Interesuje Cię medycyna sprzed wieku? A może intrygują Cię wcześniejsze formy leczenia, od których w czasach nam współczesnych włos jeży się na głowie? Chcesz zapoznać się z realiami praktyki lekarskiej z początku XX wieku, jednak relacje historyczne Cię nudzą? W takim razie książka "Wcierki rtęciowe i obcęgi" jest propozycją idealnie spełniającą Twoje oczekiwania.
Zofia Karaś w swojej publikacji zabiera czytelnika w świat, który z perspektywy XXI wieku jest niewątpliwie krainą medycznego absurdu. Dowody naukowe i szczegółowe badania, do których przyzwyczajeni jesteśmy aktualnie, były wówczas abstrakcją. Królowały zabobony, ludowe mądrości i (z perspektywy czasu) niemal barbarzyńskie metody leczenia.
"Wcierki rtęciowe i obcęgi" w barwny sposób opisują realia polskiego lecznictwa w okresie dwudziestolecia międzywojennego. Pomimo swej lekkości, ta publikacja potrafi czytelnika także przyprawić o gęsią skórkę i ciarki na plecach. To również historia o biedzie, braku wiedzy i ogromnym żniwie, które zbierała śmierć.
Zofia Karaś w swojej książce porusza również trudny temat, jakim są choroby weneryczne, których świadomość w tamtej rzeczywistości była nikła, a niechęć do badań ginekologicznych wśród kobiet i dziewcząt była ogromna. W tej publikacji przedstawione zostały także ówczesne metody przerywania ciąży.
"Wcierki rtęciowe i obcęgi" Zofii Karaś to niewątpliwie pouczająca podróż do medycyny sprzed wieku. W tamtych czasach ludzie, zamiast w pierwszej kolejności iść do lekarza, kierowali swe kroki do wiejskich znachorek, które nie zawsze były w stanie pomóc.
Fragment
Zofia Karaś w porywający i pełen humoru sposób opisuje swoje zmagania z praktyki lekarskiej prowadzonej na początku XX wieku. Przenosi nas do świata pełnego zabobonów, chorób wenerycznych, zabójczych zastrzyków, a także biedy i zbierającej bogate żniwo śmierci. Z książki dowiemy się m.in., czym było oberwanie i jak należało je leczyć, jakie były najczęściej wykorzystywane metody przerywania ciąży, a także jak chłopi stosowali czopki.
Historia medycyny polskiej od kuchni. Wciągająca, czasem zabawna, czasem przyprawiająca o ciarki na plecach. Warto przekonać się, jak wyglądało lecznictwo polskie w dwudziestoleciu międzywojennym. Pani S. ma brzuch ściśnięty brudną szmatą. To musi być. Żeby się nie "otrzęsła" albo nie "oberwała". Mozoli się długo z węzełkami szmaty. Rozwiązała. Spod szmaty wyskoczyła na mnie duża pchła. Właścicielka pchły siada na stopniu pod krzesłem ginekologicznym. - Tu do góry mam wyjść - krzyczy - o rety! I tu nogi położyć! Żebym była wiedziała, to bym nigdy nie przyszła. Wyjaśniam jej, że macicy przez gardło badać nie umiem i układam ją na krześle przemocą, bo broni się jak lew. W tej walce otrzymuję kilka kopniaków. Widzę, że jeszcze naiwna i nieuświadomiona. Matka sześciorga dzieci.