Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Intymnie. Moje wspomnienia - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
30 września 2020
Ebook
34,99 zł
Audiobook
34,99 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
34,99

Intymnie. Moje wspomnienia - ebook

Trudne dzieciństwo, próby samobójcze matki, gwałt, trzy małżeństwa, zdrady, uzależnienia, poronienie. Brutalnie szczera autobiografia Demi Moore.

Świat ją pokochał za rolę Molly w filmie „Uwierz w ducha”. Potem zagrała m. in w „Szkarłatnej literze”, czy „Niemoralnej propozycji”, a w 1996 roku dostała rekordową gażę 12 milionów dolarów za rolę w filmie „Striptiz” i została okrzyknięta symbolem seksu. Demi Moore była na szczycie.
Po pierwszym, nieudanym małżeństwie, przez ponad dekadę, Moore żyła w szczęśliwym związku z Brucem Willisem – doczekali się trzech córek, Demi wreszcie spełniała się jako matka. Gdy małżeństwo nagle rozpadło się z medialnym hukiem, znalazła miłość u boku o piętnaście lat młodszego Ashtona Kutchera, który właśnie podbijał „fabrykę snów”. I tym razem jednak skończyło się burzliwie.
Mało kto wiedział, że aktorka uzależniła się od alkoholu i kokainy, nie potrafiła zaakceptować swojego ciała, katowała się drakońską dietą i ekstremalnymi ćwiczeniami. Szukała miłości i akceptacji. Używki niemal zabiły ją na oczach córek i sprawiły, że nie chciały one mieć z nią więcej do czynienia. Kiedy jej życie się rozpadło, mąż zdradzał, dzieci przestały się odzywać, postanowiła stawić czoło przeszłości, żeby móc pójść dalej…

Kategoria: Biografie
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-268-3380-9
Rozmiar pliku: 8,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Mojej matce, moim córkom i córkom moich córek

DOM DLA PODRÓŻNYCH

Człowiek to dom dla podróżnych

Co dzień ma nowych gości.

Radość, smutek, przebłysk wiedzy –

Nieoczekiwani przybysze.

Powitaj ich, niech się rozgoszczą,

Nawet raniący serce żal,

Co dom pustoszy ze sprzętów.

Jego też przyjmij z szacunkiem,

Może szykuje miejsce na nowe radości.

W drzwiach domu powitaj ze śmiechem

Złe myśli, wstyd i zawiść.

Dziękuj za każdego gościa,

Bo wszystkich ci zesłał

Stróż czuwający w zaświatach.

Dżalaluddin Rumi

PROLOG

Raz za razem zadawałam sobie pytanie: jak ja się tu znalazłam?

W tym pustym domu, gdzie kiedyś żyłam w roli żony i który musieliśmy rozbudować, bo miałam więcej dzieci niż sypialni, siedziałam teraz całkiem sama. Dobiegałam pięćdziesiątki. Mąż, o którym sądziłam, że jest miłością mojego życia, zdradził mnie, a później oznajmił, że nie zamierza pracować nad naszym małżeństwem. Moje dzieci ze mną nie rozmawiały – żadnych telefonów na urodziny czy SMS-ów na święta. Cisza. Ich ojciec – przyjaciel, na którym przez lata mogłam polegać – zniknął z mojego życia. Kariera, którą mozolnie budowałam, odkąd jako szesnastolatka wyprowadziłam się z mieszkania matki, zamarła, a może wręcz skończyła się na dobre. Straciłam wszystko, co było mi drogie – nawet zdrowie. Miewałam ataki potwornych bólów głowy i przerażająco szybko chudłam. Wyglądałam tak, jak się czułam – na kobietę zniszczoną.

„Takie ma być to życie? – zastanawiałam się. – Bo jeśli tak, to mam dość. Nie wiem, co tu jeszcze robię”.

Przez życie szłam siłą rozpędu – karmiłam psy, odbierałam telefony. Przyjaciółka zorganizowała u mnie urodziny, na które przyszło trochę ludzi. Bawiłam się tak samo jak inni – wciągnęłam do płuc dawkę tlenku azotu, a kiedy zapadłam się w poduchy miękkiej sofy w salonie i ktoś podał mi skręta, zaciągnęłam się syntetyczną marihuaną (nazywali ją, całkiem trafnie, Diablo).

Pamiętam, że wszystko się rozmazało i nagle patrzyłam na siebie z góry. Wypłynęłam z własnego ciała w wir kolorów i pomyślałam, że może w końcu mi się udało: zostawiam za sobą życie pełne cierpień i wstydu. Bóle głowy, złamane serce, poczucie porażki w roli matki, żony i kobiety – wszystko to po prostu zniknie.

Ale ciągle wracało do mnie pytanie: „Jak ja się tu znalazłam?”. Przecież w dorosłym życiu miałam wiele szczęścia i odnosiłam sukcesy, chociaż w dzieciństwie musiałam ciągle uciekać, żeby przetrwać. Małżeństwo z pierwszym człowiekiem, przed którym się całkiem odsłoniłam, wydawało mi się magiczne. Pogodziłam się z własnym ciałem – przestałam się głodzić i dręczyć, skończyłam wojnę z samą sobą prowadzoną za pomocą jedzenia. A przede wszystkim wychowałam trzy córki i zrobiłam, co w mojej mocy, żeby być dla nich taką matką, jakiej sama nie miałam. Czy wszystkie te wysiłki ostatecznie spełzły na niczym?

Nagle wróciłam do swojego ciała – leżałam na podłodze wstrząsana drgawkami, a ktoś wołał: „Wezwijcie karetkę!”.

Krzyknęłam: „Nie!”, bo wiedziałam, co będzie dalej: ambulans, paparazzi, a potem nagłówek w tabloidzie: „Demi Moore zabrana do szpitala po przedawkowaniu!”. I faktycznie tak się to potoczyło. Lecz stało się coś jeszcze, coś, czego nie przewidziałam. Dotąd żyłam w ciągłym biegu, a teraz postanowiłam usiąść i spojrzeć sobie w twarz. Przez pięćdziesiąt lat wiele dokonałam, ale w rzeczywistości niewiele doświadczyłam, bo przez większość czasu byłam trochę nieobecna – obawiałam się żyć w zgodzie ze sobą, przekonana, że nie zasługuję na dobre rzeczy, które mnie spotykają, i skupiona na gorączkowych próbach naprawienia wszystkiego, co złe.

Jak się tu znalazłam? Oto moja historia.CZĘŚĆ I

SZTUKA PRZETRWANIA

ROZDZIAŁ 1

Może zabrzmi to dziwnie, ale pobyt w szpitalu w Merced w Kalifornii, gdy miałam pięć lat, wspominam jako niemal magiczny. Siedziałam w różowym, puchatym szlafroku, czekając na kolejne wizyty – lekarzy, pielęgniarek, rodziców – i było mi bardzo miło. Przebywałam na oddziale już od dwóch tygodni i miałam mocne postanowienie, że będę najlepszą pacjentką, jaką kiedykolwiek widzieli. W tym czystym, jasnym pokoju wydawało mi się, że wszystko jest pod kontrolą i działa zgodnie z planem, bo szpital prowadzą superludzie (w tamtych czasach lekarzy i pielęgniarki otaczała aura wspaniałości – byli powszechnie podziwiani, a ich wizyty wydawały się prawdziwym zaszczytem). Wszystko miało sens. Wiedziałam, że jeśli będę się odpowiednio zachowywać, przyniesie to konkretne rezultaty.

Zdiagnozowano u mnie zespół nerczycowy – zagrażającą życiu, bardzo słabo poznaną chorobę. Przeprowadzono niewiele badań jej dotyczących, a jeśli już, to na chłopcach. Pamiętam, jak się przeraziłam, kiedy spuchły mi genitalia. Pokazałam je mamie, a ona wpadła w panikę. Zawiozła mnie natychmiast do szpitala, gdzie zostałam na trzy miesiące.

Moja ciotka była nauczycielką czwartej klasy i poprosiła wszystkich uczniów, żeby kredkami i pisakami narysowali dla mnie na papierze technicznym kartki z życzeniami powrotu do zdrowia. Rodzice przywieźli mi je tego samego popołudnia. Bardzo mnie ucieszyła troska innych dzieci, i to starszych, których nawet nie znałam. Ale gdy podniosłam wzrok znad pstrokatych kartek, zobaczyłam twarze rodziców. Wtedy po raz pierwszy zrozumiałam, że boją się o moje życie.

Dotknęłam dłoni mamy i powiedziałam: „Wszystko będzie dobrze, mamusiu”.

Ona sama była dzieciakiem. Miała dwadzieścia trzy lata.

Kiedy Virginia King zaszła w ciążę, ważyła pięćdziesiąt kilo i właśnie skończyła liceum w Roswell w Nowym Meksyku. W gruncie rzeczy była jeszcze dziewczynką. Rodziła w bólach przez dziewięć godzin, a w ostatniej chwili, tuż przed moim przyjściem na świat, straciła przytomność. Dla żadnej z nas to pierwsze spotkanie nie było szczególnie przyjemne.

Virginia nie stąpała zbyt mocno po ziemi, ale dzięki temu potrafiła myśleć nieszablonowo. Pochodziła z biednej rodziny, lecz bieda nie wykoślawiła jej nawyków. Chciała, żebyśmy miały wszystko, co najlepsze. Nie kupowała byle jakich produktów: płatków śniadaniowych, masła orzechowego czy detergentów. Była hojna, otwarta na innych, ciepła. Przy stole zawsze znalazło się miejsce dla jeszcze jednej osoby. Emanowała swobodną pewnością siebie i nie trzymała się kurczowo zasad.

Gdy dorastałam, zrozumiałam, że Ginny odróżnia się od innych mam. Widzę w wyobraźni, jak odwozi nas do szkoły, w jednej dłoni trzymając papierosa, a drugą idealnie nakładając makijaż bez choćby jednego spojrzenia w lustro. Miała znakomitą figurę – była wysportowana i pracowała jako ratowniczka na kąpielisku w Bottomless Lakes State Park pod Roswell. Była wyjątkowo atrakcyjna: miała błękitne oczy, jasną skórę i ciemne włosy. Niezależnie od okoliczności dbała o wygląd – podczas corocznej podróży do mojej babki zawsze kazała ojcu zatrzymywać się w trzech czwartych drogi, żeby nałożyć wałki na włosy, dzięki czemu były idealnie zakręcone w chwili, gdy wjeżdżaliśmy do miasteczka. (Chodziła do szkoły kosmetycznej, ale nigdy nie pracowała w zawodzie). Była królową mody i wiedziała, jak połączyć wypracowany styl z naturalnym wdziękiem. Zawsze ciągnęło ją do tego, co wyszukane – imię, które mi nadała, pochodziło od nazwy kosmetyku.

Stanowili z ojcem magnetyczną parę i umieli się bawić. Ludzie do nich lgnęli. Mój tato, Danny Guynes, starszy od mamy o niecały rok, miał w spojrzeniu łobuzerską iskrę i wydawało się, że zna jakiś sekret, którym chce się z tobą podzielić. Miał pięknie wykrojone usta i śnieżnobiałe zęby kontrastujące z oliwkową skórą – wyglądał jak meksykański Tiger Woods. Był czarującym łotrzykiem o świetnym poczuciu humoru. Nigdy nie był nudny. Nieustannie balansował na krawędzi, ale zawsze udawało mu się wszystkich udobruchać, kiedy nabroił. Był macho i stale konkurował z bratem bliźniakiem, facetem potężniejszym i silniejszym od niego, który wstąpił do oddziałów marines, dokąd taty nie przyjęli z powodu wady wzroku. Odziedziczyłam ją po nim i zawsze uważałam, że jest czymś, co nas łączy – tak samo patrzyliśmy na świat.

On i jego brat byli najstarszymi z dziewięciorga dzieci w rodzinie. Jego pochodząca z Portoryko matka opiekowała się mną przez jakiś czas, gdy byłam niemowlęciem. Zmarła, kiedy miałam dwa lata. Ojciec, w którego żyłach płynęła irlandzka i walijska krew, był kucharzem w siłach powietrznych i strasznym alkoholikiem. Przyjeżdżał do nas w gości, gdy byłam małym dzieckiem, i pamiętam, że matka nie chciała mnie zostawiać z nim sam na sam w łazience. Później pojawiły się pogłoski o tym, że kogoś wykorzystał seksualnie. Mój tato, podobnie jak ja, dorastał w domu pełnym sekretów.

Danny skończył liceum w Roswell rok przed Ginny, a kiedy wyjechał na studia do college’u w Pensylwanii, mama zaczęła być o niego zazdrosna, zwłaszcza gdy się dowiedziała, że mieszka w pokoju z dziewczyną. Zrobiła więc to, co później robiła w ich związku zawsze, gdy tylko poczuła się zagrożona: zaczęła się spotykać z innym facetem, żeby wywołać zazdrość ojca. Padło na Charliego Harmona, postawnego młodego strażaka, którego rodzina przeprowadziła się do Nowego Meksyku z Teksasu. Mało tego, nawet za niego wyszła, ale ich małżeństwo trwało bardzo krótko, ponieważ odniosło zamierzony skutek – Dan wrócił w popłochu. Ginny rozwiodła się z Charliem i moi rodzice pobrali się w lutym 1962 roku. Ja urodziłam się dziewięć miesięcy później. A przynajmniej tak myślałam.

Gdy ktoś słyszy „Roswell”, zwykle myśli o małych zielonych ludzikach, ale w moim domu nie mówiło się o UFO. Roswell mojego dzieciństwa było miasteczkiem wojskowym. W bazie sił powietrznych Walker, którą zamknięto pod koniec lat sześćdziesiątych, znajdował się najdłuższy pas startowy w Stanach (służył jako zapasowe lądowisko dla wahadłowców). Poza tym mieliśmy plantacje orzechów pekan, pola lucerny, sklep z pirotechniką, przetwórnię mięsa i fabrykę Levi’sa. Byliśmy związani z Roswell i mocno zintegrowani z lokalną społecznością. Nasze rodziny także łączyły głębokie więzi – wystarczy wspomnieć, że moja kuzynka DeAnna była jednocześnie moją ciotką. (Siostrzenicą mamy, która wyszła za najmłodszego brata taty).

Mama miała znacznie młodszą siostrę Charlene – mówiliśmy na nią Choc – która w liceum występowała jako cheerleaderka. Ginny była opiekunką drużyny, a ja stałam się jej miniaturową maskotką. Choc przychodziły do głowy różne pomysły – raz na przykład przemyciła w bagażniku samochodu całą naszą ekipę, rozchichotane dziewczęce kłębowisko, do restauracji drive-in. Czułam, że należę do tej paczki starszych ode mnie dziewczyn, i razem z nimi brałam udział w wygłupach. Ubierały mnie w kostium drużyny, a Ginny mnie czesała. Na meczach byłam ich sekretną bronią: wybiegałam w malutkim pastelowoniebieskim stroju na zakończenie specjalnej choreografii dziewczyn – był to układ, którego mnie nauczyły, z ceremonialnym podrzutem na koniec, przy którym wylatywałam wysoko, niczym ptak. Wtedy po raz pierwszy występowałam przed publicznością i nie mogłam się tym nacieszyć. Bardzo mi się podobało, że w ten sposób uszczęśliwiam także mamę.

W tym czasie tata pracował w dziale reklamy gazety „Roswell Daily Record”. Rano zostawiał mamie paczkę papierosów i jednodolarowy banknot, za który w sklepie na rogu kupowała dużą pepsi i popijała ją przez cały dzień. Ojciec łaknął sukcesu – ciężko harował i równie ostro się bawił, czasami zbyt ostro. Razem z którymś z moich wujków wyprawiali się na popijawy, należeli jednak do tych facetów, którzy po kilku głębszych wszczynają bójki. (Warto tu przypomnieć, że dopiero co pokończyli dwadzieścia lat). Bywało, że tata wracał do domu nieźle pokiereszowany. Uwielbiał się bić i uwielbiał oglądać walki. Gdy byłam mała – stanowczo za mała – zabierał mnie na mecze bokserskie w miejscowej hali. Pamiętam, że gdy miałam może trzy lata, stawałam na krześle, żeby zerknąć, co dzieje się na ringu. Pytałam tatę: „Któremu kolorowi spodenek kibicujemy?”. Tak razem spędzaliśmy czas – oglądając, jak dwóch facetów okłada się pięściami.

Rodzice dość swobodnie podchodzili do pojęcia prawdy, a tato chyba wręcz się cieszył, kiedy zdołał kogoś oszukać. Na przykład przy kasie w sklepie mówił do kasjera: „Rzućmy monetą. Wyjdzie na moje, nie płacę, na twoje – podwajasz rachunek”. Miał żyłkę hazardzisty i ciągle kombinował. Wtedy nie potrafiłam ująć tego w słowa, ale jego beztroska przyprawiała mnie o lęk. Ciągle się obawiałam, czy ktoś się nie wkurzy. Przypominam sobie niejasno pewną sytuację, kiedy miałam cztery lata i jakiś człowiek przyszedł do naszego domu. Walił w drzwi, a ja siedziałam przerażona – nie wiedziałam, co się dzieje i dlaczego, ale wyczuwałam, że wszyscy w domu także się boją. To pewnie był ktoś naciągnięty przez ojca. A może tata przespał się z jego żoną.

Miałam prawie pięć lat, gdy urodził się mój brat Morgan. Od razu otoczyłam go opieką. Byłam silniejsza od niego. Dziś jest dużym, mocarnym facetem, mierzącym prawie metr dziewięćdziesiąt, ale w dzieciństwie był malutki i ludzie brali go za dziewczynkę. Często bywał kapryśny, a mama tylko go w tym umacniała. „Och, dajże mu, czego tam chce!” – powtarzała jak refren. Pamiętam, że kiedy miał dwa lata, wybraliśmy się w bardzo długą podróż samochodem do Toledo i rodzice podali mi na tylną kanapę puszkę piwa, które dawkowałam mu przez całą drogę, tak jak się podaje dziecku mleko z butelki. Oczywiście w połowie drogi już się nie wydzierał.

Nie twierdzę, że byłam idealną siostrą – Morgana przezywałam „Dupowłaz”. (Moim ulubionym sposobem dręczenia go było przygwożdżenie go do ziemi, pierdnięcie w dłoń i przyciśnięcie mu jej do nosa). Lecz od najwcześniejszych lat wiedziałam, że muszę się nim opiekować, a właściwie nami obojgiem, bo nasi rodzice bynajmniej nie byli nadopiekuńczy. Pewnego razu, gdy miał trzy albo cztery lata, stanął na oparciu sofy i zaczął podskakiwać zagapiony w okno. Ostrzegłam mamę: „On zaraz spadnie i coś sobie zrobi!”. Moje proroctwo natychmiast się spełniło. Próbowałam go złapać, ale byłam za mała. Zamortyzowałam jego upadek, lecz i tak uderzył głową o stolik kawowy. Filmowa scena: mama zerwała się na równe nogi i krzyknęła: „Nie ruszajcie się!”, po czym owinęła mu krwawiącą głowę ręcznikiem i natychmiast zabrałyśmy go do szpitala. Miał pękniętą czaszkę i jeszcze długo po założeniu szwów wyglądał jak stwór Frankensteina.

Niedługo po jego narodzinach przenieśliśmy się z Roswell do Kalifornii i była to pierwsza z wielu przeprowadzek mojego dzieciństwa. Mama odkryła romans taty, więc zrobiła to, co nauczyła ją robić jej matka, kiedy mąż zaczyna dokazywać – odsunęła go daleko od „problemu”. Kobietom z mojej rodziny jakoś nie przyszło do głowy, że jeśli podczas przeprowadzki zabierasz ze sobą zdradzającego męża, problem zawsze będzie podążał za tobą.

Dla większości ludzi przeprowadzka to spore przedsięwzięcie i wielka zmiana. Trzeba znaleźć nowe mieszkanie, ogarnąć mnóstwo spraw, znaleźć nowego lekarza, nową pralnię, nowe spożywczaki, nie wspominając już o nowych szkołach dla dzieci, liniach autobusów szkolnych i tak dalej. Wydaje się, że wszystko to wymaga wielu przygotowań i planów.

W naszym przypadku było inaczej. Obliczyliśmy z bratem, że w dzieciństwie chodziliśmy do co najmniej dwóch – czasem więcej – szkół rocznie. Dopiero wiele lat później zrozumiałam, że inni nie żyją w taki sposób. Kiedy słyszę, że ktoś ma przyjaciół jeszcze z przedszkola, nawet nie potrafię sobie tego wyobrazić.

Nas, dzieci, w żaden sposób nie przygotowywano do przeprowadzek. Najpierw wyczuwaliśmy, że coś się dzieje, że dorośli coś planują, a chwilę później ruszaliśmy w drogę jednym z tych fordów nieokreślonej barwy, które rodzice mieli przez te wszystkie lata – rdzawym maverickiem, brązowawym pinto albo beżowym falconem. (Wszystkie były zupełnie nowe, poza oczkiem w głowie taty: chevroletem bel air, rocznik 1955). Dorośli często przedstawiali nam przenosiny w kategoriach konieczności: tata był tak dobry w swojej pracy – co akurat zgadzało się z rzeczywistością – że potrzebowali go w innej gazecie gdzieś daleko. My mieliśmy go tylko wspierać. We wczesnych latach mojego życia przeprowadzka nie wydawała nam się więc czymś wyjątkowym albo trudnym. Tak się po prostu żyło.

W WIEKU JEDENASTU LAT ZNOWU TRAFIŁAM DO SZPITALA z powodu nerek i traf chciał, że było to zaraz po jednym z romansów ojca. Oczywiście nie byłam wtedy świadoma, że tata zdradzał mamę, ale teraz zastanawiam się, czy moje ciało atakami nerek nie próbowało jakoś zaradzić kryzysowi w domu. Choć przez chwilę wszyscy skupialiśmy się wtedy na problemach rodziny.

Co osobliwe, w tamtym czasie wydawało mi się, że życie biegnie wyjątkowo spokojnie – kilka lat wcześniej przeprowadziliśmy się z powrotem do Roswell i miałam wrażenie, jakbym wróciła do domu. Mieszkaliśmy w cudownym ranczerskim domu z trzema sypialniami. Miałam własny pokój z różowym łóżkiem, różową kapą i baldachimem. Morgan dzielił sypialnię z George’em, młodszym bratem ojca. (Po śmierci babki ze strony ojca George nie miał gdzie się podziać i rodzice – choć ciągle się przeprowadzali – zawsze bez wahania zabierali go ze sobą. Był mi jak starszy brat). Zaprzyjaźniliśmy się z czworgiem dzieci z naprzeciwka i nieustannie kursowaliśmy między oboma domami – po raz pierwszy zasiedzieliśmy się w jednym miejscu na tyle długo, że nawiązałam prawdziwe przyjaźnie.

Pewnego dnia wracałam do domu ze szkoły, gdy nagle poczułam dziwne ciepło rozchodzące się po całym ciele. Skóra na brzuchu i policzkach wydawała mi się coraz bardziej napięta. Pobiegłam do łazienki i opuściłam spodnie, by przyjrzeć się „brzoskwince”, ale tym razem puchło całe moje ciało.

W katolickim szpitalu St. Mary w Roswell zaopiekowały się mną zakonnice. Szybko przywykłam do znanych mi już procedur. Dwa razy dziennie mierzono ilość wydalanego przeze mnie moczu i pobierano krew do badań, a ponieważ działo się to przed upowszechnieniem się wenflonów, za każdym razem musieli mnie kłuć. Mimo ciągłych badań i nakłuwań byłam jednak spokojna, bo wiedziałam, że się mną opiekują.

Traf chciał, że w tym samym czasie Morgan poszedł na operację przepukliny i położono go w moim pokoju. Byłam specjalistką od szpitalnego życia, a przede wszystkim jego starszą siostrą, więc dopóki leżeliśmy razem w tym samym pomieszczeniu, ja rządziłam. (Spieraliśmy się jednak o to, co oglądać w telewizji, a że nie było jeszcze pilotów, musieliśmy wzywać zakonnicę, żeby zmieniła kanał. Morgan się tym nie przejmował – miał dopiero sześć lat – ale ja się martwiłam, że stracę status najlepszej pacjentki świata. Kiedy więc mu się polepszyło i go wypisano, wcale się nie zmartwiłam).

Po powrocie do szkoły nadal musiałam oddawać mocz do badań, a czasem prosto z lekcji zabierano mnie do gabinetu dyrektora, by się upewnił, że coś zjadłam. Raz przyszłam tak napuchnięta od sterydów, że koleżanka spytała mnie, czy jestem siostrą Demi. Już nie czułam się wyjątkowo, tak jak w szpitalu – byłam odmieńcem i się tego wstydziłam. Nie chciałam, żeby ludzie mnie taką oglądali.

Prawie z ulgą przyjęłam wiadomość o kolejnej przeprowadzce. Matka, jak się później dowiedziałam, podczas prania znalazła rudy włos łonowy w slipkach ojca i po ostrych kłótniach oboje doszli do wniosku, że nie pozostaje im nic innego, jak znów się przenieść. Tym razem dalej niż zwykle – na drugi koniec Stanów, do Canonsburga w stanie Pensylwania.

To było nie byle co. Rodzice porozmawiali z nami ze sporym wyprzedzeniem, co dodało całej sprawie powagi. Tym razem zamówili nawet normalną ciężarówkę przeprowadzkową. Pamiętam, jak wstawiano do niej nasze łóżka, zieloną sofę, ceramiczne kuropatwy mamy i ten stolik kawowy, o który Morgan rozwalił sobie głowę. Kiedy skończyliśmy się pakować, okazało się, że w szoferce jest dla nas wszystkich za mało miejsca. Mama półżartem rzuciła, żebym siadła na podłodze przy jej stopach, ale ja potraktowałam tę propozycję jak najpoważniej. Fajnie się jechało na dole. Rozścieliłam koc, położyłam jasiek i zrobiłam sobie małą jaskinię. Droga bardzo nam się dłużyła, a do tego trafiliśmy na burzę śnieżną i ojciec musiał zjechać na pobocze, bo nie widział szosy. Ja leżałam obok grzejnika i w moim bezpiecznym schronieniu było mi bardzo przytulnie.

Pod względem kulturalnym Canonsburg bardzo się różnił od Nowego Meksyku czy Kalifornii. Nasza rodzina mówiła „wy wszyscy”, miejscowi – „wyszyscy”. (Mama zachowała bardzo silny akcent. Morgan znakomicie ją naśladuje, kiedy prosi o „dużą colę i b’rito”, czyli burrito). Było to szczególnie trudne dla mojego brata, który był bardziej niż ja zamknięty w sobie i często padał ofiarą dręczycieli. Ja byłam silniejsza, odporniejsza. Radziłam sobie w nowych sytuacjach, natychmiast zamieniając się w detektywa: jak to tutaj wygląda? Co kręci ludzi? Kto może się stać moim sprzymierzeńcem? Czego się obawiać? Kto rządzi? I oczywiście najważniejsze: jak się wpasować? Próbowałam to rozszyfrować, określić swoją rolę i opanować ją do perfekcji. W dalszym życiu te umiejętności okazały się dla mnie bardzo ważne.

Nie byłam już małym dzieckiem, ale mama upierała się przy zatrudnianiu niani. Nie chciała powierzyć Morgana wyłącznie mojej opiece. Zaangażowana przez nią dziewczyna była starszą siostrą jednej z moich koleżanek z klasy – nazwijmy ją Corey – bardziej dojrzałą i rozwiniętą ode mnie. Dąsałam się, kiedy siostra Corey po raz pierwszy przyszła, by zaopiekować się Morganem, i nie chciałam mieć z nią nic wspólnego. Następnego ranka Corey jeszcze bardziej mnie upokorzyła, gdy ogłosiła całemu szkolnemu autobusowi: „Demi chyba sama potrzebuje opiekunki”.

Do dziś pamiętam uderzenie palącego wstydu po jej słowach. Wściekłam się na matkę, że postawiła mnie w tej sytuacji, że tak mnie wrobiła. Wystawiona na publiczne pośmiewisko myślałam, że umrę.

Nie mogłam pozwolić na to, by ta sprawa do mnie przylgnęła i ciągnęła się za mną przez całą podstawówkę. Nie potrzebowałam żadnej niani. Potrzebowałam chłopaka.

Wybrałam najładniejszego z całej klasy: Rydera, niebieskookiego blondyna z niesforną czupryną. Wkrótce triumfalnie paradowałam po korytarzach, trzymając go za rękę. I przez chwilę naprawdę było mi przyjemnie.

KIEDY JA MIERZYŁAM SIĘ Z WYZWANIAMI, które zwykle stają przed dziewczynką, związek moich rodziców się rozpadał. Nie wiem dokładnie, co przyspieszyło ich rozstanie, ale na wiosnę było już po wszystkim.

Któregoś wieczora tata siedział w kuchni, jak co dzień rozprawiał się z kolejnymi butelkami z sześciopaku piwa Coors i słuchał Jamesa Taylora. W pewnej chwili postanowił wyczyścić pistolet. Pamiętam, jak wtedy wyglądał – kiedy pił, zez mu się pogłębiał i tata wydawał się na poły nieobecny. Nie zauważył, że w komorze został nabój. Wystrzelił – pocisk drasnął go w czoło i zrobił dziurę w ścianie. Wszystko zostało opryskane przez krew. Kiedy sytuacja została opanowana, mama próbowała obrócić ją w żart, ale jestem pewna, że była przerażona. Nie wyobrażam sobie, jak w domu pełnym dzieci można po pijaku sięgnąć po broń.

Innego wieczora tamtej wiosny obudziły mnie ożywione głosy i jakieś poruszenie. Weszłam do pokoju rodziców i zobaczyłam miotającą się na łóżku mamę, którą tata próbował przytrzymać. Na stoliku obok stała fiolka pełna żółtych tabletek. „Pomóż mi!”, krzyknęła mama, widząc mnie w drzwiach. Podeszłam ku nim jak w transie. Nie byłam pewna, co się stało, ale w głębi ducha rozumiałam, że matka próbowała się zabić.

Pamiętam jeszcze, jak drobnymi dziecięcymi palcami, poinstruowana przez ojca, wyjmowałam z jej ust tabletki, które usiłowała połknąć. W tamtej chwili coś głęboko we mnie przeskoczyło i nigdy nie wróciło na miejsce. Moje dzieciństwo dobiegło końca. Zrozumiałam, że nie mogę liczyć na rodziców. W momencie gdy kierowana okrzykami ojca wsadziłam palce do ust miotającej się jak dzikie zwierzę matki, przestałam być dziewczynką, którą przynajmniej próbowali się opiekować, a stałam się kimś, od kogo sami będą oczekiwać pomocy w naprawianiu własnych błędów.

mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: