Lew kontra święty - Pawieł Basiński - ebook + książka

Lew kontra święty ebook

Pawieł Basiński

0,0

Opis

 

 

Na przełomie XIX i XX wieku były w Rosji dwa miejsca, do których ciągnęły pielgrzymki: Jasna Polana i Kronsztad. Dlaczego tłumy ludzi szły właśnie do Lwa Tołstoja i do ojca Jana Kronsztadzkiego? Znany pisarz i publicysta Pawieł Basiński, autor bestselleru Lew Tołstoj. Ucieczka z raju (za który otrzymał nagrodę Bolszaja Kniga) przedstawia historię wzajemnych relacji najznakomitszego wówczas pisarza i kapłana najbardziej ukochanego przez lud, którzy stali się zagorzałymi wrogami.

Na czym polega religia Tołstoja? Czy Cerkiew nałożyła na niego ekskomunikę? Jak wyglądały słynne wspólne spowiedzi Jana Kronsztadzkiego? Czy istotnie był cudotwórcą, czy to tylko legenda?

Książkę ilustrują unikatowe fotografie ze zbiorów Państwowego Muzeum Lwa Tołstoja w Moskwie i z Centralnego Państwowego Archiwum Dokumentów Audiowizualnych w Sankt Petersburgu.

 

Przytaczam w swojej książce cytat z dziennika Jana Kronsztadzkiego z 1908 roku, gdzie prosi on Boga, żeby zabił Lwa Tołstoja. Sam fakt, że kapłan modli się do Boga o śmierć innego człowieka, jest bezprecedensowy. Świadczy o tym, jak bardzo Jan Kronsztadzki nie lubił, powiem więcej, nienawidził Tołstoja. W swoich licznych kazaniach, artykułach, broszurach nazywał go szatanem, fałszywym lisem, lwem ryczącym, który chce pożreć rosyjską młodzież. Uświadomiłem sobie, jaka to mocna historia.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 740

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Tytuł oryginałuСВЯТОЙ ПРОТИВ ЛЬВА.ИОАНН КРОНШТАДТСКИЙ И ЛЕВ ТОЛСТОЙ.ИСТОРИЯ ОДНОЙ ВРАЖДЫ
Przekład HANNA JANKOWSKA
Redaktor prowadzący: ADAM PLUSZKA
Redakcja MAGDALENA JANKOWSKA
Korekta ANNA MIRKOWSKA, JAN JAROSZUK
Projekt okładki i stron tytułowych: PIOTR ZDANOWICZ
Łamanie | manufaktu-ar.com
Książka ukazała się dzięki dofinansowaniu Instytutu Tłumaczeń w Rosji
Святой против Льва. Иоанн Кронштадтский и Лев Толстой. История одной вражды Copyright © Pawieł Basinski, 2013 Książka ukazała się dzięki porozumieniu z agencją literacką Banke, Goumen & Smirnova (www.bgs-agency.com) Copyright © for the translation by Hanna Jankowska Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Marginesy, Warszawa 2016
Warszawa 2016 Wydanie pierwsze
ISBN 978-83-65586-59-9
Wydawnictwo Marginesy ul. Forteczna 1a 01-540 Warszawa tel. (+48) 22 839 91 27 e-mail:[email protected]
Konwersja:eLitera s.c.

Nie można kuleć na obie nogi. Nie można kochać jednocześnie Lwa Tołstoja i Jana Kronsztadzkiego.

Nikołaj Leskow w rozmowie z Lidią Wiesielitską

ZAMIAST PRZEDMOWY

CAR SIĘ ŚMIEJE

We wspomnieniach Iwan Zacharin – radca stanu, były naczelnik oddziałów Ziemskiego Banku Włościańskiego w Wilnie, Kownie, Orenburgu i Stawropolu, a także prozaik i dramaturg, posługujący się pseudonimem Jakunin – przytacza rozmowę cara Aleksandra III z hrabiną Aleksandrą Andriejewną Tołstoj, ciotką Lwa Tołstoja w drugiej linii, słynną Alexandrine, arystokratką, damą dworu, wychowawczynią wielkiej księżnej Marii Aleksandrowny.

Alexandrine słynęła na dworze nie tylko z wielkiej pobożności i zamiłowania do działalności dobroczynnej, ale i z nieprzeciętnego umysłu, gustu literackiego oraz niezależnego charakteru – cechy wyróżniającej cały ród Tołstojów.

Do komnat damy dworu prowadziło oddzielne przejście przez szklaną napowietrzną galerię, łączącą Pałac Zimowy z Ermitażem. Car zaszedł do Alexandrine, żeby zasięgnąć rady w sprawie publikacji Sonaty Kreutzerowskiej Tołstoja, zakazanej przez cerkiewną cenzurę.

„Pozwoliłam sobie wyrazić pozytywną opinię i powiedziałam carowi, że cała Rosja już czytała i czyta to opowiadanie, więc zezwolenie może tylko zmniejszyć jego popularność wśród publiczności, która chętnie poluje na wszystko, co zakazane”.

Kobiety w Rosji często okazywały się mądrzejsze od mężczyzn. Na druk Sonaty Kreutzerowskiej zezwolono, ale dopiero w kolejnym tomie dzieł wybranych Tołstoja.

Rozmowa zeszła na niezwykłą popularność Lwa Tołstoja w Rosji. Zbliżał się rok 1891.

– Kto pani zdaniem zalicza się do najwybitniejszych i najpopularniejszych ludzi w Rosji? – zapytał car Aleksandrę Andriejewnę. – Znając pani szczerość, jestem pewien, że powie mi pani prawdę. Proszę tylko, rzecz jasna, nie wymieniać mnie.

– Nie zrobię tego.

– Kogo więc pani wymieni?

– Po pierwsze, Lwa Tołstoja.

– Tak przypuszczałem. A dalej?

– Jeszcze jednego człowieka.

– Kogo?

– Ojca Jana z Kronsztadu.

Car się roześmiał.

– Nie przyszło mi to na myśl. Ale się z panią zgadzam.

Zacharina nie było przy tej rozmowie. Niedługo przed śmiercią hrabiny dopuszczono go do jej archiwum i stamtąd (a także z rozmów z Aleksandrą Andriejewną) zaczerpnął ten epizod. Jako literat nie wytrzymał i nieco go ubarwił. We wspomnieniach damy dworu rozmowa wypada bardziej sucho. Ale i Alexandrine zauważa, że cara rozśmieszyło wymienienie Jana z Kronsztadu. Hrabina Tołstoj pisze nawet: „Monarcha bardzo się śmiał”.

Śmiał się, ale przyznał jej rację! „Bez względu na ogromną różnicę między tymi ludźmi, którzy mieli tylko jedną wspólną cechę: do jednego i drugiego członkowie wszystkich stanów zwracali się po radę”.

„Niemało cudzoziemców – wspominała hrabina Aleksandra Tołstoj – przyjeżdżało tu w tym celu i często się zdarzało, że zgłaszali się do mnie, wyobrażając sobie, że zaproteguję ich u Lwa Tołstoja, jako że noszę to samo nazwisko. Mówiłam im zwykle, że moja pomoc w ogóle nie jest potrzebna, ponieważ Lew Nikołajewicz przyjmuje wszystkich bez wyjątku”.

Być może wszystkich bez wyjątku przyjmowałby także Iwan Iljicz Siergijew, sławny protojerej, proboszcz soboru Świętego Andrzeja w Kronsztadzie, gdyby to było możliwe. O ile Lwa Tołstoja odwiedzały codziennie w Jasnej Polanie dziesiątki ludzi, o tyle ojca Jana wciąż oblegały wielotysięczne tłumy. Nieważne, gdzie się akurat znalazł w trakcie swoich licznych podróży – w Kronsztadzie, Samarze, Wołogdzie, Jarosławiu czy innych rosyjskich miastach. Gdyby do Lwa Tołstoja ciągnęło tylu ludzi, ilu codziennie przybywało (przypływało) do Kronsztadu, z przepięknej Jasnej Polany nie ostałoby się ani jedno drzewo, ani krzewinka, ani kwiatek, ani trawka – wszystko by rozdeptali. Odpowiadając na pytanie władcy, hrabina Tołstoj powinna więc była w istocie wymienić najpierw ojca Jana, a dopiero potem swojego krewnego.

Daleka ciotka Lwa Tołstoja, Aleksandra Andriejewna Tołstoj, dama dworu cesarskiego. Sankt Petersburg, 1866 (1867).

Trudno sobie jednak wyobrazić reakcję monarchy na taką odpowiedź. W końcu znał i kochał swojego Tołstoja. Jeszcze jako młodziutki carewicz szlochał nad Opowiadaniami sewastopolskimi, a jako człowiek dojrzały dosłownie płakał przy czytaniu na głos dramatu Ciemna potęga (zresztą, decyzją państwowej cenzury, dopuszczonego z początku do wystawiania wyłącznie w teatrach domowych). Car nie lubił, kiedy podwładni donosili mu o nieprawomyślnych utworach hrabiego, które już w połowie lat osiemdziesiątych zaczęły się ukazywać za granicą, a także nielegalnie w Rosji. „Nie – mówił – mój Tołstoj czegoś takiego nie napisze”. Nie ulega najmniejszej wątpliwości, że za życia Aleksandra III nie mogłoby w żadnym wypadku dojść do odłączenia Tołstoja od Cerkwi.

We wspomnieniach hrabiny znalazł się i inny ciekawy epizod, dobrze charakteryzujący stosunek cara do Tołstoja. W 1892 roku na łamach londyńskiego „Daily Telegraph” ukazał się w kiepskim przekładzie artykuł Tołstoja O gołodie [O głodzie], którego w Rosji nie mogło opublikować nawet specjalistyczne czasopismo „Woprosy fiłosofii i psichołogii”. Prawicowa gazeta „Moskowskije wiedomosti” wydrukowała fragmenty artykułu w tłumaczeniu z angielskiego, choć oryginalny tekst znajdował się w kraju. Z tych fragmentów oraz komentarzy do nich wynikało, że Tołstoj nie tyle troszczy się o głodujących chłopów, ile wzywa do obalenia prawowitej władzy. Wybuchł potworny skandal. Nawet bibliotekarz Muzeum Rumiancewskiego, filozof Nikołaj Fiodorow przy spotkaniu z Tołstojem nie chciał podać mu ręki. Co dopiero mówić o konserwatywnej części społeczeństwa! Do gabinetu ministra spraw wewnętrznych napłynęła masa donosów. Zgodnie z ówczesnym prawem po wnikliwym śledztwie Tołstojowi groziło co najmniej zesłanie w najdalsze rejony Imperium Rosyjskiego. Wtedy ciotka, jak już nieraz bywało, rzuciła się bratankowi na odsiecz. „Zajechawszy do hrabiego Dmitrija Andriejewicza Tołstoja[1], ówczesnego ministra spraw wewnętrznych, zastałam go pogrążonego w myślach” – wspominała.

– Doprawdy, nie wiem, co mam zrobić – powiedział hrabinie. – Proszę przeczytać te donosy na Lwa Nikołajewicza Tołstoja. Pierwsze, które mi przysłano, schowałem pod sukno, ale nie mogę przecież ukrywać tego wszystkiego przed carem.

Reakcja władcy przeszła oczekiwania zarówno ministra, jak i damy dworu. „Proszę nie ruszać Lwa Tołstoja. Nie mam zamiaru robić z niego męczennika i wywołać oburzenia całej Rosji, które skrupi się na mnie” – oznajmił. „Jeśli zawinił, tym gorzej dla niego”.

„Dmitrij Andriejewicz szczęśliwy wrócił z Gatczyny – wspominała hrabina – bo w razie jakichkolwiek sankcji i do niego oczywiście byłyby pretensje”.

Czyje pretensje? Całej Rosji? Czy tylko cara? Jedno jest oczywiste: władcy nie spodobał się raport ministra. A decyzja, którą podjął Aleksander III, dawała powód do radości. Był to szlachetny uczynek ze strony nie tyle cara, ile oświeconego arystokraty. Europa to doceniła.

„Z jaką radością – wspominała hrabina Tołstoj – zaczęłam pisać do wszystkich krajów Europy i za ocean, że hrabia Lew Tołstoj spokojnie żyje w Jasnej Polanie i że wielkoduszny car nawet go nie upomniał”.

Kiedy jednak wielkoduszny car umierał w Lewadii w październiku 1894 roku, nie wezwano do niego Tołstoja, lecz ojca Jana z Kronsztadu. Nie pisarza i filozofa, ale spowiednika i cudotwórcę. Nie Tołstoj, ale Jan z Kronsztadu trzymał ręce nad głową cierpiącego władcy, łagodząc dokuczliwy ból. I to nie autor Sonaty Kreutzerowskiej udzielił mu komunii przed śmiercią, lecz autor Mojego życia w Chrystusie. Gdyby naprawdę stał się cud i car by przeżył, nie wiadomo, kto zyskałby według niego miano „najwybitniejszego człowieka w Rosji”.

Gabinet Lwa Tołstoja w Jasnej Polanie. 1908. Po lewej na ścianie wisi reprodukcja Madonny Sykstyńskiej, podarunek od ciotki Aleksandry Tołstoj.

Wróciwszy z Krymu z ciałem zmarłego cara, ojciec Jan powiedział jednej z gazet: „Wskrzeszałem martwych, ale cara batiuszki nie udało mi się u Pana Boga wymodlić. Niech będzie Jego święta wola”.

Czternaście lat później ten sam spowiednik i cudotwórca, który na Krymie starał się uratować przed śmiercią jednego chorego, będzie w swoim dzienniku życzył innemu rychłego zgonu: „Panie Boże, nie dopuść, żeby Lew Tołstoj, heretyk nad heretykami, dożył do święta Narodzin Najświętszej Bogurodzicy...”.

Było to we wrześniu 1908 roku, obchodzono właśnie osiemdziesiąte urodziny Tołstoja. Jubilat poważnie chorował. Nogi odmówiły mu posłuszeństwa, do gości był wożony w specjalnym fotelu na kółkach. Zachowała się kronika filmowa, która pokazuje, jak sędziwego, słabego Tołstoja wywożą na taras domu w Jasnej Polanie. Chory ledwo się uśmiecha, macha do reporterów... O jego chorobie wciąż pisały gazety i Jan z Kronsztadu musiał o niej wiedzieć. Ale Tołstoj przeżył. Za to pod koniec 1908 roku umarł ojciec Jan.

Ciało zmarłego z wielkimi honorami, niemal takimi, jakie należą się carowi, przewieziono przez skutą lodem Zatokę Fińską z Kronsztadu do Petersburga i pochowano w założonym przez niego żeńskim monasterze w specjalnej kaplicy – grobowcu z białego marmuru, do której doprowadzono oświetlenie elektryczne. Takiej czci nie zaznał żaden rosyjski duchowny w historii kraju.

Naród szczerze kochał Jana z Kronsztadu. Miliony ludzi jeszcze za życia uważały go za świętego. Czechow wspominał, że na Sachalinie w każdej izbie widział jego portrety wiszące obok ikon. Ale kiedy cała Rosja opłakiwała ukochanego batiuszkę, Lew Tołstoj, szczerze kochający lud rosyjski, pisał w Jasnej Polanie, że „człowiek nazywający się rosyjskim imperatorem wyraził życzenie, żeby zmarły niedawno poczciwy staruszek [wyróżnienia moje – przyp. aut.] z Kronsztadu został uznany za świętego, a Synod, czyli zgromadzenie ludzi w pełni przekonanych o tym, że mają prawo i mogą nakazywać milionom ludzi, w co mają wierzyć, postanowił w całym kraju obchodzić rocznicę śmierci tego staruszka, żeby z trupa tego staruszka uczynić przedmiot narodowego kultu”.

Miną kolejne dwa lata. Późną jesienią 1910 roku Tołstoj ucieknie z Jasnej Polany – do monasteru. Najpierw do Pustelni Optyńskiej, później do Szamordina. Zostałby tam, gdyby nie kilka absurdalnych i przypadkowych okoliczności. Po ucieczce z Szamordina zabraknie mu sił, wysiądzie na stacji Astapowo i umrze. Przeżyje swojego rywala o dwa lata.

Tak zakończy się jedna z najbardziej niewiarygodnych historii w religijnej i społecznej historii Rosji, którą przyszły biograf Jana z Kronsztadu nazwie „bitwą gigantów”, a której początkiem była niewinna rozmowa cara Aleksandra III z hrabiną Tołstoj o tym, kto jest w Rosji najwybitniejszy i najpopularniejszy. Choć tak naprawdę zaczęło się to o wiele wcześniej.

ROZDZIAŁ 1

ŚWIĘTY LEON, PAPIEŻ

Być znów małym, i do mamy, takiej, jak ją sobie wyobrażam. Tak, mateńko, do której nigdy się w ten sposób nie zwróciłem, bo nie umiałem jeszcze mówić. Tak, to ona, moje najwyższe wyobrażenie o czystej miłości, ale nie tej chłodnej, Bożej, tylko ziemskiej, ciepłej, macierzyńskiej. Do niej rwała się moja lepsza, zmęczona dusza. Ty, mateńko, przytul mnie.

Notatka Lwa Tołstoja na skrawku papieru, 1906

Madonna na krześle

Michaił Dunajew, związany z Cerkwią historyk literatury rosyjskiej, pisze: „Sam Tołstoj przyznał, że jako piętnastoletni chłopiec nosił na szyi zamiast krzyżyka medalion z portretem Rousseau. Ubóstwiał myśliciela z Genewy”.

Skąd wzięło się to własne wyznanie, które dość często rozpowszechniają wrogowie Tołstoja? Powołują się na pierwszy tom jego biografii, którą Pawieł Biriukow wydał jeszcze za życia autora Wojny i pokoju. Biriukow był przyjacielem rodziny Tołstojów, podczas pracy nad biografią osobiście kontaktował się z pisarzem, dlatego świadectwo to ma szczególną wagę. W rzeczywistości relacja Biriukowa przedstawia się następująco: w 1901 roku odwiedził Tołstoja w Jasnej Polanie Francuz Paul Boyer, który następnie opublikował w genewskiej gazecie „Le Temps” swoje wrażenia z trzech dni spędzonych w jego towarzystwie.

Przytoczył słowa wypowiedziane przez Tołstoja:

Rousseau niesprawiedliwie potraktowano, nie uznano wielkości jego myśli, oczerniano go na wszelkie sposoby. Przeczytałem całego Rousseau, wszystkie dwadzieścia tomów, w tym Słownik muzyczny. Zachwycałem się nim; więcej, ubóstwiałem go. Mając piętnaście lat, nosiłem na szyi zamiast krzyżyka medalion z jego portretem. Wiele stron jego autorstwa jest mi tak bliskich, że wydaje mi się, iż sam je napisałem.

Ale wiarygodność tego wyznania budzi duże wątpliwości. Po pierwsze, pochodzi ono z drugiej ręki. Po drugie, jeśli Tołstoj coś takiego powiedział, to ujął sobie kilka lat. Po raz pierwszy sięgnął po Rousseau w marcu 1847 roku, jako osiemnastolatek.

Od trzynastego roku życia Lew razem ze starszymi braćmi i siostrą mieszkał w Kazaniu u cioci Piełagiei Iljiniczny Juszkowej, rodzonej siostry ich przedwcześnie zmarłego ojca, która zaopiekowała się nieletnimi Tołstojami. Piełagieja Juszkowa była kobietą światową, ale przy tym wierzącą i bogobojną. Szukała przyjaźni z mnichami i hierarchami Cerkwi. Czy bezbożne zachowanie bratanka mogłoby zostać niezauważone? Teoretycznie tak. Wszystko mogło się zdarzyć. Powstaje wszak pytanie, dlaczego niepotwierdzone świadectwo cudzoziemskiego gościa uznajemy za oczywistą prawdę. Czy przypadkiem nie dlatego, że tym „faktem” najprościej zilustrować wczesne „bezbożnictwo” Tołstoja? Czy zamiast wnikliwie zapoznać się z jego wychowaniem religijnym, nie prościej powiesić mu na szyi, gdzie winien wisieć krzyżyk, portret Rousseau?

Wiadomo przy tym ponad wszelką wątpliwość, że z dwudziestu ikon rodu Tołstojów, które do dziś uchowały się w Jasnej Polanie, pięć należało do Lwa Tołstoja. Wszystkie opisała Tatiana Komarowa w przepięknej książce Siemiejnyje relikwii roda grafow Tołstych [Relikwie rodzinne hrabiowskiego rodu Tołstojów].

Jest wśród nich, po pierwsze, prawosławna ikona świętego Leona (Lwa), papieża, dar od babci Piełagiei Nikołajewny Tołstoj, z domu Gorczakowej. Nie wiemy, dlaczego przyszłemu pisarzowi dano na imię Lew, ale świętego przydzielono mu według kalendarza liturgicznego. Był to papież Leon (Lew) I, którego święto rosyjska Cerkiew obchodzi 18 lutego (3 marca według nowego stylu).

Ciotka Lwa Tołstoja, Piełagieja Iljiniczna Juszkowa.

Tołstoj jako student. Najwcześniejsza ze znanych podobizn Lwa Tołstoja. Połowa lat czterdziestych XIX wieku.

Święty Leon I Wielki (390–461) został papieżem przed wielką schizmą, dlatego trudno doszukać się w nim czegoś szczególnie katolickiego. Prawosławny troparion[2] ku jego czci brzmi następująco: „Przewodniku Prawosławia, nauczycielu pobożności i świętości, lampo wszechświata, Bogiem natchniona ozdobo biskupów, mądry Leonie, swoimi naukami oświeciłeś cały świat, liro Ducha Świętego, módl się do Chrystusa Boga o zbawienie dusz naszych”.

Ikona patronalna Lwa Tołstoja „Papież święty Leon [Lew]”, dar babki Piełagiei Nikołajewny Tołstoj (z domu księżnej Gorczakowej). XVIII wiek. Drewno, tempera, srebrna sukienka, 5,6 × 4,8 cm.

Papież Leon I był człowiekiem dogłębnie wykształconym. Od młodości studiował mądre księgi, zapoznał się z filozofią, ale żywot duchowny przedłożył nad świecki. Był archidiakonem za papieża Sykstusa III, a po jego śmierci został jednogłośnie wybrany na najwyższego hierarchę Kościoła rzymskiego.

Sławę przyniosły mu dwa wydarzenia. Pierwsze zalicza się do cudów, drugie jest faktem.

Wódz Hunów Attyla, podbiwszy pół świata, dotarł do Italii, którą też zamierzał spustoszyć. Papież Leon, widząc, że nikt nie zdoła stawić oporu najeźdźcy, pomodlił się do Boga i wezwawszy na pomoc apostołów Piotra i Pawła, udał się do Attyli. Po rozmowie z Leonem wróg wycofał się poza granice Italii. Zapytany, dlaczego zląkł się jednego rzymianina, który przyszedł bez broni, wódz Hunów odparł: „Nie widzieliście tego, co ja, a ja zobaczyłem dwóch mężów podobnych aniołom, stojących po obu stronach papieża [byli to apostołowie Piotr i Paweł – przyp. aut.]. Dzierżyli nagie miecze i grozili mi śmiercią, jeśli nie posłucham Bożego biskupa”.

Drugim, już własnym dokonaniem papieża Leona było zwycięstwo nad Nestoriuszem, patriarchą Konstantynopola, który piastował ten urząd od 428 do 431 roku. Nestoriusz głosił heretycką naukę, według której Jezus Chrystus nie był Bogiem, tylko człowiekiem, który za swoją świętość został obdarzony Bożą łaską, a ludzi zbawiał swoimi naukami i przykładem własnego życia. Nestoriusz został za to wyłączony z Kościoła na III soborze powszechnym, zwołanym z inicjatywy papieża Leona I, i w 436 roku zmarł na wygnaniu.

Tę właśnie herezję prawie półtora tysiąca lat później będzie głosić Lew Tołstoj.

Drugą ikonę, świętych Mikołaja, Nikona, Marii i Marty, dostał Tołstoj od ciotki Piełagiei Iljiniczny Juszkowej, tej samej, która jakoby przeoczyła moment, w którym jej niepełnoletni bratanek zdjął krzyżyk i powiesił na piersi medalion z portretem Rousseau.

Trzecia jest ikona Matki Boskiej Włodzimierskiej, z napisem na odwrocie „hrabiemu Lwu”, prezent od ciotki Tatiany Aleksandrowny Jergolskiej. Właśnie ciotka podarowała też Tołstojowi obraz przedstawiający świętego męczennika Tryfona.

Święty Tryfon urodził się we Frygii w Azji Mniejszej w pierwszej połowie III wieku. Dzięki gorącej wierze w Chrystusa otrzymał dar leczenia chorych i wyganiania diabłów. Od uleczonych wymagał, żeby uwierzyli w Chrystusa-Boga, bo to dzięki Jego łasce przywracał ludziom zdrowie. Za szerzenie wiary chrześcijańskiej został uwięziony, cesarz Decjusz osobiście nakazał go stracić. Zanim kat podniósł miecz, Tryfon oddał duszę w Boże ręce. Było to w 250 roku.

Istnieje moskiewska legenda, według której święty Tryfon pomógł księciu Tryfonowi Patrikiejewiczowi, sokolnikowi Iwana Groźnego, odnaleźć ulubionego carskiego białozora, który zaginął na polowaniu. Księcia mogło to kosztować życie, modlił się więc żarliwie, aż usnął ze zmęczenia. We śnie ukazał mu się święty Tryfon i powiedział, gdzie znaleźć sokoła. Po przebudzeniu książę od razu pojechał w to miejsce i rzeczywiście zobaczył ptaka, który spokojnie siedział na gałęzi. Na znak wdzięczności za cudowne ocalenie sokolnik kazał zbudować w tym miejscu czasownię[3] ku czci świętego Tryfona.

Tatiana Jergolska kochała młodego Lwa bardziej niż jego starszych braci. Może dlatego tak hojnie obdarowała go ikonami, które kojarzyły się z szybką pomocą. Ikona świętego Tryfona w Moskwie, nazwana przez lud właśnie „szybka pomoc”, jest tego przykładem. Ciotka, dobrze znając skomplikowany charakter swojego krewniaka, przeczuwała, że czeka go niełatwe życie, i chciała go ochronić przed wszelkimi napaściami. Dlatego szczególne znaczenie ma inny dar od niej, piąta z zachowanych w Jasnej Polanie ikon Lwa Tołstoja – ikona Matki Bożej Trzech Radości.

Nie są do końca znane okoliczności przekazania tego podarunku. Według żony pisarza, Sofii Andriejewny, Lew Nikołajewicz dostał go przed wyjazdem na wojnę krymską w lutym 1854 roku. Po oficjalnym przeniesieniu z Kaukazu do Bukaresztu rzeczywiście przyjechał na urlop do Jasnej Polany na początku lutego 1854 roku. Spotkał się z braćmi i ukochaną ciocią, z którą wymieniał czułe listy przez cały czas służby na Kaukazie.

Ale właśnie z tej korespondencji dowiadujemy się, że jeszcze w maju 1853 roku Tatiana Jergolska posłała Lwu przez okazję „obraz Bogurodzicy”, który „wyrwała z rąk Kołoszyna”. Z braćmi Kołoszynami – Siergiejem, Dmitrijem i Walentinem – Tołstoj spotykał się w 1850 roku podczas pobytu w Moskwie. Zakochał się w ich siostrze. Była to jego pierwsza miłość. Opisał ją w powieści Dzieciństwo – Sonieczka Kołoszyna występuje w niej jako Sonieczka Wałachina.

Ojciec Kołoszynów, dekabrysta Pawieł Iwanowicz Kołoszyn, był znajomym ojca Lwa Tołstoja, Nikołaja Iljicza. Poza tym Tołstojów i Kołoszynów łączyło dalekie pokrewieństwo.

W latach pięćdziesiątych jeden z braci Kołoszynów, Siergiej, był wziętym pisarzem i dziennikarzem. Tołstoj mu zazdrościł, o czym pisał do Jergolskiej: „Uczciwie zarabia na swój kawałek chleba, i zarabia więcej, niż wynoszą dochody z trzystu dusz pańszczyźnianych”.

Drugiego brata, Walentina, spotkał tragiczny los. Razem z Lwem Tołstojem walczył w oblężonym Sewastopolu. 4 września 1855 roku Tołstoj donosił Jergolskiej: „Walentin Kołoszyn, którego tu bardzo polubiłem, przepadł. Nie pisałem do jego rodziców, bo mam jeszcze nadzieję, że dostał się do niewoli. Na zapytanie, które posłałem do nieprzyjacielskiego obozu, nie przyszła jeszcze odpowiedź”[4]. Posyłając pytanie, Tołstoj nie wiedział, że chorąży Walentin Kołoszyn z 11. brygady artylerii zginął podczas ostatniego szturmu Sewastopola.

23 maja 1853 roku ciocia wysłała więc na Kaukaz „obraz Bogurodzicy”, „wyrwawszy go z rąk Kołoszyna” (ojca? jednego z braci?). „Powierzam cię Jej świętej pieczy, niech przychodzi ci z pomocą we wszystkich życiowych okolicznościach, niech tobą kieruje, wspomaga cię, chroni i sprawi, że wrócisz do nas cały i zdrowy. Dniem i nocą żarliwie się do Niej modlę za ciebie, dziecię moje ukochane, mój ubóstwiany Lowo”. Wysłała mu też „balsam na reumatyzm i ból zębów oraz parę wełnianych pończoch, które sama zrobiłam na drutach, żebyś nosił je, kiedy wybierasz się na polowanie”.

Czyż mogła wiedzieć, że nie minie miesiąc, a podczas wyprawy do twierdzy Groznaja na „ubóstwianego Lowę” napadną Czeczeni i cudem nie trafi do niewoli?

Na starość Tołstoj opowie o tym swojemu lekarzowi Duszanowi Makowickiemu:

– Jechaliśmy do Groznego, nadarzyła się okazja, przed nami i za nami szli żołnierze, a mnie towarzyszył mój czeczeński przyjaciel, czyli kunak, Sado.

– I Połtoracki – dodała Sofia Andriejewna.

– Dopiero co kupiłem konia kabardyńskiego, ciemnoszarego, z szeroką piersią, bardzo pięknego, o wydłużonym chodzie (wiesz, jaki to? koń idący wyciągniętym kłusem, rysak – tak go nazywają), ale do skoków nie bardzo się nadawał. Za mną jechał Sado na ciemnoszarym stepowym koniu nogajskim (tam byli Nogajcy – Tatarzy), długonogim, z jelenią szyją, dużą głową, o wpadniętych bokach. Bardzo brzydki był ten koń, ale rączy. Jechaliśmy we trzech. Sado woła do mnie: „Wypróbuj mojego konia!”. Przesiedliśmy się. I zaraz po tym wyskoczyło na nas z lasu, z lewej strony, jakichś ośmiu czy dziesięciu ludzi. Coś po swojemu krzyczą. Sado pierwszy ich zobaczył i zrozumiał. Połtoracki na koniu artyleryjskim zawrócił. Zaraz dogonili go i zarąbali. Miałem szablę, a Sado nienabitą strzelbę. Machał nią, udawał, że celuje, i tak od nich się oddalił. Kiedy przekrzykiwali się z Sadem, zdążyłem odbić się galopem, a on za mną. Uratował mnie przypadek – to, że przesiadłem się na jego konia.

Kiedy Jergolska (oczywiście to była ona) wysyłała Lwu ikonę „Trzech Radości”, nie mogła o tym wiedzieć. Przypominam, że napad zdarzył się miesiąc później. Ale była już po lekturze szkicu opowiadania Wypad, które Tołstoj w grudniu 1852 roku posłał Niekrasowowi do Petersburga, a zostało opublikowane w marcowym numerze czasopisma „Sowriemiennik”. W kwietniu 1853 roku pisała:

Gdybyś wiedział, jak bardzo się martwię, kiedy długo nie mam wiadomości od ciebie, kiedy myślę, że jesteś w marszu, wśród wszystkich potworności wojny, drżę ze strachu przed tym wszystkim, co rodzi się z mojej wyobraźni, zwłaszcza od kiedy przeczytałam twój ostatni utwór (Wypad. Opowiadanie wolontariusza). Opisujesz wszystko tak wiernie, tak naturalnie, ten wypad, w którym brałeś udział jako ochotnik, że drżałam na całym ciele, myśląc o niebezpieczeństwach, jakie grożą tobie i Nikoleńce [starszy brat Lwa Tołstoja, też służył na Kaukazie – przyp. aut.] i żarliwie błagałam Najwyższego, aby was uchronił.

I oto posłała mu na Kaukaz ikonę „Trzech Radości”? Dlaczego właśnie tę?

To maleńki obrazek na desce (8,5 × 6,5 centymetra) okuty w srebro, na odwrocie zakryty aksamitną „koszulką”. Srebrna sukienka zakrywa prawie całą ikonę, widać tylko twarz i dłonie Matki, twarz Dzieciątka, jego gołe nóżki i łokieć (pozostała część ręki wzruszająco chowa się w srebrnej szacie Matki) oraz łagodną twarz Jana Chrzciciela.

W pozie kobiety, wygodnie siedzącej na krześle i pochylającej się nad główką syna naturalnym gestem młodej matki, którego niepodobna z niczym pomylić, w pozie Dzieciątka, tulącego się do Maryi, jakby chciało się przed kimś schronić (a widzi przed sobą nas, patrzących na obraz), a nawet w wyrazie twarzy Jana Chrzciciela, jeszcze młodziutkiego, jest coś osobliwie domowego, czego nie uświadczy się w stojącej na obłokach Madonnie Sykstyńskiej Rafaela, której kopia wisi nad biurkiem w gabinecie Tołstoja w Jasnej Polanie.

Miniaturowa ikona też jest zresztą kopią obrazu Rafaela Madonna na krześle, którego oryginał znajduje się w pałacu Pittich we Florencji. Tyle że Madonna siedzi nie na zwykłym krześle, ale na tronie papieskim.

Nieznany rosyjski malarz z XIX wieku, który zrobił tę kopię najpewniej na podstawie jednej z wielu innych kopii, a nie oryginału, sporo nagrzeszył przeciw pierwowzorowi. Dotyczy to zwłaszcza Jezusa, który z ikony spogląda potulnie, spuściwszy oczy. U Rafaela patrzy w górę i raczej śmiało. Nóżki Dzieciątka są dość nieudolnie narysowane. W ogóle cały obraz nie świadczy o kunszcie kopisty. Skażona upływem czasu twarz Jana Chrzciciela także nie odpowiada temu, co widzimy na obrazie włoskiego mistrza. U Rafaela wyraża natchniony zachwyt, a nie czułość, jak na ikonie „Trzech Radości”.

Ikona Matki Bożej „Trzech radości”, dar ciotki Tołstoja Tatiany Jergolskiej. Pisarz miał ją przy sobie na wojnie kaukaskiej i krymskiej. XIX wiek. Drewno, tempera, srebrna sukienka, 8,5 × 6,5 cm.

Kopię Madonny Rafaela przywiózł do Rosji na początku XVIII wieku pewien pobożny malarz. Po jego śmierci krewny, który był kapłanem, powiesił ją w kruchcie cerkwi Trójcy Świętej na Błotach w Moskwie na Pokrowce. Pewnego razu do cerkwi przyszła szlachetna dama, którą dosięgły trzy nieszczęścia naraz: męża zesłano, syn dostał się do niewoli, a majątek uległ konfiskacie. Biedaczce przyśnił się proroczy sen: powinna odnaleźć ikonę Świętej Rodziny i pomodlić się do niej. To ją przywiodło do cerkwi na Pokrowce. Pomodliwszy się przed obrazem, dostała trzy radosne nowiny: mąż został uniewinniony, syn wyzwolony z niewoli, a majątek zwrócono rodzinie. Po tym zdarzeniu ołtarz z ikoną „Trzech Radości” zajął w chramie Trójcy Świętej centralne miejsce. Ikonę tę uznano za orędowniczkę niewinnie oskarżonych, rozłączonych z bliskimi i tych, którzy utracili owoc pracy własnych rąk.

Echo tego daru Jergolskiej dla ukochanego bratanka odnajdujemy w Wojnie i pokoju, w scenie z księżniczką Marią Bołkońską błagającą brata, żeby zabrał ze sobą na wojnę święty obrazek, też w srebrnej oprawie (co prawda z podobizną Zbawiciela), który jeszcze ich dziadek „nosił na wszystkich wojnach” i nigdy go nie zdejmował. Książę Andrzej, wtedy jeszcze zadeklarowany ateista, zgadza się.

Ten podarek ma symboliczny związek z późniejszym uwolnieniem księcia z francuskiej niewoli oraz z tym, że przed śmiercią odzyskał on wiarę w Boga.

Tołstoj nie wierzył w cuda, ale znał rodzinne legendy, zwłaszcza tę o cudownym ocaleniu jego pradziadka ze strony matki, generała en chef Siergieja Fiodorowicza Wołkońskiego, który brał udział w wojnie siedmioletniej z Prusami. Kiedy był na froncie, jego żona usłyszała we śnie głos, który polecił jej zamówić ikonę z wyobrażeniem źródła wody żywej po jednej stronie, a Mikołaja Cudotwórcy po drugiej. Zrobiła to i posłała ikonę mężowi. Siergiej Fiodorowicz zawiesił ją sobie na piersi, kula nieprzyjaciela trafiła w ikonę, a generał ocalał.

Tołstoj miał przy sobie obrazek „Trzech Radości” na wszystkich wojnach i wszędzie, aż do chwili rozczarowania Cerkwią. Jeśli zapominał go zabrać, wyjeżdżając z Jasnej Polany, żona pilnowała, by Opatrzność czuwała nad mężem. Kiedy latem 1871 roku pojechał do Baszkirii leczyć się kumysem, dogonił go w Moskwie list od Sofii Andriejewny przekazany przez jej brata Stiepana Bersa, który dalej towarzyszył Tołstojowi w podróży.

Nikołaj Iljicz Tołstoj – ojciec pisarza.

„Posyłam za tobą, kochany Lowoczko, Stiopę, który się opamiętał, oraz obrazek, który zawsze i wszędzie był z tobą, więc niechaj będzie i teraz. Chociaż się zdziwisz, że ci go posyłam, będzie mi miło, jeśli go weźmiesz ze sobą i ustrzeżesz”.

Żona Tołstoja, która uważnie przepisywała Wojnę i pokój, wtedy już ukończoną, z pewnością widziała w tym ważną dla siebie symbolikę. Prototypem księżniczki Marii Bołkońskiej była matka Tołstoja – Maria Nikołajewna Tołstoj, z domu księżna Wołkońska. Posyłając mężowi ikonę „Trzech Radości”, którą zapomniał zabrać, Sofia Andriejewna czyniła delikatną aluzję do niewidzialnej więzi łączącej ją z jego ulubioną bohaterką oraz z najdroższą mu kobietą – matką. Czyniąc ten gest, żona utożsamiała się z jego siostrą i matką...

Sofia Andriejewna zawsze przywiązywała do tej ikony szczególną wagę i modliła się przed nią równie często, jak przed dużym obrazem Zbawiciela, o czym wspomina w swoich pamiętnikach. Pisze, że ten obrazek rodził w niej uczucie „dziewiczej czystości”. Ale w nie mniejszym stopniu pociągał ją motyw Świętej Rodziny. Maryja jako Dziewica najdobitniej przejawia się w Madonnie Sykstyńskiej, głównym elementem Madonny na krześle jest natomiast macierzyństwo. W rosyjskiej kopii będącej własnością Tołstoja element ten został wydobyty jeszcze mocniej.

Kiedy Tołstoj na przełomie lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych rozczarował się do wiary głoszonej przez Cerkiew, pozbył się wszystkich swoich ikon, z „Trzema Radościami” włącznie. Zostały one przeniesione do części domu zajmowanej przez Sofię Andriejewnę, która uchroniła je nawet w czasie rewolucji. Znamienne, że właśnie w tym okresie (koniec lat siedemdziesiątych – początek osiemdziesiątych) zaczął się w rodzinie niemożliwy do rozwiązania konflikt, który trwał aż do śmierci pisarza.

Pokój Sofii Tołstojowej w Jasnej Polanie. 1908. Po lewej nad stołem wisi portret syna Tołstojów Wanieczki, zmarłego w dzieciństwie. W rogu – duża ikona Chrystusa Pantokratora, która należała kiedyś do dziadka Lwa Tołstoja, później trafiła do majątku Nikolskoje będącego własnością starszego brata pisarza, Nikołaja Tołstoja, po jego śmierci znalazła się w pokoju Tatiany Jergolskiej w Jasnej Polanie, a w końcu w pokoju Sofii Tołstojowej. Najmniejsza ikona nad wezgłowiem łóżka to Matka Boska „Trzech radości”.

Cerkiew św. Mikołaja we wsi Koczaki, rejon szczekiński, obwód tulski (zdjęcie współczesne). Cerkiew zbudowano na przełomie XVII i XVIII wieku. Po prawej grób rodzinny, gdzie spoczywają matka, ojciec i starszy brat Lwa Tołstoja.

Obrazek „Trzech Radości” łączył się w duszy Tołstoja nie tylko z ukochaną ciocią. Taka sama ikona, tylko o wiele większa (60 × 40 centymetrów), wisiała w krypcie na cerkiewnym cmentarzu we wsi Koczaki, gdzie w 1830 roku pochowano matkę pisarza. Obraz został skradziony w 1938 roku, ale zachował się jego opis sporządzony przez cmentarnego stróża, którego ojciec był kapłanem w cerkwi Świętego Mikołaja w Koczakach. „W drewnianej żółtej ramie, przedstawia kopię Madonny Rafaela – Matkę Bożą z dzieciątkiem na rękach i Jana Chrzciciela. Na górze napis: «Ikona Matki Bożej trzech radości»”.

Tajemnica matki

O matce Tołstoja wiemy niemało. Wiemy, że żadna inna kobieta nie wywarła tak silnego wpływu na jego przekonania religijne. Trudno jednak pojąć istotę tego wpływu.

W tej tajemnicy matki kryje się być może wyjaśnienie tego, co nazywamy „religią Tołstoja”, niezależnie, czy tę religię akceptujemy, czy stanowczo odrzucamy.

Tołstoj matkę ubóstwiał. Modlił się do niej. „Wyobrażałem ją sobie tak wzniosłą, czystą, niematerialną, że nieraz w środkowym okresie mego życia, w czasie walki z oblegającymi mnie pokusami, modliłem się do jej duszy, prosząc ją o pomoc, i ta modlitwa zawsze mi pomagała”[5] – pisał.

Do najważniejszych zasad religijnych wyznawanych przez Tołstoja należało nieuznawanie Boga osobowego, Boga żywego, przekonanie, że Bóg jest „nieograniczonym wszystkim”. Pojawia się pokusa, by przyjąć hipotezę, że obrazem matki Tołstoj wypełniał sobie tę bolesną stratę – brak możliwości odczuwalnego połączenia się z Bogiem. Pisała o tym kiedyś z monasteru w Szamordinie Maria Nikołajewna Tołstoj – imienniczka matki, a przy tym do niej podobna:

Bardzo, ale to bardzo cię kocham, modlę się za ciebie, czuję, jakim dobrym jesteś człowiekiem, lepszym od wszystkich twoich Fetów, Strachowów i innych. A jednak żal, że nie jesteś prawosławny, że nie chcesz odczuwalnie połączyć się z Chrystusem... Gdybyś tylko zechciał się z Nim połączyć... jaka jasność i spokój zagościłyby w twojej duszy i jak wiele rzeczy teraz dla ciebie niepojętych stałoby się jasnymi jak dzień.

Obraz matki był dla pisarza brakującym ogniwem między bezosobowym Bogiem, którego po prostu nie sposób kochać, a nim samym, Lwem Tołstojem, człowiekiem niezmiernie wrażliwym czy – jak to określił – odczuwającym bezgraniczną potrzebę miłości...

Tu jednak napotykamy zdumiewającą sprzeczność. Tołstoj nie pamiętał swojej matki. Umarła po narodzinach Marii w 1830 roku, kiedy Lew nie miał jeszcze dwóch lat. Nie zachowały się jej portrety, jeśli nie liczyć czarnej sylwetki, która, jak domyślają się specjaliści, przedstawia ją jako dziewczynkę albo młodziutką kobietę. O tym, że jego siostra Maria jest do niej podobna, Tołstoj dowiedział się od starszych braci i ciotek.

Sylwetka matki (z lewej). U dołu własnoręczny dopisek Lwa Tołstoja „Moja matka”.

Młodsza siostra Lwa Tołstoja Maria Nikołajewna Tołstoj podczas pobytu w Algierze. Około 1863.

Oczywiście był wielkim artystą i bez trudu mógł sobie wyobrazić matkę, żeby odczuwalnie do niej się modlić. W końcu dziewczęta w XIX wieku nagminnie kochały się w Andrzeju Bołkońskim, o czym wspominała pisarka Nadieżda Teffi. Będąc gimnazjalistką, nie mogła wybaczyć autorowi Wojny i pokoju, że książę Andrzej mówi piskliwym głosem. W jej pojęciu było to absolutnie niemożliwe!

Tu pojawia się jednak druga sprzeczność. To prawda, że Tołstoj nie pamiętał matki. Nie znał jej twarzy ani głosu. Mógł sobie wszak wyrobić pojęcie o jej osobowości na podstawie papierów, które po niej pozostały i były przechowywane nie gdzie indziej, jak w Jasnej Polanie. Czytał je bardzo uważnie, co wynika z jego Wspomnień. Dobrze wiedział, jak naprawdę układały się stosunki między matką a jej mężem (ojcem pisarza), między matką a jej ojcem. Przyszli biografowie Tołstoja odtworzyli jej osobowość z tych papierów – jej prozy, listów, dziennika. On świetnie je znał.

Z jakiegoś wszak powodu wymyślił sobie matkę zupełnie inną, niż była naprawdę. Wielki realista, który kazał księciu Andrzejowi krzyczeć piskliwym głosem, a Nataszy Rostowej dokładnie myć uszy przed pierwszym balem, okazał się skończonym idealistą, gdy przyszło mu stworzyć mit o matce.

Mit ten zaczął się rodzić w Dzieciństwie, jego dalszym ciągiem jest Wojna i pokój, a zakończeniem – zagadkowy kult matki, któremu Tołstoj hołdował na starość.

Kiedy w 1908 roku powiedziano mu, że Maria Nikołajewna była niezwykłą osobą, z trudem powstrzymując łzy, wyznał: „O tym nie mam pojęcia, wiem tylko, że jest dla mnie obiektem culte”.

W tym też czasie pisał w dzienniku: „Nie mogę o matce mówić bez łez”. A nieco wcześniej: „Dziś rano obchodzę ogród i jak zawsze wspominam matkę, «mateńkę», której wcale nie pamiętam, ale która została dla mnie świętym ideałem”[6].

„Nie mam pojęcia”, „wiem”, „wspominam”, „nie pamiętam”... Za każdym razem, gdy Tołstoj mówi o matce, świadomie każe sobie wytężać swą niezwykłą wyobraźnię, poetycki dar odczuwania tam, gdzie fakty podpowiadają całkiem jasne odpowiedzi. Z Bogiem postępował odwrotnie: próbował połączyć się z Nim myślą, a nie namacalnie.

Niepojętego Boga starał się pojąć rozumem, a ziemskiemu i całkowicie możliwemu do pojęcia obrazowi Marii Nikołajewny nadawał nieziemskie cechy. Świętym ideałem czynił kobietę, o której zachowało się niemało świadectw potwierdzających, że choć była osobą nieprzeciętną jak na swoje czasy, to z pewnością nie świętą.

Jej ojciec, Nikołaj Siergiejewicz Wołkoński, był człowiekiem mądrym i dumnym, świetnym urzędnikiem wojskowym i znakomitym właścicielem ziemskim. Istnieje anegdota (być może wiarygodna), którą bardzo lubił jego wybitny wnuk, w młodości nie tylko szanujący dziadka, ale i starający się go naśladować. Podobno Wołkoński, odmawiając ożenku z siostrzenicą, a zarazem kochanką Potiomkina Warieńką Engelgardt, powiedział: „Co też mu przyszło do głowy, bym się żenił z jego k...ą”. Echo tej dykteryjki odnajdujemy w opowiadaniu Ojciec Sergiusz: książę Kacatski dowiaduje się, że jego umiłowana jest kochanką cara, co całkowicie zmienia losy arystokraty. Książę Wołkoński był urzędnikiem za panowania Katarzyny II i Pawła I. To bywał blisko dworu, to popadał w niełaskę. Zakończył służbę państwową na stanowisku wojskowego gubernatora Archangielska, w stopniu generała piechoty. Prawdopodobnie wynikało to stąd, że Paweł, który właśnie wstąpił na tron, nie miał zaufania do oficerów awansujących za panowania jego matki.

Były ku temu podstawy. Nikołaj Wołkoński nie zaliczał się do opozycjonistów, ale był człowiekiem niezależnym. Stary książę Bołkoński z Wojny i pokoju jest na nim całkowicie wzorowany. Dotyczy to zwłaszcza jego poglądów religijnych.

Starszy syn Lwa, Siergiej, w trudno dostępnej książce Mat’ i died L.N. Tołstogo [Matka i dziadek L.N. Tołstoja] pisze:

Nikołaj Siergiejewicz nie tylko nie był pobożny, ale także obojętnie odnosił się do prawosławia, a nawet duszy – był wolnomyślicielem (libre penseur). Świadczą o tym książki, jakie po nim pozostały, oraz to, że w Jasnej Polanie nie uchowały się żadne ślady świadczące o jego związkach z prawosławiem. Jako człowiek bogaty mógł z łatwością zbudować cerkiew – we wsi albo u siebie w majątku. Nie zrobił tego, wznosił natomiast domy i budynki gospodarcze. W obrzędach cerkiewnych oczywiście brał udział, ponieważ uważał, że tak trzeba, ale prawdopodobnie uznawał to za czystą formalność.

Możliwe, że Nikołaj Siergiejewicz był masonem; wskazywałyby na to znajdujące się w jego bibliotece stary masoński śpiewnik z 1762 roku oraz masońskie statuty.

Nie wiemy, czy Nikołaj Siergiejewicz był masonem, ale dobrym gospodarzem – na pewno. Córce zostawił w spadku Jasną Polanę, wzorowy majątek z pięknym dworem w osiemnastowiecznym stylu, angielskim parkiem, systemem sztucznych stawów, niedokończonym dwupiętrowym domem i kompletnymi zabudowaniami gospodarczymi, o których jego wnuk Lew Tołstoj pisał później: „wszystkie jego budowle nie tylko są solidne i wygodne, ale odznaczają się też pięknem”.

Brak we wsi świątyni świadczy nie tyle o obojętności Nikołaja Siergiejewicza względem Cerkwi, ile o jego priorytetach jako gospodarza. Z tych samych powodów nie ukończył budowy własnego domu, ale postawił zabudowania gospodarcze. Jego zięć, Nikołaj Iljicz Tołstoj, też nie zatroszczył się o wybudowanie cerkwi w Jasnej Polanie, ale zbudował ją w majątku Pirogowo, który kupił krótko przed śmiercią – inne parafie znajdowały się zbyt daleko od wsi, w dodatku własna świątynia podnosiła status nowego sioła, a tym samym majątku. Poza tym można było w niej wpajać chłopom zasady moralności.

W późnych Wspomnieniach Tołstoj pisze:

Dziad mój uchodził za dziedzica bardzo surowego, ale ja nigdy nie słyszałem opowiadań o jego okrucieństwach ani o zadawanych przez niego karach, tak powszechnych w owym czasie. Myślę, że wszystko to było, ale nabożny szacunek dla jego powagi i rozumu, jaki wówczas żywili jego chłopi i służba, których nieraz o niego rozpytywałem, sprawiał, że choć często dochodziły mnie złe sądy o moim ojcu, słyszałem tylko pochwały dla rozumu, gospodarności i starania o chłopów, a zwłaszcza o niezliczoną służbę, jakie okazywał mój dziadek. Wybudował piękne mieszkania dla służby i troszczył się, by zawsze byli nie tylko syci, ale i dobrze ubrani, i weseli. W święta urządzał dla nich zabawy, huśtawki, śpiewy i tańce. Jeszcze bardziej, jak każdy rozsądny ziemianin w owym czasie, troszczył się o dobrobyt chłopów, a oni byli mu za to wdzięczni, tym więcej, że jego wysokie stanowisko, budząc szacunek w stanowych, sprawnikach i asesorze, wybawiało ich od szykan władzy.

O dziadku Tołstoja można powziąć opinię na podstawie pół legendy, pół anegdoty. Car Aleksander I obiecał zawitać do Wołkońskiego, kiedy będzie przejeżdżał w pobliżu Jasnej Polany, ale przespał stację. Gospodarz kazał od razu zaprząc konie, dogonił władcę i przywiózł go do siebie aż spod Tuły.

Wołkoński wcześnie owdowiał. Jego żona Jekatierina Dmitrijewna (z domu księżniczka Trubiecka) zmarła w 1792 roku, dwa lata po urodzeniu córki Marii. Maria Nikołajewna okazała się jedynym dzieckiem, które dożyło dorosłości (druga córka umarła w dzieciństwie) i jedyną spadkobierczynią możnego ojca. Została półsierotą w tym samym wieku, co jej najmłodszy syn Lew. Może i to w jakiś sposób sprawiło, że obraz matki stał mu się tak bliski.

W biografii Marii Nikołajewny jest jeden niejasny okres. Nie wiadomo, kto zajmował się jej wychowaniem w latach 1792–1799, kiedy ojciec z powodu obowiązków służbowych był w nieustannych rozjazdach. Ciekawe, że ojciec Lwa Tołstoja aż do śmierci w 1837 roku też ciągle i na długo wyjeżdżał z Jasnej Polany. Wymagało tego dbanie o nowe posiadłości. Choć więc Lew mieszkał z nim do ósmego roku życia, wychowywały go babka i ciotki, oczywiście wspierane przez nauczycieli i guwernerów.

Osiadłszy na stałe w Jasnej Polanie, Nikołaj Wołkoński zabrał się do wychowania swojej jedynaczki. Był wymagającym ojcem, a przez dwadzieścia dwa lata, do śmierci w 1821 roku, ukształtował ją może nie na swoje całkowite podobieństwo, ale na pewno na osobę nieprzeciętną.

O jego metodach wychowawczych dowiadujemy się z dwóch zachowanych zeszytów należących do Marii. Pierwszy jest zatytułowany „Niektóre uwagi dotyczące uprawy roli w majątku Jasna Polana”. Wskazówki są starannie zapisane drukowanymi literami, zapewne pod dyktando Nikołaja Siergiejewicza. Drugi zeszyt zawiera „uwagi o geografii matematycznej, fizycznej i politycznej”. Na okładce widnieje napis, skreślony najwyraźniej ręką Nikołaja Siergiejewicza: „Dla księżniczki Wołkońskiej”. Wiadomo, jaki kierunek ojciec zamierzał nadać jej wychowaniu.

„Matematyka to wielka rzecz, moja panno” – mówi do księżniczki Marii stary książę Bołkoński w Wojnie i pokoju. „A nie chcę, byś była podobna do naszych głupich dam”[7].

Maria Nikołajewna miała oprócz ojca innych nauczycieli. Otrzymała staranne wykształcenie: znała trzy języki obce i, co było rzadkością wśród pań z jej kręgu, świetnie mówiła i pisała także po rosyjsku, a nie tylko po francusku.

Zajęcia gospodarskie nie przeszkadzały Wołkońskiemu w kultywowaniu zainteresowań artystycznych, które w życiu jego i córki zajmowały ważne miejsce. „Zapewne lubił także bardzo muzykę – pisał we Wspomnieniach Lew Tołstoj – bo tylko dla siebie i dla matki trzymał swoją nieliczną, doskonałą orkiestrę. Widziałem jeszcze ogromny wiąz, rosnący w lipowej alei, który trzech ludzi ledwo obejmowało, a wokół którego stały ławki i pulpity dla muzykantów. Co rano dziad spacerował po alei słuchając muzyki. Polowania nie znosił, lubił za to kwiaty i cieplarniane rośliny...”

Jego córka była obdarzona różnymi talentami. Spod jej pióra wyszedł nie tylko napisany wyrazistym i żywym językiem dziennik podróży do Petersburga, którą odbyła razem z ojcem, ale i utrzymana w duchu utworów Richardsona powieść w dwóch częściach Russkaja Pamiela, ili niet prawiła biez iskluczenija [Rosyjska Pamela, czyli nie ma reguły bez wyjątków].

Najważniejszym dokumentem, który pomaga poznać jej poglądy, również na religię, jest dziennik, który zatytułowała Dniewnaja Zapis’ dla sobstwiennoj pamiati [Codzienne zapiski dla osobistej pamięci]. Ukazuje on nam osobę zupełnie niepodobną do księżniczki Marii. Nie ma w niej ani cienia religijnej egzaltacji, ani śladu pragnienia, żeby porzucić świat i ukryć się w monasterze, o czym marzy ulubiona bohaterka Tołstoja, nie ma nawet zwykłego zainteresowania kwestiami religijnymi. Nie można oczywiście stwierdzić, że Maria Nikołajewna była ateistką. Ale nie sposób uznać jej za głęboko wierzącą osobę.

Wołkońscy wyjechali z Moskwy do Petersburga 18 czerwca 1810 roku. Maria miała dziewiętnaście lat. Dziennik świadczy o tym, że mimo młodego wieku odznaczała się spostrzegawczością, świetnym wyczuciem ludzi i niewątpliwym talentem literackim. W innych warunkach mogłaby zostać wybitną pisarką. A przede wszystkim była naturą racjonalną, krytyczną i bynajmniej nie zastraszoną przez ojca jak księżniczka Maria. Był to silny i samodzielny charakter, partnerka w sam raz dla ojca.

Z księżniczką Marią miała jedną wspólną cechę – nieatrakcyjną powierzchowność. Moskiewski dyrektor poczty Aleksandr Bułgakow pisał w 1822 roku do swojego brata Konstantina Bułgakowa, dyrektora poczty w Petersburgu: „Księżniczka Wołkońska, córka świętej pamięci Nikołaja Siergiejewicza, z krzaczastymi brwiami, stara panna, brzydula”. W dzienniku młodej Marii Nikołajewny nic jednak nie wskazuje na to, żeby szczególnie przejmowała się swoim wyglądem, a tym bardziej żeby chciała zamknąć się w klasztorze. Z pewnością miała jakieś przeżycia z tym związane, ale starannie je ukrywała, co świadczy o umiejętności panowania nad sobą, którą bez wątpienia zawdzięczała ojcowskiemu wychowaniu.

Młoda osoba, pierwszy raz w tak dalekiej podróży, patrzy na świat śmiało i pisze szczerze, nie obawiając się formułować własnych sądów i krytycznych ocen.

Dwudziestego pierwszego znów wyruszyliśmy w drogę o siódmej rano. Przejechawszy jakieś dwadzieścia pięć wiorst, zobaczyliśmy studnię, bardzo zadbaną, a kiedy o nią zapytaliśmy, powiedziano nam, że to studnia z wodą święconą i że w pobliżu znajduje się czasownia, w niej zaś objawiony obraz Kazańskiej Bogurodzicy. Na tę wieść kazaliśmy podjechać do studni, wysiedliśmy z karety, napiliśmy się wody i poszliśmy pieszo do czasowni. Jest pięknie zbudowana i choć w prostym stylu, to jej widok budzi szacunek. Weszliśmy, ucałowaliśmy obraz, a ojczulek wdał się w rozmowę ze stróżem, który potwierdził legendę o objawieniu się tego obrazu mniej więcej przed dwustu laty. Choć nieprawdopodobne jest, żeby tak niedawno zdarzały się jeszcze cuda, ale skoro lud nie potrafi wielbić Boga rozumem, takie legendy wywierają na nim ogromne wrażenie...

Maria Nikołajewna miała chłodny i ironiczny stosunek do „legend”. To pogląd młodej arystokratki, która zetknęła się z obcym jej ludowym kultem i ma na wszystko gotowe wyjaśnienie. Wie, że dwieście lat wcześniej cuda nie mogły się już zdarzać, ale przede wszystkim jest świadoma, że cuda są potrzebne wyłącznie ciemnemu ludowi, a nie jej, umiejącej „wielbić Boga rozumem”.

Zaledwie dziewiętnastoletnia Maria Nikołajewna Wołkońska była nad wiek dojrzała. Nowogród Wielki postrzegała jako miasto, które „było stolicą Rosji i często stawiało opór wielkim książętom”. Prorocze okazało się jej przypuszczenie, że afrykańskie ludy zaleją kiedyś Europę, a „wynalazki i dzieła naszych współczesnych staną się zdobyczą dzikich narodów”. Z zachwytem wypowiadała się o Katarzynie II. W Petersburgu ojciec woził ją nie na bale, ale do Ermitażu, Akademii, Kunstkamery, do fabryk szkła, tapet i tkalni, na pruski okręt, gdzie zachwyciła ją uprzejmość zagranicznych marynarzy, zaprowadził na francuskie opery Medea i Wesele Figara.

Odwiedziwszy „Gostinyj dwor” i różne sklepy, pojechali do ławry Aleksandra Newskiego, gdzie niedawno zbudowano nową cerkiew. „Jest nadzwyczaj piękna i wspaniała, w prostym i szlachetnym stylu. Wszystkie obrazy, które się w niej znajdują, to mistrzowskie dzieła najlepszych artystów. [...] Obejrzeliśmy też rzeźby i oddaliśmy cześć prochom Suworowa” – zapisała w dzienniku Maria Nikołajewna, nie wspominając ani słowem o relikwiach świętego Aleksandra Newskiego.

Byli też w soborze Świętego Izaaka. „Wnętrze bardziej mi się spodobało niż wygląd zewnętrzny. Sobór jest nadzwyczaj wspaniały, przystrojony marmurem, piękne są tutejsze płaskorzeźby”.

Kilka dni później oboje udali się do soboru Świętego Izaaka na nabożeństwo, ale z jakiegoś powodu się spóźnili. „Kiedy tam staliśmy, przeszła obok nas dama, która poznała ojczulka. Była to Anna Piotrowna Samarina [dama dworu Katarzyny II – przyp. aut.]. Bardzo się na nasz widok ucieszyła, obsypała mnie komplementami i zmusiła, żebyśmy wsiedli z nią do karety i pojechali do niej”. Ten całkiem przyziemny stosunek młodej panny do nabożeństwa jeszcze wyraźniej widać w zapisku wcześniejszym o dwa dni, kiedy będąc w gościach u znajomych ojca, książąt Golicynów, z przyjemnością słuchała, jak po sutym obiedzie książęta śpiewali Ojcze nasz i Da isprawitsia „jak najlepsi śpiewacy”.

Maria Nikołajewna Wołkońska już za młodu była niewątpliwie bardzo mądrą kobietą. Myśli zapisanych w jej dzienniku nie mógł nie docenić jej przyszły znakomity syn. Notowała:

We wczesnej młodości szukamy wszystkiego poza sobą. Wzywamy szczęście, zwracając się ku temu, co nas otacza, ale powoli wszystko nas odsyła do wnętrza nas samych.

Czasami to nie przedmiot naszej miłości przynosi nam zaszczyt, ale to, co w nim kochamy.

Nierzadko moglibyśmy oprzeć się własnym namiętnościom, ale pociągają nas cudze.

Po kim z najbliższych krewnych mógł Lew Tołstoj przejąć analityczny umysł i niezależność sądów, które szokowały jego współczesnych i które przeciwnicy pisarza uważali za osławioną „pychę rozumu”?

Po pierwsze, po dziadku ze strony matki, Nikołaju Siergiejewiczu Wołkońskim. „Jeśli ktoś potrzebuje, to przejedzie sto pięćdziesiąt wiorst z Moskwy do Łysych Gór – mówi w Wojnie i pokoju stary książę – a ja nie potrzebuję nic i nikogo”.

Po drugie, po matce, której dziennik czytał.

Po trzecie, po starszych braciach: Nikołaju i Siergieju.

Kiedy Tołstoj zwrócił się ku wierze? Nie nastąpiło to w każdym razie pod bezpośrednim wpływem matki, a tym bardziej starszych braci, których jeszcze zdążyła wychować. W Spowiedzi, utworze będącym punktem zwrotnym dla światopoglądu Lwa Tołstoja, nie ma mowy o matce, wyjąwszy jedno miejsce, do którego jeszcze wrócimy. Nie wspomina się też o tym, że starsi bracia pomogli mu jakimś sposobem zyskać wiarę w Boga.

Wpływali na niego raczej w odwrotny sposób.

Z całej duszy pragnąłem być dobry, ale byłem młody, zapamiętały i samotny, zupełnie osamotniony w poszukiwaniu dobra. Za każdym razem, kiedy starałem się wyrażać moje najszczersze pragnienie, aby być moralnie nienagannym, spotykałem się z pogardą i kpinami, kiedy zaś oddawałem się niskim namiętnościom, byłem chwalony i zachęcany. Ambicja, umiłowanie siły, chciwość, pożądliwość, pycha, gniew i mściwość – wszystkie te cechy były szanowane. Oddając się namiętnościom, upodabniałem się do dorosłych i czułem, że mnie aprobują.[8]

Oczywiście mowa jest tu nie tylko o starszych braciach, ale o nich także. Przecież to oni byli najbliższymi mu „dorosłymi”.

„Nikoleńkę szanowałem, z Mitieńką byliśmy jak koledzy, ale Sieriożę podziwiałem i naśladowałem, kochałem go, chciałem nim być”. „Nikoleńkę kochałem, Sierioża budził mój zachwyt...” „Z Nikoleńką chciałem być, rozmawiać, rozmyślać. Sieriożę chciałem tylko naśladować”.

„Zielony kijek”. To właśnie Nikoleńka wymyślił zabawę w „mrówcze bractwo”. To on

oświadczył, że posiada tajemnicę, z której pomocą, kiedy się ją odkryje, wszyscy ludzie staną się szczęśliwi, nie będzie chorób ani żadnych przykrości, nikt na nikogo nie będzie się gniewał i wszyscy będą się wzajemnie kochali, wszyscy staną się mrówczymi braćmi. (Zapewne chodziło tu o braci morawskich, o których słyszał albo czytał, ale w naszym języku byli to mrówczy bracia). I pamiętam, że słowo „mrówczy” szczególnie nam się podobało, przypominało bowiem mrówki w mrowisku. Urządziliśmy nawet zabawę w mrówczych braci, która polegała na tym, że sadowiliśmy się pod krzesłami, zastawialiśmy się szufladami i rozwieszaliśmy pledy, i tak siedzieliśmy w ciemnościach przytuleni do siebie.

Z tajemnicą „mrówczych braci” był związany jeszcze jeden dziecięcy sekret. Ten sekret – wspominał Tołstoj – „jak [Nikoleńka – przyp. aut.] nam opowiadał, był zapisany przez niego na zielonym kijku, a ten kijek zakopany przy drodze na skraju wąwozu”. Wiadomo, że Tołstoj nakazał w testamencie, żeby pochowano go właśnie w tym miejscu, i jego wola została spełniona. Ale zacytujemy dalszy ciąg jego Wspomnień: „na skraju wąwozu, tam gdzie – bo przecież i tak trzeba gdzieś zakopać mojego trupa – prosiłem, by mnie zakopano, na pamiątkę Nikoleńki”.

W istocie Tołstoj nakazuje, żeby „w tym miejscu” oddać ziemi coś, co z jego punktu widzenia jest całkowicie niepotrzebne, bezużyteczne.

Historię o braciach morawskich mógł Nikoleńka usłyszeć tylko od matki, Marii Nikołajewny. „Znakomicie potrafiła opowiadać porywające bajki, zmyślając je w czasie opowiadania” – pisze Tołstoj. A jej z kolei mógł o tym opowiedzieć ojciec, dziadek Tołstoj, żywo interesujący się masonerią.

Historia ta, razem ze wspomnieniami o niewinnej dziecięcej zabawie w „mrówczych braci”, karmiła zapewne żywymi sokami myśli późnego Tołstoja o powszechnej miłości i braterstwie ludzi. Mógł nie zwracać uwagi na jawną sprzeczność między zabawą, w której dzieci odgradzały się od innych ludzi zamiast jednoczyć się z nimi, a tym, co głosił dorosły Lew Tołstoj.

„W dzienniku Marii Nikołajewny nie zauważamy żadnego rozdźwięku światopoglądowego między ojcem a córką, jaki występuje w Wojnie i pokoju (na przykład w kwestiach religii)” – pisze biograf Tołstoja Nikołaj Gusiew, z którym należy się zgodzić.

Maria Nikołajewna zmarła w tym samym roku, w którym Puszkin napisał Madonnę („Nie mnóstwem malowideł starej szkoły lwowskiej...”[9]). Tołstoj bardzo lubił ten wiersz. Czyżby widział w osobie matki „przenajczystszego wdzięku przenajczystszy wzór”? Nie, tego powiedzieć nie można. Zbyt żywa i bezpośrednia była jego modlitwa do „mateńki”! Modlił się do swojej prawdziwej matki, postrzegając siebie jako ciało z jej ciała i krew z jej krwi.

Wiedział, że mateńka kochała go najbardziej ze wszystkich synów, odkąd Nikoleńka wyrósł, a ona przestała mieć na niego bezpośredni wpływ. Nazywała swojego Lowoczkę mon petit Benjamin. Tołstoj z pewnością się zastanawiał, skąd wzięło się to osobliwe przezwisko. Nie miało związku z imieniem Lew. Potwierdza to chociażby powieść Dzieciństwo, w której Tołstoj występuje pod imieniem starszego brata Nikołaja, ale pozostawił sobie domowe przezwisko Beniamin. Jest to imię biblijne, pochodzi ze starohebrajskiego i znaczy „szczęściarz, ten, któremu się powodzi” (dosłownie: „syn prawej ręki”). Biblijny Beniamin był najmłodszym synem Jakuba. Jego matka, Rachela, która zmarła przy porodzie, nazwała go Benoni – „syn mojej boleści” – ale Jakub zmienił to imię na Beniamin.

W opowiadaniu Zapiski wariata Tołstoj wspomina o pierwszych dziecięcych rozmyślaniach: „Kocham nianię; niania kocha mnie i Mitieńkę; a ja kocham Mitieńkę, a Mitieńka kocha mnie i nianię. A nianię kocha Taras; a ja kocham Tarasa, i Mitieńka kocha. A niania kocha mamę, mnie i papę. Wszyscy kochają i wszystkim jest dobrze”[10].

Wczesna śmierć matki, której Tołstoj nie znał i nie pamiętał, wstrząsnęła nim mimo to do takiego stopnia, że uczynił z niej kluczową scenę w Dzieciństwie i kazał sobie przeżyć ją świadomie, jakby w tym tragicznym momencie był już w wieku, kiedy byłoby to możliwe. Ze śmiercią matki kończy się dzieciństwo Nikoleńki Irtieniewa, choć dzieciństwo Lwa Tołstoja dopiero się wtedy zaczynało.

W religijnym uczuciu Tołstoja do matki tkwi poważna zagadka, której nie rozwiążemy w racjonalny sposób. Można jednak ostrożnie przypuścić, że to uczucie właśnie przez swoją niepojętość jak gdyby nawadniało suchy racjonalizm Tołstojowskiej religii, czyli tołstoizmu.

Mógł nie chodzić do cerkwi, odtrącić ikony. Nie mógł jednak całkiem wyrzec się mistycznego aspektu religii. Bez mistyki każda religia traci bowiem nie tylko czar, ale i wszelki sens. W miejsce odrzuconego Bogoczłowieka powinien koniecznie pojawić się inny Bogoczłowiek.

„Tak... Ty, mateńko, przytul mnie!”

Już to, że Tołstoj wierzył w cudowne skutki modlitwy do martwego człowieka, mówi bardzo wiele.

Na potwierdzenie naszej tezy przytoczymy najmocniejszy fragment Spowiedzi, w którym Tołstoj nie próbuje nawet rozumowo uzasadnić religii i pisze o niej jak wielki artysta:

I ciągle, i ciągle, z różnych innych stron, dochodziłem do wniosku, że nie mogłem pojawić się na świecie bez żadnego powodu, przyczyny czy sensu, że nie mogę być takim wyrzuconym z gniazda pisklęciem, jakim się czułem. A jeśli nim jestem i wypadłszy, leżę na plecach, piszcząc w wysokiej trawie, to piszczę z tego powodu, że pamiętam matkę, która mnie nosiła w sobie, wysiedziała, wygrzała, karmiła, kochała. Gdzie ta matka jest teraz? Jeśli mnie porzucili, to kto mnie porzucił? Nie mogłem nie dostrzegać, że ktoś kochający mnie urodził. Kim był ten ktoś? Ponownie Bóg.

ROZDZIAŁ 2

IWAN I JAN

Tylko święty potrafi zrozumieć świętego.

Symeon Nowy Teolog

Skromny Wania

Wania Siergijew, który nocą 19 października 1829 roku przyszedł na świat we wsi Sura w powiecie pineskim w guberni archangielskiej, był całkiem zwyczajnym dzieckiem. Choć w hagiograficznej literaturze o Janie Kronsztadzkim napomyka się o niezwykłych cechach spokojnego chłopca, wyróżniającego się spośród rówieśników wyjątkową religijnością, biografowie nie znajdują ciekawych faktów i szczegółów nie tylko w dzieciństwie, ale też w latach chłopięcych, a nawet młodości najwybitniejszego z przedstawicieli parafialnego duchowieństwa prawosławnego.

Był sobie po prostu Wania, syn wiejskiego psalmisty. Ukończył seminarium duchowne w Archangielsku, dzięki dobrym wynikom w nauce i przykładnemu sprawowaniu został przyjęty na koszt państwa do Petersburskiej Akademii Teologicznej, gdzie też wyróżniał się pilnością i dobrym zachowaniem. Obce mu były hulanki i swawole, ale szczególnych sukcesów w nauce też nie odnosił i jako absolwent zajął jedno z ostatnich miejsc. Pod koniec edukacji zrobił coś, co świadczyło o jego przezorności i było zrozumiałe wśród ówczesnego duchowieństwa. Na wieczorku w akademii (przedtem na takich zabawach nie bywał) poznał niemłodą już i niezbyt urodziwą córkę protojereja z Kronsztadu Lizę Nieswicką i od razu jej się oświadczył. Nieswicki odchodził na emeryturę, zwalniało się więc miejsce dla zięcia. Było to typowe cerkiewne małżeństwo z rozsądku, przypieczętowane umową, zgodnie z którą zięć miał utrzymywać żonę, a także teścia i jeszcze dwie jego córki, dopóki nie osiągną one pełnoletności. Za to szybko został wyświęcony na kapłana. Nastąpiło to 12 grudnia 1855 roku w Ławrze Aleksandra Newskiego przy udziale biskupa winnickiego, najprzewielebniejszego ojca Krzysztofa[11].

Jakież to było nieciekawe życie z punktu widzenia świeckiej etyki! Porównajcie je tylko z młodością Lwa Tołstoja, starszego od Iwana Siergijewa zaledwie o rok.

Mając dwadzieścia pięć lat, zdążył już powojować na Kaukazie i wyruszał do wojska, najpierw do Rumunii, a później na Krym, by bronić Sewastopola. Przedtem gospodarował w Jasnej Polanie, otrzymanej po podziale spadku między braci w 1847 roku. Jeszcze wcześniej dał się we znaki profesorom uniwersytetu w Kazaniu, którzy przez niego wychodzili z siebie, za co trafił do karceru. Jako siedemnastoletni młodzieniec poznał nie tylko kobiety, ale i chorobę weneryczną o nazwie gonorea. W połowie lat pięćdziesiątych przyniosła mu sławę powieść Dzieciństwo. Niebawem miał napisać Opowiadania sewastopolskie. Po lekturze pierwszego z nich Aleksander II wysłał jakoby na Krym feldjegera z rozkazem przeniesienia utalentowanego porucznika w bezpieczniejsze miejsce. Wtedy też Tołstoj zaczął pisać pamiętnik i obsesyjnie myślał o małżeństwie. Ale oczywiście nie takim, jakie zawarł Iwan Siergijew.

W 1888 roku Iwanowi Iljiczowi Siergijewowi, wtedy już znakomitemu ojcu Janowi Kronsztadzkiemu, nadarzyła się okazja, żeby przedstawić liczniejszej publiczności interesujący obraz swego dzieciństwa, tak jak to uczynił Tołstoj. Czasopismo „Siewier” poprosiło go o napisanie autobiografii i oczywiście nie ograniczyło jej objętości. Duchowny był pozbawiony talentu literackiego, choć czasem niespodziewanie, i dlatego zauważalnie, wykazuje jego przebłyski w pamiętnikach. Co mu jednak szkodziło zatrudnić jakiegoś młodego, klepiącego biedę autora?

„Autobiografia” (jedyna!) ojca Jana zajmuje w czasopiśmie jedną kolumnę i zaczyna się od słów:

Jestem synem duchownego ze wsi Sura w powiecie pineskim, w guberni archangielskiej. Od najwcześniejszego dzieciństwa, jak tylko siebie pamiętam, kiedy miałem cztery lub pięć latek, a może i mniej, rodzice uczyli mnie modlić się i dzięki swojej religijności zrobili ze mnie pobożnego chłopca. W domu, jak miałem sześć lat, ojciec kupił mi elementarz, a matka zaczęła uczyć abecadła, ale czytanie i pisanie słabo szło mi do głowy, co przyczyniało mi niemało zmartwienia.

Czytając ten tekst, ktoś nawykły do świeckiej literatury może skonać z nudów. A przecież o ojcu Kronsztadzkim głośno było w całym kraju. Pielgrzymi ciągnęli do jego miasta portowego. Zazdrościli mu nie tylko prości duchowni, ale i metropolici. Bacznie i z niedowierzaniem przypatrywał mu się jeden z głównych ówczesnych autorytetów Cerkwi Teofan Pustelnik, a oberprokurator Konstantin Pobiedonoscew wszczął śledztwo w sprawie dziwnego kapłana z Kronsztadu i wezwał go na rozmowę.

„Mądrość ta długo nie wchodziła mi do głowy – pisze ojciec Jan o latach nauki – ale nauczony modlitw przez ojca i matkę, martwiąc się swoimi niepowodzeniami, prosiłem Boga, żeby obdarzył mnie rozumem, i pamiętam, jak niespodziewanie spadła z mojego umysłu jakaś zasłona i zacząłem pojmować, czego mnie uczono”.

Wokół niego kipiały namiętności nie na żarty, a on w Autobiografii bardziej niż skromnie pisze o tym, jak jego ojciec, psalmista z Sury, „otrzymywał oczywiście najniższe wynagrodzenie, tak że życie nasze bywało bardzo trudne. Rozumiałem już niełatwą sytuację rodziców i dlatego prawdziwym nieszczęściem było, że nauka nie wchodziła mi do głowy. Mało myślałem o znaczeniu nauki dla mojej przyszłości, trapiło mnie szczególnie to, że ojciec na próżno trwoni ostatnie zasoby na moje utrzymanie”.

Wtedy Wanię „ogarnął smutek”. „Nie znajdowałem, bo i nie szukałem, wsparcia ani pomocy wśród rówieśników w klasie. Wszyscy byli ode mnie zdolniejsi, ja byłem najgorszym uczniem”. I dalej: „Zwróciłem się z prośbą o pomoc do Wszechmogącego i zaszła we mnie przemiana”. Niebawem Iwan stał się jednym z prymusów, przeniesiono go do seminarium, a potem wysłano do Petersburskiej Akademii Teologicznej na studia na koszt państwa.

O nauce w akademii nie ma prawie nic.

„W uczelnianej administracji kancelistami byli studenci, którzy pracowali za najnędzniejsze wynagrodzenie (około dziesięciu rubli miesięcznie). Z radością przyjąłem propozycję sekretarza administracji, żeby objąć tę posadę. Mogłem posyłać pieniądze matce”. Matka bardzo ich wtedy potrzebowała. Ojciec Jan wyjaśnia: „kiedy jeszcze byłem w seminarium, straciłem ukochanego ojca”[12].

Tylko w paru słowach wspomina o małżeństwie z Nieswicką.

I już jest kapłanem.

Już w pierwszych dniach mojej zaszczytnej służby przyjąłem zasadę: jak najbardziej szczerze traktować swoją pracę, duszpasterstwo i posługę kapłańską, nie zaniedbywać życia wewnętrznego. Mając to na względzie, zabrałem się do lektury Pisma Świętego Starego i Nowego Testamentu, z którego czerpałem wszelkie nauki przydatne mi jako człowiekowi w ogóle, a kapłanowi w szczególności. Później zacząłem prowadzić dziennik, w którym odnotowywałem swoje zmagania z pomysłami i namiętnościami, skruchę, sekretne modlitwy do Boga i wdzięczność za uratowanie od pokus, boleści i napaści.

Dalej następuje lapidarna informacja o niedzielnych i świątecznych kazaniach i o utworzeniu w Kronsztadzie Domu Pracy. Tekst kończą słowa: „To wszystko”.

W całej Autobiografii są tylko dwa motywy, na które warto zwrócić szczególną uwagę. Pierwszy to samotność tego człowieka, który od najwcześniejszych lat dziecięcych nie miał ani jednego przyjaciela. Niczego nie dowiadujemy się o bliskich mu kolegach ani w Surze, ani w Archangielsku, ani w Petersburgu.

Dziennikarze polowali na wszelkie informacje o wybitnym mężu z Kronsztadu. W 1913 roku, już po śmierci ojca Jana, ukazały się w Petersburgu dwie książki: Otiec Joann Kronsztadskij w duchownoj sieminarii [Ojciec Jan Kronsztadzki w seminarium duchownym] i Otiec Joann Kronsztadskij w duchownoj akadiemii [Ojciec Jan Kronsztadzki w akademii duchownej]. Są bliźniaczo podobne, trudno zarówno odróżnić je od siebie, jak i znaleźć w nich jakiekolwiek interesujące fakty.

Zostawmy bursistów z Archangielska, którzy rozjechali się po nieznanych parafiach albo jak to często bywało, porzucili stan duchowny. Ale studenci akademii petersburskiej! Dlaczego żaden z nich, z wyjątkiem ojca Nikołaja Gieorgijewskiego, nie zostawił wspomnień o tym, jak studiował na jednej uczelni z przyszłą jasno gorejącą gwiazdą, prawdziwym bohaterem rosyjskiej Cerkwi, którego Wasilij Rozanow porównał kiedyś do Joanny d’Arc? A przecież rok Iwana Siergijewa, według ocen wykładowców i historyków akademii, składał się z wybitnych, utalentowanych studentów. W grupie tej znaleźli się przyszły biskup miński i turowski Warłam (Czerniawski), biskup akermański Arkadiusz (Fiłonow), biskup jelizawietgradzki Memnon (Wiszniewski), historyk cerkiewny Michaił Kojałowicz, historyk i teolog Andriej Priedtieczeński, słynni protojereje Jan Tołmaczew i Dmitrij Sokołow.

Odpowiedź jest prosta. Zarówno w seminarium, jak i w akademii Iwan Siergijew absolutnie niczym się nie wyróżniał.

Gieorgijewski pisze: „Siedzieliśmy obok siebie i w sali wykładowej, i w pokoju zajęć. Ojciec Jan jako student odznaczał się nadzwyczajną łagodnością i pokorą. Po wieczornej modlitwie wszyscy szliśmy spać, a on jeszcze długo modlił się na klęczkach przed ikoną przy swoim łóżku”.

Co wiemy o jego studiach w Petersburskiej Akademii Teologicznej?

Lubił grzać się przy piecu („kominku”).

Lubił samotnie spacerować po ogrodzie.

Chciał zostać misjonarzem na Syberii albo w Ameryce.

Jako kancelista miał oddzielny pokój.

Pierwsze zarobione pieniądze wydał na komentarze Jana Chryzostoma do Ewangelii.

W książce Istocznik żywoj wody [Źródło żywej wody] Nikołaja Bolszakowa, jednego z pierwszych biografów ojca Jana, znajdziemy jeszcze wzmiankę, że na czwartym roku studiów Iwan Siergijew popadł z niewiadomych przyczyn w depresję, z której wyleczyły go modlitwy.

To wszystko.

Ojciec Jan w ogrodzie. Wieś Martyszkino w guberni petersburskiej, przed 1900 rokiem.

Z okresu nauki w seminarium nie ma żadnych wspomnień. Wiadomo tylko, że mianowano go przełożonym chórzystów, najbardziej niezależnej gromady w całej bursie, niestroniącej od wypitki i hulanek, o czym pisał jeszcze Nikołaj Pomiałowski. Towarzystwo to okazało się dla Wani niebezpieczne, ale „uratowała go wielka miłość do matki i Boża pomoc”.

Można odnieść wrażenie, że do 1855 roku, czyli do wyświęcenia na kapłana, biografia Iwana Siergijewa jest jedną białą plamą. „Niestety, mało o nim wiemy” – przyznaje autor jednej z najlepszych książek o Janie Kronsztadzkim Iwan Surski (Iljaszewicz). Jak gdyby do momentu przyjęcia święceń Iwan był nie tylko osobowością przeciętną, ale w ogóle bezbarwną. Człowiek w futerale. Chodząca pobożność.

Ale jeśli tak się sprawy miały, to dlaczego z chwilą włożenia przezeń szat kapłańskich zajarzyła się w Kronsztadzie duchowa latarnia o tak oślepiającej sile, że wielu ludzi z początku nie uwierzyło w to światło? Niemożliwe, żeby aż tak mocno świecił zwyczajny człowiek, prosty rosyjski kapłan.

I tu znów musimy sięgnąć po Autobiografię, żeby nie pominąć drugiego bardzo istotnego momentu.

„Już w pierwszych dniach mojej zaszczytnej służby dla Cerkwi przyjąłem zasadę: jak najbardziej szczerze traktować swoją pracę, duszpasterstwo i posługę kapłańską”.

Zapamiętajmy to słowo: „szczerze”.

Iwan Pierwszy

Gdy patrzymy na cud, jakim była przemiana nieśmiałego seminarzysty, a potem równie skromnego studenta w narodowego Batiuszkę, o którym całkiem poważnie mówiono, że „cała Rosja to Kronsztad ojca Jana”, kusi nas mimo woli, by podejrzewać w tym wszystkim jakiś element komedianctwa.

Podejrzewano o to zresztą i Tołstoja, kiedy z pana, arystokraty, przedzierzgnął się w „chłopa”. Ale tutaj dokonała się odwrotna przemiana. Przypadek Jana Kronsztadzkiego to nadmierne podniesienie statusu społecznego; przypadek Tołstoja – zbyt widowiskowe (czyżby pod publikę?) jego obniżenie. W pierwszym przypadku syn ubogiego diaczka z zabitej deskami Sury stał się ojcem Janem, błyszczącym – dosłownie i w przenośni – drogimi szatami liturgicznymi, orderami i brylantami, podarowanymi mu przez bogatych czcicieli i rodzinę carską. W drugim – rodowity arystokrata, w którego żyłach płynęła krew najznakomitszych rosyjskich rodów: Tołstojów, Wołkońskich, Trubieckich itp. – stał się „chłopkiem”. Jeśli przypomnimy sobie, że rosyjski srebrny wiek słynął z najrozmaitszych masek i przebrań, wszystko na pozór wydaje się jasne.

Jan Kronsztadzki w szatach liturgicznych. Kronsztad, początek lat dziewięćdziesiątych XIX wieku.

Gra. Teatr.

Ale takie wyobrażenie o Janie Kronsztadzkim zostawmy tym, którzy cały świat uważają za teatr, a ludzi za aktorów. Ojciec Jan nie był aktorem, nie był nim też Lew Tołstoj.

Cichy chłopczyk. Ale dlaczego palec Boży wskazał właśnie to dziecko, i to prawie w dniu jego narodzin?

Wania przyszedł na świat w nocy z 18 na 19 października 1829 roku, tam, gdzie rzeka Sura wpada do Pinegi, w odległości pięciuset wiorst od Morza Białego.