Książkowe bestsellery z tych samych kategorii

Mogło być inaczej

książka

Wydawnictwo Prószyński i S-ka
Oprawa miękka
  • Dostępność niedostępny

Opis produktu:

Dziecko adoptowane w Polsce przez amerykańskie małżeństwo i historia, którą powinien poznać każdy, kto ma problemy z dzieckiem.

W 1991 r. John Brooks i jego żona Erika adoptowali w Polsce czternastomiesięczną dziewczynkę. Nadali jej imię Casey. Przez kilkanaście lat John, Erika i Casey byli szczęśliwą rodziną. W wieku dojrzewania u Casey pojawiły się jednak objawy poważnych zaburzeń emocjonalnych, niespodziewane napady złości i agresji, depresja i skłonności samobójcze. John i Erika przez kilka lat szukali pomocy psychologicznej. Nie znaleźli jej, a wyjaśnienie zaburzeń, na które cierpiała Casey, pojawiło się zbyt późno.

"Mogło być inaczej" to książka o rodzicach, którzy desperacko poszukiwali pomocy, starając się ochronić swoją adoptowaną córkę, przed nią samą. To książka o rodzicach, którzy - podobnie jak wielu spośród nas - nie potrafili dostrzec, z jak poważnymi problemami boryka się ich dziecko, ani nie wiedzieli, w jaki sposób można je rozwiązać. To wreszcie książka o rodzicach, którzy - chociaż przegrali walkę - nie spoczęli, dopóki nie zrozumieli, dlaczego tak się stało. To w końcu książka o ojcu Casey, autorze tej książki - książki, która może uratować niejedno życie.

Poruszająca i przykuwająca opowieść o miłości i tragedii pewnej rodziny. Zawiera bardzo istotne informacje o zaburzeniach budowania więzi, na jakie mogą cierpieć dzieci oddane pod opiekę sierocińców i innych zakładów opieki. Dokładnie zbadany i pięknie przedstawiony problem. Pokochałam Casey i jej dzielnych rodziców. Jestem wdzięczna panu Brooksowi za tę książkę.
-Anne Lamott

Rzadko zdarza się tak otwarta i szczera analiza problemów związanych z samobójstwem, adopcją, dojrzewaniem i rodzicielstwem.
-John Bateson, były dyrektor wykonawczy Contra Costa Crisis Center
oraz autor "The Final Leap: Suicide on the Golsde Bridge".

Tragiczna historia Johna to lekcja dla nas wszystkich. Jego chęć, by podzielić się historią Casey, ocali niejedno życie.
-Jane Ballack, wydawca i redaktor wykonawczy "Adoption Voices Magazine".

To historia rodziny jakich wiele. Lata temu ich losy zeszły się i splotły z miłością i nadzieją. Byli zdeterminowani i niepewni, odważni i pełni obaw oraz ostatecznie niewinni i winni. Nie myśl, że skoro ta książka przedstawia historię rodziny adopcyjnej, nie odnajdziesz w niej siebie. Nie myśl, że skoro jest to historia samobójstwa dziecka, możesz pozwolić sobie na luksus odwrócenia się do niej plecami... Przeczytaj tę książkę.
-dr Anne Brodzinsky, autorka "The Mulberry Bird".


John Brooks - z zawodu finansista, spędził ponad dwadzieścia pięć lat, pracując dla instytucji finansowych i mediów. Po 2008 r. poświęcił się propagowaniu wiedzy o problemach psychologicznych, które w coraz większym stopniu wypływają na życie współczesnych nastolatków.
S
Szczegóły
Dział: Książki
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Oprawa: miękka
Okładka: miękka
Wprowadzono: 19.01.2017

RECENZJE - książki - Mogło być inaczej

4.2/5 ( 15 ocen )
  • 5
    9
  • 4
    2
  • 3
    3
  • 2
    0
  • 1
    1

Małfgorzata Bojarun

ilość recenzji:232

brak oceny 22-03-2017 14:47

Hmmm... nie wiem co mam napisać. Jestem pełna sprzecznych opinii i uczuć, więc pewnie ta recenzja też będzie trochę poszarpana. Jak moje odczucia. Z jednej strony książka potrzebna "ku przestrodze" wszystkim tym, którzy przechodzą nad problemami nastolatków do porządku dziennego stwierdzając "jakoś to będzie". Z drugiej strony dawno nie czytałam tak smutnej książki. Brak konsekwencji w działaniach rodziców bił po oczach na każdej stronie powieści, co niewątpliwie nie pozostało bez wpływu na charakter i losy bohaterki książki. Czytałam i wściekałam się i myślałam sobie, że ja postąpiłabym na pewno inaczej. Czy aby na pewno? Kiedy skończyłam lekturę, już nie byłam taka pewna siebie i swoich ewentualnych poczynań. Jedyne co przychodziło mi do głowy to dziękowanie komuś, tam na górze za to, że Starsza i Młodszy to poukładane dzieciaki.
Już na samym początku wiadomo o co chodzi. Pewnego dnia rankiem zaniepokojony John stwierdza, że sypialnia jego córki jest pusta. Tknięty złym przeczuciem rozpoczyna poszukiwania. Dość szybko dowiaduje się, że młoda dziewczyna odpowiadająca rysopisowi Casey z samego rana skoczyła z mostu Golden Gate zwanego też mostem samobójców. Co popchnęło młodą dziewczynę do tak drastycznego kroku? Aby się tego dowiedzieć, musimy cofnąć się w czasie...
W 1991 r. John i Erika Brooks adoptowali w Polsce czternastomiesięczną dziewczynkę. Nie mogąc mieć własnych dzieci byli w tej chwili najszczęśliwszymi ludźmi na świecie. Szczęście to jednak nie trwało długo. Dziewczynka z biegiem lat stawała się coraz bardziej zamknięta, a do tego pojawiły się objawy poważnych zaburzeń emocjonalnych. Duże wyzwanie dla rodziców, nie ma co! Każdy rodzic, który zmaga się z problemem zbuntowanej nastolatki nie ma łatwo. Próbuje w różny sposób pomóc sobie i dziecku, szuka pomocy wszędzie gdzie tylko się da. Otóż John i Erica coś przegapili. Pomimo ciągłego zmieniania terapeuty, pomimo stosowanych kar i ograniczeń, Casey coraz bardziej oddalała się od nich. Inną sprawą jest to, że - moim zdaniem - byli w stosunku do niej za bardzo pobłażliwi. Właściwie wchodziła im na głowy. Owszem stwarzali pozory surowych rodziców, ale konsekwencją w swoich działaniach - delikatnie rzecz ujmując - nie grzeszyli.
Książkę przeczytałam jednym tchem. Smutna, zwłaszcza dlatego, że od początku wiadomo, że się źle skończy. Taka równia pochyła, po której puszczamy piłeczkę i możemy obserwować jak spada. Nie uratujemy jej przed upadkiem. Nic nie możemy zrobić, pozostaje tylko czekać na upadek. Niestety ojciec dziewczyny przegapił sygnały, które wskazywały że Casey cierpi na syndrom zaburzenia więzi. Kilka razy ten termin docierał do jego uszu, jednak nie zwrócił na niego większej uwagi. Dopiero po śmierci Casey, kiedy przyszedł czas na rozpacz i analizę, krok po kroku, tego co zrobił (i czego nie zrobił) doszedł do wniosku, że jednak mógł pomóc. Spora część książki poświęcona jest opisowi objawów i skutków syndromu zaburzenia więzi. Im więcej John czytał na ten temat tym bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że jednak mógł pomóc.
Moim zdaniem John pomógł. Może nie swojej córce, ale na pewno wielu rodzicom, którzy dzięki tej książce będą mogli pomóc swoim dzieciom. Zagubionym i zdesperowanym małolatom, którzy czują się tak samotni, że pozbawiają się największego daru, jakim jest życie.

Matka Puchatka

ilość recenzji:42

brak oceny 6-03-2017 10:35

Amerykańskie małżeństwo przebyło bardzo długą drogę, by zostać rodzicami - dosłownie i w przenośni. Niestety badania, leczenie i starania nie przyniosły zamierzonego, wymarzonego efektu. Para postanowiła adoptować dziecko, a po swój skarb przyleciała do Polski, gdzie w mrągowskim sierocińcu czekała na nich puchniutka, piękna, acz nieco opóźniona w rozwoju (ruchowo) Joanna. Po załatwieniu formalności, wywalczeniu odpowiednich dokumentów, licznych badaniach, procesie i całej masie stresu udało się - Asia, znana odtąd jako Casey znalazła dom.

W wieku dojrzewania pojawiły się (lub maże raczej nasiliły) wybuchy złości i agresywne zachowania, problemy z nauką oraz skłonności samobójcze. Każdy dzień zaczynał się od kłótni, a ta kończyła się rozdzierającym serce wyciem, słowami nienawiści i groźbą odebrania sobie życia.

Rodzice - John i Erika - próbowali walczyć z tą (jak to określano) dziewczyną o trudnym charakterze. Kolejne zakazy, nowi terapeuci i przetrząsanie jej rzeczy osobistych wpisały się w codzienność rodziny. Rodzice wycofywali się powoli, często zmęczeni wybuchami córki, odpuszczali, przymykając oko na pewne  zachowania - byle nie wywołać kolejnej awantury i odzyskać spokój. 

Wkrótce okazało się, że mogło być inaczej, ale popełnione błędy i nieznajomość tematu - dziecko porzucone przez matkę nawet w wieku niemowlęcym może nosić w sobie niebywałe cierpienie - doprowadziły do punktu, z którego nie ma już odwrotu. Autor - narrator - ojciec próbuje dotrzeć  do sedna, zrozumieć, gdzie popełnił błąd, poznać prawdę...

Czy jednak nie jest za późno? Czy warto gdybać i zastanawiać się nad tym, co by było, ale czego już nigdy nie będzie?

Podczas lektury zastanawiałam się nad tym, w jakim celu powstała ta książka. Czy miało to być wyznanie ojca, który nawalił i próbuje się usprawiedliwić? Czy epitafium dla ukochanej córki, której nie potrafił zrozumieć, za którą tęskni? Nie rozumiałam na początku, jaki  jest sens pisania o tym, co się stało i dochodzenia tego, dlaczego tak musiało być.

Czy warto grzebać w przeszłości i doszukiwać się rozwiązania, kiedy jest już po fakcie? Uznałam, że warto, chociaż początkowo nie widziałam w tym większego - poza rozliczeniem z przeszłością - sensu. Takie historie mogą otworzyć oczy niejednemu rodzicowi i uzmysłowić mu powagę sytuacji. Każde dziecko jest inne i tłumaczenie, że z czegoś wyrośnie, że taki jego urok czy charakter to nie jest żadne tłumaczenie... Chowanie się do skorupy, by zyskać odrobinę spokoju? To nie jest dobre wyjście. 

John Brooks opowiada o swoim bólu, błędach, radościach, zawodzie szczerze i bez upiększania. Poznajemy ojca, który kocha swoje dziecko, ale nienawidzi jego zachowania, który chce być wsparciem, autorytetem i przyjacielem, ale w gruncie rzeczy niewiele w tym kierunku robi. Dlaczego? Po pierwsze z niewiedzy, bo to działa na jedne dzieci, niekoniecznie będzie wpływać pozytywnie na inne. Po drugie, bo chyba go to przerosło - marzył o normalności, otrzymał coś zgoła innego. Kochał nad życie, ale potrafił okazać tej miłości. Chciał dobrze, ale wyszło, jak wyszło.

Autor podjął temat nawiązywania więzi z dzieckiem adoptowanym. Pisząc tę historię, po latach, nawiązał kontakt ze specjalistami, zgłębił zasady działania sierocińców, odbył wiele rozmów z rodzicami adopcyjnymi, którzy znaleźli się w podobnej sytuacji (też walczą, każdego dnia). Czy za późno? Dla tej rodziny na pewno, ale może ta historia da szansę przetrwania innej?

Myślę, że problem przedstawiony przez autora nie dotyczy jedynie rodziców adopcyjnych, ale wszystkich, bo przecież kochamy nasze dzieci i chcemy dla nich jak najlepiej, a niestety nie  zawsze nam się to udaje. ...

Bookendorfina

ilość recenzji:1534

brak oceny 15-01-2017 07:18

"W sytuacjach skrajnych uraza i złość przejawiane wobec rodziców adopcyjnych mogą wypływać z poczucia wstydu i winy za to, kim się jest..., co może wywoływać wybuchy destrukcyjne... Często poczucie straty jest maskowane ogromnym gniewem, odrzuceniem, dystansowaniem emocjonalnym i okazywaną na zewnątrz brawurą."

Zapoznawanie się z tą powieścią nie należy do łatwych i lekkich, jednak jest to mądra i satysfakcjonująca lektura. Dzięki niej wiele dowiadujemy się o różnych barwach adopcji, nasuwa się mnóstwo spostrzeżeń i przemyśleń, które z jednej strony wprowadzają w ponury nastrój, a z drugiej strony podrzucają nadzieję i optymistyczne nuty. Niesamowicie ciekawe wątki psychologiczne dotyczące częstych traum przeżywanych przez adopcyjne dzieci zanim znajdą upragniony dom, ale również obraz drzemiących głęboko w nich bolesnych wspomnień, podświadomego poczucia straty i w konsekwencji zaburzeń budowania więzi. Niekiedy negatywne przeżycia intensyfikują się wraz z określaniem własnej tożsamości i poszukiwaniem swojego miejsca na ziemi. Nastoletni okres zdeterminowany przez biologiczne dojrzewanie, kształtowanie osobowości i określanie roli w społeczeństwie. Książka obrazuje również, z kilku interesujących ujęć, proces wchodzenia w trudne role rodzicielskie, bazujące głównie na intuicji i indywidualnym podejściu do dziecka, którym często nie towarzyszy jednak odpowiednie wsparcie ze strony kadry nauczycielskiej, pediatrów, psychologów i psychiatrów. Niezwykle wartościowa propozycja czytelnicza dla każdego rodzica, nie tylko adopcyjnego, wyjątkowo szczery opis autentycznych wydarzeń, przenikliwy, wzruszający, wiele pokazujący i uświadamiający, z wyczuciem i zrozumieniem, wnoszący cenne przesłania i pomocne przestrogi.

John i Erika, amerykańskie małżeństwo, adoptuje polską dziewczynkę Joannę (Casey), która ma czternaście miesięcy i przebywała dotąd w sierocińcu. Natychmiast dostrzegają skalę opóźnień rozwojowych dziecka, niepokojące zachowania, napady złości, wybuchy, krzyki, a nawet furie, które z wiekiem przybierają na sile. Dziewczynka nie potrafi bez walki uznać autorytetu, musi mieć kontrolę nad wszystkim, często opanowuje ją toksyczna mieszanka irytacji, gniewu i rozpaczy. Rodzice przyznają się przed sobą do bycia nieudolnymi opiekunami, są zaskoczeni intensywnością negatywnych zachowań dziecka, nie potrafią im zaradzić, pocieszyć córkę, pozwalają sobą manipulować. Na niewiele zdaje się czytanie fachowej literatury o zaburzeniach emocjonalnych i rozmowy z bardziej doświadczonymi rodzicami, nie czują prawdziwego wsparcia ze strony terapeutów i psychologów. Nastolatka staje się coraz bardziej zamknięta w relacjach z innymi, skłonna do odpychania ludzi, rozczarowana sama sobą i jednocześnie niepodatna na jakąkolwiek dyscyplinę. Dochodzi frustracja obu stron, niebezpieczne poczucie odrzucenia, braku zrozumienia i akceptacji. Czy faktycznie nic nie można było na to poradzić, zapobiec eskalacji niepożądanych zachowań, sprzecznych wniosków i pogłębiających się wyrzutów sumienia? Dlaczego nikt nie pomógł należycie rodzinie? Nie wskazał przydatnych rozwiązań, właściwych źródeł, trafnych interpretacji zachowań Casey i starań rodziców? Czemu nie mogło być inaczej?

...