Dziewiętnastoletni marynarz - Małgorzata Karolina Piekarska - ebook

Dziewiętnastoletni marynarz ebook

Małgorzata Karolina Piekarska

0,0
29,90 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

"Za jeden kubek ten

Kuj się tu cały dzień

O! Czarna kawo! Smak swój zmień!"

Śpiewali kadeci Szkoły Morskiej w Tczewie w latach dwudziestych ubiegłego wieku. Pierwszej państwowej szkoły morskiej w odrodzonej Polsce, w 1930 roku przeniesionej do Gdyni.

Wśród nich dziewiętnastoletni Zbyszek Piekarski. Inteligentny, dowcipny młody człowiek, obdarzony zmysłem obserwacji rasowego reportażysty, marzący o dalekich podróżach.

Niestety jego marzenia nie zostaną spełnione a młode życie zakończy się niespodziewanie.

Pozostaną listy pisane do rodziny. Zabawne, szczere, zadziwiające zmysłem obserwacji.

Dzięki nim poznajemy realia życia młodych marynarzy i tczewskiej szkoły. Śledzimy losy polskiej rodziny, w czasach gdy para spodni kosztowała 6 mln marek a zakup cyrkli poważnie obciążał jej budżet. Towarzyszymy kadetom w rejsie „Lwowa” do Francji i spotykamy wybitne postaci marynarki – jak kpt. Konstanty Maciejewicz czy kpt. Mamert Stankiewicz.

Karolina Piekarska zebrała w swojej książce listy Zbyszka (swojego stryjecznego dziadka), zdjęcia z archiwum rodzinnego i rodzinne opowieści. Stworzyła w ten sposób pełen emocji portret niezwykły – dziewiętnastoletniego marynarza i czasów w jakich przyszło mu żyć. Książkę od której nie sposób się oderwać.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 149

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Małgorzata Karolina Piekarska: Dziewiętnastoletni marynarz
Tytuł oryginału: La longue route
Copyright © for this edition by Wydawnictwo Nautica, 2021
Wszystkie prawa zastrzeżone
Wydanie I
Redakcja i korekta: Joanna Dzik
Projekt makiety, opracowanie graficzne: Marzena Piłko
Projekt okładki i layout serii: – Adelina Sandecka, Formy Graficzne
Zdjęcie na okładce: archiwum autorki
Fotografie pochodzą z wydanej w 1929 roku książki „Szkoła Morska w Tczewie” będącej w wolnym dostępie na portalu polona.pl oraz z archiwum autorki
ISBN 978-83-958682-8-3
Warszawa 2021
Wydawnictwo Nautica
www.wydawnictwonautica.pl
Konwersja:eLitera s.c.

WYZNANIE WNUCZKI, CZYLI... „TEŻ MIAŁAM 19 LAT...”

Też miałam 19 lat. Sięgnęłam wtedy po raz pierwszy po te listy. Dlaczego też? Bo tyle samo miał ich autor. Czy to przypadek? Zrządzenie losu? Do dziś się nad tym zastanawiam.

Wtedy byłam tuż po maturze, nie dostałam się na studia i podjęłam pracę w Bibliotece Uniwersytetu Warszawskiego. Po dwóch miesiącach w słabo ogrzewanym BUW-ie rozchorowałam się i leżąc z temperaturą w łóżku, przypomniałam sobie, że na półce u ojca widziałam książkę „Znaczy kapitan” Karola Olgierda Borchardta. Koleżanka z pracy polecała mi ją kiedyś jako rewelacyjną lekturę na chorobę z gorączką, kaszlem i gilem do pasa.

Pobiegłam do obszernej ojcowskiej biblioteki. Gdy wieczorem Tata wrócił do domu, a ja z wypiekami czytałam opowieść o Mamercie Stankiewiczu, rozpoczęliśmy rozmowę. To wtedy usłyszałam:

– Na „Lwowie”[1] pływali Czesiek i Zbyszek. Moi stryjowie.

– Bracia dziadka Bronka?

– Tak. Ja ci zaraz dam listy Zbyszka. Piękne listy, które pisał ze Szkoły Morskiej w Tczewie.

I tak ułożone równiutko w szarej teczce listy wylądowały na moim łóżku. Połknęłam je zaraz po tym, jak przeczytałam inne publikacje Borchardta.

Potem wielokrotnie czytałam ich fragmenty różnym znajomym. Wszyscy mówili: „Musiał to być fajny gość!”, i dlatego pewnego dnia podjęłam decyzję: ty, czytelniku, też powinieneś poznać „fajnego gościa”.

To, co robi największe wrażenie przy lekturze tych listów, to nie tylko szczegółowe przedstawienie dnia w Szkole Morskiej z opisami posiłków, cenami guzików czy książek oraz rozkładem zajęć. To nie tylko fakt, że można na ich podstawie prześledzić kłopoty, z jakimi borykało się szkolnictwo w II Rzeczypospolitej Polskiej, która przecież niepodległość odzyskała po przeszło 100 latach niewoli i nie miała tak od razu podręczników. Cudowne jest, że można w tych listach odnaleźć marynarzy znanych z książek Karola Olgierda Borchardta oraz że na ich podstawie można prześledzić i porównać styl, w jakim kiedyś uczniowie pisali listy do rodziców. „Bardzo wielką przykrość zrobiła mi uwaga Tatusia, że do osób starszych nie pisze się ołówkiem – ja to wiem i nigdy nie napisałbym do nikogo ołówkiem, gdyby nie brak atramentu. Tatuś może powiedzieć: »Czemuś nie kupił«, i byłoby to zupełnie racjonalne, gdyby nie to, że nas na miasto puszczają tylko w środy i soboty. Bardzo więc Tatusia przepraszam za mój mimowolny nietakt”. Jakże to inne ze znanego z kawału: „Kochane pieniążki przyślijcie rodzice”. A najwspanialsze jest to, że to dzięki tym listom wiem, że bez względu na czasy, w jakich żyjemy, mentalność nastolatków jest taka sama. Kochają psikusy, ksywki dla swoich wykładowców i kolegów. Kochają zwariowane piosenki i słowo „dupa”. To wszystko powiedziały mi te autentyczne przecież listy. Pisane były na różnych kartkach, czasem nawet zakręcone... w ślimaka! Niektóre nawet na pocztówkach. Na jednej z nich jest pierwszy polski statek szkolny „Lwów”, na którym Zbyszek zawinął między innymi do Cherbourga. „Lwów” – kolebka polskiej marynarki. Pływało nim wielu marynarzy. Wśród nich z pewnością niejeden „fajny gość”. Ale to po Zbyszku zostało przeszło sześćdziesiąt listów.

.

17 czerwca 1920 roku ówczesny minister spraw wojskowych RP gen. Józef Krzysztof Leśniewski podpisał akt utworzenia Szkoły Morskiej. Tym samym zatwierdził jej programy nauczania, regulaminy wewnętrzne, obsadę etatową i wydatki budżetowe. (Szkoła nie miała wówczas statusu wyższej uczelni). Ta formalna decyzja poprzedzona była wieloma poczynaniami przygotowawczymi. Z inicjatywy szefa Departamentu do spraw Morskich w Ministerstwie Spraw Wojskowych, kontradmirała Kazimierza Porębskiego, 26 sierpnia 1919 roku wyznaczono komisję mającą opracować założenia organizacyjne przyszłej Szkoły Morskiej. Następnie ustalono jedyną możliwą wtedy lokalizację placówki w Tczewie – mieście położonym nad Wisłą niedaleko od Gdańska.

1 czerwca powołano pełniącego obowiązki dyrektora – pracownika Sekcji Ekonomicznej Departamentu do spraw Morskich, porucznika marynarki inżyniera Antoniego Garnuszewskiego, który pochodził z Tczewa. Szkoła otrzymała budynek, w którym w okresie zaborów mieściła się szkoła dla niemieckich dziewcząt.

Natomiast 12 czerwca 1920 roku, pomimo bardzo złej sytuacji gospodarczej kraju i ówczesnego zagrożenia wojennego, wyasygnowano 247 tys. dolarów na wyposażenie i remont żaglowca s/y „Nest”, który po przemianowaniu na s/y „Lwów” został pierwszym szkolnym żaglowcem polskich marynarzy.

Zajęcia na obu wydziałach – nawigacyjnym i mechanicznym – rozpoczęły się 23 października 1920 roku, a pierwsi absolwenci opuścili mury tczewskiej szkoły w 1923 roku.

21 lipca 1928 roku przy ulicy Morskiej w Gdyni położono kamień węgielny pod przyszły budynek Szkoły Morskiej, a prezydent RP Ignacy Mościcki wystawił akt erekcyjny.

Było to możliwe dzięki opracowaniu w 1927 roku dokumentacji technicznej i przeznaczeniu ze Skarbu Państwa 5 mln złotych na przyszłe zabudowania szkoły. Już 27 maja 1930 roku do nowego kompleksu zabudowań w Gdyni (będącego do dzisiaj siedzibą uczelni) przeniosła się z Tczewa dyrekcja Szkoły Morskiej. 8 grudnia tego roku podczas uroczystych obchodów Święta Szkoły (kultywowanego do dzisiaj) biskup Stanisław Okoniewski poświęcił nowy gmach szkoły w Gdyni wraz z ofiarowanym przez władze miasta Tczewa sztandarem szkolnym.

.

Kochany Tatusiu!

Jedną nogą jestem do egzaminów gotów, teraz pozostaje mi tylko ostatecznie się przyszykować. Kupiłem sobie program gimnazjum matematyczno-przyrodniczego, tj. szkoły realnej, i widzę, że program wcale nie jest taki duży, muszę tylko uzupełnić moje wiadomości i będzie wszystko „git”. Najwięcej będę miał kłopotu z historią, bo tego jest w programie straszna masa, a ja pamiętam stosunkowo niewiele. Szczególnie daje mi się we znaki brak podręczników, ale z tym jakoś dam sobie radę, część już pożyczyłem od kolegów. Prosiłbym bardzo, aby Tatuś był łaskaw zobaczyć w tym liście ze Szkoły Morskiej, jakie będę musiał zdawać egzamina, wiem, że będą: polski, fizyka, matematyka, francuski, chemia, geografia, kreślenia, i zda się, że jeszcze coś, ale co – nie wiem. Mam jeszcze kłopot z kreśleniem, bo nie mam ani jednego cyrkla i nie mam od kogo pożyczyć. Pisał Tatuś, że chce pojechać do Tczewa, mnie to bardzo cieszy, bo tak Tatusiowi będzie łatwiej coś konkretnego się dowiedzieć. Na tem kończę i pozostaję w oczekiwaniu na list od łaskawego Pana. Ucałowania rączek.

Z poważaniem

(–) Zbyszek

Balowiczowi pyska (Ja tańczyłem z Marysią Retlówną Bostona! aha!).

Częstochowa[2], 8 lutego 1923

Kochany Tatusiu!

W ostatnim liście (przedostatniego nie było!) prosiłem, aby Tatuś był łaskaw napisać mi, jakie egzamina muszę zdawać! Odpowiedzi nie ma. Więc myślę, że Tatuś tego listu nie odebrał. A więc proszę, by Tatuś z łaski swojej napisał, z jakich przedmiotów mam zdawać egzamina, i to jak najprędzej, bo czasu mam niewiele, a roboty dość. Głównie chodzi mi o to, czy będę zdawał z przyrody, czy też nie. A zatem pozostaję z głębokim poważaniem. Całujący rączki.

(–) Zbyszek

Bardzo proszę o pospieszną odpowiedź. Bronkowi pyska.

Częstochowa, 15 lutego 1923

Bronek!

Odpiszesz mi raz nareszcie czy nie? Piszę już trzecią kartkę, a nie mam żadnej odpowiedzi. O ile Ojca nie ma w Warszawie, to racz przynajmniej napisać, gdzie jest, w Kowlu czy gdzieś. Nic nie raczysz napisać, tak jakbyś nie wiedział, że Mama się niepokoi, jak nie ma od dłuższego czasu listów od Was. O ile Tatuś jest w Warszawie, to proś, by napisał do Mamy parę słów i zajrzał do tej kartki, co mi ją przysłali ze Szkoły Morskiej, czy będę musiał zdawać egzamina z przyrody, czy też nie. Czekam na odpowiedź.

(–) Zbyszek

Częstochowa, 21 lutego 1923

Kochany Tatusiu!

Bardzo dziękuję za list, który mnie niezmiernie ucieszył, gdyż o ile zdawać będę tylko te egzamina, o których Tatuś pisze, to będę miał o wiele mniej roboty i będę mógł się lepiej do nich przyszykować, a co za tem idzie – będę pewniejszy dobrych rezultatów. Wczoraj telegrafowałem, bo Mama b. się niepokoiła, że tak dawno nie miała listu ani od Tatusia, ani od Bronka, i myślała, że może kto jest chory. Uwagę Tatusia z wdzięcznością przyjmuję i przepraszam, gdyż pisząc to, nie chciałem Tatusia urazić, a w moje przywiązanie Tatuś chyba nie wątpi[3]. Więc jeszcze raz przepraszam za ten nietakt, a raczej głupstwo, które mi Tatuś pewnie wybaczy. Całuję rączki Tatusiowi, a Bronkowi pyska, szczerze kochający

(–) Zbyszek

Częstochowa, 26 lutego 1923

Kochany Tatusiu!

Dziś jestem w szkole. Po zameldowaniu się z rana dostałem łoże N 41, 5 dziurkę, a ponadto zostałem ochrzczony tytułem dyżurnego sypialni, co znaczy, że mam z rana zamieść i podać śniadanie, obiad, podwieczorek i kolację, dyżur zdam jutro o 8:00 rano z niezamiecioną sypialnią. Dzielimy się na wydziały, kursy, sypialnie (każda na 15 ludzi). Jutro idziemy do kościoła, a potem zaczynają się wykłady.

Dwa razy do roku egzamina semestralne. Zajęć mamy masę od godzin 8:00 do 12:00 i od 14:00 do 20:00. O 22:00 spać, a wstajemy o 6:30. Ze szkoły nas nie wypuszczają bez przepustek, więc trzeba siedzieć w Budzie. Wykładów jeszcze nie było, ale zaczniemy jutro. Warsztaty mamy kolejowe 4 razy w tygodniu, do 2 godzin kuźnię i stolarnię. Potrzebne mi są cyrkle, bo będziemy mieli dużo kreśleń, też cztery razy na tydzień. Bardzo proszę, żeby Tatuś przysłał mi „Fizykę” Sporzyńskiego[4], co ją zostawiłem, będąc w Warszawie. Proszę ją przysłać możliwie prędko, bo czasu mało na naukę, więc zaległości odrabiać nie będzie czasu. Karmią nas tak, że po zjedzeniu jestem syty, a przed następnym jedzeniem szalenie głodny, ale to nic nie szkodzi, bo dają wcale za mało, to tylko nieprzyzwyczajenie! Będę musiał kupić dość sporo książek. Koledzy poubierali się jak Małpy przez duże M. To też kpią sobie z nich starsi okropnie, mnie przyjęli przychylnie i Kański[5], i koledzy.

Niech Tatuś napisze mi, co dzieje się u Tatusia w Warszawie. Jak Tatuś rozstrzygnął kwestię Kamiennej? Co robi Bronek? Jednem słowem – wszystkie sprawy rodziny Piekarskich Oddział w Warszawie. Niech Tatuś nie zapomni o „Fizyce”.

Całuję Tatusia, kochający syn

(–) Zbyszek

Tczew, 13 października 1923

Teraz odbywa się koncert na skrzypce i pianino, idę...

Posyłam Tatusiowi moją fotografię.

Kochana Mamo!

Wczoraj o siódmej rano zajechałem do Tczewa. Drogę miałem bardzo wesołą, bo w wagonie spotkało się nas trzech: ja, jeden z „Kaszuba” i jeden z „Krakowiaka”. Wielce się z nimi zaprzyjaźniłem w chwili, gdy kanarek chciał mnie brać do paki za nieposiadanie dokumentów podróży. Drogę więc miałem wesołą, choć przez całą noc nie spałem. Wczoraj byłem w Gdańsku. Wszystko liczy się tam na miliony. Jak tylko przyjechałem do Tczewa, to zatrzymałem się na stacji i puściłem przed sobą trzech kolegów, gdyż wiedziałem, że Kański ich zwymyśla. No i tak było. Kański ich zwymyślał, a jak ja przyszedłem, to przyjął mnie bardzo przychylnie, nic mi nie mówił, że przyjechałem zawczasu. Tylko zwrócił się do Dłuskiego[6] i powiada: „Jak on ładnie wygląda. Tylko nie wiadomo, czy to wróbel, czy człowiek, bo nie ma wcale siły”. Więc powiedziałem mu, że siła się wyrobi, poczem trochę pogadałem z nim i poszedłem sobie. Goście tu poubierali się jak małpy. Tylko kilku nas wygląda jak starzy marinerzy.

Jest dużo rzeczy do kupienia, więc teraz może nie będę stalował kurtki, żeby mieć więcej floty na cyrkle i księgi itd.

Mieszkanie teraz mam, wikt na własny koszt, dopiero od jutra zaczną nas karmić. Na tem kończę, a jutro lub pojutrze napiszę obszerniej.

Całuję Mamę i Babusię, kochający syn

(–) Zbyszek

Tczew, 14 października 1923

Kochana Mamo!

Dziś rano zameldowałem się u wychowawcy. Dostałem zatwierdzenie na zajmowanie łóżka N 41 i szafki N 66. Odebrano mi wszystką bieliznę i ubrania robocze, poszło to wszystko do składu, skąd będą wydawali co tydzień czyste za zwrotem brudnego. U mnie w sypialni zostaje tylko to, co mam na sobie, i pościel. Więcej nic nie może być. Jesteśmy podzieleni na sypialnie (każda sypialnia to drużyna: wydziały nawigacyjny, mechaniczny i kursy I, II, III). Drużynowy pilnuje porządku. W sypialni zamiata sypialnię i przynosi jedzenie dyżurny. (Obecnie ja przyjąłem dyżur o 8:00, a zdaję o 8:00 z rana na drugi dzień). Ja będę dyżurnym dopiero za 15 dni, bo tylu jest nas w sypialni. Przez całe 24 godziny są ustanowione warty przy wejściu po 2 godziny każdy (do mnie przyjdzie za jakieś 3 dni), który ma obowiązek wydzwaniać co godzinę szklanki, tj. godziny.

Wstajemy o 6:30, spać o 22:00. Jemy 4 razy na dzień: śniadanie, obiad, podwieczorek i kolacja, dają dość mało, ale jak dotąd nie jestem bardzo głodny.

Już wywiesili rozkład lekcji, właściwie, jak tu mówią, wykładów. Zajęcia kończą się o 8:00 wieczorem z przerwą na obiad i podwieczorek 2 godziny (nie po dwie, ale razem dwie). Dobrze nie wiem, co robić. Czy stalować kurtkę, czy nie? Bo w tej jest mi dość ciepło. Za uszycie kurtki chcą 750.000. Może lepiej uszyć spodnie z tego materiału? Jak Mama myśli? W każdym razie zaczekam z tem parę dni. Na miasto wychodzić nie wolno, tylko za przepustkami. Kto wyjdzie bez przepustki, zostaje wylany. Książek trochę trzeba będzie kupić, jakie i ile, dowiem się jutro, bo jutro zaczynają się wykłady. Zaraz napiszę do Ojca, żeby przysłał mi „Fizykę” Sporzyńskiego, którą zostawiłem w Warszawie. Jeżeli ją zabrał Bronek, to będzie musiał oddać, bo mi jest potrzebna. Niech Mama to napisze Ojcu jeszcze raz, ażeby to lepiej skutkowało, bo Ojciec gotów zwlekać. Na wykładach nic nas nie pytają, tylko zdajemy egzaminy semestralne dwa razy do roku. Ci starsi straszą, że okropnie jest ciężko, ale niektórzy z nich łamią front wspólnego łgarstwa i mówią, że jest dość łatwo, jeżeli nie mieć zaległości. No zresztą zobaczymy.

Co słychać u Mamusi w Częstochowie? Czy się Mama nie zapracowuje? Niech Mamusia mi napisze wszystko, co słychać nowego w banku. Bo tu jest teraz okropnie nudno, jak nie ma wykładów. Siedź w szkole i nic nie rób – to głupie!

Całuję Mamusię i Babcię, kochający syn i wnuk

(–) Zbyszek

Tczew, 15 października 1923

Kochany Tatusiu!

Bardzo prosiłbym, ażeby Tatuś był łaskaw przysłać mi pieniądze lub kupić i przysłać cyrkle. Była dziś lekcja kreślenia dwie godziny. Miałem ogromną awanturę za brak cyrkli, reisrury itd. Najlepszem byłoby, gdyby Tatuś mógł to zrobić najdalej w jeden dzień po otrzymaniu listu. Tak bardzo nie chciałbym mieć nieprzyjemności w szkole, bo to mogłoby zepsuć mi opinię.

Cyrkle mogą być jak najmniejsze, choć bez etui, byle był grafion, miernik i centur. Bardzo proszę o to Tatusia. Kochający syn

(–) Zbyszek

Tczew, 17 października 1923

Kochana Mamo!

Powodzi mi się w szkole dosyć dobrze, jak dotąd żadnych zaległości nie mam oprócz kreślenia, tylko jedną lekcję, a teraz drugą (po dwie godziny będę zmuszony opuścić z powodu braku cyrkli). Będę miał przy tem nieprzyjemność, to swoją drogą, no, ale trudno. Kurtki do szycia nie oddawałem, a to z tego powodu, że mam tylko 1.800.000, a będę musiał kupić parę kajetów, co wyniesie około 400.000 z paru drobiazgami, jak atrament itd., i parę książek, których obecnie w Tczewie nie ma, ale będą sprowadzone po jakieś 400.000 mkp. Widzi więc Mama, że na uszycie kurtki pozwolić sobie nie mogę, co nie jest mi wcale przykre, gdyż na miasto nie wolno jest wychodzić codziennie, tylko co pewien czas (2–3 dni) za przepustkami. Obecnie właśnie stoję na warcie przy drzwiach wejściowych, a raczej siedzę, bo jest godzina 12:30 w nocy, więc nikt nie przyjdzie sprawdzić, czy ja stoję na posterunku, czy nie, aż do godziny 2:00 w nocy. Na ogół pracy mamy tu dużo – w tygodniu 55 godzin zajętych, to wypada mniej więcej od 8:00 do 12:00 i od 14:00 do 16:00, a w te dnie, gdzie są warsztaty, zajęcia zaczyna się po przerwie o 14:00, a kończy o 8:00 wieczorem, wliczając w to przejście od szkoły do warsztatów (jakieś pół kilometra). Ja pracuję w stolarni i dobrze mi się powodzi. Przy heblowaniu i piłowaniu wyrabia się siła, choć trochę to nuży. Dziś dostałem maminą kartkę, w której Mamusia pisze, żebym się dowiedział, jak przesłać Cześkowi pieniądze, otóż kapitan-wychowawca powiedział mi, że „Lwów” z Rio wyszedł, a gdzie go Garnuszewski[7] zapędzi, to czort go wie. Jak tylko będzie jaka wiadomość, że „Lwów” stanie w jakimkolwiek porcie, zaraz Mamusi napiszę. Dzień cały chodzę w roboczym ubraniu, a te sukienne chowam, a raczej wściełałem do łóżka, gdyż... (urwane)

Tczew, 19 października 1923

Kochana Mamo!

Znów stoję na wachcie, i to drugi raz w ciągu doby. Taki zaprowadzili u nas porządek, że każden stoi na wachcie dwie godziny w dzień, 2 w nocy. To wcale nie byłoby takie męczące, gdyby nie jedna okoliczność, mianowicie w niedziele dają nam podwieczorek o 15:00, a kolację o 17:00, tak samo i dziś, gdy się kładłem spać o 22:00, byłem już głodny, a teraz po przespaniu się jeszcze więcej. Choć to mało interesujące, ale może Mamusię trochę zajmie, co nam dają jeść, otóż o 7:40–7:50 jest śniadanie, trzy kawałki chleba (jakieś pół funta) cienko posmarowane smalcem bez soli i cebulki i kubek kawy na wodzie bez mleka, teraz obiad o 12:30 składa się z 2 dań: pierwsze – talerz, trzy wazowe łyżki grochówki albo rosołu z makaronem, ryżem itd. i kawałek mięsa, jakieś 100 gram, z kartoflami, ryżem. Czasem mięsa nie dają wcale, tylko makaron lub kluski z serem, 4 – podwieczorek chleb ze smalcem i kawa lub herbata, o godzinie 20.00 kolacja, gdy idziemy na warsztaty, to dostajemy kolację z dwu dań, zupę jakąś i herbatę z chlebem czy smalcem. Za wiele wszystko to to nie jest, ale ja już się przyzwyczaiłem, więc nie bywam głodny. Ja, jak Mamusi zapewne wiadomo, dostałem przydział do stolarni kolejowej. Już parę razy pracowałem, zbytnio mnie to nie zmęczyło, a byłem trochę nawet zadowolony, bo ponieważ robiłem dość prędko, więc zmieniałem heblowanie na piłowanie, piłowanie na dłubanie, dłubanie na zbieranie itd. W poniedziałek lub we wtorek skończymy robić warsztat na trzy imadła.

Dziś przed Szkołą Morską było wielkie przedstawienie. Towarzystwo Miłośników Tresury Psów urządziło pokaz czysto rasowych psów. Psy małe, duże i średnie, aportowały, siadały, kładły się i wstawały na rozkaz, tańczyły schimmy, a jeden nawet chodził na tylnych łapach w szlafmycy, opasany czerwonym pasem, z fajką w zębach. Psy były bardzo ładne, a właściciele paradni, bo każdy z tryumfem spoglądał na innych kolegów. Jeden pies policyjny łapał człowieka, który przeszedł przez plac pół godziny wcześniej, poszukał i złapał. Co prawda czasem pan ciągnął go za smyczą na ścieżkę, którą ten gość przechodził, a pies wszystkimi czterema łapami opierał się i dążył w stronę wręcz przeciwną, ale w każdym razie złapał.

Dokupiłem sobie jeszcze wieczorem w sobotę parę drobiazgów, tak że pozostało mi tylko 603.000 mkp. No i dziesięć złotych, których nie chcę sprzedawać. Mam już prawie wszystko do kreślenia oprócz cyrkli, o które prosiłem ojca, ażeby mi przesłał, ale czy Tatuś zmienił mieszkanie, czy wyjechał – nie wiem, bo odpowiedzi nie ma dotąd, a pisałem tydzień temu. Pierwsze dwie lekcje miałem bardzo nieprzyjemne z powodu braku przyrządów, bo „Łysek”[8] zrobił mi awanturę. Tutaj wszyscy mają swoje przezwiska. Nauczyciele – „Banan”[9], „Łysek”, „Dziadek”[10], nowo