Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

My, konformiści. Przeżyć w NRD - ebook

Tłumacz:
Data wydania:
1 stycznia 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

My, konformiści. Przeżyć w NRD - ebook

Myślę, że opowiedzenie o Niemieckiej Republice Demokratycznej może być szansą. Tak wiele niewypowiedzianego skrywa się w przeszłości. Jeżeli się otwarcie o czymś powie, to może to wyzwalać. Książka ta ma zapraszać do opowiadania o tym, jak ludzie żyli w NRD.


My, konformiści zawiera wspomnienia z mojego życia w NRD, a także historie moich przyjaciół i bliskich. Są to historie, które ludzie opowiadali sobie wtedy oraz po upadku NRD. (…) Wszystkie te wspomnienia łączy jedno – pokazują one, że życie w warunkach dyktatury stawia człowieka przed wyborami niemożliwymi. Człowiek poddawany jest niekiedy absurdalnym próbom. Myślę, że po opowiedzeniu sobie tych wszystkich historii może nam być łatwiej żyć razem.


Jest dla mnie ważne, byśmy opowiadali swoje historie na równych prawach. Abyśmy sięgali do naszych wspomnień bez skrępowania i z różnych perspektyw. Nikt nie był tylko dobry albo tylko zły, wyłącznie stawiał opór lub tylko się przystosowywał. Wiele osób próbowało uczciwie żyć w warunkach „realnie istniejącego socjalizmu”. Nie zawsze się to udawało. Zbyt mało opowiedzieliśmy dotąd o tym, jak się żyło w NRD. Zbyt mało zajmowaliśmy się szczegółami życia codziennego. Może uda nam się otworzyć na historie, które tak głęboko w nas tkwią.

Roland Jahn, fragment Wstępu

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8002-893-7
Rozmiar pliku: 1,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Wstęp

Opowiadanie jako szansa

Myślę, że opowiedzenie o Niemieckiej Republice Demokratycznej może być szansą. Tak wiele niewypowiedzianego skrywa się w przeszłości. Jeżeli się otwarcie o czymś powie, to może to wyzwalać. Książka ta ma zapraszać do opowiadania o tym, jak ludzie żyli w NRD.

My, konformiści zawiera wspomnienia z mojego życia w NRD, a także historie moich przyjaciół i bliskich. Są to historie, które ludzie opowiadali sobie wtedy oraz po upadku NRD. To epizody i wyrywkowe opisy – w żadnej mierze nie jest to pełna, systematyczna analiza. Luki mogą być zachętą dla innych do wspomnień i dzielenia się nimi.

Rozdziały poświęcone są różnym przejawom przystosowywania do systemu oraz stawiania oporu. Refleksje na ten temat często nakładają się na siebie. Są to opisy konkretnych przeżyć, które powodowały, że ludzie przyzwyczajali się do milczenia, biernego udziału bądź przeciwnie – próbowali przełamywać strach.

Wszystkie te wspomnienia łączy jedno – pokazują one, że życie w warunkach dyktatury stawia człowieka przed wyborami niemożliwymi. Człowiek poddawany jest niekiedy absurdalnym próbom. Myślę, że po opowiedzeniu sobie tych wszystkich historii może nam być łatwiej żyć razem.

Jest dla mnie ważne, byśmy opowiadali swoje historie na równych prawach. Abyśmy sięgali do naszych wspomnień bez skrępowania i z różnych perspektyw. Nikt nie był tylko dobry albo tylko zły, wyłącznie stawiał opór lub tylko się przystosowywał. Wiele osób próbowało uczciwie żyć w warunkach „realnie istniejącego socjalizmu”. Nie zawsze się to udawało.

Zbyt mało opowiedzieliśmy dotąd o tym, jak się żyło w NRD. Zbyt mało zajmowaliśmy się szczegółami życia codziennego. Może uda nam się otworzyć na historie, które tak głęboko w nas tkwią.

Roland Jahn

Berlin, sierpień 2014 rokuRefleksja

Między konformizmem a niezależnością

My, konformiści. Długo spieraliśmy się o tytuł tej książki. Miał nikogo nie urazić, ale jednak prowokować. Jedno jest pewne – słowo „konformizm” nie kojarzy się dobrze. Wywołuje reakcję obronną. Rozmawiając na potrzeby tej książki z moim przyjacielem Peterem Röschem o życiu w NRD, o tym, jak poddawaliśmy się niektórym rytuałom, a więc przystosowywaliśmy się, ostro zaprotestował. „Ja się nie przystosowywałem”. Nikt nie chce być konformistą. A mimo to właśnie nimi byliśmy. I nadal jesteśmy. Tak wtedy, jak i dziś.

Przystosowanie się do otoczenia uważane jest za przejaw mądrości tak w przyrodzie, jak i technice. Może być strategią na przeżycie. Przystosowanie jako zasada dawało gwarancję na przeżycie ludzkości. Mimo to nie mamy odczuć pozytywnych, kiedy ktoś się dostosowuje. Gdy dziś patrzymy na NRD, to raczej „nonkonformiści” budzą naszą sympatię.

Kiedy niedawno miałem wziąć udział w dyskusji zatytułowanej „Dlaczego nie współuczestniczyłem w tym systemie?”, ogarnęły mnie wątpliwości. Byłaby to opowieść, którą chce się usłyszeć, która ma dodać odwagi. Byłoby to czyste przypisywanie sobie roli – politycznie prześladowany opowiada o swoim sprzeciwie wobec systemu i tego konsekwencjach. Bardziej interesujące wydało mi się, by przywołać te zdarzenia, w których się przystosowywałem. Tytuł wykładu po prostu zmieniłem na Między przystosowaniem a sprzeciwem. Życie w NRD, w państwie z murem i drutem kolczastym, pod dyktat jednej partii i bez szerokiego dostępu do praw człowieka, było bardziej skomplikowane, niż przewidują to powszechnie obowiązujące normy. Takie kategorie, jak sprawca, ofiara czy bierny uczestnik, nie opisują tak naprawdę, jakie było życie w NRD. W swoim wykładzie mówiłem więc o tym, jak się dostosowywałem do narzuconych przez państwo reguł i jednocześnie szukałem swojej drogi między przystosowaniem a sprzeciwem.

Konformizm to postawa, która w moim odczuciu silnie kształtowała codzienność w warunkach dyktatury. Za mało o tym mówiliśmy, dotychczasowa analiza nie jest wyczerpująca. Jest to postawa wielowymiarowa, nieustannie poddawana próbie oceny kosztów i korzyści wypływających z sytuacji, kiedy się dopasowujemy albo wyrażamy sprzeciw.

W moim życiu w NRD ciągle tego doświadczałem. Ja także poruszałem się w ramach wyznaczonych przez państwo SED i co chwila musiałem wyważać koszty i korzyści mojego postępowania. Analizując codzienność w NRD, należałoby więcej uwagi poświęcić aspektom dostosowywania się oraz mechanizmom, które na nas oddziaływały. Nikt nie był tylko buntownikiem lub tylko konformistą. Niezbędna jest otwarta refleksja o życiu w państwie, jakim była NRD, w którym przeżywaliśmy naszą codzienność.

Wychowywaliśmy się w NRD. Tu chodziliśmy do szkół, zdobywaliśmy zawód, zakładaliśmy rodziny, świętowaliśmy urodziny i Boże Narodzenie. Przeżywaliśmy nasze życie. Mieliśmy dobre i złe wspomnienia. Co pamiętamy? W pierwszej kolejności własne życie, swoją prywatność. I chyba też to, że życie zderzało się z wielkimi politycznymi i kulturowymi wydarzeniami, w których ramy było ujęte. Państwo NRD, kierowane przez jedną partię SED, wiele wymagało od swoich obywateli. Nieustannie ingerowało w życie prywatne, by móc stłumić w zarodku każdy sprzeciw zagrażający partii w sprawowaniu przez nią władzy absolutnej. Celem SED było trwałe utrzymanie władzy i dlatego zbudowała system państwowy, który ograniczał prawa człowieka, a nawet ich pozbawiał. Partia musiała nieustannie zabiegać o utrzymanie kontroli nad postępowaniem obywateli. To skutkowało masowymi represjami i prześladowaniami.

Sprawcy i ofiary – to pojęcia, wokół których toczy się publicznie spór o NRD. Ofiary to ci, którzy byli świadomi przysługujących im praw człowieka, którzy walczyli o swoją tożsamość i za to byli marginalizowani, osadzani w więzieniach, a nawet pozbawiani życia. Wszyscy oni zasługują na naszą pamięć, szacunek i współczucie. Doznali krzywd, okaleczono ich dusze i ciała. W następstwie łamania praw człowieka w NRD ich życie często ulegało rozpadowi. Dlatego w debacie o tych krzywdach nie może zabraknąć sprawców i ich odpowiedzialności. Reżim SED mógł funkcjonować, bo wiele osób z pełną świadomością działało na rzecz tych nieprawości. Te dwa oblicza społeczeństwa NRD były skrajnie różne i dlatego są tak interesujące oraz warte zgłębienia. Nie jest to jednak obraz całego społeczeństwa. Większość ludzi żyjących w NRD nie godzi się na zaszufladkowanie zgodnie z definicją albo sprawcy, albo ofiary. Wielkie debaty o uwikłaniach Stasi i analizy dyktatury toczą się gdzieś ponad ich głowami. Słowo „dyktatura” niekoniecznie przychodzi im na myśl, kiedy wspominają życie w NRD. W warunkach dyktatury też czasem świeciło słońce.

Życie w NRD toczyło się między przystosowaniem a sprzeciwem. „Większość ludzi w NRD postępowała na dwa sposoby: dostosowywała się i stawiała opór” – pisze Wolf Biermann1, wzbraniając się przed twierdzeniem, że było to „albo albo”. „«ORAZ» było tu bardziej trafne”. Historyk Stefan Wolle, który wychował się w NRD, nazywa okres między swoim siedemnastym a czterdziestym rokiem życia „jednym wielkim lawirowaniem”2. Balansowanie. Określenie to pasuje do tak wielu rzeczy, z którymi kojarzy mi się NRD. Przesmyknąć się. Co innego mówić, co innego myśleć. Wymyślać strategie i taktyki, by spełniać to, co wymagane, jednocześnie pozostając sobie wiernym. System funkcjonował, choć wiele osób mu się sprzeciwiało.

Jak żyłem w NRD? Niełatwo jest odpowiedzieć na to pytanie. Mogłoby się ono dla wielu okazać niewygodne, jeśli chcieliby uczciwie na nie odpowiedzieć. Czy byłem konformistą? Czy stawiałem opór? Czy mogłem postąpić inaczej? Przy czym chodzi mi tu o wyjaśnienie, a nie o rozliczenie. Chcę przede wszystkim dodać ludziom odwagi, by chcieli o tym opowiadać. Nie oceniać i nie wyciągać pochopnych wniosków, a raczej prowadzić otwartą rozmowę. Bo nie ma ogólnie obowiązującej miary dla określenia „właściwej” postawy w dyktaturze.

Przystosować się czy stawić opór – w NRD było to w dużej mierze sprawą indywidualną. Samotnej matce z dwojgiem małych dzieci nie można postawić zarzutu, że nie poszła na demonstrację zorganizowaną w obronie wolności słowa. Ryzyko było nie do przewidzenia. Oczywiste było, że dobro dzieci jest najważniejsze i dlatego przyjmowano postawę konformistyczną.

Ale są takie sytuacje, kiedy nie jest to całkiem zrozumiałe i łatwe do oceny. Czy można komuś zarzucić, że z okazji świąt państwowych wywieszał na domu flagę NRD, aby uniknąć kłopotów? A może było to po prostu taktycznie inteligentnym zabiegiem? A jak potem ocenialiśmy swoje decyzje? Byliśmy zawiedzeni swoją postawą, przerażeni – czy też było nam wszystko jedno, bo już dawno pogodziliśmy się z losem w państwie z murem, drutem kolczastym i rozkazem strzelania?

Do dziś nie umiemy wyczerpująco wyjaśnić, dlaczego NRD trwała tak długo. Dlaczego trzeba było aż czterdziestu lat, by ludzie wreszcie odważyli się powiedzieć, że sprawujący władzę noszą „nowe szaty króla”, by zdobyli się na odwagę, żeby wyjść na ulicę i skorzystać z przysługującym im praw, by ostatecznie zburzyć mur? Jeśli chcemy naprawdę zrozumieć, dlaczego ta dyktatura trwała aż czterdzieści lat, to musimy wiedzieć, co przeżywała większość społeczeństwa NRD i jak sobie radziła z presją systemu – iść na wybory czy zaryzykować utratę miejsca na studiach? Zerwać kontakt z ciotką na Zachodzie czy zaszkodzić swojej karierze zawodowej? Przełknąć niezadowolenie z powodu braku wolności słowa czy znaleźć się na celowniku Stasi?

Konsekwencje postępowania w dyktaturze są nieporównanie poważniejsze niż w demokracji. Każdy rodzaj postępowania w NRD w różnych sytuacjach życiowych, w różnych okresach miał nieprzewidywalne skutki. Nigdy nie było wiadomo, co się stanie, jeśli się nie postąpi zgodnie z wymogami.

Tak naprawdę w wielu przypadkach wydarzało się niewiele lub nic. Nierzadko jednak w wyniku ingerencji państwa całkowicie wytrącano człowieka z jego życiowych torów. Ta ingerencja miała także wpływ na najbliższe otoczenie. Sprawiała, że ludzie przyjmowali postawę wycofania. Że rozważali, jak daleko mogą się posunąć, i wyciągali z tego wnioski. Po to, by chronić swoją rodzinę, przyjaciół, dla dobra własnego i po prostu by przeżyć.

Dlaczego jednak tak nieliczni wyrażali sprzeciw, a większość brała w tym udział? Czyż każdy z nas nie przyczynił się choć trochę do tego, że trwało to tak długo? Gdyby dużo wcześniej więcej ludzi się na to nie godziło, nie pozwoliło na impertynencje państwa – sfałszowane wybory, żądanie dowodów podporządkowania się, parady majowe – czy koniec NRD nastąpiłby wcześniej? Czy może jest to tylko pobożne życzenie?

Ludzie mają prawo do przystosowania się. Przystosowanie – to naprawdę nie brzmi bohatersko. Ale czy większość nie wybrała właśnie tej drogi? Bo przecież głową muru się nie przebije. Czy było rozsądne, gdy robiło się to w imię dobra rodziny i dla własnego szczęścia? Kto ma prawo do oceny? Od kiedy sięgnąć pamięcią, przystosowanie się było warunkiem, by człowiek mógł przeżyć. Sposób i skala przystosowania w danej sytuacji mogą być bardzo różne. Każdy, kto się przystosowuje, porusza się w jakiejś przestrzeni. Jest wiele form przystosowania – od milczenia do lizusostwa. Miało też ono swoją cenę: legitymizowało tych, którzy w imieniu państwa czynili krzywdę.

Na początku lat osiemdziesiątych w związku z politycznymi uwięzieniami kursowała po Jenie pocztówka o następującej treści: „Tam, gdzie niesprawiedliwość jest na porządku dziennym, obowiązkiem jest stawić opór”. Godny podziwu jest zawarty w tej maksymie rygorystyczny moralizm. Jednak taki apel skierowany do ludzi, którzy musieli żyć w warunkach dyktatury, nie wydaje się stosowny, bo wymaga czegoś nadludzkiego. Czy można żądać, by w sytuacji, kiedy państwo czyni niesprawiedliwość, każdy musiał się temu sprzeciwić? Podzielić zatem los uwięzionych? Pójście do więzienia nie może być jednak obowiązkiem. Nie może też być obowiązkiem ignorowanie doświadczeń poprzednich pokoleń. Ich próby obrony przed nieprawością zostały przecież udaremnione za pomocą czołgów. 17 czerwca 1956 roku brutalne stłumienie strajku robotniczego stało się traumą trwającą dziesiątki lat. Podobnie budowa muru 13 sierpnia 1961 roku oraz rozgromienie Praskiej Wiosny 21 sierpnia 1968 roku.

Powinniśmy raczej opowiadać, jak i dlaczego tak długo podporządkowywaliśmy się reżimowi państwa. Powinniśmy wzajemnie wymieniać się doświadczeniami. Bez czynienia wyrzutów. Bez pochopnego potępiania. W ten sposób możemy lepiej zrozumieć, jakie skutki miało nasze postępowanie. W każdym indywidualnym przypadku – pozytywnym czy negatywnym. Zgoda na opowiadanie zapewne nie będzie bezbolesna. Zaboleć może przyznanie, że decyzja o podporządkowaniu się miała konsekwencje dla nas samych i innych. Że było się trybikiem w machinie i tym samym przyczyniło do funkcjonowania systemu. Może jednak przynieść także ulgę, wyjaśnić przestrzeń, w której istniejemy – tu i teraz.Decyzje

Wyznaczanie celów życiowych

Nazwisko na kartce nic mi nie mówiło, z niczym mi się nie kojarzyło. „Kto to jest?” – spytałem sekretarki. „Mówi, że zna pana z dawnych czasów, z uniwersytetu w Jenie”. Musiałem sięgnąć do pamięci. Czyżby naprawdę był to jeden z moich kolegów ze studiów? Fred Maiwald*. Zacząłem się domyślać, kto to mógł być. Trzydzieści sześć lat minęło od chwili, kiedy słyszałem go ostatni raz. Niesamowite, jak brzmienie jego głosu szybko przywołało pamięć. Trzydzieści sześć lat temu siedzieliśmy razem na zajęciach. Nasze ostatnie wspólne przeżycie na uniwersytecie było osobliwe. Chodziło o decyzję, którą wszyscy studenci mieli podjąć. Potem każdy poszedł swoją drogą. Ale Fred po tylu latach chciał się teraz ze mną spotkać. Przeczytał artykuł w gazecie, w którym wymienione było moje nazwisko. „Wtedy wszystko do mnie powróciło. Muszę ci sam opowiedzieć, co się wtedy wydarzyło”. Umówiliśmy się w kawiarni w Berlinie. Cieszyłem się, byłem zaskoczony i ciekaw jego samego, wspomnień. I bardzo poruszony, że się ze mną skontaktował. To była mocna rozmowa, jego dobra pamięć robiła wrażenie. „Rolandzie, musisz wiedzieć, że nigdy nie potrafiłem zapomnieć o tym, co się wtedy wydarzyło. Głęboko zapadła mi w pamięć każda chwila, wszystkie słowa i twarze”.

5 stycznia 1977 roku był zimnym dniem. Moja stancja przy rynku oddalona była kilka kroków od uniwersytetu. Większość zajęć odbywała się w starych dostojnych budynkach Uniwersytetu im. Fryderyka Schillera. Niektóre mury pochodziły z czasów założenia uniwersytetu w 1558 roku, prawie pięćset lat historii. Dawało mi to poczucie spokoju, że tak wiele wydarzyło się w tym miejscu. Pomagało to zrozumieć sens przemijania.

We wczesnych latach siedemdziesiątych uniwersytet zaczął się rozrastać. Od 1972 roku zaczęła królować wieża uniwersytecka: olbrzymia okrągła budowla ze stali, betonu i szkła, dwadzieścia dziewięć pięter, w samym centrum miasta. Rada Ministrów NRD podjęła decyzję, by również mojemu rodzinnemu miastu nadać „socjalistyczny” wygląd. Miałem szesnaście lat, kiedy rozpoczęli wyburzanie nielicznych zachowanych przedwojennych kamienic i sklepów wokół Eichplatz. W 1972 roku, kiedy miałem dziewiętnaście lat i wkrótce miałem rozpocząć służbę w wojsku, okrągły wieżowiec uniwersytecki został oddany do użytku.

We wrześniu 1975 roku rozpocząłem moje studia ekonomiczne na kierunku „Socjalistyczna Gospodarka Przedsiębiorstw” i nadal nie mogłem się przyzwyczaić do tego widoku: taki kolos ze stali i szkła zamiast wiekowych budynków, które opowiadały zupełnie inną historię miasta. Mimo to zachwycałem się widokiem z dwudziestego piątego piętra, gdzie mieścił się Wydział Nauk Ekonomicznych uniwersytetu. Widokiem ponad miastem na góry wokół Jeny, Lisią Wieżę, szczyt Jenzig, pasmo Kernberge, które było ucieczką dla mnie i moich przyjaciół. W tym lesie, który zdawał się nie mieć końca, wędrowaliśmy, urządzaliśmy pikniki i dyskutowaliśmy na tematy dalekie od tego, czego od młodych ludzi oczekiwały władze NRD. Patrząc na góry, mimowolnie uśmiechałem się do swoich myśli. Tyle wspomnień, które były i dobre, i tylko moje – na nic zdały się wysiłki tych, którzy podczas studiów z uporem wymuszali na mnie polityczną poprawność.

Teraz jednak była zima, a góry głęboko w tle. A ja właśnie szedłem na zwołane w trybie nadzwyczajnym zebranie na uniwersytecie – dyskusję i głosowanie mojej grupy seminaryjnej, jednej z sześciu na naszym roku. Prawie dwa miesiące wcześniej NRD pozbawiła obywatelstwa kompozytora, autora i wykonawcy piosenek Wolfa Biermanna. Otrzymał zakaz powrotu do NRD po trasie koncertowej w Republice Federalnej. „Rażące pogwałcenie obowiązków obywatelskich”, zgodnie z paragrafem trzynastym Ustawy o prawach obywatelskich z 20 lutego 1967 roku, miało stanowić podstawę prawną do takiej decyzji.

Jako przyszła „kadra kierownicza socjalistycznej gospodarki” zgodnie z programem studiów oczywiście uczyliśmy się podstaw marksizmu i leninizmu. „Komunizm naukowy” był przedmiotem obowiązkowym. W listopadzie 1976 roku, wkrótce po pozbawieniu obywatelstwa Biermanna, opiekun grupy seminaryjnej Helmut Horst miał wystąpienie w tej sprawie. Przypadek Biermanna był dla towarzysza – po trzydziestce, wysokiego i szczupłego, z przerzedzonymi włosami – świetną okazją, by sprawdzić trwałość naszych socjalistycznych poglądów. I tak monotonnym głosem oznajmił nam stanowisko partii w tej sprawie:

Swoją postawą, wrogą wobec Niemieckiej Republiki Demokratycznej, sam pozbawił się prawa do bycia obywatelem NRD (…) Od lat przy aplauzie naszych wrogów rozsiewał truciznę przeciwko NRD (…) W szczególnie podły sposób zniesławił socjalizm w naszym kraju. Jak się wyraził, wszystkim nam w NRD zaaplikowano socjalizm „na wpół ludzki, na wpół zwierzęcy”3.

Biermann to „antykomunistyczny podżegacz” – tak Horst zakończył odczytanie oficjalnego stanowiska. Nie mogłem się powstrzymać, żeby nie zapytać, dlaczego taki przekonany komunista jak Biermann, który krytykuje przecież tylko sposób wdrażania socjalizmu w naszym kraju, nie może w nim pozostać. „Socjalizm nie może przecież unikać ideologicznego sporu. Dlaczego jest to dla nas aż takim problemem, żeby w ogóle dopuszczać krytykę?” – spytałem. Brwi Horsta uniosły się. Nic nie odpowiedział. Reszta studentów również milczała. Pytanie, dlaczego nie można było pozwolić na krytykę – krytykę Biermanna – wydało się trafiać w czuły punkt.

Trzy dni później zostałem wezwany przez sekretarza partii na Wydziale Nauk Ekonomicznych. Moje niewinne pytanie na zajęciach okazało się brzemienne w skutkach. W rozmowie z działaczem przekształciło się w fundamentalny sprawdzian mojej lojalności i postawiło znak zapytania nad moim dalszym studiowaniem. Sprawa zrobiła się poważna. Ojciec ostro zareagował. „Tyle razy ci mówiłem, że tym twoim awanturnictwem możesz wszystko zniszczyć, zaprzepaścić to, do czego dochodziłem z takim trudem. Dla jakiegoś stukniętego piosenkarza narażasz los całej rodziny. Zachowujesz się nieodpowiedzialnie!”

Miał rację, że był na mnie zły. To, że zdecydowałem się otwarcie wyrazić poglądy, mogło wywrzeć piętno na jego życiu. I było nieuchronne, choć rzecz jasna niezamierzone. Chciałem tylko być wierny sobie. Prawdziwy dylemat. Matka też nie ułatwiała sprawy. „Co teraz będzie? Nie ma sensu z nimi zadzierać. Musisz ustąpić”. Poczułem się fatalnie. Co ja zrobiłem moim rodzicom? Czy Wolf Biermann był rzeczywiście tak ważny dla NRD? Czy wypowiedzenie się w sprawie jego wydalenia z kraju miało więcej ważyć niż przyszłość zawodowa moja i mojego ojca? Jak mogłem być tak lekkomyślny? Czy na pewno dobrze to przemyślałem? Wizja przedwczesnego zakończenia studiów wydawała się być całkiem realna.

Na spotkaniu sekretarz partii przeczytał mi zapis z zajęć. Miałem wtedy powiedzieć, że pozbawienie obywatelstwa Biermanna było udoskonaloną metodą stalinowską oraz rozwodzić się o dyktacie biura politycznego. Zaprzeczyłem, jakobym użył takich słów, dodając, że na pewno mnie źle zrozumiano. Zażądał złożenia wyjaśnień na piśmie. Za trzy dni miały znaleźć się na jego biurku. Usiadłem przed czystą kartką w czytelni na dwudziestym piątym piętrze i zacząłem się zastanawiać. Uta, koleżanka z grupy, siedziała naprzeciwko. Wszyscy w grupie wiedzieli, że zostałem wezwany przez sekretarza. Po cichu dyskutowaliśmy o tym wyjaśnieniu. „Uważaj, żeby nie przekręcili twoich słów” – ostrzegła mnie. Argumentacja w liście musiała być bardzo dobrze przemyślana. Nie chciałem, żeby mi przykleili łatkę „wroga socjalizmu”. Część mojego ja chciała walczyć o prawo do własnego miejsca w socjalistycznej NRD. Chciała pokazać, że można być krytycznym socjalistą, że NRD, aby się rozwijać, potrzebuje wręcz takich krytyków. Moje drugie ja domagało się natomiast prawa do otwartego wyrażania poglądów. Nie chciało się tłumaczyć z popierania Biermanna i jego oceny NRD ani wycofywać z krytyki pozbawienia go obywatelstwa.

Dziś ten trójstronicowy list nadal wywołuje we mnie wiele emocji. Sam jestem zdziwiony swoją postawą, bo pokazuje, jak bardzo byłem gotowy się ugiąć, przystosować do sytuacji. To tak, jak po latach wpada nam w ręce zdjęcie z młodości i łapiemy się za głowę, mówiąc: „Boże, jak my wtedy wyglądaliśmy!”. List ten jest świadectwem mojego rozumowania, lawirowania i poszukiwania taktycznych rozwiązań, byle tylko pozostać na uczelni. 29 listopada 1976 roku napisałem między innymi:

Moim zdaniem trzeba jeszcze raz przeanalizować pozbawienie Wolfa Biermanna obywatelstwa NRD. Nasze socjalistyczne państwo jest dostatecznie silne, by opinie, jakie głosi Biermann, przyjąć ze spokojem i rozwagą. Realny socjalizm nie musi i nie powinien rozstrzygać różnic poglądów środkami administracyjnymi. Biermann wyraża się o NRD krytycznie i ostro, generalizuje. Trafnie wskazuje na niektóre słabości w naszym kraju, jednocześnie popełnia błąd, oceniając je zbyt surowo, uogólniając nadmiernie, niezgodnie z rzeczywistością. Biermann chce za wszelką cenę wykryć sprzeczności, wyolbrzymia przy tym i posuwa się do przesady. Stąd jego oceny często są niezgodne z prawdą i nie odzwierciedlają realnego stanu rzeczy. Biermann czyni to wszystko za pomocą burżuazyjnych mediów, które próbują wykorzystać jego poglądy w nagonce na socjalizm i NRD. Dystansuję się od wymienionych błędów Biermanna…

Kluczenie, aby nie narazić się władzy, posługując się jej językiem, starając się jednocześnie zachować własne poglądy, jest dość ryzykowne. Sądziłem, że słowa, których użyłem, jak „burżuazyjne media”, „nagonka na socjalizm”, „realny stan rzeczy”, chciała usłyszeć partia, wyrażały więc moje przystosowanie się do jej oczekiwań. Byłem pewien, że to zadziała. List ten jest typowym produktem NRD – dokumentem konformizmu i nonkonformizmu.

Pamiętnego 5 stycznia 1977 roku miała być podjęta ostateczna decyzja. Moje pytanie „Dlaczego nie możemy pozwolić na krytykę Biermanna?” stało się oficjalnie testem mojej lojalności. Nasza grupa seminaryjna miała zagłosować, co ze mną zrobić. Partia nie chciała o tym rozstrzygać sama, za bardzo mogłoby to wyglądać na decyzję odgórną. I dlatego mieli to zrobić moi koledzy. Partii łatwiej było się posłużyć „demokratycznie” podjętą decyzją. Sami studenci mieli przestać mnie akceptować. Miał to być mocniejszy argument, podnoszący wiarygodność tej decyzji w oczach pozostałych.

Nie martwiłem się o głosowanie, czułem się pewnie w naszej grupie seminaryjnej. Byliśmy paczką, w której raczej luźno podchodziło się do życia. Nie było wśród nas ani karierowiczów, ani zaślepionych ideologów partyjnych. Wszyscy chcieliśmy zdobyć porządny zawód, mieć trochę przyjemności w życiu i robić swoje. Potem dostać gdzieś w miarę sensowną pracę, może w jakimś kombinacie, mieć przyjaciół, rodzinę. Wszyscy przebrnęliśmy przez dwa pierwsze semestry, codziennie przeżywając sprzeczność między teorią a praktyką socjalistycznej gospodarki. Roland Tix był sekretarzem FDJ, ale swe socjalistyczne przekonania prezentował w dość miękki sposób. Nie był z niego żaden 150-procentowy ideolog czy agitator. Petra, która na uczelnię przyszła już jako mężatka, zawsze była otwarta na każdą dyskusję. Hans-Jürgen o przezwisku „Gruby” często wspominał, że jego ojciec ma jakieś kierownicze stanowisko w państwowym zakładzie. Günter miał jasny cel: skończyć studia i dorobić się dla siebie i rodziny. Chciał zrobić jakąś karierę, choćby dlatego, że jego żona była w ciąży już z drugim dzieckiem. Fred często odwoływał się do maoistycznych teorii, bo po prostu podobały mu się Chiny, i od czasu do czasu wdawał się w spór z prowadzącymi zajęcia. I Ulli, luzak o długich blond włosach, który do wszystkiego miał wyraźny dystans.

Wieczorami często przesiadywaliśmy w knajpie, tak też było przez dwa ostatnie wieczory przed głosowaniem. Było jak zawsze. Przy piwie dyskutowaliśmy między innymi na temat kilku trudnych do zrozumienia modeli matematycznych stosowanych w gospodarce, o których uczyliśmy się wcześniej tego dnia. Żartowaliśmy sobie na temat jednego z profesorów. Wreszcie Karl-Heinz podjął wątek Biermanna. „Masz rację, Rolandzie. Neues Deutschland napisała coś zupełnie innego niż to, co widzieliśmy w zachodniej telewizji”. Wszyscy przytaknęli. Myśli na krótko powędrowały w stronę głosowania. „Nie martw się, Rolandzie, jesteśmy z tobą. Jakoś to będzie”. Koledzy znali moje wyjaśnienia z listopada. „Dobrze napisałeś. To będzie czysta formalność”. Naszą grupę stanowiło piętnaście osób. Tego wieczora wszyscy byliśmy jednego zdania. Czułem się bezpieczny.

Nadzwyczajne zebranie poprowadził profesor Mühlfriedel, profesor historii gospodarki na Wydziale Nauk Ekonomicznych, odpowiedzialny także za wychowanie i kształcenie studentów. Rozpoczął spotkanie od kilku formalnych uwag: „Grupa seminaryjna FDJ nr 21 jest w pełnym składzie. Jedynym celem naszego dzisiejszego zebrania jest sprawa wypowiedzi Rolanda Jahna o pozbawieniu obywatelstwa Wolfa Biermanna”. Byliśmy wszyscy studentami i jednocześnie członkami FDJ, Wolnej Młodzieży Niemieckiej. Dlatego zebraliśmy się jako grupa seminaryjna FDJ. Popatrzyłem wokół. Czternaście spokojnych twarzy. Kiedy po godzinie wydawało się, że już wszystko zostało powiedziane, przystąpiono do głosowania: otwarcie, przez podniesienie ręki. Głosowanie dotyczące mojej osoby. Wynik: trzynaście do jednego – przeciwko mnie, czyli za usunięciem mnie z uczelni. Żołądek podszedł mi do gardła. No to koniec z moim studiowaniem. Popatrzyłem na kolegów. Wszyscy unikali mego wzroku. Ledwie Mühlfriedel nas opuścił, zaczęli pojedynczo do mnie podchodzić. „Musisz zrozumieć, Rolandzie, mój ojciec w zakładzie, nie mogłem mu zaszkodzić”. „Żona jest w ciąży i nie mogłem ryzykować studiów, chyba rozumiesz…”

Jasne, że ich rozumiałem. Każdy z tych argumentów. Czyż i ja sam tak nie myślałem? Też miałem ojca, dziewczynę, marzenie o karierze i spełnionym życiu. W końcu z tych wszystkich powodów złożyłem moje wyjaśnienia. Ale jednak liczyłem na nich. Dlatego wynik mnie zaskoczył. Pisemną wersję wyrzucenia mnie ze studiów podpisaną przez sekretarza FDJ mogłem przeczytać dopiero wiele lat później.

W naszej ocenie krytyka Rolanda Jahna ograniczała się tylko do wskazywania wad, a jego deklaracja lojalności wobec naszego państwa to puste słowa… To nie jest postawa godna przyszłego funkcjonariusza gospodarki (…) Grupa seminaryjna oraz kierownictwo wydziału widzą w tym powód, by Rolanda Jahna usunąć ze studiów4.

Od tego czasu często zadawałem sobie pytanie, co takiego wydarzyło się między tym wieczorem w knajpie, kiedy wszyscy byliśmy jednomyślni, a tym rankiem, kiedy w głosowaniu trzynaście z czternastu osób zdecydowało inaczej. Cóż to było za państwo, w którym żyłem? Co robiło z ludźmi? Przecież chcieliśmy się kierować przyjaźnią, lojalnością i przyzwoitością – i co? Czułem się zdradzony. Cóż to było za państwo, które uczyło swoich obywateli sprzeniewierzania się przyjaźni tylko po to, by zachować polityczną kontrolę?

I teraz, trzydzieści sześć lat później, siedziałem naprzeciw Freda i wreszcie znalazło się lepsze wytłumaczenie wyniku tego głosowania niż tylko przypuszczenie, że ludzie są po prostu słabi i poddani presji zachowują się konformistycznie. Po naszym wieczorze w knajpie, a przed głosowaniem, kierownictwo Wydziału ponownie zwołało aktyw grupy. Na tym spotkaniu pojawił się pewien gość, co do którego nikt nie miał wątpliwości, że był ze Stasi. Nie przedstawił się. O tym wszystkim nie miałem najmniejszego pojęcia. Obecność Stasi na zebraniu oznaczała powagę sytuacji i strach. Mężczyzna poinstruował wtedy studentów, a Fred mógł mi to dziś powtórzyć słowo w słowo. „Powiedział, że współpracujesz z zachodnimi tajnymi służbami. Ktoś spontanicznie rzucił, że w to nie wierzy”. Ale agent brnął dalej, mówiąc, że przedstawicielowi państwa należy ufać: „Jestem przedstawicielem władzy robotniczo-chłopskiej i jeśli wy, towarzyszu, nie rozumiecie tego, to nie jesteście godni tego państwa. Oznacza to, że dla takich jak wy też nie ma miejsca na studiach. A poza tym tacy ludzie jak Roland Jahn wspierają wroga klasowego. Popierać go oznacza popierać wroga klasowego”.

To były mocne słowa. Zupełnie wystarczyły, by przekonać obecnych, że albo Roland Jahn sam wyleci z uczelni, albo oni razem z nim. I dlatego tego popołudnia zagłosowali za usunięciem. „Wstydziłem się, ale dopiero teraz mam odwagę o tym mówić. Trudno się do tego przyznać, ale cały czas wmawiałem sobie, że była to moja suwerenna decyzja i że za socjalizmem opowiedziałem się z wewnętrznego przekonania, a nie pod presją czy ze względu na jakieś okoliczności. Nie chciałem przyznać się przed samym sobą, że zdradziłem ciebie ze strachu przed konsekwencjami”. Ta godzina, którą spędziliśmy razem przy kawiarnianym stoliku, była bardzo głębokim przeżyciem. Cios, który mi w przeszłości zadał Fred i koledzy, sięgnął również jego samego. Opowiedzenie się przeciwko mnie nigdy nie dało mu spokoju. Było to dla mnie zaskoczeniem i bardzo mnie poruszyło. Obydwaj czuliśmy, że dobrze się stało, że wreszcie mogliśmy o tym porozmawiać.

Rany, które sobie zadajemy, pozostawiają ślady, nosimy je całe życie. Oportunizm podyktowany troską o własną przyszłość okazał się mieć również swoją cenę dla Freda. Nie sądziłem, że i jego męczyła pamięć o tamtym dniu i tamtej decyzji. Rozmowa na ten temat miała moc uzdrawiającą. Siedzieliśmy naprzeciwko siebie, faceci koło sześćdziesiątki, związani tamtą decyzją, a teraz – połączeni inaczej, bardziej po ludzku.

Paradoksalne w tym wszystkim jest to, że Ulli, który nie dał się zastraszyć i który oddał swój samotny głos przeciwko wydaleniu mnie, nie miał potem żadnych problemów na uczelni. „I to mnie najbardziej dobiło” – powiedział Fred. „Daliśmy się zastraszyć, choć sprzeciw wcale nie musiał oznaczać kłopotów. Ale tego nikt nie mógł przewidzieć”.

------------------------------------------------------------------------

* Nazwisko zostało zmienione.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: