Mordercy - Wilson David - ebook + książka

Mordercy ebook

Wilson David

3,4

Opis

Profesor David Wilson spędził swoje życie zawodowe na pracy z najniebezpieczniejszymi przestępcami i mordercami. W wieku dwudziestu dziewięciu lat został najmłodszym w historii brytyjskim dyrektorem więzienia. Od tej pory spędzał czas z najgroźniejszymi bestiami w ludzkiej skórze. Prowadził przesłuchania, ale także rozmowy nad filiżanką herbaty lub czegoś mocniejszego, patrząc mordercom w oczy i mówiąc, że są psychopatami. Z niektórymi z nich zawiązał coś na kształt przyjaźni, inni chętnie by go zabili.
To historia naczelnika więzienia, eksperta i profesora kryminologii, która jest fascynującym studium zła i nieprzeniknionej ludzkiej natury.
David Wilson jest jednym z najsłynniejszych brytyjskich kryminologów.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 368

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,4 (32 oceny)
8
6
11
5
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
coolturka

Dobrze spędzony czas

David Wilson to profesor kryminologii i były naczelnik więzienia. Książka ta jest czymś na kształt dziennika, opisuje ścieżkę jego kariery zawodowej, początkowo w systemie penitencjarnym, później w środowisku akademickim oraz jako ekspert zajmujący się profilowaniem. Zawiera zbiór rozmów i spotkań z różnego kalibru przestępcami, przybliża nam ich sylwetki i przedstawia popełnione przez nich zbrodnie. Począwszy od pojedynczych zabójców, przez dzieciobójców, masowych i seryjnych morderców na zabójcach na zlecenie kończąc. Znajdziemy tu nie tylko próby "zrozumienia" tajników działania ich umysłu, zajrzymy również za kulisy brytyjskiego systemu więziennictwa i wymiaru sprawiedliwości, dowodząc, że nie są one wolne od błędów. Autor dość szczegółowo opisuje zbrodnie, które popełnili osadzeni oraz analizuje ich psychikę. Są to różnego typu przestępstwa od mniejszych dewiacji seksualnych typu "froteryzm" (ocieranie się o drugą osobę, która nie wyraża na to zgody, w celu osiągnięcia satysfakc...
10
Daga_87

Całkiem niezła

Po przeczytaniu "Psychopatów" S. Seagera miałam już obraz tego co mnie czeka. Kolejni zwyrodnialcy. Czytelnik na dzień dobry dostaje ściany tekstu, czym prawie strzela sobie samobója. Liczyłam na więcej dialogów, które wiele wnoszą do opowieści. Spodziewałam się bardziej rozbudowanych opisów zbrodni więźniów. Tak by poczuć to na własnej skórze i głębiej wejść w ich umysł. Lecz nie dostałam tego, a szkoda. Pomimo, iż książka trochę mnie rozczarowała podobała mi się. Autor przedstawił realia panujące w więzieniach. Podziwiam pracę pracowników służby więziennej. Wiem, że jest ciężka i bardzo emocjonująca. Nigdy nie wiadomo co tak na prawdę wydarzy się na służbie.
00

Popularność




 

 

 

 

 

DO CZYTELNIKA

 

 

MUSIAŁEM ZMIENIĆ OKOLICZNOŚCI, daty i miejsca związane z moimi rozmowami z niektórymi ludźmi przedstawionymi na kartach tej książki. Starałem się ograniczyć te zmiany do minimum, ale podanie bardziej szczegółowych informacji mogłoby ujawnić ich prawdziwą tożsamość, co byłoby niezgodne z warunkami, pod którymi osoby te zgodziły się na wywiad. Te „nieoficjalne” przesłuchania są nieuniknioną częścią kryminologicznego świata, w którym żyję i który jest opisany na kolejnych stronach. W szczególności musiałem zmienić kilka detali dotyczących „Jimmy’ego” (nie jest to jego prawdziwe imię), z którym spotkasz się w rozdzialedrugim.

Jeśli używam bezpośrednich cytatów, to pochodzą one z transkrypcji nagranych wywiadów, które przeprowadziłem, lub z moich refleksyjnych wpisów w dzienniku, który uzupełniam na koniec każdego dniabadań.

Użyłem również pseudonimów dla kilku więźniów i niektórych pracowników, z którymi miałem do czynienia, ale których nie udało mi się namierzyć, aby uzyskać pozwolenie na ich pojawienie się w tej opowieści. Podobnie, z różnych przyczyn, musiałem poddać autocenzurze pojedyncze szczegóły związane z konkretnymi przypadkami morderstw, o których wspominam. Czasami musiałem to zrobić, ponieważ byłem zaangażowany w daną sprawę, a ponieważ obowiązuje mnie tajemnica służbowa, po prostu nie wolno mi wykorzystywać zebranych informacji. W innych przypadkach podanie zbyt wielu szczegółów stanowiłoby zagrożenie dla świadków lub wywołałoby niepotrzebny niepokój w rodzinach ofiar. Niestety, w trakcie mojej kariery odkryłem również, że podanie zbyt wielu detali po prostu pozwala tym, którzy chcą zabijać, nauczyć się, jak to robićskuteczniej.

 

 

 

 

WSTĘP

 

 

„Prawdą jest, jak mówią filozofowie, że życie należy rozumieć wstecz. Ale zapominają o drugiej opcji, że trzeba żyć naprzód. A jeśli się zastanowić nad tym zdaniem, staje się coraz bardziej oczywiste, że życia nie da się naprawdę zrozumieć w czasie, ponieważ w żadnym konkretnym momencie nie da się znaleźć odpowiedniego miejsca spoczynku, z którego można by jezrozumieć”.

SØREN KIERKEGAARD, Notebook IV A

 

 

ZAWSZE WSTAWAŁEM WCZEŚNIERANO.

To uwarunkowanie biologiczne stanowi o tym, że przez całe życie zwykle stawiałem się w pracy jako pierwszy. W sumie mi to pasuje. Dzięki temu gładko rozpoczynam dzień, co jest szczególnie istotne, biorąc pod uwagę, że stresy, napięcie i wstrząsy charakteryzujące większą część mojego życia zawodowego z reguły zaczynały się później. Zatem z powodów osobistych i zawodowych naprawdę jestem rannymptaszkiem.

Ten dzień nie byłwyjątkiem.

O siódmej rano zaparkowałem samochód, zabrałem z miejsca pasażera swój ulubiony plecak i poszedłem na Wydział Kryminologii Uniwersytetu Birmingham City, zmierzając do przestronnego gabinetu, który od blisko czterech lat należał do mnie. Żeby dostać się do swojego biurka i spędzić miłą godzinę w ciszy i spokoju, zanim dzień zacznie się na dobre, po drodze musiałem pokonać schody. Gdy wszedłem na górę i zmierzałem do siebie, natknąłem się na Ricka, który czytał ogłoszenie przypięte do tablicy informacyjnej. Całkiem dobrze się znaliśmy i choć w samym fakcie, że go tu widzę, nie było nic niezwykłego, to moje doświadczenie z pracy w więzieniu podpowiadało mi, że dzieje się coś podejrzanego. Odniosłem wrażenie, że Rick czai się w tym korytarzu, i zastanawiałem się, co robi tam tak wcześnie rano. Zachowywałem się jednak tak, jakby wszystko byłonormalnie.

– Dzień dobry, Rick – powiedziałem, mijającgo.

Nieodpowiedział.

Szedłem dalej, starając się pozbyć podejrzeń – może Rick po prostu nie należał do skowronków? Uznałem, że później będę się tym martwił i skupiłem na bieżącym dniu oraz stercie raportów, która czekała na mnie na biurku.

Nagle, bez ostrzeżenia, dostałem cios w głowę i zostałem fachowo rzucony na ziemię.

– Coś ty powiedział? – wrzasnął mój napastnik, kopiąc mnie z wściekłością, gdy leżałem bezradnie na podłodze. Czas jakby stanął w miejscu. Niewiele pamiętam z tamtych chwil poza tym, że byłem kompletnieprzerażony.

Na szczęście atak zakończył się równie nieoczekiwanie, jak się zaczął, i zostałem sam na opustoszałym teraz korytarzu. Podniosłem się powoli, sprawdziłem, jak mocno oberwałem – o dziwo, nie za mocno – a potem poczłapałem do swojegobiura.

Odłożyłem plecak, który pewnie dostał kilka kopniaków przeznaczonych dla mnie, zdjąłem kurtkę i osunąłem się na krzesło. Po kilku minutach pozbierałem się na tyle, żeby wziąć telefon i zadzwonić do biura ochrony.

Mimo że większość życia zawodowego spędziłem w więzieniach, incydent ten był jedynym, co można uznać za zaskakujące, przypadkiem, gdy zostałem zaatakowany w tak bezpośredni, fizyczny sposób. Był to jedyny raz – odpukać w niemalowane drewno – gdy moje życie potencjalnie byłozagrożone.

Innymi słowy – było to moje jedyne spotkanie z przemocowym typem, które aż za łatwo mogło doprowadzić domorderstwa.

Morderstwo!

Słowo „morderstwo” wydaje się zarazem elektryzujące i wszechogarniające. Dostarcza podstępnego dreszczyku emocji i poczucia czegoś ostatecznego, a więc wywołuje odczucia, które prosta definicja morderstwa, taka jak „bezprawne i umyślne zabicie jednej istoty ludzkiej przez drugą”, subtelnie maskuje. Nie do końca rejestrujemy te suche, prawnicze słowa: „bezprawne” i „umyślne”. Pozwalają one uznać, że istnieją zabójstwa zgodne z prawem i niezagrożone karą więzienia – jak wtedy, gdy zabija żołnierz lub policjant – i obalają przekonanie, że morderstwo jest czymś tak oczywistym, jak sugeruje tenopis.

Z mojego doświadczenia wynika, że morderstwo jest pozornie prostą koncepcją, a mordercy różnią się od siebie jak drzewa w lesie. Każde morderstwo, jak również towarzyszące mu pobudki psychologiczne, jestinne.

Powinienem byłwiedzieć.

Całe swoje życie zawodowe spędziłem na pracy z przemocowymi mężczyznami. Wielu z nich miało na koncie morderstwo, a niektórzy budzące od zawsze fascynację morderstwa seryjne. Pijałem herbatę, a czasami coś mocniejszego, z zabójcami wszelkiej maści. Żartowałem sobie z nimi w ich celach; patrzyłem im w oczy i mówiłem, że są kłamcami lub psychopatami. Kilku z nich pomogłem umieścić za kratami, ale zazwyczaj byłem po prostu częścią procesu, który ich tamtrzyma.

Niektórzy z tych ludzi zostali moimi przyjaciółmi, inni z rozkoszą by mnie zabili. Nawetteraz.

Odpowiedzialni za zabójstwo, dzieciobójstwo, ojcobójstwo, synobójstwo, niszczyciele rodzin, zabójcy, szaleńcy, masowi i seryjni mordercy,nie zapominamy też o tych przestępcach, którzy używają lub są gotowi użyć przemocy, aby rozwinąć swoją karierę przestępczą, takich jak porywacze, włamywacze lub rabusie bankowi – na pewnym etapie swojej kariery spotkałem ich wszystkich. Przy okazji pomogli mi dojść do zaskakujących wniosków na temat zjawiska morderstwa i ludzi, którzy popełniają te strasznezbrodnie.

Przemoc, podobnie jak morderstwo, także jest pozornie prosta. Pojęcie przemocy nie ogranicza się do używania siły fizycznej – może również obejmować groźbę użycia przemocy, agresję werbalną czy szkodypsychiczne.

Moje rozmowy z ludźmi, którzy dopuścili się morderstw lub innych brutalnych zbrodni, dały mi wyjątkowy dostęp do umysłów morderców. Dyskusje z niektórymi z tych ludzi ciągnęły się przez dziesięciolecia, a niektóre trwają doteraz.

Oczywiście przy wszystkich tych przeszłych i bieżących rozmowach należy wziąć pod uwagę delikatne kwestie etyczne. Na przykład wszystkim moim rozmówcom wyjaśniam, że jeśli ujawnią przede mną przestępstwo, za które nie zostali skazani, będę musiał zgłosić tę sprawę policji. Godzę się z tym, że może to wpływać ograniczająco na ich wypowiedzi, ale, dla równowagi, uważam, że warto zapłacić taką cenę, byleby tylko mówili. Rezultaty moich rozmów z tymi niebezpiecznymi i brutalnymi ludźmi stanowią podstawę tejksiążki.

Zanim przejdę dalej, muszę się odnieść do kwestii płci. To jest książka o mężczyznach, którzy dopuścili się morderstwa albo użyli przemocy wobec innych. To, że skoncentrowałem się na mężczyznach, wynika z kilku czynników. Przede wszystkim, morderstwo dotyczy głównie młodych mężczyzn. Nadal relatywnie rzadko zdarza się, żeby tego rodzaju zbrodnię popełniła kobieta, a gdy kobieta zabija, zwykle ucieka się do innych metod – przykładowo, seryjne morderczynie często używają trucizny, by swoje ofiary wyprawić na tamten świat, podczas gdy seryjni mordercy zazwyczaj zabijają pałką, nożem, duszą bądźstrzelają.

Skoro już opisuję przemocowych mężczyzn, należy koniecznie zaznaczyć, że nie postrzegam męskości w sposób jednowymiarowy. Istnieją różne typy męskich osobowości, w różny sposób okazujące męskość i „bycie mężczyzną”. Mężczyźni nie są „zaprogramowani” na przemoc. Nie można mówić, że troskliwość, miłość i opiekuńczość są „niemęskie”. Mam nadzieję, że sam należę do tego rodzajumężczyzn.

Przede wszystkim jednak nigdy nie pracowałem z kobietami i biorąc pod uwagę, że ta książka dotyczy mojego życia zawodowego, w którym stykałem się z mordercami i tymi, którzy stosują przemoc, powód, dla którego skupiłem się na jednej płci, jest bardziejoczywisty.

Z mojego doświadczenia wynika, że mężczyzn, którzy dopuścili się zbrodni, opinia publiczna wyobraża sobie jako potwornych, obcych, „innych” do tego stopnia, że powinni mieć rogi na głowie i ogon. Gdyby to było takie proste... Przez blisko czterdzieści lat pracy przekonałem się, jak rozległe są w europejskiej kulturze korzenie przemocy i jak, wydawałoby się, „zwykli” ludzie mogą się dopuszczać przerażających czynów, często w zupełnie banalnych miejscach i z całkowicie niedorzecznychpowodów.

Żeby zilustrować, co mam na myśli, zadam wam pytanie o morderstwo.

Ile ze wszystkich popełnionych morderstw w ciągu roku jest wyjaśnionych przez policję? To nie jest pytanie podchwytliwe, nawet biorąc pod uwagę, że termin „wyjaśnić” ma nieco inne znaczenie niż „schwytać” faktycznego napastnika. Jeśli wziąć pod uwagę niesłuszne wyroki skazujące, udane apelacje i tak dalej, ile jest przypadków, że policja złapie właściwego człowieka? Dziesięć procent? Być może uważacie nawet, że czterdzieści bądźpięćdziesiąt?

Gdy zadaję to pytanie słuchaczom, rzadko się zdarza, by ktoś odpowiedział, że siedemdziesiąt czy osiemdziesiątprocent.

To drugie wskazanie nadal będzieniedoszacowane.

Rok po roku wskaźnik rozwiązywalności spraw o morderstwo oscyluje w okolicach dziewięćdziesięciu procent. Tak jest. Dziewięć na dziesięć morderstw kończy się postawieniem sprawcy przed wymiarem sprawiedliwości. Można by pomyśleć, że to skutek rozwoju analizy DNA i naszej, coraz większej, narodowej bazy DNA [The United Kingdom National DNA Database, NDNAD – przyp. red.] –największej i najstarszej na świecie – albo może postępu w medycynie sądowej, rosnącego profesjonalizmu i nieustępliwości policji, głupoty morderców, rozgłosu generowanego przez media czy też, oby!, korzystania z umiejętności profilerów. To niezupełnie prawda. Rzeczywistość wygląda tak, że w ponad siedemdziesięciu procentach spraw, w których ofiarą jest kobieta, napastnik i ofiara się znali, a w przypadku gdy ofiarą jest mężczyzna, ofiara znała zabójcę w ponad połowie spraw. Mężowie zabijają żony, chłopcy swoje dziewczyny, rodzice zabijają dzieci, a przyjaciele zabijają się nawzajem. W tym kraju [Wielkiej Brytanii – przyp. red.] mordowane są dwie kobiety tygodniowo – zabijane przez partnera lub byłego partnera – a ich niezliczona rzesza mierzy się z codziennymi torturami przemocydomowej.

W rezultacie większość morderców łatwo jest wskazać – nie trzeba być inspektorem Morse’em czy panną Marple, żeby zgadnąć, kto zabił. Sprawcą często jest ta osoba, która powiadamia o czynie policję, nawet jeśli nieliczni tak się zapierają, że zgadzają się wziąć udział w nieuniknionej konferencji prasowej i proszą świadków, żeby sięzgłosili.

Żeby nadać temu kontekst osobisty – pamiętacie Ricka i jego atak na mnie?

Rick był moim kolegą na uniwersytecie. Uczył socjologii. Okazało się, niestety, że cierpiał na ciężką depresję, która stała się tak wyraźna i problematyczna, że musiał całkowicie zrezygnować z nauczania, zanim zaatakowałby kogośjeszcze.

Czy to był dziwny, odosobniony incydent? Być może. Ale czyż większość brutalnych incydentów nie wydaje się nietypowa i wykraczająca poza normalność? Kto nie czytał doniesień o szoku rodziny, przyjaciół czy sąsiadów po jakimś brutalnym zdarzeniu, ich opisów napastnika jako „miłego faceta”, człowieka, który „po prostu nie był typem, który mógłby zrobić coś takiego”? Dokładnie w taki sposób opisałbymRicka.

Mordercy, z którymi zetkniecie się na kartach tej książki, pomogą wam zrozumieć zarówno zwykłą codzienność przemocy i morderstwa, które opisałem, jak i ich bardziej ekstremalne i niezwykłe odsłony. Niemniej, moje doświadczenie wskazuje, że bez względu na to, czy opisujemy rzeczy typowe, czy anormalne, odcienie przemocy i morderstwa są zazwyczaj szare, rzadko czarne i białe – zatem trudno o jednoznaczną, wyraźną narrację wyjaśniającą morderstwo.

O przemocy i morderstwie musimy myśleć szerzej i nie ograniczać się do łatwych, czarno-białych odpowiedzi, które aż za często stają się podstawą fabuły literatury popularnej i kina akcji.

Złożone konsekwencje przemocy są katastrofalne i zmieniają życie, a sama świadomość faktu ich złożoności nie jest dla mnie wystarczająca. To nie są kwestie proste i oczywiste, ponieważ dotykają prawdziwych ludzi. Nie chodzi tu tylko o niebezpiecznych, zaburzonych i niezrównoważonych przestępców, ale także wielką krzywdę, jaką niektórzy ludzie mogą wyrządzić swoim bliźnim – aż nazbyt często kobietom i dzieciom.

W trakcie swojej kariery nigdy nie zapomniałem, że najważniejsze w tym wszystkim są ofiary, o ile przeżyły, bądź też rodziny tych ofiar, jeśli ich najbliżsi zginęli. Bez skrępowania zdarzało mi się płakać wraz rodzicami zamordowanych dzieci i starałem się, najlepiej jak potrafiłem, pomóc w uzyskaniu sprawiedliwości tym rodzinom, w których syn, córka, rodzic czy przyjaciel zostali zabici. Często mi się nie udawało. To również jestwyniszczające.

Dlatego niektórzy ludzie mogą uznać, że moje skupienie się na sprawcach brutalnych i śmiertelnych przestępstw świadczy o braku wrażliwości lub jest sprzeczne z tym, co właśnie opisałem. Uważam jednak, że tylko próbując zrozumieć ludzi, którzy popełniają morderstwa i omawiając z nimi okoliczności, w których zabili, możemy odkryć wzorce morderczych zachowań i, miejmy nadzieję, zapobiec przemocy w przyszłości. Przez lata nauczyłem się, że są morderstwa, które nie mają sensu, jeśli patrzeć na nie jako wyizolowany akt przemocy, i że jeśli chcemy zrozumieć, dlaczego ludzie zabijają, i powstrzymać innych przed robieniem tego samego, musimy zbadać kontekst, w którym morderstwo jest osadzone. I jeszcze coś: morderca rzadko interpretuje ten kontekst tak samo jak wy czy ja. Tylko wchodząc w skórę mordercy – nieważne jak obrzydliwą – możemy zacząć rozumieć to, co na pierwszy rzut oka wydawało siębezsensowne.

Już na tym etapie wszystko to wydaje się przytłaczające i wyniszczające, a nie taka jest moja intencja. W rzeczywistości uważam, że to, co wyłania się z tego zawodowego pamiętnika, to optymizm wobec wielu brutalnych przestępców i ludzi w ogóle.

Zatem życzę przyjemności z lektury. Byłbym zawiedziony, gdybyście jej nie poczuli. Tym niemniej do kolejnych stron podejdźcie ostrożnie, ale także z gotowością, by odłożyć dawne przekonania na bok. Przede wszystkim dajcie sobie możliwość, by bardziej otwarcie zastanowić się nad ludźmi i okolicznościami, które opisuję i które, niestety, mogą mieć niszczący wpływ na naswszystkich.

 

 

 

 

ROZDZIAŁ PIERWSZY

 

Scrubs, seryjny morderca i Oddział

 

 

„W ciągu owych ostatnich minut swego życia dokonał niejako podsumowania lekcji, jakiej udzieliła nam długa historia ludzkiej nikczemności – lekcji na temat zatrważającej i urągającej słowom i myślom banalnościzła”.

HANNA ARENDT, Eichmann w Jerozolimie – rzecz o banalności zła, tłum. ADAM SZOSTKIEWICZ, SPOŁECZNY INSTYTUT WYDAWNICZY ZNAK, KRAKÓW 1998

 

 

BOLAŁA MNIE GŁOWA i nie mogłem się skupić. Poprzedni wieczór spędziłem z Simonem, Roddym i Antonym, trzema moimi przyjaciółmi z uniwersytetu, w modnym barze w Fulham. Wspomnienia pojawiały się i znikały w mojej świadomości, migocząc widokami, dźwiękami, a przede wszystkim zapachami, które teraz otaczały mnie w Zakładzie Karnym WormwoodScrubs.

Do wynajętego mieszkania w Hammersmith wróciłem nad ranem i teraz ponosiłem tego konsekwencje.

Zamknąłemoczy.

– Bez cukru, zgadza się? – zapytał jakiś głos zdecydowanie za głośno, a przede mną na biurku wylądował kubek herbaty – czy też „diesla”, jak ją nazywano w Służbie Więziennej Jej KrólewskiejMości.

Głos, który wyrwał mnie z drzemki, należał do Erica, jednego ze starszych funkcjonariuszy w skrzydle C, który podobnie jak ja pochodził z Glasgow. Bardzo szybko uznał, głównie ze względów geograficznych i źle rozumianego patriotyzmu, że „warto mnie uratować”, nawet mimo faktu, że byłem nowym zastępcą naczelnika więzienia. W skrócie: Eric wziął mnie pod swoje skrzydła. Byłem mu wdzięczny nie tylko za herbatę, ale ogólnie za wsparcie. W więzieniach bywa bardzo samotnie, nawet jeśli nie jest się jednym z osadzonych.

Skinąłemgłową.

– Dzięki – wymamrotałem słabymgłosem.

Wiedziałem, że chociaż Eric był moim sprzymierzeńcem, to jego próba nawiązania rozmowy bynajmniej nie miała sprawić, że poczuję się lepiej – bawiło go moje złe samopoczucie i miał zamiar, niezbyt subtelnie, przedłużyć mojąagonię.

Za drzwiami mojego biura więzienie stopniowo budziło się do życia i osadzeni, szereg po szeregu, powoli podążali do umywalni, gdzie mogli się „spuścić”, zanim przeszli na parter na śniadanie. „Spuszczenie” oznaczało opróżnienie plastikowych nocników z ich zawartości. Moje biuro znajdowało się obok głównej umywalni, więc miałem miejsce w pierwszym rzędzie, aby być świadkiem tego najbardziej oczywistego z uciążliwych codziennych rytuałów życia w naszych więzieniach w 1983 roku.

Niedawno skończyłem Cambridge University z doktoratem na temat filozoficznych źródeł amerykańskiej wojny domowej i zostałem zwerbowany bezpośrednio do służby więziennej. Nadal przyzwyczajałem się do życia za kratami.

– Nigdy nie pij, jeśli następnego dnia idziesz do pracy. Przecież ci mówiłem! – strofował mnie Eric, gdy siorbałem herbatę.

Rzeczywiście, mówił to kilka razy. Jednak wpływ jego mądrości został nieco osłabiony przez fakt, że jego rada zwykle dotyczyła dwóch kufli podczas wypadu do baru, ledwie kilka godzin przed tym, jak mieliśmy się stawić do pracy. Eric był, jak mówią w literaturze angielskiej, niewiarygodnymnarratorem.

– Ogarnij się jakoś. Masz do załatwienia kilka przyjęć, a jeden z nich toVIP.

Odstawiłem kubek i poprawiłem węzeł mojego starego uczelnianego krawata, zerkając na Erica w nadziei, że zaaprobuje mój wygląd.

– Co o tym myślisz? – spytałem.

– Japiszon w każdym calu – odparłEric.

Nie byłem pewien, czy to zarzut, czy komplement. Jednym ze sposobów, w jaki pracownicy więzienia próbowali pokapować się, kim jestem, było chwycenie się przekonania, że jestem „młodym, miejskim profesjonalistą” – yuppie. Mogło się to zgadzać w odniesieniu do moich rówieśników z Cambridge, z których większość poszła do pracy w City i w pełni korzystała z thatcherowskich nadwyżek. Ja zaś wiedziałem, że chcę podążyć w innym kierunku. Bardziej niż zarabiać chciałem coś realnie zmieniać – chciałem pomagać ludziom. Szybko się przekonałem, że moi nowi koledzy musieli sobie znaleźć logiczne wytłumaczenie, dlaczego mógłbym chcieć zostać naczelnikiem więzienia, więc nie prostowałem ich błędnych założeń. W zasadzie kilka razy próbowałem im wyjaśnić mój wybór ścieżki kariery, ale słowa o polityce społecznej, idealizmie, nadziei, rehabilitacji czy odkupieniu zawsze spotykały się z pełnymi pożałowania spojrzeniami, irytacją i kręceniem głową. Niech więc już będzieyuppie.

Tak naprawdę to były naczelnik Wormwood Scrubs, John McCarthy, pomógł mi podjąć decyzję co do mojej kariery. John odszedł ze służby więziennej na fali popularności w 1981 roku, po tym, jak napisał list do „The Times”, w którym wyraził swoją dezaprobatę wobec systemu więziennictwa i tego, co uważał za porażkę ministra spraw wewnętrznych, który nic z tym nie robił. W swoim liście oświadczył, że nie był przygotowany na to, że będzie „kierownikiem wielkiego wysypiska ludzkich śmieci”. Później, uzasadniając dodatkowo swoją rezygnację, opisał także, że „nie był w stanie pogodzić się z obecnym stanem więziennictwa i kierunkiem, w jakim zmierza”. John w ten sposób przekazał zawoalowaną wiadomość, że system więziennictwa został zredukowany do przechowalni dla ludzi, zamiast pomagać osadzonym w resocjalizacji. Bardzo się martwiłem, że jeśli McCarthy miał rację, to naprawdę powinienem pomyśleć o innych opcjach w planowaniu kariery.

W chwili gdy John napisał do „The Times”, skarżąc się na przepełnienie, w więzieniach znajdowały się czterdzieści trzy tysiące osadzonych. Dziś ta liczba niemal się podwoiła i mimo wybudowania nowych zakładów karnych przepełnienie wciąż jest nierozwiązanym problemem.

Znalazłem adres Johna i napisałem do niego, że rozważam wstąpienie do służby więziennej, a on uprzejmie zgodził się ze mną spotkać. John był ciepły i serdeczny, a istotą jego rady podczas naszego spotkania przy lunchu było to, że powinienem pójść w życiu własną drogą i dojść do wniosków, które najlepiej pasują do mnie, do moich wartości i aspiracji. Kiedy wracałem pociągiem do Cambridge, mieszanina arogancji i naiwności sprawiła, że nabrałem przekonania, że naprawdę zdołam zrobić więcej rzeczy, niż on byłby w stanie zrobić w trakcie swojego życia zawodowego. Tym niemniej rada Johna jest ponadczasowa, a ja sam dałem ją również wielu młodym ludziom, którzy zastanawiają się dziś nad własną ścieżką kariery. Wciąż dręczyły mnie pewne wątpliwości, ale chęć podjęcia choćby próby zmiany życia ludzi, którzy wylądowali na najdalszych krańcach naszego społeczeństwa, była równie silna jak moja naiwność i arogancja. Zatem po długim namyśle zdecydowałem się podjąć to wyzwanie. Ledwie kilka krótkich miesięcy później przeszedłem od akademickiego dumania nad abstrakcją do zajmowania się prawdziwymi kwestiami porządku publicznego. Stanąłem przed aż nazbyt realnymi istotami ludzkimi, na które osądy i decyzje podejmowane przeze mnie, jak też innych, miały bezpośredni wpływ.

Prawdę mówiąc, moje wykształcenie akademickie w bardzo niewielkim stopniu przygotowało mnie do tego, do czego zostałem zatrudniony, i nawet teraz dziwię się, że doktorat z historii i filozofii może zaowocować karierą polegającą na pracy z najbardziej brutalnymi ludźmi w kraju. Jednakże moja wiara w resocjalizację i to, że każdy jest w stanie dokonać pozytywnych zmian, w następnych latach została dogłębniezweryfikowana.

Nie, żeby Eric, inni funkcjonariusze więzienni czy sami więźniowie przejmowali się wielkimi filozoficznymi rozważaniami, które prowadziłem. Dla nich byłem po prostu kolejnym „garniakiem” – zarządcy więzienia nosili raczej cywilne ciuchy niż mundury. Im garniaki w zasadzie przeszkadzały i musieli się dowiedzieć, kto naprawdę rządziłwięzieniem.

A kto naprawdę rządziwięzieniem?

Cóż, to Prison Officers’ Association (POA), Stowarzyszenie Funkcjonariuszy Więziennych, i niech niebiosa mają cię w opiece, jeśli utracisz jego wsparcie. Stowarzyszenie powstało przed I wojną światową i w jego skład wchodzili szeregowi i starsi funkcjonariusze więzienni, dowódcy i naczelnicy, którzy kontrolowali więzienie na wiele różnych sposobów. Najwyraźniej mogli zagrozić (i często to robili), że rzucą pracę, zostawiając naczelników z niewielką liczbą pracowników, a może nawet bez personelu, który mógłby się podjąć nawet najbardziej podstawowychobowiązków.

To także funkcjonariusze więzienni kontrolowali „odkomenderowaną grupę”, czyli liczbę pracowników potrzebnych w określonych porach dnia. Aby zapewnić sobie spokojne życie, naczelnicy często przymykali oczy na szarą rzeczywistość, że nigdy nie było wystarczająco wielu pracowników, więc każde więzienie musiało korzystać ze zleceń na nadgodziny, co oczywiście pociągało za sobą dodatkowe koszty. Wkrótce personel więzienny zaczął brać więcej nadgodzin niż godzin podstawowych, aby opłacić wakacje, nowe samochody lub kupić dom, a nowy zarządca musiał się bardzo szybko nauczyć, aby nigdy nie wnikać w szczegóły ani nie kwestionować liczby nadgodzin, któreprzepracowywali.

Naczelnicy oczywiście byli na pensji, więc nie pracowali w nadgodzinach. W latach sześćdziesiątych POA zaczęło mówić głośno o tym, jak jego zdaniem powinny wyglądać kary i że reżim więzienny powinien być znacznie ostrzejszy. Nie podobało się to wielu naczelnikom, którzy zazwyczaj prezentowali znacznie bardziej liberalne podejście do kary pozbawienia wolności i zwykle pochodzili z zupełnie innych środowisk i mieli całkiem inny kapitał edukacyjny niż większość funkcjonariuszy więziennych. Zarządcy również bardzo często szybko przechodzili z jednego więzienia do drugiego po uzyskaniu awansu lub w ramach przygotowania do awansu. Przyjęcie przez POA wotum nieufności wobec takiego naczelnika nie pomogłoby karierze, toczyła się więc nieustanna, ale ukryta walka między POA a kierownictwem.

Zwykle w tej walce zwyciężałoPOA.

Małym przykładem jej siły było ubranie, które nosiłem. Dopiero po kilku miesiącach pracy pozwolono mi nosić własne ubrania. Przez poprzednich osiem tygodni ubierałem się w źle dopasowany mundur oficera więziennego, aby „posmakować tego, jak to naprawdę jest”, zgodnie z umową zawartą między POA a służbą więzienną, kiedy wprowadzili system bezpośredniego przyjmowania kandydatów. W rzeczywistości gdyby w więzieniu nie było niedoborów personelu, mógłbym spędzić w mundurze funkcjonariusza więzienia jeszcze więcejczasu.

Ale oto byłem, mając za sobą raptem dziesięć tygodni nowej pracy, wreszcie we własnych ciuchach i czekając na spotkanie ze swoim pierwszym VIP-em – cokolwiek to tutajznaczyło.

– VIP? – spytałem.

Eric rzucił mi na biurko egzemplarz „Sun” i skinął głową na zdjęcie na pierwszejstronie.

– On! – powiedział.

Napiłem się jeszcze trochę herbaty i gapiąc się na zdjęcie, próbowałem sobie przypomnieć wszystko, co wiem o tej sprawie, zanim spotkam się z więźniem, co było moim obowiązkiem wobec wszystkich nowo przyjmowanych do skrzydła C. Nadal nie miałem jasności, w jaki sposób powinienem się zachowywać teraz, gdy zostałem jakby osobą odpowiedzialną za zarządzanie. Z obrzydzeniem czy z fascynacją? A może z jednym i drugim?

Dennis Nilsen faktycznie był „bardzo ważnym więźniem”. W Londynie, w serii zabójstw pomiędzy rokiem 1978 a 1983 zamordował co najmniej dwunastu młodych ludzi. Prasa różnie go nazywała, określając go jako potwora niezdolnego pojąć ogromu swojej zbrodni, z przerażającymi opowieściami o kanibalizmie i nekrofilii. Nilsen ledwie dzień wcześniej został skazany za sześć morderstw i dwie próby morderstwa w północnym Londynie, jakkolwiek prawdziwa skala jego zbrodni nie jest znana po dziś dzień. Wstrząśniętemu oficerowi, który dokonał aresztowania, najpierw powiedział, że zabił piętnastu młodych ludzi – dwunastu na Melrose Avenue, gdzie miał dostęp do ogrodu na tyłach posesji, i trzy osobyw Cranley Gardens, gdzie mieszkał w mieszkaniu na ostatnimpiętrze.

Większość jego ofiar stanowili młodzi, bezdomni mężczyźni, z których wielu było orientacji homoseksualnej. Gdy lokalne puby zamykały się na noc, Nilsen ich stamtąd zabierał, przyprowadzał do swojego mieszkania, wlewał w nich więcej alkoholu, a gdy byli odpowiednio oszołomieni, dusił ich. Czasami odpuszczał tuż przed utratą przytomności, a potem znowu zaczynałdusić.

Chociaż temu zaprzeczał, badania kryminalistyczne wykazały, że po śmierci jego ofiar od czasu do czasu uprawiał seks z ich bezwładnymi ciałami, zanim je pociął i pozbył się szczątków. Na Melrose Avenue utylizacja nie była zbyt trudna. Rozpalał ognisko w swoim ogródku, maskując zapach spalanych tkanek przez wrzucenie w ogień starych opon samochodowych. W Cranley Gardens okazało się to trudniejsze i to właśnie było powodem wykrycia i wpadki Nilsena, ponieważ był zmuszony do spłukiwania części ciała w toalecie. Nie żeby chciał pozbyć się wszystkich organów – Nilsen czasami zatrzymywał „trofea” w postaci głów niektórych ze swoichofiar.

Oprócz makabrycznego charakteru jego zbrodni media z zapałem krytykowały również policję i jej sposób prowadzenia sprawy – całkiem słusznie, biorąc pod uwagę, że wielu młodych mężczyzn przeżyło ataki Nilsena, a następnie jezgłosiło.

Douglas Stewart był dwudziestopięcioletnim praktykantem kucharskim, który w pubie Golden Lion wdał się w pogawędkę z Nilsenem, innym Szkotem, który miał podobne doświadczenia z pracy na kuchni i który zaprosił go na drinka na Melrose Avenue. Tam Douglas zasnął w fotelu, ale obudził się wczesnym rankiem w zaciemnionym pokoju i próbował się przeciągnąć. Uświadomił sobie, że kostki miał przywiązane do fotela. Poczuł, że jego krawat się poluzował, a potem zacisnął mu na gardle – Nilsen go dusił. Douglasowi udało się wymierzyć cios w twarz napastnika, a następnie wyswobodzić z więzów.

Wywiązała się kłótnia i Douglas oskarżył Nilsena o to, że ten próbował go zabić. Nilsen zasugerował Douglasowi, że bezcelowe jest zgłaszanie się na policję: „Nigdy ci nie uwierzą. Przyjmą moje słowo. Jak mówiłem w pubie, jestem szanowanym urzędnikiempaństwowym”.

Douglas wyszedł z mieszkania Nilsena i znalazł budkę telefoniczną. Zadzwonił pod numer alarmowy i zaczekał na przyjazd radiowozu. Pokazał dwóm policjantom czerwone ślady na szyi i wyjaśnił im, co się stało. Jeden z oficerów został z Douglasem, a drugi poszedł porozmawiać z Nilsenem.

Douglas wspominał później: „Nilsen zaprzeczył wszystkiemu, co powiedziałem policji. Pozwolił im myśleć, że się spotykamy i że była to tylko kłótnia kochanków homoseksualistów”. Gdy tylko padło słowo „homoseksualista”, stwierdził Douglas, policja straciła zainteresowanie incydentem i skontaktowała się z nim dopiero po późniejszym aresztowaniuNilsena.

Nawet jeśli samo określenie powstało w latach sześćdziesiątych, w latach osiemdziesiątych w zasadzie nie używaliśmy słowa „homofobia”. Nie było jakoś bardzo popularne, ale z pewnością było powszechnie znane i nie ma wątpliwości, że to właśnie homofobia stworzyła kontekst, w którym Nilsen mógł zabijać, a następnie tak długo unikać wykrycia. Media nie były nadmiernie zaniepokojone homofobią. O wiele bardziej interesował ich kanibalizm i nekrofilia. Dla wszystkich dziennikarzy było oczywiste, że jeśli chodzi o zabójców, Nilsen był numerem jeden na „liścieprzebojów”.

Jednak za sensacją krył się również inny opis: „seryjny morderca” – termin, który w 1974 roku został stworzony w Stanach Zjednoczonych przez FBI i ich Jednostkę Nauk Behawioralnych, najprawdopodobniej przez Roberta Resslera, jednego z ich profilerów. Na początku lat osiemdziesiątych opis ten był w powszechnym użyciu w Stanach Zjednoczonych i wkrótce miał zyskać popularność. Kiedy po raz pierwszy się z nim zetknąłem, przeprowadziłem pewne badania, ponieważ, choć wydaje się to niesamowite, nigdy wcześniej nie natknąłem się na określenie „seryjny morderca”. Kilka artykułów, które wtedy znalazłem, cytowało nawet jakiegoś agenta FBI, który twierdził, że seryjne morderstwo jest „nowym zjawiskiem”. Wiedziałem, że to nieprawda, i zastanawiałem się, czy kiedykolwiek słyszał o KubieRozpruwaczu.

Wstępne badania przyniosły mi więcej pytań niż odpowiedzi. Nie udało mi się znaleźć wielu materiałów na temat seryjnych morderstw, a to, co znalazłem, nie było do końca zdefiniowane. Dwóch amerykańskich naukowców zasugerowało wstępną typologię seryjnych morderców. Na podstawie wywiadów ze skazanymi seryjnymi mordercami przebywającymi w amerykańskich więzieniach podzielili ich na cztery kategorie: wizjonerów (mieli zabijać, wykonując rozkazy, które, jak twierdzili, dostawali), zorientowanych na misję (zabijanie w celu uwolnienia świata od ludzi, których uważali za złych), hedonistycznych (zabijanie dla przyjemności seksualnej) i wreszcie zorientowanych na władzę bądź kontrolę (zabijanie w celu uzyskania dominacji nadofiarami).

Dostrzegałem problemy z tą typologią, ale nadal zastanawiałem się, jakim „typem” może być nasz nowy osadzony. Czy jest wizjonerski, zorientowany na misję, hedonistyczny czy zorientowany na władzę bądź kontrolę? Jego zdjęcie w gazecie nie dawało zbyt wielu wskazówek – Nilsen podobny był zupełnie do nikogo. Wysoki, szczupły, w okularach, na oko koło trzydziestki. Nawet detektyw, który aresztował go jakieś dziesięć miesięcy wcześniej, opisał go jako „zwyczajnego” i dokładnie tak wyglądał na zdjęciu. Pan Zwyczajny. Przeciętny. Normalny. Banalny.

To, co czyniło go niezwykłym, to to, za co właśnie został skazany. Gdybym wiedział, że ten dzień będzie dniem przybycia Nilsena, prawdopodobnie miałbym za sobą bezsenną noc i skłamałbym, gdybym powiedział, że w tamtej chwili nie byłemzdenerwowany.

– Gotowy? – zapytał Eric.

Odetchnąłem głęboko i kiwnąłem głową, a on wrzasnął z nieco przesadnymentuzjazmem:

– Nilsen!

Nilsen był więźniem kategorii A. To najwyższy stopień zagrożenia w więzieniu, dlatego w moim biurze towarzyszyło mu dwóch funkcjonariuszy. To sprawiło, że było nas pięciu, stłoczonych w malutkiej przestrzeni na tym, co zawsze było najnudniejszym z formalnych spotkań, jakie odbywałem z więźniami. Spotkanie to miało na celu po pierwsze ustalenie, czy skazany rozumiał, gdzie się znajduje i jaki był wyrok sądu, a po drugie dawało mu możliwość zakomunikowania mi, czy ma jakieś pilne, osobiste potrzeby. Kierowałem go również do pracy na wakujących stanowiskach, jakie w danym momencie mieliśmy w więzieniu.

Cel spotkania może i był nudny, ale muszę przyznać, że nie tak się czułem. Nie bałem się. To, że Nilsenowi towarzyszyło dwóch oficerów i Eric, który był zawsze obecny i odgrywał rolę mistrza ceremonii, zapewniłoby mi wystarczającą ochronę, gdyby zaszła taka potrzeba. Nie, ja byłem podekscytowany. Chciałem poznać człowieka, który zabijał swoje ofiary, ciął ich ciała na kawałki, palił je lub spuszczał w toalecie. Chciałem wiedzieć, kiedy w jego głowie to światło, które łączyło go z resztą ludzkości, zgasło i zostawiło go w chorobliwym, morderczym mroku. Chciałem go zapytać: „Dlaczego?” i spróbować pojąć to, co wydawało mi się bezsensowne. Chciałemzrozumieć.

Ukradkiem włożyłem „Sun” do szuflady biurka i patrzyłem, jak Nilsen jest wprowadzany do mojego biura. Odezwał się pierwszy i z perspektywy czasu wiem, że powinienem zrozumieć, że lubił mieć kontrolę. Był kimś, kto raczej zadawał pytania, niż na nieodpowiadał.

– Jest pan psychiatrą? – zapytał, mrugając zza szkieł okularów.

Któryś ze strażników pewnie mu powiedział, że spotka się z „doktorem Wilsonem” – przekonałem się, że mój tytuł naukowy często wprawia w zakłopotanie przestępców, którzy widzą się ze mną po razpierwszy.

Pokręciłem głową, aż nadto świadomy, że końcówka jego procesu została zdominowana przez pytania o odpowiedzialność, zaburzenia osobowości, nieprawidłowości mózgu i koncepcję wolnejwoli.

Nilsen został uznany za całkowicie poczytalnego, zatem spotkał się twarzą w twarz z pełnym majestatem prawa, mimo że nie tylko twierdził, że zabił przynajmniej dwunastu młodych mężczyzn, ale także próbował zabić wielu więcej. Jak dla mnie to nie wyglądało na zachowanie poczytalnego człowieka, ale z czasem przywykłem do zachowania seryjnych morderców, które na pierwszy rzut oka wydawało się stać w sprzeczności z ich najlepszyminteresem.

– Jestem doktorem filozofii – odparłem.

– Och! Dobrze. I tak wygląda pan za młodo. No to możemyporozmawiać.

Uśmiechnąłem się i następnie zadałem kilka powierzchownych pytań, zanim przeszedłem do rzeczy, które były dla mnie prawdziwie fascynujące.

– Czy rozumie pan wyroksądu?

Nilsen skinął głową.

– Czy mamy kogoś poinformować o tym, gdzie panprzebywa?

– Tym zajmie się mój przyjaciel – odpowiedziałNilsen.

Później zastanawiałem się, czy chodziło mu o jego biografa, Briana Mastersa, który pisał do Nilsena podczas jego odsiadki.

– Na ten moment nie mamy pracy, ale proszę rzucić okiem na ten formularz, gdzie są wymienione zajęcia, które zazwyczaj są dostępne. Proszę poinformować funkcjonariusza ze swojego skrzydła, co chciałby pan robić. Wtedy umieszczę pana na liścieoczekujących.

Teraz miałem swojąszansę.

Miałem zapytać o morderstwa, o poczytalność i niepoczytalność, dobro i zło, sadyzm, kanibalizm i nekrofilię, gdy jeden z funkcjonariuszy, którzy towarzyszyli Nilsenowi, odchrząknął.

– Muszę zabrać Nilsena na dół, dolekarza.

I z tymi słowami wyszedł, wyglądając jak cherlawy nauczyciel geografii, który próbuje opanować swoją klasę w gimnazjum.

To nie była moja ostatnia rozmowa z Nilsenem i na pewno nie najbardziej wnikliwa. Jednak to pierwsze spotkanie w Scrubs było ważne, mimo że bardzo krótkie. Umocniło moje zainteresowanie, a następnie potrzebę poszerzenia wiedzy na temat zjawiska morderstwa i seryjnego morderstwa, w oparciu o moje przyszłe rozmowy z Nilsenem i innymi seryjnymi mordercami, z którymi spotkałem się w środku. Później uznałem to za ironię, ponieważ z czasem przekonałem się, że nie można nigdy polegać na tym, co powie seryjny morderca.

Szczególnie Nilsen miał dziwny stosunek do prawdy i to dzięki niemu zrozumiałem kwestię narcyzmu, manipulacji i odrażających zachowań, które charakteryzują seryjnych zabójców i niektórych morderców. W rzeczywistości bardzo się oni różnią od kulturalnych, charyzmatycznych seryjnych morderców tak ukochanych przez filmy i serialetelewizyjne.

Pod koniec tego dnia po więzieniu zaczął krążyćdowcip.

Chodziło o to, że nowy AG, czyli ja, właśnie zrobił z Nilsena czerwoną opaskę. Czerwone opaski to więźniowie, którym można ufać i którzy poruszają się po więzieniu bez asysty członka personelu. Na ramieniu dosłownie noszą czerwoną opaskę, na której jest też ich zdjęcie. Każde więzienie ma kilka czerwonych opasek, które przez cały dzień pracują prawie tak samo jak personel i chociaż nie byłoby to coś, na co ostatecznie zgodziłbym się w odniesieniu do Nilsena, to żart ten dokładnie wskazywał makabryczne środki, za pomocą których Nilsen pozbył się niektórych swoich ofiar i jak został złapany – przez inżyniera z Dyno-Rod.

Tak więc Nilsen poszedł do lekarza, a potem Eric zasugerował, że dość już mam atrakcji na ten dzień i powinienem się jeszcze napić herbaty, żeby ochłonąć. Ochoczo sięzgodziłem.

Wtedy nie zdawałem sobie z tego sprawy, ale na przestrzeni lat moja praca pozwoliła mi nawiązać kontakt z setkami innych morderców, a także z wieloma seryjnymi zabójcami. Niektórzy byli dla mnie zaskoczeniem, większość mnie przygnębiła, a z jednym czy dwoma sięzaprzyjaźniłem.

Popijając herbatę, pomyślałem, że najlepiej będzie, jeśli nauczę się podstaw bycia naczelnikiem więzienia i – podobnie jak w przypadku mojego pierwszego spotkania z Nilsenem – nie mam wątpliwości, że to, czego doświadczyłem i czego nauczyłem się w Wormwood Scrubs, miało wielki wpływ na moją dalsząkarierę.

Nawet nazwa tej pierwszej placówki była typowa dla więzień, w których byłemzatrudniony.

Wszystkie zakłady karne, w których pracowałem, mają nazwy przywołujące na myśl wieś. Brzmią dosyć uroczo, bukolicznie, sugerując ich odizolowanie i chociaż w którymś momencie ich historii mogło to być prawdą, to nie odzwierciedlało współczesnych realiówgeograficznych.

Scrubs zostało zbudowane w latach 1875–1891 przez skazańców na dwudziestu akrach zarośli w zachodnim Londynie. Pomimo stosunkowo odosobnionego miejsca, które sugeruje jego nazwa, już wtedy pojawiały się zastrzeżenia co do budowy więzienia w tymmiejscu.

Kiedy w 1983 roku pojawiłem się w Scrubs, niedawny epizod w historii więzienia nadal wpływał – przesadnie – na to, co działo się w zakładzie, podczas gdy wcześniejszy przypadek posłużył do stworzenia kontekstu dla najbardziej znaczącego rozwoju polityki karnej w kraju, co miało mieć istotny wpływ na moją karierę. Tym historycznym przypadkiem była ucieczka szpiega George’a Blake’a.

W 1961 roku Blake przyznał się do pięciu zarzutów o naruszenie ustawy o tajemnicy służbowej, a następnie został skazany na czterdzieści dwa lata pozbawienia wolności, co w owym czasie było najdłuższym wyrokiem innym niż dożywocie, jaki kiedykolwiek orzeczono wobec któregokolwiekwięźnia.

Podczas drugiej wojny światowej Blake pracował dla Special Operations Executive i MI6, a po zakończeniu działań wojennych został wysłany do Korei, gdzie miał za zadanie utworzyć sieć agentów. Został schwytany przez Koreańczyków z północy i był więziony przez trzy lata. To właśnie podczas pobytu w tamtejszym więzieniu stał się komunistą, o czym jego brytyjscy mocodawcy nie wiedzieli, i po powrocie do Wielkiej Brytanii zaczął przekazywać KGB informacje o brytyjskich i amerykańskich operacjach. Został ujawniony jako podwójny agent przez polskiego uchodźcę politycznego, ale szacuje się, że do tego czasu Blake zdemaskował co najmniej czterdziestu agentów, z których wieluzginęło.

Blake początkowo przebywał w areszcie w HMP Brix- ton,po czym został przeniesiony do Scrubs. Nie został tam długo. Blake uciekł ze Scrubs w październiku 1966 roku. Za pomocą zardzewiałego żelaznego pręta wybił okno na pierwszym piętrze na końcu bloku, wspiął się na dach małego ganku, który przykrywał wejście do bloku, a następnie zeskoczył na ziemię. Mur więzienia był tylko dwadzieścia jardówdalej.

Następnie przez mur została przerzucona drabina sznurowa, po której Blake się wspiął. Gdy wylądował po drugiej stronie, złamał lewy nadgarstek i jego wspólnicy, z których wszyscy byli współwięźniami Blake’a w Scrubs, musieli pomóc mu wsiąść do samochodu. Ostatecznie tuż przed Bożym Narodzeniem 1966 roku Blake został przemycony z Anglii do Rosji, wcześniej ukrywany w różnych miejscach w Londynie i okolicach. W 2017 roku Blake nadal mieszkał w Moskwie i dostawał rentę z KGB.

Polityczny wpływ ucieczki Blake’a był natychmiastowy i wywołał w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych coś na kształt paniki, ponieważ doszło do niej po osobnych ucieczkach tak zwanych Wielkich Złodziei Pociągów Charliego Wilsona i Ronalda Biggsa w ciągu kilku wcześniejszych lat. Roy Jenkins, ówczesny minister spraw wewnętrznych, próbował uspokoić nadchodzącą burzę polityczną, wyznaczając lorda Mountbattena do przeprowadzenia dochodzenia w sprawie zabezpieczeń w więzieniach.

Raport zalecał, aby więźniowie byli oceniani według najniższego poziomu bezpieczeństwa uważanego za niezbędny do przetrzymywania ich w areszcie i sugerował, że wszyscy więźniowie (oprócz kobiet i młodocianych przestępców) powinni być klasyfikowani według czterech kategorii, zgodnie z poziomem zagrożenia, które przedstawialiby wobec społeczeństwa, gdyby zdołaliuciec.

Pomimo wszystkich zmian i ulepszeń w bezpieczeństwie wewnętrznym i zewnętrznym, które miały miejsce od 1966 roku, ta klasyfikacja przetrwała i pozostała podstawą zarządzania więźniami. Dziś, nadal, kategorie wyglądająnastępująco:

Kategoria A to najwyższa kategoria, dotycząca więźniów takich jak Nilsen, „których ze względów bezpieczeństwa pod żadnym pozorem nie wolno wypuszczać ze względu na ich działalność szpiegowską lub dlatego, że ich zachowanie cechuje się taką agresją, że w przypadku ich ucieczki życie obywateli lub policji jestzagrożone”.

Kategoria B to „więźniowie, wobec których bardzo duże wydatki na najnowocześniejsze bariery ucieczkowe nie są konieczne, ale którzy powinni być przetrzymywani w bezpiecznychwarunkach”.

Kategoria C to „więźniowie, którym brakuje środków i woli podejmowania prób ucieczki, [ale] nie są dostatecznie zrównoważeni, aby utrzymać się w warunkach, z których ucieczka jestmożliwa”.

Kategoria D to najniższa kategoria opisująca więźniów, „którzy w granicach rozsądku mogą odbywać karę w warunkachotwartych”.

Wszystkie cztery kategorie pozwalają na subiektywne podejmowanie decyzji, przez co można brać pod uwagę czynniki inne niż bezpieczeństwo. Na przykład członek personelu może zmienić kategorię bezpieczeństwa więźnia, aby ustanowić większą kontrolę nad tym więźniem, lub użyć tej klasyfikacji, aby zmniejszyćprzeludnienie.

Jednak odwiecznym punktem dyskusji w służbie więziennej jest koncentracja lub rozproszenie więźniów o najwyższej kategorii. Czy bezpieczniej i skuteczniej jest przetrzymywać wszystkich więźniów kategorii A w jednym miejscu (na przykład w jakimś superwięzieniu), czy też rozproszyć ich po więzieniach w całym kraju? Stosujemy system rozpraszania, ale można się zastanawiać, czy ta polityka rzeczywiście prowadzi do porządku i zwiększenia bezpieczeństwa, zapobiegając ucieczkomwięźniów.

System rozproszenia powoli wprowadzano od 1966 roku, ale w latach siedemdziesiątych miały miejsce cztery oddzielne przypadki zamieszek w nowych więzieniach, które zostały nim objęte. Te ostatnie, w skrzydle D w Wormwood Scrubs w sierpniu 1979 roku, miały wpływ na to, że znalazłem się tam cztery lata później. Raport, w którym opisano, jak rozpoczęły się te zamieszki, a następnie jak udało się je opanować, został opublikowany dopiero w 1982 roku. Kiedy zostałem zatrudniony w tym zakładzie karnym, płynące z niego wnioski nadal były przedmiotem gorącejdebaty.

Odzyskanie kontroli nad skrzydłem D zajęło kilka dni, a porządek został przywrócony jedynie dzięki specjalnie wyszkolonym oficerom, znanym jako oddział Sił Minimalnej Interwencji Taktycznej (MUFTI), który został utworzony w odpowiedzi na poprzednie zamieszki. Wstępne raporty sugerowały, że żaden z więźniów nie odniósł obrażeń, gdy oddział MUFTI odzyskał kontrolę, a zaledwie miesiąc później, kiedy gubernator ostatecznie złożył pisemny raport do Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, ujawniono prawdziwą liczbę pięćdziesięciu trzech rannych więźniów. Oficjalne dochodzenie w sprawie zamieszek sugerowało, że wszystko wskazuje, iż członkowie komitetu POA odegrali bardziej inwazyjną rolę w procesie podejmowania decyzji operacyjnych, niż jest to właściwe, podczas gdy niektórzy członkowie zespołu zarządzającego, w szczególności zastępca naczelnika, dyżurny oficer medyczny i zastępca naczelnika odpowiedzialnego za skrzydło D, albo w ogóle nie byli zaangażowani, albo zostali niedostatecznie poinformowani i nie dopuszczono ich dokonsultacji.

Gdy zaczynałem, skutki tych zamieszek wciąż były odczuwalne: wiele osób, z którymi pracowałem, doskonale je pamiętało. Eric mówił o tym wyjątkowo otwarcie i uważał, że rozproszeni więźniowie ze skrzydła D otrzymali zbyt wiele przywilejów. W rezultacie reżim stał się „zbyt miękki”, a co z tego, że oddział MUFTI, jak to określił, „roztrzaskał kilka łbów – pokazał im, kto tu rządzi”. Szczerze mówiąc, była to kultura, która nadal dominowała w więzieniu, gdy podjąłem tam pracę, i chociaż byłem i na zawsze będę wdzięczny Ericowi za wsparcie, wiedziałem też, że jeśli mam przetrwać w Scrubs i zacząć pracę nad wprowadzeniem zmian, które mnie tu przyciągnęły, muszę zawrzeć też innesojusze.

Gdy wówczas się nad tym zastanawiałem, zdrowy rozsądek podpowiadał, że powinienem zbliżyć się do Iana Dunbara, przebiegłego i przystępnego naczelnika więzienia. Jednak zdrowy rozsądek czasami nie bierze pod uwagę realiów codziennej pracy związanej z próbami zarządzania „karnymśmietnikiem”.

Dunbar miał pełne ręce roboty, zajmując się administracją i biurokracją Scrubs. Po tym jak kilka lat wcześniej zrezygnował John, Dunbar musiał spróbować przywrócić w więzieniu porządek, a także poradzić sobie z podstawowymi i niemal nieustannie pojawiającymi się wyzwaniami związanymi z zarządzaniem często otwarcie wrogo nastawioną grupąpracowników.

Widać było, że niekiedy ma kompletniedosyć.

Po spotkaniu z Nilsenem intensywnie rozmyślałem też nad swoim miejscem w więzieniu. Zdałem sobie sprawę, że nigdy nie wystarczy mi bycie prostym strażnikiem ludzi, którymi mam kierować. Naprawdę wierzyłem – i nadal wierzę – w siłę resocjalizacji, a jedynym sposobem na to jest próba zrozumienia ludzi, których próbujesz zrehabilitować. Po kilku tygodniach namysłu poszedłem do Dunbara, aby go zapytać, kto byłby dla mnie odpowiednim mentorem. Zasugerował, abym porozmawiał z Robinem Sewellem, głównym psychologiem więzienia, i że biorąc pod uwagę moje wykształcenie akademickie, powinienem również „spróbować dowiedzieć się czegoś o aneksie szpitalnym i starym MaksieGlattcie”.

Glatt był w więzieniu dochodzącym terapeutą i pionierem pomocy alkoholikom i narkomanom. W 1952 roku założył pierwszy oddział NHS zajmujący się leczeniem alkoholików. Zamiast postrzegać uzależnionych jako utrapienie, Glatt uznał, że potrzebują pomocy, i nadał tej potrzebie priorytet. Jego oddziały działały jako „wspólnoty terapeutyczne”. Był to termin używany do opisania szpitalnego reżimu pozbawionego hierarchii, który pozwalał uczestnikom na wzięcie odpowiedzialności za własne działania w sprzyjającym środowisku. To było coś, z czym chętnie bym się zapoznał. Celem była walka z bezradnością wynikającą z instytucjonalizacji – a co może być bardziej zinstytucjonalizowanego niżwięzienie?

 

 

Ciąg dalszy w wersji pełnej

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Tytuł oryginału: My Life with Murderers: Behind Bars with the World’s Most Violent Men

 

Copyright © 2019 by David Wilson

First Published in Great Britain in 2019 by Sphere

Copyright for the Polish edition © 2021 by Wydawnictwo FILIA

 

 

Wszelkie prawa zastrzeżone

 

Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiek formie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to także fotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwem nośników elektronicznych.

 

 

Wydanie I, Poznań 2021

 

Projekt okładki: Mariusz Banachowicz

Zdjęcie na okładce: © Boxyray/Shutterstock

Redakcja: Monika Ślusarska

Korekta: Katarzyna Dobrzelewska, Małgorzata Kasperczakowa

Skład i łamanie: Anna Głuszczak-Turska

 

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej:

„DARKHART”

Dariusz Nowacki

[email protected]

 

 

eISBN: 978-83-8195-504-1

 

 

Wydawnictwo FILIA

ul. Kleeberga 2

61-615 Poznań

wydawnictwofilia.pl

[email protected]

 

Seria: FILIA NA FAKTACH