Damy Władysława Jagiełły - Kamil Janicki - ebook + audiobook + książka

Damy Władysława Jagiełły ebook i audiobook

Kamil Janicki

4,5

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Kolejna fascynująca książka Kamila Janickiego!

Kamil Janicki, autor m.in. bestsellerowych Dam złotego wieku, powraca do historii kobiet i proponuje pasjonującą opowieść o czterech żonach jednego z najważniejszych władców w historii Polski.

Jadwiga Andegaweńska, Anna Cylejska, Elżbieta Granowska i Zofia Holszańska – żony Władysława Jagiełły - wielkiego monarchy, przebiegłego polityka i człowieka, który szczęście w miłości odnalazł dopiero u schyłku swego życia. Wraz z nim na tronie zasiadały kobiety niepospolite, kochane i znienawidzone przez poddanych, zawsze samotne na dworze wawelskim, gdzie ani na moment nie gasły polityczne intrygi.

Jak potoczyłaby się historia Polski, gdyby nie mariaże Jagiełły? Jaki wpływ wywarły żony na jego polityczne decyzje?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 476

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 12 godz. 11 min

Lektor: Kamila Kuboth-Schuchard

Oceny
4,5 (182 oceny)
113
55
12
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
BarbaraJasinska

Nie oderwiesz się od lektury

Świetnie napisane opowieści. Przybliżają historię Polski w porywający, przystępny sposób. Nie mogłam się oderwać
10
gabriela1989

Nie oderwiesz się od lektury

Super
00
RafalSniezewski

Nie oderwiesz się od lektury

Genialna !
00
kasia6550

Całkiem niezła

Fragment zasłyszany w radio zachęcił ale książka słaba
00
Kassanna

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo ciakawa. Super pozycja dla miłośników historii, napisana pięknym, ale i zrozumiałym językiem. Lektorka też godna uwagi, słucha się bardzo dobrze 👍
00

Popularność




Opieka redakcyjna: MAŁGORZATA GADOMSKA
Redakcja: MICHAEL MORYS-TWAROWSKI
Korekta: KAMIL BOGUSIEWICZ, EWA KOCHANOWICZ, Pracownia 12A, JOANNA ZABOROWSKA
Wybór ilustracji: MARCIN STASIAK
Przygotowanie ilustracji: MAREK PAWŁOWSKI
Projekt okładki i opracowanie graficzne: URSZULA GIREŃ
Zdjęcie na okładce: D-Keine / iStock.
Redaktor techniczny: ROBERT GĘBUŚ
Copyright © by Kamil Janicki Copyright © for this edition by Wydawnictwo Literackie, 2021
Wydanie pierwsze
ISBN 978-83-08-07246-2
Wydawnictwo Literackie Sp. z o.o. ul. Długa 1, 31-147 Kraków tel. (+48 12) 619 27 70 fax. (+48 12) 430 00 96 bezpłatna linia telefoniczna: 800 42 10 40 e-mail: [email protected] Księgarnia internetowa: www.wydawnictwoliterackie.pl
Konwersja: eLitera s.c.

•   Dla mojej krasawicy Rusinki   •

.

IE ZOSTAŁAM... – wyrzekła głośno, wręcz wykrzyknęła Jadwiga, tak jakby samą siłą wypowiedzi próbowała zagłuszyć rozterki i poczucie wstydu.

To był tylko początek długiego oświadczenia. Monarchini nabrała przed nim głęboko powietrza, zdeterminowana wyrecytować formułę do samego końca. Nieposłuszny język uwiązł jej jednak w gardle, ciężki jak sztaba węgierskiego złota.

– Cie... – podjęła trzecie słowo. Dźwięczny głos rosłej ponad wiek dwunastolatki załamał się i przeszedł w ledwie słyszalny szept. Zdenerwowana przymknęła powieki, tak jakby wciąż wierzyła, że wszelkie problemy, a może nawet cały otaczający ją świat zamrą i znikną z chwilą, gdy tylko przestanie na nie spoglądać. Ale nie zniknęły. Za plecami słyszała głośne oddechy, odgłosy szurania, pojedyncze stłumione pomruki. Mijały kolejne sekundy, może nawet minuty. Wreszcie rozległy się niecierpliwe pytania, zadawane w obcej, litewskiej mowie.

Obyczaj nakazywał, by rytuał przeprowadzać publicznie, katedra na Wawelu była więc nabita ludźmi. Za królową stali dostojnicy dworu, najzamożniejsi z właścicieli ziemskich, episkopat w pełnym składzie, a do tego jej przyszły mąż wraz z zastępem braci, sług i doradców. Wszyscy czekali na to, co ona wyrzeknie.

Był 14, lub może 15 lutego 1386 roku. Policzki dziewczyny płonęły na samą myśl o tym, do czego doszło równo pół roku wcześniej. Jak mogła się zgodzić, by w tajemnicy sprowadzono do jej sypialni austriackiego księcia? Jak mogła, gdy sprawa wyszła na jaw przed czasem, rzucać się za nim w pogoń, chwytać za siekierę i grozić, że rozrąbie bramę Wawelu?

Mogła, bo była dzieckiem – uspokajali ją później opiekunowie. Ale ona wiedziała, że przede wszystkim jest królową. Nawet więcej: królem.

– Cieleśnie jestem nietknięta! – krzyknęła wreszcie polska władczyni Jadwiga Andegaweńska. Po czym odwołała dawne śluby z Wilhelmem Habsburgiem, jako niemiłe jej i niedopełnione. Zagwarantowała przed setkami świadków, że wciąż jest dziewicą. I że w swej niewinności pragnie zawrzeć małżeństwo z księciem Litwy Jagiełłą.

„Zgodziła się wyjść za niego nie dla dogodzenia żądzy i rozkoszom ciała, ale by zapewnić wzrost wiary i pokój wśród chrześcijan” – skomentował podniośle Jan Długosz. Dla kronikarza było jasne, że młoda władczyni poświęciła się dla sprawy. Dopiero za namową prałatów i pod naciskiem panów królestwa oddała rękę człowiekowi, w którym widziała dzikiego barbarzyńcę ze wschodu[1].

Zaryzykowała. Ale nie tylko ona. I wcale nie ona najwięcej.

Nastoletnia królowa wzięła udział w spektaklu zainscenizowanym przez polskich polityków. Grała rolę pierwszoplanową, ale to dostojnicy Korony gwarantowali, że nie stanie się jej krzywda i układ przyniesie zamierzone skutki. Gdyby Jagiełło w ostatniej chwili odmówił chrztu, gdyby wyparł się po czasie Kościoła lub sprzeniewierzył się Bogu występnymi czynami, nikt nie mógłby mieć o to pretensji do dziewczyny, która w dobrej wierze wyciągnęła dłoń do poganina. Odpowiedzialność spadłaby nie na nią, ale na inną Jadwigę, o której kluczowej roli w wydarzeniach z 1386 roku zupełnie zapomniano.

Do chrztu nie można było przystępować w biegu, bez głębokiego namysłu i duchowej formacji. A przynajmniej nie u zarania chrześcijaństwa. Kanony z III wieku, przypisywane Świętemu Hipolitowi, nakazywały, by neofitów kształcić w wierze przez trzy lata, a wyjątki robić tylko dla tych, którzy przejawiali szczególną gorliwość. Inne dokumenty kościelne zalecały przygotowanie znacznie dłuższe. Niekiedy katechumenat trwał nawet lat kilkanaście. Dzielił się na etapy, wymagał sumiennej nauki i złożonych rytuałów. Kandydat na chrześcijanina musiał poznać dokładnie Pismo Święte, zgłębić doktrynę Kościoła, nauczyć się rozpoznawać oznaki działania Opatrzności. Musiał też zrobić odpowiednie wrażenie na członkach wspólnoty.

Poddawano go próbom, dopuszczano do mszy tylko warunkowo i kazano opuszczać ją przed Eucharystią. Przede wszystkim zaś stale badano jego postępy i weryfikowano intencje. W okresie gdy chrześcijaństwo stanowiło religię na poły niejawną, budzącą nieufność, a niekiedy wręcz prześladowaną, rygory chroniły wyznawców przed zdradą i infiltracją. Gdy Kościół stał się podporą władzy w Cesarstwie Rzymskim, te same reguły miały tamować dopływ obłudników, myślących o własnych korzyściach, a nie o Bogu.

Już sama mozolność i długotrwałość nauki stanowiły istotne gwarancje. Ale obowiązywał też dodatkowy, nawet ważniejszy środek bezpieczeństwa. Każdy neofita musiał mieć sponsora, poręczyciela, który najpierw wprowadzał go do wspólnoty, a następnie czuwał nad jego nauką. Wspierał katechumena przez wszystkie lata przygotowań, ręczył za szczerość jego wiary własnym autorytetem. A na koniec potwierdzał przed Kościołem i Bogiem, że kandydat żyje moralnie i jest zdolny wytrwać w powziętej decyzji. Dopiero za sprawą tej poręki katechumen mógł dostąpić łaski chrztu.

Pozycja sponsorów była tak znacząca, że szybko zaczęto ją zrównywać z rolą rodziców. Ten, kto poręczał za nowego chrześcijanina, stawał się więc jego ojcem chrzestnym bądź matką chrzestną. I choć Kościół w ciągu wieków zmienił się nie do poznania, a chrzty dorosłych stały się niemalże ewenementem, to wciąż wymagano, by każdy nowy wyznawca miał chrzestnego, a z reguły – dwoje, lub nawet troje chrzestnych[2]. W przypadku księcia Jagiełły wiązał się z tym niemały ból głowy.

Jadwiga przypatruje się wjazdowi Jagiełły na zamek krakowski. Wyobrażenie Jana Matejki.

Litewscy dynaści mieli już spore doświadczenie w przyjmowaniu wiary. I równie duże w jej rychłym porzucaniu. Od przeszło stulecia wodzili za nos papieży i katolickich królów, każdemu obiecując swą rychłą konwersję. Wielu podpisało stosowne dokumenty, niektórzy zaprzysięgli decyzję, paru dobrowolnie lub pod przymusem przyjęło wiarę. Mało który jednak w niej wytrwał. Polityczne interesy niemal zawsze skłaniały Litwinów, by wracać do pogaństwa[3].

Oszukaj mnie raz, a będzie na ciebie. Oszukaj mnie pięćdziesiąt razy... a i tak naiwnie dam się nabrać. Wielu polskim panom pertraktacje z bałwochwalczym wodzem Jagiełłą, podjęte w roku 1385, wydawały się powtórką aż nazbyt dobrze znanej historii. Do ostatniej chwili liczono się z tym, że ceremonia nie dojdzie do skutku, a wszystkie starania okażą się farsą. Mimo to podjęto próbę i ktoś musiał za nią ręczyć.

Jagiełły nie poddano testom, nie wysłano na wieloletnie nauki, nie wystawiono na osąd wyznawców. Nikt nie kazał mu przychodzić na mszę i wymykać się w połowie liturgii. Nikt też nie przepytywał księcia na wyrywki z Pisma Świętego. Pouczono go o zasadach wiary, ale cały oficjalny katechumenat zamiast trzech lat potrwał... prawdopodobnie niespełna trzy doby.

12 lutego 1386 roku Jagiełło ze świtą przybył do Krakowa. Obsypał Andegawenkę prezentami, uzyskał od niej ostateczne potwierdzenie gotowości do zawarcia związku, a następnie wziął udział w rytuale odwołania dawnych, nieskonsumowanych zaślubin z Wilhelmem Habsburgiem. Pomiędzy negocjacjami, ceremoniami i oficjalnymi spotkaniami wygospodarowano może kilka godzin na instruktaż religijny[4]. Czy to wystarczyło?

Porękę mieli złożyć rodzice chrzestni, rzekomo w pełni świadomi moralności gościa i jego duchowej formacji. Kogo wybrano na ojca – do dzisiaj nie wiadomo. Zaproszenie powędrowało do wielkiego mistrza krzyżackiego, ale ten, rzecz jasna, odmówił. Nie mógł inaczej. Akceptując nawrócenie Jagiełły, jednocześnie podważałby sens dalszego istnienia zakonu krucjatowego nad Bałtykiem. Być może sondowano też obsadzenie w tej roli Władysława Opolczyka, dawnego namiestnika królestwa za panowania Ludwika Węgierskiego. Dynasta ze Śląska, a z nadania poprzedniego suwerena także pan ziemi wieluńskiej i dobrzyńskiej, sam marzył o monarszej władzy, kiedy zaś jego kandydaturę utrącono, przyjął tytuł oficjalnego opiekuna Korony. Na pewno brał udział w pertraktacjach z Litwinem. Udowodniono jednak, że na chrzest i wesele Jagiełły w ogóle się nie pofatygował. Gdy na Wawelu rozgrywały się wydarzenia kluczowe dla przyszłości Polski, on przebywał dziewięćdziesiąt kilometrów dalej i załatwiał prywatne interesy. W grę wchodził jeszcze książę Mazowsza Siemowit IV, który niewiele wcześniej próbował... porwać Andegawenkę, zmusić ją do ślubu i w ten sposób przejąć władzę nad krajem. W odróżnieniu od Opolczyka zdążył przełknąć gorycz porażki i wziął udział w powitaniu konkurenta. Może więc on?[5]

Konieczny był człowiek, którego słowo będzie dużo znaczyć i którego autorytet zdoła rozproszyć obawy zebranych. Prestiż wymagał odpowiednio wysokiej rangi. Ta była nieodzowna także ze względów politycznych, czy nawet... rodzinnych. Prawo i niemal tysiącletni obyczaj nie pozostawiały wątpliwości. Już u samego zarania średniowiecza upowszechniło się przekonanie, że między chrześniakiem i jego chrzestnym tworzy się więź duchowa; że ich dusze zostają wręcz złączone przez Wszechmogącego. Tę niezwykłą bliskość uważano za nawet „głębszą i bardziej doniosłą niż pokrewieństwo krwi”[6].

Chrzestny monarchy stawał się istotnie jego ojcem. Zawsze było to wyjątkowe wyróżnienie. A co dopiero w przypadku, gdy wiarę przyjmował dorosły wódz. Człowiek uchodzący za barbarzyńcę oraz zatwardziałego poganina. I mający przed sobą całe lata trudnej walki o to, by uznano go za szczerego wyznawcę i autentycznego członka Kościoła.

Odpowiedniego ojca chrzestnego szukano wśród ludzi z samego świecznika. Najlepiej urodzonych, noszących najwspanialsze tytuły. Podobnie rzecz się miała z matką chrzestną. Nasuwa się myśl, że w tej roli powinna była wystąpić dostojna królowa sprzymierzonego państwa, może nawet cesarzowa... Polacy woleli jednak, by duchową przewodniczką przyszłego monarchy i jego nową matką (w zastępstwie biologicznej, dożywającej lat na Litwie) została zaufana kobieta z ich własnego kręgu. Powszechnie szanowana matrona o znaczących wpływach i nieposzlakowanej opinii. Ktoś zdolny udźwignąć tak wielką odpowiedzialność, a zarazem gotów zaryzykować dla wspólnego dobra.

Potencjalnych kandydatek nie było wiele. Może nawet była tylko jedna. Gdy 15 lutego 1386 roku Jagiełło ukląkł na zasłanej zdobnym dywanem posadzce katedry na Wawelu, w roli jego poręczycielki wystąpiła pani na Pilczy i Łańcucie, Jadwiga z Melsztyńskich.

– Czy wyrzekasz się szatana? I wszystkich jego dzieł? I wszystkich jego marności? – pytał arcybiskup gnieźnieński Bodzanta.

– Wyrzekam się... – brzmiała odpowiedź obcokrajowca.

– Czy wierzysz w Boga Ojca wszechmogącego, stworzyciela nieba i ziemi? Czy wierzysz w Jezusa Chrystusa, Syna Jego jedynego, Pana naszego, narodzonego i umęczonego?

Wszyscy zebrani zamarli w oczekiwaniu. Jeśli litewski książę choć przez moment się zawahał, jeśli pozwolił sobie nawet na sekundy zwłoki, na twarzach polskich panów musiało odmalować się przerażenie. Również na twarzy Jadwigi z Pilczy, która gwarantowała, że przybysz niczego nie pragnie bardziej niż zjednoczenia z Bogiem.

– Wierzę – odparł jednak Jagiełło. Na każde pytanie z osobna[7].

Nie został z tą chwilą królem; nie był nawet jeszcze małżonkiem młodej Andegawenki. Ale dla każdego stało się jasne, że nim będzie. Ci możnowładcy, którzy dotąd traktowali Litwina z rezerwą, unikali jasnych deklaracji i hołdów, teraz jeden przez drugiego zaczęli przepychać się przed oblicze przyszłego pana, by uzyskać jego łaskę.

Kolejne dni upłynęły w niesamowitym gwarze, wśród zabaw, rozmów, audiencji i brzęku rozdawanego na lewo i prawo złota.

Jagiełło stale był oblężony przez suplikantów, stale zasypywano go pytaniami i prośbami. Dla siebie nie miał ani minuty; do dnia koronacji chyba nawet sen stał się dla niego luksusem. Dla nowej matki niewątpliwie jednak znalazł czas. Musiał się spotkać z kobietą, która wyświadczyła mu tak wielką przysługę. I nie tylko z nią. Jeśli na Wawelu przebywała Jadwiga z Pilczy, to w tych kluczowych dniach była tam też jej jedyna córka – Elżbieta. Najzamożniejsza panienka w kraju, a odtąd także siostra samego króla. Bo przecież za sprawą chrztu i ona nawiązała z Jagiełłą bliskość „głębszą i bardziej doniosłą niż pokrewieństwo krwi”[8].

KSIĘŻYC I TOPÓR

Dlaczego właśnie Jadwigę z Pilczy spotkał tak wielki honor? Co sprawiło, że małopolska możnowładczyni wystąpiła w roli właściwszej dla koronowanych lub przynajmniej noszących książęce mitry głów? Chodziło o rodzinę – odpowiadają zgodnie historycy. Albo nawet obie rodziny. Tę, w której się urodziła, i tę, do której weszła z chwilą małżeństwa.

Jadwiga była córką najbliższego doradcy Kazimierza Wielkiego, Jana herbu Leliwa, z księżycem i gwiazdą na tarczy. To jej ojciec zachęcił Piasta do ambitnej ekspedycji na Ruś Czerwoną, która pozwoliła przemienić chwiejny zlepek prowincji w państwo o niemal imperialnych zakusach. Jadwiga była też siostrą wojewody krakowskiego Spytka, jednego z najpotężniejszych ludzi nad Wisłą i wielkiego promotora paktu z Jagiełłą. Rodzina – od głównej siedziby, czyli Melsztyna, nazywana Melsztyńskimi – nie miała dumnych tradycji i długiej historii. Jej członków cechowała jednak wyjątkowa rzutkość właściwa ludziom znikąd, pragnącym za wszelką cenę sięgnąć szczytu. Melsztyńscy zaskarbili sobie sympatię ostatniego Piasta w koronie, potrafili zręcznie lawirować w burzliwych realiach bezkrólewia, a wreszcie – przyłożyli rękę do wprost szaleńczego projektu unii polsko-litewskiej.

Sekret ich powodzenia krył się nie tylko w politycznej zręczności, lecz także w rzadkiej u polskich możnowładców smykałce do interesów. Melsztyńscy wiedzieli, że władza opiera się na srebrze. I że najwięcej mają jej nie ci, którzy zagarniają bogactwo od poddanych lub się zapożyczają, ale ci, co wykopują skarby prosto z ziemi. Już dziadek Jadwigi, wieloletni kasztelan krakowski Spycimir, był chwalony przez króla, że wielce się przysłużył Polsce „szukaniem wszelkiego rodzaju kruszców”. W nagrodę urzędnik otrzymał w 1350 roku prawo wydobywania we własnych dobrach złota, srebra, ołowiu i miedzi. Wkrótce umarł, ale pałeczkę przejął po nim syn Jan. Nie tylko bogacił się on na kopalniach, ale nawet pomagał zredagować pierwszą w dziejach kraju ustawę górniczą. A że był prawdziwym krezusem, to mógł przebierać w kandydatach do ręki swojej jedynej córki – Jadwigi. Zapewnił dziewczynie ogromny posag i około roku 1370 wydał ją za mąż za Ottona z Pilczy[9]. Człowieka nie tak zamożnego jak on sam, ale za to szczycącego się drzewem genealogicznym o niezwykle bujnych gałęziach i starym, potężnym pnisku.

Mąż Jadwigi z dumą pieczętował się herbem Topór. Wywodził swój ród aż od żyjącego w XI stuleciu palatyna Sieciecha, chorobliwie ambitnego urzędnika, któremu zarzucano, że pragnął wygubić dynastię Piastów i zapoczątkować nad Wisłą nowy ród panujący. Mówiono o Sieciechu, że wdał się w romans z królową, co niemal na pewno było wierutnym kłamstwem. Ale powiadano też, że robił wszystko, by pomnożyć potęgę własną i swoich rodowców. A to już absolutna prawda. Zagarnął całą niemal władzę przynależną księciu. Prowadził jego armie, kontrolował dwór, mianował urzędników. Bił nawet własne monety, jakby już przygotowywał się do zajęcia tronu. Zamierzył się jednak na zdobycz zbyt wielką nawet jak na jego możliwości. W następstwie brutalnej wojny domowej został pozbawiony tytułów, przegnany, chyba też oślepiony. Dynastia Sieciecha nie zajęła miejsca piastowskiej. Ale jego ród nie nabrał też wcale pokory. Już w kolejnym pokoleniu krewniacy palatyna powrócili do ścisłej elity władzy. I pozostali w niej przez całą epokę[10].

Aż do początków XIV wieku mówili o sobie: potomkowie Sieciecha. Potem jednak zaczęli się mianować Toporczykami, od przyjętego herbu[11]. Emblemat topora zdobił dziesiątki zamków i siedzib rycerskich w kraju. Zawisł też na murach Pilczy, pięćdziesiąt kilometrów na północny zachód od Krakowa. W imponującej pogranicznej warowni, której panem był Otto.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

• Spis ilustracji •

13 – Jan Matejko, Królowa Jadwiga i Dymitr z Goraja, 1882 r.; Muzeum Narodowe w Warszawie

• Przypisy •

ROZDZIAŁ 1. WIĘZY SILNIEJSZE NIŻ POKREWIEŃSTWO KRWI. NOWA SIOSTRA KRÓLA JAGIEŁŁY

[1] Dokładne słowa odwołania zaślubin de futuro nie są znane. Data i kontekst: Jerzy Mańkowski, Dzień urodzin królowej Jadwigi Andegaweńskiej i dzień jej ślubu z Władysławem Jagiełłą w kontekście aktu krewskiego. Uwagi filologa do interpretacji źródeł, „Rocznik Lubelskiego Towarzystwa Genealogicznego”, 5: 2013 (2014), s. 30 i n. Cytat: Jana Długosza Roczniki czyli Kroniki sławnego Królestwa Polskiego, ks. 10: 1370–1405, Warszawa 2009, s. 202. Kulisy małżeństwa opisałem szeroko w: Kamil Janicki, Damy polskiego imperium. Kobiety, które zbudowały mocarstwo, Kraków 2017, s. 287 i n.
[2] Wojciech Wąsik, Instytucja rodziców chrzestnych od czasów starożytnych do prawa dekretałów, „Kieleckie Studia Teologiczne”, 16: 2017, s. 265–284; Józef Michalak, Zarys liturgiki, Płock 1939, s. 92–100; Thomas Izbicki, Godparents, [w:] Women and Gender in Medieval Europe. An Encyclopedia, red. Margaret C. Schaus, New York–London 2006, s. 329.
[3] Zigmantas Kiaupa, Litwa za panowania Giedyminowiczów do przyjęcia chrztu, [w:] idem, Jūratė Kiaupienė, Albinas Kuncevičius, Historia Litwy od czasów najdawniejszych do 1795 roku, Warszawa 2008, s. 76–124; Jerzy Wyrozumski, Próby chrystianizacji Litwy w czasach Giedymina, „Analecta Cracoviensia”, 19: 1987, s. 69 i n.; Krzysztof Stopka, Misja wewnętrzna na Litwie w czasach Mendoga a zagadnienie autorstwa „Descriptiones Terrarum”, „Nasza Przeszłość”, 68: 1987, s. 247 i n.
[4] Pisałem o tym szerzej w: K. Janicki, Damy polskiego imperium..., s. 313 i n.
[5] Stanisław A. Sroka, Czy Władysław Opolczyk był ojcem chrzestnym Władysława Jagiełły?, „Nasza Przeszłość”, 74: 1990; Mariusz Weber, Król i jego lennik. Konflikty księcia mazowieckiego Siemowita IV z Władysławem Jagiełłą, „Przegląd Historyczny”, 97: 2006, s. 242–243; Marek Radoch, Księżna Aleksandra Siemowitowa, siostra Władysława Jagiełły (zarys działalności politycznej do 1411 roku), [w:] Studia historyczne z XIII–XV wieku, red. Józef Śliwiński, Olsztyn 1995, s. 42.
[6] Urszula Nowicka, Przeszkoda pokrewieństwa duchowego, „Prawo Kanoniczne”, 54: 2011, s. 247–256, zwł. 249.
[7] Maksymilian Sas, Rytuał chrztu poganina na przełomie tysiącleci, czyli jak mogła przebiegać liturgia chrztu Mieszka I i co z tego wynika, [w:] Chrzest Mieszka I i chrystianizacja państwa Piastów, red. Józef Dobosz, Marzena Matla, Jerzy Strzelczyk, Poznań 2017, s. 91–92. Formułę przytaczam wedle stanu z wcześniejszego średniowiecza, nie uległa ona jednak zasadniczym zmianom.
[8] Forma chrztu: Wacław Schenk, Chrzest – liturgia, [w:] Encyklopedia katolicka, t. 3, red. Romuald Łukaszyk, Lubomir Bieńkowski, Feliks Gryglewicz, Lublin 1989, s. 363.
[9] Włodzimierz Dworzaczek, Leliwici Tarnowscy, Warszawa 1971, s. 93 i n.; Maria R. Nitkiewicz, Królowa Elżbieta z Pilczy i Łańcuta, trzecia żona Władysława Jagiełły, Łańcut 2003, s. 37 i n.; Jacek Laberschek, Uwagi i uzupełnienia do genealogii Melsztyńskich herbu Leliwa, „Średniowiecze Polskie i Powszechne”, 2 (6): 2010, s. 180–198; Aleksander Przezdziecki, Przywilej Kazimierza Wielkiego z r. 1350, Spytkowi kasztelanowi krakowskiemu na kopanie rud kruszcowych, „Biblioteka Warszawska”, 2: 1850, s. 413; Hieronim Łabęcki, Słówko z powodu przywileju Kazimierza Wielkiego z 1350 r. dla Spytka Melsztyńskiego, na kopanie rud kruszcowych w własnych tegoż dobrach, „Biblioteka Warszawska”, 2: 1850, s. 415–418.
[10] Karierę Sieciecha i kontrowersje z nim związane opisałem w: K. Janicki, Damy przeklęte. Kobiety, które pogrzebały Polskę, Kraków 2019, s. 146 i n.
[11] Paweł Dudziński, Alfabet heraldyczny, Warszawa 1997, s. 209; Józef Szymański, Herbarz średniowiecznego rycerstwa polskiego, Warszawa 1993, s. 277–279; Zdzisław F. Ćmoch, Zwierzowie herbu Topór, „Rocznik Mińsko-Mazowiecki”, 19: 2011, s. 462 i n.