Liczą się tylko wielkie marzenia - Szimon Peres - ebook + książka

Liczą się tylko wielkie marzenia ebook

Peres Szimon

4,8

Opis

Odwaga, wyobraźnia i budowa nowoczesnego Izraela.

W 1934 roku jedenastoletni Szimon Peres na zawsze opuścił sztetl Wiszniew, znajdujący się wtedy na terenie Polski, i wyemigrował z rodzicami do Ziemi Izraela. Nikt wówczas nie mógłby przewidzieć, że ów skromny jedenastolatek stanie się w przyszłości jednym z najważniejszych polityków XX wieku. Peres służył Izraelowi jako poseł do Knesetu, minister kilku resortów, w tym spraw zagranicznych, premier i prezydent. Odegrał ważną rolę w formowaniu Sił Obronnych Izraela i rozwijaniu programu jądrowego. Zainicjował jedne z najbardziej śmiałych akcji wojskowych w historii, w tym legendarną operację Entebbe. Dzięki niekonwencjonalnym posunięciom uratował gospodarkę kraju. Aby osiągnąć pokój na Bliskim Wschodzie, nadzorował rozmowy izraelsko-palestyńskie, które zaowocowały podpisaniem porozumień z Oslo.

W swojej fascynującej i szczerej autobiografii Peres ukazuje punkty zwrotne historii Izraela z perspektywy świadka i decydenta. Dzieli się swoją wiedzą i doświadczeniami, wierząc w to, że młodsze pokolenia odejdą od wojen i zadbają o pokój, bezpieczeństwo i dobrobyt na naszej planecie.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 265

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,8 (5 ocen)
4
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Dla następ­nego poko­le­nia przy­wód­ców,

zarówno w Izra­elu, jak i na całym świe­cie

Szi­mon Peres: nie­mal sie­dem dekad publicz­nej służby

1923:

Naro­dziny w Wisz­nie­wie w Pol­sce 2 sierp­nia

1934:

Imi­gra­cja do Ziemi Izra­ela

1938:

Przy­ję­cie do mło­dzie­żo­wej wio­ski Ben Sze­men

1945:

Wybór na sekre­ta­rza gene­ral­nego Ha-Noar ha-Owed

1947:

Rekru­ta­cja do Hagany przez Dawida Ben Guriona

1948–1949:

Szef Służby Mor­skiej

1949–1952:

Szef dele­ga­cji Mini­ster­stwa Obrony w Sta­nach Zjed­no­czo­nych

1953–1959:

Dyrek­tor gene­ralny, Mini­ster­stwo Obrony Izra­ela

1959–2007:

Depu­to­wany do Kne­setu

1959–1965:

Wice­mi­ni­ster obrony

1969:

Mini­ster ds. absorp­cji imi­gran­tów

1970–1974:

Mini­ster trans­portu i usług pocz­to­wych

1974:

Mini­ster infor­ma­cji

1974–1977:

Mini­ster obrony

1977–1992:

Prze­wod­ni­czący Izra­el­skiej Par­tii Pracy

1984–1986:

Pre­mier Izra­ela

1986–1988:

Wice­pre­mier i mini­ster spraw zagra­nicz­nych

1988–1990:

Wice­pre­mier i mini­ster finan­sów

1992–1995:

Mini­ster spraw zagra­nicz­nych

1995–1996:

Pre­mier Izra­ela

1999–2001:

Mini­ster współ­pracy regio­nal­nej

2001–2002:

Wice­pre­mier i mini­ster spraw zagra­nicz­nych

2005:

Wice­pre­mier

2006:

Mini­ster ds. Roz­woju Negewu i Gali­lei

2007–2014:

Dzie­wiąty pre­zy­dent Izra­ela

Przed­mowa do pol­skiego wyda­nia

Chemi Peres

Niniej­sza książka to ostatni pro­jekt mojego ojca – zmar­łego pre­zy­denta Szi­mona Peresa – który spi­sał tu swe prze­my­śle­nia na temat rzą­dze­nia pań­stwem przez pry­zmat jego ogrom­nego doświad­cze­nia poli­tycz­nego oraz wyzwań, jakim musiał sta­wiać czoło. Zawarte tutaj idee mają uni­wer­salny cha­rak­ter i mogą posłu­żyć za prze­wod­nik tym wszyst­kim ludziom na świe­cie, któ­rzy pra­gną przo­do­wać i inspi­ro­wać – pio­nie­rom inno­wa­cyj­nych roz­wią­zań, począt­ku­ją­cym przed­się­bior­com, stu­den­tom i przede wszyst­kim przy­wód­com.

Nie jest to zwy­czajna auto­bio­gra­fia i nie jest to też książka histo­ryczna – mój ojciec nie zwykł sku­piać się na prze­szło­ści. To mapa dro­gowa przy­szło­ści, skie­ro­wana głów­nie do kolej­nego poko­le­nia mło­dych przy­wód­ców, i jed­no­cze­śnie wyjąt­kowa oso­bi­sta rela­cja, ponie­waż jest to jedyna auto­bio­gra­fia, jaką mój ojciec kie­dy­kol­wiek napi­sał. Wiecz­nie młody cia­łem i umy­słem, opo­wiada w niej o sze­ściu naj­waż­niej­szych decy­zjach, jakie pod­jął w życiu oraz ana­li­zuje zda­rze­nia z pry­wat­nego życia i poli­tyczne bitwy – chwile, które ukształ­to­wały jego wła­sny los i stały się fun­da­men­tami dla pań­stwa Izrael.

Pre­zy­dent Peres i ojciec zało­ży­ciel Izra­ela zamie­ścił na kar­tach swej książki wiele fascy­nu­ją­cych, „zaku­li­so­wych” aneg­dot o zda­rze­niach, na które wywarł ogromny wpływ – o pro­ce­sie budo­wa­nia mło­dego pań­stwa, o wdra­ża­niu pro­gramu odstra­sze­nia nukle­ar­nego, o tym, jak robił wszystko, by chro­nić Izrael przed kry­zy­sami gospo­dar­czymi i prze­obra­zić go w „naród star­tu­pów”, o swej ogrom­nej pracy wło­żo­nej w dzieło utrzy­ma­nia pokoju, za co otrzy­mał Nagrodę Nobla.

W swo­ich ana­li­zach naj­bar­dziej new­ral­gicz­nych momen­tów w histo­rii Izra­ela mój ojciec nie tylko przy­po­mina, co się stało, ale także dla­czego to się stało. Odpo­wiada na pyta­nie, czego trzeba, by stać się wiel­kim przy­wódcą, mówi szcze­rze o tym, jak bar­dzo trudno zna­leźć pośred­nią drogę mię­dzy decy­zjami przy­spa­rza­ją­cymi popu­lar­no­ści a decy­zjami wła­ści­wymi, dowo­dzi, jak ważne są wyobraź­nia i pomy­sło­wość w roz­wią­zy­wa­niu naj­bar­dziej palą­cych pro­ble­mów świata. I snu­jąc tego typu roz­wa­ża­nia, dostar­cza mate­riału do głę­bo­kich prze­my­śleń kolej­nym poko­le­niom przy­wód­ców na świe­cie.

Autor tej fascy­nu­ją­cej książki, postać praw­dzi­wie uni­wer­salna, czło­wiek powszech­nie znany z racji głę­bo­kich zmian, jakie dzięki niemu zacho­dziły, prze­ma­wia nie tylko do miesz­kań­ców Izra­ela, ale i całego świata. I zachęca nas wszyst­kich, aby­śmy nie bali się marzyć, aby­śmy uży­wali wyobraźni i dostrze­gali w sobie moc prze­obra­ża­nia świata.

Pol­skie wyda­nie jest dla nas szcze­gól­nie cenne, ponie­waż Szi­mon Peres uro­dził się wła­śnie w Pol­sce – w niej roz­po­częła się jego zdu­mie­wa­jąca podróż przez życie. Mamy nadzieję, że pol­scy czy­tel­nicy zaczerpną inspi­ra­cję z tej książki i dowie­dzą się z niej wiele na temat Izra­ela, który powsta­wał prze­cież przy wiel­kim udziale pol­skich Żydów oca­la­łych z Holo­kau­stu.

Słowo wstępne do pol­skiego wyda­nia

prof. Samuel Poho­ry­les

Autor tej książki nie miał miej­sca na małe marze­nia…

Mąż stanu, filo­zof, wizjo­ner, lau­reat Poko­jo­wej Nagrody Nobla, pre­mier, pre­zy­dent Izra­ela, a przede wszyst­kim – obok Dawida Ben Guriona – współ­twórca pań­stwa Izrael.

Peres – jak i Ben Gurion – uro­dził się w Pol­sce, był przy­ja­cie­lem czte­rech pre­zy­den­tów Pol­ski – Lecha Wałęsy, Alek­san­dra Kwa­śniew­skiego, Lecha Kaczyń­skiego i Bro­ni­sława Komo­row­skiego.

W cza­sie jed­nej z wizyt w Pol­sce powie­dział: „Izrael zro­dził się w Pol­sce”, wyra­ża­jąc w ten spo­sób zna­cze­nie Pol­ski w histo­rii Izra­ela i we wza­jem­nej współ­pracy. Te pol­skie akcenty sta­no­wią ważny aspekt pol­skiego prze­kładu.

Grupa pol­skich przy­ja­ciół, w tym Józef Lewiń­ski, Karol Drozd, Ire­ne­usz Bil i Krzysz­tof Rożko, zaini­cjo­wała pol­skie tłu­ma­cze­nie książki, które odda­jemy w Pań­stwa ręce. Dzię­kuję im w imie­niu swoim i nie­ży­ją­cego Autora, mojego przy­ja­ciela.

„Wasz ojciec jest jak wiatr – zwy­kła mawiać nasza matka – ni­gdy nie będzie­cie w sta­nie go powstrzy­mać ani zatrzy­mać”. I miała rację.

Pry­wat­nie Szi­mon Peres był naszym ojcem. Publicz­nie był jed­nym z ojców zało­ży­cieli pań­stwa Izrael. Poświę­cił życie nie­koń­czą­cemu się arcy­dziełu: budo­wa­niu lep­szej przy­szło­ści. Narzę­dziami jego dzia­ła­nia były wiara, wytrwa­łość, odpor­ność i umie­jęt­ność ucze­nia się – by móc zmie­niać i roz­wi­jać. Jed­nakże jego naj­wspa­nial­szym narzę­dziem była zawsze nadzieja. Żywił nadzieję, że umie­ści fun­da­menty głę­boko w twar­dej ziemi, że będzie stał silny i nie­ustra­szony na chwiej­nym rusz­to­wa­niu, że będzie mógł się­gać tak wysoko, jak tylko mogą zabrać nas marze­nia, że odkryje nie­znany szcze­bel na nie­od­kry­tej dotych­czas dra­bi­nie – a potem prze­wi­dzi ist­nie­nie kolej­nego.

Jego życie było tak nie­praw­do­po­dobne i wyjąt­kowe jak jego uko­chany dom. Wie­rzył, że osią­gnię­cie pokoju i uczy­nie­nie z Izra­ela lep­szego miej­sca były czę­ścią utwo­rze­nia bar­dziej har­mo­nij­nego, wspa­nia­ło­myśl­nego i bogat­szego świata, i że są to naj­wyż­sze moż­liwe aspi­ra­cje.

Nasz ojciec zwykł mawiać: „Policz­cie marze­nia, jakie mie­li­ście, i porów­naj­cie ich liczbę z liczbą osią­gnięć. Jeśli macie mniej marzeń niż osią­gnięć, to jeste­ście jesz­cze mło­dzi”. Napi­sał tę książkę w ostat­nim roku swego życia, chciał, by stała się pre­zen­tem dla następ­nego poko­le­nia, dla ludzi mło­dych wie­kiem i ser­cem. Pra­gnął prze­ka­zać nam swoją wysłu­żoną i wierną skrzynkę z narzę­dziami, tak byśmy mogli wycią­gać nauki z jego prze­szło­ści i kon­ty­nu­ować budo­wa­nie lep­szego jutra. Jeste­śmy wdzięczni, że zgod­nie z jego wolą możemy się nią z wami podzie­lić.

Cwija, Joni i Chemi

Roz­dział pierw­szy

Wezwa­nie do służby

Gdy ujrza­łem go po raz pierw­szy, ukry­tego i oto­czo­nego drze­wami, mia­łem jede­na­ście lat. Ten pro­sty dom nale­żał do mojego wujo­stwa. Ciotka i wujek zbu­do­wali go wła­sno­ręcz­nie po osie­dle­niu się na Ziemi Izra­ela. Był 1934 rok, okres, w któ­rym żyło tam jedy­nie kil­ka­set tysięcy Żydów; drogi nie zostały jesz­cze utwar­dzone, a więk­szość tych tere­nów była nie­za­miesz­kana.

Kiedy zbli­ża­li­śmy się do celu, uświa­do­mi­łem sobie, że jesz­cze ni­gdy nie widzia­łem takich drzew; były to ręcz­nie sadzone gaje poma­rań­czowe. Mój młod­szy brat Gigi i ja wybie­gli­śmy natych­miast i ści­ga­li­śmy się mię­dzy ide­al­nie rów­nymi rzę­dami, każde drzewo dźwi­gało ponad sto okrą­głych jasnych owo­ców. Pozo­stałe jesz­cze białe kwiaty wypeł­niały powie­trze urze­ka­ją­cym zapa­chem.

W myślach wró­ci­łem nagle do mojej małej żydow­skiej wio­ski – z powro­tem do „szte­tlu”, jak je nazy­wano – do chwili, gdy po raz pierw­szy zoba­czy­łem poma­rań­czę, wró­ci­łem do tak odle­głego miej­sca.

Nasz sztetl nosił nazwę Wisz­niew. Znaj­do­wał się bli­sko gra­nicy mię­dzy Pol­ską a Rosją, był pasem ziemi oto­czo­nym lasem. Zda­wało się, że na tym tere­nie pano­wała cią­gła zima. Czę­sto przez kilka tygo­dni ostre zimne wia­try chło­stały chude brzozy i bez­li­to­śnie popę­dzały klien­tów na targu. Nawet latem mie­li­śmy wra­że­nie, że słońce zja­wiało się bar­dzo rzadko. A jed­nak mimo zimna i izo­la­cji w naszym szte­tlu pano­wały cie­pło, magia i kul­tura życz­li­wo­ści, sta­no­wi­li­śmy wspól­notę. W sobie nawza­jem odnaj­dy­wa­li­śmy miej­sce, do któ­rego przy­na­le­że­li­śmy.

Wie­dli­śmy pro­ste życie: były tam tylko trzy drogi, przy każ­dej stały surowe drew­niane domy. Nie mie­li­śmy bie­żą­cej wody ani elek­trycz­no­ści. Ale był dwo­rzec kole­jowy, odda­lony zale­d­wie o pięć kilo­me­trów, i dzięki prze­sył­kom i podróż­ni­kom mogli­śmy pozna­wać – i sma­ko­wać – świat zza lasu.

Wciąż pamię­tam ten donio­sły moment, tę pierw­szą poma­rań­czę. Moi rodzice zabrali mnie do domu swo­ich przy­ja­ciół, gdzie zgro­ma­dziła się już duża grupa ludzi. Przy­był młody męż­czy­zna, który nie­dawno wró­cił z Ziemi Izra­ela, i raczył tłum wspa­nia­łymi opo­wie­ściami o odle­głej kra­inie. Mówił o wiecz­nie świe­cą­cym słońcu i egzo­tycz­nej kul­tu­rze, o pusty­niach z owo­cu­ją­cymi drze­wami, o twar­dych, sil­nych i opa­lo­nych Żydach, któ­rzy samo­dziel­nie zarówno pra­co­wali, jak i wal­czyli. Gdy skoń­czył, odwró­cił się i pod­niósł znaj­du­jącą się za nim skrzynkę, aby mogli ją zoba­czyć wszy­scy zebrani. Obecni w pokoju ludzie wcią­gnęli gło­śno powie­trze. Z jego pre­zen­ta­cją była zwią­zana cała cere­mo­nia, for­mal­ność, która suge­ro­wała, że coś takiego działo się już wiele razy wcze­śniej. Po kolei każda osoba wybie­rała ze skrzyni mały paku­nek, deli­kat­nie zdej­mo­wała per­ga­mi­nowe opa­ko­wa­nie, aby odsło­nić doj­rzałą poma­rań­czę z Jafy, zerwaną pro­sto z drzewa. Kiedy nade­szła moja kolej, dzia­ła­łem powoli i uważ­nie, dener­wo­wa­łem się, że mogę zro­bić coś nie tak. Przy­su­ną­łem poma­rań­czę pod nos, pierw­szy raz w życiu wdy­cha­jąc zapach cytru­sów. Owoc był naprawdę nie­zwy­kły – miał nie­sa­mo­wity kolor, zapach i smak – był nie­ziem­ski, jak tylko mógł wyobra­zić sobie mały chło­piec. Był czymś o wiele wię­cej niż tylko owo­cem; był sym­bo­lem moich nadziei i aspi­ra­cji.

Moja rodzina miesz­kała na tym obsza­rze od kilku poko­leń. Tak naprawdę przez setki lat było to miej­sce, które Żydzi mogli nazy­wać swoim domem. Jed­nak mimo pro­stego piękna Wisz­niewa żadne z moich rodzi­ców nie uwa­żało go za swój stały dom. Trak­to­wali go raczej jako sta­cję pośred­nią, jeden z wielu przy­stan­ków na prze­strzeni tysięcy lat w dro­dze powrot­nej do naszej ojczy­zny. Zie­mia Izra­ela nie była marze­niem wyłącz­nie moich rodzi­ców; była ożyw­czym celem wielu zna­nych nam osób. Zda­wało się, że pod­czas każ­dego spo­tka­nia roz­mowa koń­czyła się na podróży do Syjonu, opusz­cze­niu naszego uko­cha­nego szte­tlu, dołą­cze­niu do pio­nie­rów, któ­rzy zaczęli odzy­ski­wać naszą zie­mię. Czę­sto mówi­li­śmy o The­odo­rze Herzlu, zało­ży­cielu ruchu syjo­ni­stycz­nego, który twier­dził, że przy­szłość narodu żydow­skiego zależy od ist­nie­nia pań­stwa żydow­skiego, zjed­no­czo­nego nie tylko dzięki reli­gii, lecz także dzięki języ­kowi i naro­do­wo­ści. „Niech dadzą nam suwe­ren­ność, niech dadzą nam kawa­łek ziemi, tak byśmy mogli zaspo­koić potrzeby naszych ludzi. A my zaj­miemy się resztą”.

Marze­nie Herzla stało się mym wła­snym. Myśla­łem o mojej rodzi­nie jako o ludziach żyją­cych szczę­śli­wie, ale na wygna­niu. Mówi­li­śmy po hebraj­sku, myśle­li­śmy po hebraj­sku i chęt­nie czy­ta­li­śmy wia­do­mo­ści, które przy­cho­dziły z Man­datu Pale­styny, tery­to­rium kon­tro­lo­wa­nego przez Wielką Bry­ta­nię, obej­mu­ją­cego naszą starą ojczy­znę. Wszy­scy tęsk­ni­li­śmy – za powro­tem – i ta tęsk­nota wró­ciła ze zdwo­joną siłą. Cza­sami czu­łem, jak­bym sie­dział w czyśćcu pomię­dzy daleką prze­szło­ścią a nie­uchronną przy­szło­ścią. Im bar­dziej zbli­ża­li­śmy się do tej przy­szło­ści, tym bar­dziej nie­zno­śne sta­wało się opóź­nie­nie.

Mimo pra­gnie­nia kon­ty­nu­owa­nia podróży moje wspo­mnie­nia z dzie­ciń­stwa są nie­wy­czer­pane i pełne czu­ło­ści. Matka, Sara, biblio­te­karka z wykształ­ce­nia i wiel­bi­cielka lite­ra­tury rosyj­skiej, była bły­sko­tliwa i kocha­jąca. Nie­wiele było w życiu rze­czy, które przy­nio­sły jej wię­cej rado­ści niż czy­ta­nie – i tę radość dzie­liła ze mną. Sta­łem się męż­czy­zną kocha­ją­cym książki, ale wcze­śniej byłem chłop­cem kocha­ją­cym książki, czy­ta­ją­cym je obok matki. Było w tym cudowne wyzwa­nie: sta­ra­łem się ją dogo­nić tylko po to, by potem móc dys­ku­to­wać z nią o prze­czytanych tre­ściach. Mój ojciec, Icchak (znany jako Gecel), był cie­płym i szczo­drym han­dla­rzem drewna, tak jak jego ojciec. Był czło­wie­kiem peł­nym ener­gii i bar­dzo uprzej­mym, kocha­ją­cym i sumien­nym. Zawsze doda­wał mi śmia­ło­ści, a moje osią­gnię­cia napeł­niały go dumą. Jego miłość dała mi pew­ność sie­bie, a pew­ność sie­bie dała mi moż­li­wość lata­nia. Czu­łem się wyjąt­kowo pobło­go­sła­wiony.

Rodzice wycho­wy­wali mnie bez gra­nic czy ogra­niczeń, ni­gdy nie mówili mi, co mam robić, zawsze ufali, że moja cie­ka­wość popro­wa­dzi mnie wła­ściwą drogą. W naj­młod­szych latach, gdy orga­ni­zo­wa­łem występy i wygła­sza­łem prze­mó­wie­nia przed moimi rodzi­cami i ich przy­ja­ciółmi, otrzy­my­wa­łem od nich pełne wspar­cie. Cza­sami przed­sta­wia­łem paro­die (naśla­do­wa­łem głosy i maniery kilku osób z mia­steczka). Innym razem wygła­sza­łem dobrze prze­my­ślane prze­mowy na temat natury syjo­ni­zmu lub względ­nych cnót mych ulu­bio­nych pisa­rzy. Dla doro­słych byłem przed­wcze­śnie doj­rza­łym chłop­cem, któ­rego cze­kała świe­tlana przy­szłość. Ja odno­si­łem wra­że­nie, że zaczyna się dla mnie coś więk­szego. Jed­nakże wśród kole­gów ze szkoły ucho­dzi­łem za wyrzutka, który bar­dzo wyraź­nie odsta­wał od reszty. I wła­ści­wie taki już zosta­łem: w wieku lat dzie­więć­dzie­się­ciu trzech wciąż jestem owym cie­kaw­skim, zako­cha­nym w trud­nych pyta­niach i chęt­nym do marzeń chłop­cem, który nie ugina się pod wpły­wem wąt­pli­wo­ści innych osób.

Moi rodzice pomo­gli ukształ­to­wać czło­wieka, któ­rym się sta­łem, ale to dziadka, rabina Cwiego Mel­cera, podzi­wia­łem naj­bar­dziej i to z nim połą­czyła mnie jedna z naj­waż­niej­szych więzi w mym życiu. Był krę­pym męż­czy­zną, który zawsze wyglą­dał na wyso­kiego. Uczęsz­czał do naj­wspa­nial­szej jesziwy w Euro­pie i był zasłu­żo­nym przy­wódcą gminy żydow­skiej. Jeśli syjo­nizm stał się cen­trum naszego życia oby­wa­tel­skiego, to juda­izm stał się cen­trum naszego życia moral­nego. Dzia­dek był auto­ry­te­tem, od któ­rego moja rodzina prze­jęła cele. Ze względu na swoją pozy­cję i wyjąt­kowy umysł został rów­nież przy­wódcą spo­łecz­no­ści, do któ­rego cały sztetl zwra­cał się po wska­zówki i mądro­ści.

Byłem wyjąt­kowo szczę­śliwy nie tylko dla­tego, że mia­łem w rodzi­nie tak ważną postać, lecz także dla­tego, że poświę­cał mi szcze­gólną uwagę. Jako pierw­szy nauczył mnie histo­rii narodu żydow­skiego i jako pierw­szy zapo­zna­wał mnie z Torą. Pod­czas każ­dego sza­batu przy­łą­cza­łem się do niego w syna­go­dze i uważ­nie śle­dzi­łem coty­go­dniowe czy­ta­nie Tory. Tak jak inni Żydzi uwa­ża­łem Jom Kipur, żydow­ski dzień pokuty, za naj­waż­niej­szy dzień świąt. Miał dla mnie szcze­gólne zna­cze­nie, nie tylko ze względu na swą donio­słość, lecz także dla­tego, że mia­łem wtedy oka­zję usły­szeć śpiew mojego dziadka. Tylko tego dnia peł­nił rolę naszego kan­tora, jego wspa­niały głos grzmiał w znie­wa­la­jąco pięk­nej modli­twie Kol nidre. Jego śpiew prze­no­sił mnie w głąb mej duszy, ukry­wa­łem się pod jego tałe­sem, w jedy­nym miej­scu, w któ­rym w ten nie­zmier­nie donio­sły dzień czu­łem się bez­piecz­nie. Z ciem­no­ści mej kry­jówki pro­si­łem Boga, by prze­ba­czył prze­stęp­com i zmi­ło­wał się nad każ­dym czło­wie­kiem, ponie­waż to On sam zasiał w ludziach nasiona sła­bo­ści.

Dzięki opi­niom i naukom dziadka sta­łem się reli­gij­nym dziec­kiem, bar­dziej niż moi rodzice. Uwie­rzy­łem, że moim obo­wiąz­kiem jest słu­żyć Bogu poprzez Jego przy­ka­za­nia i że nie można tole­ro­wać żad­nego wyjątku. Rodzice nie doce­niali w pełni głębi mojego zaan­ga­żo­wa­nia – aż do dnia, w któ­rym ojciec przy­wiózł do domu radio, pierw­sze radio w Wisz­nie­wie. Bar­dzo pod­eks­cy­to­wany chciał poka­zać matce, jak ono działa, i włą­czył je w cza­sie sza­batu – czasu odpo­czynku i kon­tem­pla­cji, pod­czas któ­rego juda­izm zabra­nia pew­nych czyn­no­ści, w tym do włą­cze­nia radia. Byłem wście­kły. Ogar­nięty nad­gor­li­wym poczu­ciem pra­wo­ści rzu­ci­łem je na zie­mię i popsu­łem – tak jakby od mojego czynu zale­żał los ludz­ko­ści. Cie­szę się, że rodzice oka­zali mi wtedy wyro­zu­mia­łość.

Kiedy nie było mnie w domu ani w syna­go­dze, pró­bo­wa­łem zła­pać bryczkę na dwo­rzec kole­jowy, skąd ludzie wyru­szali w długą podróż do naszej sta­rej ojczy­zny. Pod­czas gło­śnej uro­czy­sto­ści zbie­rało się całe mia­sto, by poże­gnać sąsia­dów. Wszy­scy odczu­wali nutkę gory­czy. Patrzy­łem na to z podzi­wem, przy­łą­cza­łem się do wiwa­to­wa­nia i rado­ści, zawsze jed­nak wra­ca­łem do domu posmut­niały, zasta­na­wia­jąc się, czy moja kolej kie­dy­kol­wiek nadej­dzie.

Z cza­sem oko­licz­no­ści zmu­siły i nas do odej­ścia. Na początku lat 30. XX wieku dzia­łal­ność mojego ojca zruj­no­wały anty­se­mic­kie podatki nakła­dane na żydow­skie przed­się­bior­stwa. Zosta­li­śmy bez niczego i ojciec zde­cy­do­wał, że pora na wyjazd. W 1932 roku samot­nie wyru­szył w podróż do Man­datu Pale­styny, pra­gnął gdzieś się osie­dlić i przy­go­to­wać na nasz przy­jazd. Kolejne dwa dłu­gie lata – dla nie­cier­pli­wego dziecka trwało to nie­mal całe życie – minęły do chwili, w któ­rej wysłał do nas wia­do­mość, że możemy przy­jeż­dżać. Gdy moja mama przy­szła do Gigiego i mnie i powie­działa, że nad­szedł czas, mia­łem jede­na­ście lat.

Zała­do­wa­li­śmy nasz doby­tek na cią­gnięty przez konia wóz i wyru­szy­li­śmy na dwo­rzec kole­jowy. Wóz skrzy­piał, pod­ska­ku­jąc na kamie­niach na dro­dze. Mojej matce się to nie podo­bało, ale dla mojego brata i mnie każdy wstrząs był źró­dłem rado­ści – przy­po­mi­nał nam o tym, że oto roz­po­częła się nasza wielka przy­goda. Mie­li­śmy na sobie grube weł­niane kurtki i cięż­kie zimowe buty, które wkrótce nie miały już nam być potrzebne.

Na dworcu cze­kały już dzie­siątki osób, wszyst­kie miały dla nas dobre słowo i modli­twy. Wśród nich znaj­do­wał się rów­nież mój dzia­dek. Ze względu na swój wiek i ważną rolę dla spo­łecz­no­ści zde­cy­do­wał się pozo­stać w Wisz­nie­wie. Wie­dzia­łem, że z całego mia­steczka będę tęsk­nić tylko za nim. Patrzy­łem, jak na pero­nie żegna się z moją matką i bra­tem, i cze­ka­łem, aż podej­dzie do mnie. Nie wie­dzia­łem, co mu powie­dzieć. Pochy­lił się nade mną, a ja spoj­rza­łem mu w oczy. Miał gęstą, siwie­jącą brodę. W jego oczach stały łzy. Poło­żył rękę na moim ramie­niu, a następ­nie pochy­lił się, by na mnie popa­trzeć.

– Obie­caj mi jedno – powie­dział tym samym roz­ka­zu­ją­cym gło­sem, który tak dobrze zna­łem.

– Wszystko, zejde.

– Obie­caj mi, że zawsze pozo­sta­niesz Żydem.

Życie mojego dziadka zakoń­czyło się w Wisz­nie­wie. Zale­d­wie kilka lat po naszym wyjeź­dzie nazi­ści prze­ma­sze­ro­wali przez las na wiej­ski plac, zbie­ra­jąc po dro­dze Żydów, by popro­wa­dzić ich na spo­tka­nie z potwor­nym losem. Dzia­dek wraz z więk­szo­ścią swego zgro­ma­dze­nia został zmu­szony do wej­ścia do naszej skrom­nej drew­nia­nej syna­gogi. Nazi­ści zaba­ry­ka­do­wali drzwi. Nie jestem w sta­nie pojąć, jak bar­dzo prze­ra­żeni musieli być miesz­kańcy wio­ski – w pierw­szej chwili, w któ­rej dym zaczął dosta­wać się do środka przez szcze­liny drzwi; gdy usły­szeli trzask, który uświa­do­mił im, że budy­nek został pod­pa­lony. Powie­dziano mi, że kiedy pło­mie­nie sta­wały się coraz sil­niej­sze, gdy ogień ogar­niał nasze naj­waż­niej­sze miej­sce kultu, dzia­dek zało­żył tałes, ten sam, pod któ­rym ukry­wa­łem się pod­czas Jom Kipur, i zain­to­no­wał modli­twę koń­cową – była to ostat­nia chwila god­no­ści, zanim ogień skradł słowa, oddech i życie jemu i pozo­sta­łym.

Urzą­dzono obławę na resztę Żydów, nazi­ści cho­dzili od domu do domu, wycią­gali ludzi z kry­jó­wek i pozba­wiali życia. Pozo­stali miesz­kańcy musieli patrzeć, jak sztetl zostaje znisz­czony – wyglą­dał, jakby prze­szło przez niego tor­nado, ale takie, które dosko­nale wie­działo, co chce znisz­czyć. Zostali zapro­wa­dzeni na dwo­rzec kole­jowy, przez rumo­wi­sko, obok ogni­stego gro­bowca. Po tych samych torach kole­jowych, po któ­rych wyru­szy­łem w moją podróż do ojczy­zny, poje­chali do obo­zów zagłady.

Gdy wsie­dli­śmy do pociągu do Man­datu Pale­styny, gdy szarp­nął i ruszył, a ja macha­łem na poże­gna­nie przez okno, nie mia­łem poję­cia, że już ni­gdy nie zoba­czę dziadka. Na­dal sły­szę jego głos za każ­dym razem, gdy kan­tor śpiewa Kol nidre. Kiedy staję przed trud­nym wybo­rem, wciąż wyczu­wam jego obec­ność.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Tytuł ory­gi­nału: No Room for Small Dre­ams

Copy­ri­ght © 2017 Shi­mon Peres

All rights rese­rved

Copy­ri­ght © for the Polish edi­tion by REBIS Publi­shing House Ltd., Poznań 2020

Copy­ri­ght © for the Polish trans­la­tion by Emila Skow­roń­ska i Andrzej Skow­roń­ski, 2020

Infor­ma­cja o zabez­pie­cze­niach

W celu ochrony autor­skich praw mająt­ko­wych przed praw­nie nie­do­zwo­lo­nym utrwa­la­niem, zwie­lo­krot­nia­niem i roz­po­wszech­nia­niem każdy egzem­plarz książki został cyfrowo zabez­pie­czony. Usu­wa­nie lub zmiana zabez­pie­czeń sta­nowi naru­sze­nie prawa.

Redak­tor: Krzysz­tof Tro­piło

Kon­sul­ta­cja hebra­istyczna: Leszek Kwiat­kow­ski

Pro­jekt i opra­co­wa­nie gra­ficzne okładki: Zbi­gniew Miel­nik

Foto­gra­fia na okładce

© Jona­than Bloom

Książka uka­zała się dzięki wspar­ciu Kan­ce­la­rii Praw­nej Krzysz­tof Rożko i Wspól­nicy

Wyda­nie I e-book (opra­co­wane na pod­sta­wie wyda­nia książ­ko­wego: Liczą się tylko wiel­kie marze­nia, wyd. I, Poznań 2020)

ISBN 978-83-8188-735-9

Dom Wydaw­ni­czy REBIS Sp. z o.o.

ul. Żmi­grodzka 41/49, 60-171 Poznań

tel. 61 867 81 40, 61 867 47 08

e-mail: [email protected]

www.rebis.com.pl

Kon­wer­sję do wer­sji elek­tro­nicz­nej wyko­nano w sys­te­mie Zecer