził sobie w warunkach konkurencji rynkowej, gdy feudalny porządek runął. Nie stracił ducha, gdy wojna całkowicie go ogołociła. Sybaryta, lubiący dobre jedzenie, alkohol, piękne przedmioty, dobre ubrania, polowania i rauty, dbał, by i w socjalizmie tych przyjemności mu nie zabrakło.

Niezniszczalny to także barwna kronika towarzyska powojennej elity, obraz rwącej się do życia Warszawy, która wśród zgliszcz spotyka się w cukierniach, barach, kafejkach, gdzie kawa i wódka leją się strumieniami. „Rano ekshumacja, wieczorem dancing” – podsumowuje życie tamtych lat pracujący z Pniewskim architekt Andrzej Hubert Niewęgłowski.

Sybarytyzm znać też w budowlach Pniewskiego – z zewnątrz monumentalne i powściągliwe, w środku olśniewają feerią detali wykonanych z najlepszych materiałów, rozmachem przestrzeni, po której wzrok może błądzić leniwie, konstrukcją schodów, która domaga się, by kroczyć po nich z godnością i powoli.

Bohdan Pniewski w szarej, brutalnej rzeczywistości PRL-u pozwalał Polakom obcować z lepszym światem, pokazywał im obraz idealnego państwa, w którym myśl o wygodzie obywateli nie wyklucza podarowania im zbytku i gdzie nie ma zgody na prowizorkę.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 422

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Co­py­ri­ght © by Grze­gorz Pi­ątek, 2021

Co­py­ri­ght © by Wy­daw­nic­two Fil­try, 2021

Co­py­ri­ght © by Te­atr Wiel­ki – Ope­ra Na­ro­do­wa, 2021

Pro­jekt okład­ki: Mar­ta Ko­na­rzew­ska / Ko­na­rzew­ska.pl

Au­tor zdjęcia na okład­ce: Ja­ro­sław Ma­zu­rek

Ko­or­dy­na­cja pro­jek­tu: Do­ro­ta No­wak

Re­dak­cja: Woj­ciech Gór­naś / Re­dak­tor­nia.com

Ko­rek­ta me­ry­to­rycz­na, fo­to­edy­cja: Iwo­na Wit­kow­ska (TWON)

Ko­rek­ty: Re­dak­tor­nia.com

In­deks: Re­dak­tor­nia.com

ISBN 978-83-960609-3-8

Wy­daw­nic­two Fil­try sp. z o.o.

Ul. Fil­tro­wa 61 m. 13

02-056 War­sza­wa

e-mail: re­dak­cja@wy­daw­nic­two­fil­try.pl

www.wy­daw­nic­two­fil­try.pl

Skład i kon­wer­sja do eBo­oka: Ja­ro­sław Ja­bło­ński / jjpro­jekt.pl

Spis treści

WSTĘP

PIERW­SZE ŻY­CIE

Nie­ostry

Nie­po­kor­ny

Nie­odrod­ny

Nie­obli­czal­ny

Nie­po­ha­mo­wa­ny

Nie­do­ści­gły

Nie­awan­gar­do­wy

Nie­skrom­ny

Nie­zbęd­ny

Nie­prze­ci­ęt­ny

Nie­wzru­szo­ny

Nie­cier­pli­wy

Nie­przej­rzy­sty

Nie­do­stęp­ny

Nie­skrępo­wa­ny

Nie­re­al­ny

Nie­zra­żo­ny

Nie­spo­ży­ty

DRU­GIE ŻY­CIE

Nie­pew­ny

Nie­za­stąpio­ny

Nie­oczy­wi­sty

Nie­zmien­ny

Nie­za­le­żny

Nie­po­ko­na­ny

Nie­po­praw­ny

Nie­usu­wal­ny

Nie­roz­łącz­ny

Nie­ega­li­tar­ny

Nie­uchwyt­ny

Nie­dzi­siej­szy

Nie­for­mal­ny

Nie­zno­śny

Nie­po­rów­ny­wal­ny

Nie­obec­ny

Nie­by­ła

Nie­śmier­tel­ny

Nie­czy­tel­ny

BI­BLIO­GRA­FIA

PO­DZI­ĘKO­WA­NIA

Mar­cin Wi­cha: HET­MAN. Po­sło­wie

Wiel­ka am­bi­cja twór­cza – głów­na ce­cha cha­rak­te­ru prof. B.P., po­par­ta istot­ny­mi zdol­no­ścia­mi i umie­jęt­no­ścią po­zy­ski­wa­nia so­bie zle­ce­nio­daw­ców przez swój spo­sób by­cia i sto­sun­ki to­wa­rzy­skie, była przy­czy­ną ci­ągłe­go do­sto­so­wy­wa­nia się do pa­nu­jących sto­sun­ków spo­łecz­no-po­li­tycz­nych. […]

Prof. B.P. może oka­zać się oby­wa­te­lem, któ­ry z en­tu­zja­zmem o ce­chach wo­dzo­stwa dążyć będzie do re­ali­za­cji am­bit­ne­go celu swe­go ży­cia – sta­nia się pierw­szym ar­chi­tek­tem w hi­sto­rii Pol­ski.

Boh­dan La­chert, 1950

WSTĘP

Po­dob­no za mło­de­go ar­chi­tek­ta mo­żna się po­da­wać do czter­dziest­ki. Po­tem nie wy­star­czy tyl­ko do­brze się za­po­wia­dać. Trze­ba mieć na kon­cie kon­kret­ne suk­ce­sy. Boh­dan Pniew­ski uro­dził się w 1897 roku, a już w wie­ku czter­dzie­stu lat ucho­dził za naj­ja­śniej­szą gwiaz­dę pol­skiej ar­chi­tek­tu­ry. Resz­tę ży­cia mó­głby spędzić na obro­nie wy­wal­czo­nej po­zy­cji.

W 1937 roku bu­do­wał pa­wi­lon pol­ski na Wy­sta­wę Świa­to­wą w Pa­ry­żu, a w War­sza­wie wy­ka­ńczał gmach Mi­ni­ster­stwa Spraw Za­gra­nicz­nych i re­zy­den­cję mi­ni­stra Bec­ka. Jed­no­cze­śnie urządzał wła­sną wil­lę z pra­cow­nią, po­ło­żo­ną w sa­mym cen­trum sto­li­cy, vis-à-vis am­ba­sa­dy fran­cu­skiej i po­sel­stwa chi­ńskie­go. Do jego biu­ra za­gląda­li po pro­jek­ty po­tężni pry­wat­ni, pa­ństwo­wi i ko­ściel­ni klien­ci, a po pra­cę naj­zdol­niej­si ab­sol­wen­ci Aka­de­mii Sztuk Pi­ęk­nych i ar­chi­tek­tu­ry na Po­li­tech­ni­ce War­szaw­skiej. Pniew­ski wy­kła­dał na obu uczel­niach, mógł więc na bie­żąco odła­wiać naj­lep­szy na­ry­bek. Do tego za­sia­dał w ra­dzie mia­sta oraz sze­fo­wał głów­nej pa­ństwo­wej ga­le­rii sztu­ki wspó­łcze­snej – In­sty­tu­to­wi Pro­pa­gan­dy Sztu­ki. Był to tyl­ko ofi­cjal­ny stem­pel po­twier­dza­jący nie­for­mal­ną rolę jed­nej z naj­bar­dziej za­ufa­nych osób, któ­re do­ra­dza­ły sfe­rom rządo­wym w spra­wach ar­ty­stycz­nych. Pol­ski Ko­mi­tet Olim­pij­ski kon­sul­to­wał z nim na­wet pro­jekt stro­jów re­pre­zen­ta­cji na igrzy­ska w Ber­li­nie1.

1Wja­kich ko­stju­mach wy­stąpi pol­ska re­pre­zen­ta­cja olim­pij­ska?, „Ga­ze­ta Pol­ska” 3 kwiet­nia 1936, nr 94, s. 8.

Boh­dan Pniew­ski nie do­ro­bił się mi­lio­nów (chy­ba), ale za­ra­biał na tyle do­brze, by pro­wa­dzić bar­dzo kom­for­to­we ży­cie, na sto­pie po­rów­ny­wal­nej z jego wpły­wo­wy­mi klien­ta­mi. Wie­lu z nich za­li­czał zresz­tą do bli­skich zna­jo­mych i po­dej­mo­wał w swo­jej wil­li, wraz z pi­ęk­ną, ele­ganc­ką żoną Ja­dwi­gą. Pod­czas gdy pa­ństwo Pniew­scy za­ba­wia­li go­ści w sa­lo­ni­ku na gó­rze, w pra­cow­ni na dole mło­dzi ar­chi­tek­ci cy­ze­lo­wa­li pro­jekt bu­dow­li, któ­ra mia­ła za­pew­nić sze­fo­wi miej­sce w hi­sto­rii i roz­sła­wić jego na­zwi­sko za gra­ni­cą: świ­ąty­ni Opatrz­no­ści. Naj­wy­ższy i naj­bar­dziej re­pre­zen­ta­cyj­ny gmach w sto­li­cy, hy­bry­dę go­tyc­kiej ka­te­dry i man­hat­ta­ńskie­go wie­żow­ca, pla­no­wa­no wznie­ść w no­wej dziel­ni­cy rządo­wej na Polu Mo­ko­tow­skim. W 1939 roku zdjęcia ma­kie­ty świ­ąty­ni po­pły­nęły na Wy­sta­wę Świa­to­wą do No­we­go Jor­ku, jako wi­zy­tów­ka pol­skiej ar­chi­tek­tu­ry i świa­dec­two po­tęgi przy­szłe­go mo­car­stwa.

Jesz­cze przed za­ko­ńcze­niem no­wo­jor­skie­go Expo Niem­cy i Zwi­ązek Ra­dziec­ki za­ata­ko­wa­ły Pol­skę. Woj­na na za­wsze prze­kre­śli­ła mo­żli­wo­ść re­ali­za­cji pro­jek­tu świ­ąty­ni, a mo­car­stwo też oka­za­ło się ma­kie­tą. Pniew­ski prze­trwał jed­nak oku­pa­cję, a po woj­nie od­bu­do­wał swo­ją po­zy­cję i w ko­mu­ni­stycz­nej Pol­sce prze­żył dru­gie apo­geum ka­rie­ry. Od­zy­skał wil­lę w cen­trum War­sza­wy, na­dal miał tę samą pi­ęk­ną żonę. Choć wi­ęk­szo­ść wpły­wo­wych przy­ja­ciół zgi­nęła lub roz­pierz­chła się po świe­cie, znów miał zna­jo­mych na szczy­tach wła­dzy. Bu­do­wał jesz­cze wi­ęk­sze i jesz­cze wspa­nial­sze gma­chy – sejm, mi­ni­ster­stwa, ope­rę. Znów nada­wał for­mę sto­li­cy, choć była to już sto­li­ca in­nej Rze­czy­po­spo­li­tej.

Nie dość, że Pniew­ski wy­pra­co­wał wła­sny styl, to tak sku­tecz­nie go wy­pro­mo­wał, że do­ro­bił się on na­zwy. W war­szaw­skim śro­do­wi­sku ar­chi­tek­to­nicz­nym nie trze­ba było tłu­ma­czyć, co to jest pniewsz­czy­zna. Do dziś zresz­tą wi­dać ją w pej­za­żu sto­li­cy, choć ra­czej nie tam, gdzie zwy­kli lu­dzie ro­bią zwy­kłe rze­czy. Zwy­kłe rze­czy ni­g­dy Pniew­skie­go nie in­te­re­so­wa­ły. Pniewsz­czy­zna wy­stępu­je w sto­li­cy tam, gdzie lu­dzie wa­żni zaj­mu­ją się wa­żny­mi spra­wa­mi – rządzą, ad­mi­ni­stru­ją, ob­ra­du­ją, prze­ma­wia­ją, wy­stępu­ją, przy­zna­ją so­bie na­gro­dy, uwiecz­nia­ją się; tam, gdzie per­for­mu­ją sto­łecz­no­ść. Pniew­ski stwo­rzył dla nich efek­tow­ną sce­no­gra­fię.

Pniewsz­czy­znę mu­ska­ją więc suk­nie na scho­dach ope­ry. Wśród pniewsz­czy­zny pa­ra­du­je pierw­sza wła­dza – po­sło­wie na mar­mu­ro­wych ko­ry­ta­rzach sej­mu. Wśród pniewsz­czy­zny rządzi dru­ga wła­dza – mi­ni­stro­wie, człon­ko­wie Rady Po­li­ty­ki Pie­ni­ężnej i dy­rek­cja Na­ro­do­we­go Ban­ku Pol­skie­go. Pniewsz­czy­zną oto­czo­na jest trze­cia wła­dza – sędzio­wie w gma­chu w alei So­li­dar­no­ści, a na­wet czwar­ta – pra­cow­ni­cy Pol­skie­go Ra­dia. Pniewsz­czy­zna chro­ni do­ku­men­ty sto­łecz­nych in­sty­tu­cji i słyn­nych oso­bi­sto­ści zde­po­no­wa­ne w Ar­chi­wum Akt No­wych. Na­wet nie­któ­re czci­god­ne sto­łecz­ne szcząt­ki le­żące na Po­wąz­kach zo­sta­ły przy­kry­te pniewsz­czy­zną.

Pniew­ski pra­co­wał dla wła­dzy, ale wy­cho­dził cało z ko­lej­nych po­li­tycz­nych za­wi­ro­wań. Choć na jego oczach do­ko­na­ło się kil­ka re­wo­lu­cji w sztu­ce, po­tra­fił obro­nić swo­ją wi­zję i spra­wić, że sta­wa­ła się wi­zją jego klien­tów, a więc ob­ra­zem pol­skie­go pa­ństwa. Jak mu się to uda­ło? Ta nie­za­ta­pial­no­ść jest naj­wi­ęk­szą ta­jem­ni­cą jego ży­cio­ry­su. Ale nie je­dy­ną.

PIERW­SZE ŻY­CIE

Nie­ostry

Cho­ciaż re­pro­duk­cja jest nie­wy­ra­źna, mogę się za­ło­żyć, że w środ­ku ka­dru stoi Pniew­ski. Wi­dzia­łem prze­cież dzie­si­ąt­ki jego zdjęć: z pro­fi­lu i en face, do­ro­słe­go i bar­dzo do­ro­słe­go, upo­zo­wa­ne­go i (rzad­ko) przy­ła­pa­ne­go. Znam do­brze te gru­be rysy, wy­dat­ne war­gi i lek­ko od­sta­jące uszy, któ­re prze­sta­ną być tak wi­docz­ne z wie­kiem, kie­dy zmężnie­je i na­bie­rze cia­ła. Ale jesz­cze nie te­raz. Te­raz nie­znacz­nie się uśmie­cha i dziar­sko, może na­wet wy­zy­wa­jąco, spo­gląda w obiek­tyw spod lśni­ące­go dasz­ka czap­ki. Ota­cza go gro­mad­ka trzy­dzie­stu chłop­ców w ró­żnych sta­diach na­sto­let­nio­ści. Boh­dan wy­gląda jak na­uczy­ciel na kla­so­wej wy­ciecz­ce, ale choć ewi­dent­nie star­szy od po­zo­sta­łych, sam ma do­pie­ro dzie­wi­ęt­na­ście lat. Jest rok 1916, a on uro­dził się w 1897.

Pniew­ski, zwa­ny przez ko­le­gów Bo­ćkiem, wy­stępu­je tu już w roli, któ­rą będzie od­gry­wał przez resz­tę ży­cia – prze­wod­ni­ka sta­da. Za­wsze po­tra­fił two­rzyć wo­kół sie­bie dwór, dru­ży­nę, śro­do­wi­sko. Na tym zdjęciu jest dru­ży­no­wym Dru­ży­ny Skau­tów Za­wi­szy Czar­ne­go, pó­źniej­szej słyn­nej „szes­nast­ki”.

Skau­tow­skie przy­ja­źnie zo­sta­ną na całe ży­cie. Har­cer­stwo to prze­cież szko­ła ko­le­że­ństwa, lo­jal­no­ści, hie­rar­chii. Nie było wte­dy jesz­cze ru­chem ma­so­wym, ra­czej za­ba­wą dla wiel­ko­miej­skich chłop­ców z do­brych do­mów. W War­sza­wie pierw­sze dru­ży­ny po­wsta­ły w kon­spi­ra­cji, przy eli­tar­nych szko­łach męskich, ta­kich jak szko­ła re­al­na imie­nia Sta­ni­sła­wa Sta­szi­ca, do któ­rej ro­dzi­ce po­sła­li Bo­ćka w 1906 roku. Tym cen­niej­sze pó­źniej oka­żą się za­wi­ąza­ne wte­dy zna­jo­mo­ści. Stwo­rzą le­d­wie dziś do­strze­gal­ną kon­struk­cję to­wa­rzy­ską.

Boh­dan Pniew­ski z har­ce­rza­mi z dru­ży­ny im. Za­wi­szy Czar­ne­go przy ru­inie nie­do­szłe­go ko­ścio­ła Opatrz­no­ści w Ogro­dzie Bo­ta­nicz­nym w War­sza­wie, 1916

Te­raz skup­my się jed­nak na kon­struk­cji, na któ­rej tle po­zu­ją har­ce­rze. Mur jak mur. Może ka­wa­łek zruj­no­wa­ne­go za­mczy­ska? Nie, to nie pierw­sza lep­sza ścia­na, lecz obiekt pa­trio­tycz­ne­go kul­tu: frag­ment fun­da­men­tów ko­ścio­ła Naj­wy­ższej Opatrz­no­ści1, ukry­ty w głębi Ogro­du Bo­ta­nicz­ne­go w War­sza­wie.

1 Pier­wot­na na­zwa usta­lo­na przez Ka­ta­rzy­nę Ka­ra­skie­wicz, Świ­ąty­nia Opatrz­no­ści Bo­żej. Dzie­je idei i bu­do­wy, Kra­ków 2011.

Świ­ąty­nię pla­no­wał wznie­ść ostat­ni król Rze­czy­po­spo­li­tej, Sta­ni­sław Au­gust. Przez kil­ka­na­ście lat nie sprzy­ja­ła mu jed­nak ani fi­nan­so­wa, ani po­li­tycz­na ko­niunk­tu­ra. Osta­tecz­nie, w 1791 roku, wy­ko­rzy­stał pa­trio­tycz­ne wzmo­że­nie to­wa­rzy­szące nowo uchwa­lo­nej kon­sty­tu­cji i za­su­ge­ro­wał, by wznie­ść ko­ściół jako wo­tum na­ro­du z tej oka­zji2. Dzi­ęki temu zmy­śl­ne­mu za­bie­go­wi wcze­śniej za­pro­jek­to­wa­na for­ma zy­ska­ła nowy sym­bo­licz­ny sens i szan­sę na re­ali­za­cję. Już 5 maja sejm przy­jął uchwa­łę o bu­do­wie ko­ścio­ła w po­dzi­ęce za „wy­do­by­cie Pol­ski spod prze­mo­cy ob­cej, przy­wró­ce­nie Rządu”, a ob­cho­dy pierw­szej rocz­ni­cy przy­jęcia kon­sty­tu­cji uświet­ni­ła uro­czy­sto­ść po­ło­że­nia ka­mie­nia węgiel­ne­go.

2 Ta­mże, s. 21.

Na nic jed­nak kró­lew­skie kal­ku­la­cje. Opatrz­no­ść naj­wi­docz­niej mia­ła wo­bec Rze­czy­po­spo­li­tej inne pla­ny. Jesz­cze w maju 1792 roku wy­bu­chła woj­na z Ro­sją, po­tem na­stąpił dru­gi roz­biór Pol­ski, po­wsta­nie ko­ściusz­kow­skie, a w 1795 roku roz­biór trze­ci. Za co tu dzi­ęko­wać? Bu­do­wa świ­ąty­ni sta­nęła po wy­mu­ro­wa­niu ka­wa­łka fun­da­men­tów. To na tle tego frag­men­tu sfo­to­gra­fo­wał się pó­źniej Boh­dan Pniew­ski ze swo­ją dru­ży­ną. W mi­ędzy­cza­sie, pod za­bo­ra­mi, ru­ina (je­śli ru­iną mo­żna na­zwać coś, co wła­ści­wie nie po­wsta­ło) ob­ro­sła pa­trio­tycz­nym kul­tem. Nie­do­ko­ńczo­na bu­dow­la sym­bo­li­zo­wa­ła utra­co­ną ci­ągło­ść, prze­rwa­ne dzie­ło, po­rzu­co­ny zrąb gma­chu pa­ństwa – fun­da­ment, na któ­rym kie­dyś przyj­dzie bu­do­wać da­lej.

Wła­dze ro­syj­skie za­bra­nia­ły od­da­wać cze­ść re­lik­tom świ­ąty­ni, ale im bar­dziej za­bra­nia­ły, tym bar­dziej ru­ina dzia­ła­ła na wy­obra­źnię. Tak samo było ze skau­tin­giem. Pew­nie dzi­ęki temu, że z po­cząt­ku był nie­le­gal­ny, ten im­port z An­glii szyb­ko na­brał pa­trio­tycz­ne­go za­bar­wie­nia, stał się czy­mś wi­ęcej niż chło­pi­ęcą roz­ryw­ką. Roz­mi­ło­wa­nie w przy­ro­dzie za­mie­ni­ło się w kult oj­czy­stej zie­mi, a pa­ra­mi­li­tar­ny tre­ning w pró­bę przed spo­dzie­wa­ną wal­ką.

W roku 1916, dzi­ęki roz­lu­źnie­niu po­li­ty­ki przez oku­pa­cyj­ne wła­dze nie­miec­kie, War­sza­wa po raz pierw­szy od po­ko­leń mo­gła jaw­nie świ­ęto­wać rocz­ni­cę uchwa­le­nia kon­sty­tu­cji. Jaw­nie – to mało po­wie­dzia­ne, wręcz osten­ta­cyj­nie. Mury ka­mie­nic, okna i wi­try­ny za­bia­ło­czer­wie­ni­ły się od flag i de­ko­ra­cji. W środ­ku ty­go­dnia przez Trakt Kró­lew­ski od pla­cu Zam­ko­we­go do Bel­we­de­ru prze­to­czył się wie­lo­ty­si­ęcz­ny po­chód. War­sza­wę za­miesz­ki­wa­ło wte­dy 700 ty­si­ęcy osób, a licz­bę uczest­ni­ków łącz­nie z pu­blicz­no­ścią oce­nia się na 250–300 ty­si­ęcy. W mar­szu wzi­ęły udział de­le­ga­cje wszyst­kich śred­nich i wy­ższych sfer spo­łe­cze­ństwa – od władz mia­sta, przez re­pre­zen­tan­tów du­cho­wie­ństwa ka­to­lic­kie­go i ewan­ge­lic­kie­go oraz gmi­ny ży­dow­skiej, po dzien­ni­ka­rzy i cy­kli­stów. I oczy­wi­ście skau­tów, któ­rzy ode­gra­li ogrom­ną rolę w or­ga­ni­za­cji mar­szu. „Lep­szą przy­szło­ść, mil­sze ju­tro, za­po­wia­da­li swym po­cho­dem dziel­ni Skau­ci”3 – za­chwy­cał się re­por­ter „Kur­je­ra War­szaw­skie­go”.

3Po­chód, „Kur­jer War­szaw­ski” 1916, nr 123, wyd. po­ran­ne, s. 3.

Ran­kiem, za­nim ru­szył po­chód, przed­sta­wi­cie­le Ko­ścio­ła, uni­wer­sy­te­tu i mło­dzie­ży aka­de­mic­kiej ze­bra­li się przy fun­da­men­tach świ­ąty­ni Opatrz­no­ści. Praw­do­po­dob­nie wła­śnie przy tej oka­zji dru­ży­na Pniew­skie­go usta­wi­ła się do zdjęcia na tle mu­rów. Ksi­ądz ka­no­nik An­to­ni Szla­gow­ski od­pra­wił mszę i wy­gło­sił ka­za­nie, w któ­rym przy­po­mniał bi­blij­ną hi­sto­rię Ła­za­rza.

Je­śli ktoś wie­rzy w zna­ki, to pro­szę bar­dzo – oto znak. Pol­ska wkrót­ce od­zy­ska nie­pod­le­gło­ść, za­my­sł bu­do­wy wo­tum oży­je, a dru­ży­no­wy Bo­ciek zo­sta­nie ar­chi­tek­tem i za­pro­jek­tu­je tę świ­ąty­nię.

Ale to za ja­kiś czas. W 1914 roku, jesz­cze pod ro­syj­skim rząda­mi, skaut Bo­ciek uko­ńczył z wy­ró­żnie­niem Sta­szi­ca i zdał ma­tu­rę. Nie mógł iść na stu­dia ar­chi­tek­to­nicz­ne, bo w War­sza­wie nie dzia­ła­ła od­po­wied­nia uczel­nia, kon­ty­nu­ował więc na­ukę w szko­le me­cha­nicz­no-tech­nicz­nej Wa­wel­ber­ga i Ro­twan­da przy Mo­ko­tow­skiej. Ta okrężna ście­żka do za­wo­du mia­ła jed­nak sens. Ci, któ­rzy idą na ar­chi­tek­tu­rę od razu po szko­le śred­niej, po­zna­ją ją w bar­dziej teo­re­tycz­ny, pa­pie­ro­wy spo­sób. Pniew­ski prak­ty­ko­wał w warsz­ta­tach ko­wal­skich i sto­lar­skich4, uczył się wła­sny­mi dło­ńmi pa­no­wać nad two­rzy­wem. Może to tłu­ma­czy jego pó­źniej­szy kunszt w sto­so­wa­niu rze­mie­śl­ni­cze­go de­ta­lu i gra­ni­czące z fe­ty­szy­zmem umi­ło­wa­nie ma­te­ria­łu?

4 An­kie­ta per­so­nal­na Boh­da­na Pniew­skie­go z 1 maja 1950 r. Ar­chi­wum pw, akta oso­bo­we, tecz­ka 2034, k. 2.

W 1915 roku przy po­li­tech­ni­ce otwar­to Wy­dział Ar­chi­tek­tu­ry. Tak jak pó­źniej mo­żli­wo­ść ob­cho­dze­nia świ­ęta kon­sty­tu­cji, War­sza­wa za­wdzi­ęcza­ła to li­be­ral­nej po­li­ty­ce oku­pa­cyj­nych władz nie­miec­kich, któ­re przy­zna­ły pol­skiej spo­łecz­no­ści znacz­nie wi­ęcej swo­bód niż przed­tem Ro­sja­nie. Ma­larz Zyg­munt Ka­mi­ński, któ­ry po­pro­wa­dził na wy­dzia­le za­jęcia z ry­sun­ku, wspo­mi­nał: „Czy­żby snu­te w cza­sie ciem­nych nocy nie­wo­li ma­rze­nia o pol­skich szko­łach, o pol­skich z du­cha i języ­ka uni­wer­sy­te­tach, mia­ły się re­ali­zo­wać, a dia­beł nie­miec­ki, zwal­czyw­szy sza­ta­na car­skie­go, zo­stał po­wo­ła­ny do na­pra­wie­nia na­szych krzywd dzie­jo­wych?”5.

5 Zyg­munt Ka­mi­ński, Wspo­mnie­nia o Wy­dzia­le Ar­chi­tek­tu­ry, [w:] War­szaw­ska Szko­ła Ar­chi­tek­tu­ry 1915–1965, War­sza­wa 1967, s. 10.

Pro­fe­so­ro­wie war­szaw­skiej po­li­tech­ni­ki zdo­by­li dy­plo­my ar­chi­tek­tów w Pe­ters­bur­gu, Mo­skwie, Ry­dze, Karls­ru­he, Wied­niu, Dre­źnie czy Darm­stad­cie. Po­ko­le­nie Pniew­skie­go mia­ło być pierw­szym wy­kszta­łco­nym nad Wi­słą. Na­dzie­ja na od­ro­dze­nie pol­skie­go pa­ństwa, cho­ćby w ka­dłu­bo­wej for­mie czy w fe­de­ra­cji z jed­nym z mo­carstw, wy­da­wa­ła się ca­łkiem re­al­na. To mło­dzi mie­li mu nadać ar­chi­tek­to­nicz­ną for­mę i czu­li się do tego szcze­gól­nie po­wo­ła­ni. Jesz­cze w 1916 roku Boh­dan włączył się w or­ga­ni­za­cję pierw­sze­go pol­skie­go Zwi­ąz­ku Słu­cha­czów Ar­chi­tek­tu­ry. Ka­zi­mierz Bier­nac­ki, je­den ze stu­den­tów, pi­sał:

Dzi­siej­si ar­chi­tek­ci kszta­łcą się – po raz pierw­szy – na wzo­rach bu­dow­nic­twa na­ro­do­we­go w at­mos­fe­rze pol­skiej i za­pusz­cza­ją ko­rze­nie głębo­ko w tę zie­mię, na któ­rej dłu­go po ich śmier­ci zo­sta­ną bu­dow­le wzno­szo­ne ich ręko­ma i ich umy­słem. Nie­chże z po­mo­cą owe­go Zwi­ąz­ku sta­ra­ją się do­sły­szeć, gdzie bije pol­skie ser­ce w sta­rych drew­nia­nych omsza­łych ko­śció­łkach, szla­chec­kich dwor­kach […], klasz­to­rach ro­ma­ńskich, pa­ła­cach re­ne­san­su pol­skie­go, ba­ro­ko­wych świ­ąty­niach i smęt­nych ulicz­kach Sta­re­go Mia­sta! Niech dźwi­gną pol­skie bu­dow­le od War­ty po Nie­men, od­bi­ją z tyn­ku ob­cych na­le­cia­ło­ści, ja­ki­mi okry­ła się ze­wnętrz­na po­stać War­sza­wy w ostat­nim trzy­dzie­sto­le­ciu. Niech spe­łnią god­nie to za­da­nie, ja­kie kła­dą na ich bar­ki wy­pad­ki ostat­nie. Tę at­mos­fe­rę pol­sko­ści i szcze­rej twór­czo­ści niech im da pol­ska uczel­nia, pol­scy pro­fe­so­ro­wie i wła­sny Zwi­ązek6.

6 K. [Ka­zi­mierz] Bier­nac­ki, Kro­ni­ka. Zwi­ązek Słu­cha­czów Ar­chi­tek­tu­ry, „Pro Arte et Stu­dio” 1916, nr 3–4 (maj–czer­wiec), s. 130.

War­szaw­ska szko­ła ar­chi­tek­tu­ry za­częła przyj­mo­wać kan­dy­da­tów w 1915 roku, ale Bo­ciek zo­stał jej słu­cha­czem do­pie­ro w roku 1916/1917. Lecz kie­dy już wstąpił na stu­dia, na­ukę wci­ąż za­kłó­cał mu dźwi­ęk zło­te­go rogu. W lu­tym 1917 roku wraz z sze­ścio­ma ko­le­ga­mi z dru­ży­ny skau­to­wej wstąpił do Pol­skiej Or­ga­ni­za­cji Woj­sko­wej. Otwar­cie roku aka­de­mic­kie­go 1917/1918 opó­źni­ły wo­jen­ne trud­no­ści or­ga­ni­za­cyj­ne. Na­stęp­ny za­czął się już pla­no­wo, ale za­raz za­jęcia za­wie­szo­no, a gmach wy­dzia­łu za­jęło na swo­je po­trze­by woj­sko. 11 li­sto­pa­da Pniew­ski, jako pe­owiak, uczest­ni­czył w roz­bra­ja­niu Niem­ców na uli­cach War­sza­wy. Rok 1919/1920 prze­bie­gał bez wi­ęk­szych za­kłó­ceń do po­ło­wy czerw­ca, kie­dy do sto­li­cy nie­bez­piecz­nie zbli­ży­ły się woj­ska bol­sze­wic­kie. Skau­ci zgło­si­li się do woj­ska na ochot­ni­ka w po­ło­wie kwiet­nia 1920 roku, po­tem do ar­mii i tak wcie­lo­no wi­ęk­szo­ść stu­den­tów. Boh­dan wró­cił z fron­tu ran­ny w nogę. Do na­uki przy­stąpił w ko­lej­nym roku aka­de­mic­kim, któ­ry znów za­czął się z opó­źnie­niem, do­pie­ro w po­ło­wie li­sto­pa­da, dla garst­ki stu­den­tów i bar­dzo nie­licz­nych jesz­cze stu­den­tek.

Tak jak od­ro­dzo­ne pa­ństwo mo­zol­nie skle­ja­ło w ca­ło­ść sys­tem praw­ny, or­dy­na­cję po­dat­ko­wą czy in­fra­struk­tu­rę ko­le­jo­wą trzech za­bo­rów, tak oni i one mie­li stwo­rzyć w swo­ich umy­słach syn­te­zę lo­kal­nych tra­dy­cji i sty­lów ró­żnych epok – styl „ro­dzi­my”, któ­ry wy­ró­żni Pol­skę po­śród in­nych na­ro­dów.

Kie­ru­nek wska­zy­wa­li star­si ar­chi­tek­ci, któ­rzy już przed woj­ną szu­ka­li na­ro­do­wej for­my. Pierw­szy dzie­kan Wy­dzia­łu Ar­chi­tek­tu­ry, Jó­zef Pius Dzie­ko­ński, zbu­do­wał dzie­si­ąt­ki ko­ścio­łów, w tym war­szaw­ski ko­ściół Najświ­ęt­sze­go Zba­wi­cie­la, w któ­rym po­łączył in­spi­ra­cje ba­ro­kiem, re­ne­san­sem i go­ty­kiem. Obok nie­go na ar­chi­tek­to­nicz­nej sce­nie błysz­czał Ste­fan Szyl­ler, pro­jek­tant gma­chów Po­li­tech­ni­ki i Za­chęty, a przy tym wy­trwa­ły ba­dacz ar­chi­tek­tu­ry ro­dzi­mej, au­tor gło­śnej roz­pra­wy z 1915 roku pod wy­mow­nym ty­tu­łem Czy mamy pol­ską ar­chi­tek­tu­rę? Z ko­lei Ka­zi­mierz Skó­re­wicz, u któ­re­go Boh­dan od­będzie prak­ty­ki, a któ­ry dużo pó­źniej po­mo­że mu ugrun­to­wać po­zy­cję ar­chi­tek­ta wła­dzy, wy­dał w Pe­ters­bur­gu inną istot­ną ksi­ążkę: Zod­cze­stwo za­pad­nich Sła­wian („Bu­dow­nic­two Sło­wian za­chod­nich”). Na wy­obra­źnię stu­den­tów, ar­chi­tek­tów, ar­ty­stów oraz sze­ro­kich rzesz in­te­li­gen­cji dzia­łał jed­nak przede wszyst­kim Sta­ni­sław No­akow­ski. Nic nie zbu­do­wał, za to stwo­rzył set­ki su­ge­styw­nych ry­sun­ków fan­ta­stycz­nej ar­chi­tek­tu­ry pol­skiej – po­sęp­nych za­mczysk, przy­sa­dzi­stych wiej­skich chat i au­ste­rii, ba­ro­ko­wych ko­śció­łków i re­ne­san­so­wych ka­mie­ni­czek.

Kie­dy chłop­cy z ar­chi­tek­tu­ry nie wo­jo­wa­li, a dziew­częta nie opa­try­wa­ły ich ran, kie­dy nie sie­dzie­li w szkol­nej ła­wie, ru­sza­li na ple­ne­ry i ob­jaz­dy, by chło­nąć pi­ęk­no kra­jo­bra­zu i od­kry­wać za­byt­ki ko­lej­nych miast i re­gio­nów. Do­wo­dze­ni naj­częściej przez na­uczy­cie­la ry­sun­ku, Zyg­mun­ta Ka­mi­ńskie­go zwa­ne­go Zim­kiem, wy­bra­li się do za­anek­to­wa­ne­go Wil­na, a tuż po sym­bo­licz­nych za­ślu­bi­nach Pol­ski z Ba­łty­kiem od­by­li wy­ciecz­kę w dół Wi­sły, od To­ru­nia przez Świe­cie i Gru­dzi­ądz do Gda­ńska7.

7Wy­ciecz­ka ar­chi­tek­tów pol­skich na Po­mo­rze ido Gda­ńska, „Ty­go­dnik Il­lu­stro­wa­ny” 1920, nr 14 (3 kwiet­nia), s. 2.

Szkic ko­ścio­ła Świ­ęte­go Jana w Gda­ńsku wy­ko­na­ny przez Boh­da­na pod­czas stu­denc­kie­go ob­jaz­du po Po­mo­rzu, 1920

W tych oko­li­cach, w któ­rych go­rza­ły jesz­cze spo­ry o gra­ni­ce, po­ja­wia­li się ni­czym ar­ty­stycz­ne ko­man­do – uzbro­jo­ne tyl­ko w pędz­le i ołów­ki, ale za to umun­du­ro­wa­ne8. Ilu stu­den­tów nie­win­nie do­na­sza­ło woj­sko­wy de­mo­bil jako dar­mo­wy, prak­tycz­ny i wy­god­ny ubiór pod­ró­żny, a ilu wy­ko­rzy­sty­wa­ło go do za­de­mon­stro­wa­nia dumy i wy­ższo­ści? Kie­dy do­tar­li do Gda­ńska, Wol­ne Mia­sto jesz­cze for­mal­nie nie ist­nia­ło, ale jego te­ren był już zde­mi­li­ta­ry­zo­wa­ny. Le­d­wie gda­ńsz­cza­nie (prze­wa­żnie Niem­cy) ze łza­mi w oczach po­że­gna­li na Dłu­gim Tar­gu nie­miec­kie od­dzia­ły, a już zja­wi­li się tam chłop­cy w pol­skich mun­du­rach. Przy­sia­dy­wa­li ze szki­cow­ni­ka­mi na przed­pro­żach ka­mie­nic, cho­dzi­li z za­dar­ty­mi gło­wa­mi i wy­pa­try­wa­li wśród za­byt­ków ko­smo­po­li­tycz­nej kie­dyś me­tro­po­lii śla­dów świet­no­ści daw­nej Rze­czy­po­spo­li­tej. Wzru­sza­li się na wi­dok bia­ło-czer­wo­nej ban­de­ry w por­cie i da­le­kie­go świa­te­łka la­tar­ni mor­skiej na prze­jętym już przez pol­ską ad­mi­ni­stra­cję Helu9. Kie­dy wró­cą do War­sza­wy, po­czyt­ny „Ty­go­dnik Il­lu­stro­wa­ny” po­świ­ęci ich wy­pra­wie cały wiel­ka­noc­ny nu­mer:

8Za­rys hi­sto­rii wy­dzia­łu, [w:] War­szaw­ska szko­ła ar­chi­tek­tu­ry 1915–1965. 50-le­cie Wy­dzia­łu Ar­chi­tek­tu­ry Po­li­tech­ni­ki War­szaw­skiej, War­sza­wa 1967, s. 31.

9 Je­rzy Sosn­kow­ski, Ge­da­num. Per­ła Po­mo­rza. Wra­że­nia zeks­pe­dy­cji, „Ty­go­dnik Il­lu­stro­wa­ny” 1920, nr 14 (3 kwiet­nia), s. 8; Zyg­munt Ka­mi­ński, Dzie­je ży­cia wpo­go­ni za sztu­ką, War­sza­wa 1975, s. 659.

W te dni Zmar­twych­wsta­nia czar pi­ęk­na, trwa­jące­go od wie­ków na zie­mi po­mor­skiej, nie­chże zło­ci na­szą pol­ską myśl, zwró­co­ną w stro­nę Ba­łty­ku, niech tę myśl naj­bar­dziej oj­czy­stą roz­dzwo­ni ra­do­snem uczu­ciem: Al­le­lu­ja! […]

We­dług re­dak­to­rów ry­sun­ki stu­den­tów do­wo­dzi­ły nie­zbi­cie, że w ar­chi­tek­tu­rze Po­mo­rza

tkwi naj­czyst­sze po­czu­cie pol­skie­go sty­lu, któ­re stać się może źró­dłem, punk­tem wy­jścia dla ro­dzi­mych po­czy­nań, tak bez­cen­nych przy sto­jącem obec­nie otwo­rem za­gad­nie­niu od­bu­do­wy kra­ju. Przy­by­ła skarb­ni­ca no­wych mo­ty­wów, przy­by­ła nowa jak­by stru­na en­tu­zy­azmu10.

10Wy­ciecz­ka ar­chi­tek­tów pol­skich, dz. cyt. Wy­sta­wę otwar­to 17 kwiet­nia 1920 roku w Za­chęcie – zob. Spra­woz­da­nie Ko­mi­te­tu To­wa­rzy­stwa Za­chęty Sztuk Pi­ęk­nych za rok 1920, War­sza­wa 1921, s. 4.

W sej­mie zmar­twych­wsta­ła tym­cza­sem przed­ro­zbio­ro­wa idea wznie­sie­nia ko­ścio­ła Opatrz­no­ści11. Pierw­szy wnio­sek o gło­so­wa­nie w tej spra­wie wpły­nął, pew­nie nie przy­pad­kiem, 10 lu­te­go 1920 roku, a więc w dniu za­ślu­bin Pol­ski z mo­rzem. Pod­pi­sa­ła go gru­pa trzy­dzie­stu sze­ściu po­słów pra­wi­cy, wśród nich dzie­si­ęciu ksi­ęży. Wte­dy mar­sza­łek ode­słał pro­jekt do Ko­mi­sji Skar­bo­wo-Bu­dże­to­wej12, lecz kil­ka­na­ście burz­li­wych mie­si­ęcy pó­źniej, po od­par­ciu za­gro­że­nia ze wscho­du, po­wtó­rzy­ła się hi­sto­ria sprzed roz­bio­rów. 17 mar­ca 1921 roku sejm przy­jął kon­sty­tu­cję, a kie­dy tyl­ko par­la­men­ta­rzy­ści wró­ci­li z dzi­ęk­czyn­nej mszy w ka­te­drze, o głos po­pro­sił ksi­ądz Wa­cław Bli­zi­ński – po­seł i rzut­ki bu­dow­ni­czy. Sła­wę przy­nio­sło mu jesz­cze na prze­ło­mie wie­ków stwo­rze­nie w Li­sko­wie pod Ka­li­szem wzor­co­wej wsi dys­po­nu­jącej wła­sną szko­łą, spó­łdziel­nia­mi rol­ni­czy­mi i in­ny­mi no­wo­cze­sny­mi in­sty­tu­cja­mi. W Sej­mie Usta­wo­daw­czym re­pre­zen­to­wał Na­ro­do­we Zjed­no­cze­nie Lu­do­we. Te­raz, poza po­rząd­kiem ob­rad, przed­sta­wił pro­jekt spe­cu­sta­wy zo­bo­wi­ązu­jącej pa­ństwo do wy­bu­do­wa­nia w War­sza­wie ko­ścio­ła Opatrz­no­ści. Pre­tekst ten sam co przed roz­bio­ra­mi: ko­ściół miał być wo­tum „za ła­skę Bożą i za cuda, ja­kich do­znał nasz na­ród”, a więc za: „zmar­twych­wsta­nie Pol­ski”, „ura­to­wa­nie jej przed na­wa­łą bol­sze­wic­ką i dziś przez zgod­ne nie­mal uchwa­le­nie Kon­sty­tu­cji”. Sejm Usta­wo­daw­czy to prze­cież „spad­ko­bier­ca wiel­kich de­mo­kra­tycz­nych tra­dy­cji Sej­mu Czte­ro­let­nie­go”, a re­ali­za­cja ko­ścio­ła to po­stępo­wa­nie „zgod­nie z tra­dy­cją na­ro­du i ze ślu­bo­wa­niem Sej­mu Czte­ro­let­nie­go”13.

11 Dzie­je sta­rań o bu­do­wę ko­ścio­ła w okre­sie mi­ędzy­wo­jen­nym mają bo­ga­tą li­te­ra­tu­rę. Z tego po­wo­du nie re­fe­ru­ję w ksi­ążce szcze­gó­ło­wo wszyst­kich kon­cep­cji i pe­ry­pe­tii, lecz rzu­cam świa­tło na za­nie­dba­ne do­tąd wąt­ki oraz, na­tu­ral­nie, na dzie­ło Pniew­skie­go. Za­in­te­re­so­wa­ni in­ny­mi wąt­ka­mi mogą si­ęgnąć do opra­co­wań ta­kich jak: Ire­na Grze­siuk-Ol­szew­ska, Świ­ąty­nia Opatrz­no­ści idziel­ni­ca Pi­łsud­skie­go: kon­kur­sy wla­tach 1929–1939, War­sza­wa 1993; Ja­ro­sław Try­buś, War­sza­wa nie­za­ist­nia­ła. Nie­zre­ali­zo­wa­ne pro­jek­ty urba­ni­stycz­ne iar­chi­tek­to­nicz­ne War­sza­wy wdwu­dzie­sto­le­ciu mi­ędzy­wo­jen­nym, wyd. 2, War­sza­wa 2019, s. 238–254, 293–304; Piotr Ki­bort, Fa­bri­ca ec­cle­siae – hi­sto­ria prac nad Świ­ąty­nią Opatrz­no­ści Bo­żej, [w:] Sztu­ka wszędzie. Aka­de­mia Sztuk Pi­ęk­nych wWar­sza­wie 1904–1944, red. Jola Gola, Ma­ry­la Sit­kow­ska, Agniesz­ka Szew­czyk, War­sza­wa 2012, s. 374–377.

12Spra­woz­da­nie ste­no­gra­ficz­ne ze 118 po­sie­dze­nia Sej­mu Usta­wo­daw­cze­go z dnia 10 lu­te­go 1920 r., s. cxviii/38.

13Spra­woz­da­nie ste­no­gra­ficz­ne z 221 po­sie­dze­nia Sej­mu Usta­wo­daw­cze­go z dnia 17 mar­ca 1921 r., s. 8–9.

Cała w tym za­słu­ga re­to­rycz­ne­go kunsz­tu ksi­ędza Bli­zi­ńskie­go i go­rącej po­li­tycz­nej at­mos­fe­ry, że fi­nan­so­wa­nie bu­do­wy ko­ścio­ła przez le­d­wie wi­ążący ko­niec z ko­ńcem rząd, a na­stęp­nie prze­ka­za­nie bu­dyn­ku na hi­po­tecz­ną wła­sno­ść ar­chi­die­ce­zji uda­ło się przed­sta­wić jako coś na­tu­ral­ne­go. Sejm uchwa­lił usta­wę przez akla­ma­cję.

Co cie­ka­we, chwi­lę pó­źniej przy­jęto ana­lo­gicz­ną ini­cja­ty­wę le­wi­cy. Od­ro­dze­nie pa­ństwa i uchwa­le­nie kon­sty­tu­cji mia­ła­by upa­mi­ęt­nić w sto­li­cy ta­kże bu­dow­la świec­ka – Dom Lu­do­wy Rze­czy­po­spo­li­tej. Gmach ten mie­ści­łby „bi­blio­te­kę pu­blicz­ną, czy­tel­nię pu­blicz­ną, pra­cow­nię na­uko­wą, sale na ze­bra­nia i od­czy­ty i mu­zeum kul­tu­ry i sztu­ki” – „do­stęp­ne bez­płat­nie wszyst­kim oby­wa­te­lom Rze­czy­po­spo­li­tej Pol­skiej”14.

14 Ta­mże, s. 9–11.

Sejm prze­zna­czył na przy­go­to­wa­nia do obu in­we­sty­cji po 10 mi­lio­nów ma­rek pol­skich. Dla ka­żdej po­wo­ła­no też spe­cjal­ne ko­mi­sje zło­żo­ne z przed­sta­wi­cie­li władz oraz – w przy­pad­ku świ­ąty­ni – de­le­ga­tów Ko­ścio­ła, a w przy­pad­ku Domu Lu­do­we­go – przed­sta­wi­cie­li kul­tu­ry i oświa­ty. Gre­mia te mia­ły wy­zna­czyć lo­ka­li­za­cje oraz roz­pi­sać kon­kur­sy ar­chi­tek­to­nicz­ne. Za­in­te­re­so­wa­nie oby­dwo­ma pro­jek­ta­mi opa­dło jed­nak szyb­ko po uchwa­le­niu kon­sty­tu­cji, jak eu­fo­ria po syl­we­strze. Wi­zjo­ner pol­skiej ar­chi­tek­tu­ry ro­dzi­mej Sta­ni­sław No­akow­ski wy­ko­nał na­wet ja­kieś szki­ce świ­ąty­ni, ale już kil­ka­na­ście lat pó­źniej ucho­dzi­ły za za­gi­nio­ne15. Czy­żby oba gma­chy mia­ły po­dzie­lić los świ­ąty­ni w Ogro­dzie Bo­ta­nicz­nym?

15 Lech Nie­mo­jew­ski, Ko­ściół pod we­zwa­niem Opatrz­no­ści Bo­żej w War­sza­wie, „Kur­jer War­szaw­ski” 1 mar­ca 1933, nr 60, wyd. wie­czor­ne, s. 6.

Nie­po­kor­ny

Jak mło­de pa­ństwo mo­gło po­ra­dzić so­bie z two­rze­niem no­wych sym­bo­li, sko­ro prze­ra­sta­ła je na­wet li­kwi­da­cja sta­rych? War­sza­wa stop­nio­wo oczysz­cza­ła się ze śla­dów ro­syj­skiej do­mi­na­cji, ale ten naj­oka­zal­szy wci­ąż gó­ro­wał nad Śród­mie­ściem. Po­tężna syl­we­ta pra­wo­sław­nej ka­te­dry Świ­ęte­go Alek­san­dra New­skie­go, w któ­rej cie­niu do­ra­stał Bo­ciek Pniew­ski, ma­ja­czy­ła w per­spek­ty­wach ulic ota­cza­jących plac Sa­ski. Nie biła już po oczach zło­tem ko­puł, bo bla­chę zdjęto z nich pod­czas woj­ny, ale 73-me­tro­wa dzwon­ni­ca, jed­na z naj­wy­ższych bu­dow­li w mie­ście, po­zo­sta­wa­ła głów­nym ak­cen­tem w pa­no­ra­mie sto­li­cy od stro­ny Wi­sły.

Sta­ni­sław No­akow­ski lan­so­wał po­my­sł ad­ap­ta­cji kło­po­tli­wej cer­kwi na ko­ściół Opatrz­no­ści, co do­bit­nie sym­bo­li­zo­wa­ło­by zwy­ci­ęstwo nad sta­rym po­rząd­kiem. Przez ja­kiś czas so­bór słu­żył jako świ­ąty­nia gar­ni­zo­no­wa. Tu, w sierp­niu 1919 roku, wśród pseu­do­bi­zan­ty­ńskich mo­zaik od­by­ła się uro­czy­sto­ść po­świ­ęce­nia sztan­da­ru 5 Pu­łku Uła­nów, w któ­rym słu­żył Bo­ciek1. Pó­źniej ró­żne mi­ni­ster­stwa prze­rzu­ca­ły mi­ędzy sobą osta­tecz­ną de­cy­zję, a gdy w ko­ńcu wy­gra­li zwo­len­ni­cy roz­biór­ki, wła­dze nie mo­gły so­bie po­ra­dzić z or­ga­ni­za­cją tego przed­si­ęw­zi­ęcia. Pra­ce roz­po­częto w stycz­niu 1921 roku, prze­rwa­no w 1922, a wzno­wio­no do­pie­ro w 19262.

1Po­świ­ęce­nie sztan­da­ru, „Kur­jer War­szaw­ski” 4 sierp­nia 1919, nr 213, wyd. wie­czor­ne, s. 4.

2 Kon­tro­wer­sje wo­kół dal­szych lo­sów bu­dow­li i dzie­je jej roz­biór­ki pod­su­mo­wał ostat­nio Ja­ro­sław Try­buś w te­kście Roz­człon­ko­wa­ne cia­ło so­bo­ru (2021, nie­pu­bli­ko­wa­ny, prze­zna­czo­ny do dru­ku w „Al­ma­na­chu Mu­ze­al­nym”).

Eki­py roz­biór­ko­we uwi­ja­ły się jesz­cze po ma­sy­wie cer­kwi, kie­dy 27 lu­te­go 1926 roku do sto­jącej o kil­ka­set kro­ków da­lej Za­chęty zdąża­li pierw­si wi­dzo­wie Mi­ędzy­na­ro­do­wej Wy­sta­wy Ar­chi­tek­tu­ry No­wo­cze­snej. Stal i żel­bet, win­dy i cen­tral­ne ogrze­wa­nie od daw­na po­zwa­la­ły ar­chi­tek­tom wzno­sić prze­stron­ne hale i strze­li­ste wie­żow­ce, lecz oni wsty­dzi­li się eks­po­no­wać no­wo­cze­sne kon­struk­cje i urządze­nia, wci­ąż kry­li je pod hi­sto­ry­zu­jącym de­ta­lem. Pi­ęćdzie­si­ęcio­me­tro­wy dra­pacz chmur Ce­der­gre­nu przy Ziel­nej krył miej­ską cen­tra­lę te­le­fo­nicz­ną, ale uda­wał śre­dnio­wiecz­ną basz­tę, a naj­wy­ższa w sto­li­cy wie­ża ko­ścio­ła Świ­ęte­go Au­gu­sty­na na Mu­ra­no­wie przy­po­mi­na­ła świ­ąty­nię ro­ma­ńską. W od­ro­dzo­nym pa­ństwie ar­chi­tek­tu­rę ob­ci­ąża­ła jesz­cze jed­na po­win­no­ść wo­bec tra­dy­cji – bu­dyn­ki mia­ły te­raz wy­ra­żać na­ro­do­wą od­ręb­no­ść. Dwor­ce ko­le­jo­we z ró­żnym po­wo­dze­niem wzo­ro­wa­no na wiej­skich za­jaz­dach, choć do ich pe­ro­nów do­cie­ra­ły nie kon­ne, lecz me­cha­nicz­ne wozy. Szko­ły przy­po­mi­na­ły ba­ro­ko­we pa­ła­ce, wil­le nie­pod­le­gło­ścio­wo zo­rien­to­wa­nych elit – dwor­ki, a wzor­co­we domy dla naj­ubo­ższych – wiej­skie cha­ty.

Za to w mo­der­ni­stycz­nej wi­zji ar­chi­tek­tu­ry nie było już wa­żne, czy ar­chi­tek­tu­ra jest do­sta­tecz­nie pol­ska. Mo­der­nizm nie py­tał, skąd po­cho­dzisz, tyl­ko za­pra­szał do wspól­nej przy­szło­ści. No­wo­cze­sne tech­ni­ki bu­dow­la­ne, no­wo­cze­sny styl ży­cia prze­kra­cza­ły gra­ni­ce pa­ństw, więc po co stro­ić się w na­ro­do­we ko­stiu­my? Ar­chi­tek­tu­ra mia­ła tra­cić ci­ężar, wy­zwa­lać się z ma­te­rial­no­ści: „Wiel­kie prze­strze­nie i duże otwo­ry. Cien­kie mury i cien­kie pod­po­ry. De­cen­tra­li­za­cja. Prze­gro­dy dzie­lące czło­wie­ka od wol­nej prze­strze­ni sta­ją się drob­ne i przej­rzy­ste (szkło). Otwie­ra­ją się sze­ro­ko płu­ca i oczy domu”3 – pi­sa­ła w re­cen­zji wy­sta­wy hi­sto­rycz­ka sztu­ki i pu­bli­cyst­ka Ste­fa­nia Za­hor­ska.

3 Ste­fa­nia Za­hor­ska, Mi­ędzy­na­ro­do­wa wy­sta­wa ar­chi­tek­tu­ry w War­sza­wie, „Ar­chi­tekt” 1926, nr 5, s. 1.

Oczy by­wal­ców Za­chęty też otwie­ra­ły się sze­ro­ko. Nowe idee do­cie­ra­ły wcze­śniej na uczel­nię, a in­te­li­genc­kie i ar­ty­stycz­ne eli­ty na bie­żąco czy­ta­ły po fran­cu­sku Le Cor­bu­sie­ra, jed­nak do­pie­ro tłum­nie od­wie­dza­na i sze­ro­ko ko­men­to­wa­na wy­sta­wa spra­wi­ła, że awan­gar­da na do­bre wy­szła z pod­zie­mia. War­szaw­scy bu­rżu­je i in­te­li­gen­ci do­wia­dy­wa­li się, że choć ka­len­darz wska­zu­je wiek xx, oni wci­ąż żyją w xix, przy­wa­le­ni la­wi­ną gip­so­wych ozdób.

Eks­po­zy­cja za­jęła tyl­ko dwie sale, lecz kil­ka­dzie­si­ąt plansz i mo­de­li wy­star­czy­ło, by do­wie­ść, że ener­gia awan­gar­dy nie wy­czer­pu­je się na ma­ni­fe­stach, że jest to nowy spo­sób nie tyl­ko my­śle­nia, ale i bu­do­wa­nia. Po­ka­za­no re­ali­za­cje z za­cho­du Eu­ro­py: ro­bot­ni­cze osie­dle w Pes­sac, pro­jek­tu Le Cor­bu­sie­ra i Pier­re’a Je­an­ne­re­ta, czy utrechc­ką wil­lę pani Schröder za­pro­jek­to­wa­ną przez Ger­ri­ta Rie­tvel­da. Obok nich, po raz pierw­szy w ta­kiej ma­sie, pra­ce pol­skich ar­chi­tek­tów i pro­jek­ty stu­denc­kie. Oto i nad Wi­słą bu­dzi się do ży­cia nowa ar­chi­tek­tu­ra. Na ra­zie to tyl­ko ry­sun­ki, ale sko­ro za gra­ni­cą da się już tak bu­do­wać, to cze­mu nie u nas?

Na wy­sta­wie w Za­chęcie za­pre­zen­to­wa­ło się kil­ka pó­źniej­szych sław pol­skiej ar­chi­tek­tu­ry: Szy­mon Syr­kus, duet Jó­zef Sza­naj­ca i Boh­dan La­chert oraz Bar­ba­ra So­ko­łow­ska-Bru­kal­ska i jej mąż Sta­ni­sław, któ­rzy wkrót­ce zbu­do­wa­li so­bie na Żo­li­bo­rzu wil­lę wy­ra­źnie in­spi­ro­wa­ną do­mem pani Schröder. Wśród tych na­zwisk za­bra­kło jed­nak Pniew­skie­go.

Być może Boh­dan sko­ńczył stu­dia do­słow­nie o rok za wcześ­nie, by na jego edu­ka­cję zdąży­ły wpły­nąć nowe prądy? Dy­plom obro­nił w 1923 roku u pro­fe­so­ra Cze­sła­wa Przy­byl­skie­go, sze­fa ka­te­dry ar­chi­tek­tu­ry mo­nu­men­tal­nej, któ­ry choć nie był ca­łko­wi­cie głu­chy na no­wo­ści, to jed­nak stu­den­tom wpa­jał pra­wi­dła tra­dy­cyj­nej kom­po­zy­cji. Pniew­ski za­pro­jek­to­wał pod jego okiem pom­pa­tycz­ny, sy­me­trycz­ny gmach gie­łdy z głów­ną salą ope­ra­cyj­ną o ba­zy­li­ko­wym ukła­dzie i re­pre­zen­ta­cyj­ną ro­tun­dą we­jścio­wą na­kry­tą ko­pu­łą4. Żad­na awan­gar­da, czy­sty aka­de­mizm.

4 Pu­bli­ka­cja pro­jek­tu w: Al­bum mło­dej ar­chi­tek­tu­ry, War­sza­wa 1930, s. 94.

Tak ukszta­łto­wa­ny Pniew­ski wy­je­chał na ośmio­mie­si­ęcz­ne sty­pen­dium do Włoch5. Pra­co­wał we Flo­ren­cji (nie­ste­ty nie uda­ło mi się usta­lić gdzie), ale spo­ro pod­ró­żo­wał, szla­kiem wy­zna­czo­nym przez pro­fe­so­ra urba­ni­sty­ki Ta­de­usza To­łwi­ńskie­go. Zwie­dził Rzym, We­ne­cję, Man­tuę i inne mia­sta. Mu­siał wie­ść dość sa­mot­ni­cze i skrom­ne ży­cie, bo trud­no zna­le­źć ja­kąkol­wiek wzmian­kę o zna­jo­mo­ściach czy kon­tak­tach to­wa­rzy­skich na­wi­ąza­nych pod­czas wy­jaz­du. Za­wo­do­wo jed­nak wy­zy­skał ten czas do mak­si­mum. Pod­ró­że po Wło­szech zro­bi­ły z nie­go „czło­wie­ka Po­łud­nia”6. Wró­cił do War­sza­wy ze ster­tą ry­sun­ków7 i na­si­ąk­ni­ęty ita­lia­ni­tà.

5 Boh­dan Pniew­ski, Ży­cio­rys, 1 maja 1950, Ar­chi­wum pw, akta oso­bo­we, tecz­ka 2034, k. 2.

6 Wy­po­wie­dź w: Elżbie­ta Ra­ty­ńska, Boh­dan Pniew­ski – ar­chi­tekt war­szaw­skich gma­chów, Pol­skie Ra­dio, 1 kwiet­nia 2001.

7 Le­onard To­ma­szew­ski, Wiel­ki ar­chi­tekt – Boh­dan Pniew­ski, „Ży­cie War­sza­wy” 7 wrze­śnia 1965, nr 214, s. 4.

Boh­dan Pniew­ski w woj­sku, ok. 1918–1920

W Pol­sce zmie­rzył się z bru­tal­ny­mi re­alia­mi ży­cia mło­de­go ar­chi­tek­ta. Zle­ceń miał nie­wie­le, a je­śli już, to skrom­ne. Za­pro­jek­to­wał dwie wil­le, ale praw­do­po­dob­nie żad­na z nich nie po­wsta­ła8. Bez po­wo­dze­nia wy­star­to­wał też, wraz z Le­chem Nie­mo­jew­skim i Sta­ni­sła­wem Bru­kal­skim, w kon­kur­sie na Pa­wi­lon Pol­ski na wy­sta­wę sztuk de­ko­ra­cyj­nych w Pa­ry­żu w 1925 roku.

8 Pro­jek­ty wy­mie­nia Ma­rek Cza­pel­ski, Boh­dan Pniew­ski – war­szaw­ski ar­chi­tekt xx wie­ku, War­sza­wa 2008, s. 343.

Ob­da­rzo­ny du­żym ta­len­tem ry­sun­ko­wym Boh­dan mógł do­ra­biać jako gra­fik. Już w 1916 roku do­stał dru­gą na­gro­dę w kon­kur­sie na lo­go­typ to­wa­rzy­stwa ubez­pie­cze­nio­we­go Prze­zor­no­ść, czy­li pol­skie­go od­dzia­łu Pru­den­tia­lu. W 1917 wzi­ął udział (jed­nak bez suk­ce­su) w kon­kur­sie na „mar­ki”, czy­li znacz­ki pocz­to­we Kró­le­stwa Pol­skie­go, któ­re mia­ło po­wstać pod au­spi­cja­mi Nie­miec, ale nie po­wsta­ło, bo Niem­cy prze­gra­ły woj­nę. Pro­jek­ty stwo­rzo­ne z ko­le­gą ze stu­diów Je­rzym Sosn­kow­skim (bra­tem słyn­ne­go pó­źniej ge­ne­ra­ła) przed­sta­wia­ły wo­jow­ni­ków, ry­ce­rzy, szer­mie­rzy9.

9Ka­ta­log prac kon­kur­so­wych na mar­ki pocz­to­we Kró­le­stwa Pol­skie­go, War­sza­wa 1918, s. 19.

W po­zy­ski­wa­niu zle­ceń na pew­no po­ma­ga­ła Boh­da­no­wi da­tu­jąca się jesz­cze na lata chło­pi­ęce przy­ja­źń z Ta­de­uszem Gro­now­skim. On rów­nież wy­star­to­wał w kon­kur­sie na „mar­ki”, też w du­ecie z Sosn­kow­skim10. Obaj stu­dio­wa­li ar­chi­tek­tu­rę, obaj dzia­ła­li w kor­po­ra­cji stu­denc­kiej We­le­cja. W go­rących mie­si­ącach po od­zy­ska­niu nie­pod­le­gło­ści od­po­wia­da­li mi­ędzy in­ny­mi za opra­wę gra­ficz­ną pi­sma stu­denc­kie­go „Pro Arte et Stu­dio”, z któ­re­go wy­pły­nął i orze­źwił pol­ską po­ezję Ska­man­der. Gro­now­ski osta­tecz­nie nie obro­nił na­wet dy­plo­mu na ar­chi­tek­tu­rze, bo ca­łko­wi­cie po­rwał go de­sign – sce­no­gra­fie, wnętrza, gra­fi­ka. Za­sły­nął jako dy­rek­tor ar­ty­stycz­ny sno­bi­stycz­ne­go ma­ga­zy­nu o mo­dzie „Pani” i au­tor wi­nie­ty „Wia­do­mo­ści Li­te­rac­kich”. Pó­źniej zwi­ązał się z Fran­cuz­ką Ma­de­le­ine Plan­chon i za­miesz­kał jed­ną nogą w Pa­ry­żu. Tam szli­fo­wał rze­mio­sło w agen­cjach re­kla­mo­wych i osta­tecz­nie wy­zwo­lił się spod wpły­wu war­szaw­skich pro­fe­so­rów od ry­sun­ku. Do Pol­ski za­im­por­to­wał gra­ficz­ny skrót i wdzi­ęk pa­ry­skie­go art déco. Stał się naj­bar­dziej roz­chwy­ty­wa­nym ko­mer­cyj­nym pro­jek­tan­tem dwu­dzie­sto­le­cia mi­ędzy­wo­jen­ne­go, pra­cu­jącym dla in­sty­tu­cji pa­ństwo­wych i ma­rek, jak Or­bis, We­del czy Lot.

10 Ta­mże, s. 10.

Dla Pniew­skie­go gra­fi­ka oka­za­ła się epi­zo­dem. Po­rzu­cił ją i zde­cy­do­wa­nie po­ma­sze­ro­wał w kie­run­ku ar­chi­tek­tu­ry. Nie miał wpraw­dzie amu­ni­cji, by wzi­ąć udział w ar­chi­tek­to­nicz­nym prze­wro­cie w Za­chęcie, ale sy­gnał do ko­lej­nej re­wo­lu­cji wy­sze­dł z jego miesz­ka­nia. W 1925 roku na ka­na­pie Boh­da­na za­częła się spo­ty­kać grup­ka ab­sol­wen­tów ar­chi­tek­tu­ry, któ­rzy tym ra­zem po­sta­no­wi­li za­wal­czyć nie o idee, tyl­ko o in­te­re­sy.

War­szaw­ska uczel­nia z roku na rok wy­pusz­cza­ła co­raz wi­ęcej ab­sol­wen­tów. Pra­cy jed­nak nie przy­by­wa­ło, a star­sze po­ko­le­nie pil­nie strze­gło do­stępu do za­wo­du. To oni zgar­nia­li naj­atrak­cyj­niej­sze zle­ce­nia, a mło­dym ka­za­li u sie­bie cier­pli­wie ter­mi­no­wać na dar­mo­wych lub ni­sko­płat­nych sta­żach. Mie­li też or­ga­ni­za­cję, któ­ra bro­ni­ła ich in­te­re­sów – Koło Ar­chi­tek­tów przy Sto­wa­rzy­sze­niu Tech­ni­ków. W 1924 roku za­pro­si­li do niej na­wet mło­dych ab­sol­wen­tów. Pro­mo­tor Pniew­skie­go Cze­sław Przy­byl­ski na­ma­wiał: „Po­pra­cuj­cie u nas, a pó­źniej inni będą pra­co­wać u was”11.

11 Jan Mi­nor­ski, Spo­łecz­ne i go­spo­dar­cze tło dzia­łal­no­ści śro­do­wi­ska ar­chi­tek­to­nicz­ne­go – 1918–1939, [w:] Frag­men­ty stu­let­niej hi­sto­rii 1899–1999. Lu­dzie, fak­ty, wy­da­rze­nia. W stu­le­cie or­ga­ni­za­cji war­szaw­skich ar­chi­tek­tów, War­sza­wa 2001, s. 68.

Od­mó­wi­li i na po­cząt­ku mar­ca 1926 roku za­ło­ży­li swo­je włas­ne Sto­wa­rzy­sze­nie Ar­chi­tek­tów Pol­skich.

Na po­czątek do sap przy­stąpi­ło 42 ar­chi­tek­tów12, w 1927 roku było ich już dwa razy wi­ęcej13. Boh­dan Pniew­ski wsze­dł w skład tym­cza­so­we­go za­rządu or­ga­ni­za­cji, obok Ste­fa­na Sie­nic­kie­go (ko­le­gi z gim­na­zjum) oraz Jana Ste­fa­no­wi­cza, któ­re­go wy­bra­no na pre­ze­sa14. Z ca­łej trój­ki tyl­ko on mógł się po­chwa­lić po­wa­żniej­szym do­świad­cze­niem za­wo­do­wym. Na Mi­ędzy­na­ro­do­wej Wy­sta­wie Ar­chi­tek­tu­ry No­wo­cze­snej w Za­chęcie po­ka­zał dwa pro­jek­ty, oba jesz­cze pa­pie­ro­we, ale już skie­ro­wa­ne do re­ali­za­cji – li­ceum w Sie­mia­ty­czach i hali tar­go­wej w Ko­ńskich. Był ży­wym do­wo­dem na to, że w Pol­sce, na­wet na głębo­kiej pro­win­cji, może po­wsta­wać awan­gar­do­wa ar­chi­tek­tu­ra15. Niech no tyl­ko da­dzą mło­dym bu­do­wać!

12Nowa or­ga­ni­za­cja ar­chi­tek­tów wWar­sza­wie, „Ar­chi­tek­tu­ra i Bu­dow­nic­two” 1926, nr 4 (sty­czeń–maj), s. 38.

13 Jan Mi­nor­ski, dz. cyt., s. 68.

14Sta­tut Sto­wa­rzy­sze­nia Ar­chi­tek­tów wWar­sza­wie, „Ar­chi­tek­tu­ra i Bu­dow­nic­two” 1926, nr 7 (wrze­sień), s. 34.

15 Syl­wet­kę i do­ro­bek ar­chi­tek­ta ob­szer­nie przed­sta­wi­ła Ewa Per­li­ńska-Ko­bie­rzy­ńska, Jan Ste­fa­no­wicz iwar­szaw­ski mo­der­nizm dru­giej po­ło­wy lat 20. xx wie­ku, [w:] Mi­ędzy for­mą aide­olo­gią. Ar­chi­tek­tu­ra xx wie­ku wPol­sce, red. Ewa Per­li­ńska-Ko­bie­rzy­ńska, War­sza­wa 2011, s. 112–122.

Mło­dzi mie­li gło­wy wci­ąż jesz­cze pe­łne wznio­słych ha­seł i ape­li z cza­su walk o nie­pod­le­gło­ść. Oprócz za­wo­do­wej fru­stra­cji udzie­la­ło im się roz­cza­ro­wa­nie pa­nu­jącym w kra­ju ba­ła­ga­nem i ma­ra­zmem – to samo, któ­re już za chwi­lę mia­ło do­star­czyć pa­li­wa prze­wro­to­wi ma­jo­we­mu. We­te­ra­ni zma­gań o wol­no­ść i gra­ni­ce od­ro­dzo­nej Pol­ski nie­cier­pli­wi­li się, chcie­li wpły­wu na rze­czy­wi­sto­ść.

We­dług Ro­ma­na Pio­trow­skie­go, któ­ry zna­la­zł się w gro­nie pierw­szych człon­ków sap, jed­ni z mło­dych ar­chi­tek­tów „bun­to­wa­li się prze­ciw­ko wy­zy­sko­wi czło­wie­ka, dru­dzy – po­nie­waż byli zdol­niej­si od człon­ków Koła. W tym cza­sie uko­ńczy­ło Wy­dział Ar­chi­tek­tu­ry wie­lu bar­dzo zdol­nych ar­chi­tek­tów, któ­rzy nie go­dzi­li się na to, aby ich pro­jekt pod­pi­sy­wa­li pa­tro­ni”16. Przy­pusz­czam, że Pniew­ski na­le­żał do tej dru­giej ka­te­go­rii – świa­do­mych wła­snej war­to­ści, upo­ko­rzo­nych tym, że pra­cu­ją na cu­dze na­zwi­sko.

16 Jan Mi­nor­ski, dz. cyt., s. 67.

Nie­odrod­ny

Boh­da­na stać było na bunt. Nie wy­wo­dził się z mi­lio­ne­rów, ale wy­star­czy­ło, że po­cho­dził z so­lid­ne­go war­szaw­skie­go miesz­cza­ństwa o zie­mia­ńskich tra­dy­cjach. Pniew­scy to wpraw­dzie żad­na ma­gna­te­ria, ra­czej ma­zo­wiec­ka sza­racz­ko­wa szlach­ta (her­bu Ja­strzębiec, ro­dem z Pnie­wisk w Sie­dlec­kiem)1, ale naj­wa­żniej­sze, że gdy za­wa­lił się feu­dal­ny po­rządek, po­ra­dzi­li so­bie w wiel­kim mie­ście. Przod­ko­wie Boh­da­na pra­co­wa­li w ad­mi­ni­stra­cji fi­nan­so­wej. Zma­rły w 1859 roku dzia­dek, Sta­ni­sław Pniew­ski, miał po­sa­dę „kon­trol­le­ra” w Urzędzie Kon­sump­cyj­nym mia­sta War­sza­wy2 od­po­wie­dzial­nym za po­bie­ra­nie ceł czy ak­cyz. Oj­ciec, Wik­tor, zro­bił ogrom­ną ka­rie­rę – do­sze­dł do sta­no­wi­ska za­stęp­cy dy­rek­to­ra w war­szaw­skim od­dzia­le ro­syj­skie­go Ban­ku Pa­ństwa3.

1 Drze­wo ge­ne­alo­gicz­ne Pniew­skich her­bu Ja­strzębiec, 1864 z pó­źniej­szy­mi uzu­pe­łnie­nia­mi, w zbio­rach ro­dzin­nych.

2 Ta­mże.

3Ka­len­darz han­dlo­wy na rok 1911, War­sza­wa 1911, s. 80. Ka­len­darz han­dlo­wy na rok 1914, War­sza­wa 1914, s. 365. W ksi­ędze Ad­re­sy War­sza­wy na rok 1909 (War­sza­wa 1909) Wik­tor wy­mie­nia­ny jest wśród czte­rech „bu­chal­te­rów I-go rzędu” (s. 24), za­miesz­ka­ły pod ad­re­sem No­wo­grodz­ka 24 (s. 260).

Ro­dzi­ce Boh­da­na – He­le­na z Kiesz­kow­skich i Wik­tor Pniew­scy, data nie­zna­na. Zdjęcie wy­ko­na­no w zna­nym na prze­ło­mie XIX i XX wie­ku za­kła­dzie war­szaw­skiej pio­nier­ki fo­to­gra­fii Ja­dwi­gi Golcz przy uli­cy Ery­wa­ńskiej

Ze zwi­ąz­ku z pierw­szą żoną, zma­rłą w 1883 roku w wie­ku za­le­d­wie 21 lat Emi­lią z Ty­bu­chow­skich4, Wik­tor miał jed­ne­go syna, Ta­de­usza. Na­stęp­nie oże­nił się z dużo młod­szą, uro­dzo­ną w 1876 roku, He­le­ną z Kiesz­kow­skich. Z tego zwi­ąz­ku uro­dził się w 1897 roku Boh­dan, po nim Ja­nusz, któ­ry pó­źniej sko­ńczy Szko­łę Głów­ną Go­spo­dar­stwa Wiej­skie­go i osi­ądzie w ma­jąt­ku te­ściów w Po­rębie pod Ol­ku­szem, oraz dwie cór­ki: Ma­ria, zwa­na Ma­ry­lą, i Ha­li­na.

4 Za­wia­do­mie­nie o śmier­ci: „Kur­jer War­szaw­ski” 5 lu­te­go 1883, nr 28, s. 5.

Czy Boh­dan pó­źniej mu­siał się wsty­dzić, że tata był urzęd­ni­kiem ro­syj­skiej in­sty­tu­cji fi­nan­so­wej, i to do­brze po­sta­wio­nym? Prze­cież tyl­ko dzi­ęki temu przy­szły ar­chi­tekt mógł otrzy­mać grun­tow­ne wy­kszta­łce­nie. Sta­szic, do któ­re­go po­sła­li go ro­dzi­ce, był do­brą pol­sko­języcz­ną szko­łą, za­ło­żo­ną w 1906 roku pod pa­tro­na­tem Sto­wa­rzy­sze­nia Tech­ni­ków, o wy­ra­źnym pro­fi­lu tech­nicz­no-ma­te­ma­tycz­nym. Gdy­by nie ta po­sa­da, nie mó­głby spędzać wa­ka­cji na obo­zach skau­tow­skich, a po­tem pe­łnić spo­łecz­nie funk­cji in­struk­to­ra har­cer­skie­go. Nie po­zna­łby tych wszyst­kich chło­pa­ków z za­mo­żnych i jesz­cze za­mo­żniej­szych do­mów, któ­rzy też będą ro­bi­li w ży­ciu cie­ka­we rze­czy, nie po­ru­sza­łby się tak spraw­nie w ich to­wa­rzy­stwie.

Bo­ciek nie czu­łby się tak do­brze w do­brym to­wa­rzy­stwie, gdy­by nie inny wy­nie­sio­ny z domu ka­pi­tał. Jego oj­ciec nie był pierw­szym lep­szym fi­li­strem, któ­re­go in­te­re­su­je tyl­ko sal­do. Wik­tor Pniew­ski na­le­żał do To­wa­rzy­stwa Za­chęty Sztuk Pi­ęk­nych i zbie­rał ob­ra­zy. W 1882 roku w lo­te­rii Za­chęty wy­grał oka­za­łe płót­no Jó­ze­fa Bro­dow­skie­go ZPa­nem Je­zu­sem5,a w lo­te­rii kra­kow­skie­go To­wa­rzy­stwa Przy­ja­ciół Sztuk Pi­ęk­nych – olej­ny pej­zaż Gra­bi­ńskie­go (pew­nie Hen­ry­ka)6.

5Spra­woz­da­nie Ko­mi­te­tu To­wa­rzy­stwa Za­chęty Sztuk Pi­ęk­nych wKró­le­stwie Pol­skim za rok 1882, War­sza­wa 1883, s. 17.

6 „Kur­jer Co­dzien­ny” 15 wrze­śnia 1882, nr 206, s. 5.

Ro­dze­ństwo Pniew­skich w kom­ple­cie. Od le­wej: Boh­dan, Ja­nusz, Ma­ria (pó­źniej Zand­bang), Ta­de­usz, Ha­li­na (pó­źniej Wo­dzia­ńska), ok. 1910. Wy­ra­źnie star­szy Ta­de­usz po­cho­dził z pierw­sze­go ma­łże­ństwa Wik­to­ra Pniew­skie­go z Emi­lią z Ty­bu­chow­skich

Wik­tor Pniew­ski zma­rł w 1918 roku. He­le­na zo­sta­ła ze stu­den­tem Boh­da­nem i trój­ką młod­szych dzie­ci na utrzy­ma­niu, ale do­sta­ła po­sa­dę w Ban­ku Pol­skim nie­pod­le­głej Rze­czy­po­spo­li­tej, któ­ry prze­jął kom­pe­ten­cje ro­syj­skie­go Ban­ku Pa­ństwa. Ro­dzi­nie na­dal jed­nak naj­wy­ra­źniej nie­źle się po­wo­dzi­ło. Gdy­by Boh­dan mu­siał brać fu­chy albo do­ra­biać pra­cą fi­zycz­ną, nie mia­łby cza­su dzia­łać w Zwi­ąz­ku Słu­cha­czów Ar­chi­tek­tu­ry czy w kor­po­ra­cji stu­denc­kiej. Wol­ny czas to luk­sus, któ­ry mo­żna roz­trwo­nić, ale mo­żna też – cho­ćby mi­mo­cho­dem – za­in­we­sto­wać.

Bo­ciek nie po­sze­dł w śla­dy przod­ków i nie zo­stał bu­chal­te­rem ani fi­nan­si­stą, ale czy rze­czy­wi­ście ich przy­kład nie miał na nie­go żad­ne­go wpły­wu? Po mło­dzie­ńczym epi­zo­dzie har­cer­sko-woj­sko­wym już ni­g­dy nie chwy­cił za broń i w ró­żnych wa­run­kach po­li­tycz­nych przyj­mo­wał po­zy­ty­wi­stycz­ną, przy­sto­so­waw­czą po­sta­wę. Dbał za to – jak się jesz­cze prze­ko­na­my – o in­te­re­sy, a pie­ni­ądze za­pew­nia­ły mu bez­pie­cze­ństwo i wol­no­ść. Może dla­te­go nie an­ga­żo­wał się w dzia­łal­no­ść sap i po­świ­ęcił się wła­snej ka­rie­rze? W ko­ńcu kie­dy za­kła­dał sto­wa­rzy­sze­nie, miał już 29 lat i sam był w sy­tu­acji mężczy­zny, któ­ry musi utrzy­mać ro­dzi­nę.

Było ich tro­je – Boh­dan, żona Ja­dwi­ga i có­recz­ka Ba­sia.

Ja­dwi­gę Dąbrow­ską po­znał w 1920 roku. Wer­sja pierw­sza, któ­rą prze­ka­za­ła mi bra­ta­ni­ca ar­chi­tek­ta Jaga Pniew­ska, jest niby żyw­cem wy­jęta z Po­że­gna­nia zbro­nią, tyle że ko­ńczy się hap­py en­dem. Ran­ny w nogę Boh­dan do­cho­dził do sie­bie w Szpi­ta­lu Ujaz­dow­skim. Dwu­dzie­sto­let­nia Ja­dwi­ga – jak wie­le in­nych pa­nie­nek z pa­trio­tycz­nych do­mów – po­ma­ga­ła w tym kom­bi­na­cie na 1500 łó­żek, do któ­re­go co­dzien­nie spły­wa­ły set­ki ran­nych z fron­tu.

Wer­sję dru­gą opo­wie­dzia­ła mi cór­ka przy­ja­cie­la Pniew­skie­go, Anna Przed­pe­łska-Trze­cia­kow­ska. We­dług niej Boh­dan prze­ży­wał ja­kiś drob­ny za­wód mi­ło­sny. Wte­dy brat jej mamy, wspól­ny przy­ja­ciel jego i jej ojca, Ta­de­usz Wędrow­ski, też stu­dent po­li­tech­ni­ki, czło­nek za­przy­ja­źnio­nej z We­le­cją kor­po­ra­cji Ar­ko­nia, po­sta­no­wił mu po­móc:

– Po­wie­dział mu: „Ja cię przed­sta­wię pew­nej dziew­czy­nie” i za­wió­zł go do Ża­bie­ńca pod Pia­secz­nem, gdzie oj­ciec Ja­dwi­gi dzie­rża­wił go­spo­dar­stwo ryb­ne.

Ża­bie­niec leży za­le­d­wie o jed­ną sta­cję ko­lej­ką od Pia­secz­na. To zna­czy – le­żał, bo ko­lej­kę pó­źniej zli­kwi­do­wa­no. Stoi za to do dziś dwo­rek, a w za­sa­dzie duży par­te­ro­wy dom na­kry­ty spa­dzi­stym da­chem, zu­pe­łnie po­zba­wio­ny ar­chi­tek­to­nicz­nych pre­ten­sji. Mie­ści­ły się tu ad­mi­ni­stra­cja ma­jąt­ku i dwa miesz­ka­nia. Wo­kół bu­dyn­ki go­spo­dar­skie, czwo­ra­ki i po­nad osiem­dzie­si­ąt hek­ta­rów sta­wów. Po­mi­ędzy nimi le­ni­wie pły­nęła bo­ga­ta w raki rzecz­ka – Je­zior­ka.

Któ­ra z tych hi­sto­rii jest praw­dzi­wa? Oba źró­dła są tak samo wia­ry­god­ne. Dla Jagi Pniew­skiej bo­ha­ter tej ksi­ążki był stry­jem, dla Anny Przed­pe­łskiej – przy­szy­wa­nym wuj­kiem, któ­ry piesz­czo­tli­wie na­zy­wał ją Han­czy­dłem. Jed­nak dwie wer­sje nie­ko­niecz­nie się wy­klu­cza­ją. Mo­żli­we, że Boh­dan na­wi­ązał z Ja­dwi­gą nić sym­pa­tii w szpi­ta­lu, a po­tem sko­rzy­stał z po­mo­cy przy­ja­cie­la, by przed­sta­wić się jej ro­dzi­com. Po­noć oświad­czył się już po ty­go­dniu, a ona, choć opła­ki­wa­ła jesz­cze na­rze­czo­ne­go, któ­ry zgi­nął na fron­cie, po­wie­dzia­ła „tak”.

Ślub wzi­ęli 1 lu­te­go 1921 roku w po­ło­żo­nych nie­da­le­ko Ża­bie­ńca Chy­licz­kach, w ka­pli­cy ko­bie­cej Szko­ły Go­spo­dar­stwa Wiej­skie­go Ce­cy­lii Pla­ter-Zy­ber­ków­ny7. We­dług tra­dy­cji ro­dzin­nej Ja­dwi­ga była „pla­ter­ką”, a więc ab­sol­went­ką tej szko­ły8.

7 W nie­któ­rych do­ku­men­tach prze­wi­ja się nie­pra­wi­dło­wy rok – 1923.

8 Na­zwi­ska Ja­dwi­gi Dąbrow­skiej brak w wy­ka­zie ab­sol­wen­tek bar­dziej zna­nej szko­ły śred­niej im. Ce­cy­lii Pla­ter-Zy­berk w War­sza­wie, co w po­łącze­niu z nie­wiel­ką od­le­gło­ścią, jaka dzie­li­ła Ża­bie­niec i Chy­licz­ki, oraz fak­tem, że jej oj­ciec był za­wo­do­wym agro­no­mem, wy­da­je się po­twier­dzać tę wer­sję.

– Ślub był pod sza­bla­mi – in­for­mu­je mnie Przed­pe­łska-Trze­cia­kow­ska. To zna­czy, że zgod­nie z żo­łnier­skim ce­re­mo­nia­łem pa­ństwo mło­dzi (on w mun­du­rze) wy­szli z ka­pli­cy pod szpa­le­rem skrzy­żo­wa­nych sza­bli.

Żona ar­chi­tek­ta, Ja­dwi­ga Elżbie­ta Pniew­ska, ucho­dzi­ła za ozdo­bę war­szaw­skich sa­lo­nów. Zdjęcie wy­ko­na­ne ok. 1935

La­tem Boh­dan i Ja­dwi­ga bie­ga­li już bez­tro­sko po pla­żach na Pó­łwy­spie Hel­skim, „zgrab­ni i za­pa­trze­ni w sie­bie, jak­by ni­ko­go nie było na­oko­ło”9. Ta pod­róż to ko­lej­ne świa­dec­two po­zy­cji spo­łecz­nej mło­de­go ar­chi­tek­ta. Hel nie był jesz­cze tu­ry­stycz­ną mek­ką. Był tam je­den ho­tel z praw­dzi­we­go zda­rze­nia i tro­chę kwa­ter u ry­ba­ków, a to­wa­rzy­stwo inne niż w za­dep­ta­nym, no­wo­bo­gac­kim So­po­cie. Trze­ba było kon­tak­tów, żeby w ogó­le wpa­ść na po­my­sł ta­kie­go wy­jaz­du, i fi­nan­so­we­go luzu, żeby go zre­ali­zo­wać.

9 Mo­ni­ka Że­rom­ska, Wspo­mnie­nia, War­sza­wa 1993, s. 59.

1 mar­ca 1923 roku (data jest spor­na, ale o tym da­lej) przy­szło na świat je­dy­ne dziec­ko Pniew­skich – Bar­ba­ra10. Jej mat­ka na­dal no­si­ła pie­rścio­nek, któ­ry do­sta­ła od po­przed­nie­go na­rze­czo­ne­go, ale ma­łże­ństwo będzie ucho­dzi­ło za wy­jąt­ko­wo do­bra­ne. W kro­ni­kach to­wa­rzy­skich mi­ędzy­wo­jen­nej War­sza­wy fi­gu­ru­je dużo par, któ­re wzi­ęły szyb­ki ślub tuż po woj­nie i roz­sta­ły się po kil­ku czy kil­ku­na­stu la­tach, ale Pniew­scy trzy­ma­li się ra­zem. Boh­dan pod­cho­dził do mi­ło­ści se­rio. Ar­chi­tekt Zbi­gniew Kar­pi­ński, któ­ry w przy­szło­ści zo­sta­nie jego asy­sten­tem na uczel­ni, jako stu­dent przy­słu­chi­wał się w gór­skim schro­ni­sku jego dys­pu­cie z urba­ni­stą Ta­de­uszem To­łwi­ńskim. Pniew­ski „re­pre­zen­to­wał po­gląd ide­ali­stycz­ny, uwa­żał, że uzna­je mi­ło­ść czy­stą na całe ży­cie”, a To­łwi­ński „prze­ciw­sta­wiał mu zna­cze­nie sek­su”11.

10 Kar­ta per­so­nal­na Boh­da­na Pniew­skie­go, ok. 1945, Ar­chi­wum asp, tecz­ka Boh­da­na Pniew­skie­go, k. 11.

11 Zbi­gniew Kar­pi­ński, Wspo­mnie­nia, opr. Woj­ciech Kar­pi­ński, War­sza­wa 2018, s. 31.

Nie­obli­czal­ny

Pierw­szą oka­zję do za­pre­zen­to­wa­nia się szer­szej pu­blicz­no­ści już nie na plan­szy, lecz w trój­wy­mia­rze mło­dzi ar­chi­tek­ci zrze­sze­ni w sap do­sta­li rok po wy­sta­wie mo­der­ni­stów w Za­chęcie i rok po po­wo­ła­niu sto­wa­rzy­sze­nia. 30 maja 1927 roku w kwar­ta­le mi­ędzy Ale­ja­mi Ujaz­dow­ski­mi a ale­ją Szu­cha otwar­to ple­ne­ro­wą Wy­sta­wę Sa­ni­tar­no-Hi­gie­nicz­ną. Zna­kiem no­wych, po­za­ma­cho­wych cza­sów było to, że im­pre­za od­by­wa­ła się na te­re­nach woj­sko­wych i rów­no­cze­śnie z Mi­ędzy­na­ro­do­wym Kon­gre­sem Me­dy­cy­ny i Far­ma­ceu­ty­ki Woj­sko­wej. Po za­ma­chu ma­jo­wym ar­mia na sta­łe przy­jęła rolę naj­bo­gat­szej i naj­po­tężniej­szej in­sty­tu­cji pa­ństwo­wej, nada­wa­ła ton w ży­ciu pu­blicz­nym, dyk­to­wa­ła war­to­ści i nor­my za­cho­wań. Pol­ska mo­der­ni­za­cja splo­tła się z woj­skiem, a mun­dur, jak okre­ślił to do­bry zna­jo­my Pniew­skie­go, po­eta Ka­zi­mierz Wie­rzy­ński, „był wów­czas pol­ską skó­rą”1.

1 Ka­zi­mierz Wie­rzy­ński, Pa­mi­ęt­nik po­ety, oprac. Pa­weł Kądzie­la, War­sza­wa 2018, s. 155.

Tym­cza­so­we bu­dow­le wy­sta­wo­we stwo­rzy­ła ple­ja­da mło­dych ar­chi­tek­tów. Pa­wi­lo­ny dla Ma­gi­stra­tu m. War­sza­wy i dla Elec­tro­luxa za­pro­jek­to­wa­li Bar­ba­ra i Sta­ni­sław Bru­kal­scy2, po­zo­sta­łe mi­ędzy in­ny­mi Ed­gar Nor­werth i Lech Nie­mo­jew­ski oraz stu­den­ci zrze­sze­ni w Zwi­ąz­ku Słu­cha­czów Ar­chi­tek­tu­ry. Zwol­nio­ne z przy­mu­su trwa­ło­ści, nie­skrępo­wa­ne prze­pi­sa­mi bu­dow­la­ny­mi, kon­struk­cje te ide­al­nie nada­wa­ły się do te­sto­wa­nia no­wych po­my­słów pla­stycz­nych i roz­wi­ązań ma­te­ria­ło­wych. Wi­ęk­szo­ść pro­jek­tów utrzy­ma­na więc była w sty­lu mo­der­ni­zmu. Je­dy­nie Pa­wi­lon Zwi­ąz­ku Uzdro­wisk Pol­skich re­pre­zen­to­wał styl za­ko­pia­ński, aby cu­dzo­ziem­cy po­czu­li at­mos­fe­rę gór i „ty­po­wo pol­skiej ar­chi­tek­tu­ry”3.

2 „Ar­chi­tek­tu­ra i Bu­dow­nic­two” 1927, nr 4 (kwie­cień), s. 128; Mar­ta Le­śnia­kow­ska, Bar­ba­ra Bru­kal­ska: sub­tel­na bu­dow­ni­cza płasz­czyzn iform, [w:] Ar­chi­tekt­ki, red. Ewa Ma­ńkow­ska-Grin, Kra­ków 2016, s. 42.

3Zmi­ędzy­na­ro­do­wej Wy­sta­wy Sa­ni­tar­no-Hi­gie­nicz­nej, „Rzecz­po­spo­li­ta” 5 czerw­ca 1927, nr 153, s. 11.

Przez mie­si­ąc eks­po­zy­cję obej­rza­ło oko­ło 300 ty­si­ęcy zwie­dza­jących4, a ka­żdy wcho­dził na te­re­ny wy­sta­wo­we przez efek­tow­ną bra­mę, za­pro­jek­to­wa­ną przez Pniew­skie­go wspól­nie ze Ste­fa­nem Sie­nic­kim. Jej do­mi­nan­tą był wy­so­ki py­lon zwie­ńczo­ny ażu­ro­wą kon­struk­cją ude­ko­ro­wa­ną ko­la­żem z flag pa­ństwo­wych. Ni­żej umiesz­czo­no dwie rze­źby: w na­ro­żni­ku py­lo­nu – fi­gu­rę na­gie­go wo­jow­ni­ka z tar­czą, a nie­co wy­żej – po­stać ko­bie­cą, być może bo­gi­nię Hy­ge­ję? Pierw­sza za­pew­ne sym­bo­li­zo­wa­ła woj­sko­wy kon­gres, a dru­ga samą wy­sta­wę. Ar­chi­tek­ci spi­ęli dwa py­lo­ny trój­wy­mia­ro­wy­mi pa­sma­mi szkła, na któ­rych no­wo­cze­snym bez­sze­ry­fo­wym li­ter­nic­twem wy­pi­sa­no ty­tuł wy­sta­wy. Bra­mę zna­my tyl­ko z czar­no-bia­łych zdjęć, ale mo­żna się do­my­ślać, że przy­naj­mniej kom­po­zy­cja z flag wie­ńcząca wie­żę i pasy szkła były ko­lo­ro­we, na­da­jąc mo­nu­men­tal­nej for­mie pla­ka­to­wą we­rwę.

4 Ma­ciej Ro­man Bom­bic­ki, Wy­sta­wy ipo­ka­zy wbu­do­wa­niu in­te­gra­cji ii Rze­czy­po­spo­li­tej wjej pierw­szym dzie­si­ęcio­le­ciu, Po­znań 1997, s. 64.

Bra­ma na Wy­sta­wę Sa­ni­tar­no-Hi­gie­nicz­ną w War­sza­wie za­pro­jek­to­wa­na przez Boh­da­na Pniew­skie­go i Ste­fa­na Sie­nic­kie­go, maj–czer­wiec 1927

Bra­ma zo­sta­ła pó­źniej za­po­mnia­na. Nie tyl­ko dla­te­go, że znik­nęła po za­mkni­ęciu wy­sta­wy, ale pew­nie i dla­te­go, że dwa lata pó­źniej Pniew­ski przy­ćmił sa­me­go sie­bie.

W 1929 roku, z oka­zji dzie­si­ęcio­le­cia od­zy­ska­nia nie­pod­le­gło­ści, w Po­zna­niu otwar­to Pe­wu­kę, czy­li Po­wszech­ną Wy­sta­wę Kra­jo­wą. I tu­taj nie­trwa­ło­ść bu­dow­li sprzy­ja­ła eks­pe­ry­men­tom. War­szaw­ski ar­chi­tekt i kry­tyk Ed­gar Nor­werth pi­sał, że

ar­chi­tek­tu­ra wy­sta­wy musi być trak­to­wa­na jako kla­pa dla ujścia nad­mia­ru tem­pe­ra­men­tu ar­chi­tek­to­nicz­ne­go, sze­ro­kie pole eks­pe­ry­men­tów no­wych form, nie­krępo­wa­nych względa­mi kon­wen­cjo­nal­nej przy­zwo­ito­ści i „do­bre­go tonu”. Jej siła i ostro­ść wy­ra­zu leżą w barw­nym bły­sku wy­krze­sa­nej i zni­ka­jącej na za­wsze iskry5.

5 Ed­gar Nor­werth, Ar­chi­tek­tu­ra wy­sta­wo­wa, „Ar­chi­tek­tu­ra i Bu­dow­nic­two” 1929, nr 11–12, s. 6.

Na te­re­nach tar­go­wych sta­rły się więc ró­żne wi­zje pol­skiej ar­chi­tek­tu­ry. Jed­ne pa­wi­lo­ny tkwi­ły jesz­cze w epo­ce po­szu­ki­wań for­my na­ro­do­wej, na­wi­ązy­wa­ły wprost do dwor­ków czy sta­ni­sła­wow­skich Ła­zie­nek, inne zaś po­ka­zy­wa­ły, jak może wy­glądać lek­ka i otwar­ta ar­chi­tek­tu­ra przy­szło­ści. Wi­ęk­szo­ść tych dru­gich pa­wi­lo­nów za­pro­jek­to­wa­li mło­dzi war­szaw­scy ar­chi­tek­ci – wśród nich Boh­dan Pniew­ski, któ­ry stwo­rzył Pa­wi­lon Pi­ęk­nej Pani, czy­li wi­zy­tów­kę war­szaw­skie­go domu mody Her­se.

Ta fir­ma kra­wiec­ka, któ­ra si­ęga­ła tra­dy­cja­mi 1868 roku i mie­ści­ła się w ka­pi­ącej od ozdób ro­dzin­nej ka­mie­ni­cy przy Mar­sza­łkow­skiej 150, w Po­zna­niu za­pre­zen­to­wa­ła od­mło­dzo­ną twarz. Po­my­sł był bły­sko­tli­wie pro­sty. Pniew­ski za­pro­jek­to­wał par­te­ro­wy prze­szklo­ny pa­wi­lon, pod­wy­ższo­ny za po­mo­cą re­kla­mo­we­go py­lo­nu z na­zwą fir­my, po­zwa­la­jące­go do­strzec bu­dow­lę w gąsz­czu in­nych. W pra­sie z epo­ki mo­żna zna­le­źć tyl­ko czar­no-bia­łe zdjęcia, ale dzi­ęki szki­com za­cho­wa­nym w ar­chi­wum ar­chi­tek­ta6 wia­do­mo, że ko­lo­ry­sty­ka by­naj­mniej nie była sto­no­wa­na. Płasz­czy­zny ścian i podłóg zło­żo­ne były z żó­łtych, ró­żo­wych, nie­bie­skich, sza­rych, bia­łych i czer­wo­nych pro­sto­kątów. Tę fe­erię uzu­pe­łnia­ły mod­ne wzo­rzy­ste for­ni­ry oraz li­nie sre­brzy­stych ru­rek i li­stew. Cen­trum sce­no­gra­fii zaj­mo­wał szez­long, a uzu­pe­łnia­ły ją ró­żne me­ble i re­kwi­zy­ty: krze­sła, zy­del­ki i non­sza­lanc­ko wy­be­be­szo­ny ku­fer. Wszyst­ko to sta­no­wi­ło tło dla eks­po­zy­cji ubrań, tka­nin i do­dat­ków. Jed­ne po­ka­zy­wa­no na pó­łkach i wie­sza­kach, inne na mo­del­kach, któ­re prze­cha­dza­ły się w wiel­kim oknie na oczach zwie­dza­jących.

6 Tecz­ka w ar­chi­wum bp, mnw.

Pa­wi­lon Her­se­go był więc wiel­ką wi­try­ną re­kla­mo­wą. Nie tyl­ko fir­my, ale i mo­der­ni­stycz­nej ar­chi­tek­tu­ry. W pierw­szym nu­me­rze awan­gar­do­we­go ma­ga­zy­nu „Pra­esens”, któ­ry uka­zał się rów­nież w 1929 roku, Hen­ryk Sta­żew­ski pi­sał, że wspó­łcze­sny styl „w rów­nej mie­rze […] kszta­łtu­je się przez tech­ni­kę, któ­rej wy­two­ry są dla sztu­ki przy­kła­dem form kon­struk­cyj­nych”, a „ar­chi­tek­tu­ra dąży do two­rze­nia jed­no­ści z tech­ni­ką i prze­my­słem. Ogo­ło­co­na z or­na­men­tów, osi­ągnęła czy­sto­ść i kon­struk­cyj­no­ść przez ze­spo­le­nie pio­nu z po­zio­mem”7.

7 Hen­ryk Sta­żew­ski, „Pra­esens” 1929, nr 1, s. 3.

Pa­wi­lon Pi­ęk­nej Pani za­pro­jek­to­wa­ny na Po­wszech­ną Wy­sta­wę Kra­jo­wą w Po­zna­niu dla war­szaw­skiej fir­my odzie­żo­wej B. Her­se, 1929

Lek­ka sta­lo­wa kon­struk­cja, wy­pe­łnio­na szkłem (pła­skim i gi­ętym), efek­tow­nie ilu­mi­no­wa­na elek­trycz­nym świa­tłem, była ma­ni­fe­sta­cją pla­stycz­ne­go po­ten­cja­łu no­wo­cze­snej tech­ni­ki. I nie mia­ło wi­ęk­sze­go zna­cze­nia, że ele­wa­cję za­miast z be­to­nu wy­ko­na­no z na­ci­ągni­ęte­go na li­stew­kach płót­na ma­lo­wa­ne­go à la be­ton. W ko­ńcu nie był to trwa­ły gmach, lecz tym­cza­so­wa sy­mu­la­cja, któ­ra znik­nęła po za­mkni­ęciu wy­sta­wy. Sku­tecz­na zresz­tą. We­dług Wła­dy­sła­wa Czar­nec­kie­go, ar­chi­tek­ta miej­skie­go Po­zna­nia, pa­wi­lo­ny zbu­do­wa­ne na Pe­wu­kę mia­ły wi­ęk­sze zna­cze­nie „dla roz­wo­ju i upo­wszech­nie­nia no­wo­cze­snej ar­chi­tek­tu­ry w Pol­sce” niż awan­gar­do­we cza­so­pi­sma ta­kie jak „Pra­esens”8. Ten le­gen­dar­ny pó­źniej ty­tuł uka­zał się tyl­ko dwa razy, na­to­miast Pe­wu­kę zo­ba­czy­ło oko­ło 4,5 mi­lio­na go­ści.

8 Wła­dy­sław Czar­nec­ki, Wspo­mnie­nia ar­chi­tek­ta, oprac. Han­na Grzesz­czuk-Bren­del, Gra­ży­na Ko­dym-Ko­zacz­ko, Po­znań 2015, s. 117.

Mo­der­ni­stycz­ną awan­gar­dę ko­ja­rzy się często z po­stępo­wym pro­gra­mem spo­łecz­nym. Czy ra­dy­kal­ny pla­stycz­nie pro­jekt Pniew­skie­go był od­wa­żny i pod tym względem? War­to po­rów­nać go z dwo­ma po­zo­sta­ły­mi pa­wi­lo­na­mi „ko­bie­cy­mi” przy­go­to­wa­ny­mi na Pe­wu­kę: Pa­wi­lo­nem Zie­mia­nek i Wło­ścia­nek oraz Pa­wi­lo­nem Pra­cy Ko­biet. Pierw­szy, pro­jek­tu po­zna­ńskie­go ar­chi­tek­ta Sta­ni­sła­wa Miecz­kow­skie­go, sty­li­zo­wa­ny był na dwór, dru­gi stwo­rzo­ny przez zwi­ąza­ną z „Pra­esen­sem” Ana­to­lię Hry­nie­wic­ką-Pio­trow­ską, lek­ki, ażu­ro­wy, prze­szklo­ny i ko­lo­ro­wy. Choć skraj­nie ró­żne sty­li­stycz­nie, pod względem pro­gra­mo­wym oba te pa­wi­lo­ny były jed­nak znacz­nie bli­ższe so­bie niż pa­wi­lo­no­wi Her­se­go. Oba pre­zen­to­wa­ły ko­bie­ty jako ak­tyw­ne, pro­duk­tyw­ne i kre­atyw­ne człon­ki­nie spo­łe­cze­ństwa. Tym­cza­sem w Pa­wi­lo­nie Pi­ęk­nej Pani ko­bie­ta była nie­mym obiek­tem, ma­ne­ki­nem ubra­nym przez mężczyzn i wsta­wio­nym do wy­bu­do­wa­nej przez mężczyzn wi­try­ny.

Zwy­czaj za­trud­nia­nia przez domy mody i duże skle­py mo­de­lek pre­zen­tu­jących ubra­nia przed klien­ta­mi był wte­dy po­wszech­ny (w ten spo­sób za­ra­bia­ła cho­ćby pó­źniej­sza żona Le Cor­bu­sie­ra, Yvon­ne Gal­lis), lecz w po­rów­na­niu z dwo­ma ko­bie­cy­mi pa­wi­lo­na­mi wi­try­na Her­se­go przy­po­mi­na­ła pierw­szy w dzie­jach Po­zna­nia peep-show, któ­ry uru­cho­mio­no wte­dy z my­ślą o od­wie­dza­jących Pe­wu­kę pa­nach. Ró­żni­ca była taka, że w jed­nym miej­scu ko­bie­ty pre­zen­to­wa­ły ubra­nia, a w dru­gim wręcz prze­ciw­nie.

My­śląc o ob­ra­zie ele­ganc­kich, lecz nie­mych ko­biet w pa­wi­lo­nie Her­se­go, nie mogę się opędzić od sko­ja­rze­nia z Ja­dwi­gą Pniew­ską. Nie wia­do­mo, czy mia­ła ja­kie­kol­wiek am­bi­cje za­wo­do­we, lecz ży­jąc u boku Boh­da­na, nie mu­sia­ła cho­dzić do pra­cy. Być może była po­rząd­nie wy­cho­wa­ną pa­nien­ką, któ­ra bez sprze­ci­wu za­ak­cep­to­wa­ła fakt, że wy­cho­dząc za do­brze za­po­wia­da­jące­go się ar­chi­tek­ta, przyj­mie rolę „pi­ęk­nej pani”? Mąż za­wsze za­dbał, za­ro­bił, a w za­mian mógł li­czyć na to, że ko­bie­ta będzie błysz­czeć u jego boku. Pi­ęk­na, ale nie­ma. Do dziś w życz­li­wych wspo­mnie­niach do­mi­nu­ją su­per­la­ty­wy na te­mat jej wy­glądu i spo­so­bu by­cia, ele­gan­cji, wdzi­ęku, szy­ku – na­to­miast ani sło­wa o jej wie­dzy czy po­glądach.

Boh­dan nadał Ja­dwi­dze na­wet imię. Wo­lał dru­gie – Elżbie­ta – i tym się w sto­sun­ku do niej po­słu­gi­wał. Tak przy­naj­mniej twier­dzi Anna Przed­pe­łska-Trze­cia­kow­ska. Inną wer­sję przed­sta­wił mi syn przy­ja­ciół pa­ństwa Pniew­skich, Kac­per Za­lew­ski. We­dług nie­go nowe imię wy­my­ślił jego oj­ciec An­drzej: „Otóż za­pro­po­no­wa­ła kie­dyś mo­je­mu ojcu prze­jście na ty. Chy­ba z żad­ną inną pa­nią spo­za ro­dzi­ny mój oj­ciec na ty nie był, więc zgo­dził się, ale pod wa­run­kiem, że będzie uży­wał imie­nia, któ­re sam za­pro­po­nu­je, i za­pro­po­no­wał Elżbie­tę”9.

9 Kac­per Za­lew­ski, e-mail do au­to­ra, 3 li­sto­pa­da 2020.

W obu wer­sjach Ja­dwi­gę prze­chrzci­li mężczy­źni. Czy­mże jest na­zwa? Pniew­ska sama za­częła się przed­sta­wiać przy­bra­nym imie­niem, a ba­da­cze do dziś ko­ło­wa­cie­ją, kie­dy w jed­nych źró­dłach czy­ta­ją o Ja­dwi­dze, a w in­nych o Elżbie­cie.

W gen­de­ro­we niu­an­se nie za­głębia­li się ko­men­ta­to­rzy Po­wszech­nej Wy­sta­wy Kra­jo­wej. Pniew­ski zdo­był za pro­jekt pa­wi­lo­nu zło­ty me­dal, a wdzi­ęk, z ja­kim od­na­la­zł się w awan­gar­do­wej es­te­ty­ce, przy­nió­sł mu aplauz kry­ty­ki.

„Szkla­ne ele­ganc­kie cac­ko do­star­czy­ło przy­kła­du, że i ma­łe­mi roz­mia­ra­mi mo­żna wryć się w pa­mi­ęć wi­dzów na za­wsze” – chwa­lił w kra­kow­skich „Rze­czach Pi­ęk­nych” Ta­de­usz Se­we­ryn10.

10 Ta­de­usz Se­we­ryn, Kon­tra­sty na Po­wszech­nej Wy­sta­wie Kra­jo­wej, „Rze­czy Pi­ęk­ne” 1929, nr 7–9, s. 141, cyt. za: Szy­mon Piotr Ku­biak, Mo­der­nizm za­po­zna­ny. Ar­chi­tek­tu­ra Po­zna­nia 1919–1939, War­sza­wa 2014, s. 162.

„Cac­ko ele­ganc­kie­go bu­dow­nic­twa re­kla­mo­we­go” – wtó­ro­wał mu zwi­ąza­ny z le­wi­cą mło­dy kry­tyk sztu­ki Mie­czy­sław Wal­lis i wy­mie­niał dzie­ło Pniew­skie­go wśród trzech naj­lep­szych pa­wi­lo­nów Pe­wu­ki11.

11 Mie­czy­sław Wal­lis, Pi­ęk­no pla­stycz­ne na pwk, „Ro­bot­nik” 22 wrze­śnia 1929, nr 269, s. 4.

„Ślicz­ny efekt lek­ko­ści i przej­rzy­sto­ści” – do­da­wał po­zna­ński au­to­ry­tet w dzie­dzi­nie sztu­ki, Lu­dwik Pu­get. Zwra­cał też uwa­gę na sąsiedz­two dwóch in­nych ażu­ro­wych bu­dow­li: Pal­miar­ni oraz Pa­wi­lo­nu Hut Szkla­nych. „Sym­fo­nia za­szkleń” – za­chwy­cał się. Pi­sał, że pa­wi­lo­ny te stwo­rzy­ły „nowe ślicz­ne mia­sto”, a po zmro­ku „barw­ne świa­tła elek­trycz­ne pod­kre­śla­ły jego prze­strzen­ne per­spek­ty­wy i mi­mo­wo­li bu­dzi­ły myśl: a gdy­by tak na­praw­dę któ­ra dziel­ni­ca wy­gląda­ła!”12. Pa­wi­lon chęt­nie zresz­tą pre­zen­to­wa­no na zdjęciach noc­nych. Wte­dy po­łącze­nie lek­kiej kon­struk­cji, szkła i świa­tła elek­trycz­ne­go za­mie­nia­ło go w lam­pion.

12 Lu­dwik Pu­get, Jaki le­gat do­stał Po­znań po pwk?, „Kur­jer Po­zna­ński” 8 li­sto­pa­da 1929, nr 518, wyd. wie­czor­ne, s. 8.

Pniew­ski za­pre­zen­to­wał na Pe­wu­ce jesz­cze je­den, skrom­niej­szy po­my­sł na no­wo­cze­sne bu­do­wa­nie. W tak zwa­nym Dzia­le Sztu­ki po­ka­za­no pro­jekt nie­wiel­kiej ko­lo­nii dom­ków sze­re­go­wych Sło­ńce na war­szaw­skim Mo­ko­to­wie, przy uli­cy Ma­da­li­ńskie­go13. Seg­men­ty o gład­kich, po­zba­wio­nych de­ko­ra­cji fa­sa­dach utrzy­ma­ne były w es­te­ty­ce funk­cjo­na­li­zmu. Za je­dy­ny or­na­ment słu­ży­ła ażu­ro­wa kra­ta osła­nia­jąca we­jście, a ostat­nie pi­ętro cof­ni­ęte było od po­łud­nia po to, by wy­kro­ić sło­necz­ny ta­ras. Ten sam sche­mat Pniew­ski po­wie­lił na­stęp­nie w pro­jek­cie ko­lo­nii spó­łdziel­ni Strze­cha Urzęd­ni­cza na Żo­li­bo­rzu14.

13 Nr kat. 2323 – „Pro­jekt Spó­łdziel­ni miesz­ka­nio­wej «Sło­ńce» w War­sza­wie – 1 plan­sza” – Ka­ta­log pwk, s. 203. W 1928 r. pro­jekt za­pre­zen­to­wał pod­czas Dru­gie­go Do­rocz­ne­go Sa­lo­nu sap obok osta­tecz­nie nie­zre­ali­zo­wa­ne­go bu­dyn­ku wie­lo­ro­dzin­ne­go przy uli­cy Od­ro­wąża na Pra­dze (z Sie­nic­kim). Wspó­łcze­sne ad­re­sy zre­ali­zo­wa­nych bu­dyn­ków to Ma­da­li­ńskie­go 89–95 oraz 9a-d i 11a-d.

14 Wspó­łcze­sny ad­res: uli­ca Pod­sta­ro­ścich 1–11.

Mo­gło się wy­da­wać, że pod ko­niec lat dwu­dzie­stych w mło­dzie­ńcu, któ­ry do nie­daw­na z po­wo­dze­niem ry­so­wał ba­ro­ko­we ołta­rze i pro­jek­to­wał pom­pa­tycz­ne gma­chy pod dyk­tan­do star­szych pro­fe­so­rów, obu­dził się ra­dy­kal­ny mo­der­ni­sta. Lek­kie i za­czep­ne pa­wi­lo­ny, skrom­ne i rze­czo­we jak bu­chal­ter spó­łdziel­cze dom­ki czy pu­de­łko­wa wil­la Ołda­kow­skich zre­ali­zo­wa­na pod ko­niec lat dwu­dzie­stych na Sa­skiej Kępie oka­za­ły się jed­nak efek­tow­nym, lecz ulot­nym bły­skiem w do­rob­ku Pniew­skie­go. Były to pil­nie od­ro­bio­ne lek­cje, wpraw­ki świad­czące o umie­jęt­no­ści po­ru­sza­nia się w ró­żnych kon­wen­cjach, ale nie o gu­stach i prze­ko­na­niach au­to­ra.

Choć mło­dy ar­chi­tekt ko­rzy­stał z wy­pra­co­wa­nych przez awan­gar­dę form, trud­no było go po­sta­wić w gro­nie jej twór­ców. Nie go­ścił na ła­mach ni­sko­na­kła­do­wych, lecz bo­jo­wych cza­so­pism, nie pod­pi­sy­wał ma­ni­fe­stów, nie an­ga­żo­wał się w wiel­kie dys­ku­sje – ani o for­mie, ani o spo­łecz­nej roli ar­chi­tek­tu­ry. Młod­szy od nie­go o kil­ka­na­ście lat wier­ny uczeń Le Cor­bu­sie­ra Je­rzy So­łtan twier­dził wręcz, że Pniew­ski, tak jak jego pro­fe­sor Cze­sław Przy­byl­ski, na­le­żał do ar­chi­tek­tów, któ­rzy „nie wi­dzie­li ró­żni­cy mi­ędzy Le Cor­bu­sie­rem a na przy­kład Gro­piu­sem”15.

15 Je­rzy So­łtan, Roz­mo­wy oar­chi­tek­tu­rze, rozm. An­drzej Bu­lan­da, War­sza­wa 1996, s. 40.

Może ob­ser­wa­to­rzy wcze­śniej wy­chwy­ci­li­by nie­sta­ło­ść Pniew­skie­go, gdy­by zwró­ci­li uwa­gę na sklep, któ­ry za­pro­jek­to­wał dla Her­se­go przy oka­zji pa­wi­lo­nu na Pe­wu­kę. Bu­tik, urządzo­ny w cen­trum Po­zna­nia, przy uli­cy Gwar­nej, zna­ny jest tyl­ko z opi­su, ale wy­star­cza­jąco wy­mow­ne­go. Lo­kal­ny dzien­ni­karz za­chwy­cał się, że ar­chi­tekt stwo­rzył „praw­dzi­wy sa­lon”, w któ­rym

mo­der­nizm lu­bu­jący się w for­mach pro­stych a wy­twor­nych łączy się z ba­ro­kiem szaf gda­ńskich i fi­li­gra­no­we­mi kszta­łta­mi sa­lo­ni­ku ro­ko­ko­we­go, stwa­rza­jąc ca­ło­ść pe­łną wdzi­ęku i sma­ku, w któ­rym „Pi­ęk­na Pani” znaj­dzie od­po­wied­nie dla sie­bie ramy16.

16Otwar­cie od­dzia­łu fir­my „Bo­gu­sław Her­se”, „Kur­jer Po­zna­ński” 25 mar­ca 1929, nr 141, s. 8.

W tym wnętrzu, prze­oczo­nym przez kry­ty­kę, a po­tem przez hi­sto­ry­ków ar­chi­tek­tu­ry, ob­ja­wi­ła się oso­bo­wo­ść twór­cy, któ­ry swo­bod­nie mie­sza for­my wspó­łcze­sne z cy­ta­ta­mi z po­przed­nich epok, nie wi­ąże się trwa­le z żad­nym śro­do­wi­skiem i nie trak­tu­je z kal­wi­ńską po­wa­gą żad­nych przy­ka­zań. Za­wsze prze­cież mo­żna się wy­spo­wia­dać.

Nie­po­ha­mo­wa­ny

Traf­niej­szą pro­gno­zę przy­szłe­go kszta­łtu pniewsz­czy­zny przy­no­si­ły pra­ce, któ­re ar­chi­tekt cier­pli­wie wy­sy­łał na kon­kur­sy ma­jące wy­ło­nić pro­jek­ty re­pre­zen­ta­cyj­nych gma­chów i prze­strze­ni sto­li­cy. Taki zresz­tą był je­den z głów­nych po­stu­la­tów sap – wi­ęcej kon­kur­sów, ko­niec wy­drep­ty­wa­nia zle­ceń po an­ty­szam­brach i urzędo­wych ga­bi­ne­tach.

Pierw­szy wiel­ki war­szaw­ski kon­kurs roz­pi­sa­ny w 1926 roku, po prze­wro­cie ma­jo­wym, był sy­gna­łem, że eki­pa pi­łsud­czy­ków prze­zwy­ci­ęża pro­ble­my, z któ­ry­mi przed­tem nie da­wa­ła so­bie rady nie­wy­dol­na i skłó­co­na de­mo­kra­tycz­na wła­dza. Ar­chi­tek­tom rzu­co­no na warsz­tat plac Sa­ski, opu­sto­sza­ły po wy­bu­rze­niu cer­kwi Alek­san­dra New­skie­go. Prze­strzeń, któ­ra wkrót­ce mia­ła przy­jąć na­zwę plac Pi­łsud­skie­go, wraz z Gro­bem Nie­zna­ne­go Żo­łnie­rza, zlo­ka­li­zo­wa­nym w ar­ka­dach Pa­ła­cu Sa­skie­go, oraz po­mni­kiem ksi­ęcia Jó­ze­fa Po­nia­tow­skie­go, mia­ła two­rzyć urba­ni­stycz­ny „po­mnik Bo­jow­ni­kom o Nie­pod­le­gło­ść Oj­czy­zny”. Pniew­ski za­pro­po­no­wał oto­cze­nie te­re­nu ar­ka­da­mi, a w jego osi umie­ścił ka­mien­ny glo­bus. Na po­wierzch­ni kuli by­ły­by wy­ry­te za­ry­sy gra­nic pa­ństwo­wych, jed­nak na kon­kur­so­wym szki­cu wi­dać tyl­ko kszta­łt Rze­czy­po­spo­li­tej – tak jak­by świat skła­dał się wy­łącz­nie z Pol­ski. 11 stycz­nia 1927 roku, kie­dy ogło­szo­no wy­ni­ki, oka­za­ło się, że pro­jekt zo­stał do­strze­żo­ny, ale nie na tyle, by za­słu­żyć na na­gro­dę1.

1 „Ar­chi­tek­tu­ra i Bu­dow­nic­two” 1927, nr 4 (ma­rzec), s. 70; „Ar­chi­tek­tu­ra i Bu­dow­nic­two” 1927, nr 4 (kwie­cień), s. 112–115.

Pniew­ski sta­wał do wal­ki ta­kże w ze­spo­łach z ko­le­ga­mi z za­rządu sap. 6 mar­ca w du­ecie ze Ste­fa­nem Sie­nic­kim zdo­był dru­gą na­gro­dę w kon­kur­sie na pierw­szy nowy gmach mi­ni­ste­rial­ny w sto­li­cy – sie­dzi­bę Mi­ni­ster­stwa Wy­znań Re­li­gij­nych i Oświe­ce­nia Pu­blicz­ne­go w alei Szu­cha2. Po­tem, w ter­ce­cie z Sie­nic­kim i Ste­fa­no­wi­czem, wy­słał dwie pra­ce na kon­kurs do­ty­czący gma­chu Ban­ku Go­spo­dar­stwa Kra­jo­we­go w Ale­jach Je­ro­zo­lim­skich. Za je­den pro­jekt do­sta­li trze­cią na­gro­dę, dru­gi na­gro­dzo­no za­ku­pem, czy­li płat­nym wy­ró­żnie­niem3.

2Kon­kurs na pro­jekt gma­chu Mi­ni­ster­stwa Wy­znań Re­li­gij­nych iOświe­ce­nia Pu­blicz­ne­go wWar­sza­wie, „Ar­chi­tek­tu­ra i Bu­dow­nic­two” 1927, nr 2 (luty), s. 64; nr 7 (li­piec), s. 200–202.

3 Ed­gar Nor­werth, Kon­kurs na bu­do­wę gma­chu Mi­ni­ster­stwa Ro­bót Pu­blicz­nych iBan­ku Go­spo­dar­stwa Kra­jo­we­go, „Ar­chi­tek­tu­ra i Bu­dow­nic­two” 1927, nr 10 (pa­ździer­nik), s. 312–314, 328–330.

Szczęście naj­sze­rzej uśmiech­nęło się do Boh­da­na, kie­dy wy­star­to­wał solo. 30 sierp­nia 1928 roku, gdy trwa­ły już pra­ce nad pa­wi­lo­nem Her­se­go, Mi­ni­ster­stwo Spraw Za­gra­nicz­nych roz­strzy­gnęło kon­kurs na gmach po­sel­stwa pol­skie­go w So­fii. So­fia to może nie Pa­ryż i nie Wa­szyng­ton, co jed­nak nie zmie­nia­ło fak­tu, że pol­scy ar­chi­tek­ci po raz pierw­szy mo­gli się zmie­rzyć z tego typu za­da­niem. Pierw­sze zu­pe­łnie nowe przed­sta­wi­ciel­stwo Rze­czy­po­spo­li­tej, w An­ka­rze, wy­bu­do­wa­no bez kon­kur­su.

Je­śli któ­ryś z re­wo­lu­cjo­ni­stów z wy­sta­wy w Za­chęcie li­czył na to, że es­te­ty­ka awan­gar­do­wa przyj­mie się w ar­chi­tek­tu­rze re­pre­zen­ta­cyj­nej, tu spo­ty­ka­ło go roz­cza­ro­wa­nie. W wa­run­kach kon­kur­su za­pi­sa­no, że „gmach Po­sel­stwa po­win­na ce­cho­wać pro­sto­ta i ja­sno­ść kom­po­zy­cji”, ale też „po­wi­nien po­sia­dać cha­rak­ter mo­nu­men­tal­ny, od­po­wia­da­jący po­wa­dze wy­ni­ka­jącej z jego prze­zna­cze­nia”4. Brzmi to jak wcze­sna de­fi­ni­cja tego, co po­tem na­zwa­no pniewsz­czy­zną, a pra­ca zło­żo­na przez mło­de­go ar­chi­tek­ta wy­gląda, jak­by na­resz­cie do­szło do szczęśli­we­go spo­tka­nia jego gu­stu i wra­żli­wo­ści z ocze­ki­wa­nia­mi klien­ta.

4Kon­kurs na bu­do­wę gma­chu po­sel­stwa wSo­fji, „Ar­chi­tek­tu­ra i Bu­dow­nic­two” 1928, nr 5, s. 194.

Pniew­ski za­pro­po­no­wał kom­pro­mis ak­cep­to­wal­ny dla ju­ro­rów nie­za­le­żnie od ich prze­ko­nań – i dla mło­de­go mo­der­ni­sty, jak ko­le­ga z sap, Jan Ste­fa­no­wicz, i dla wy­znaw­cy kla­sy­cy­zmu, ab­sol­wen­ta pe­ters­bur­skiej aka­de­mii, Ma­ria­na La­le­wi­cza. Dla pierw­sze­go – pła­skie da­chy i pu­de­łko­we for­my, po­ka­za­ne zgod­nie z awan­gar­do­wą kon­wen­cją gra­ficz­ną na sil­nie zge­ome­try­zo­wa­nych, czar­no-bia­łych ry­sun­kach ak­so­no­me­trycz­nych, dla dru­gie­go – sy­me­trycz­ne kom­po­zy­cje ele­wa­cji, pio­no­we okna, pod­cie­nie, uprosz­czo­ne, lecz wy­ra­źnie na­wi­ązu­jące do wzor­ców re­ne­san­so­wych por­ta­le i kar­tusz her­bo­wy nad głów­nym we­jściem. W pro­jek­cie tym po­ja­wia się też je­den z mo­ty­wów cha­rak­te­ry­stycz­nych pó­źniej dla pniewsz­czy­zny – ka­ska­da scho­dów spły­wa­jących z pierw­sze­go pi­ętra do ogro­du.

Ar­chi­tekt Woj­ciech Świ­ąt­kow­ski, któ­ry pra­co­wał u Pniew­skie­go po woj­nie, po­wie­dział mi:

– Pniew­ski był mi­strzem od scho­dów.

In­tu­icyj­nie ro­zu­miał ich sce­no­gra­ficz­ne zna­cze­nie, nie trak­to­wał ich tyl­ko jako dro­gi ko­mu­ni­ka­cyj­nej, lecz świa­do­mie kszta­łto­wał jako ak­cent prze­strzen­ny. Ro­zu­miał też, że scho­dy mogą wy­mu­szać okre­ślo­ny spo­sób po­ru­sza­nia się w prze­strze­ni: szyb­ki lub do­stoj­ny, wi­do­wi­sko­wy bądź dys­kret­ny.

Kon­kurs na po­sel­stwo pol­skie w So­fii przy­nió­sł Pniew­skie­mu w 1928 r. pierw­sze zwy­ci­ęstwo, ale bu­dy­nek do­cze­kał się re­ali­za­cji do­pie­ro pod ko­niec lat trzy­dzie­stych

Jak twier­dzi Świ­ąt­kow­ski, na­wet w pro­jek­cie izby har­cer­skiej w gim­na­zjum Sta­szi­ca (nie prze­trwa­ła woj­ny) – skrom­nej i pro­stej sal­ki na­kry­tej pła­skim stro­pem i miesz­czącej oko­ło trzy­dzie­stu osób – Pniew­ski umie­ścił przy­naj­mniej efek­tow­ne schod­ki do ma­ga­zyn­ku na pod­da­szu.

Po­dob­nie jak sym­pa­ty­zu­jący z re­żi­mem fa­szy­stow­skim ar­chi­tek­ci wło­skie­go ra­zio­na­li­smo, Pniew­ski pró­bo­wał prze­tłu­ma­czyć for­my ko­ja­rzo­ne z la­ta­mi świet­no­ści swo­je­go na­ro­du na język form xx wie­ku. Dla Wło­chów szczy­tem „cy­wi­li­za­cji wło­skiej” były an­tyk i re­ne­sans. Pniew­ski za zło­ty wiek pol­skiej ar­chi­tek­tu­ry też uwa­żał okres re­ne­san­su oraz in­spi­ro­wa­ne­go an­ty­kiem kla­sy­cy­zmu. Koło in­spi­ra­cji się do­my­ka­ło, po­nie­waż naj­wy­bit­niej­sze gma­chy pol­skie­go re­ne­san­su i wie­le kla­sy­cy­stycz­nych bu­dow­li stwo­rzy­li nad Wi­słą Wło­si.

W kon­kur­sie na po­sel­stwo w So­fii jury przy­zna­ło trzy rów­no­rzęd­ne na­gro­dy, ale do re­ali­za­cji za­re­ko­men­do­wa­ło pro­jekt Pniew­skie­go5. Ar­chi­tekt in­ten­syw­nie do­pra­co­wy­wał i prze­ra­biał pro­jekt mi­ędzy czerw­cem a sierp­niem 1929 roku6,a umo­wę z msz pod­pi­sał do­pie­ro pó­łto­ra roku po roz­strzy­gni­ęciu kon­kur­su, 26 lu­te­go 1930 roku7.

5 „Ar­chi­tek­tu­ra i Bu­dow­nic­two” 1928, nr 8, s. 298–299.

6 Ry­sun­ki w abp mnw, nr inw. Rys.Pol.22470–22544, 24760 mnw.

7 Ta­mże.

Na­gro­dy, en­tu­zja­stycz­ne opi­nie, zło­ty me­dal na Pe­wu­ce – wszyst­ko to nie­wąt­pli­wie pod­nio­sło po­zy­cję mło­de­go ar­chi­tek­ta. Lecz po tym­cza­so­wych pa­wi­lo­nach zo­sta­je tyl­ko złom, a po kon­kur­so­wych plan­szach i przy­chyl­nych ar­ty­ku­łach często je­dy­nie ma­ku­la­tu­ra. Ar­chi­tekt nie mógł cze­kać, mu­siał bu­do­wać.

.

.

...(fragment)...

Całość dostępna w wersji pełnej.