Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Chwila na miłość - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
14 lutego 2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Chwila na miłość - ebook

Poruszająca najczulsze struny duszy bałkańska opowieść napisana sercem zakochanej kobiety

Czy chwila wystarczy, aby narodziła się miłość, która nie zna granic?

Porywająca historia niezwykłej miłości pomiędzy Polką i Bośniakiem, która została wystawiona na najtrudniejszą próbę. Narodziła się w wielokulturowym Sarajewie, mieście tolerancji, dialogu i otwartości, tętniącym orientalną muzyką i pachnącym aromatem mocnej kawy.

To wyjątkowo wzruszająca, przepełniona emocjami opowieść o miłości, rozłące, nadziei i wojnie. Tragizm konfliktu na Bałkanach został przedstawiony z perspektywy osób, które brały bezpośredni udział w tych wydarzeniach, ludzi, którzy stracili swoje rodziny, domy, poczucie tożsamości narodowej i przynależności do ojczyzny. Jest to także świadectwo walki o wielkie uczucie, historia o próbach nawiązania kontaktu z ukochanym przebywającym w oblężonym Sarajewie oraz o bezinteresownej pomocy i wsparciu od nieraz całkiem obcych osób.

Losy Joanny Stovrag i jej męża zainteresowały kiedyś Waldemara Milewicza − legendę polskiego dziennikarstwa − który nakręcił o nich film.

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7674-836-8
Rozmiar pliku: 5,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Rozdział I

Jeszcze żyję…

Bóg stworzył ziemię okrągłą,

byśmy zbyt daleko nie widzieli drogi.

Karen Blixen

List

– Coś przyszło do ciebie – powiedziała mama, kiedy przyjechałam z Warszawy do Krakowa na weekend. – Leży na pianinie.

Pierwszy list, który do mnie dotarł, był w niebieskiej sfatygowanej kopercie. Takich kopert już nawet w Polsce wtedy nie było. Ta wyglądała na wyciągniętą z dna szuflady, w której musiała przeleżeć dobrych parę lat. List przyszedł otwarty, bo klej był pewnie tak stary, że próba zalepienia się nie udała.

Kto i skąd miał taką archaiczną kopertę?

Widniało na niej kilka pieczątek, m.in. Chorwacki Czerwony Krzyż – Split, Organizacja Humanitarna Adra. Nadawcy nie było, ale jedno moje spojrzenie na charakter pisma, jakim zanotowano imię, nazwisko i adres, wystarczyło, żebym wiedziała…

Najdroższa moja!

Jeszcze żyję i wierz mi, że Ty jesteś tą, która pomaga mi to wszystko przetrwać.

Ciężkie czasy nastały tu u nas w Bośni. Ciężko jest żyć, a właściwie przeżyć. Człowiekowi, aby przetrzymał to wszystko, potrzebny jest ktoś, o kim może myśleć, o kim może marzyć, ktoś, dla kogo się będzie pilnował, dla kogo będzie uważał na siebie, uciekał przed granatami, kulami snajperów, których jest pełne powietrze nad Sarajewem. Tym kimś jesteś dla mnie Ty, Asiu.

Pamiętasz, jak zrobiliśmy sobie zdjęcie naszych splecionych rąk w dużym zbliżeniu? Nikt potem nie wiedział, co jest na fotografii, tylko my… Nie mam naszych zdjęć, wszystko zostało w moim mieszkaniu, z którego musiałem uciekać – w dzielnicy Pofalići od początku było niebezpiecznie. Teraz jestem u brata i szwagierki na ulicy Bjelave.

Prawie każdy gdzieś się zgłasza do obrony – do armii, która się organizuje, do obrony terytorialnej… Od końca czerwca jest powszechna mobilizacja. Kobiety z dziećmi próbują wyjeżdżać, mimo że ostatni pociąg wyruszył z Sarajewa drugiego maja. Moja bratowa z trzymiesięcznym synkiem też stara się o wyjazd. Może uda jej się dołączyć do konwoju żydowskiego. Brat robi wszystko, żeby choć ona z dzieckiem się uratowała. Kiedy on ma służbę, ja pomagam w opiece nad małym.

Kilka dni temu przedostał się do Sarajewa mój kolega – ten, który studiował prawo. Nie wiem, czy go pamiętasz… Kiedy to wszystko się tu u nas zaczęło, on był w Czarnogórze u ciotki. By dostać się stamtąd z powrotem do Sarajewa, pokonał długą drogę: przez Czarnogórę, Serbię, Macedonię, Bułgarię, Rumunię, Węgry, Chorwację, Bośnię i Hercegowinę, a na końcu przez górę Igman do miasta – ten ostatni kawałek przeszedł na piechotę. Wyobrażasz sobie, jak musiała wyglądać ta jego podróż? Ale wrócił do domu. Ciężko tu do nas teraz dojechać. Wyjechać stąd jeszcze trudniej.

W pewnym momencie wydawało mi się, że całe Sarajewo płonie. Nieba nie było widać. Nie potrafię Ci tego opisać. Wszystko, co kocham w tym mieście, jest teraz brutalnie niszczone. Pamiętasz nasze wycieczki do zoo? Kiedy ten ogień szalał, myślałem o zwierzętach. O tych małych żółwikach, które Ci się podobały, o pawiach z pięknymi ogonami. Od kolegi, który ma dom w pobliżu, wiem, że przerażające odgłosy i straszne wycie zwierząt niosą się już od dawna po całej okolicy Pionirske doline. Jeden pracownik zoo zginął, drugi został ranny. Teraz nikt z opiekunów nie chce podchodzić z jedzeniem do boksów, wszyscy się boją snajperów. My teraz też w potrzasku, jak te zwierzęta w klatkach. Polują na nas z otaczających wzgórz. Nie wiem, ile to potrwa, ale chyba niedługo.

Czy dostałaś moje wcześniejsze listy? Próbowałem wysyłać też przez Czerwony Krzyż. Pisz mi, proszę, o wszystkim.

Kocham Cię, moja najdroższa,

Sejo

PS Listy do Sarajewa chyba najszybciej dochodzą za pośrednictwem charytatywnej organizacji Adra, ul. Tepebašina br. 5, 71000 Sarajevo. Nasza poczta nie działa.

W kopercie znalazłam kawałek serwetki, na którym był dopisek od kolegi ze studiów:

Tylko Sejo i ja z naszego roku trzymamy się razem. Pozdrawiam Cię – Miroslav.

Ten list dostałam długo po wakacjach roku akademickiego 1991/92.

Dom

W te wakacje Sejo miał przyjechać do mnie do Krakowa.

Wcześniej miał skończyć studia. Miał zdać jeszcze tylko jeden egzamin. Pracę magisterską już obronił, bo u nich magisterka była możliwa przed zaliczeniem wszystkich przedmiotów. Miał wyrobić sobie paszport. Ale nie zdążył, do egzaminu też nie podszedł.

W jednej z ostatnich rozmów telefonicznych, kiedy pytałam go, jaka jest sytuacja, mówił, że bośniacki prezydent Alija Izetbegović zapewnił sarajewian, że mogą spać spokojnie, bo wojny nie będzie. „Do wojny są potrzebne dwie strony (…za rat je potrebno dvoje…), a my nie chcemy walczyć” – tak polityk uspokajał rodaków.

Mimo to 5 kwietnia 1992 roku, po licznych wcześniejszych zamieszkach i prowokacjach, w czasie demonstracji, w której za pokojem opowiadały się wieloetniczne, wielotysięczne tłumy, padły pierwsze ofiary. Snajperzy Radovana Karadžicia strzelali do uczestników pokojowego marszu, którzy podeszli pod budynek bośniackiego parlamentu. Usadowili się naprzeciwko, na dachu kultowego hotelu Holiday Inn o charakterystycznej żółto-brązowej fasadzie, wybudowanego w 1984 roku na zimowe Igrzyska Olimpijskie. Tego dnia rozpoczął się krwawy etap historii w dziejach szczycącej się wyjątkową kosmopolitycznością stolicy.

6 kwietnia Wspólnota Europejska uznała niepodległość Republiki Bośni i Hercegowiny, a demon wojny zacierał ręce i zaczynał szaleć po całym kraju. Oblężenie miasta, którego nikt się nie spodziewał, stało się faktem. Ci, którzy przebywali wtedy w Sarajewie, stali się jego zakładnikami na 44 miesiące. Pozostał tam też Sejo.

A ja planowałam pokazać mu Polskę, Kraków, a przede wszystkim chciałam, aby poznał mój dom.

Dom to dla mnie wyjątkowe miejsce. Chyba najważniejsze miejsce tu, na ziemi. Nie tylko dlatego, że było w nim moje ukochane pianino, mnóstwo książek, stuletnie meble, piękne obrazy malowane przez mamę czy wiszący w dużym pokoju, haftowany przez babcię, obraz Matki Boskiej Częstochowskiej. Mój dom przede wszystkim dawał mi miłość, spokój i poczucie bezpieczeństwa.

Od zawsze tętnił rozmowami.

Już w dzieciństwie najbardziej lubiłam wieczory spędzane w kuchni, kiedy mama opowiadała o sprawach ważnych i o drobiazgach, a my z siostrą chłonęłyśmy każde jej słowo.

Mama słuchała nas, żartowała, to ona tworzyła tę niepowtarzalną atmosferę naszego domu i nauczyła nas cenić kontakt z drugim człowiekiem. Nie tyle mówiła, co żyła tak, jakby wypowiadała na głos swoje wewnętrzne przemyślenia: „od każdego możesz się czegoś nauczyć, ale trzeba rozmawiać” albo „nie pozwalaj sobie na zostawianie niezałatwionych spraw – jak jest problem, to go nie przemilczaj, tylko porozmawiaj o nim, czas ucieka”.

Nasze pogawędki często trwały do późna w nocy. Potem, w miarę jak dorastałyśmy i nasz dom zaczęli odwiedzać rówieśnicy, również im udzielał się jego klimat. Klimat domu, w którym można było mówić i w którym było się słuchanym. Byli też i tacy, którzy się tylko przysłuchiwali. Mama mówiła wtedy: „Może w ich domach nikt nie zauważa, że mają coś ciekawego do powiedzenia, nie wiadomo, jakie są ich domy. Niech u nas też milczą, jeśli taka ich wola”. Gości w naszym domu nigdy nie brakowało.

W wakacje 1992 roku gościem honorowym miał być Sejo.

Sejo to zdrobnienie bośniackiego imienia Sead.

Radovan Karadžić (Serb) – nazywany katem Bałkanów, zbrodniarz wojenny, oskarżony przez Trybunał ONZ ds. zbrodni wojennych w byłej Jugosławii na 40 lat pozbawienia wolności m.in. za oblężenie Sarajewa oraz masakrę muzułmańskich mężczyzn i chłopców w Srebrenicy. Był jednym z twórców, a następnie prezydentem Republiki Serbskiej w Bośni i Hercegowinie. Z zawodu lekarz psychiatra.Rozdział II

Stypendium do Sarajewa

Podobne do niego wśród miast nie powstało

saraj (pałac) wśród źródeł i ogrodów, jedyny na świecie…

Muhamed Nerkesija

To nie było takie oczywiste

– Słyszałam, że trafiło ci się Sarajewo! – Danka podbiegła do mnie na korytarzu w Collegium Paderevianum cała rozentuzjazmowana. – Szczerze ci zazdroszczę, bo byłam tam z zespołem folklorystycznym Semafor. Ty to zawsze masz szczęście.

– Uważasz, że Sarajewo jest lepsze niż Zagrzeb? – zapytałam niepewnie.

– Oczywiście, nie ma porównania! Gdybym tak ja mogła pojechać… – Spojrzała na mnie uważnie i zmieniła ton. – Ale widzę, że ty coś nie jesteś zachwycona.

– Nie, tylko po prostu myślałam, że jeśli już, to będzie to Zagrzeb. Przecież UJ utrzymuje kontakty z Uniwersytetem w Zagrzebiu – tłumaczyłam się.

– Zagrzeb to trochę jak Kraków, zresztą sama wiesz, a Sarajewo… – rozmarzyła się moja koleżanka z roku.

Rodzice zostawili mi wolną rękę, jakby chcieli, żebym tę decyzję podjęła sama. Wysłuchiwali moich rozterek, ale niczego nie sugerowali. Wiedziałam, że wielu studentów chętnie skorzystałoby z takiej okazji. W drugiej połowie lat 80. wyjazd na studia do Jugosławii to naprawdę była wręcz niepowtarzalna okazja. Tymczasem ja wcześniej w ogóle o tym nie myślałam.

W sekretariacie na slawistyce trzeba było potwierdzić gotowość do wyjazdu lub zgłosić rezygnację. A mnie decyzja nie przychodziła łatwo. Byłam wcześniej na praktykach językowych w Zagrzebiu, Zadarze i Belgradzie. To była fantastyczna sprawa, jeśli chodzi o kształcenie języka – wystarczyły dwa tygodnie, a studenci się rozgadywali i studiowanie wchodziło w głębszą, jakże satysfakcjonującą fazę.

W moim przypadku efekty praktyk były niewątpliwie pozytywne, gdyż na pierwszym roku trafiłam na lektora o imieniu Božidar, który niestety tak prowadził zajęcia, że nie kontakty z nim, a jedynie wyjazdy do dawnej Jugosławii były dla studentów bożym darem.

Patrząc z innej strony, w czasie tych wyjazdów duże wrażenie robiły na mnie wystawy sklepowe. Po powrocie mówiłam, że dostawałam na ich widok oczopląsu, gdyż dla wielu Polaków, w tym i dla mnie, Jugosławia była wówczas niczym Zachód.

Sarajewa nie znałam. Jeździłam do Jugosławii z grupami turystycznymi, ale akurat nie do stolicy Bośni i Hercegowiny. Poza tym nigdy nie wyjeżdżałam na dłużej, nie spędzałam świąt poza domem, nie mieszkałam w akademiku. Tu, w Krakowie, miałam swoje grono przyjaciół, nie chciałam ich zostawiać, a przede wszystkim nie chciałam zostawiać mojego domu.

– I co, zdecydowałaś się? – zapytał szwagier jednego wieczoru.

– Jeszcze nie – odparłam.

Wyszedł, lecz po chwili wrócił, niosąc encyklopedię, albumy, przewodniki i mapę. Nieproszony, zaczął czytać na głos.

– Wojtek, przecież ja to wszystko wiem, właśnie o tym są moje studia – przerwałam mu, zniecierpliwiona.

– To nad czym się zastanawiasz? – Teraz ja wyczułam w jego głosie lekką irytację. – Jak będzie ci źle, to po prostu wrócisz. Kupisz sobie bilet na pociąg i w najzwyklejszy w świecie sposób wrócisz. A nawet, jak będziesz chciała, to przyjedziemy po ciebie z Moniką autem. To tylko tysiąc kilometrów. Twoja siostra uwielbia prowadzić samochód, więc nawet nie będę musiał jej namawiać. Po prostu nastaw się dobrze i ruszaj w drogę – zakończył zdecydowanie i zajął się wynoszeniem literatury, którą przed chwilą przytaszczył.

Nazajutrz rano potwierdziłam u pani Ani w sekretariacie slawistyki, że jadę.

Kraków – Sarajewo

W kawiarni Ratuszowej na krakowskim Rynku pożegnałam się z Miśkiem, Żółtym i Ptaszkiem – moimi drogimi kolegami z V LO. Obiecałam napisać zaraz po przyjeździe. Jeden cały wieczór poświęciłam na spotkanie z koleżankami, z których każda miała dla mnie jakąś radę albo prośbę, typu: „Nie zakochuj się od razu!”, „Koniecznie pojedź do Dubrownika!”, „Przywieź mi orientalny dywanik z Sarajewa!”, „Nie żałuj na znaczek, pisz!”, „Kup dla mojego chłopaka czapkę z wilczkiem Vučko z olimpiady!” i tym podobne.

Pakowanie nie szło mi zupełnie. Miałam jeszcze wybrać się na ostatnie zakupy najpotrzebniejszych rzeczy, ale zwlekałam do ostatniej chwili.

– Zrób listę, a ja ci wszystko kupię. – Moja przyjaciółka Dominika, widząc, że nie mam do niczego głowy, przyszła mi z pomocą. A w tamtych czasach robienie zakupów wcale nie było takie łatwe jak dziś. Chcąc zdobyć coś konkretnego, trzeba się było nachodzić i do tego jeszcze mieć szczęście, żeby akurat konkretna rzecz była w sklepie. Dominice udało się nabyć kilka par dobrych jakościowo rajstop, za co byłam jej bardzo wdzięczna, bo wtedy jeszcze puszczone oczka oddawało się do punktów repasacji.

Wzięłam ze sobą radiomagnetofon. Jak nie będę tam miała z kim rozmawiać, to chociaż będę słuchać radia i kaset – pocieszałam sama siebie.

Na dworzec odwiózł mnie ojciec. Krótkie pożegnanie i na miękkich nogach wsiadłam do wagonu. Jechałam pociągiem z Katowic z przesiadką w Belgradzie.

Do Sarajewa dotarłam nad ranem.

Było chłodno, miasto pokrywała cienka kołderka śniegu. Rześkie powietrze odczułam jako pokrzepiające. Wyraźnie postawiło mnie do pionu po długiej podróży. Wznoszące się wokół góry – Trebević, Igman, Bjelašnica, Jahorina – jakby zapewniały mnie: chronimy cię, otulamy, nie będzie ci tu źle.

Do pętli tramwajowej na szczęście nie było daleko. Miałam ze sobą żółty plecak – komin, niesamowicie ciężki. Po Sarajewie jeździły czerwone tramwaje. Już wtedy zauważyłam, że nie osiągają zbyt dużej prędkości, tylko spokojnie, niespiesznie suną po szynach. Co chwilę podbiegali do nich spóźnieni pasażerowie płci męskiej, młodzi, śniadzi i przystojni, i na siłę otwierali drzwi, wskakując do środka, albo jechali na stopniach na zewnątrz, chwytając punkt zaczepienia jedną ręką. Podjechałam do przystanku Skenderija, cofnęłam się kawałek i z prawej strony odnalazłam małą uliczkę pnącą się lekko pod górę, a na niej sekretariat ds. współpracy międzynarodowej w dziedzinie naukowo-technicznej i kulturalno-oświatowej przy Uniwersytecie w Sarajewie. Tam miałam skierować swoje pierwsze kroki po przyjeździe.

Rytm pierwszych dni

Nie od razu przydzielono mi akademik. Najpierw musiałam przejść swoistą kwarantannę – różnego rodzaju badania lekarskie, m.in. prześwietlenie płuc, badanie krwi. Nawet sprawdzano mi ręce, czy nie ma na nich śladów kłucia, by dowiedzieć się, czy nie biorę narkotyków. Akurat to ostatnie mnie rozbawiło.

– Czy wyglądam na samobójczynię? – zapytałam lekarkę.

– Obyś tak mówiła przez całe życie. Ale ręce musisz mi pokazać.

Kilkakrotnie więc z samego rana wspinałam się ulicą Kralja Tomislava na Medicinski fakultet, by tam dać się gruntownie przebadać i zebrać wszystkie wymagane papierki.

Zakwaterowano mnie na początek w hotelu Beograd. Mój pobyt tam trwał prawie dwa tygodnie, bo tyle musiałam czekać na wyniki wszystkich badań. Dopiero po otrzymaniu pokoju w akademiku miałam się zgłosić na Wydziale Filozoficznym Uniwersytetu w Sarajewie.

Przymusowy wolny czas postanowiłam poświęcić na zwiedzanie miasta, zresztą musiałam coś ze sobą zrobić.

Niewiele wtedy mówiłam, bo po prostu nie miałam do kogo. Było to więc kilka grzecznościowych zwrotów w hotelu, parę zdań przy zamawianiu jedzenia, ewentualnie kupowaniu widokówek, na które czekali moi krakowscy przyjaciele. Dużo słuchałam radia. W holu hotelu stał telewizor, więc również przed nim samotnie spędzałam czas. Ten okres, przyznaję, wcale nie był dla mnie łatwy. Będąc jednak od dzieciństwa przyzwyczajoną do maksymalnego wykorzystywania czasu, gdyż chodziłam równolegle do dwu szkół – zwykłej i muzycznej, narzuciłam sobie pewien rytm.

Z samego rana, jeszcze przed śniadaniem, szłam na godzinę siódmą do kościoła sv. Josipa (św. Józefa), który znajdował się przy przystanku Marijin dvor.

Szybko nauczyłam się uczestniczyć we mszy św. w obcym języku. O tej porze w świątyni przebywały głównie starsze kobiety – co zresztą wcale mnie nie dziwiło, natomiast dla nich sporym zaskoczeniem było pojawienie się w kościele osoby młodej. Później bowiem zauważyłam, że do kościołów chodziło bardzo mało ludzi, a tym bardziej młodzieży. Jeżeli w ogóle przychodzili, to tylko w niedziele. Była to spuścizna po epoce marszałka Tity, który tłumił życie religijne, zakazał nauczania religii w szkołach, a duchownych inwigilował i wysyłał do więzień.

Od pierwszych dni czułam więc na sobie zaciekawione spojrzenia rozmodlonych staruszek. Na znak pokoju podawały mi swoje kościste, spracowane dłonie z uśmiechem i aprobatą, wymawiając nabożnym szeptem mir s tobom. Wiedziały, że jestem przyjezdna, ale dawały mi do zrozumienia, że to nieważne, skąd jestem ani jak się nazywam. Zawsze wybierałam miejsce w trzeciej ławce. Kiedy któregoś dnia było ono zajęte, a ja podchodziłam do ołtarza, kobieta w czarnej chusteczce z dezaprobatą skierowała spojrzenie na osobę tam siedzącą, a do mnie machnęła przyjacielsko ręką, zapraszając tym gestem, bym usiadła obok niej w pierwszym rzędzie.

Tak jak spotkane w kościele starsze sarajewianki, tak i całe Sarajewo wyciągało do mnie przyjazną dłoń.

Samo niezwykle różnorodne, przyzwyczajone do akceptowania inności, było otwarte i tą otwartością mnie ujmowało.

Sarajewo przed wojną było niesamowitym miejscem, panował tam duch dialogu, tolerancji i zrozumienia. W tym mieście było miejsce dla „innego” człowieka, miejsce dla jakiejkolwiek inności, nie tylko narodowej czy religijnej, i to się odczuwało na każdym kroku. Ja tak właśnie zapamiętałam to miasto.

Codziennie rano w restauracji hotelowej zamawiałam do śniadania čaj od kamilice, czyli rumianek, lub čaj od šipurka, czyli herbatę z dzikiej róży. Herbaty, do jakiej przywykłam w Polsce, nie było. W Sarajewie mówi się, że herbatę pijają tylko chorzy, więc kelnerki pewnie widziały w moim zachowaniu coś dziwacznego, ale bynajmniej nie dawały mi tego odczuć.

Mój hotel znajdował się w centrum miasta. Teatry: Pozorište mladih, Bosansko narodno pozorište, a nawet Kamerni teatar 55 były na wyciągnięcie ręki. Do tego wystarczyło przejść zaledwie kilka kroków, by znaleźć się przy rzece Miljacce, wzdłuż której wiódł bulwar Obala Vojvode Stepe. Można nim było dotrzeć aż do budynku Gradskiej Vijećnicy, czyli dawnego ratusza miejskiego, gdzie mieściła się Biblioteka Narodowa i Uniwersytecka. Gmach był okazały, koloru żółtego, w stylu pseudomauretańskim. Z lewej jego strony rozciągała się stara dzielnica handlowa Baščaršija ze swoim bogactwem nagromadzonych tam orientalnych zabytków, z prawej zaś – zbudowany z kamienia, jeden ze starych sarajewskich mostów – Šeher-ćehajina ćuprija.

Czekając na wyrobienie miesięcznego biletu tramwajowego, bo tramwajem miałam dojeżdżać z akademika na uniwersytet, zaczęłam poznawać miasto na piechotę.

Któregoś dnia, kiedy wyszłam na codzienne zwiedzanie, z księgarni, znajdującej się przy tej samej ulicy co hotel Beograd, buchnęła muzyka: I tebe sam sit kafano… Jeszcze wtedy nie wiedziałam, że to śpiewa urodzony w Sarajewie piosenkarz Haris Džinović, popularny wykonawca muzyki folkowej oraz cygańskiej. Jego wibrujący głos zadziałał jak magnes. Weszłam i bez namysłu kupiłam kasetę. Z okładki uśmiechnął się do mnie wąsacz w białej koszuli i charakterystycznym czarnym kapeluszu. Gdy wychodziłam, leciał już następny przebój: Sjećas li se one noći…

Sarajewo powoli zaczynało mnie przenikać, wpływać na rytm mojego oddechu, by już zawsze przyciągać mnie swoją aurą. Stawałam się entuzjastką tego miasta, jeszcze wtedy nie zdając sobie z tego sprawy.

Pierwsze listy, które wysłałam do domu i przyjaciół, były w optymistycznym tonie. Odpisali mi, że się cieszą, bo przecież jechałam tam z ponurą miną.

Zadumać się nad Bośnią

Na wykładach z historii Słowian często słyszałam, że Bośnię, leżącą w środkowej części dawnej Jugosławii, nazywano krainą zapomnianą przez Boga i ludzi – bo niedostępną, położoną za górami…

Jednak to właśnie ona była sceną, na której rozgrywało się wiele dramatycznych wydarzeń. Więc może Bóg o niej nie zapomniał, tylko doświadczając ją przez wiele cierpień, w sposób dla ludzi niepojęty realizował swój własny plan – takie myśli krążyły mi po głowie w czasie samotnych wędrówek po stolicy tego tajemniczego kraju.

Obszar Bośni w starożytności zamieszkiwały plemiona Ilirów, Traków i Celtów, następnie Rzymian, zaś na przełomie VI i VII w. został opanowany przez Słowian. Pierwszy wzmiankował o Bośni żyjący w X w. bułgarski filozof i pisarz Konstantyn Porfirogeneta. Po okresie wpływów chorwackich i bułgarskich przeszła ona na krótko pod władzę Bizancjum, by już od XII w. coraz bardziej uniezależniać się od dominacji węgiersko-chorwackich władców i rozkwitnąć w XIV w. za króla Stjepana Tvrtka I.

W podręcznikach zawsze dużo miejsca poświęcano pierwszym trudnym doświadczeniom, jakie przyniósł Bałkanom najazd Turków w XV w. i ich panowanie aż do lat 70. XIX w.

Dlaczego?

Bo doprowadził on do sytuacji, że na tym obszarze – na styku kultur, wyznań i wpływów Zachodu i Wschodu, gdzie już mieszały się ze sobą i współistniały odmienne światy – również świat islamu musiał znaleźć swoje miejsce.

Dlatego obok chrześcijan, zarówno prawosławnych, jak i katolików, a także mniej licznych wyznawców judaizmu, żyli w Bośni muzułmanie – ludność słowiańska, która przed wiekami została zmuszona do przejścia na islam.

Od stuleci w mieszkańcach tej republiki musiała się rozwijać i rozwijała się wzajemna tolerancja.

W Jugosławii, składającej się z sześciu republik, programowo ateistycznej, bynajmniej nie pielęgnowano wiary przodków, ale różne religie współżyły ze sobą, przy czym największą różnorodnością charakteryzowała się właśnie Bośnia. Josip Broz Tito, stojąc na czele wielonarodowego państwa i chcąc jednać skłócone, wzajemnie pokrzywdzone w czasie II wojny narody, świadomie promował małżeństwa mieszane, których na obszarze Bośni i Hercegowiny było bardzo dużo.

Spacerując po Sarajewie, odnajdywałam wszystko to, o czym uczyłam się na studiach, i obserwowałam tę swego rodzaju symbiozę, w jakiej żyli Bośniacy, czyli: bośniaccy Muzułmanie, bośniaccy Chorwaci i bośniaccy Serbowie.

Na ulicach zauważyłam wielu Romów, zwłaszcza romskich dzieci, którym sarajewianie co chwilę wkładali do rączek drobne dinary.

Część mieszkańców czuła się Jugosłowianami i była z tego dumna. Wszyscy oni żyli tam obok siebie. Do początku lat 90., zanim odgrzebano kwestie nacjonalistyczne, nikt nie musiał określać się ani etnicznie, ani narodowo, ani nawet religijnie.

Przyglądałam się temu światu z ukrycia, bo przecież ja byłam tą z zewnątrz i rola obserwatora była dla mnie bezpieczna i najbardziej odpowiednia – wtedy jednak nawet nie przypuszczałam, że ten świat, ta bośniacka mozaika, stanie się moim światem.

Ciąg dalszy w wersji pełnej

Bośniaccy Muzułmanie – wyraz pisany wielką literą oznacza naród słowiański, potomków mieszkańców Bośni, którzy w XV w., gdy Turcy zalali Bałkany, przyjmowali islam. Robili to pod naciskiem, a często też ze względów ekonomicznych, gdyż nie-muzułmanie musieli płacić większe podatki. Konstytucja Socjalistycznej Federacyjnej Republiki Jugosławii w roku 1974 uznała bośniackich Muzułmanów za naród konstytutywny, obok bośniackich Chorwatów i bośniackich Serbów. Wyznawca islamu to muzułmanin – wyraz pisany małą literą, jak katolik czy prawosławny. Do społeczności południowosłowiańskiej wyznającej islam odnosi się też nowsze określenie Boszniacy.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: