Tylko się nie zakochaj - Nicola Doherty - ebook + książka

Tylko się nie zakochaj ebook

Nicola Doherty

3,0

Opis

"„Tylko się nie zakochaj!” powtarzała w myślach przed wyjazdem. Alice pracuje w londyńskim wydawnictwie. Niedawno zerwał z nią chłopak, nie znosi szefowej, a w pracy jest niedoceniana. Pewnego dnia dostaje wielką szansę. Jej ulubiony aktor, Luther Carson, ma pracować nad swoją autobiografią. Zadaniem Alice jest skłonienie go do wyznania najskrytszych tajemnic. Wydawnictwo wynajmuje Carsonowi willę na Sycylii. Atmosfera włoskiej słonecznej wyspy otoczonej lazurowym morzem ma sprawić, by aktor czuł się swobodnie. Luther skupia się jednak na atrakcjach, które oferuje Sycylia i na pięknej aktorce Annabel.

 

Dodatkowo, w wykonaniu zadania Alice nie pomagają liczne wpadki i pomyłki oraz irytujący manager Sam, który z jakiegoś powodu stara się, by aktor nie ujawniał swoich sekretów.

 

Dziewczyna szuka sposobu, by przechytrzyć obu mężczyzn i zrealizować swój plan.

 

Złamane serce, dwóch przystojnych, pociągających facetów i uroki Sycylii stawiają przed nią najtrudniejsze zadanie - tylko się nie zakochać!

 

Ta zabawna niczym Dziennik Bridget Jones opowieść dostarczy ci świetnej rozrywki, szczypty namiętności i wywoła salwy śmiechu. "

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 427

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,0 (6 ocen)
0
1
4
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Copyright © Nicola Doherty 2012 Copyright for the Polish edition © Wydawnictwo Pascal. Wszelkie prawa zastrzeżone.

Autor:

Nicola Doherty

Tytuł:

Tylko się nie zakochaj

Tytuł oryginału:

The Out of Office Girl

Tłumaczenie:

Alka Konieczka

Redakcja:

Ewa Kosiba

Korekta:

Justyna Tomas

Projekt okładki:

Aleksandra Zimoch Zdjęcia na okładce: Shutterstock.com (Yeko Photo Studio, Boerescu)

Ilustracje w książce:

Oxygen64/Dreamstime.com

Redaktor prowadząca:

Małgorzata Jasińska-Kowynia

Redaktor naczelna:

Agnieszka Hetnał

Bielsko-Biała 2014ISBN 978-83-7642-313-5

Wydawca:

Wydawnictwo Pascal sp. z o.o. ul. Zapora 25 43-382 Bielsko-Biała tel. 338282828, fax [email protected]

eBook redaktor i konwersja:

Dominik Trzebiński Du Châ[email protected]

Dla moich rodziców i wszystkich Alicji na świecie

Rozdział 1

Le­żę na łóż­ku i ob­ser­wu­ję, jak Lu­ther się roz­bie­ra. Po­dzi­wia­łam ten wi­dok już nie­jed­no­krot­nie, ale i tak za każ­dym ra­zem mnie fa­scy­nu­je. Naj­pierw ścią­ga śnież­no­bia­łą ko­szul­kę, któ­ra kon­tra­stu­je z je­go opa­lo­ną skó­rą, tar­ga­jąc so­bie przy tym swo­je już i tak zmierz­wio­ne ciem­no­brą­zo­we wło­sy. Trud­no się do­my­ślić, co wy­ra­ża­ją je­go brą­zo­we oczy – spoj­rze­nie jest peł­ne pa­sji, po­waż­ne, a za­ra­zem wraż­li­we. Je­go dłoń wę­dru­je w kie­run­ku dżin­sów. Po­wo­li za­czy­na roz­pi­nać pa­sek…

Dzwo­ni te­le­fon. Od­po­wia­dam nie­chęt­nie, ze wzro­kiem na­dal wle­pio­nym w ekran.

– Cześć, Ali­ce – to Eri­ka. – Wiem, że dzwo­nię w ostat­niej chwi­li, ale spo­ty­kam się ze zna­jo­my­mi w The Do­ve. Chcesz wpaść? Czy je­steś gdzieś na mie­ście? Sły­szę czyjś głos.

– Nie, skąd­że. – Znaj­du­ję pi­lo­ta i na­ci­skam pau­zę. – Chcia­ła­bym się spo­tkać, ale pra­cu­ję – na­tych­miast ża­łu­ję swo­ich słów, bo wiem, co po­wie.

– Och, daj spo­kój. Za­wsze za­bie­rasz pra­cę do do­mu. Po­win­naś być bar­dziej aser­tyw­na i za­dbać o rów­no­wa­gę mię­dzy obo­wiąz­ka­mi za­wo­do­wy­mi a resz­tą ży­cia.

Bo­że, ko­cham swo­ją sio­strę, ale nie mo­gę so­bie za­wra­cać nią gło­wy dziś wie­czo­rem.

– Tak zro­bię. Prze­pra­szam, że dzi­siaj nie mo­gę, ale na­stęp­nym ra­zem na pew­no się po­ja­wię.

– Po­win­naś. Nie mo­żesz sie­dzieć na­dą­sa­na w do­mu, chy­ba zda­jesz so­bie z te­go spra­wę – rzu­ca na po­że- gna­nie.

I tu się my­li. Mam ocho­tę wła­śnie na sie­dze­nie w do­mu i dą­sa­nie się, no i na bez­myśl­ne oglą­da­nie fil­mów z Lu­the­rem Car­so­nem (co ucho­dzi za pra­cę), ob­ja­da­nie się prin­gle­sa­mi, pi­cie bia­łe­go wi­na i ge­ne­ral­nie uni­ka­nie my­śle­nia o tym, że po dwóch mie­sią­cach zna­jo­mo­ści nie ob­cho­dzę Si­mo­na na ty­le, by ze mną ofi­cjal­nie ze­rwał.

Choć wiem, że nie po­win­nam te­go ro­bić, za­cho­wa­łam wszyst­kie SMS-y od nie­go. To jak hi­sto­ria na­sze­go ośmio­ty­go­dnio­we­go związ­ku w pi­guł­ce. Jest wśród nich ten pierw­szy: „Cześć, Ali­ce, faj­nie by­ło cię spo­tkać wczo­raj. Drink w przy­szłym ty­go­dniu? Si­mon x”. Brzmi to jak cen­ne wspo­mnie­nie ze zło­tej epo­ki, w któ­rej na­dal mnie lu­bił. Wia­do­mo­ści, któ­re póź­niej przez ja­kiś czas otrzy­my­wa­łam, by­ły rów­nie mi­łe: „Dzię­ki za wspa­nia­ły wie­czór. Do zo­ba­cze­nia wkrót­ce. S xx”. Ale w cią­gu ostat­nich pa­ru ty­go­dni te „x” za­czę­ły za­ni­kać, a SMS-y sta­wa­ły się co­raz rzad­sze i bar­dziej przy­pad­ko­we, jak na przy­kład: „Spóź­nię się, wy­bacz” al­bo „Nie je­stem pe­wien, dam Ci znać w przy­szłym ty­go­dniu”.

– To jak roz­wią­za­nie sto­sun­ku pra­cy po­przez za­nie­cha­nie – oznaj­mi­ła Eri­ka, gdy po raz pierw­szy opo­wie­dzia­łam jej, co się dzie­je. – For­mal­nie cię nie zwol­nił, ale zmie­nił wa­run­ki two­je­go za­trud­nie­nia tak, że­by two­je po­przed­nie za­ję­cie – czy­li zwią­zek – prze­sta­ło ist­nieć.

Chy­ba faj­nie jest mieć sio­strę, któ­ra spe­cja­li­zu­je się w pra­wie pra­cy, jed­nak cza­sem pod­cho­dzi do spraw zbyt pro­fe­sjo­nal­nie. Ostat­nia wia­do­mość, ja­ką do­sta­łam od Si­mo­na, brzmia­ła: „Sor­ry, nie dam ra­dy w śro­dę. Za­dzwo­nię, że­by się umó­wić na in­ny ter­min”.

By­ło to po­nad ty­dzień te­mu. Po­cząt­ko­wo pró­bo­wa­łam się tym nie mar­twić i po­wta­rza­łam so­bie, że jest bar­dzo za­ję­ty w pra­cy (nie­daw­no do­stał awans). Ale gdzieś w głę­bi ser­ca wie­dzia­łam, że tra­ci za­in­te­re­so­wa­nie. Wczo­raj odło­ży­łam na bok swo­ją du­mę i wy­sła­łam mu krót­kie­go, przy­ja­ciel­skie­go SMS-a ostat­niej szan­sy. Ale to był ko­niec – spraw­dzam te­le­fon – mi­nę­ło dwa­dzie­ścia osiem go­dzin, a on wciąż nie od­pi­sał. Na­dal nie do koń­ca mo­gę w to uwie­rzyć. Jak moż­na ko­goś rzu­cić po dwóch mie­sią­cach i zro­bić to na­wet nie przez te­le­fon, za po­mo­cą SMS-a czy ma­ila, ale ci­szą?

Mój współ­lo­ka­tor Mar­tin chy­ba już wró­cił, bo z po­ko­ju obok do­bie­ga­ją mnie od­gło­sy trans­mi­sji spor­to­wej. Je­go ulu­bio­ne za­ję­cie to oglą­da­nie pił­ki noż­nej przy dźwię­ku pod­krę­co­nym na ca­ły re­gu­la­tor. Mar­tin na­gry­wa je i w le­cie oglą­da w kół­ko ulu­bio­ne spo­tka­nia. Po­za tym przy­rzą­dza dziw­ne po­tra­wy, jak na przy­kład za­pie­kan­kę z ma­ka­ro­nu, sa­la­mi i awo­ka­do, co zaj­mu­je mu wie­le go­dzin i wy­ma­ga za­ję­cia ca­łej kuch­ni. Tak na­praw­dę do­pro­wa­dza mnie do sza­łu, ale bar­dzo lu­bię swo­ją dru­gą współ­lo­ka­tor­kę, Cia­rę. Ła­two się z nią do­ga­dać: za­wsze ma w lo­dów­ce bu­tel­kę wi­na i nie po­wie­dzia­ła ani sło­wa, kie­dy obu­dzi­łam wszyst­kich, gdy uru­cho­mi­łam alarm prze­ciw­po­ża­ro­wy, przy­rzą­dza­jąc tost o trze­ciej nad ra­nem. Krót­ko przed tym, jak się wpro­wa­dzi­łam, roz­sta­ła się ze swo­im chło­pa­kiem i by­ła tro­chę zdo­ło­wa­na, ale wy­da­je się, że te­raz czu­je się o wie­le le­piej.

Ktoś mu­siał strze­lić bram­kę – sły­szę gwiz­dy i okrzy­ki. Mój po­kój był kie­dyś ja­dal­nią i od sa­lo­nu od­dzie­la­ją go dwu­skrzy­dło­we drzwi z pro­sto­kąt­ny­mi szy­ba­mi. Sły­chać wszyst­ko, co się dzie­je w po­miesz­cze­niu obok i od­wrot­nie. Kie­dy się wpro­wa­dzi­łam, ku­pi­łam gru­by bia­ły pa­pier i za­kry­łam wszyst­kie szy­by przy­nie­sio­ny­mi z pra­cy okle­jo­ny­mi na bia­ło kar­to­na­mi. Za­ję­ło mi to ca­ły week­end. Nie wy­glą­da to jak wnę­trze z „El­le De­co­ra­tion”, ale nie jest źle. Si­mo­no­wi się nie po­do­ba­ło – uznał, że wy­strój jest tan­det­ny i ro­dem z aka­de­mi­ka. Mo­że dla­te­go ze mną ze­rwał? Mo­że wy­da­je mu się, że je­stem zbyt „stu­denc­ka”, że­by być je­go dziew­czy­ną? W su­mie, je­śli do­brze się nad tym za­sta­no­wić, ni­g­dy nie na­zwał mnie swo­ją dziew­czy­ną, choć ostat­nim ra­zem, gdy spo­tka­li­śmy się z mo­imi zna­jo­my­mi, przed­sta­wi­łam go ja­ko swo­je­go chło­pa­ka…

Do­bra, wy­star­czy, prze­sta­nę się za­drę­czać my­śle­niem o tych wszyst­kich błę­dach, któ­re po­peł­ni­łam w związ­ku z Si­mo­nem. Kła­dę się z po­wro­tem na łóż­ku i na­le­wam so­bie ko­lej­ny kie­li­szek wi­na. Sze­fo­wa po­pro­si­ła mnie o to w ostat­niej chwi­li, ale cie­szę się, że mo­gę znów obej­rzeć Go­rącz­kę. My­ślę, że ten film mo­że rów­nać się z Fo­otlo­ose i Dir­ty Dan­cing, choć nie­któ­rzy twier­dzą, że to bez­czel­na zżyn­ka z obu tych fil­mów, ty­le że na­krę­co­na w la­tach dzie­więć­dzie­sią­tych. Wy­da­je­my au­to­bio­gra­fię Lu­the­ra, a Oli­via chce, że­bym wy­bra­ła kadr z fil­mu, któ­ry znaj­dzie się w wkład­ce zdję­cio­wej do książ­ki. Nie jest to cięż­ka pra­ca. Od­no­to­wu­ję czas, za­pi­su­ję obok „L bez ko­szu­li” i do­ry­so­wu­ję gwiazd­kę.

Sce­na w sy­pial­ni koń­czy się zbyt szyb­ko. Na­stę­pu­je sce­na z ro­dzi­ną Jim­my’ego i Don­ny, w któ­rej sta­je się ja­sne, że go nie­na­wi­dzą. Oj­ca gra dy­rek­tor szko­ły z fil­mu Wol­ny dzień Fer­ri­sa Bu­el­le­ra. Te­raz Jim­my pró­bu­je prze­ko­nać Don­nę, że­by rzu­ci­ła swo­je­go sztyw­niac­kie­go na­rze­czo­ne­go z Ha­rvar­du i ucie­kła z nim do No­we­go Jor­ku. Za­czy­na­ją się o to kłó­cić, aż w koń­cu on milk­nie i pro­si ją do tań­ca. Nie od­zy­wa­ją się do sie­bie ani sło­wem, ale kie­dy pio­sen­ka się koń­czy, ona oznaj­mia, że po­je­dzie z nim.

Uwiel­biam tę sce­nę. Mo­że to za­brzmi dziw­nie, ale kie­dy ją oglą­dam, nie czu­ję te­go, że Lu­ther gra – czu­ję, że on to prze­ży­wa i na­praw­dę mu za­le­ży. Chce ją prze­ko­nać, by mu za­ufa­ła i zo­sta­ła z nim, ale nie osią­ga te­go, sprze­cza­jąc się z nią, tyl­ko po­ka­zu­jąc jej, co dla sie­bie zna­czą. To ta­kie ro­man­tycz­ne. Ja­ka szko­da, że ży­cie to nie film o tań­cu dla na­sto­lat­ków i praw­dzi­wi męż­czyź­ni tak nie po­stę­pu­ją. Za­miast te­go zry­wa­ją z to­bą za po­mo­cą ci­chych dni.

Być mo­że zro­bię so­bie w ten week­end fil­mo­wy ma­ra­ton te­ra­peu­tycz­ny. Zgro­ma­dzi­łam mniej wię­cej trzy­dzie­ści płyt DVD, więk­szość z nich to ro­man­tycz­ne czar­no-bia­łe fil­my al­bo fil­my o tań­cu lub dla na­sto­lat­ków. Mam wszyst­kie kla­sy­ki: Klub wi­no­waj­ców, Fo­otlo­ose, Dir­ty Dan­cing (to chy­ba ja­sne), Dziew­czy­ny chcą się ba­wić, a tak­że kil­ka przy­pad­ko­wych ty­tu­łów: Wy­gra­ne ma­rze­nia, Śmier­tel­ne za­uro­cze­nie, Na fa­li (Pa­trick Sway­ze i Ke­anu Re­eves w ob­ci­słych pian­kach), Ostat­ni le­gio­ni­sta (film nie w mo­im ty­pie, ale Lu­ther jest w nim świet­ny) i mój ulu­bio­ny – Pra­cu­ją­ca dziew­czy­na. Mam też Wszyst­ko o Ewie, Mieć i nie mieć (ko­cham, ko­cham Lau­ren Ba­call), Urze­czo­ną i Spo­tka­nie (choć w mo­im obec­nym sta­nie ten ostat­ni mo­że do­pro­wa­dzić mnie do za­ła­ma­nia ner­wo­we­go). Po­za tym mo­gę się po­chwa­lić ze­sta­wem fil­mów z Au­drey Hep­burn, któ­ry do­sta­łam od Eri­ki – mój ulu­bio­ny to Rzym­skie wa­ka­cje. Wszy­scy moi zna­jo­mi na­śmie­wa­ją się z te­go, że tak bar­dzo lu­bię te fil­my. Ale kto mo­że mnie ob­wi­niać, kie­dy praw­dzi­we ży­cie i związ­ki wy­glą­da­ją tak, a nie ina­czej?

Znów sły­szę dzwo­nek te­le­fo­nu. Wci­skam pau­zę i szu­kam apa­ra­tu pod koł­drą, na sto­li­ku przy łóż­ku, aż w koń­cu od­naj­du­ję go pod łóż­kiem. Na­dal mam odro­bi­nę na­dziei, że tym ra­zem to Si­mon, któ­ry bę­dzie chciał się uspra­wie­dli­wić – śmier­cią w ro­dzi­nie, wąt­pli­wo­ścia­mi do­ty­czą­cy­mi na­sze­go związ­ku, na­wet mar­twy zwie­rzak był­by do za­ak­cep­to­wa­nia – ale oczy­wi­ście to nie on. Nie­ode­bra­ne po­łą­cze­nie: Oli­via. O Bo­że, cze­mu mo­ja sze­fo­wa dzwo­ni do mnie o dzie­wią­tej wie­czo­rem w śro­dę?

Nie cho­dzi tak na­praw­dę o to, że bo­ję się Oli­vii. Ale ona po­tra­fi być nie­prze­wi­dy­wal­na. Przez więk­szość cza­su jest świet­na, jed­nak cza­sem wpa­da w szał z zu­peł­nie nie­ocze­ki­wa­ne­go po­wo­du. Od ra­zu do niej od­dzwa­niam, ale nie od­po­wia­da, więc na­gry­wam się na pocz­tę. Mam na­dzie­ję, że nie do­szło do ja­kiejś ka­ta­stro­fy w pra­cy i że znów cze­goś źle nie zro­bi­łam.

Na mo­im mo­ni­to­rze uchwy­ci­łam kadr, w któ­rym Jim­my obej­mu­je Don­nę i pa­trzy na nią, jak­by ni­g­dy nie chciał po­zwo­lić jej odejść. Don­nę gra Jen­ni­fer Kra­mer, któ­ra by­ła wów­czas wiel­ką gwiaz­dą, ale póź­niej nikt o niej już nie sły­szał. My­ślę so­bie: „Och, Lu­ther, gdy­bym to ja mo­gła te­raz być z to­bą na tym par­kie­cie, tak da­le­ko od mo­je­go praw­dzi­we­go ży­cia”. Ale tak się ra­czej nie sta­nie, więc koń­czę oglą­dać film, ro­bię no­tat­ki dla Oli­vii i idę spać.

Rozdział 2

Gdy na­stęp­ne­go dnia ja­dę me­trem do pra­cy, nie mo­gę prze­stać ana­li­zo­wać ca­łej tej spra­wy z Si­mo­nem, pró­bu­jąc zro­zu­mieć, w któ­rym mo­men­cie to wszyst­ko się ze­psu­ło. Na po­cząt­ku wy­da­wał się ta­ki en­tu­zja­stycz­ny, gdy w ten wie­czór, kie­dy się po­zna­li­śmy, po­pro­sił o mój nu­mer i na­pi­sał do mnie na­stęp­ne­go dnia. Nie mo­głam uwie­rzyć, gdy nie prze­sta­wał dzwo­nić – w głę­bi ser­ca są­dzi­łam, że jest dla mnie za do­bry. Ma dość na­pię­ty plan dnia: jest sze­fem mar­ke­tin­gu w du­żej fir­mie pro­du­ku­ją­cej na­po­je, któ­ra spon­so­ru­je wie­le im­prez, a w wol­nym cza­sie zaj­mu­je się dzien­ni­kar­stwem. Po­za tym był – jest – bo­ski: bar­dzo wy­so­ki (na­resz­cie uma­wia­łam się z kimś wyż­szym od sie­bie), z ciem­ny­mi krę­co­ny­mi wło­sa­mi i ciem­no­nie­bie­ski­mi ocza­mi. Jest in­te­li­gent­ny, do­brze się czu­ję w je­go to­wa­rzy­stwie i przez więk­szość cza­su mie­li­śmy wie­le te­ma­tów do roz­mo­wy – czy­ta ma­sę in­te­re­su­ją­cych ksią­żek, roz­ma­wia­li­śmy o je­go pra­cy dzien­ni­kar­skiej i wszyst­kich tych pre­sti­żo­wych im­pre­zach, któ­re or­ga­ni­zo­wał. Co więc się zmie­ni­ło? Co ta­kie­go zro­bi­łam?

To praw­da, że ostat­nio by­łam nie­co roz­tar­gnio­na, a na­sza ostat­nia rand­ka oka­za­ła się ka­ta­stro­fą. Po­szli­śmy na wy­sta­wę, na któ­rą on mu­siał iść ze wzglę­du na pra­cę, a tam by­ło mnó­stwo je­go zna­jo­mych. Za­miast tkwić u je­go bo­ku, pró­bo­wa­łam za­ga­dy­wać do in­nych lu­dzi tak du­żo, jak to by­ło moż­li­we, ale nie zna­łam wy­star­cza­ją­cej licz­by osób i ja­koś za­wsze wra­ca­łam do nie­go. Po­tem ca­ły­mi go­dzi­na­mi cho­dzi­li­śmy po Chel­sea, pró­bu­jąc zna­leźć ja­kieś miej­sce, w któ­rym moż­na coś zjeść, ale wszyst­ko by­ło al­bo za­mknię­te, al­bo zbyt dro­gie, więc tra­fi­li­śmy do Piz­za Express, co nie by­ło do­brym po­my­słem, po­nie­waż Si­mon nie zno­si sie­cio­wych re­stau­ra­cji. W ogó­le nie po­win­nam by­ła pro­po­no­wać pój­ścia na ko­la­cję. Był prze­zię­bio­ny i ja­kiś nie­swój, a ja za du­żo mó­wi­łam o pro­ble­mach w pra­cy. Nie chciał wró­cić ze mną do do­mu, bo na­stęp­ne­go dnia miał wcze­śnie ra­no spo­tka­nie. Tak na­praw­dę… po po­przed­niej rand­ce też nie wró­cił ze mną. A jesz­cze wcze­śniej wró­cił, ale…

Oj, nie za­mie­rzam już o tym wię­cej my­śleć, to zbyt przy­gnę­bia­ją­ce. Się­gam po eg­zem­plarz „Me­tra”, któ­ry jest wci­śnię­ty za pa­sa­że­rem sie­dzą­cym obok mnie, uśmie­cham się do te­go męż­czy­zny i od ra­zu prze­rzu­cam stro­ny, szu­ka­jąc dzia­łu „Grzesz­ne przy­jem­no­ści”. Jest tam zdję­cie Lu­the­ra, zro­bio­ne przez pa­pa­raz­zich, gdy je­chał na lot­ni­sko w Rzy­mie, gdzie krę­ci re­ma­ke Rzym­skich wa­ka­cji. Przy­pad­kiem wiem, że le­ci na Sy­cy­lię, gdzie bę­dzie koń­czyć swo­ją książ­kę. Te­raz jest star­szy niż w Go­rącz­ce, ma trzy­dzie­ści trzy la­ta i są­dzę, że wy­glą­da le­piej z tym ta­jem­ni­czym spoj­rze­niem i po­tar­ga­ny­mi brą­zo­wy­mi wło­sa­mi. Ubra­ny w sza­re dżin­sy i czar­ne kow­boj­ki, w któ­rych każ­dy in­ny fa­cet wy­glą­dał­by śmiesz­nie, ma w so­bie spo­ro nie­wy­mu­szo­nej ele­gan­cji. Pew­nie nasz dział PR bę­dzie miał do­stęp do te­go ma­te­ria­łu, ale na wszel­ki wy­pa­dek cho­wam ga­ze­tę do tor­by.

Tak na­praw­dę w spra­wie z Si­mo­nem drę­czy mnie fakt, że ta­kie rze­czy cią­gle mi się zda­rza­ją. Spo­ty­kam się z kimś, na po­cząt­ku ten ktoś jest bar­dzo en­tu­zja­stycz­ny, a po mniej wię­cej dwóch mie­sią­cach mnie rzu­ca. Chcia­ła­bym wie­dzieć, co ro­bię nie tak, ale je­dy­ną oso­bą, któ­ra mo­że mi to po­wie­dzieć, jest Si­mon, a nie za­mie­rzam go o to py­tać. Wy­obra­żam so­bie, że po za­koń­cze­niu ja­kie­goś związ­ku mam wy­peł­nić an­kie­tę. Oce­ni­ła­bym Si­mo­na dość wy­so­ko we wszyst­kich aspek­tach po­za tym, w ja­ki spo­sób się ze mną roz­stał. Na­wet je­śli mnie olał z ja­kie­goś skom­pli­ko­wa­ne­go po­wo­du, któ­ry nie miał nic wspól­ne­go ze mną, i na­wet je­że­li by­li­śmy ra­zem tyl­ko dwa mie­sią­ce, za­słu­ży­łam na coś wię­cej niż ci­che dni. Za­czy­nam my­śleć, że po­win­nam wy­słać mu wia­do­mość, w któ­rej na­pi­szę, że nie ma sen­su, że­by się ze mną kon­tak­to­wał – z na­mi ko­niec. Ale być mo­że jest na to już tro­chę zbyt póź­no.

Kie­dy przy­cho­dzę do biu­ra, jest wcze­śnie i po­za Pop­py ni­ko­go jesz­cze nie ma. Pop­py sie­dzi przy biur­ku, w rę­ce trzy­ma lu­ster­ko, ma na wpół otwar­te usta i wkła­da so­bie coś do oka. Gdy­by cho­dzi­ło o ko­go­kol­wiek in­ne­go, za­ło­ży­ła­bym, że to szkła kon­tak­to­we al­bo coś w tym sty­lu, ale wiem, że Pop­py przy­kle­ja so­bie sztucz­ne rzę­sy. Mu­si mieć dziś w pla­nach coś wy­jąt­ko­we­go, bo nor­mal­nie nie no­si ich w biu­rze.

– Dzień do­bry, ko­cha­nie – wi­ta mnie pół­gęb­kiem i ma­cha za­krzy­wio­nym pal­cem.

Za­nim ją po­zna­łam, nie wie­rzy­łam, że ta­cy lu­dzie ist­nie­ją, nie mó­wiąc już o tym, że za­trud­nia się ich w biu­rach. Jej ubra­nia są al­bo vin­ta­ge, al­bo szy­te na mia­rę, al­bo jed­no i dru­gie – to nie­mal ko­stiu­my. Dziś ubra­ła się w bia­łą szy­deł­ko­wą mi­ni­su­kien­kę, któ­ra do­brze kom­po­nu­je się z jej brą­zo­wym afro i dłu­gi­mi no­ga­mi, i jest to jak na nią dość skrom­na sty­li­za­cja. Pod biur­kiem ma coś, co moż­na na­zwać skrzy­nią z ko­stiu­ma­mi, i upie­ra się, że­by w pią­tek koń­czyć pra­cę o czwar­tej i po­sie­dzieć przy her­ba­cie i cia­stecz­kach. Na po­cząt­ku nie wie­dzia­łam, co o niej my­śleć – tak na­praw­dę tro­chę mnie za­wsty­dza­ła, bo ma ta­ką przy­tła­cza­ją­cą oso­bo­wość. Ale mi­mo tej sza­lo­nej otocz­ki jest bar­dzo szcze­ra, a to spra­wi­ło, że łą­czy nas praw­dzi­wa przy­jaźń. W prze­ci­wień­stwie do Clau­di­ne, któ­rej nie zno­szę.

– Ład­nie wy­glą­dasz – mó­wię, od­wie­sza­jąc ża­kiet. – No­wa su­kien­ka?

– Dzię­ki – od­po­wia­da za­do­wo­lo­na. – To ze skle­pu z uży­wa­ną odzie­żą w St. John’s Wo­od. Mnó­stwo wy­rzut­ków z szaf uro­czych bo­ga­tych dam. Po­win­ny­śmy się tam kie­dyś udać.

Pop­py za­wsze znaj­du­je cu­dow­ne ubra­nia w lum­pek­sach, co jest bar­dzo przy­dat­ną umie­jęt­no­ścią przy na­szych pen­sjach. Od­kła­da lu­ster­ko i od­wra­ca się w mo­ją stro­nę.

– Jak się mie­wasz? Ja­kieś wie­ści od pa­na Demp­seya?

– Żad­nych. To chy­ba ozna­cza, że mię­dzy na­mi ko­niec. – Cie­szę się, że je­ste­śmy sa­me i mo­gę jej to po­wie­dzieć na osob­no­ści. Upo­ko­rze­nie jest rów­nie złe al­bo na­wet gor­sze niż tę­sk­no­ta za Si­mo­nem.

– Bzdu­ry – kwi­tu­je Pop­py ze współ­czu­ciem. – Nie mo­gę uwie­rzyć w to, że na­wet do cie­bie nie za­dzwo­nił. Co za drań. Ja­ka szko­da. Tak mi przy­kro. – Mi­ło mi, że to mó­wi, bo wy­da­wa­ło mi się, iż z ja­kie­goś po­wo­du ni­g­dy nie po­lu­bi­ła Si­mo­na.

– Czy jest ja­kaś szan­sa, że coś mu się sta­ło? – py­ta. – Zo­stał przy­gnie­cio­ny czymś cięż­kim? Ma amne­zję?

– Chcia­ła­bym. O tym sa­mym na po­cząt­ku my­śla­łam, ale to ni­g­dy nie jest po­wo­dem, praw­da?

– Nie, męż­czyź­ni ni­g­dy nie umie­ra­ją, tyl­ko prze­sta­ją dzwo­nić.

Pop­py za­wsze po­tra­fi mnie roz­śmie­szyć, na­wet gdy nie mam na to ocho­ty. Kie­dy cze­kam, aż mój kom­pu­ter za­cznie dzia­łać, zdej­mu­ję ba­let­ki i wkła­dam bu­ty na nie­co wyż­szym ob­ca­sie, któ­re no­szę w pra­cy. Pop­py pra­wie umar­ła ze śmie­chu, gdy po raz pierw­szy mnie na tym przy­ła­pa­ła. W prze­ci­wień­stwie do jej biur­ka mo­je jest ma­ło cie­ka­we, za­wa­lo­ne ogrom­ny­mi ster­ta­mi wy­dru­ków ksią­żek i pa­pie­rów. Je­dy­ny ele­ment de­ko­ra­cyj­ny to za­wie­szo­ny ogrom­ny pla­kat Lu­the­ra, któ­ry do­sta­łam w pre­zen­cie od niej i po­zo­sta­łych dziew­czyn, gdy ku­pi­li­śmy pra­wa do je­go książ­ki. W za­ło­że­niu był to żart, ale cie­szy mnie, że tam wi­si i sta­no­wi źró­dło in­spi­ra­cji.

– Je­steś dziś wol­na w cza­sie lun­chu? – py­tam. Na­gle na­bie­ram ocho­ty na ucztę peł­ną tłusz­czu i wę­glo­wo­da­nów.

– Chcia­ła­bym, ale mam spo­tka­nie z agen­tem – od­po­wia­da. – Ale mo­gę ju­tro.

Mie­siąc te­mu Pop­py awan­so­wa­no na sta­no­wi­sko re­dak­to­ra, więc ma te­raz wię­cej spo­tkań w cza­sie lun­chu. Mu­szę przy­znać, że po­cząt­ko­wo by­łam o to za­zdro­sna. Za­czę­ły­śmy pra­co­wać mniej wię­cej w tym sa­mym cza­sie – po­ja­wi­ła się u nas mie­siąc po mnie. Ale za­słu­ży­ła na to: jest nie­sa­mo­wi­cie by­stra, na­praw­dę cięż­ko pra­cu­je i ma ta­lent do wy­szu­ki­wa­nia oka­zji. Zna­la­zła wspa­nia­łą de­biu­tanc­ką po­wieść, któ­ra wszyst­kim się spodo­ba­ła. W każ­dym ra­zie mam na­dzie­ję, że je­śli nie bę­dę się wy­chy­lać i po­pra­cu­ję cięż­ko, awan­su­ję w przy­szłym ro­ku. Pra­cu­ję tu już wy­star­cza­ją­co dłu­go – czte­ry la­ta to mo­ment, kie­dy trze­ba zde­cy­do­wać: wóz al­bo prze­wóz. Chcę zo­stać re­dak­to­rem przed dwu­dzie­sty­mi siód­my­mi uro­dzi­na­mi, więc mam jesz­cze tyl­ko sześć mie­się­cy.

Mo­je ma­ile już się ścią­gnę­ły. Gdy wi­dzę, jak bez­względ­nie po­ja­wia­ją się ko­lej­ne, czu­ję gdzieś w środ­ku co­raz więk­sze na­pię­cie. Oli­via ma w zwy­cza­ju wy­sy­łać ma­ile do mo­jej wia­do­mo­ści, a ich ad­re­sa­ci ro­bią to sa­mo, więc mo­ja skrzyn­ka od­bior­cza pę­ka w szwach. Pra­cu­ję na sta­no­wi­sku asy­stent­ki re­dak­to­ra, co ozna­cza, że re­da­gu­ję wie­le ksią­żek, nad któ­ry­mi pra­cu­je Oli­via, ale je­stem też jej asy­stent­ką, mu­szę więc go­dzić wie­le obo­wiąz­ków. Mam tyl­ko na­dzie­ję, że dzię­ki te­mu zdo­by­wam cen­ne do­świad­cze­nie.

– Ka­wy? – py­ta Pop­py, ma­cha­jąc swo­im kub­kiem.

– Tak, po­pro­szę – za­czy­nam się za­sta­na­wiać, gdzie się po­dzie­wa Oli­via. Za­zwy­czaj o tej po­rze jest już w biu­rze. I w ja­kiej spra­wie dzwo­ni­ła do mnie wczo­raj? W cią­gu tych kil­ku lat spo­wo­do­wa­łam pa­rę ka­ta­strof, ale ostat­nio szło mi cał­kiem nie­źle. Ża­den z jej ma­ili nie wy­da­wał się zbyt po­waż­ny – je­den z agen­tów na­rze­kał na okład­kę, a pe­wien au­tor nie był za­do­wo­lo­ny z miej­sca na li­ście sprze­da­ży Ama­zo­na, ale nic nie za­po­wia­da­ło nie­szczę­ścia.

To mu­sia­ło mieć coś wspól­ne­go z książ­ką Lu­the­ra. To sy­tu­acja, któ­ra wy­ma­ga wpro­wa­dze­nia po­ma­rań­czo­we­go ko­du: ro­bi się na­praw­dę póź­no i wszy­scy wpa­da­ją z te­go po­wo­du w pa­ni­kę. Do­sta­li­śmy nie­daw­no pierw­szą wer­sję tek­stu i jest okrop­na. Po­mi­ja wszyst­kie in­te­re­su­ją­ce kwe­stie, ta­kie jak re­la­cje Lu­the­ra z oj­cem, nar­ko­ty­ki, od­wyk, sza­lo­ne mał­żeń­stwo i roz­wód, rok, w któ­rym znik­nął… Są­dzę, że Oli­via by­ła tro­chę za­sko­czo­na tym, ile wie­dzia­łam o Lu­the­rze Car­so­nie. Nie cho­dzi o to, że się w nim pod­ko­chu­ję, cho­ciaż oczy­wi­ście jest to praw­da (ale kto te­go nie ro­bi?). Po­za tym są­dzę, że to bar­dzo cie­ka­wa po­stać. Tak na­praw­dę to ja za­su­ge­ro­wa­łam, że był­by do­brym kan­dy­da­tem do na­pi­sa­nia au­to­bio­gra­fii.

Po­sta­na­wiam jesz­cze raz za­dzwo­nić do Oli­vii. Na­dal nie od­bie­ra, co jest dziw­ne. Jak tyl­ko się roz­łą­czy­łam, dzwo­ni te­le­fon. Za­sta­na­wiam się, czy to ona, ale na ekra­nie wy­świe­tla się na­zwi­sko Da­ph­ne Tot­nall – oso­bi­stej asy­stent­ki na­sze­go dy­rek­to­ra za­rzą­dza­ją­ce­go.

– Cze­go ona chce? – my­ślę gło­śno.

– Kto? – rzu­ca Pop­py, wra­ca­jąc z kuch­ni.

– Cześć – mó­wi Da­ph­ne. – Czy mo­gła­byś przyjść i zo­ba­czyć się z Alas­da­irem?

– Oczy­wi­ście – roz­łą­czam się. Co tu się dziś dzie­je, do cho­le­ry?

Pop­py po­da­je mi ka­wę.

– O co cho­dzi? – py­ta za­cie­ka­wio­na.

– Dy­rek­tor chce się ze mną spo­tkać – od­po­wia­dam, kie­ru­jąc się w stro­nę win­dy. Do te­go mo­men­tu w biu­rze po­ja­wi­ło się już wię­cej osób, w tym okrop­na Clau­di­ne, któ­ra dziś w czar­nych ob­ci­słych spodniach i na­szyj­ni­ku z pe­reł po­zu­je na Au­drey Hep­burn. Wszy­scy sły­szą, jak Pop­py wo­ła do mnie:

– Po­wo­dze­nia! Nie skacz!

Ja­dąc win­dą do biu­ra Alas­da­ira, wy­cie­ram o spód­ni­cę lep­kie od po­tu dło­nie i przy­glą­dam się so­bie w lu­strze. Co mnie na­pa­dło, że­by wło­żyć czar­ną spód­ni­cę do bia­łej ko­szu­li? Wy­glą­dam jak kel­ner­ka. Po­za tym pre- zen­tu­ję się jak za­wsze: dłu­gie ja­sne wło­sy, zbyt ró­żo­we po­licz­ki, nie­pew­na mi­na. Da­ph­ne na­wet nie pod­no­si gło­wy znad swo­ich ta­be­lek, gdy ka­że mi od ra­zu wejść do środ­ka.

Ni­g­dy tu wcze­śniej nie by­łam. Ga­bi­net jest ogrom­ny, z okien się­ga­ją­cych od pod­ło­gi do su­fi­tu roz­cią­ga się wi­dok na Ta­mi­zę. Przy oknie, w ko­szy­ku, śpi spa­niel Alas­da­ira. A on sam wsta­je zza biur­ka.

– Ali­ce, bar­dzo ci dzię­ku­ję, że przy­szłaś – za­czy­na mi­ło, po­da­je mi dłoń i po­ka­zu­je, że­bym usia­dła, jak­bym by­ła ja­kimś je­go wy­so­ko po­sta­wio­nym zna­jo­mym. Jest mniej wię­cej w wie­ku mo­je­go ta­ty, ma lek­ko si­wie­ją­ce wło­sy, błysz­czą­ce ciem­ne oczy i moc­ną opa­le­ni­znę, któ­rą na­był pod­czas czę­stych wa­ka­cji spę­dza­nych na jach­cie lub na po­lo­wa­niu. – Oba­wiam się, że mam złe wie­ści.

Ja­kie złe wie­ści? Zo­sta­nę zwol­nio­na? Je­śli tak, to z pew­no­ścią po­wi­nien tu być ktoś z kadr. I nie po­win­nam naj­pierw do­stać kil­ku ostrze­żeń? Bę­dę mu­sia­ła za­dzwo­nić do Eri­ki…

– Oli­via mu­si przejść nie­spo­dzie­wa­ną ope­ra­cję – cią­gnie Alas­da­ir – z po­wo­du po­dwój­nej prze­pu­kli­ny. Jest w szpi­ta­lu i zo­sta­nie zo­pe­ro­wa­na ju­tro tak wcze­śnie, jak to bę­dzie moż­li­we. Nie bę­dzie w sta­nie pra­co­wać przy­naj­mniej przez dwa ty­go­dnie, być mo­że dłu­żej.

– O mój Bo­że – za­kry­wam rę­ką usta. – To okrop­ne. Bied­na Oli­via. To brzmi prze­ra­ża­ją­co. Choć mu­szę przy­znać, że czu­ję ulgę, że nie wy­le­cę z pra­cy. Jak to się sta­ło? Wczo­raj wszyst­ko by­ło z nią w po­rząd­ku.

– Roz­ma­wia­li­śmy przed chwi­lą przez te­le­fon o jej pro­jek­tach – cią­gnie Alas­da­ir.

– Oczy­wi­ście. – Znam na pa­mięć plan dnia Oli­vii, więc mo­gę po­móc. Ozna­cza to mnó­stwo do­dat­ko­wej pra­cy. Wy­obra­żam so­bie, że bę­dę da­lej pra­co­wać nad książ­ka­mi, któ­re już zo­sta­ły mi przy­dzie­lo­ne, i przej­mę więk­szość po­zo­sta­łych – być mo­że bę­dzie­my w sta­nie zle­cić kil­ka na ze­wnątrz…

Na­gle uświa­da­miam so­bie, że Alas­da­ir mó­wi, a ja go nie słu­cham.

– … Lu­ther Car­son. Jak mnie­mam, rę­ko­pis nie jest go­to­wy?

– Oj! No cóż… – Zda­ję so­bie spra­wę, że za­ło­ży­łam rę­ce na pier­si, skrzy­żo­wa­łam no­gi i owi­nę­łam je wo­kół krze­sła jak pre­cel. Po­wo­li, że­by nie by­ło to zbyt oczy­wi­ste, wra­cam do po­zy­cji wy­ra­ża­ją­cej więk­szą pew­ność sie­bie. – Nie, nie jest. Nie jest wy­star­cza­ją­co oso­bi­sty. Po­mi­ja wszyst­kie naj­bar­dziej in­te­re­su­ją­ce frag­men­ty. Brian jest świet­ny, więc uwa­żam, że zro­bił, co w je­go mo­cy – do­da­ję szyb­ko. Brian to pi­sarz, któ­ry po­ma­ga Lu­the­ro­wi. – Wy­glą­da to jed­nak tak, jak­by jesz­cze nie uda­ło mu się wy­cią­gnąć od Lu­the­ra naj­istot­niej­szych in­for­ma­cji.

– No cóż, trze­ba to na­pra­wić – stwier­dza Alas­da­ir. – Nie ocze­ku­ję fa­jer­wer­ków, ale tekst mu­si się nada­wać do czy­ta­nia. Ko­niecz­ne jest na­pię­cie, a tak­że tro­chę nie­szczę­ścia – nie za du­żo, ale chce­my po­znać tak­że upad­ki, a nie tyl­ko wzlo­ty. On zda­je so­bie z te­go spra­wę. Ma to za­pi­sa­ne w umo­wie. Do­da­li­śmy w niej za­pis za­strze­ga­ją­cy, że w książ­ce bę­dą za­war­te frag­men­ty opi­su­ją­ce je­go dzie­ciń­stwo, nar­ko­ty­ki, roz­wód i rocz­ne za­gi­nię­cie.

Ki­wam gło­wą. Fakt, że wspo­mi­na o tym za­pi­sie, bu­dzi we mnie dziw­ne, nie­po­ko­ją­ce uczu­cie, ale nie umiem okre­ślić, o co do­kład­nie cho­dzi.

– Czy­li, jak wiesz, po­trze­bu­je­my ukoń­czo­ne­go tek­stu mniej wię­cej za…? – spo­glą­da na mnie z wy­cze­ki­wa­niem. Nie mo­gę się po­my­lić.

– Czte­ry ty­go­dnie.

– Naj­póź­niej za czte­ry ty­go­dnie, że­by­śmy zdą­ży­li z pre­mie­rą na po­cząt­ku wrze­śnia. Mu­si­my za­ro­bić przed świę­ta­mi na tej książ­ce mi­lion fun­tów, ina­czej nie zre­ali­zu­je­my bu­dże­tu.

Zda­ję so­bie z te­go wszyst­kie­go spra­wę, ale kie­dy mó­wi o tym Alas­da­ir, wy­da­je się to bar­dziej prze­ra­ża­ją­ce.

– Jak wiesz, za­pew­ni­li­śmy Lu­the­ro­wi miej­sce po­by­tu na Sy­cy­lii, bar­dzo przy­jem­ne miej­sce, nie­da­le­ko Tao­r­mi­ny, na nasz koszt, że­by mógł pra­co­wać nad książ­ką. Au­tor, któ­ry mu po­ma­ga, jest ra­zem z nim. Za­nim Oli­via się roz­cho­ro­wa­ła, pla­no­wa­li­śmy, że do­łą­czy do nich, że­by mu po­móc, tro­chę go przy­ci­snąć, na bie­żą­co re­da­go­wać książ­kę. Są­dzę, że po­win­naś tam po­je­chać.

Co? Ja mam po­le­cieć na Sy­cy­lię? Czy on po­stra­dał zmy­sły?

– No, oczy­wi­ście, je­śli uwa­ża pan, że to naj­lep­sze wyj­ście – sły­szę swo­je sło­wa. – I mam pra­co­wać z Bria­nem?

– Nie, z Lu­the­rem. Trze­ba z nim przy­siąść, po­ćwi­czyć wy­wie­ra­nie wpły­wu i ge­ne­ral­nie nie od­pu­ścić, do­pó­ki nie skoń­czy tej książ­ki.

Mam pro­blem z wi­zją, ja­ką przede mną roz­ta­cza – z wie­lu po­wo­dów. Czy mó­wi se­rio? Jak, do dia­bła, mam na­kło­nić Lu­the­ra Car­so­na do dzia­ła­nia? Nie mam na nie­go żad­ne­go wpły­wu.

– Ali­ce, za­sta­no­wi­li­śmy się nad tym i uwa­żam, że to naj­lep­sze wyj­ście. Nor­mal­nie wo­le­li­by­śmy zle­cić to ko­muś z więk­szym do­świad­cze­niem, ale znasz ten pro­jekt naj­le­piej. Oli­via mó­wi, że wiesz wszyst­ko, co moż­na wie­dzieć o Lu­the­rze. I sły­sza­łem wie­le do­bre­go o two­jej pra­cy ja­ko re­dak­to­ra. Oli­vii bar­dzo się po­do­ba­ło to, co zro­bi­łaś z ty­mi wspo­mnie­nia­mi z przy­tuł­ku dla zwie­rząt.

Wspo­mnie­nia z przy­tu­li­ska dla zwie­rząt: co za kosz­mar. Trzy ko­nie, dwa­dzie­ścia ko­tów, dwa­na­ście psów, zbio­ro­wi­sko pta­ków i ga­dów i jed­na au­tor­ka, któ­ra ko­cha­ła zwie­rzę­ta rów­nie moc­no, jak nie­na­wi­dzi­ła lu­dzi. Jed­nak stuk­nię­ta mi­ło­śnicz­ka zwie­rząt to nie to sa­mo, co wiel­ka gwiaz­da fil­mo­wa. Pró­bu­ję to wy­ra­zić w bar­dziej… . . .

(fragment)…

.

.

.

Całość dostępna w wersji pełnej

Rozdział 3

(fragment)…

.

.

.

Rozdział dostępny w wersji pełnej

Rozdział 4

(fragment)…

.

.

.

Rozdział dostępny w wersji pełnej

Rozdział 5

(fragment)…

.

.

.

Rozdział dostępny w wersji pełnej

Rozdział 6

(fragment)…

.

.

.

Rozdział dostępny w wersji pełnej

Rozdział 7

(fragment)…

.

.

.

Rozdział dostępny w wersji pełnej

Rozdział 8

(fragment)…

.

.

.

Rozdział dostępny w wersji pełnej

Rozdział 9

(fragment)…

.

.

.

Rozdział dostępny w wersji pełnej

Rozdział 10

(fragment)…

.

.

.

Rozdział dostępny w wersji pełnej

Rozdział 11

(fragment)…

.

.

.

Rozdział dostępny w wersji pełnej

Rozdział 12

(fragment)…

.

.

.

Rozdział dostępny w wersji pełnej

Rozdział 13

(fragment)…

.

.

.

Rozdział dostępny w wersji pełnej

Rozdział 14

(fragment)…

.

.

.

Rozdział dostępny w wersji pełnej

Rozdział 15

(fragment)…

.

.

.

Rozdział dostępny w wersji pełnej

Rozdział 16

(fragment)…

.

.

.

Rozdział dostępny w wersji pełnej

Rozdział 17

(fragment)…

.

.

.

Rozdział dostępny w wersji pełnej

Rozdział 18

(fragment)…

.

.

.

Rozdział dostępny w wersji pełnej

Rozdział 19

(fragment)…

.

.

.

Rozdział dostępny w wersji pełnej

Rozdział 20

(fragment)…

.

.

.

Rozdział dostępny w wersji pełnej

Rozdział 21

(fragment)…

.

.

.

Rozdział dostępny w wersji pełnej

Rozdział 22

(fragment)…

.

.

.

Rozdział dostępny w wersji pełnej

Rozdział 23

(fragment)…

.

.

.

Rozdział dostępny w wersji pełnej

Rozdział 24

Nie mo­gę spać.

(fragment)…

.

.

.

Rozdział dostępny w wersji pełnej

Rozdział 25

(fragment)…

.

.

.

Rozdział dostępny w wersji pełnej

Rozdział 26

(fragment)…

.

.

.

Rozdział dostępny w wersji pełnej

Rozdział 27

(fragment)…

.

.

.

Rozdział dostępny w wersji pełnej

Rozdział 28

(fragment)…

.

.

.

Rozdział dostępny w wersji pełnej

Rozdział 29

(fragment)…

.

.

.

Rozdział dostępny w wersji pełnej

Rozdział 30

(fragment)…

.

.

.

Rozdział dostępny w wersji pełnej

Rozdział 31

(fragment)…

.

.

.

Rozdział dostępny w wersji pełnej

Rozdział 32

(fragment)…

.

.

.

Rozdział dostępny w wersji pełnej

Rozdział 33

(fragment)…

.

.

.

Rozdział dostępny w wersji pełnej

Rozdział 34

(fragment)…

.

.

.

Rozdział dostępny w wersji pełnej

Rozdział 35

(fragment)…

.

.

.

Rozdział dostępny w wersji pełnej

Rozdział 36

(fragment)…

.

.

.

Rozdział dostępny w wersji pełnej

Rozdział 37

(fragment)…

.

.

.

Rozdział dostępny w wersji pełnej

Epilog

Trzy tygodnie później

(fragment)…

.

.

.

Rozdział dostępny w wersji pełnej

Podziękowania

Kie­dy pi­sa­łam tę książ­kę, po­mo­gło mi wie­le osób – wspie­ra­jąc mnie na du­chu, udzie­la­jąc prak­tycz­nych in­for­ma­cji al­bo czy­ta­jąc na­pi­sa­ny tekst. Mam na­dzie­ję, że ni­ko­go nie po­mi­nę­łam.

Dzię­ku­ję wszyst­kim przy­ja­cio­łom, któ­rzy prze­czy­ta­li wcze­sne wer­sje po­wie­ści: Gráin­ne Brett, Sío­frze O’Do­no­van, Am­ber Bur­lin­son, Cla­re Tho­mas, Han­nah Know­les, Na­ta­shy Laws, Da­nie­li Buc­kley, Hi­la­ry At­ten­bo­ro­ugh i mo­je­mu bra­tu Bar­ry’emu za ten he­ro­icz­ny wy­czyn. W szcze­gól­no­ści pra­gnę po­dzię­ko­wać Frie­dzie Klotz, mo­jej pierw­szej czy­tel­nicz­ce, za prze­ni­kli­we i peł­ne za­chę­ty ko­men­ta­rze, ja­kich mi udzie­la­ła od pierw­sze­go dnia, a bez któ­rych pew­nie nie ukoń­czy­ła­bym książ­ki. Po­dzię­ko­wa­nia skła­dam mo­jej szwa­gier­ce San­ti­nie Do­her­ty za po­ka­za­nie mi Sy­cy­lii i An­ne O’Ma­ho­ny za nie­owi­ja­nie w ba­weł­nę i wni­kli­we ko­men­ta­rze.

Sko­rzy­sta­łam tak­że z rad Ju­lie Co­hen za po­śred­nic­twem jej fan­ta­stycz­ne­go blo­ga, któ­re­go po­wi­nien czy­tać każ­dy po­cząt­ku­ją­cy au­tor. Dzię­ku­ję Ola­fo­wi Gon­zále­so­wi Schne­ewe­is­so­wi, Da­nie­li Buc­kley, He­len Ber­ger i MF za in­for­ma­cje na te­mat eu­ro­pej­skie­go i ame­ry­kań­skie­go prze­my­słu fil­mo­we­go, a tak­że Mar­ko­wi Dy­so­no­wi. Za in­for­ma­cje na te­mat Utah, mor­mo­nów i re­ko­men­da­cje ka­wiarń w Los An­ge­les je­stem wdzięcz­na Ja­re­mey­owi McMul­li­no­wi, za teo­re­tycz­ne po­ra­dy praw­ne – No­elo­wi Dil­wor­tho­wi, Lu­cy Mi­les i Ro­na­no­wi McCrea. Wszel­kie błę­dy są mo­ją wi­ną. Po­dzię­ko­wa­nia na­le­żą się też pra­cow­ni­kom Ali­men­ta­ri i The Sa­lus­bu­ry De­li w Qu­een’s Park, któ­rzy mnie na­kar­mi­li, na­po­ili i wy­cią­gnę­li z do­mu.

Dzię­ku­ję Ro­wa­no­wi Law­to­no­wi i Ju­liet Mu­shens z PFD za ge­nial­ne re­dak­cyj­ne uwa­gi, wspar­cie i ma­ka­ro­ni­ki, She­ri­se Hobbs za wspa­nia­łe po­praw­ki, któ­re znacz­nie ulep­szy­ły książ­kę, a Imo­gen Tay­lor i Lu­cy Fo­ley za przy­ję­cie mnie z po­wro­tem na Eu­ston Ro­ad – Imo­gen je­stem wdzięcz­na tak­że za wy­my­śle­nie ty­tu­łu! Za wy­sła­nie Ali­ce za gra­ni­cę po­dzię­ko­wa­nia na­le­żą się Ra­chel Mills i Ale­xan­drze Cliff, za wcze­sne i bez­cen­ne wspar­cie dzię­ku­ję An­ne Lo­uise Fi­sher, Joy Te­re­kiev w Mon­da­do­ri i Ni­co­li Bar­tels w Bla­nva­let.

Dzię­ku­ję mo­im cu­dow­nym daw­nym i obec­nym ko­le­gom w Hod­der i The Fo­lio So­cie­ty. Wresz­cie chcia­ła­bym po­dzię­ko­wać ro­dzi­com, któ­rzy wspie­ra­li mnie we wszyst­kich mo­ich de­cy­zjach i nie pro­te­sto­wa­li, gdy przy­jeż­dża­łam ich od­wie­dzić, po czym za­my­ka­łam się w po­ko­ju, by pi­sać. I Alek­so­wi za to, że trzy­mał mnie za rę­kę (nie w do­słow­nym sen­sie oczy­wi­ście), gdy wy­sy­ła­łam ma­szy­no­pis do wy­daw­nictw i wpro­wa­dza­łam po­praw­ki, no i oczy­wi­ście za to, że ze mną świę­to­wał.