Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Wszystko w porządku …i inne kłamstwa - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
23 lutego 2021
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt chwilowo niedostępny

Wszystko w porządku …i inne kłamstwa - ebook

Whitney Cummings – amerykańska komiczka, aktorka, pisarka, reżyserka oraz producentka. Znana z występów w serialu „Whitney”. Współautorka serialu komediowego „Dwie spłukane dziewczyny” nominowanego do nagrody Emmy. „I’m Fine and Other Lies” to połączenie wspomnień autorki z poradnikiem, jak radzić sobie w trudnych życiowych sytuacjach. Opowiada o ważnych tematach w błyskotliwy i zabawny sposób. Jak przekonuje w książce jej autorka – nigdy nie jest tak źle, jak nam się wydaje, a z każdej opresji można wyjść obronną ręką.

Kategoria: Biografie
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-280-8881-8
Rozmiar pliku: 3,7 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Rozdział o samopomocy

Mam dla was dobre wieści. Kocham was. A ponieważ was kocham, zapłaciwszy marne parę groszy za tę książkę, otrzymacie równowartość psychoterapii wartej setki tysięcy dolarów. Nie jestem z tego dumna, ale wydałam potworną ilość pieniędzy, których i tak zawsze mi brakowało, na specjalistów w dziedzinie zdrowia psychicznego (część z nich należałoby chyba umieścić w cudzysłowie). „Specjaliści” w dziedzinie zdrowia psychicznego. Brukowana żółta droga uzdrowicieli nie zaprowadziła mnie do krainy Oz, chociaż parę razy faktycznie widziałam różowe konie, ale tylko wtedy, jak mi cukier spadał po durnych głodówkach.

Od drugiej strony

Poszłam kiedyś do „dietetyka”, chociaż od razu powinnam zwęszyć, że coś było nie halo, nie miał bowiem nazwiska. Nazwijmy go Doktor Bob, chociaż prawdziwe imię było o wiele śmieszniejsze i brzmiało jak ksywka kiczowatego DJ-a z obciachowym repertuarem, coś jak oprawa muzyczna trzeciego wesela waszego wujka we wczesnych latach dziewięćdziesiątych. Powiem wprost: jeśli lekarz używa tytułu wyłącznie z imieniem, to czas się ewakuować, no chyba że jest to Dr. Dre, wtedy warto do niego pójść choćby z ciekawości. To, że zapłaciłam za wizytę u dietetyka, który prowadził działalność li tylko pod swoim imieniem, oznaczało, że tak naprawdę potrzebny był mi lekarz innej specjalizacji, a mianowicie psychiatra.

Doktor Bob okazał się najchudszym człowiekiem, jakiego w życiu spotkałam, a to naprawdę nie lada osiągnięcie, biorąc pod uwagę, ile czasu spędzam wśród hollywoodzkich aktorek. Chwalił się, że sypia na bieżni, którą ustawił pod wysokim kątem, żeby krew spływała mu do głowy. Szczerze mówiąc, nienawidzę biegania, więc takie zastosowanie bieżni nawet mi się spodobało, ale żeby od razu do góry nogami? Do tego trzeba być już bardzo wyjątkowym wariatem. Teraz już wiem, że powinnam była odwrócić się na pięcie i oddalić jak najszybszym krokiem, kiedy tylko mi to powiedział, ale mam straszną słabość do facetów, którzy tak długo łgali, że nie tylko zaczęli wierzyć we własne kłamstwa, ale też mają czelność życzyć sobie opłaty za ich wysłuchiwanie.

Filozofia, której hołdował Doktor Bob, zakładała, że człowiek powinien żywić się wyłącznie tym, co rośnie na obszarze, z którego wywodzą się jego przodkowie, a ponieważ ja jestem kundlem z Europy Zachodniej, nie mogę jeść bananów, orzechów kokosowych, kantalupów ani zasadniczo niczego smacznego. Podstawą diety moich pochodzących z Europy przodków były niemal wyłącznie ziemniaki, alkohol i własne zęby. Zapytałam Doktora Boba, co by się stało, gdybym utknęła na lotnisku i rozpaczliwie szukała czegoś zdrowego, a w końcu znalazła tylko banana. Twarz mu pobladła jeszcze bardziej. Bez choćby śladu ironii w głosie odparł: „Równie dobrze mogłabyś sobie włożyć pistolet do ust”.

Doktor Bob miał zajoba na punkcie lewatywy. Jarało go płukanie okrężnic – cudzych i własnej – uwielbiał pokazywać zdjęcia z takich zabiegów i opowiadać o celebrytach, którzy się im poddawali. Jeśli nie wiecie, na czym polega lewatywa, oszczędźcie sobie wyszukiwania jej w internecie, ponieważ możecie natknąć się na obrazy, które już nigdy nie pozwolą wam spokojnie zasnąć. Oto najbardziej elegancki opis, jaki przychodzi mi do głowy: Doktor Bob wsadza delikwentowi rurkę w pupę i wpuszcza tam trochę wody, która ma wypłukać wszystkie głęboko pochowane kupki.

Nic nie jest w stanie przygotować was na sytuację, w której chudy jak szkielet facet bez nazwiska wpycha wam gumowy wąż w odbyt, szepcząc przy tym: „Świetnie sobie radzisz”. Leżenie z rurką w dupie pod baczną obserwacją człowieka, który sypia na sprzęcie do ćwiczeń, było tak niewygodne i inwazyjne, że po każdej sesji kusiło mnie, żeby wezwać policję. W końcu przestałam chodzić do Doktora Boba, ponieważ zdałam sobie sprawę, że jego usługi były dosłownie gówno warte.

Jednak kiedy akurat nie penetrował mojego niechętnego otworu plastikowymi rurkami, dał mi kilka naprawdę pomocnych rad: nie gotuj warzyw do momentu, aż uciekną z nich wszystkie witaminy. Warzywa powinny być chrupiące, a nie – zwiotczałą parodią samych siebie. Jeśli nie pierdzisz, to najwyraźniej nie jesz warzyw, jak trzeba. I owszem, zdaję sobie sprawę, że nawet jeśli ta porada ma przynieść wiele korzyści dla ciała, to katastrofalnie odbija się na życiu osobistym.

Oto inne warte zapamiętania wskazówki: trzeba żuć wodę, pić ocet jabłkowy i pochylać się podczas korzystania z toalety, ponieważ, jak się okazuje, toalety zostały zaprojektowane przez mizantropów, którzy chcą, żeby każdy dostał raka okrężnicy, więc wszyscy korzystamy z łazienki w niewłaściwy sposób. Tymczasem powinniśmy przybrać pozycję, w jakiej byśmy się znaleźli, gdyby przyszło nam się ukrywać przed zombie w piwnicy: należy przykucnąć, ale w pochyleniu. Nasze ciała są zaprojektowane tak, aby wydalanie zachodziło pod pewnym kątem, a tradycyjne toalety temu nie sprzyjają, co również tłumaczy, dlaczego tyle kobiet co chwilę sika – nie opróżniamy pęcherza do końca. Czasami sikamy, bo potrzebujemy wymówki, żeby wykręcić się od nudnej rozmowy z jakimś dziwakiem, ale jest to zupełnie inny temat, mniej związany z fizjologią, a bardziej z irytującymi ludźmi.

Istnieje nawet odpowiednie urządzenie, które można – a właściwie należy – kupić. Podnosi stopy, tak żeby człowiek musiał się skulić. Hej, nie mówiłam, że to seksowne; mówiłam, że to zdrowe. Odkryłam, że trzymanie stołka przy ubikatorze jest szalenie kłopotliwe, kiedy mam gości, ale całkowicie zmieniło moją technikę sikania. Jeśli nie macie taboretu, na którym moglibyście postawić stopy, możecie się pochylić, tak jakbyście rodzili dziecko w rowie w XIII wieku. Faktycznie, ciężko wówczas esemesować na klopie, ale przynajmniej cała procedura trwa znacznie krócej.

Lady Paluch

Żeby zostać w pełni funkcjonującą istotą ludzką, musiałam nauczyć się płakać. Wcześniej płakałam tylko w nieoczekiwanych momentach, na przykład kiedy dinozaur z kreskówki stracił matkę albo gdy przypadkowo nadepnęłam na łapę swojemu żywemu zwierzakowi. Zdarzyło mi się też uronić łzę przy I’ll Be Missing You Puffa Daddy’ego i Faith Evans. On się teraz chyba nazywa Diddy, ale możliwe, że znowu to zmieni, zanim ta książka wreszcie się ukaże, a ja i tak nie mam czasu, żeby śledzić jego niezdecydowanie co do pseudonimu artystycznego. Chodzi o to, że ta piosenka wywołuje we mnie emocje, więc jeśli słyszę ją w jakimś publicznym miejscu, to muszę się wymknąć do łazienki i tam sobie solidnie popłakać. Może dlatego, że czuję nostalgię za czasami, kiedy byłam nastolatką, chciałam uciec przed rzeczywistością i nie mogłam się doczekać, aż w końcu dorosnę. Było to, rzecz jasna, zanim zdałam sobie sprawę, że większość dorosłego życia spędza się na rozmowach telefonicznych z gośćmi z obsługi klienta i wymyślaniu, jak by tu się wyłgać z podpisanej umowy, a także zamartwianiu się, że każdy wrastający włos to objaw choroby wenerycznej. W każdym razie cierpiałam na coś w rodzaju dysleksji emocjonalnej, kiedy przychodziło do wyrażania smutku; zdarzało się często, że na wieść o czymś przykrym wybuchałam histerycznym śmiechem, a kiedy na siłowni ktoś puścił skoczną piosenkę, zaczynałam szlochać. Nie ma to tamto, coś było nie halo z moim wyrażaniem zdrowych emocji.

Znajoma powiedziała mi, że jest taka babka, która pomaga wykrzyczeć wszystkie dawne stłumione żale, jakie w nas zalegają. Praktyka ta nosi nazwę metody Grinberga, a kiedy sprawdziłam ją w Wikipedii, znalazłam taką oto definicję: „Metoda pozwala się nauczyć, jak uzyskać kontrolę i przestać unikać bólu, jak być w pełni uważnym na własne ciało i odczucia. Kiedy to nastąpi, energia zostaje uwolniona, co pomaga poradzić sobie z bólem i związanymi z nim doznaniami, dając ciału możliwość naprawy i wyleczenia”. Kobieta, do której poszłam, nazywała się Evelyn. Już to wystarczy, żeby człowieka speszyć, prawda? Samo znalezienie wejścia do jej gabinetu zajęło mi trochę czasu. Zawsze się zastanawiałam, czy uzdrowiciele i terapeuci przyjmują w trudno dostępnych miejscach celowo, żeby nas maksymalnie zestresować jeszcze przed wizytą, a potem, jak już się uspokoisz, powiedzieć: „A widzisz? Moje metody działają. Taka byłaś zdenerwowana, kiedy do mnie przyszłaś”, gdy tymczasem największym problemem w twoim życiu było znalezienie miejsca na parkingu. Do gabinetu Evelyn wchodziło się przez drzwi z zamkiem zabezpieczonym kodem, który trzeba było wprowadzić. A mi to dość opornie szło, bo za każdym razem, kiedy jestem choćby minutę spóźniona, ogarnia mnie panika, a mój płat czołowy przestaje działać. Po jakimś czasie gorączkowych zmagań z klawiaturą domofonu, jakby od tego, czy wstukam właściwe cyfry na czas, zależało, czy wybuchnie bomba i zniszczy całą Ziemię, Evelyn otworzyła drzwi od wewnątrz. Choć byłam umówiona na spotkanie, ogarnęło mnie poczucie winy i wstydu, ponieważ czułam, że przerwałam jej pracę.

Evelyn robi dość piorunujące wrażenie. Ma w sobie niepojętą energię, jest w niej coś kojącego, choć z początku człowiek czuje się nieswojo, bo ona w żaden sposób nikogo nie naśladuje ani nie reaguje na otoczenie. Jakby miała wokół siebie niewidzialną tarczę chroniącą ją przed roszczeniową energią innych ludzi. Bez względu na to, ile mentalnych toksyn się na nią wyleje, ona to wszystko po prostu odbija, a następnie rzuca delikwentowi w twarz, jak wtedy, gdy człowiek chce wypluć gumę do żucia przez okno jadącego samochodu, a potem wyciąga ją z własnych włosów. I nie, Evelyn nie bierze środków zwiotczających mięśnie. Wiem, bo zapytałam. Miała linie uśmiechu na twarzy, ale niemal żadnych zmarszczek na czole, co sugeruje, że często się uśmiechała, ale rzadko przeżywała stres. Albo to był botoks, chociaż nie sądzę.

Evelyn wyglądała, jakby co noc sypiała osiem godzin, a ja jestem gotowa zapłacić za poradę każdej osobie, która wie, jak tego dokonać. Nie mówiła zbyt wiele, co dla takich niepewnych siebie ludzi jak ja nie jest łatwą sytuacją. Cisza sprawia, że czuję się niekomfortowo i wygłaszam monolog złożony z żartów, przeprosin i usprawiedliwień własnego istnienia. Większość z nas, nie zdając sobie z tego sprawy, jest w nieustannej gotowości do przepraszania. Kiedyś próbowałam przez dwadzieścia cztery godziny za nic nie przepraszać, ale wytrzymałam jakieś trzydzieści minut, w zasadzie dopóki nie natknęłam się na innego człowieka. Powiedziałam recepcjonistce: „Przepraszam, że jestem tak wcześnie”. Tak wcześnie.

Evelyn naprawdę nie obchodzi, czy ludzie ją lubią, czy nie, więc oczywiście wszyscy ją lubią. Evelyn odzywa się tylko wtedy, gdy musi, nie wypełnia ciszy nerwowym, niepewnym jazgotem, tak jak wielu z nas, kiedy potrzebujemy akceptacji innych. Przez to jej pewne siebie milczenie oczywiście pomyślałam, że jest na mnie zła, co było niedorzeczne, bo nawet mnie nie znała. Kiedy ktoś nic nie mówi, mój mózg zazwyczaj wypełnia pustą przestrzeń tym, co sama czuję do siebie, więc założyłam, że jest mną rozczarowana, i zrobiłam to, co potrafię najlepiej: przeprosiłam, chociaż nie zrobiłam nic złego. Evelyn wyglądała na zbitą z tropu. Wysłuchawszy mojej litanii przeprosin, spojrzała mi w oczy.

– Za co przepraszasz? – zapytała szczerze.

Natychmiast zalałam się łzami.

Potem, jak każde dziecko wychowane na poleceniach „uspokój się” i „przestań płakać”, poczułam, że mięśnie twarzy automatycznie mi tężeją, żeby zahamować łzy. Evelyn sprawiała wrażenie jeszcze bardziej zmieszanej.

– Dlaczego powstrzymujesz się przed płaczem? – zapytała delikatnie.

To nie było pytanie retoryczne. Wydawała się naprawdę skołowana. Ja byłam naprawdę skołowana. Cała sprawa wyglądała podejrzanie. O co jej chodziło? Wszyscy powstrzymujemy się od płaczu. Płacz jest żałosny, wstydliwy. To oznaka słabości. To znaczy samotny płacz w samochodzie na parkingu o drugiej nad ranem, zagryzany starymi czekoladkami, które znalazło się w torebce, to jedno, ale płacz publiczny, przy innej osobie? Nie ma mowy.

– Płacz to dobre rozwiązanie – powiedziała.

To stwierdzenie ogłuszyło mnie, bo zawsze myślałam, że płacz jest oznaką porażki. W naszej kulturze wstydzimy się okazywać uczucia, krępujemy się, kiedy czujemy się bezbronni. Jeśli kobieta płacze, to jest szalona, dała się ponieść emocjom, ma PMS, czy co tam akurat się mówi, żeby okazać lekceważenie. Kiedy to piszę, „psycholka” święci tryumfy, ale wygląda na to, że „kompletna histeryczka” zaczyna wracać do łask.

Mózgi piorą nam śmieciowe idiomy, jak na przykład „duże dziewczynki nie płaczą”. Facetom, którzy „mażą się jak baba”, mówi się, żeby „wzięli się w garść”. Albo „ona płacze jak dziecko”, jak gdyby tylko dzieci miały powód do płaczu, co nie ma dla mnie sensu, bo one akurat mają z nas wszystkich najmniej problemów. Nie mają kredytów hipotecznych ani zebrań w pracy, poza tym przypada im w udziale najlepszy kawałek porodowej akcji. To matka prze, krwawi i pęka, a dziecko w zasadzie tylko zjeżdża i gotowe. Myślę, że idiom „płakać jak dziecko” należałoby odwrócić – to o dzieciach powinniśmy mówić: „Jezu, ten maluch płacze jak dorosły!”.

Sesje z Evelyn były początkowo bardzo trudne. Kazała mi się rozebrać do (babcinych) majtek. Natychmiast za nie przeprosiłam. Potem przeprosiłam za tamte przeprosiny. Od tej chwili ignorowała każde moje kolejne „przepraszam” i zajęła się wpatrywaniem w moje stopy, a ja zaczęłam się wić, bo uważam, że są strasznie paskudne. Ludzie z Europy Zachodniej wyewoluowali, żeby uciekać przed niedźwiedziami i nie poślizgnąć się na lodowcu, a nie szpanować stopami. Poważnie, nie wiem, czy to przez moje wikińskie DNA, czy mleko matki z zawartością GMO, ale moje stopy wyglądają jak koszyk frytek. Co gorsza, kilka tygodni wcześniej zakochałam się w parze butów New Balance z paskami na rzepy, ale mieli tylko rozmiar 9,5, a ja noszę dziesiątkę, i to kiedy nie jestem opuchnięta. Nie powstrzymało mnie to jednak przed zakupieniem ich i noszeniem tak często, że któregoś wieczoru, kiedy byłam na scenie, paznokieć po prostu mi odpadł. Zamalowałam go lakierem, licząc, że nikt nie zauważy. Nieopatrznie wybrałam jednak kolor czerwony, przez co wyglądał jak wielka suszona żurawina.

Ułożyłam się na wyściełanym stole i Evelyn przystąpiła do torturowania mnie jednym palcem. Zazwyczaj jeśli ktoś robi ci coś jednym palcem, doznania są bardzo przyjemne, ale w tym przypadku ból był po prostu nie do zniesienia. Teraz wiem, dlaczego mówią, że lokalizacja to kluczowa kwestia.

Evelyn wbiła mi palec w biodro, łopatkę i obszar pomiędzy szczęką i uchem, ponieważ odkryła, że to tam trzymam swoje napięcie i stłumiony ból emocjonalny. Wyjaśniła, że nasze ciało reaguje na stres szybciej niż mózg, więc spina się, kiedy sytuacja przypomni mu o wcześniejszym urazie, a wtedy wysyła sygnał do mózgu. Ten wydziela hormony stresu – adrenalinę i kortyzol, co sprawia, że czujemy lęk. Evelyn zamierzała zneutralizować te obszary, tak aby ciało zatrzymało cykl reakcji i przestało dla każdej lekko nerwowej sytuacji przygotowywać scenariusz walki lub ucieczki. Na przykład kiedy jesteś w sklepie spożywczym i ktoś zostawia wózek na zakupy na środku alejki, przestajesz planować popełnienie morderstwa, które chodzi ci po głowie tylko dlatego, że jako dziecko pozostawiono cię samą w samochodzie. Dzięki takiej terapii przestaniecie wreszcie traktować każdego faceta, z którym się spotykacie, jak ojca, i każdą dziewczynę jak matkę, ponieważ niezależnie od popularności pornoli z MILF-ami nikomu nie jest z tym do twarzy.

Evelyn nauczyła mnie, że płacz może być zdrowy i powinien być częścią naszego codziennego życia, ponieważ nasze ciała magazynują sporo stłumionego bólu z przeszłości. Jakkolwiek głupio to brzmi, ze spotkań z nią wyniosłam wyrażenie „poczujesz rzeczy, to je wyleczysz”. Kiedy tłumimy uczucia, one się kumulują i w końcu eksplodują w przypadkowych sytuacjach albo przybierają niezdrowe formy ekspresji, jak skłonność do uzależnień, autosabotaż czy ogólne sukinsyństwo. Kolejne powiedzenie, które ze mną zostało, brzmi: „histeria to historia”. Oznacza to, że tłumienie uczuć jest złą inwestycją w przyszłość, ponieważ w końcu spowoduje to niewłaściwą, nieadekwatną do sytuacji reakcję. Jeśli nie będę płakać, gdy moje ciało i mózg mają na to ochotę, to za jakieś dwa lata, kiedy w formularzu w gabinecie lekarskim znajdę niewinne pytanie o status związku, odbiorę to jako atak na moją osobę i dostanę ataku wściekłości.

Dzisiaj płacz jest częścią mojej rutyny utrzymywania równowagi emocjonalnej. Wszyscy nosimy w sobie wiele smutku, a na świecie jest go tyle, że empatycznie przyjmujemy cały ten ciężar na siebie, ale nie mamy czasu zrzucać go codziennie ze swoich barków. Płacz jest dla mnie teraz jak wyciąganie starych włosów ze szczotki przed jej ponownym użyciem. Próbuję sprawić, by płacz był rutynową czynnością porządkową, taką jak odkurzanie, wyrzucanie śmieci czy masturbacja. Ale może nie płacz i nie masturbuj się jednocześnie, bo jeśli CIA naprawdę nas obserwuje przez kamerki w laptopach, to ten materiał filmowy może kiedyś poważnie zaszkodzić twoim ambicjom politycznym.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: