Serca bicie. Biografia Andrzeja Zauchy - Katarzyna Olkowicz, Piotr Baran - ebook

Serca bicie. Biografia Andrzeja Zauchy ebook

Olkowicz Katarzyna, Piotr Baran

4,6

Opis

C'est la vie. Takie jest życie.

Trudno chyba znaleźć lepsze słowa niż fragment tej piosenki na opisanie życia Andrzeja Zauchy. Żył pełną piersią, ciesząc się każdym dniem. Muzyczny samouk, z zawodu zecer. W młodości kajakarz, trzykrotny mistrz Polski. Ze sportu zrezygnował dla… muzyki. Podczas swojej kariery współpracował z największymi twórcami jazzowymi, choćby Tomaszem Stańką i Janem „Ptaszynem” Wróblewskim, oraz popularnymi piosenkarzami, m.in. Andrzejem Sikorowskim i Ryszardem Rynkowskim. Kabareciarz i aktor. W roku 1991 jego tragiczna śmierć poruszyła całą Polskę.

Kim był Andrzej Zaucha? W czym tkwi jego fenomen? Jak wspominają go najbliżsi przyjaciele?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 324

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,6 (12 ocen)
8
3
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Książkę tę dedy­ku­jemy wszyst­kim tym, któ­rzy dopiero zaczy­nają swoją przy­godę z twór­czo­ścią Andrzeja Zauchy. I być może na razie tylko domy­ślają się, jakim czło­wie­kiem był naprawdę.

przed­mowa

Jest taka piękna bal­lada, którą Andrzej Zaucha zaśpie­wał na nagra­nej w 1973 roku pły­cie Anawa. Tań­cząc w powie­trzu (Lino­sko­czek), bo o niej mowa, zaczyna się od słów:

„Nie­pew­nie idziesz pochy­lony

Drogą co ni­gdzie nie pro­wa­dzi

Tak jak po fali, tak jak po linie

Jak nad prze­pa­ścią idziesz drogą

Tak jak po fali, tak jak po linie

Jak nad prze­pa­ścią idziesz drogą

Nie widzisz ziemi pod sto­pami

W powie­trzu lekko zawie­szony

Sku­piony nad swym każ­dym ruchem

W nie­ostry obraz zapa­trzony

Ostroż­nie idziesz w dal bez celu”.

(tekst Leszek Alek­san­der Moczul­ski,

muzyka Jan Kanty Paw­luś­kie­wicz)

Jedno możemy teraz powie­dzieć na pewno: ta bal­lada… abso­lut­nie do niego nie pasuje. Choć przez tra­ge­dię sprzed bli­sko 30 lat mogłoby się wyda­wać, że Andrzej Zaucha w swoim życiu stą­pał po kra­wę­dzi – a może nawet lekko uno­sił się nad świa­tem, nie mając okre­ślo­nych prio­ry­te­tów – rze­czy­wi­stość wyglą­dała zupeł­nie ina­czej. Już w dzie­ciń­stwie życie nauczyło go, że trzeba się dosto­so­wać do każ­dej sytu­acji, na przy­kład, by w razie potrzeby zastą­pić ojca w zespole bie­siad­nym i rów­nie dobrze jak on zagrać na per­ku­sji, choć ledwo sięga się nogami do pedału bębna baso­wego. I że dobrze mieć kon­kretny fach w ręku i parę gro­szy w kie­szeni, na wypa­dek gdyby z marze­niami o wiel­kiej karie­rze coś poszło nie tak. Bo też fak­tycz­nie nie do końca szło. Jego „zajawką” – jak powie­dzie­liby didżeje, któ­rzy wpla­tają sam­ple z wokali Zauchy do swo­ich współ­cze­snych kom­po­zy­cji – stała się „czarna” muzyka zza oce­anu: soul i R&B. Mistrzem tego nurtu, Rayem Char­le­sem, Zaucha był zafa­scy­no­wany do tego stop­nia, że włą­czył do swo­jego wize­runku sce­nicz­nego jego cha­rak­te­ry­styczne ciemne oku­lary.

Pro­blem w tym, że w ówcze­snej Pol­sce taka muzyka była… ni do tańca, ni do różańca. W rodzi­mej roz­rywce kró­lo­wały pro­ste, melo­dyjne pio­senki oraz te bar­dziej ryt­miczne i dyna­miczne, które nazy­wano „moc­nym ude­rze­niem”. Do wyuczo­nego zawodu, zecer­stwa, Zaucha jed­nak wra­cać nie musiał, bo w odpo­wied­nim momen­cie wkrę­cił się do grupy muzy­ków, któ­rzy wyjeż­dżali za gra­nicę, by zara­biać gra­niem prze­bo­jo­wych cove­rów w barach i hote­lach. Robił to także wtedy, gdy został uzna­nym woka­li­stą pew­nego wyjąt­ko­wego zespołu, który powstał w Kra­ko­wie pod koniec lat 60. Wtedy i póź­niej mówiono – mówi się nawet dziś – że wystę­pu­jąc w róż­nych reper­tu­arach, roz­mie­niał się na drobne. Prawdą jest, że robił to, bo… mógł. Bo potra­fił i spraw­dzał, jakie są gra­nice jego arty­stycz­nych moż­li­wo­ści. A gdy już spraw­dził, szedł dalej – drogą, którą sam sobie wyzna­czał. Jak cho­ciażby wtedy, gdy naj­pierw zastą­pił Marka Gre­chutę w zespole Anawa (w kilka tygo­dni – ku zdu­mie­niu Jana Kan­tego Paw­luś­kie­wi­cza – wpa­so­wał się w zupeł­nie obcą dla sie­bie sty­li­stykę), a tuż po nagra­niu płyty wró­cił do zagra­nicz­nych wystę­pów, które w efek­cie stwo­rzyły pod­wa­liny jego warsz­tatu soli­sty estra­do­wego, gwiazdy tele­wi­zyj­nych festi­wali i kon­cer­tów życzeń. Czyli takiego Zauchy, jakiego zna więk­szość dzi­siej­szych fanów.

Ta jego droga stała się dla nas fascy­nu­jącą podróżą. Jako dzien­ni­ka­rze nie chcie­li­śmy wyda­wać opi­nii ani wysta­wiać ocen. Odda­li­śmy głos współ­pra­cow­ni­kom Andrzeja Zauchy, jego bli­skim i przy­ja­cio­łom. A także ludziom, któ­rzy go nie poznali, ale dziś peł­nymi gar­ściami czer­pią z jego twór­czo­ści. Wczy­ta­li­śmy się i wsłu­cha­li­śmy w doku­menty, by poznać i poka­zać go nie tylko jako arty­stę. Andrzej Zaucha był czło­wie­kiem z krwi i kości, któ­remu – nie­za­leż­nie od bez­spor­nego talentu – los cza­sem poma­gał, a cza­sem go nie oszczę­dzał. Oczy­wi­ście nie można wszyst­kiego zrzu­cać na los. Gdyby we wcze­snej mło­do­ści po zdo­by­ciu mistrzo­stwa Pol­ski nie rzu­cił kaja­kar­stwa dla muzyki, być może zostałby mistrzem świata oraz mistrzem olim­pij­skim w tej dys­cy­pli­nie. Wtedy byłaby to zupeł­nie inna histo­ria.

strzały

„(…) jakim cudem prze­gra­łem tak

I dla­czego to byłem ja?

Wła­śnie ja…”

(Dla­czego prze­gra­łem,

tekst Mag­da­lena Woj­ta­szew­ska-Zaj­fert,

muzyka Zbi­gniew Malecki)

Dzie­siąty paź­dzier­nika 1991 roku. Plac par­kin­gowy mię­dzy ulicą Włócz­ków a Syro­komli. Więk­szość miejsc zajęta, bo w pobli­skim teatrze wła­śnie trwa spek­takl musi­calu Pan Twar­dow­ski, w któ­rym główną rolę gra Andrzej Zaucha. W jed­nej linii par­kują tu: zapo­ro­żec, isuzu, dacia, nis­san, mer­ce­des 240 D i łada samara. Mer­ce­des skie­ro­wany jest przo­dem do pasa zie­leni. Wśród samo­cho­dów budka par­kin­go­wego, który wła­śnie szy­kuje się do kola­cji. Mgła i mżawka.

O 20.30 na pobli­skiej ulicy, nie­da­leko sta­cji CPN, par­kuje peu­geot. Kie­rowca, wysoki męż­czy­zna w beżo­wych sztruk­so­wych spodniach i brą­zo­wym weł­nia­nym swe­trze pod czarną skó­rzaną kurtką, chwilę kręci się po oko­licy. Przy­gląda się cha­rak­te­ry­stycz­nemu żół­temu mer­ce­de­sowi. Wraca do samo­chodu i par­kuje kawa­łek dalej. Nie­opo­dal budki tota­li­za­tora. Ale na par­king nie wjeż­dża. Jakby na kogoś cze­kał.

Około 21.00 z Teatru STU zaczy­nają się wysy­py­wać widzo­wie. Wysoki męż­czy­zna wysiada z peu­ge­ota i patrzy. W lewej ręce trzyma rekla­mówkę sieci mar­ke­tów budow­la­nych. Gdy fala widzów rzed­nie, ścieżką od teatru nad­cho­dzi niski, krępy, ubrany od stóp do głów na czarno męż­czy­zna. Spie­szy się. W ślad za nim bie­gnie nie­wy­soka, szczu­pła kobieta z bukie­tem róż owi­nię­tym w celo­fan. Krępy nie czeka na nią, tylko zmie­rza do budki par­kin­go­wego. Regu­luje należ­ność. Wsiada do mer­ce­desa, odpala sil­nik i otwiera dru­gie drzwi kobie­cie z kwia­tami. Ta nagle zauważa idą­cego ku nim czło­wieka, który lewą dłoń chowa w rekla­mówce. Pod­biega do niego, blo­kuje mu drogę. „Co ty chcesz jemu zro­bić?!” – krzy­czy. Wysoki prawą ręką odpy­cha ją na bok. Za słabo. Jesz­cze raz, z więk­szą siłą. Tym razem sku­tecz­nie. Krępy wysiada z mer­ce­desa i idzie w kie­runku zamie­sza­nia. Wysoki wyciąga w jego stronę rękę osło­niętą rekla­mówką. Gdy dzieli ich nie­cały metr, padają cztery strzały ze scho­wa­nej tam broni. Pierw­szy pocisk tra­fia w kor­pus, pod oboj­czyk. Krępy osuwa się już po nim, dla­tego drugi strzał oddany jest pod kątem. W kro­cze. Kolejny w lewy poli­czek. Czwarty w bok, bo kie­rowca mer­ce­desa leży na beto­no­wej jezdni. Kobieta krzy­czy: „Jezus!” i także pada.

Strze­lec działa meto­dycz­nie, niczym „cyn­giel”, który dostał zle­ce­nie. Po opróż­nie­niu pierw­szego maga­zynka sięga do kie­szeni po następny. Odrzuca rekla­mówkę, która do tej pory skry­wała broń, żeby prze­ła­do­wać kara­bi­nek. Bo to samo­pow­ta­rzalny kara­bi­nek spor­towy kal. 5,6 mm pro­duk­cji fran­cu­skiej z obciętą lufą i kolbą, czyli tak zwany obrzyn. Napast­nik staje w nogach leżą­cego na pra­wym boku męż­czy­zny. Celuje i strzela do niego jesz­cze pięć razy – do opróż­nie­nia dru­giego maga­zynka.

W kie­szeni ma jesz­cze dwa, ale po dzie­wię­ciu strza­łach odwraca się i nie­spiesz­nie odcho­dzi w kie­runku swo­jego samo­chodu. Wtedy nad­biega par­kin­gowy. Ze swo­jej budki niczego nie widział, bo miej­sce zda­rze­nia prze­sła­niają inne pojazdy, ale zanie­po­ko­iły go odgłosy „jakby strze­la­nia z kab­zli albo odpu­sto­wego kor­kowca”1. Chciał spraw­dzić, co się dzieje na jego tere­nie. Widzi dwoje leżą­cych nie­ru­chomo ludzi oraz męż­czy­znę, który oddala się nie­spiesz­nie. Bie­gnie za nim. Ten odwraca się i poka­zuje obrzyna. Stróż oce­nia, że napast­nik jest dobrze zbu­do­wany. Nie ma szans, żeby udało się go obez­wład­nić. Wraca po psa, wil­czura. „Sza­rik, bierz!” – rzuca, ale pies nie reaguje na komendę. Za to męż­czy­zna z obrzy­nem mówi, żeby… zadzwo­nić na poli­cję. Mówi coś jesz­cze. Par­kin­gowy będzie się póź­niej zarze­kał, że tam­ten przy­sta­wił mu broń pra­wie do czoła „i powie­dział coś w stylu: «Odejdź, bo cię położę mię­dzy nimi» albo «Będziesz leżał mię­dzy nimi»”2. Prze­ra­żony ucieka, a napast­nik spo­koj­nie wsiada do peu­ge­ota i odjeż­dża.

Stróż dzwoni na poli­cję. Mówi, że na par­kingu była strze­la­nina. I żeby wezwali pogo­to­wie, bo kobieta jesz­cze żyje. Radio­wóz przy­jeż­dża po kwa­dran­sie. Poli­cjanci w bla­dym świe­tle oko­licz­nych latarń znaj­dują dwie leżące bli­sko sie­bie osoby. Wokół nich – dzie­więć łusek, wią­zanka róż z przy­bra­niem, rekla­mówka, kaseta magne­to­fo­nowa z napi­sem „Zuzanna Leśniak”, ząb. Mię­dzy sto­pami mar­twego męż­czy­zny pusty maga­zy­nek, a w pobliżu jego lewej dłoni roz­rzu­cone ręcz­nie zapi­sane kartki z odci­śniętą pode­szwą buta na czy­stej stro­nie. Nad głową męż­czy­zny – jesz­cze jedna róża. Czer­wona.

Wyłą­czają sil­nik mer­ce­desa, który cią­gle był na cho­dzie. Cze­kają na karetkę oraz poli­cyj­nych tech­ni­ków. Nikt nie wie, kim jest kobieta. Bo męż­czy­znę par­kin­gowy roz­po­znał od razu: to ten sławny pio­sen­karz i aktor. A ona? Trudno powie­dzieć, wcze­śniej kilka razy wycho­dziła z nim z teatru. Zawsze z kwia­tami. Dużo młod­sza. Pew­nie córka.

Kil­ka­na­ście minut po radio­wo­zie na par­king wjeż­dża karetka pogo­to­wia. Lekarz pod­cho­dzi do męż­czy­zny, któ­rego na­dal okre­śla się jako NN, obraca go na plecy, stwier­dza zgon. W tym cza­sie pie­lę­gniarka i sani­ta­riusz zaj­mują się kobietą. Oce­niają, że jest w szoku powy­pad­ko­wym. Co rusz pró­buje się unieść, wspie­ra­jąc na rękach, po czym opada, ude­rza­jąc głową o beto­nową jezd­nię. Chce coś powie­dzieć, ale wydaje z sie­bie tylko jęk prze­cho­dzący w char­kot. W trak­cie prze­no­sze­nia do karetki gwał­tow­nie poru­sza ramio­nami. Dopiero po zdję­ciu jej bluzki, do szcze­gó­ło­wego bada­nia, pie­lę­gniarka zauważa maleńką dziurkę mię­dzy pier­siami. Na ple­cach, pod łopatką – drugą, nieco więk­szą i poszar­paną. Wlot i wylot kuli. Karetka natych­miast rusza do Szpi­tala Spe­cja­li­stycz­nego im. Jana Pawła II, gdzie jest Oddział Kli­niczny Chi­rur­gii Klatki Pier­sio­wej. Lekarz odno­to­wuje, że pacjentka ma nie­ozna­czalne ciśnie­nie, tętno tylko na tęt­ni­cach. Szmer osłu­chowy nad płu­cem pra­wym i lewym. Ale żyje.

Poli­cjanci na­dal sta­rają się usta­lić toż­sa­mość zamor­do­wa­nego. W jego ubra­niu znaj­dują jedy­nie napo­czętą paczkę marl­boro, zapal­niczkę gazową z napi­sem „Let’s go West”, klu­cze na pla­sti­ko­wym kara­biń­czyku, skó­rzaną bor­dową bank­no­tówkę, a w niej 654 500 zł, oku­lary prze­ciw­sło­neczne w czar­nych opraw­kach, zie­lony grze­bień, dwie wizy­tówki, dwa kupony toto-lotka, żeton do auto­matu tele­fo­nicz­nego oraz jed­nego feniga. Na ser­decz­nym palcu lewej dłoni tkwi złota obrączka. Zna­czy: wdo­wiec. Jed­nak nie ma żad­nych doku­men­tów. Dopiero w schowku mer­ce­desa odkry­wają czarny ska­jowy port­fel z naklejką „Mała Aka­de­mia Jazzu”, a w nim m.in. dowód oso­bi­sty, prawo jazdy i dowód reje­stra­cyjny. Wszyst­kie wysta­wione na nazwi­sko Andrzej Zaucha. Czyli par­kin­gowy się nie mylił.

W tym cza­sie wysoki męż­czy­zna zatrzy­muje peu­ge­ota przy ulicy Pomor­skiej. Spod par­kingu przy Teatrze STU ruszył w kie­runku Kar­me­lic­kiej, ale póź­niej zawró­cił. Sta­nął bli­sko budynku Komendy Rejo­no­wej Poli­cji… i bli­sko miej­sca zabój­stwa. Znów jakby na kogoś czeka. Wolno mija go radio­wóz i zatrzy­muje się 20 metrów dalej. Wtedy wysoki – już bez broni – wysiada, pod­cho­dzi do poli­cjan­tów i mówi, że jest mor­dercą. Jeśli podejdą do jego samo­chodu, to zro­zu­mieją, bo tam, na przed­nim sie­dze­niu, ma broń, którą dopiero co zabił czło­wieka.

Wysoki męż­czy­zna zostaje obszu­kany. Ma przy sobie 540 tys. zł, bilety do metra w Paryżu, dwa pęki klu­czy. No i broń. Obrzyna z pustym maga­zyn­kiem. Z doku­men­tów wynika, że nazywa się Yves Gou­lais i jest oby­wa­te­lem fran­cu­skim. Jesz­cze tej samej nocy inny radio­wóz zabiera zatrzy­ma­nego, bo taki sta­tus ma teraz Gou­lais, na bada­nia tok­sy­ko­lo­giczne. Kie­rowca nie wie, kogo wie­zie. W samo­cho­dzie jest włą­czone radio, sta­cja RMF. W pew­nym momen­cie spi­ker mówi, że „Andrzej Zaucha nie żyje”. Funk­cjo­na­riusz wyłą­cza radio. Wtedy z tyl­nego sie­dze­nia dobiega głos męż­czy­zny, który powta­rza słowa spi­kera. Brzmi jak echo: „Nie żyje”. Bada­nia wyka­zują, że Yves Gou­lais nie jest pod wpły­wem alko­holu ani środ­ków odu­rza­ją­cych.

Karetka z postrze­loną przed teatrem kobietą dociera do szpi­tala. Stan ran­nej gwał­tow­nie się pogar­sza w trak­cie trans­portu z samo­chodu na salę ope­ra­cyjną. Nastę­puje reani­ma­cja – naj­pierw zwy­czajna, póź­niej z otwar­ciem klatki pier­sio­wej. Zgon stwier­dzono o 23.20. Toż­sa­mość kobiety kilka minut póź­niej potwier­dza w szpi­talu jej pra­co­dawca Krzysz­tof Jasiń­ski, dyrek­tor Teatru STU. To Zuzanna Leśniak. Aktorka. Tego wie­czoru w przed­sta­wie­niu Pan Twar­dow­ski grała „dia­bełka”. Żona męż­czy­zny, który strze­lał.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Jeśli nie zostało to ozna­czone ina­czej, wszel­kie cyto­wane w tej książce wypo­wie­dzi pocho­dzą z auto­ry­zo­wa­nych wywia­dów prze­pro­wa­dzo­nych przez auto­rów. Zezna­nie par­kin­go­wego w trak­cie pro­cesu, akta sądowe. [wróć]

Zezna­nie par­kin­go­wego w trak­cie pro­cesu, akta sądowe. [wróć]

Text copy­ri­ght © by Kata­rzyna Olko­wicz and Piotr Baran, 2020

All rights rese­rved

Copy­ri­ght © for the Polish e-book edi­tion by REBIS Publi­shing House Ltd., Poznań 2020

Infor­ma­cja o zabez­pie­cze­niach

W celu ochrony autor­skich praw mająt­ko­wych przed praw­nie nie­do­zwo­lo­nym utrwa­la­niem, zwie­lo­krot­nia­niem i roz­po­wszech­nia­niem każdy egzem­plarz książki został cyfrowo zabez­pie­czony. Usu­wa­nie lub zmiana zabez­pie­czeń sta­nowi naru­sze­nie prawa.

Redak­tor pro­wa­dzący: Mag­da­lena Cho­rę­bała

Redak­tor: Bła­żej Kem­nitz

Pro­jekt i opra­co­wa­nie gra­ficzne okładki, ilu­stra­cja na okładce: Zuzanna Miśko

Wydawca pod­jął wszel­kie sta­ra­nia w celu usta­le­nia wła­ści­cieli praw autor­skich repro­duk­cji zamiesz­czo­nych w książce.

Wyda­nie I e-book (opra­co­wane na pod­sta­wie wyda­nia książ­ko­wego: Serca bicie. Bio­gra­fia Andrzeja Zauchy, wyd. I, Poznań 2020)

ISBN 978-83-8188-789-2

Dom Wydaw­ni­czy REBIS Sp. z o.o.

ul. Żmi­grodzka 41/49, 60-171 Poznań

tel.: 61 867 81 40, 61 867 47 08

fax: 61 867 37 74

e-mail: [email protected]

www.rebis.com.pl

Kon­wer­sję do wer­sji elek­tro­nicz­nej wyko­nano w sys­te­mie Zecer