Modelki z Dubaju - Marcin Margielewski - ebook + audiobook + książka
BESTSELLER

Modelki z Dubaju ebook i audiobook

Marcin Margielewski

4,6

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

14 osób interesuje się tą książką

Opis

Szokująca opowieść dziewczyny, która doświadczyła piekła prostytucji w Dubaju.

Autor bestsellerów o sekretach krajów arabskich powraca z nową, wstrząsającą historią.

Marzą o pracy w modelingu albo o ślubie z arabskim księciem. Lecą do Dubaju i zostają… prostytutkami. W miejscu gdzie prostytucja jest surowo karana, choć równie powszechna jak piasek na pustyni, nie mówi się o niej wprost. Nazywa się je modelkami. Tak jest ładniej. To wolą klienci, tak wolą one same.
Marcin Margielewski tym razem zagląda za kulisy bliskowschodniego seksbiznesu i za sprawą jednej z dziewczyn, która w nim pracowała, pokazuje, co dzieje się poza przyjęciami na luksusowych jachtach i orgiami w wystawnych pałacach. Jakie koszmary przeżywają „modelki”, gdy nikt nie widzi.
To opowieść o przebiegłych metodach handlarzy prostytutkami, o pułapkach, jakie zastawiają na dziewczyny, i o koszmarach, jakie one przeżywają. O cenie, jaką płaci się za marzenia i naiwność, ale też o kobiecości, która dla jednych bywa przekleństwem, a dla innych niedoścignionym marzeniem.

Ta książka otwiera serię "Niewolnicy" opowiadającą o ludziach, którzy na Bliskim Wschodzie traktowani są jak towar.

Marcin Margielewski - pracował jako dziennikarz radiowy, prasowy i telewizyjny. Przez dziesięć lat podróżował, mieszkając między innymi w Wielkiej Brytanii, Dubaju, Kuwejcie i Arabii Saudyjskiej. Był dyrektorem kreatywnym kilku światowych marek. Autor bestselerowych książek: "Jak podrywają szejkowie" (2019), "Była arabską stewardesą" (2019), "Zaginione arabskie księżniczki' (2020), "Tajemnice hoteli Dubaju" (2020) i "Urodziłam dziecko szejka" (2020).

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 345

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 8 godz. 50 min

Lektor: Anna Szymańczyk

Oceny
4,6 (1542 oceny)
1065
327
117
26
7
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Karolajne2103

Nie oderwiesz się od lektury

Książka, którą naprawdę warto przeczytać! To nie jest piękne opowiadanie o ekskluzywnym życiu, to historia otwierająca oczy. Ogromny szacunek dla Autora, że zdołał wysłuchać i spisać to na kartach, a jeszcze większy szacunek dla Bohaterki za chęć podzielenia się swoimi przeżyciami.
60
Monika999

Nie oderwiesz się od lektury

Książka ostrzeżenie przed naiwnością. Nieprawdopodobne historie, które napisało samo życie. Niewolnictwo, temat wciąż aktualny.
31
Grazyna44

Nie oderwiesz się od lektury

Swietna książka. Dobrze by było,gdyby każda młoda dziewczyna ją przeczytała
10
Malgorzataklimek1978

Nie oderwiesz się od lektury

wszystkie książki są wstrząsające . Nie do uwierzenia . bajki bez happy endu ..
10
TheKinnga

Dobrze spędzony czas

Wstrząsającą opowieść. Nie dla wrażliwych, ale dobrze, że to zostało napisane, może będzie przestrogą.
10

Popularność




 

 

Copyright © Marcin Margielewski, 2021

 

Projekt okładki

Michał Kubacki

 

Zdjęcie na okładce

© Andrey Kiselev/123rf.com

 

Redaktor prowadzący

Michał Nalewski

 

Redakcja

Anna Płaskoń-Sokołowska

 

Korekta

Maciej Korbasiński

 

ISBN 978-83-8234-583-4

 

Warszawa 2021

 

Wydawca

Prószyński Media Sp. z o.o.

02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28

www.proszynski.pl

 

Prolog

Na początku muszę się do czegoś przyznać… Tytuł tej książki jest wyładowaną po brzegi sarkazmem prowokacją. „Modelki” to częste określenie dziewczyn, które zarabiają pieniądze, uprawiając seks w słynących z bogactwa krajach arabskich – jakże krzywdzące dla tych, które zarabiają na sesjach zdjęciowych i pokazach mody. Wybrałem go jednak specjalnie – właśnie po to, by zwrócić na to uwagę, by tym paradoksem uporządkować pojęcia.

 

Oczywiście zdarza się, i to nierzadko, że świat mody i świat prostytucji się przenikają, ale nie na tyle, by nagle ta pierwsza stała się synonimem tej ostatniej. Fakt, oba te zawody wymagają pewnych predyspozycji fizycznych – jednak na tym podobieństwa się kończą.

Skąd zatem te skojarzenia? Po części zapewne ze wstydu. Bycie wziętą modelką jest zdecydowanie bardziej prestiżowe niż bycie prostytutką. To dotyczy także klientów. Seks z modelkami brzmi zdecydowanie lepiej niż seks z prostytutkami. Nie bez znaczenia jest też religijna hipokryzja, która nie lubi nazywania rzeczy po imieniu. Uprawianie prostytucji jest przez islam surowo zakazane, korzystanie z niej również. Ale Koran nie ma nic przeciwko kontaktom z modelkami. Z oczywistych względów w ogóle o nich nie wspomina.

Do wzajemnego utożsamiania tych pojęć przyczyniło się też wielu agentów modelek – nawet tych bardzo znanych – którzy w ramach swoich biznesów polecają dziewczyny na imprezy arabskim miliarderom. Trafiają tam piękne młode kobiety, które mimo swej urody nie mają szans na spektakularną karierę przed obiektywem czy na wybiegu.

Sposobów na znalezienie się w kręgu zainteresowania arabskich bogaczy jest naprawdę wiele. Tak jak wiele jest chętnych, by się w nim znaleźć. Motywacje są różne, ale najczęstsze to oczywiście kasa oraz naiwna wiara w to, że „mnie na pewno się uda”. Tak naprawdę udaje się nielicznym. Większość z dziewczyn wraca do swoich krajów zniszczona psychicznie, a często też fizycznie. Niektóre nie wracają wcale.

Dubaj od dawna walczy o swoją pozycję w świecie i sukcesywnie pozbywa się kompleksów wobec krajów Zachodu. Dzieje się tak na każdym polu – z różnym powodzeniem. Jako miejsce słynące z prostytucji nie odbiega od tak popularnych światowych symboli jak dzielnica czerwonych latarni w Amsterdamie, Ree­perbahn w Hamburgu czy bar przy Bund w Szanghaju. To tu, nad Zatoką Perską – w emiracie, gdzie kobieta może trafić na miesiąc do więzienia za pocałowanie swojego partnera w policzek, gdzie muezin pięć razy dziennie nawołuje wiernych do modlitwy – w najlepsze kwitnie handel seksem i ludźmi, którzy go oferują. Dubaj przez wielu nazywany jest cudem na pustyni, ale określa się go też mianem sodom sur mer1. Z jednym i drugim określeniem trudno polemizować.

Mimo że usługi seksualne są tu haram, a więc surowo zabronione przez prawo islamskie, władze rzadko w tej kwestii działają. Na dłuższą metę to się po prostu nie opłaca. Dubaj żyje z turystyki, a tylko nieliczne miejsca turystyczne odnoszą sukcesy bez prostytutek. Zdarza się, że któryś burdel złamie niepisaną zasadę o niewchodzeniu władzy w drogę – i płaci za to wysoką cenę – ale to raczej rzadkość. Świat prostytucji i świat prawa nauczyły się tu koegzystować i tylko czasami ich ścieżki się krzyżują. W 2007 roku znajdujący się w pobliżu lotniska klub o nazwie Cyclone, specjalizujący się głównie w szybkim seksie oralnym, stał się zbyt widoczny i musiał zamknąć swoje podwoje. Wcześniej jednak był idealnym przykładem na to, że handel seksem w Zjednoczonych Emiratach Arabskich kwitnie. Ogromny klub, którego właścicielem był Hindus z Londynu, zyskał miano Organizacji Narodów Zjednoczonych Prostytucji. Każdej nocy pracowało tam około pięciuset prostytutek z blisko pięćdziesięciu krajów – od Azerbejdżanu przez Chiny, Bułgarię po Uzbekistan. Czy po zamknięciu Cyclone jego pracownice trafiły do więzienia? Nie. Po prostu przeniosły się gdzie indziej.

Lokalna prasa od czasu do czasu wspomina o spektakularnych zatrzymaniach handlarzy ludźmi i aresztowaniach wyzyskiwaczy, ale dotyczy to z reguły płotek, głównie chińskich, indyjskich lub nepalskich gangów. Prawdziwe, wprost niewyobrażalne pieniądze na handlu ludźmi i seksem zarabiają potentaci, którzy nierzadko są Emiratczykami albo mają silną protekcję jakiegoś wpływowego obywatela. Oni nie muszą obawiać się sankcji. No, chyba że przekroczą jakąś nieprzekraczalną granicę.

O prostytucji w Dubaju napisano już wiele – temat ten przewijał się również w moich książkach – ale do tej pory nikt, łącznie ze mną, nie zainteresował się tym, w jaki sposób dziewczyny trafiają do tej profesji, co czują, jakie historie kryje ich przeszłość. Owszem, to, co robią na imprezach z szejkami, wydaje się bardzo intrygujące, ale okazuje się, że świat poza wystawnymi przyjęciami i wyuzdanymi orgiami opłacanymi w petrodolarach jest równie fascynujący. Mniej barwny, mroczny, odrapany ze złota i złudzeń, ale nieprawdopodobnie intrygujący i warty zgłębienia. Historii „modelek” z Dubaju jest tyle, ile ich samych. Każda niesie swoją prawdę. Moją przewodniczką po ich z reguły smutnym świecie została pewna naprawdę niezwykła kobieta…

 

Monika cierpliwie czekała na swoją kolej, by trafić na strony mojej książki. Po raz pierwszy rozmawialiśmy wkrótce po wydaniu Jak podrywają szejkowie. Napisała do mnie wtedy, że chciałaby mi opowiedzieć o tym, co dzieje się za kulisami opisanych przeze mnie legendarnych imprez, a także o dziewczynach, które trafiają do dubajskiego seksbiznesu. Ja znałem tylko relację księcia Abeda, więc propozycja wydała mi się kusząca, ale wtedy na horyzoncie pojawiło się wiele innych niesamowitych historii do opisania i postanowiłem, że ten temat będzie musiał chwilę zaczekać.

Monika ujmuje mnie swoją otwartością w mówieniu o „tych sprawach”. Nie bawi się w eufemizmy, nazywając siebie modelką.

– Modelki! Jakie modelki? Jak dajesz dupy za kasę, to jesteś zwykłą kurwą – wyjaśnia już na wstępie.

– Tak się o nich mówi…

– Mówi się wiele różnych rzeczy, ale tylko część jest prawdą. I na pewno nie jest nią to, że są modelkami.

Monika robi wrażenie. Świetnie ubrana, atrakcyjna, bardzo kobieca. Lśniące włosy do ramion w kolorze ciemnego blond. Szczupła i zgrabna. Nie wygląda na stereotypową prostytutkę. Ale jak właściwie wygląda stereotypowa prostytutka? Każda z nich jest przecież zupełnie inna.

Kiedy komplementuję jej urodę, dziękuje, choć wyraźnie jest do takich komplementów przyzwyczajona. Dobrze wie, że nie jestem po prostu miły, tylko stwierdzam fakt. Uderza kobiecą pewnością siebie, nie zaprzecza temu, co oczywiste. Różni się od wielu spotkanych przeze mnie Polek, które słysząc komplementy, albo je kwestionują, albo się peszą. Nigdy tego nie rozumiałem – przecież Polki to jedne z najpiękniejszych kobiet świata, a często zachowują się tak, jakby chciały ów fakt przed tym światem ukryć. Monika taka nie jest. Jest świadoma swojej urody. W końcu zrobiła z niej towar eksportowy, i to drogo wyceniany.

Szczerze mówiąc, na początku myślałem, że rozmawiam ze zwykłą prostytutką, która do legendarnych już złotych kup i innych sponsorowanych petrodolarami perwersji doda kilka nowych smaczków, ale Monika wcale nie na tym chciała się skupić. Okazuje się, że prostytucja w Dubaju ma bardzo różne oblicza, a to, które znamy z tak zwanej afery dubajskiej, to tylko wierzchołek góry lodowej.

Prostytucja w Dubaju jest jak igrzyska śmierci, w których może być tylko jeden zwycięzca. Pozostali uczestnicy muszą zginąć. Dubajskie prostytutki oczywiście nie giną masowo, ale ich życie po doświadczeniach, jakie stają się ich udziałem, nigdy nie wraca do normalności. Oczywiście zdarzają się wśród nich cwane i silne psychicznie, takie jak Monika, które wychodzą z tego wszystkiego obronną ręką. Większość jednak nie ma tyle szczęścia.

– Najtrudniej mają te laski, które faktycznie myślą, że ktoś zrobi z nich w Dubaju modelki. To często niedowartościowane, choć bardzo piękne dziewczyny, które po prostu potrzebują akceptacji. Są przekonane, że udowodnią swoją wartość, gdy świat je odkryje, a Dubaj ma być miejscem, gdzie rozpoczną karierę.

Jednemu nie można zaprzeczyć – karierę rozpoczynają, tyle że nie do końca w zawodzie, który sobie wymarzyły. Wiele z nich do Dubaju trafia w wyniku human trafficking2 – oszukane, popychane skrajną biedą albo marzeniami o bogactwie i karierze, są po prostu sprzedawane jako seksniewolnice.

– Poznałam wiele takich dziewczyn – mówi Monika. – Jedna z nich jakiś czas temu popełniła samobójstwo.

– Tam, w Dubaju?

– Nie, po powrocie do Polski. Udało jej się wyrwać z ich rąk i wróciła, ale okazało się, że trauma, jaką przeżyła na Bliskim Wschodzie, ją pokonała. Była wrakiem człowieka. Wpadła w depresję. Jej życie nie zmieniło się na lepsze, nawet jak była już wolna. Przynajmniej ona nie potrafiła tej różnicy dostrzec. Zabiła się w drugi dzień świąt Bożego Narodzenia. Kilka miesięcy po powrocie. W liście napisała, że chciała spędzić te ostatnie święta z rodzicami, ale nie ma siły na to, by wejść w kolejny rok. Nie ma siły walczyć o siebie. Woli zasnąć. Przeprosiła rodziców za to, że znowu ich opuszcza, i zasnęła. Dowiedziałam się o tym z Facebooka i wstrząsnęło to mną. A potem przeczytałam twoją pierwszą książkę. Resztę już znasz…

– Tak, potem do mnie napisałaś. Ty też chcesz złożyć hołd zmarłej koleżance? Jak książę Abed swojemu bratu?

– Nie, żadnego patosu! Nie chodzi o hołd. Po prostu wiem, że ona trafiła tam przez własną głupotę. Wiem też, że wciąż jest wiele dziewczyn, które marzą o zostaniu dubajską modelką albo żoną szejka.

– I chcesz je ostrzec?

– Chcę im powiedzieć, jakie to może mieć konsekwencje. Wybór należy do nich. Nie zamierzam nikomu tego odradzać, ale warto wiedzieć jedno: Dubaj jest zajebisty dla turystów, ale nie dla dziwek, które ich obsługują.

– Ale ty sprawiasz wrażenie osoby, która wyszła na tym całkiem nieźle.

– Ja jestem bardzo silna psychicznie, ale i mnie ta sytuacja mocno przeorała. Przeżyłam tam największą tragedię swojego życia. I nigdy się z tego nie otrząsnę. Wydawało mi się, że jestem świadoma tego, w co się pakuję, a i tak wylądowałam w totalnej dupie. Łudziłam się, że mogę być niezależna i zarabiać kasę na własnych warunkach, ale życie szybko to zweryfikowało. Udało mi się, lecz to nie znaczy, że wszyscy mają takie szczęście. Tak naprawdę większość go nie ma…

1Z franc. „sodoma nad morzem”.

2Z ang. „handel ludźmi”.

 

CZĘŚĆ I

 

ROZDZIAŁ 1

Monika

Jednym z najpiękniejszych dzieł literatury światowej jest mało znany na Zachodzie, a na Wschodzie uważany za obrazoburczy Pachnący ogród. To poetycka pochwała seksu, a jednocześnie instrukcja dla kochanków. To również pierwsza i jedyna muzułmańska księga na świecie, która rozpoczyna się od bogatego opisu stosunku i orgazmu przeżywanego przez kobietę i mężczyznę w imię Boga. I nie byłoby w tym może nic dziwnego, gdyby nie fakt, że powstała w piętnastym wieku, a jej treść swoją otwartością przełamuje tabu, jakim dziś na Bliskim Wschodzie jest seks. Autorem księgi jest muzułmański imam, pochodzący z Tunisu Sidi Mohammed el Nefzaui. Napisał ją w absolutnej zgodzie z naukami islamu, ale jego dzieło dziś jest uważane za wstydliwe, sprośne i niewarte uwagi pobożnego muzułmanina. Co poszło nie tak?

W czasach, w których żył el Nefzaui, seks i przyjemność z niego płynącą traktowano jako dar od Boga – dar zarówno dla mężczyzn, jak i dla kobiet. Traktat obie płcie traktuje na równi i udziela wskazówek, jak zaspokoić żądze obu stron. I w tym właśnie można dopatrywać się współczesnych opinii, jakoby Pachnący ogród był nawoływaniem do grzechu, a nawet powstał za podszeptem szatana, jak twierdzą niektórzy współcześni imamowie. Takie zrównanie w prawach kobiet i mężczyzn, nawet jeśli tylko w łóżku, mogłoby poważne zakłócić wypracowany przez wieki patriarchat i zapoczątkować przemiany, które nie byłyby na rękę przywódcom – ani tym politycznym, ani religijnym.

Zdaniem konserwatystów (nie tylko tych wyznających islam) seks powinien skupiać się na prokreacji i zaspokajaniu potrzeb mężczyzny. Kobiety zgodnie z obecnie obowiązującą doktryną zdają się własnych potrzeb w ogóle nie mieć, a jeśli mają, powinny je zwalczać, by nie być uważanymi za wyuzdane i bezbożne. Ta pruderia jest oczywiście podszyta grubą warstwą hipokryzji, bo o ile podejście do seksu się zmieniło, o tyle pierwotne potrzeby seksualne ludzi wciąż są takie same. Zeszły tylko do podziemia. A jak wiadomo, tam, gdzie są zakazy, tam zawsze znajdzie się też sposób na ich obejście.

I tu dochodzimy do źródła sukcesu, jaki odnosi nieustannie rozwijający się przemysł zapewniający mężczyznom erotyczne uciechy bez konieczności zrywania z wizerunkiem pobożnego muzułmanina. Na Bliskim Wschodzie prostytucja, handel seksem, a co za tym idzie – niestety także ludźmi – nigdy wcześniej nie miały się tak dobrze jak dziś.

 

Prostytutki dzielą się na dwie podstawowe grupy – te, które same się sprzedają, i te, które są sprzedawane. Pierwsze mają pozorną kontrolę nad swoim życiem, choć w ich przypadku często przejmuje ją żądza pieniądza, drugie nie mają do powiedzenia nic, są seksualnymi niewolnicami na usługach swoich alfonsów. I to właśnie głównie te ostatnie pracują na Półwyspie Arabskim.

W przeciwieństwie do większości „modelek” ja nigdy nie miałam złudzeń co do tego, czego chce ode mnie Dubaj. Ale to była transakcja wiązana. Ja też nie oczekiwałam od niego niczego poza twardą gotówką, względnie tego, co w prosty sposób można było na nią wymienić. Wiem, że takie podejście mnie uratowało. Inne stało się przekleństwem wielu marzących o karierze, luksusowym życiu i arabskim księciu dziewczyn, które spotkałam na swojej drodze. Sporo się napatrzyłam na tragedie, które laski z różnych stron świata przeżywały tu albo na własne życzenie, albo zupełnie wbrew swojej woli. To miejsce połknęło wiele z nich, wypluło ledwo żywe, często bez najmniejszej ochoty na dalszą egzystencję. Niektóre nigdy nie wyszły z niego cało, inne uciekły, jeszcze inne gniją w więzieniach. Szczęściary wyjechały bez szwanku. Przynajmniej pozornie.

O jednych wiem sporo. Inne tylko przemknęły mi przed oczami i zniknęły bez śladu. Większość była bardzo atrakcyjna i większość twierdziła, że pracuje w modelingu. W porównaniu z nimi zawsze czułam, że jestem inna. Przede wszystkim dlatego, że nie trafiłam do Dubaju jako „modelka” na sprzedaż, a świadomość mojej urody przyszła do mnie dopiero tam. Wcześniej nigdy nie uważałam jej za kapitał.

Wszystkie dziwki chcą zarabiać kasę, ale zwykle próbują nadawać temu jakieś głębsze znaczenie. To właśnie dlatego próbują udawać, że są modelkami, a nogi przed bogatymi Arabami rozkładają tylko przy okazji, z własnej woli i zawsze w przerwach między zdjęciami u światowej sławy fotografów. Wiele z nich jedzie tam w przekonaniu, że dawanie dupy pozwoli im zostać żoną jakiegoś bogacza, ale numer Melanii Trump udaje się tylko naprawdę nielicznym.

Niestety większość o owym „dawaniu dupy” dowiaduje się dopiero na miejscu. To bezsprzecznie najliczniejsza grupa naiwnych dziewczyn, które zostają wprost oszukane. Przekonane, że jadą do pracy w modelingu – albo po prostu do pracy, która uratuje je przed biedą – lądują w burdelach. Szantaż i przemoc przekonują je do przystosowania się i poddania woli alfonsów. Ci początkowo rzeczywiście udają agentów modelingowych albo pośredników pracy, dopiero z czasem odkrywają prawdziwą twarz. Bywają też dziewczyny, które wabione tekstami o tym, że wyglądają jak supermodelki, jadą do Dubaju po miłość w scenerii wielkiego luksusu. Bo która z dziewczyn nie chciałaby mieć za męża bogatego księcia?

Modelki! Każdy arabski playboy chce posuwać modelki. To dlatego tak się je tutaj powszechnie nazywa, choć kiedy zdejmują majtki, nikt nie pyta ich o portfolio. W kraju, w którym prostytucja jest oficjalnie zakazana, nikt nie szuka dziwek do wynajęcia. „Modelka” to bardzo wygodne określenie. Niby wszyscy wiedzą, o co chodzi, a jednak trudno stwierdzić, czy aby na pewno chodzi właśnie o to.

Moja droga do Dubaju prowadziła przez Londyn i Pekin. Brzmi bardzo światowo, ale tak naprawdę wcale tak nie było. Do Londynu wyjechałam zaraz po maturze, przekonując rodziców, że roczna przerwa w nauce dobrze mi zrobi, a praktyczna nauka języka angielskiego wyjdzie mi tylko na dobre. Miałam wrócić po roku i podjąć studia. Chciałam iść na historię. Zawsze zaczytywałam się w książkach historycznych, ale głównie w takich, które pokazywały historię nieznaną, inną niż ta z podręczników.

Oczywiście nie wróciłam po roku, a na studia poszłam dopiero po wielu latach, już po powrocie z Dubaju. W Londynie poczułam się jak w domu i szybko zorientowałam się, że na tym etapie studia nie są mi potrzebne do szczęścia, a wręcz przeciwnie – uziemią mnie na kolejne pięć lat w zaściankowej, dusznej Polsce. Ja natomiast wcale nie miałam zamiaru do niej wracać. Przez pierwsze kilka miesięcy robiłam kanapki w małej śniadaniowej knajpce otwieranej o świcie i zamykanej zaraz po porze lunchu. Rano wciskaliśmy zaspanym przechodniom sandwicze z napompowanych papierowych bułek i gorącą kawę. Wczesnym popołudniem najlepiej schodziły sałatki, których wszelkie właściwości dietetyczne zabijały tłuste, napakowane cukrem i chemią sosy. Tęskniłam za polskim jedzeniem, ale wtedy to był chyba jedyny sentyment, jaki odczuwałam w stosunku do mojej ojczyzny. Rodzice oczywiście nie byli mi obojętni, ale tęsknota za nimi nie była wystarczająco silna, by choć rozważać powrót, zwłaszcza że po kilku miesiącach pracy w gastronomii, kiedy osłuchałam się już z językiem i byłam w stanie całkiem swobodnie funkcjonować, ruszyłam na podbój świata mody. Nie. Nie jako modelka. Dostałam pracę w „hamie”, oficjalnie znanym jako H&M. To była zmiana o sto osiemdziesiąt stopni. Dobra kasa, świetne skandynawskie standardy i szacunek. Jak każdy ze sprzedawców, stałam na kasie, obsługiwałam przymierzalnie i przewalałam tony ciuchów, wieszając je i układając każdego dnia, po tym jak tabuny klientów rozrzuciły je po całym sklepie, przepociły, przymierzając, i zdeptały przez nieuwagę. Ale nie narzekałam. Naprawdę uwielbiałam tę robotę, a przede wszystkim ludzi, którzy tam pracowali. Rekrutowali się z całego świata. Czułam się w tym towarzystwie fantastycznie. Zupełnie tak, jakby firma z założenia tworzyła wielonarodową mieszankę pochodzącą z wszystkich kontynentów, choć tak naprawdę była to kwestia miasta, w którym żyłam. Właśnie za to kochałam Londyn. Każdy czuł się tam u siebie, niezależnie od tego, skąd przybył. Nikt nikogo nie oceniał ze względu na pochodzenie czy kolor skóry.

W drugim roku mojej pracy dla H&M na horyzoncie pojawiła się okazja zarobienia dodatkowych pieniędzy, z której oczywiście postanowiłam skorzystać. Rodzice jednej z moich koleżanek, z pochodzenia Chinki, zajmowali się sprowadzaniem ubrań i akcesoriów ze swojej ojczyzny. Zaproponowali mi otworzenie sklepu internetowego na popularnej w Wielkiej Brytanii platformie eBay, działającej na niemal identycznych zasadach jak polskie Allegro. Rodzice mojej koleżanki parali się tradycyjną sprzedażą na bazarkach, kompletnie nie potrafili robić tego w internecie. Internetową sprzedaż prowadziła ich córka, specjalizując się w ubraniach. Ja miałam się zająć akcesoriami, głównie bardzo modnymi wtedy torbami Gucci. Jak nietrudno się domyślić, podrabianymi. Postanowiłam spróbować. Ku mojemu zaskoczeniu interes rozkręcił się nieprawdopodobnie szybko. Torby schodziły w cenie sześćdziesięciu funtów za sztukę, z czego dwadzieścia zostawało w mojej kieszeni. Już w ciągu pierwszego miesiąca zarobiłam prawie tyle, ile wynosiła moja pensja w H&M. Z czasem sprzedawałam takie ilości toreb, że nie byłam w stanie pomieścić ich w swoim wynajmowanym pokoju w starym wiktoriańskim domu w północnym Londynie, dlatego coraz częściej wystawiałam aukcje na towar, którego nawet nie miałam w posiadaniu. Dopiero po sprzedaży odbierałam go od rodziców mojej chińskiej koleżanki, po drodze pakowałam w pudełka i od razu zanosiłam na pocztę. To było czasochłonne, ale bardzo intratne.

Moje dochody rosły, rosła też ochota na ich zwiększenie. Wiadomo, apetyt rośnie w miarę jedzenia. Wiedziałam, że bez pośrednictwa będę w stanie zarobić znacznie więcej. Kiedy współpraca z Chińczykami zaczęła się psuć – głównie ze względu na niedotrzymywanie terminów – postanowiłam, że polecę do Pekinu i przywiozę wszystkie zamówione torby sama. Połowa transportu, który byłam w stanie przewieźć w trzech walizkach, pokrywała wszystkie koszty. Reszta to czysty zysk. Dwukrotnie wyższy niż dotychczas. Zrobiłam dokładny rekonesans. Wzięłam kilka dni urlopu w pracy, kupiłam najtańszy dostępny bilet, zapłaciłam za nadbagaż w drodze powrotnej i z trzema pustymi walizkami poleciałam do Pekinu. Zakupy podrabianych toreb Gucci okazały się łatwiejsze, niż mogło się wydawać. Cały towar, jaki przywiozłam, rozszedł się w ciągu dwóch dni. Natychmiast wystawiłam identyczne aukcje i jeszcze w tym samym tygodniu znowu poleciałam do Pekinu. Trafiłam na żyłę złota! Już rozważałam zamówienie kontenera z torebkami, gdy nagła wpadka na Heathrow przekreśliła ten intratny interes. Udało mi się wykpić opłaceniem tysiąca funtów kary. Straciłam cały towar, ale i tak przez te kilka miesięcy zarobiłam kilkadziesiąt tysięcy. Wtedy zresztą miałam już zupełnie inny pomysł na życie. Jeden z moich lotów do Pekinu odbywał się liniami Emirates z przesiadką w Dubaju. W drodze powrotnej zatrzymałam się w pustynnej stolicy na kilka dni, by ją zwiedzić i popracować nad opalenizną, która na Wyspach robiła wrażenie. To właśnie wtedy Dubaj zaprosił mnie do siebie na dłużej, a ja niedługo później zdecydowałam się z tego zaproszenia skorzystać. To, co wtedy wydarzyło się w Dubaju, kompletnie zmieniło moje życie.

 

Zapowiadało się na zupełnie standardową i niczym niewyróżniającą się wizytę w nieznanym mi do tej pory, owianym legendami mieście. Ponieważ miałam wtedy sporo pieniędzy i ogromną ochotę na luksusowe wakacje, postanowiłam, że nie będę oszczędzać. Zatrzymałam się w przepięknym pięciogwiazdkowym hotelu Address Downtown sąsiadującym z Burj Khalifa. Idealna miejscówka do zwiedzania i na zakupy w pobliskim Dubai Mall. Nie miałam planów, a ponieważ byłam tam sama, nie zapowiadało się też na żadne szaleństwa. Zresztą co to za wakacje, kiedy do dyspozycji masz tylko cztery doby.

Jak każda Europejka w kolorze mąki przyjeżdżająca do kraju, w którym dostęp do słońca jest nielimitowany, swoje pierwsze kroki skierowałam na basen. Zamierzałam się porządnie opalić. Zwiedzanie może poczekać, zwłaszcza że w tych temperaturach i tak nie byłoby możliwe.

To tu zauważył mnie po raz pierwszy, a potem, wieczorem, gdy siedziałam samotnie przy drinku, zapytał, czy może dotrzymać mi towarzystwa. Nie miałam innych planów, nie znałam w Dubaju nikogo i szczerze mówiąc, nie bardzo wiedziałam, co zrobić z resztą tego dnia. Przystałam więc na propozycję.

Był wysoki, śniady i przystojny. Spodziewałam się, że przyjechał tu z któregoś z krajów Półwyspu Arabskiego, ale okazało się, że urodził się i wychował w Stanach Zjednoczonych.

– Moi rodzice pochodzą z Libanu, wyemigrowali do Stanów w młodości. Ja i moi bracia nigdy nie mieliśmy związków z tą częścią świata – wyjaśnił. – Rodzice stracili w wojnie domowej wszystkich, nie chcieli rozdrapywać ran…

– Co sprowadza cię zatem do Dubaju? – spytałam.

– Interesy. A ciebie?

– Mnie też.

– Taka piękna kobieta robi interesy w Dubaju? – rzucił lekko kpiącym tonem.

– To takie dziwne?

Nie chciałam wchodzić w tę dyskusję, choć w pierwszej chwili się zagotowałam. Typowy facet, który uważa, że piękna kobieta i interesy w Dubaju nie mogą iść ze sobą w parze. Ale nie chciałam stracić towarzystwa przez głupie unoszenie się dumą. Poza tym wprowadzanie go w tajniki moich interesów tylko po to, by udowodnić, że jestem poważną bizneswoman, raczej przyniosłoby odwrotny skutek. Mój chałupniczy import podrabianych torebek, mimo że dochodowy, nie był biznesem, którym mogłabym się chwalić publicznie. I raczej na pewno wypadłabym blado przy moim rozmówcy. Widać było, że groszy nie zarabia. Świetnie ubrany, pachnący i zadbany. Idealnie ostrzyżone czarne włosy przyprószone siwizną zdradzały, że jest w średnim wieku, ale robił rewelacyjne wrażenie.

– Peter – przedstawił się.

– Mało libańskie imię – zauważyłam.

– Wiem, wyglądam bardziej na Mohameda – zaśmiał się.

– No, przynajmniej na Abdullaha. Jestem Monika. Monica! Bardzo mi miło.

– O, jak ta włoska aktorka… Zapomniałem nazwiska…

– Bellucci?

– Dokładnie! Jesteś równie piękna.

– A ty świetnie kłamiesz… – Mimowolnie zaczęłam z nim flirtować.

– Na pewno nie w tej kwestii – odparł, puszczając do mnie oko.

Przegadaliśmy kilka godzin, świetnie się bawiąc, i wylądowaliśmy w łóżku. Potem spędzaliśmy ze sobą każdą wolną chwilę. On znikał w ciągu dnia, by robić swoje interesy, a ja wykorzystywałam ten czas na zakupy i opalanie. Wieczorami wychodziliśmy na kolacje, do klubu, a potem uprawialiśmy seks. Był w tym naprawdę świetny. W zasadzie cały swój pobyt w Dubaju spędziłam w jego apartamencie, do mojego wpadałam tylko po to, by się przebrać i ogarnąć.

Peter wylatywał z Dubaju tego samego dnia co ja, wczesnym rankiem. Po naszej ostatniej nocy pozwolił mi zostać w swoim pokoju, by nie zrywać mnie o świcie. Obiecaliśmy sobie, że jeszcze kiedyś się spotkamy, ale każde z nas wiedziało, że prawdopodobnie nigdy się to nie zdarzy.

Wstałam kilka godzin po jego wyjściu. Zebrałam swoje rzeczy i wtedy dotarło do mnie, jak wielkim nieporozumieniem był nasz przelotny romans. Peter zostawił obok mojej torebki kopertę, a w niej równo cztery tysiące dolarów w gotówce. Kiedy powiedziałam mu, że jestem w Dubaju w interesach, zrozumiał to po swojemu.

W pierwszym momencie się wkurzyłam. Co za dupek! A więc samotna i piękna dziewczyna „podróżująca w interesach” może być tylko dziwką?! Nie potrzebowałam jego kasy i zupełnie na nią nie liczyłam. Podobał mi się. Był przystojny, inteligentny i dobry w łóżku. Zrobiłam to dla własnej przyjemności, po pros­tu miałam na niego ochotę. Ale dla niego to była transakcja. Ja byłam w niej tylko towarem. Wściekłość minęła, gdy dotarło do mnie, że nie robiąc nic wbrew swojej woli, bez najmniejszego wysiłku zarobiłam cztery tysiące dolarów. I kto tu jest frajerem?

Do Londynu wróciłam w bardzo dobrym humorze i ze złotą opalenizną. Przygoda z Peterem, a zwłaszcza jej finał, dała mi sporo do myślenia. Nawet sprzedawanie podróbek nie jest tak intratne. Ale ja nie nadawałam się na dziwkę. Nie żebym widziała w prostytucji coś złego. Po prostu lubię kontrolować sytuację, a jako dziwka z pewnością prędzej czy później straciłabym tę kontrolę. To była jednorazowa przygoda. Na tym koniec.

Potem jednak zaczęłam kalkulować na chłodno. Wiedziałam, że moja kariera w handlu podróbkami powoli się kończy. Los utwierdził mnie w tej decyzji, bo do Pekinu poleciałam jeszcze tylko raz, i to właśnie wtedy wpadłam na Heathrow. Zamknęłam swój sklep na eBayu i wróciłam do H&M na pełny etat. Moje życie spowszedniało, ale co jakiś czas do głowy stukała myśl o tym, by wrócić do Dubaju. Choćby jeszcze jeden raz, choć na chwilę… Wiedziałam, po co chcę tam jechać, ale za żadne skarby nie chciałam się do tego przyznać sama przed sobą.

 

Obiecałam sobie jedno. Nie będę taka jak inne dziewczyny. Nie jestem jakąś głupią gąską, która pragnie zostać dubajską modelką. Dopuściłam do głosu swój wewnętrzny feminizm i poczucie godności.

Nie wiem, czy to przeznaczenie, czy czysty przypadek, ale po kilku tygodniach Dubaj w pewnym sensie upomniał się o mnie. To było zwyczajne wyjście w miasto. Ja, moje dwie współlokatorki i jeszcze kilka dziewczyn. Było nas siedem, może osiem. Wszystkie odstawione i żądne zabawy, tańca i alkoholu. Zaczęłyśmy od Soho, gdzie zaliczyłyśmy kilka barów, aż mniej więcej koło północy padł pomysł, by spróbować wkręcić się do Mahiki. Wiedziałam, co to za klub, i szczerze mówiąc, wcale mnie tam nie ciągnęło, ale dla większości dziewczyn w towarzystwie szansa na darmowe drinki była argumentem za zmianą miejscówki, więc nie protestowałam. Legendarne problemy z dostaniem się do środka okazały się zwykłą miejską legendą. A może po pros­tu miałyśmy szczęście. W każdym razie to w Mahiki impreza rozkręciła się na dobre. W Soho bawiłyśmy się doskonale, ale tam do dyspozycji miałyśmy głównie gejów, w Mahiki natomiast wpadłyśmy w wir zabawy w towarzystwie bogatych i zdecydowanie heteroseksualnych mężczyzn. Byli wprawdzie gorszymi tancerzami, ale nadrabiali innymi atutami. Każda z nas niemal z miejsca wpadła w ręce jakiegoś wymuskanego adoratora. Mnie próbował wyrwać chłopak mniej więcej w moim wieku. Śniady, niewysoki, ale bardzo ładny. Miał na imię Nabil, a gdy powiedział mi, że na co dzień mieszka w Dubaju, omal nie zakrztusiłam się drinkiem.

– Byłaś kiedyś w Dubaju?

– Wróciłam stamtąd kilka tygodni temu…

– Serio? Musisz wrócić! Ze mną.

– Na pewno wrócę, ale nie z tobą.

– Dlaczego? Nie podobam ci się?

– To nie ma znaczenia. Nie znamy się.

– No to się poznamy…

Nabil nie odstępował mnie tamtej nocy ani na krok i wciąż namawiał mnie na wyjazd z nim do Dubaju, podając coraz to nowe argumenty. Jeśli to, co mówił, było prawdą, pochodził z bardzo bogatej rodziny i robił wszystko, by tym bogactwem mnie skusić. Mało skutecznie, bo wtedy już wiedziałam, że sama potrafię zarabiać pieniądze, i to niemałe. Nabil był bardzo niepocieszony faktem, że nie wyszłam z nim z Mahiki, choć tak desperacko reklamował swój pobliski apartament. Zrobiło mi się go nawet żal, więc gdy poprosił o mój numer telefonu, dałam mu go. Nigdy nie zadzwonił, co tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że trzeba mieć dystans do tego, co mówią bogaci chłopcy z Dubaju. Bez niego można mocno popłynąć. Jestem przekonana, że Nabil w końcu zabrał ze sobą jakąś laskę do Emiratów. Panienek napalonych na arabskich playboyów nie brakuje, i to nie tylko w Mahiki.

Spotkanie Nabila było z pozoru nic nieznaczącym epizodem, ale obudziło we mnie pragnienie powrotu do Dubaju. Samodzielnie. Na własnych warunkach. To miejsce dosłownie mnie wzywało. Nie potrafię tego wyjaśnić, ale bardzo chciałam znowu się tam znaleźć.

 

I dwa miesiące później się znalazłam. Tym razem miałam zamiar faktycznie trochę pozwiedzać, a oprócz Dubaju zobaczyć też Abu Dhabi, dlatego rezerwację w hotelu zrobiłam tylko na dwie noce. Już pierwszego wieczoru okazało się jednak, że scenariusz poprzedniego pobytu ma duże szanse się powtórzyć. Gdy jadłam kolację w hotelowej restauracji, przy sąsiednim stoliku zauważyłam samotnie siedzącego, całkiem przystojnego faceta. Był totalnie w moim typie, a do tego wyglądał na wyraźnie niepocieszonego. Miałam ogromną nadzieję, że nie jest tutaj z żoną lub narzeczoną. Zerkałam na niego raz po raz, ale tak, by tego nie zauważył. On też nieśmiało spoglądał w moją stronę. Kompletnie nie wzięłam pod uwagę tego, że znajdujemy się w Dubaju i nawet w hotelu, w którym teoretycznie wolno znacznie więcej, takie flirtowanie między stolikami mogłoby się skończyć dość nieprzyjemnie. Trwało to na tyle długo, że zdążyłam już ułożyć w swojej głowie listę powodów, dla których ten przystojniak siedzi przy stoliku sam. Najbardziej chciałam wierzyć w to, że został po prostu wystawiony przez jakąś głupią laskę. I co najśmieszniejsze – właśnie tak się okazało. Nie zważając na konsekwencje, w pewnym momencie podeszłam do niego i zapytałam, czy jest tu sam. Potwierdził.

– To dokładnie tak jak ja… – Uśmiechnęłam się.

– Trudno mi w to uwierzyć. Tak piękne kobiety w Dubaju nigdy nie są same.

– Najwyraźniej Dubaj nie docenia mojej urody.

– Dubaj się nie zna. Pozwolisz, że przedstawiciel Irlandii ją doceni?

– Jesteś Irlandczykiem? Tak myślałam. Obstawiałam Irlandię albo Skandynawię.

– Mam nadzieję, że nie jest to dla ciebie rozczarowaniem.

– W żadnym razie – zapewniłam, odsuwając wolne krzesełko. – Mogę?

– Ależ oczywiście – wydusił, próbując wstać w dżentelmeńskim geście, ale zanim zdołał to zrobić, ja siedziałam już naprzeciwko niego.

Wyglądał na nieco speszonego, a przede wszystkim mocno zaskoczonego.

– Monika – przedstawiłam się. – Jak Monica Bellucci – porównanie Petera bardzo mi się spodobało, choć kompletnie jej nie przypominam.

– Patrick.

– Fuck me! Bardziej irlandzko się nie dało! – zaśmiałam się.

– Wiem, jestem chodzącym irlandzkim stereotypem.

– Na szczęście ja lubię irlandzkie stereotypy. Ubrałam się na twoją cześć – odparłam, wskazując moją zupełnie przypadkowo zieloną sukienkę.

– Wow! Jestem onieśmielony.

Faktycznie był. Miałam wrażenie, że trochę przytłaczam go swoją osobowością, ale on naprawdę mi się podobał i po prostu miałam zamiar go poderwać.

– Jesteś tu w interesach? – spytałam, by rozluźnić atmosferę.

– Byłem na rozmowie w firmie, która chce mnie tu ściągnąć.

– I jak?

– Nie mam już nic do stracenia, więc podpisałem kontrakt.

– Nie masz nic do stracenia? To brzmi, jakbyś podpisał cyrograf z diabłem.

– Nie, to nie tak. Kontrakt jest świetny, warunki wymarzone, ale kosztował mnie moją narzeczoną. Zostawiła mnie, kiedy zdecydowałem się przyjąć propozycję. Mieliśmy wziąć ślub za pół roku, ale ona nie chciała nawet słyszeć o wyjeździe z Irlandii. Jej rodzice nakładli jej do głowy bzdur o tym, że na bank ją tu porwą i zabiją, a ona im uwierzyła.

– Na pewno ją kochałeś, może nadal kochasz, ale wiesz… skoro dorosła kobieta słucha rodziców bardziej niż swego serca, to chyba dobrze się stało.

– Pewnie masz rację. Ale ja tak bardzo nie potrafię być sam. Dlatego umówiłem się tu na randkę w sieci, ale jak widać, nie poszło…

– To tutaj można się umawiać na randki przez internet? – zdziwiłam się. – Myślałam, że blokują takie strony.

– Bo blokują. Ale każdy tu wie, jak je odblokować.

Patrick opowiedział mi o tym, jak pokonać islamskie blokady w sieci i jak został tego wieczoru wystawiony. To wtedy po raz pierwszy usłyszałam o nowej aplikacji randkowej, która podbijała już Stany Zjednoczone i Europę. Na Bliskim Wschodzie używali jej jeszcze nieliczni, głównie turyści i ekspaci z Zachodu.

– Wracam do Irlandii jutro przed południem – westchnął Patrick. – Naprawdę miałem nadzieję na miłą randkę…

– A co jest nie tak z naszą?

– To my jesteśmy na randce? – Znowu się zmieszał.

– Od blisko godziny…

Można różnie oceniać moje zachowanie, ale seks, który uprawialiśmy przez kilka godzin, po tym jak wylądowaliśmy w jego pokoju, był naprawdę świetny. Kilka orgazmów i pełna satysfakcja z tego, że upolowałam faceta, który naprawdę mi się podobał.

Obudził mnie, krzątając się po pokoju. Był już spakowany i świeżo po prysznicu. Chodził przepasany ręcznikiem. Obserwowałam go przez chwilę, wciąż udając, że śpię, po czym przeciągnęłam się i rzuciłam:

– Mam nadzieję, że nie spakowałeś jeszcze pasty do zębów.

– Czeka na ciebie w łazience. Szczoteczka też. Hotelowa… mam nadzieję, że wybaczysz…

Było mi wszystko jedno, chciałam tylko jak najszybciej się ogarnąć, żeby nie wyglądać jak strach na wróble w towarzystwie tego przystojniaka. Jak jego narzeczona mogła go tak po prostu wystawić? I to z takiego powodu? Gdyby to mnie zaproponował przeprowadzkę do Dubaju, moje walizki byłyby spakowane, zanim zdążyłabym odpowiedzieć. Biorąc prysznic, rozmarzyłam się. Może Patrick jest facetem, z którym mogłabym ułożyć sobie życie? Wiem, że było zdecydowanie za wcześnie, by o tym myśleć, ale nawet najlepsze związki gdzieś mają swój początek. Dlaczego nasz nie mógłby się zacząć właśnie tak? Byłam nieprawdopodobnie podekscytowana. Wyskoczyłam spod prysznica i owinęłam się ręcznikiem. Jeszcze przez chwilę poćwiczyłam uwodzenie przed lustrem, po czym wyszłam z łazienki.

Patrick był już ubrany. Stał naprzeciwko mnie w doskonale skrojonym, stalowym garniturze, idealnie komponującym się z niebieską koszulą i granatowym krawatem. W dłoni trzymał portfel. Uśmiechnął się do mnie i zapytał:

– Więc ile ci jestem winien?

Jego słowa wyrwały mnie z romantycznego nastroju w ciągu milisekundy. Ja głupia planowałam już naszą wspólną przyszłość, a on po prostu wziął mnie za dziwkę! Przez chwilę rozważałam odpowiedź. Mogłabym wpaść w histerię, ale wtedy wyszłabym na jakąś idiotkę, która po jednej nocy chce układać sobie życie z obcym facetem. Mogłabym udać urażoną i go zwyzywać, ale w sumie na to nie zasłużył. Mogłabym odmówić przyjęcia pieniędzy, ale wtedy nie miałabym ani jego, ani kasy…

– Tysiąc euro.

– Warta każdego centa! – skomplementował mnie z uśmiechem.

– Szarmancki do samego końca – odparłam.

Założyłam swoją zieloną sukienkę w tempie błyskawicy. Schowałam gotówkę do torebki, pocałowałam Patricka na pożegnanie i zniknęłam.

Kiedy znalazłam się sama w swoim pokoju, rozpłakałam się. Nie z żalu, nie z powodu zranionych uczuć – z wściekłości. Pomyślałam, że tacy faceci jak Patrick czy Peter, nawet gdy są mili, zawsze podświadomie traktują takie dziewczyny jak ja jak dziwki. Gotówka na zakończenie znajomości daje im gwarancję, że pozbywają się nas raz na zawsze. Transakcja zakończona.

Ale chwilę później mi przeszło.

Nic tego nie zmieni i nawet nie ma sensu z tym walczyć. A skoro nie możesz pokonać przeciwnika, może warto grać po jego stronie? Oba moje dubajskie romanse były równie przelotne i upojne, co opłacalne. Nie zmuszałam się do niczego, a zarobiłam na nich sporo kasy. A gdyby tak…

To właśnie wtedy pomyślałam o tym po raz pierwszy. Tamtego dnia narodził się mój nowy interes, dla którego biznesplan podsunął mi sam Patrick. I to bynajmniej nie za pomocą swojego penisa.

Sięgnęłam po swój telefon.

 

Telecommunications Regulatory Authority (TRA) – agencja nadzorująca telekomunikację w Zjednoczonych Emiratach Arabskich. Oficjalnie blokuje blisko dwa tysiące stron uważanych za obsceniczne, obraźliwe lub niebezpieczne. W tę kategorię wpisują się oczywiście wszystkie strony udostępniające pornografię, krytykujące islam, oferujące zakazane w kraju serwisy, w tym hazardowe oraz udostępniające oprogramowanie, które umożliwia obchodzenie blokad.

To właśnie strony, które walczą z blokadami, są tak dla obywateli, jak i dla rezydentów furtką na świat. Dzięki nim mogą ściągać na swoje urządzenia tzw. VPN (virtual personal network – wirtualną sieć osobistą), oprogramowanie, które zmienia IP komputera, dzięki czemu komputer znajdujący się w Dubaju może się logować z dowolnego kraju na świecie, w którym blokady internetu nie obowiązują. Posiadanie takiego oprogramowania jest jednak nielegalne i wykrycie go, na przykład podczas rutynowej kontroli na lotnisku, może sprawić, że właściciel trafi do więzienia nawet na dziesięć lat.

Blokowanie stron i serwisów to również broń wykorzystywana w wywoływaniu presji na kraje. W wyniku konfliktu politycznego z Turcją Emiraty blokują tureckie serwisy informacyjne. Turcy odpowiadają tym samym, uniemożliwiając swoim obywatelom wyszukanie wiadomości z Emiratów. Do niedawna takim obostrzeniom podlegały również niektóre serwisy informacyjne Izraela.

Ale TRA idzie zdecydowanie dalej. W 2018 roku zablokowało możliwość korzystania z niezwykle popularnych serwisów komunikacyjnych takich jak Skype i WhatsApp. Oficjalnie argumentowano to brakiem licencji, ale prawdziwe powody są publicznie znane i zdecydowanie bardziej wiarygodne. Amerykańskie serwisy stanowiły poważną konkurencję dla serwisów promowanych przez lokalnych operatorów Etisalat i Du. Władze Emiratów są w tej kwestii bardzo uparte. Nawet ich słynący ze zdecydowanie bardziej restrykcyjnego prawa saudyjscy sąsiedzi zezwalają swoim obywatelom na korzystanie z tych aplikacji. Dopiero związana z pandemią koronawirusa kwarantanna i tysiące petycji o zmianę decyzji poskutkowały zapowiedziami zniesienia zakazu, ale skończyło się to wyłącznie uruchomieniem Skype’a dla kont biznesowych. Władze Emiratów zapowiadają również odebranie swoim obywatelom i rezydentom dostępu do podbijającego świat w zawrotnym tempie chińskiego serwisu społecznościowego TikTok. Co ciekawe, równie popularny serwis randkowy Tinder ma się w Zjednoczonych Emiratach Arabskich doskonale. Du, jeden z operatorów działających na terenie kraju, zablokował aplikację na jakiś czas, ale szybko się z tej blokady wycofał.

 

Nie mogłam uwierzyć, że randkowanie w internecie naprawdę działa w Dubaju. Gdy już odkryłam jego możliwości, pierwsze parę godzin spędziłam na ocenianiu kolesi. Na początku założyłam prawdziwe konto na platformie, ale później wpadłam na szatański pomysł. Stworzyłam jeszcze jedno, fikcyjne. Ściągnęłam z internetu zdjęcie pięknej modelki, nazwałam się Jeniffer, napisałam kilka zupełnie nieprawdziwych słów o sobie, a także – co akurat było prawdą – że szukam faceta, z którym będę mogła spędzić miło czas w Dubaju.

Chętnych na spotkanie z Jeniffer nie brakowało. Już kilka godzin później umówiłam ją na pierwszą randkę.

Po kilku latach podobny wybieg uratował mi w Dubaju życie, choć wtedy już nie polowałam na bogatych facetów. Na moim celowniku był ktoś zupełnie inny…

***

– Kto? – pytam, zaintrygowany opowieścią Moniki.

– Powiem ci w swoim czasie. Na razie skupmy się na Jeniffer.

– Ale Jeniffer była fikcyjna, przecież nigdy nie dotarła na żadną randkę?

– Oczywiście, że nie.

– To po co bawiłaś się w wystawianie facetów. Z zemsty?

– Nie, to byłoby głupie i dziecinne.

– Więc dlaczego?

– Mówiłam ci przecież, że Patrick podsunął mi pomysł na świetny biznes…

CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI