Chirurdzy. Opowieści prawdziwe - Mucha Lech - ebook

Chirurdzy. Opowieści prawdziwe ebook

Mucha Lech

3,7

Opis

Lech Mucha, chirurg z wieloletnim stażem, w tej zupełnie niezwykłej książce postanowił podzielić się z czytelnikami opowieściami z pierwszej linii frontu codziennej walki o życie i zdrowie pacjentów. Walkę tę toczy nie w luksusowych salach operacyjnych, znanych z popularnych seriali, lecz naprawdę w warunkach pola bitwy, bo w zwykłym szpitalu powiatowym. Mimo takich niefilmowych realiów historie, które opowiada, z pewnością mogłyby się stać scenariuszem zarówno na trzymający w napięciu thriller, wzruszający film obyczajowy, jak i znakomitą komedię.

Chirurdzy to jednak nie tylko zbiór świetnie napisanych opowieści i przezabawnych anegdot. Każdy rozdział autor kończy zestawem ciekawostek z historii medycyny, a także fachowych wskazówek, jak poradzić sobie z  sytuacjami zagrażającymi zdrowiu i życiu, śmiesznymi tylko wtedy, gdy mają szczęśliwe zakończenie.

Książka – którą przekazujemy w ręce czytelników z przekonaniem, że jej lektura będzie naprawdę wciągająca – to również piękne świadectwo wiary i budzącej szacunek postawy lekarza, który otrzymany od Boga talent dzięki swej ciężkiej pracy codziennie pomnaża, z poświęceniem wprowadzając w życie słowa z ewangelii św. Mateusza: „I wysłał ich, aby głosili królestwo Boże i uzdrawiali chorych”.

 

Lech Mucha – absolwent Śląskiej Akademii Medycznej, specjalista chirurgii ogólnej. Doświadczenie zawodowe zdobywał w szpitalach  w Zabrzu, Pyskowicach i Bytomiu. Poza salą operacyjną motocyklista, bloger i publicysta dwutygodnika „Polska Niepodległa”. Od 25 lat szczęśliwy mąż, a także ojciec dwójki dorosłych już dzieci.  

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 216

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,7 (34 oceny)
12
7
10
4
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




WSTĘP

Chirurgia nie wymaga geniuszu ani nie przynosi fortuny, a jednak to najlepszy z zawodów świata.

William Heneage OgiLvie (1887–1971)

Chirurgia powiatowa albo – szerzej – medycyna powiatowa to taka dziedzina, która bardzo przypomina medycynę pola walki. Jest to najczęściej działanie na pierwszej linii frontu walki z chorobą, z dala od centrów dowodzenia, składów amunicji, wsparcia technicznego i całego zaplecza zaopatrzeniowo-remontowego armii. Czasami – mam tu na myśli pracę załóg pogotowia ratunkowego – jest to desant głęboko za linią wroga! Izba przyjęć szpitala powiatowego to miejsce, gdzie lekarze od czasu do czasu spotykają się z sytuacjami nieopisywanymi w żadnych podręcznikach. Bo czy ktokolwiek mógłby wymyślić coś takiego jak historia księdza, którego przywiozło do nas pogotowie, ponieważ w trakcie odprawiania pogrzebu połknął osę? Taki wypadek to jeszcze nic niespotykanego. Niektórzy czytelnicy przypominają sobie pewnie casus świętej pamięci Ewy Sałackiej, która zmarła wskutek wstrząsu anafilaktycznego, po tym jak została ukąszona przez połkniętą osę. Tylko że tamten ksiądz połknął owada świadomie! W czasie przeistoczenia wypił wino z kielicha mszalnego i poczuł w ustach osę. Ponieważ z racji swojego zawodu wierzył w to, że wino przeistoczyło się w krew Chrystusa, nie mógł jej wypluć i wobec tego przełknął ją razem z owadem! Prawda, że był to człowiek wielkiej wiary? Jego wiara zresztą została wynagrodzona, bo – czy to zrządzeniem losu, czy też za sprawą boskiej interwencji – nie został ukąszony. Podano mu na wszelki wypadek leki antyhistaminowe i wrócił dokończyć ceremonię pogrzebową.

Nie będę ukrywał, że podzielam wiarę tego człowieka.

Chirurg powiatowy to nie brzmi specjalnie dumnie. Gdzie tam zwykłemu chirurgowi powiatowemu do wielkich luminarzy medycyny, słynnych chirurgów światowej sławy, profesorów znanych z przeprowadzenia pionierskich operacji, które później nazywano ich nazwiskami. Gdzie nam, chirurgom powiatowym, do Rydygiera, Religi, Bassiniego, Girarda, Mikulicza i wielu, wielu innych. Trzeba jednak pamiętać o kilku istotnych sprawach, kilku zasadniczych różnicach pomiędzy wielkimi profesorami i szefami klinik w wielkich miastach a zwykłymi chirurgami powiatowymi. Ci wielcy chirurdzy poświęcali się najczęściej jakiemuś problemowi, czasem dwóm lub trzem, które zgłębiali, badali i rozwiązywali. My, chirurdzy powiatowi, musimy umieć zrobić wszystko albo prawie wszystko. Musimy radzić sobie z chorobami i problemami zdrowotnymi nieraz znacznie przekraczającymi nasze specjalizacje. I musimy to robić bez całego zaplecza technicznego i badawczego dostępnego klinicystom.

Absolutnie nie mam nic przeciw klinicystom, ale najwspanialszym chirurgiem, jakiego spotkałem, był wieloletni ordynator oddziału chirurgii ogólnej szpitala powiatowego w pewnym małym miasteczku – pan doktor Andrzej Rechlewicz. Będzie to jedna z niewielu postaci w mojej książce, które wystąpią pod własnym imieniem i nazwiskiem. Jego życie i działalność są dowodem na to, że można być wielkim chirurgiem w małym mieście.

Jedną z pozazawodowych aktywności, które bardzo lubię, jest jazda na motocyklu. Wszystkim znającym radość jazdy na dwukołowej maszynie, wszystkim, którzy doświadczyli tej wspaniałej wolności, jaka jest udziałem motocyklisty, powiem, że od wielu lat wierny jestem jednemu pojazdowi – jest to suzuki freewind: motocykl klasy turystycznej enduro, przystosowany do jazdy terenowej. Zaledwie 650 centymetrów sześciennych, niecałe 200 kilogramów i 47 koni mechanicznych czystej przyjemności. Nie da się nim ścigać, ale można dojechać z jednej pracy do drugiej, a zdarzało mi się pracować jednego dnia w czterech miejscach, w trzech różnych miastach. Jazda motocyklem to sama radość i niezwykłe ułatwienie – tak przy poruszaniu się po mieście, jak i przy parkowaniu. Chcąc zwiększyć swoje szanse przetrwania w ruchu drogowym, przeczytałem kilka dostępnych na rynku księgarskim pozycji poświęconych tej tematyce. Znany autor poradników dla motocyklistów, David L. Hough, w jednej ze swoich książek pisze:

Kiedy prowadziłem kursy szkoleniowe, wymyślałem różne nieprawdopodobne historie, żeby kursanci zaczęli wyobrażać sobie dziwne sytuacje, które mogą przytrafić im się na drodze zupełnie znienacka. [...] Jedziesz sobie spokojnie ulicą, kiedy nagle cysterna z benzyną wpada z impetem na ciężarówkę wyładowaną bananami. Albo jedziesz sobie autostradą, a z paki ciężarówki kilkadziesiąt metrów przed tobą zaczynają opadać przenośne toalety. Albo krążysz sobie po mieście i nagle widzisz na środku drogi słonia, który zwiał z pobliskiego zoo. Co robić?

Co mnie zaskoczyło: każda z tych absurdalnych sytuacji znalazła odzwierciedlenie w rzeczywistości.

[...] Po wykładzie w Minnesocie jeden ze słuchaczy podszedł i powiedział: „Nie uwierzy pan, ale kiedyś w Minneapolis naprawdę spotkałem na drodze słonia, który uciekł z zoo”1.

Dokładnie tak samo jest z chirurgią powiatową. Najmniej prawdopodobny przypadek, jaki potrafiłbym wymyślić, na pewno już się kiedyś zdarzył jakiemuś chirurgowi powiatowemu. Co pewien czas przychodzi nam, lekarzom powiatowym, zmierzyć się ze „słoniem” albo z „przenośną toaletą” na samym środku drogi. Ludzie potrafią sobie i swoim bliźnim – specjalnie lub przypadkowo – zrobić krzywdę na tyle różnych sposobów, że wszystkich przewidzieć nie sposób.

Na sam koniec wstępu jeszcze jedna uwaga. Każdy z rozdziałów książki składa się z dwóch części: z jakiejś mniej lub bardziej prawdziwej historii, która przydarzyła się mnie albo któremuś z moich kolegów, oraz z części drugiej, czyli postscriptum dotyczącego jakiegoś ciekawego faktu z historii medycyny lub opisującego zjawisko związane ze zdrowiem. Ta druga część – w odróżnieniu od pierwszej, w której fakty nie są najważniejsze, ponieważ w trosce o zachowanie tajemnicy lekarskiej musiałem trochę je pozmieniać – została przygotowana z dbałością o szczegóły. Czytać można wszystko po kolei albo tylko fragmenty, w zależności od upodobań.

Z życzeniami zdrowia

Autor

PS

Czy wiesz, Szanowny Czytelniku, co możesz zrobić, gdy połkniesz osę lub pszczołę i zostaniesz dziabnięty w język lub gardło? Obrzęk narastający w tej okolicy jest z oczywistych powodów śmiertelnym zagrożeniem, nawet dla osoby, która nie jest uczulona na jad. Co wtedy robić poza wykręceniem trzech dziewiątek (chwała niech będzie wynalazcom telefonów komórkowych)?

Bezpośrednio na polu walki, gdy nie ma się dostępu do żadnych leków, można zrobić kilka rzeczy. Przede wszystkim należy za wszelką cenę zachować spokój, bo wzrost ciśnienia krwi tylko przyspieszy objawy. Można wziąć do ust kostkę lodu, a jeśli się nie ma lodu, to łyżeczkę soli. Dlaczego lód, tego pewnie każdy się domyśli, ale dlaczego sól? Otóż sól jest higroskopijna: wchłania wodę i w jamie ustnej powstaje stężony roztwór. Zgodnie z zasadą wyrównywania stężeń woda z obrzękniętych tkanek zostaje niejako wyciągnięta do jamy ustnej, a to daje poszkodowanemu trochę czasu... Jest jeszcze rozwiązanie ostateczne, dla zupełnych hardcorowców. Jeśli nie ma innego wyjścia, gdy widać, że poszkodowany bliski jest uduszenia, a pogotowia jak nie było, tak nie ma, trzeba wziąć bardzo ostry nóż, wymacać chrząstkę tarczowatą na szyi i tuż poniżej jej dolnego brzegu wbić nóż w leżącą bezpośrednio pod skórą tchawicę. Następnie należy w powstały otwór włożyć jakąkolwiek rurkę, na przykład rozkręcony długopis, żeby utrzymać drożność dróg oddechowych. Oczywiście, trudno sobie wyobrazić, żeby ktoś potrafił zrobić sobie coś takiego sam, chociaż – jak już pisałem – nic nie jest całkiem niemożliwe daleko poza linią frontu, głęboko na terytorium wroga.

Moim braciom motocyklistom napiszę jeszcze, że odkąd przez uchyloną szybkę osa wpadła mi do kasku, kiedy jechałem, zawsze – powtarzam – zawsze jeżdżę z zamkniętym kaskiem albo z opuszczoną blendą i z bandaną zakrywającą mi twarz do wysokości oczu.

Z ŻYCIA WZIĘTE

Większość studentów medycyny pociąga chirurgia, jej dobroczynne efekty. Fascynuje ich krwawy dramat operacji, moc działania wielkiego operatora wzbudza ich podziw. O niepowodzeniach słyszą niewiele. Nie wiedzą nic o paraliżującym niepokoju, bolesnych rozczarowaniach, zbijających z tropu sytuacjach, o brzemieniu odpowiedzialności ani o dręczących wyrzutach.

John Chalmers Da Costa (1863–1933)

Lekarze to ludzie żyjący z ludzkiego nieszczęścia. Mamy co włożyć do garnków, mamy co wlać do baków naszych niezwykle drogich aut (to jest tak zwana retoryka garażowa, stosowana zawsze, gdy lekarze domagają się podwyżek) i możemy nakarmić nasze dzieci tylko dlatego, że ludzie chorują. Gdyby nie było chorób, poszlibyśmy z torbami. (Moim prawdziwym zmartwieniem życiowym jest to, że ktoś może wymyślić tabletkę na żylaki albo przepuklinę). Istnieje tylko jedna grupa lekarzy mających ten przywilej, że najczęściej zajmują się zdrowymi ludźmi. To położnicy. Oni mają to szczęście, że ich pacjentkami są kobiety w ciąży. Ciąża – mimo że niestety niekiedy zdarzają się problemy – nie jest stanem chorobowym, tylko czymś chcianym, pożądanym, oczekiwanym. Czymś, co swój finał znajduje w jednym z najbardziej wzruszających wydarzeń, jakich doświadczyć może człowiek. W absolutnym cudzie! W narodzinach ładnego, chcianego i od samego początku kochanego dziecka. Tak się złożyło, że dwoje moich dzieci przyszło na świat w czasie, gdy pełniłem dyżury, więc nie miałem możliwości być przy ich narodzinach, ale w trakcie studiów i na stażach byłem świadkiem porodów. Przyznam się, że za pierwszym razem, gdybym natychmiast nie wyszedł, zemdlałbym jak nic, a było to na piątym roku studiów. Już wtedy jeździłem do więziennego szpitala asystować przy zabiegach, więc nie byłem znów taki zielony. Jednak gdy widziałem tę krzyczącą z bólu kobietę, spoconą, bo to był środek czerwca, i gdy wreszcie wydobyto sine, pomarszczone, pokryte mazią płodową dziecko (jak się później okazało zdrowe, żywe i całkiem super!), musiałem wyjść, bo w przeciwnym wypadku padłbym jak – nomen omen – mucha. Mam jednak dobrą wiadomość dla wszystkich przyszłych ojców, których nowoczesne obyczaje, zupełnie wbrew tysiącom lat dobrej tradycji, zmuszą do asystowania przy narodzinach ich dzieci. Do wszystkiego da się przyzwyczaić. Jeżeli w szkołach rodzenia zobaczycie, Panowie, raz czy dwa poród, to gdy na świat przychodzić będą wasze pociechy, będziecie mogli doświadczyć tego cudu od początku do końca (bez przerwy w życiorysie i bez szycia okolicy potylicznej głowy). Możecie mi wierzyć, przyjście na świat dziecka to coś, przy czym nie da się oprzeć wzruszeniu!

Na tle wszystkich lekarzy chirurdzy są specyficzną grupą zawodową. Wymaga się od nas pewnych szczególnych cech charakteru. Musimy być konkretni i zdecydowani i musimy umieć szybko podejmować trafne decyzje. Ponieważ zazwyczaj operujemy chorych w dwu– i trzyosobowych zespołach, a w szczególnych przypadkach osób operujących może być więcej, musimy umieć współpracować ze sobą i z towarzyszącymi nam w pracy anestezjologami i pielęgniarkami. Dlatego nie każdy może być chirurgiem. Wysoki poziom etyki zawodowej powinien oczywiście cechować wszystkich medyków, ale zabiegowców szczególnie. Jak mówił jeden z profesorów chirurgii: „Chirurg to ktoś, kto za pozwoleniem społeczeństwa robi innym ludziom takie rzeczy, za które przeciętny człowiek trafiłby do więzienia”. My, chirurdzy, robimy ludziom ostrymi narzędziami dziury w brzuchach, w klatkach piersiowych, w czaszkach. Oczywiście w większości przypadków potem im te dziury zaszywamy.

Nasza praca wymaga zarówno wytrzymałości fizycznej, czyli zwyczajnej siły, jak i odporności psychicznej i umiejętności radzenia sobie ze stresem. To jest naprawdę ciężki kawałek chleba. Nie zrozumie tego nikt, kto sam nie doświadczył chwili rozpaczy wobec otwartego brzucha osoby poszkodowanej w wypadku albo wobec pacjenta zranionego w trakcie bójki na noże, któremu jama brzuszna wypełnia się krwią wypływającą pod ciśnieniem 120 milimetrów słupa rtęci2 – kiedy można wręcz usłyszeć, jak chory krwawi. Nikt, kto nie musiał wyciągnąć noża tkwiącego ostrzem gdzieś głęboko w przestrzeni pozaotrzewnowej, wklinowanego pomiędzy kręgi kręgosłupa, nie pozna rozmiarów stresu, jakiego w takich sytuacjach doświadczamy. Nikt, kto nie musiał podjąć decyzji, czy poddać operacji ciężko chorego człowieka, którego życie wisi na włosku, nie będzie do końca wiedział, o czym piszę. Musicie mi uwierzyć na słowo.

Z drugiej strony jest to zawód niezwykle satysfakcjonujący. Efekty pracy są często widoczne natychmiast – w ciągu godzin, minut, a czasem wręcz sekund od zakończenia operacji. Świadomość tego, że przyczyniamy się naszymi działaniami do powrotu człowieka do zdrowia, jest motywująca. Daje siłę do pracy. Pozwala znieść wszystkie niewygody „chirurgicznego” trybu życia. Jak już mówiłem, my, chirurdzy, musimy umieć współpracować ze sobą, dlatego wydaje mi się, że jesteśmy lekarzami, z którymi najłatwiej się dogadać. Sądzę, choć oczywiście nie znam danych statystycznych, że na oddziałach chirurgicznych mniej jest kłótni i niesnasek niż wśród lekarzy innych specjalności. Po ponad dwudziestu latach pracy w tym zawodzie mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że dokonałem dobrego wyboru.

PS

Szekspirowski Makbet, który uwierzył przepowiedni, że nie może zginąć z ręki człowieka zrodzonego przez kobietę, został zabity przez Makdufa urodzonego przed czasem przez cesarskie cięcie. Widać, że w czasach Szekspira wyraźnie odróżniano poród siłami natury od przyjścia na świat drogą tak zwanej cesarki.

Czy wiecie, Szanowni Czytelnicy, dlaczego cesarskie cięcie (łac. sectio caesarea) nazywa się tak, jak się nazywa? Według niektórych źródeł jeden z cesarzy nakazał wydobywanie płodów przed pogrzebaniem ciężarnych kobiet, które zmarły. Niekoniecznie jednak stąd wzięła się nazwa zabiegu. Słowo „cesarz” pochodzi od przydomku rodowego Gajusza Juliusza Cezara, imperatora Rzymu. Za pierwszego cesarza uznaje się Oktawiana Augusta, przybranego syna Juliusza. Po nim kolejni władcy nazywali się cezarami, czyli cesarzami, nawet jeśli nie byli spokrewnieni z rodziną Cezara. Natomiast zabiegi, o jakich tu mowa, wykonywane były już wcześniej. Ich opisy znajdują się w źródłach staroindyjskich. Istnieją też dowody na to, że w starożytnym Egipcie i Rzymie płody wydobywano z ciał zmarłych matek wiele wieków przed Chrystusem. Skąd się zatem wzięło określenie „cesarskie”? Otóż uważa się, że jeden z przodków Gajusza Juliusza Cezara przyszedł na świat właśnie w ten sposób: został wyrwany z łona martwej matki i dlatego otrzymał przydomek Caesar. Łacińskie słowo caesar – lub caeson – można przetłumaczyć na język polski jako „wyprutek”. Czyli jest zupełnie odwrotnie! To nie cesarskie cięcie pochodzi od cesarza, ale cesarz od cięcia! Czyż to nie jest ironia losu? Czy to nie jest wręcz zabawne, że dumny przydomek tych, którzy chcieli się wywyższyć, przypisując sobie boskie pochodzenie, wszystkich na świecie cesarzy, kajzerów i carów pochodzi od słowa „wyprutek”? Początkowo cesarskie cięcia wykonywano wyłącznie w przypadku śmierci matki, później podejmowano podobne próby na matkach żywych przy trudnościach przy porodzie, ale zawsze kończyło się to śmiercią położnicy. Dopiero w czasach współczesnych dzięki rozwojowi technik chirurgicznych, aseptyki i antyseptyki udało się lekarzom osiągnąć to, że zarówno dziecko, jak i matka przeżywają ten zabieg. Za ojca współczesnego cięcia cesarskiego uważa się pracującego w Jerozolimie ginekologa-położnika – profesora Michaela Starka.

Gajusz Juliusz Cezar (100–44 p.n.e.)

Człowiek strzela, Pan Bóg kule nosi.

Przysłowie

Kiedyś, w czasie kolędy, ksiądz, który odwiedził nasz dom, zapytał nas o nasze zawody. Gdy powiedziałem, że jestem chirurgiem, chciał wiedzieć, czym się dokładnie zajmuję. Odpowiedziałem, że tak zwaną chirurgią miękką, czyli tkankami miękkimi, narządami jamy brzusznej i tak dalej. Rozmowa zeszła na nowotwory. Byłem wtedy jeszcze młody i z charakterystyczną dla tego wieku pewnością siebie, wierząc w możliwości własne i samej chirurgii, wyraziłem głębokie przekonanie, że większość nowotworów da się wyleczyć, o ile się je wcześnie wykryje. To oczywiście jest prawdą, że wcześnie wykryte nowotwory są w dużym stopniu uleczalne, ale dziś, po wielu, wielu latach, muszę przyznać, że wraz z upływem czasu pogłębiła się moja wiara we wszechmoc Boga, a nieco osłabła moja wiara we wszechmoc nauki.

Przyznałem się na początku, że jestem człowiekiem wierzącym. Dodam, że moja wiara jest dla mnie elementem codziennego życia – nie tylko prywatnego i domowego, ale też zawodowego. Wierzyłem i nadal głęboko wierzę w prawdziwość przypowieści o talentach z Ewangelii według św. Mateusza. Skoro Stwórca obdarzył mnie zdolnościami wystarczającymi do ukończenia Akademii Medycznej i dał mi sprawne palce, pozwalające skutecznie operować ludzi, to powinienem starać się wykorzystać ten przywilej, że mogę leczyć choroby – w tym nowotwory. Jeśli spotykam pacjenta w poradni, to przy należytej staranności i pamiętając o tym, że niezależnie od powodu wizyty muszę zachować tak zwaną czujność onkologiczną, mam szansę pomóc we wczesnym wykryciu choroby nowotworowej. Wiem też, jaką należy zaproponować diagnostykę, by to sprawdzić.

Oprócz noża chirurgicznego, talentu diagnostycznego i umiejętności leczenia tych chorób, którymi zajmuje się chirurgia ogólna, posługuję się w swej pracy również modlitwą. Jest ona dla mnie bardzo ważna i niezachwianie wierzę w jej sens, co spotyka się czasem z drwinami ze strony ateistów.

Znalazłem kiedyś w sieci mało znaną modlitwę o uzdrowienie, którą odmawiam przed szczególnie trudnymi operacjami. Pozwolę sobie podzielić się nią z Wami, Drodzy Czytelnicy.

MODLITWA O UZDROWIENIE

Jezu!

Boży Uzdrowicielu!

Okaż swą miłość i miłosierdzie nad chorym, w intencji którego się modlę i którego do Ciebie przyprowadzam w wierze, nadziei i miłości! Połóż swoje zranione ręce na nim, dotknij go i uzdrów!

Ufając w Twe słowa, że żywa woda wypłynie od wierzącego, kładę swoje ręce na tym chorym i modlę się z wiarą. Błagam Cię, ześlij Ducha Świętego, żywą wodę na niego tak, aby został w pełni uzdrowiony!

Przez rany swoje święte i krew przelaną na krzyżu uzdrów z choroby tego, którego Tobie, Panie, przedstawiłem!

Spraw, aby siła krzyża przepłynęła przez ciało chorego, aby mógł w pełni odzyskać zdrowie!

Przyprowadzam go, Panie, tutaj i stawiam przed Tym zranionym ciałem.

Przez swe rany uzdrów go, Panie!

Przez swe rany uzdrów go, Panie!

Przez swe rany uzdrów go, Panie!

Czuję Twoją siłę wpływającą w tego chorego i uzdrawiającą go.

Chwalę Ciebie, Panie, i dziękuję Tobie!

PS

Przysłowie będące mottem tego rozdziału wyraża tradycyjne przekonanie ludzi o tym, że niezależnie od działań, jakie podejmuje człowiek, i tak o wszystkim decyduje Stwórca. Jest w tym jednak pewien haczyk. Z jednej strony wierzymy w to, co o swoim ojcu powiedział nam Chrystus. Wierzymy w boską wszechmoc, w to, że wszystko, co się na ziemi dzieje, odbywa się za Jego wiedzą i zgodą. Sceptycy jednak pytają: skoro Bóg jest wszechmocny, to czemu pozwala na te wszystkie nieszczęścia? Czemu pozwala na to, by jakakolwiek kula dosięgnęła celu? Czemu pozwala na tyle cierpienia? Czemu odbiera ludziom dzieci, pozwalając, by umierały – i to nieraz na rękach rodziców?

No cóż, to są pytania o sens istnienia świata, jaki znamy. Osobiście uważam, że odpowiedź na te wątpliwości kryje się w Starym Testamencie i w opowieści o Adamie i Ewie. Nasi praprzodkowie wybrali wolność. Wybrali wolną wolę. O fizycznych aspektach istnienia wolnej woli napiszę w jednym z dalszych rozdziałów, tu chcę się skupić na innym zagadnieniu. Nawet jeśli opowieści o pierwszych rodzicach nie traktować historycznie – a współczesna teologia Kościoła katolickiego tak nam każe czynić – to wynika z niej, że mimo ostrzeżeń Boga skierowanych do pierwszych ludzi wybrali oni życie na własny rachunek, zgodne z własną wolą.

Obarczę cię niezmiernie wielkim trudem twej brzemienności, w bólu będziesz rodziła dzieci (Rdz 3,16).

[...] w trudzie będziesz zdobywał od niej [ziemi] pożywienie dla siebie po wszystkie dni twego życia. Cierń i oset będzie ci ona rodziła, a przecież pokarmem twym są płody roli. W pocie więc oblicza twego będziesz musiał zdobywać pożywienie, póki nie wrócisz do ziemi, z której zostałeś wzięty; bo prochem jesteś i w proch się obrócisz! (Rdz 3,17-19)

Bóg dał nam wolną wolę i musimy radzić sobie sami. Jeżeli strzelamy, nasze kule zabijają. Jeśli w czasie operacji popełnię błąd, człowiek, którego operuję, może umrzeć. Jeśli zaniedbamy swoje zdrowie, zgłosimy się za późno do lekarza albo nie zgłosimy się wcale, bo zawierzyliśmy znachorom czy jakimś zabobonom, na ratunek może nie być czasu. (Szacuje się, że w Polsce działa dziś ponad 100 tysięcy bioterapeutów, homeopatów, healerów, zielarzy, irydologów, hipnoterapeutów, radiestetów, magów i szamanów. Żeby założyć firmę zajmującą się paramedycyną, wystarczy ją tylko zarejestrować, a z usług takich firm skorzystało około 1,3 miliona ludzi!) Z powodu wyboru, jakiego dokonali Adam i Ewa, zjadając jabłko z drzewa poznania dobra i zła, odpowiadamy za siebie i odpowiadamy za swoich bliźnich. Bóg, obdarzywszy ludzi wolną wolą, nie zmienia decyzji podjętych przez człowieka, choć jest w mocy to robić. Czy więc nie ingeruje wcale w nasze życie? Czy każda kula dojść musi do celu? Co w czasie operacji zależy ode mnie, a co od Niego? Przecież my, chrześcijanie, wierzymy głęboko w to, że nie jesteśmy tu całkiem sami! Przecież modlimy się, prosząc Stwórcę o zdrowie, o ratunek! Czy to ma sens? Czy ma sens ta modlitwa o uzdrowienie?

Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej

ZAKOŃCZENIE

Dostępne w wersji pełnej

PRZYPISY

1 David L. Hough, Motocyklista doskonały. Droga do mistrzostwa, tłum. Anna Siecińska, Warszawa 2012.

2 Rtęć jest około 13,5 razy cięższa od wody, a to oznacza, jak łatwo można policzyć, że przy uszkodzeniu naczynia, w którym panuje ciśnienie skurczowe 120 milimetrów słupa rtęci, krew może tryskać na wysokość ponad 1,5 metra.

Copyright © 2018 by Wydawnictwo eSPe

REDAKTOR PROWADZĄCY: Michał Wilk ADIUSTACJA JĘZYKOWO-STYLISTYCZNA: Tomasz Barciszewski KOREKTA: Patrycjusz Pilawski REDAKCJA TECHNICZNA I PROJEKT OKŁADKI: Paweł Kremer ZDJĘCIE NA OKŁADCE: lenetsnikolai / Adobe Stock

NIHIL OBSTAT Przełożony Wyższy Polskiej Prowincji Zakonu Pijarów, L.dz. 120/18 z dnia 23 lipca 2018 r. O. Józef Matras SP, Prowincjał

ISBN 978-83-7482-920-5

Zamawiaj nasze książki przez internet: boskieksiążki.pl lub bezpośrednio w wydawnictwie: 12 413 19 21, [email protected]

Zainteresowanym bezpłatnie wysyłamy drukowany katalog. W formie pliku pdf dostępny jest on również do pobrania na stronie boskieksiążki.pl.

Wydawnictwo eSPe, ul. Meissnera 20, 31-457 Kraków.

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotował Karol Ossowski