Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Giganci wód i rocka. Opowieści gitarzysty Iron Maiden - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
3 września 2020
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Giganci wód i rocka. Opowieści gitarzysty Iron Maiden - ebook

Adrian Smith dorastał we wschodnim Londynie, gdzie na terenie mokradeł Hackney złapał wędkarskiego bakcyla. I pewnie jego życie toczyło się wokół ryb, gdyby nie nowa, wielka fascynacja.

Muzyka.

Smith zamiast wędki wybrał gitarę i został członkiem jednego z najwspanialszych zespołów w historii rocka- Iron Maiden. Jego grą zachwycał się cały świat, ale nigdy nie zapomniał o swojej wielkiej pasji. W trasy koncertowe zawsze zabierał swoje wędki. Łowił rzadkie okazy z największymi tuzami sceny muzycznej, po głośnych koncertach szukając wyciszenia nad rzeką.

Witamy w świecie Adriana Smitha – na co dzień muzyka zespołu, którego popularność dawno przekroczyła wszelkie granice, a po pracy zapalonego wędkarza, który dotrze nad każdą rzekę, morze, kanał, jezioro i łowisko, by osiągnąć stan wędkarskiej nirwany. Swojego pierwszego stufuntowego jesiotra, z którym stoczył wyczerpującą walkę, złowił w wirach kanadyjskiej rzeki Fraser w trakcie trasy Iron Maiden. A co powiecie na bliskie spotkanie ze sporym rekinem u wybrzeża Wysp Dziewiczych podczas brodzenia po pas w wodzie w poszukiwaniu albuli? Do tego należy wspomnieć o godnej podziwu liście okazów złowionych w brytyjskich wodach.

Na jedno ramię załóż gitarę, na drugie wędkę i wkrocz w niezwykły świat Adriana Smitha!

Kategoria: Biografie
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8129-764-6
Rozmiar pliku: 2,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

WPROWADZENIE

Jest siódma wieczorem. Ulice Meksyku ogarnia ciemność. Siedzę bezpośrednio za kierowcą w vanie, który najlepsze lata ma już zdecydowanie za sobą. Przed nami jedzie radiowóz. Słyszę syreny, widzę migoczące niebieskie i czerwone światła. Policyjny wóz próbuje przebić się przez ruch uliczny w późnych godzinach szczytu, bym zdążył z resztą zespołu Iron Maiden na nasz koncert. W jednej chwili gnamy 130 km/h po niewłaściwej stronie drogi, by za chwilę gwałtownie się zatrzymywać. Zaczyna mnie nieco mdlić, gdy kierowca ponownie daje po hamulcach, bo przed naszym samochodem nagle pojawia się inny cywilny wóz, którego właściciel ewidentnie ma gdzieś przepisy. Nasz szofer nosi okulary przeciwsłoneczne. Po zmroku. Albo zapomniał je zdjąć, albo – co bardziej prawdopodobne – właśnie spełnia swoje wieloletnie fantazje o pościgach samochodowych. Nagle się zatrzymujemy, a kierowca wspomnianego cywilnego auta wysiada i próbuje uderzyć jednego z ochraniających nas gliniarzy… Kompletny chaos. Tak wygląda nasza policyjna eskorta – brzmi to efektownie, ale rzeczywistość jest zgoła inna…

Zamykam oczy, kładę się wygodnie na oparciu fotela i staram się odciąć od tego całego szaleństwa. Myślami jestem teraz na brzegu jeziora. Wczesny poranek, mgła otula taflę wody niczym magiczny welon. Jestem na rybach. Płetwa grzbietowa dużego lina przecina gładkie lustro jeziora, tworząc na nim delikatne, idealne okręgi. Zakładam na haczyk dwa ziarna kukurydzy i dodaję zanęty do koszyczka, a następnie zarzucam to wszystko prawie dwadzieścia metrów od brzegu. Zostawiam wędkę na stojaku i ustawiam sygnalizator brania, a następnie włączam kuchenkę i gotuję wodę na pierwszą tego dnia herbatę.PIERWSZE POŁOWY

Po co jeździ się na ryby? Ktoś (OK, konkretnie Billy Connolly) powiedział kiedyś, że „wędkarstwo jest niczym medytacja, tyle że zakończona puentą”. Większość niewędkujących zapewne nie łączy z tym sportem słowa „ekscytacja”, ale dla mnie jest ono kluczowe. Lubię używać określenia „smakowite oczekiwanie”. Planowanie wypadu i przygotowania do niego wprawiają mnie w dobry nastrój już kilka tygodni wcześniej.

Pierwotna potrzeba polowania. Myślę, że większość mężczyzn posiada instynkt, który popycha ich do zdobywania pożywienia – bez względu na to, czy mowa o facecie, który dobrze zarabia na życie na wysokim stanowisku, czy o kimś, kto po prostu lubi zawiesić robaka na haczyku i w ten sposób złapać kolację. Można oczywiście tłumaczyć to na wiele sposobów, ale ja wędkuję po prostu dlatego, że to kocham. W Clapton, części londyńskiego East Endu, w której się wychowywałem, nie mieliśmy bystrych strumyków czy nieskazitelnie czystych jezior. W pobliżu ulicy, przy której mieszkałem, płynął kanał rzeczny Lee Navigation. Idealnie – można by pomyśleć. Nie do końca. W letnie dni porażający smród z rzeki – efekt jej zanieczyszczenia przez miejscowy przemysł – czuć było na dobre półtora kilometra.

To oczywiście nie powstrzymywało ciekawskich dzieciaków. Na jednym brzegu rzeki znajdowały się zakłady przemysłowe, na drugim zaś Hackney Marshes – dawne mokradła, które równie dobrze mogły nosić nazwę Zakazanej Krainy, bo matka zawsze stanowczo powtarzała: „Ani się waż chodzić na mokradła!”. Oczywiście, jak każdy normalny ośmiolatek spędzałem tam niemal każdą chwilę. Razem z kumplami musieliśmy cały czas mieć się na baczności, bo tamte tereny upodobali sobie złodzieje i włóczędzy.

Ale zielone Hackney Marshes były prawdziwą oazą pośród betonowej dżungli. To około 13 kilometrów kwadratowych zieleni, a dalej znajdują się sławne boiska piłkarskie (są ich dziesiątki). Było tam też kilka stawów czy lejów, bo ten obszar dość mocno ucierpiał podczas bombardowań w trakcie drugiej wojny światowej. Szukaliśmy w nich traszek i cierników. Pamiętam, jak pewnego dnia zachwycałem się przelatującą nad mokradłami pustułką. Dla chłopaka, który w ogródku za domem widywał co najwyżej wróble i wynędzniałe szpaki, był to niezwykły widok. Ten ptak nad moją głową mógł być równie dobrze pterodaktylem.

Mokradła graniczyły ze strumykiem Coppermill i zbiornikami wodnymi Walthamstow. Strumyk wypływał z jednego ze zbiorników i wpadał do oddalonej o około trzy kilometry rzeki Lei naprzeciwko parku Springfield w Clapton. Tam oczywiście też nie mogliśmy chodzić. Miejsce było odgrodzone od ciekawskich dzieciaków dwuipółmetrowym płotem, ale jeśli wzięło się odpowiedni rozbieg i odrobinę się wspięło, można było dostrzec rzekę po drugiej stronie ogrodzenia. Woda w strumyku była zazwyczaj przejrzysta i przy odrobinie szczęścia pomiędzy kiwającymi się zaroślami można było dostrzec ławicę wielkich płoci lub leszczy. Trzymałem się wierzchołka ogrodzenia, aż ścięgna odmawiały mi posłuszeństwa lub kumple wpadali na inne ekscytujące pomysły, takie jak chodzenie po torach kolejowych. Mówią, że zakazany owoc smakuje najlepiej. Być można właśnie dlatego, że te zakazane miejsca zdawały mi się takie atrakcyjne, wciąż czuję głęboki podziw i szacunek dla wiejskiego krajobrazu.

Mój tata, Fred, podobnie jak wielu innych mężczyzn z klasy robotniczej, harował przez cały tydzień i nie mógł doczekać się wyprawy na ryby w niedzielę. Zaczął zabierać mnie ze sobą, gdy byłem tylko w stanie utrzymać wędkę. Najczęściej w niedzielne popołudnia chodziliśmy w trzech, razem z tatą i moim starszym bratem Patrickiem, nad kanałem Grand Union, obok gazowni (brzmi to ponuro i tak też tam było). Z radością łowiłem małe okonie, podczas gdy tata cierpliwie rozrzucał nasiona konopi i łapał na nie duże płocie. Na koniec wyprawy pozwalał mi wejść na swoje łowisko, dostawałem też piękną srebrną płoć z lśniącymi czerwonymi płetwami – widok ten mocno kontrastował ze świecącym poblaskiem z terenu gazowni. Kto by pomyślał, że w tak nieprzyjaznym otoczeniu może być równie pięknie? Z pewnością nie ludzie, którzy przemierzali ulicę biegnącą wzdłuż kanału i zupełnie nie zwracali uwagi na otoczenie. Dostawaliśmy się tam przez dziurę w ogrodzeniu (czemu wszystkie moje ulubione miejsca były odgradzane?), choć tata posiadał kartę wędkarską Londyńskiego Związku Wędkarzy. Po wszystkim wracaliśmy obładowani sprzętem do naszego auta, zaparkowanego strategicznie pod pubem. Tata wchodził „na jednego szybkiego”, a ja czekałem na niego na schodach przed wejściem, radośnie wcinając frytki i popijając lemoniadą, a zimą winem imbirowym.

Czasami z pubu dobiegała muzyka. Zaglądałem do środka i widziałem tatę na małej scenie. W tamtych czasach większość pubów miała swojego stałego pianistę, a tata uwielbiał śpiewać z nim kilka numerów. Podstawę jego „repertuaru” stanowiły utwory Sinatry, Perry’ego Como czy Deana Martina. Miał całkiem dobry głos i zawsze, gdy tam zaglądał, stali bywalcy krzyczeli: „Dawaj, Freddy. Zaśpiewaj nam coś, młodzieńcze!”. Zazwyczaj zgadzał się po kilku piwach. Na początku bardzo mnie to zaskoczyło, bo wydawał się nieśmiały, ale może właśnie na tym to wszystko polegało. Muzyka była dla niego niezwykle ważna – na tyle, że przełamywał swoje ograniczenia i wychodził na scenę. Wiem, jak to jest. Grał też na ukulele i akordeonie, dopóki wskutek wypadku w pracy nie uszkodził sobie poważnie dłoni.

Moja matka, Kathleen, także kochała muzykę. Urodziła się w irlandzkim hrabstwie Mayo. Od najmłodszych lat uczyła się czytać zapisy nutowe i grać na skrzypcach. Na przyjęciach zawsze je wyjmowała i była w stanie zagrać właściwie wszystko. Ale najwięcej radości sprawiał jej tradycyjny irlandzki folk. Znała mnóstwo skocznych numerów. Większość z nich miała zabawne tytuły, takie jak Mrs O’Reilly’s Kitchen (Kuchnia pani O’Reilly). A może to był Mrs O’Reilly’s Chicken (Kurczak pani O’Reilly)? Pewnego razu, gdy byłem bardzo mały, zakradłem się do szafki, w której trzymała skrzypce. Zaciekawiony, zacząłem na nich grać. Musiały dobiec ją straszne odgłosy wydawane przez instrument, bo po chwili usłyszałem szybkie kroki na korytarzu. W panice wrzuciłem przedmiot z powrotem do szafki. Zrobiłem to tak szybko, że trzasnąłem drzwiczkami w kruchy gryf skrzypiec, łamiąc ślimaka. Mama nie była zachwycona.

Drugim miejscem, gdzie wędkowaliśmy w tamtym czasie, był rejon śluz Tottenham Locks na Lee Navigation. Od okolic Tottenhamu po ujście do Tamizy w okolicach Three Mills rzeka była zwykłym ściekiem. Ale powyżej śluzy woda była na tyle czysta, by mogło w niej tętnić życie. Pływało tam sporo interesujących mnie kiełbi i mnóstwo ukochanych przez mojego tatę płoci. Rzeka rozlewała się w tamtym miejscu szeroko, a w okolicy mocno wiało. Ryby nie były zbyt duże, ale krajobraz prezentował się dużo ciekawiej niż przy kanale.

Wciąż nie miałem wystarczająco dużo cierpliwości, by łowić płocie. Ku zniesmaczeniu taty wolałem niezdarnie chwytać ukleje i biedne kiełbie. Siedział niczym czapla obok zarzuconego na środek kanału długiego bambusowego kija i obserwował odpowiednio obciążony spławik z antenką. Czasami po godzinie, którą spędził w całkowitym bezruchu, słyszałem jego szept: „No, wcinaj malutka”.

Moja miłość do wędkowania się pogłębiała, a muzykę miałem we krwi od zawsze. Oczywiście gdy pisałem Wasted Years, raczej nie inspirowałem się panią O’Reilly ani Perrym Como…Richard Walker – angielski wędkarz, redaktor „Angling Times” i kilku innych gazet wędkarskich, przez 28 lat dzierżył rekord największego karpia złowionego w Wielkiej Brytanii (20 kilogramów). (Jeśli nie zaznaczono inaczej, przypisy pochodzą od tłumacza).

Dwucyfrowa ryba to okaz ważący przynajmniej 10 funtów. W całej książce jednostki miary są zamieniane z angielskich na polskie, ale ze względu na „pułap” wspominany wielokrotnie przez Adriana i stanowiący swego rodzaju osiągnięcie, pozostawiono wzmianki o „dwucyfrowości” wagi ryb.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: