Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Roger Federer. Biografia - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
29 lipca 2020
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Roger Federer. Biografia - ebook

Zajrzyj za kulisy życia i kariery tenisowego geniusza!

W wieku, w którym większość tenisistów już od dawna jest na sportowej emeryturze, Roger Federer zgotował swoim fanom comeback rodem z hollywoodzkich filmów. Szwajcar, jedna z najwybitniejszych postaci współczesnego sportu, pokazuje, że nie istnieją dla niego absolutnie żadne ograniczenia.

Rene Stauffer dzięki wyjątkowo bliskim relacjom z tenisistą burzy „czwartą ścianę” i pokazuje jego ludzką twarz. Z biografii wyłania się obraz człowieka, który z trudnego dziecka, karnie pielącego po swoich kolejnych wybuchach furii ogródek stał się oazą spokoju. Zaangażowanego w pomoc innym do tego stopnia, że peany na jego cześć pisze sam Bill Gates. Obraz perfekcjonisty, podczas tenisowych turniejów pracującego jak… szwajcarski zegarek.

Co ukształtowało tenisowego giganta? Jaki wpływ na rozwój jego talentu mieli rodzice? Jak radzi sobie z presją sukcesu, która towarzyszy mu od wielu lat? A wreszcie: jak to możliwe, że mimo niebotycznych sukcesów pozostaje gościem, z którym chciałbyś wyskoczyć po pracy na piwo?

Poznajcie historię Rogera Federera opowiedzianą tak dogłębnie i ujmująco jak nigdy dotąd.

Kategoria: Biografie
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8129-678-6
Rozmiar pliku: 2,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Słowo wstępu

W momencie ukazania się oryginalnego niemieckiego wydania tej książki minęły prawie 23 lata, odkąd po raz pierwszy ujrzałem na korcie Rogera Federera na własne oczy. Były to lata pełne superlatywów i peanów wznoszonych pod jego adresem, pozwalające 15-latkowi stać się mężczyzną, który po i tak niesamowitych już sukcesach dokonał jeszcze bardziej niewiarygodnego comebacku. Czasami mam wrażenie, że to jakaś bajka, że miałem szczęście towarzyszyć tej wyjątkowej karierze tak długo i z tak bliska, jak to tylko możliwe dla dziennikarza. Choć tak naprawdę na początku obrałem zupełnie inny kierunek, a tenis był dopiero moją drugą miłością.

Pierwszą był hokej, a doszło do tego, zanim jeszcze odkryłem klub tenisowy Weinfelden z jego trzema kortami położonymi obok browaru i strumyka, osłoniętymi przez murki i zarośla. Sprawiający światowe wrażenie obiekt – tenis był wówczas jeszcze sportem wyłącznie dla pięknych i bogatych – zadziałał na mnie z magiczną mocą przyciągania, którą potęgował fakt, że sam nie mogłem go trenować. Od wczesnej młodości należałem do klubu hokeja na lodzie, a według moich rodziców członkostwo w dwóch klubach jednocześnie nie wchodziło w grę. Dlatego też ja i mój brat Kurt chodziliśmy na lodowisko, a Jeannine, moja starsza siostra, udzielała się w klubie tenisowym.

Dzięki niej miałem jednak – luźny, bo luźny – związek z tenisem i klubem oraz pretekst, żeby go odwiedzać. Coraz częściej wkradałem się na betonowe stopnie niewielkiej trybuny mieszczącej się na dachu klubowego budynku. Najpierw tylko gdy grała moja siostra, bo przecież nikt by mnie w takim momencie stamtąd nie wyrzucił, ale potem również wtedy, kiedy chciałem obejrzeć innych grających amatorów. Zafascynowany próbowałem zrozumieć ich zagrania i wyobrażałem sobie, że kiedyś sam znajdę się tam na dole i będę odbijał piłki.

Siostra musiała wyczuwać moją tęsknotę. Od czasu do czasu pożyczała mi jedną ze swoich starych rakiet i na dziedzińcu przed domem odbijałem piłki od ściany. Z niewielkiej odległości, jedno odbicie po drugim, aż puls mi szalał, pot lał się strumieniami, a mama wołała mnie na kolację. Rakieta była wspaniałym okazem – wykonana ze szlachetnego, lśniącego drewna, firmowana przez niejakiego Stana Smitha.

Stan Smith? Wtedy było to dla mnie tylko nazwisko, ale takie które rozbudzało moją fantazję. Co wiedziałem w tamtym momencie o świecie tenisa? Nic. Był to czas czarno-białych telewizorów, transmisje sportowe należały do rzadkości, a jeśli już się pojawiały, pokazywano raczej piłkę nożną, narciarstwo, a niekiedy boks. Cóż to były za czasy, gdy cała rodzina spotykała się w jednym pokoju, by mimo senności śledzić, czy może tym razem Cassius Clay zostanie trafiony… Również w gazetach praktycznie nie było miejsca na tenis, w przeciwieństwie do piłki nożnej, hokeja na lodzie, narciarstwa czy Formuły 1.

Nie wiem dokładnie, kiedy po raz pierwszy zobaczyłem telewizyjne migawki z Wimbledonu. Doskonale jednak pamiętam, że kort centralny ze swoimi pełnymi trybunami, idyllicznym, dostojnym parkiem i atmosferą natychmiast mnie zafascynował. Ta sceneria zadziałała na mnie jak objawienie: a więc jednak tenis jest ważny, ma swoich wyznawców, a nawet miejsca kultu. Wimbledon był dla mnie jak katedra, z tysiącami ludzi, którzy – jak ja w klubie Weinfelden – w skupieniu i z fascynacją śledzili lot piłek i walkę pomiędzy dwoma samotnymi przeciwnikami.

Na spokojnych, wypielęgnowanych obiektach sportowych, na których organizacja działała bez zarzutu, a wszystko było na swoim miejscu, dwójka wyjątkowych ekspertów, prezentując sprawność, taktykę, wyczucie piłki, wytrzymałość, siłę nerwów, spryt i postawę fair play, pojedynkowała się za pomocą piłki i rakiet na oczach zafascynowanych widzów. Był to dla mnie rzut oka na świat, o którego istnieniu nie wiedziałem. Przeżyć Wimbledon, choćby raz, myślałem sobie. Kiedy lata później zostałem dziennikarzem sportowym, moja pierwsza relacja nosiła tytuł Bogowie tenisa nadciągają do swojej świątyni.

Klub tenisowy Weinfelden ustąpił tymczasem miejsca osiedlu domków jednorodzinnych i został wypchnięty na obrzeża miasta. Czy siedząc w pojedynkę na betonowych stopniach, mogłem przypuszczać, że moim powołaniem będzie obserwowanie z boku, co dzieje się na korcie, że tenisowa karuzela stanie się również moim światem, a turnieje wielkoszlemowe moją drugą ojczyzną? Czy mogłem sobie wyobrazić, że szwajcarski tenis wkrótce ogarnie fala sukcesu, która poniesie i mnie? Że gdzieś w RPA właśnie nawiązuje się relacja, dzięki której pojawi się najbardziej utytułowany sportowiec w Szwajcarii, a ja sam będę miał szczęście przyglądać się z bliska jego rozwojowi – i to na stopie zawodowej – już od czasów juniorskich?

Kiedy na początku lat 80. zaczynałem pisać o tenisie, z fascynacją śledziłem, jak John McEnroe, Boris Becker i Stefan Edberg zostawali mistrzami na trawiastych kortach Wimbledonu i odbierali złote trofea. Gdy w 1985 roku Heinz Günthardt – rok przed bajecznym Wimbledonem Beckera – przedarł się do ćwierćfinału, był to dla Szwajcarii czas rozkwitu, a dla mnie jako reportera naprawdę wielka rzecz. Federer miał wtedy prawie cztery lata. Moje najśmielsze marzenia w tamtym czasie kończyły się na próbach wyobrażenia sobie, jak byłoby pięknie, gdyby Szwajcar znalazł się w Top10 i/lub zdołał dotrzeć do finału turnieju wielkoszlemowego. Choćby raz, i mógłby w nim nawet przegrać…

Jak mógłbym przypuszczać, że pojawi się mój rodak, który na największych Kortach Centralnych będzie triumfował, wzruszał do łez i znajdował się w centrum uwagi? I że do tego będzie jedną z najmilszych osób, jakie kiedykolwiek spotkałem?

Wtedy zaczął się helwecki tenisowy cud. Günthardt, który z powodu przewlekłej kontuzji stawu biodrowego musiał przerwać singlową karierę w wieku 27 lat, był pionierem, wybudził tenis w Szwajcarii z głębokiego snu. Później pojawił się Jakob Hlasek, który pod koniec lat 80. jako pierwszy Szwajcar dostał się do Top 10 i uczestniczył w turnieju Masters. Następny był Marc Rosset, mistrz olimpijski z 1992 roku, który wraz z Hlaskiem wdarł się do finału Pucharu Davisa i został pierwszym szwajcarskim półfinalistą turnieju wielkoszlemowego. W 1997 roku, dzięki 16-letniej wówczas Martinie Hingis, Szwajcaria dołączyła do krajów, których reprezentanci triumfowali w turnieju wielkoszlemowym. W grze pojedynczej wygrała pięć imprez tej rangi i została najmłodszym numerem 1 w tenisie.

A w końcu pojawił się on. Federer. Największy sportowiec, jakiego miał – i pewnie kiedykolwiek będzie miał – nasz mały kraj, i najlepszy ambasador, jakiego można sobie tylko wyobrazić. To, że za sprawą jego siły przyciągania w Szwajcarii pojawił się trzeci triumfator turnieju wielkoszlemowego, Stan Wawrinka, wydaje się niemal surrealistyczne.

Niniejsza biografia jest moją drugą książką o Federerze. Das Tennisgenie (Tenisowy geniusz) została wydana w 2006 roku, była wielokrotnie uzupełniana, tłumaczona i zmieniana. Najnowsza wersja kończy się na jego 17. tytule wielkoszlemowym, zdobytym w 2012 roku. Im więcej czasu mijało od tamtego momentu, tym bardziej klarowne stawało się, że kolejnym dużym rozdziałem będzie koniec jego kariery.

Ale również bogowie tenisa musieli być pod wrażeniem wytrwałości Federera. I tak oto w wieku, w którym większość zawodników już dawno zakończyła karierę, podarowali mu comeback, jakiego sam Roger nie mógłby sobie nawet wyobrazić, raz jeszcze pozwalając mu na osiągnięcie niewiarygodnych sukcesów i na napisanie tenisowej historii na nowo. Dali mi tym samym motywację i materiał do stworzenia od nowa biografii Federera, bo wiadomo było, że jeden albo dwa nowe rozdziały nie wystarczą, by sprostać opowieści o jego karierze, życiu, a także roli, jaką odgrywa w tenisie. Zbyt wiele zdarzyło się w trakcie tych dziesięciu lat i da się to przeanalizować i uporządkować dużo klarowniej. Zbyt piękna i cudowna była historia jego powrotu.

Swoją otwartością i przystępnością Federer zawsze ułatwiał i uprzyjemniał pracę mnie i moim kolegom. Dzień po dniu, turniej po turnieju wzbogacał codzienność wielu ludzi, odnosząc niepowtarzalne sukcesy, a także prezentując człowieczeństwo, uczciwość i cierpliwość. Moje podziękowanie kieruję przede wszystkim do niego – nawet jeśli w ostatnim czasie nie brał czynnego udziału w tworzeniu tej biografii. Ale on albo robi coś z pełnym zaangażowaniem, albo wcale. Dzięki tej prostolinijności praca z nim jest tak przyjemna. Podziękowanie składam również jego rodzicom, Lynette i Robbiemu, a także Severinowi Lüthiemu, Pierre’owi Paganiniemu i Tony’emu Godsickowi, który podobnie jak Federer wszystko traktuje ze szczyptą humoru. Dziękuję też moim współtowarzyszom wyjazdów, dzięki którym te wszystkie tygodnie, miesiące i lata na tenisowym korcie stały się niezapomnianymi podróżami. W szczególności Simonowi Grafowi, Heinzowi Günthardtowi i Danielowi Huberowi, którzy byli dla mnie wsparciem także w trakcie tworzenia tej książki. Moje podziękowania wędrują też do niezliczonych rozmówców i osób, z którymi przeprowadzałem wywiady i które były gotowe podzielić się ze mną swoim doświadczeniem i wiedzą. Dziękuję również wydawnictwu Piper, szczególnie Anne Stadler, Angeli Gsell i Steffenowi Geierowi. Na koniec największe podziękowania kieruję do mojej wspaniałej rodziny, Eni i Jessiki, które bez słowa skargi akceptowały to, że często pakuję walizkę tuż po tym, gdy niewiele wcześniej ją rozpakowałem, bym mógł znów podążyć śladem Federera.

Müllheim, luty 20193 Niedoszły Australijczyk

Comeback Federera ma się odbyć w Australii, gdzie każdego roku w styczniu rozpoczyna się tenisowy sezon, a po dwóch tygodniach mniejszych imprez odbywa się Australian Open, pierwszy wielkoszlemowy turniej. Okoliczności i lokalizacja są odpowiednie, bo właśnie z tym miejscem Roger jest szczególnie związany. Niewiele brakowało, by jako 13-latek wraz z rodziną przeniósł się do Sydney – co równie dobrze mogłoby oznaczać, że świat tenisa, jeśli w ogóle, podbiłby nie jako Szwajcar, ale jako Australijczyk. Nieźle by to brzmiało: „Please welcome: Roger Federer from Australia…”.

Fakt, że ostatecznie nie doszło do przeprowadzki, zawdzięczają programowi o nazwie Entscheidungsmethodik z St. Gallen. Mowa tu o systemie, który został wdrożony w kantonie St. Gallen, rodzinnym regionie Roberta Federera. Wskazuje on, w jaki sposób odnaleźć właściwe rozwiązanie w trudnej sytuacji. A w takim właśnie położeniu w 1995 roku znajdowali się on i jego żona Lynette, ponieważ 48-letniemu wówczas laborantowi chemicznemu złożono ofertę pracy w Australii. „Pociągała mnie wizja życia w Sydney. Zwłaszcza że to jedno z najpiękniejszych miast na świecie” – opowiada z błyskiem w oku. Wcześniej przez trzy miesiące pracował w Melbourne i z Australii wrócił zachwycony.

Robert Federer podróżowanie miał we krwi. Swoją przyszłą żonę poznał w Johannesburgu w RPA, dokąd rzuciło go w latach 70. i gdzie oboje pracowali w szwajcarskim przedsiębiorstwie chemicznym Ciba-Geigy. Później, gdy mieszkali już w Szwajcarii, jego służbowe wyjazdy – specjalizował się w produkcji papieru – z ramienia tego samego przedsiębiorstwa wiodły go przez pół świata, w szczególności do Afryki, na Bliski Wschód i do Australii.

Roger miał 13 lat, jego siostra Diana 15. Rodzice zdążyli ich już zachwycić planami związanymi z Australią. Dianę, która uwielbiała konie, wabili tym, że mogłaby mieć własne zwierzę. Rogera kręciła przygoda, pociągało go nieznane, nowe.

Ale właśnie – system Entscheidungsmethodik z St. Gallen. „Na jego podstawie oceniliśmy różne kryteria pod kątem ich ważności i na koniec otrzymaliśmy wynik – opisuje procedurę ojciec. – Granica była bardzo cienka. Jednego dnia opowiadaliśmy się za wyjazdem do Australii, następnego już nie. To całe rozważanie za i przeciw trwało około czterech tygodni”. „To była jedna z tych decyzji pół na pół” – potwierdza Lynette. Koniec końców doszli do wniosku, że korzystniej będzie, jeśli zostaną w Szwajcarii. Decydujące okazały się dwa czynniki: środowisko i perspektywy gry w tenisa dla Rogera. W Sydney musieliby zaczynać wszystko od początku, a poza tym wyjazd oznaczałby zerwanie kontaktu z większością dotychczasowych znajomych. „Kiedy ma się 50 lat lub więcej, nie tak łatwo nawiązuje się przyjaźnie – dzieli się swoimi przemyśleniami ojciec Federera. – Wartościowe relacje masz z ludźmi, których znasz już od dawna, z którymi studiowałeś lub wspólnie wychowywałeś dzieci”.

Decydujące było także pytanie, czy Roger miałby w Australii tak samo dobre możliwości gry w tenisa jak w Szwajcarii. „Nie orientowaliśmy się w tamtejszej sytuacji, ale wiedzieliśmy jedno: w Bazylei miał idealne warunki, z Peterem Carterem w roli trenera i wsparciem Szwajcarskiego Związku Tenisowego – wspomina Robert. – Do tego dochodził jeszcze fakt, że w Szwajcarii odbywały się turnieje dla wszystkich kategorii wiekowych, co było po prostu idealne. Roger był już wtedy mistrzem kraju do lat 14”.

„Myślę, że podjęliśmy właściwą decyzję – mówi Lynette. – Roger robił w tamtym czasie ogromne postępy w tenisie i był bardzo dobrze prowadzony przez sztab trenerski. Poza tym mieliśmy sympatyczne grono przyjaciół. Większość z nich była Szwajcarami, ale część poznaliśmy jeszcze w RPA. Nie daliby rady odwiedzać nas co parę miesięcy, gdybyśmy zamieszkali w Australii”.

Gdy przekazali decyzję dzieciom, okazało się, że to dla nich dramat. „Ciągle nas pytały: »Dlaczego nie jedziemy, dlaczego?« – wspomina ojciec. – Rogerowi zawalił się świat i ciągle płakał”.

W ramach pocieszenia i rekompensaty za pozostanie w kraju latem 1995 roku rodzina Federerów pozwoliła sobie na urlop w Australii. Rozpoczęli go od Sydney, gdzie ojciec pracował już kiedyś przez trzy miesiące. Stamtąd udali się na północ, do Parku Morskiego Wielkiej Rafy Koralowej. Roger był zachwycony Sydney i umieścił je nawet na liście swoich ulubionych miast. Czy już wtedy przypuszczał, że kilka lat później znajdzie tu miłość swojego życia?

To, że Australia stała mu się tak bliska, wiązało się też z faktem, iż pochodził stamtąd Peter Carter, jego najważniejszy trener z czasów juniorskich. Za sprawą tego zawsze miłego i skromnego byłego tenisisty z miasteczka Nuriootpa w Barossa Valley, położonego niedaleko Adelajdy, został najlepszym na świecie juniorem i wskoczył do pierwszej pięćdziesiątki światowego rankingu.

Choć w 2001 roku już ze sobą nie współpracowali, informacja o jego śmierci była dla Federera szokiem. Australijczyk, który został właśnie wtedy kapitanem szwajcarskiej ekipy Pucharu Davisa, zginął tragicznie 1 sierpnia, krótko przed 37. urodzinami, w trakcie podróży poślubnej w RPA. Razem ze swoim przyjacielem podróżował land roverem w pobliżu Parku Narodowego Krugera. Żona Cartera, Silvia, Szwajcarka, była w samochodzie jadącym jako pierwszy. „Nasz przyjaciel musiał wyminąć nadjeżdżający z naprzeciwka minibus, który wykonując ryzykowny manewr wyprzedzania, jechał prosto na nas” – opisywała wypadek. Przy próbie uniknięcia kolizji kierowca stracił kontrolę nad pojazdem, samochód przebił poręcz na moście i spadł trzy metry, dachując.

Śmierć Cartera jeszcze bardziej umocniła związek Federera z Australią. Zaczął zapraszać jego rodziców, Boba i Dianę, na Australian Open. Gest ten stał się już tradycją. Australijski i szwajcarski team Pucharu Davisa umówiły się, że podczas swoich spotkań będą walczyć o tak zwany Puchar Petera Cartera.

Obejmujące cały kontynent państwo zafundowało Federerowi wiele rozczarowań, choć przeżył tam też sporo przełomowych momentów. W 1998 roku jako junior wygrał w Australii swój pierwszy turniej, rozgrywany w stanie Wiktoria. Zaraz potem w juniorskim Australian Open awansował do półfinału, w którym uległ jednak swojemu rówieśnikowi Andreasowi Vinciguerrze, mimo że miał meczbola. Szwed uchodził za wyjątkowy talent, nigdy jednak nie zdołał wedrzeć się do czołówki w zawodowym tenisie.

Od tamtego momentu Federer musiał mierzyć się w Australii przede wszystkim z rozczarowaniami. Jak choćby wtedy, gdy nie przebrnął kwalifikacji do Australian Open w 1999 roku albo gdy rok później we łzach żegnał się z igrzyskami olimpijskimi w Sydney. W swym najlepszym do tego czasu turnieju w życiu, wciąż jeszcze będąc nastolatkiem, od razu miał dwie szanse na zdobycie medalu. Najpierw przegrał jednak w półfinale z Tommym Haasem, a później także mecz o brąz z Francuzem Arnaudem Di Pasquale’em.

Pobyt w Sydney w 2000 roku był dla niego pamiętny także z przyjemniejszych powodów. To właśnie tam, przy okazji turnieju olimpijskiego, zbliżył się do starszej o trzy lata Miroslavy Vavrinec, również należącej do szwajcarskiego teamu, która potem stała się najważniejszą osobą w jego życiu. Rok później w Australii swój największy dotychczasowy sukces świętował u boku innej kobiety, kiedy to ze starszą o rok Martiną Hingis, najmłodszym numerem 1 kobiecego tenisa, triumfował w Pucharze Hopmana.

Tym bardziej przykra była dla niego podróż do Melbourne jesienią 2003 roku, gdy – jako świeżo upieczony zwycięzca Wimbledonu – razem ze szwajcarskim teamem na Puchar Davisa w półfinale trafił na Australię. Był w znakomitej formie i w tych zawodach miał za sobą dziesięć zwycięstw i 31 wygranych setów z rzędu, kiedy na Rod Laver Arena prowadził z Lleytonem Hewittem 7:5, 6:2, 5:3 i serwował, a mimo to przegrał i Szwajcaria odpadła. Federer był wstrząśnięty. Lot powrotny do Europy stał się jednym z najdłuższych w jego życiu. „W samolocie czułem się wykończony. Wszystko mnie bolało”.

Prawdopodobnie nie uważał wtedy za możliwe, że jego przyszłe triumfy w Melbourne znacznie przeważą tę gorzką porażkę. Albo że kilka miesięcy później, 30 stycznia 2004 roku, na tym samym korcie padnie na kolana po zwycięstwie w półfinale Australian Open nad Juanem Carlosem Ferrero, wiedząc, że po raz pierwszy zostanie numerem 1 w rankingu ATP. Że dwa dni później pobije w finale Marata Safina i zdobędzie swój drugi wielkoszlemowy tytuł. Że w tym samym miejscu odniesie jeszcze niezliczone ważne zwycięstwa i sięgnie po wielkoszlemowe puchary. I że to tutaj w jego karierze, w wieku 35 lat, nastąpi kolejny nieoczekiwany zwrot.4 Cudowna przemiana

Na tle innych metropolii świata Perth uchodzi za najbardziej odosobnioną. Gdy spogląda się nocą na to leżące w zachodniej Australii miasto, mieni się ono jak diament na pustkowiu. Puchar Hopmana, który odbywa się tutaj od 1988 roku, też nie jest raczej pępkiem tenisowego świata – to turniej pokazowy z udziałem reprezentacji ośmiu krajów, składających się z tenisistki i tenisisty, w którym chodzi przede wszystkim o „rozegranie się” przed zbliżającym się Australian Open. Nie są w nim przyznawane punkty do rankingów WTA i ATP, za to już przed rozpoczęciem zmagań wiadomo, że każde z uczestników może zagrać co najmniej po trzy single i miksty. Mimo jego nieoficjalnego formatu kochająca sport lokalna społeczność uwielbia ten turniej.

Fakt, że Federer wybrał akurat to miasto na miejsce swojego comebacku w styczniu 2017 roku, ma sens. Nie potrzebuje teraz punktów, ale przede wszystkim „ogrania”. Perth przyjmuje go tak, jak tylko spragnione sportowej gwiazdy miasto mogłoby go przyjąć. „To było jak państwowa wizyta ważnego polityka” – opowiada australijskiej dziennikarce. Powitania, przemowy, policyjne eskorty – będący pod wrażeniem tego obezwładniającego zainteresowania Federer decyduje, że jego pierwszy trening będzie otwarty dla publiczności. Sześć tysięcy fanów nadciąga do Perth Arena, by śledzić, jak po raz pierwszy od 15 lat Roger odbija kilka piłek w ich mieście. Wtedy nie miał jeszcze na koncie zwycięstw w turniejach wielkoszlemowych i nie zwracając raczej niczyjej uwagi, reprezentował Szwajcarię w Pucharze Hopmana wraz ze swoją dziewczyną, a późniejszą żoną Miroslavą Vavrinec.

Kiedy 2 stycznia 2017 roku Federer rozpoczyna turniej, na trybunach pojawia się 13 600 widzów. To rekord imprezy. Kibice witają go owacją na stojąco na jego pierwszym meczu od półfinału w Wimbledonie, który odbył się 177 dni wcześniej. Federer zdecydowanie wygrywa z Anglikiem Danielem Evansem i razem ze swoją partnerką Belindą Bencic pokonuje Wielką Brytanię 3:0. Także w meczu przeciwko Alexandrovi Zverevowi, z którym przegrywa po trzech rozstrzygniętych w tie-breaku setach, oraz po wyraźnym zwycięstwie z Richardem Gasquetem, pokazuje, że dobrze wykorzystał przerwę od gry. „To było idealne przygotowanie przed Australian Open” – podsumowuje. Rywalizował z trzema różnymi typami zawodników i jest bardzo zadowolony ze swoich występów. To, że on i Bencic nie zdołali sięgnąć po zwycięstwo grupowe i awansować do finału, jest drugorzędne.

W Melbourne mieszka w tym samym hotelu, w którym przed rokiem w łazience nabawił się kontuzji kolana – ale nigdy nie był przesądny. Zgiełk podczas turnieju wielkoszlemowego jest potężny, wakacyjna atmosfera i luz z Perth uleciały. Dla Federera wiele rzeczy stanowi nowość. Nagle nie jest już uznawany za jednego z głównych faworytów, a w oficjalnym programie turnieju krótka informacja o nim zostaje zamieszona na tej samej stronie co wzmianki o pięciu innych zawodnikach. Za nim pół roku bez turnieju zaliczanego do rankingu ATP, a dla zawodowych tenisistów to wieczność. Spadł na 17. miejsce, na liście rozstawionych zajmuje też tę odległą, niecodzienną dla niego pozycję i ma odpowiednio niełatwą drabinkę.

Gdyby turniej miał przebiegać bez niespodzianek, już (o to tutaj chodzi) od trzeciej z siedmiu rund mógłby grać wyłącznie z tenisistami z pierwszej dziesiątki rankingu. Jego mocny występ w Pucharze Hopmana podkręcił atmosferę wokół niego. Rod Laver, najsłynniejsza australijska legenda tenisa, daje się ponieść emocjom i prognozuje: „Jeśli Federerowi wszystko dobrze pójdzie, może zdobyć tytuł”. To wypowiedź, która sprawiła, że wielu zaczęło wątpić w odpowiedzialność za słowo tego uprzejmego człowieka.

Federer zwyczajnie się cieszy, że występuje w Melbourne w roli zawodnika. Zapytany o losowanie, które gazeta „Melbourne Age” określiła jako „Highway to hell”, zaskakuje odpowiedzią: „To dobre losowanie, bo znalazło się w nim moje nazwisko”. Niepewność, na co go stać, sprawia, że jest bardziej nerwowy niż zwykle, za to ma znacznie mniejsze oczekiwania. „Byłoby pięknie, gdyby udało mi się awansować do ćwierćfinału – mówi. – Półfinałów nie mogę sobie jeszcze stawiać za cel”. To sukces, że w ogóle pojawił się na starcie.

Te niecodziennie niskie oczekiwania potwierdza Severin Lüthi: „Obojętnie, jak potoczy się ten turniej: jesteśmy po prostu szczęśliwi z przebiegu ostatnich miesięcy. Nie możemy jeszcze mówić o zdobyciu tytułu”. Ponieważ rok temu Federer był tu w półfinale, w przypadku wczesnej porażki spadnie w rankingu i pożegna się z Top 30. Lüthi potrafi sobie dokładnie wyobrazić, co by się wtedy działo: „Znowu by mówili: »Nie zdążył się wycofać«”. Ale trener wierzy w Federera: „Technicznie to znów ten sam Roger, potrafił odtworzyć każde ze swoich uderzeń”.

Nie widać tego jednak na samym początku turnieju. Federer startuje w przypominającym umaszczenie zebry białym, nieregularnie prążkowanym T-shircie. Sprawia wrażenie niespokojnego, a według „Daily Mail” wygląda jak migający ekran telewizora. Jego pierwszym przeciwnikiem jest jeden z niewielu w stawce zawodników starszych od niego, austriacki kwalifikant Jürgen Melzer. Tenisista raptem numer 300 na świecie. Mecz rozgrywany w poniedziałkowy wieczór rozpoczyna się dla Rogera alarmująco: traci pierwsze cztery punkty, wszystkie z powodu piłek, które zagrywa nieczysto, krawędzią rakiety – wszystko to przez nerwy. Rozkręca się burzliwy pojedynek, który jednak Federer ostatecznie wygrywa 7:5, 3:6, 6:2, 6:2. „Byłem spięty. Musiałem się dopiero wyluzować” – mówi potem. Zdaje się tak szczęśliwy i wdzięczny, że znów może zagrać w turnieju, że nawet porażka byłaby zadowalająca. „To nie są odczucia, jakich chciałby doświadczać tenisista. Muszą zniknąć tak szybko, jak to możliwe” – przyrzeka.

W środę czeka go pojedynek z kolejnym kwalifikantem, Amerykaninem Noahem Rubinem, tym razem numerem 200 w rankingu. I znów nie jest łatwo. W trzecim secie Federer musi bronić dwóch piłek na 2:6, ale dzięki swojemu doświadczeniu wygrywa 7:5, 6:3, 7:6. I tak oto rozgrzewkę ma już za sobą. W kolejnej rundzie trafia na Tomáša Berdycha, gracza z Top 10, z którym przegrywał już sześciokrotnie. Federer sam stwierdza: „Muszę się podnieść, i to szybko”.

I dokładnie tak się dzieje, w cudowny niemal sposób. Powracający po długiej przerwie Roger w obliczu niebezpieczeństwa, jakie stanowi dla niego Berdych, przemienia się z nieudacznika w magika. Jego czar nagle powraca. Nie daje Czechowi żadnych szans, zwycięża 6:2, 6:4, 6:4, w ciągu 90 minut zagrywa 40 winnerów. Natychmiast powraca mu pewność siebie – to zwycięstwo jest sygnałem, którego potrzebował. Nadal to potrafi. Ciągle jeszcze jest w stanie pokonać nawet topowych graczy, i to wyraźnie, jak za swoich najlepszych czasów.

W meczu 1/8 finału z Keiem Nishikorim, numerem 5, rozkręca się na tyle, że wygrywa w pięciu setach, potwierdzając w ten sposób, że również jego ciało znów jest odpowiednio przygotowane do ambitnych zadań. „Gra w cwany sposób – chwali go Michael Chang, trener Nishikoriego. – Głęboko w środku ma świadomość, że jest mistrzem, który może wygrać wszędzie”.

Wtedy nagle zaczyna się trząść turniejowa drabinka. W ćwierćfinale Federer spotyka się nie, jak oczekiwano, z mocnym Andym Murrayem, ale outsiderem Mischą Zverevem, który atakami przy siatce nieustannie wyprowadzał w pole szkockiego lidera rankingu. Federera to nie dotyczy. Jest czujny w stosunku do leworęcznego Niemca i zasypuje go uderzeniami mijającymi przy siatce tak często, że z pewnością rywalowi kręci się w głowie. Tym samym Roger jest w półfinale, wyrównuje swe osiągnięcie sprzed roku i zapobiega potężnemu spadkowi w rankingu. Jego gra przerasta wszystkie oczekiwania.

Turniej jest tymczasem gorszy dla jego zeszłorocznego pogromcy Novaka Đokovicia, który niespodziewanie odpada w drugiej rundzie z Uzbekiem Denisem Istominem. W półfinale Federer mierzy się za to z innym starym znajomym, rodakiem Stanem Wawrinką, który pod skrzydłami szwedzkiego trenera Magnusa Normana stał się mistrzem. To z nim w Pekinie w 2008 roku w turnieju deblowym zdobył złoty medal. Pochodzący z zachodniej części Szwajcarii zawodnik, będący numerem 4 na świecie, nie tylko wyraźnie wyprzedza Federera w rankingu, ale w latach 2014, 2015 i 2016, w przeciwieństwie do Rogera, sięgał po tytuł wielkoszlemowy, najpierw tutaj, w Melbourne, potem w Paryżu i w końcu w Nowym Jorku. Wawrinkę uznaje się już za numer 1 w Szwajcarii.

Drugi raz dwóch Szwajcarów walczy o miejsce w finale wielkoszlemowego turnieju; za pierwszym, podczas US Open w 2015 roku, wyraźnie zwyciężył Federer. Także w Melbourne wygrywa dwa pierwsze sety, ale potem dzieje się coś dziwnego: Wawrinka ze łzami w oczach opuszcza kort, jest rozczarowany, czuje ból w lewym kolanie. Potem wraca jednak odmieniony, w 20 minut wygrywa trzeciego seta i zdobywa też czwartego. Teraz to Federer opuszcza kort. Już od kilku dni bolą go przywodziciele lewej nogi.

„Spotkałem się ze ścianą, której obawiałem się już od dłuższego czasu” – pomyślał w tamtym momencie, o czym opowiada później. Udaje mu się jednak przez nią przebić. Dzięki doświadczeniu i mentalności zwycięzcy zyskuje przewagę. W piątym secie broni dwóch piłek na przełamanie, na koniec wygrywa 7:5, 6:3, 1:6, 4:6, 6:3 i tym samym jest w finale – po raz pierwszy od siedmiu lat w Melbourne, jako 35-latek i w swoim pierwszym turnieju rozegranym od pół roku.

„To potwierdzenie tego wszystkiego, czego dokonałem w ciągu ostatnich 12 lat – mówi w euforii. – Moja praca z Pierre’em Paganinim zawsze była ukierunkowana na długą karierę”. W tamten czwartek jeszcze nie zna rywala, z którym zmierzy się w finale. Wyłoni go dopiero piątkowy pojedynek pomiędzy Rafaelem Nadalem i Grigorem Dimitrowem. Ich półfinał, całe pięć setów, Federer będzie śledził razem ze swymi trenerami Ivanem Ljubičiciem i Severinem Lüthim, by wyciągnąć cenne wnioski. Bułgar zawsze grał podobnie do Rogera i teraz do końca dotrzymuje kroku Hiszpanowi, ale ostatecznie przegrywa. Gdy tego wieczoru Nadal awansuje w końcu do finału, Federer razem ze swoimi trenerami, bystrymi tenisowymi analitykami, rozpracowuje go w głowie już od kilku godzin.5 Laver i inne legendy

Australia fascynuje Federera nie tylko dlatego, że kiedyś omal do niej nie wyemigrował. Ceni również jej bogatą tenisową historię oraz fakt, jak duże znaczenie ma tam ten sport. Wcześnie dostrzegł, że ten kraj wydał nieproporcjonalnie wielu legendarnych mistrzów, i robi to nadal. Z początku liczni australijscy zwycięzcy turniejów wielkoszlemowych i triumfatorzy Pucharu Davisa byli dla niego tylko nazwiskami i niewyraźnymi czarno-białymi obrazami, które wyryły się w historii jego dyscypliny i które podziwiał: Rod Laver, Roy Emerson, Ken Rosewall, John Newcombe, Neale Fraser, Lew Hoad, Frank Sedgman, Ashley Cooper, Tony Roche… Z biegiem lat jednak osobiście poznawał coraz więcej tych ważnych figur, co jeszcze bardziej wzbudzało jego podziw i zainteresowanie.

Jak wiele znaczy dla Federera historia australijskiego tenisa, odzwierciedla jego przedmowa zamieszczona w wydanej w 2013 roku biografii Roda Lavera. „Jeśli naprawdę kochasz dyscyplinę, którą uprawiasz, musisz poznać jej historię, by móc zrozumieć, w jaki sposób stała się dokładnie taka, jaką znasz dzisiaj” – napisał na początku. Federer opowiada o swoim pierwszym spotkaniu z Laverem, do którego doszło kilka dni przed finałem Australian Open w 2006 roku; Szwajcar zmierzył się wtedy z Marcosem Baghdatisem, a Laver wręczył Rogerowi przechodni Puchar Normana Brooksa za wygranie singla mężczyzn. Ów moment do tego stopnia poruszył Federera, że na oczach wszystkich wybuchnął płaczem.

„Poczułem wtedy namacalnie wagę tej chwili i zdałem sobie sprawę, jakim jestem szczęściarzem, że puchar wręcza mi osobiście Rod” – wspomina. Jego ówczesnym trenerem był inny triumfator turniejów wielkoszlemowych z Australii, Tony Roche. Przyjaźnił się z Laverem i umówili się, że Federer spotka się z nim kilka razy podczas turniejów, by bliżej się poznali. W trakcie długich wieczorów Roche opowiadał mu historyjki i anegdoty z czasów, gdy „Aussies” rządzili tenisowym światem. Fakt, że osobiście poznał Lavera i zauważył, że mają ze sobą trochę wspólnego („Na początku kariery obaj byliśmy nieśmiali”), okazał się dla Federera motywacją i inspiracją. Zresztą od razu przyznał: „Rod jest po prostu jedną z najmilszych osób, jakie kiedykolwiek spotkałem”.

Tymczasem Federer wymieniany jest w jednym szeregu razem z Laverem, gdy mowa o najbardziej dominującym albo najlepszym tenisiście w historii. Australijczyk zdobył wprawdzie „tylko” 11 tytułów wielkoszlemowych, ale we wspomnianej przedmowie Federer zwraca uwagę, że „The Rocket” z Rockhampton w swoim najlepszym okresie, czyli pomiędzy 24. a 29. rokiem życia, w ogóle nie mógł występować w turniejach wielkoszlemowych. Mimo to jest jedynym człowiekiem, który dwukrotnie – w 1962 i w 1969 roku – wygrał te wszystkie cztery turnieje w tym samym roku, co zostało uznane za najtrudniejsze zadanie, a cykl nie bez powodu nosi nazwę „Grand Slam” – wielkie uderzenie. W 1963 roku Laver został zawodowym tenisistą i nie mógł startować w tych czterech wielkich imprezach, które stały otworem tylko dla amatorów, dopóki w 1968 roku nie dopuszczono do nich zawodowców. Powrót mającego raptem 173 centymetry wzrostu mańkuta był triumfalny. Tamtego roku grał w finale w Paryżu i wygrał Wimbledon, rok później sięgnął po swoje drugie zwycięstwo w Wielkim Szlemie. Tym samym jest niemal osamotniony w historii męskiego tenisa; oprócz niego tylko Amerykanin Donald Budge w ciągu jednego roku (1938) wygrał wszystkie cztery turnieje. Nikt nie wie, ile pucharów w turniejach wielkoszlemowych zdobyłby Laver, gdyby nie musiał odpuścić 21 z nich, podkreśla Federer.

Laver był także idolem Johna McEnroe, leworęcznego, podobnie jak Australijczyk. Ale za czasów Amerykanina Laver nie był nikim więcej niż tylko nazwiskiem w pożółkłych tabelach z wynikami, które interesowały jedynie sentymentalnych nudziarzy. Zwycięzca ponad 200 turniejów rzadko pojawiał się na tourach, a w 1998 roku podczas udzielania wywiadu dostał udaru. Urodzony w 1938 roku pięciokrotny zwycięzca Pucharu Davisa, mieszkający wtedy w kalifornijskim Carlsbadzie, borykał się także z problemami finansowymi, co nie umknęło uwadze Federera.

Kiedy już się poznali, Laver i Federer zaczęli się częściej spotykać. Ósmego stycznia 2014 roku odbili też ze sobą kilka piłek. Federer rozgrzewał się z 75-letnim gościem honorowym, gdy w Melbourne brał udział w meczu pokazowym z Jo-Wilfriedem Tsongą, by zebrać pieniądze na założoną przez siebie przed dziesięcioma laty fundację. „Gra z Rodem to dla mnie spełnienie marzeń” – zauważył Szwajcar. Do tego pamiętnego momentu doszło na dodatek na Rod Laver Arena w Melbourne, głównym stadionie Australian Open, który w 2000 roku otrzymał imię legendarnego tenisisty.

Najważniejszy przejaw szacunku Federera dla Lavera miał jednak dopiero nadejść. Podczas Australian Open w 2016 roku on i jego menedżer, Tony Godsick, ogłosili, że z pomocą Australijskiego Związku Tenisa zorganizują nowe zawody – Puchar Lavera. Premiera w 2017 roku w Pradze okazała się sukcesem, na dodatek grający dla Teamu Europa Federer w meczu przeciwko Australijczykowi Nickowi Kyrgiosowi zdobył punkt decydujący o zwycięstwie.

Godsick opowiada, jak doszło do organizacji tych zawodów: „Wracaliśmy kiedyś samochodem do hotelu w Szanghaju. Obudziłem się, bo zrobiło mi się gorąco w plecy. Roger, jak to ma w zwyczaju, gdy ktoś śpi, włączył podgrzewanie foteli”. Tego wieczoru spotkali się także z Laverem. „Roger zapytał mnie: »Wiesz, że tak naprawdę w jeden wieczór, grając mecz pokazowy, zarobiłem więcej niż Laver w całej swojej karierze?«. Zaprzeczyłem, a on pytał dalej: »A wiesz, że on wygrał ponad 200 turniejów?«. Znów zaprzeczyłem”.

Federer zaproponował wtedy podjęcie jakichś kroków, by upamiętnić Lavera, ale także wesprzeć go finansowo. Był to moment narodzin Pucharu Lavera, mającego stać się świętem tenisa, który jednak szybko spotkał się z oporem, choćby organizatorów touru ATP i turniejów wielkoszlemowych. Podczas wieczornej gali w Pradze Godsick powiedział do Lavera: „Twoja wielkość nas inspiruje”.

Federer udowodnił, jaką siłę przyciągania ma dla niego pełna chwały przeszłość Australii w tym sporcie, także wtedy, kiedy zatrudnił Tony’ego Roche’a. W 2004 roku był nawet gotów spędzić święta Bożego Narodzenia w Australii, by móc trenować z liczącym wówczas 58 lat szkoleniowcem w Turramurra na obrzeżach Sydney. „Zrobiło na mnie wrażenie, gdy zadzwonił do mnie i był gotów się poświęcić, żeby trenować u mnie w okresie świąt Bożego Narodzenia. Pomyślałem, że może mógłbym znaleźć dla niego czas przez kilka tygodni” – opowiadał Roche. Na początku się jednak wahał. „Nie wiedziałem, czy dobrze wykonywałbym tę robotę w moim wieku ani czy chcę być tak często w rozjazdach, jak byłoby to konieczne w przypadku współpracy”. Ale Federer zapewnił go, że sam będzie mógł określić, ile czasu mu poświęci.

Roche, mańkut z pomarszczoną skórą pochodzący z miejscowości o nazwie Wagga Wagga, w grze pojedynczej nie do końca dotrzymywał kroku takim tenisistom jak Laver, Emerson, Newcombe czy Rosewall. Niemniej wystąpił w sześciu finałach wielkoszlemowych w singlu i w 1966 roku zwyciężył w Paryżu. Był uznawany za jednego z najlepiej atakujących i grających wolejem zawodników swoich czasów i wygrał 13 turniejów wielkoszlemowych w deblu. Ponadto był doświadczonym trenerem, przez osiem lat pracował z Ivanem Lendlem, ośmiokrotnym wielkoszlemowym zwycięzcą z lat 80. i 90., a potem z Patrickiem Rafterem i australijskim zespołem startującym w Pucharze Davisa.

Współpraca Federera z Roche’em trwała dwa i pół roku, zanim w 2007 roku przed Roland Garros doszło do jej zakończenia. Był to czas pełen sukcesów. Pod skrzydłami Australijczyka Federer zdobył sześć tytułów wielkoszlemowych. „Kocham to pokolenie. To wspaniałe uczucie być wymienianym w tym samym szeregu co Laver, Rosewall, Emerson czy Roche” – mówi Szwajcar. Szacunek, który okazywał australijskim legendom, był hojnie odwzajemniany. „Roger gra w tenisa tak, jak powinno się w niego grać, w australijskim stylu – powiedział Roche w 2018 roku w wywiadzie dla australijskiego dziennika »Herald Sun«. – Gra w sposób tak wyluzowany, jakby robił to niemal bez wysiłku. Dlatego przypomina mi trochę Kenny’ego Rosewalla”.

Ken Rosewall, który za sprawą swojej mizernej budowy i niewielkiej siły fizycznej nazywany był ironicznie „Muscles” (Mięśniak), ustanowił wiele rekordów związanych z wiekiem, a mając 39 lat, grał w finale Wimbledonu i US Open. Każdego roku przed Australian Open miał w zwyczaju wręczać Rogerowi odręcznie napisany list, w którym życzył mu powodzenia.

Dlaczego australijskie legendy tenisa tak bardzo fascynują się Federerem, wyjaśnia mi John Newcombe, kiedy zagaduję go o to podczas Wimbledonu: „Roger jest ucieleśnieniem wszystkiego, co my, Australijczycy, tak bardzo lubimy w sporcie. Po pierwsze kocha tenis, po drugie zachowuje się dokładnie w sposób, jakiego oczekiwalibyśmy od wszystkich naszych sportowców. Po trzecie jest olśniewającym graczem, a mimo to nie stracił skromności. Wie, jak wygrywać, i wie, jak przegrywać. My takie cechy podziwiamy”.

Australijskiej legendzie nie umknął fakt, że Federer zaczął doceniać ich zasługi i sukcesy i starał się sprawić, by tenis, jak dawniej, znów stał się sportem dżentelmenów. „Imponuje pojmowaniem historii tenisa – powiedział Newcombe. – Ma świadomość, że ta dyscyplina nie ogranicza się tylko do teraźniejszości i że jej historia sięga ponad stu lat. On to wszystko rozumie, także tradycję naszego sportu, i to jest bardzo ważne”.

Według Newcombe’a za jego czasów zawodnicy byli wychowywani tak, by szanować i cenić historię sportu, który uprawiają. „Kiedy jeszcze grałem, miałem poczucie, że reprezentuję dawnych mistrzów. I gdy moje zachowanie było niewłaściwe, obrażałem tym samym cały australijski tenis”. Przy tym wszystkim zachowanie skromności może nie być dla Federera łatwe. „Gdziekolwiek się pojawię i rozmawiam z ludźmi, mają nadzieję, że wygra Federer. A mimo to nadal stąpa twardo po ziemi. Taka postawa wiele od niego wymaga. Jest po prostu dobrym facetem”.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: