Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Marco Pantani. Ostatni podjazd - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
20 maja 2020
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Marco Pantani. Ostatni podjazd - ebook

Legenda kolarstwa, którą stał się jeszcze za życia. Jeden z najwybitniejszych „górali” w historii, ostatni z grona zaledwie siedmiu zawodników, którzy w pojedynczym sezonie zdołali wygrać dwa najbardziej prestiżowe wyścigi w kolarskim kalendarzu – Giro d’Italia i Tour de France. Bożyszcze włoskich fanów, ikona stylu, człowiek, o którym w Italii śpiewa się piosenki.

Czy to możliwe, że jego kariera była jednym gigantycznym oszustwem?

Oto historia Marco Pantaniego – zawodnika, którego występy były w Italii ważniejsze niż polityka zagraniczna. Filigranowego mężczyzny miażdżącego rywali na najtrudniejszych górskich podjazdach, lecz poza szosą człowieka kompletnie zagubionego i szukającego ucieczki w kokainie. Bohatera narodowego, który poza granicami ojczyzny wciąż wywołuje dyskusje. Sportowca, z którego śmiercią kibice nie mogą się pogodzić do dziś.

Co było tajemnicą sukcesów „Pirata”? Czy to możliwe, by jego karierę złamały manipulacje włoskiej mafii? Co sprawiło, że powszechnie wielbiony sportowiec pożegnał się ze światem w podrzędnym hotelu, zaledwie kilkadziesiąt kilometrów od rodzinnego domu? 

Kategoria: Biografie
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8129-368-6
Rozmiar pliku: 4,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Prolog

Jedna przecznica od nabrzeża. Jednokierunkowa Viale Regina Elena odchodzi od centrum Rimini i ciągnie się na południe. W środku lata w miasteczku jest siedmiokrotnie więcej ludzi niż zimą. Na Viale się od nich roi. Poza sezonem arkady i lodziarnie są pozamykane, w butikach pojawiają się przeceny. Jako że nie ma zbyt wielkiego ruchu, na Viale wyrównuje się wtedy bruk, remontuje fasady i czeka na wiosnę.

Mężczyzna, który w poniedziałek 9 lutego 2004 roku o 14:00 zameldował się w hotelu Residence Le Rose przy Viale Regina Elena 46, miał przy sobie tylko ciemnozieloną saszetkę i torebkę z lekami. Nie był w najlepszym stanie. Dostał pokój 5D, a potem na 20 minut wyszedł z budynku. Wtedy znalazł się na dworze po raz ostatni. Po powrocie do pokoju pozamykał okna, zaciągnął zasłony i włączył ogrzewanie. Jeszcze niecałe pięć lat wcześniej Marco Pantani był jednym z najbardziej rozpoznawalnych, inspirujących sportowców. Teraz zamierzał wycofać się ze świata.

Krótko przed 21:00 wykonał z pokoju dwa telefony. O 22:10 odebrał telefon od kogoś, kto dzwonił do niego. Kilka chwil później ktoś go odwiedził, ale spotkanie trwało góra dwie minuty. Na 20 minut przed północą odbył jeszcze jedną, ostatnią rozmowę telefoniczną. Przez cztery następne dni, gdy tylko coś działo się na korytarzu, otwierał drzwi i wdawał się w chaotyczną rozmowę. Larysa, pokojówka z Ukrainy, sprzątała pokój w jego obecności. Pantani zachowywał się spokojnie i uprzejmie. Zapytał ją, skąd pochodzi, ona mu odpowiedziała. Po włosku umiała posługiwać się jedynie rzeczownikami i czasownikami w formie bezokolicznika, więc gdy w piątek 13 lutego Pantani zadał jej mniej oczywiste pytanie: „Jak wyglądam?”, Larysa wykrztusiła jedynie: „Nie wiem, nie znam pana”. Wtedy Pantani ją odesłał.

O 20:00 tego wieczoru zadzwonił do recepcji i poprosił o omlet, prosciutto, ser i sok owocowy. Zamówione jedzenie do hotelowej recepcji dostarczył Oliver Laghi, właściciel znajdującej się nieopodal hotelu restauracji i pizzerii Rimini Key. Wspomniano, że to dla Pantaniego, więc Laghi zapytał, czy mógłby zanieść mu jedzenie osobiście, bo sam kiedyś startował w wyścigach amatorskich. Wziął z baru trzy małe butelki soku gruszkowego i wjechał windą na piąte piętro. Spotkał tam wychudzonego mężczyznę w brudnym ubraniu, ewidentnie rozkojarzonego, od którego nieprzyjemnie pachniało. „Otworzył z uśmiechem na ustach. Wyglądał na zmęczonego, jakby przechodził jakiś kryzys, jakby czuł się bardzo przygnębiony. Był chudy, wręcz wycieńczony, mówił niezwykle cicho. Miał okropnie nieświeży oddech. Mimo to postanowiłem z nim porozmawiać. Powiedziałem, że kolacja jest na mój koszt, a wtedy podziękował i poklepał mnie po plecach. »Zobaczymy się jutro i to uczcimy«, powiedziałem”. Ale następnego posiłku Marco już nie zjadł.

Nazajutrz rano Pantani miał rzekomo dzwonić do recepcji i skarżyć się na hałas, ale hałas robił tylko on. Być może szukał źródła głosów i odgłosów pojawiających się w jego głowie, bo niszczył pokój. Poprosił recepcjonistę, by ten wezwał carabinieri. Gdy Larysa przyszła posprzątać pokój, Pantani zwymyślał ją przez zamknięte drzwi. Niedługo potem otworzył drzwi na korytarz, zmierzył wzrokiem przechodzącą tamtędy parę i powiedział coś w stylu: „Wiem, kim jesteście”. O 15:30 zmianę w hotelowej recepcji rozpoczął Pietro Buccellato, student z Sycylii. Kilkukrotnie dzwonił do pokoju Pantaniego, ale linia była cały czas zajęta. Stał pod drzwiami, ale nie słyszał wewnątrz żadnego ruchu. Z ulicy nie widział światła w oknach. Spróbował dzwonić pod numery, które Pantani wybierał w poniedziałek, ale nikt nie odbierał. Spróbował jeszcze raz.

– Halo?

– Halo? Dzwonię z Residence Le Rose, z recepcji. Mamy tu Pantaniego, z którym dzieje się chyba coś niedobrego. Z naszych wpisów wynika, że do pana dzwonił, więc postanowiłem pana poinformować, że…

– Jeśli ma pan na myśli tego kolarza Pantaniego, to na pewno jakaś pomyłka. Nie znam go, więc nie mógł do mnie dzwonić.

Właściciel hotelu miał w ten weekend wolne. Wczesnym popołudniem zadzwonił, żeby sprawdzić, czy wszystko w porządku. Buccellato powiedział mu, że nikt nie widział Pantaniego i nie ma z nim kontaktu.

„Wymyśl jakąś wymówkę, idź do niego i sprawdź, co jest grane”.

Recepcjonista wziął główny klucz i otworzył nim zamek. Zobaczył wewnątrz światło, ale nic więcej, bo drzwi były zablokowane. Nie wiedział, jak się zachować, więc wrócił na dół. Właściciel zadzwonił ponownie i tym razem nalegał już na interwencję. O 20:40 Buccellato wziął dwa ręczniki i poszedł na górę. Otworzył drzwi głównym kluczem i na siłę przepchnął zastawiające je meble.

W pokoju panował nieład. Mikrofalówka została wykręcona z zabudowy kuchennej i stała się częścią barykady. Lustro łazienkowe leżało na podłodze, ale było całe. Po pokoju walały się opakowania po lekach, część pusta. Prześcieradło i rurka wyjęta z klimatyzatora były przywiązane do poręczy schodów prowadzących do znajdującej się na antresoli sypialni. Buccellato wszedł na górę i tam jego oczy spotkały się z oczami Pantaniego. Dawny mistrz leżał na boku obok łóżka, twarzą w dół, jak gdyby z niego spadł. Jego słynna łysa głowa była spuchnięta i mocno posiniaczona. Nie żył od kilku godzin. Na nocnym stoliku leżały inne opakowania po lekach, pokrywał je drobny biały proszek. Śmierć Marco Pantaniego oficjalnie stwierdzono o 21:40. Czas zgonu oszacowano na 17:00. O 22:42 włoska agencja prasowa ANSA opublikowała informację o jego śmierci. W niedzielę 15 lutego, o drugiej w nocy, ciało kolarza została zabrane z hotelu. Przyczyna zgonu została ustalona po autopsji, nie było żadnych wątpliwości. Podano ją do wiadomości publicznej
18 marca – ostre zatrucie kokainowe.

Marco Pantani na kolarskiej scenie pojawił się w połowie lat 90., gdy na szosach – dzięki połączeniu olbrzymiej siły i zachowawczej taktyki – dominował Miguel Indurain, triumfator czterech Tour de France z rzędu, dwóch Giro d’Italia, a także zdobywca tytułów mistrza świata i mistrza olimpijskiego. Indurain wygrywał, ponieważ nic nie tracił na płaskich etapach, niewiele na górskich, za to deklasował rywali w indywidualnej jeździe na czas. Jego talent nie opierał się na wybuchowym przyspieszeniu czy na umiejętności nagłego, zauważalnego przejścia z jednego stylu w drugi. U niego chodziło o coś, co mniej rzuca się w oczy, a mianowicie o równą, niezmienną szybkość. Przyjemność z obserwowania Induraina na trasie płynęła z doświadczania jego spokoju i niezmienności. Nie zaskakiwał niczym poza wielką siłą.

No i wtedy pojawił się Marco, kolarz pełen natchnionego chaosu, zawodnik przewrotny i przebiegły, pełen stylu, zdolny – kto wie, jakim cudem? – do iście prometejskich przyspieszeń za każdym razem, gdy szosa zaczynała się piąć. Indurain zdawał się nic sobie nie robić z niewidocznego gołym okiem oporu powietrza, a Marco rzucał wyzwanie chyba największej przeszkodzie na drodze kolarza, czyli górom. Byli dziwnymi rywalami: Indurain, mistrz pewnej mistycznej formy monotonii, zawodnik o płucach jak miechy, obdarzony pozorną sennością dużych zwierząt żywiących się planktonem; Marco, drobny i ekstrawagancki, potrafiący wystrzelić do przodu i zniknąć gdzieś w oddali. W tym często niezgłębionym sporcie znał tylko jeden sposób jazdy: gnać pod górę tak długo, aż z wysokości jego rywale będą tylko małymi kropkami gdzieś znacznie niżej. Jedno gwałtowne przyspieszenie pod górę za drugim, aż jego skonani rywale zostaną daleko z tyłu.

W 1994 roku w Giro d’Italia, jego drugim etapowym tourze w zawodowym peletonie, Marco we wspaniałym stylu wygrał dwa etapy górskie i zakończył zmagania na drugim miejscu w generalce, wyprzedzając trzeciego Induraina. Miesiąc później pojechał na Tour de France i był tam trzeci. Fani ciągnęli ku niemu nie tylko z uwagi na wyniki. Orli nos, odstające uszy i rzadziutkie włosy czyniły go bardziej rozpoznawalnym od niejednej gwiazdy filmowej, a jego sława nie ograniczała się tylko do Włoch czy tylko do fanów kolarstwa.

Marco chciał zamienić miejsca na podium na zdecydowane zwycięstwa, w tym celu musiał jednak nie tylko podołać wielkim trudom fizycznym, lecz także pokonać niemałe bariery psychiczne. Wprowadzenie testów w tunelu aerodynamicznym, aerodynamicznych rowerów do jazdy na czas, kasków typu „łezka” i niskooporowych kombinezonów poskutkowało tym, że w wyścigach etapowych dobrze zbudowani zawodnicy pokroju Induraina zyskali zdecydowaną przewagę. Na długich i płaskich etapach sprinterskich potrafili oni zyskać do drobnego górala nawet pięć minut, a przy tym w górach mogli trzymać się w miarę blisko za specjalistami od podjazdów i ograniczać straty w tej części wyścigu. Indurain stał się sztandarowym przykładem połączenia kompetencji, które czyniło z kolarza mistrza nowoczesnych wyścigów etapowych. Jego następcy, czyli Rosjanin Jewgienij Bierzin i Niemiec Jan Ullrich, też pasowali do tego modelu. Wydawało się, że Marco może jedynie pomarzyć o etapowych zwycięstwach.

To nie wszystko. Był on zawodnikiem włoskim i miał włoskich sponsorów, więc nie mógł sobie pozwolić, by odpuścić Giro i skupić się na przygotowaniach do późniejszego Tour de France. Jeśli kiedykolwiek miał wygrać we Francji, musiał wziąć udział w obu wyścigach, Giro i Tourze, a dotychczas porywały się na to tylko takie legendy, jak Coppi, Merckx czy Indurain. Odkąd jednak w 1994 roku Indurainowi nie udało się sięgnąć po zwycięstwo w obu tych wyścigach, w świecie kolarskim znów zapanowało powszechne przekonanie, że współcześnie w tym sporcie wymagania są po prostu zbyt duże i zdobycie dubletu jest niemożliwe.

Marco jednak specjalizował się w tym, co niemożliwe. Harował jak wół przez osiem godzin, a na ostatnich podjazdach, na ostatnich 50–60 kilometrach zmuszał się do wysiłku na skraju wytrzymałości, za każdym razem sprawdzając, jak daleko może się posunąć, ile może znieść jego ciało. Tak właśnie wygrywał, nurkując coraz głębiej w otchłań własnych możliwości, w otchłań mroczniejszą niż ta, w jaką śmieli zapuścić się inni. Potem wypływał na powierzchnię ledwie żywy, na bezdechu, z posmakiem krwi w ustach. W jego wielkich występach była jakaś forma samookaleczenia, akt odrzucenia wszystkiego, co przyziemne, aż wreszcie jego niezniszczalne serce przywracało go do świata żywych, a robiło to za każdym razem, bez względu na głębokość czy wysokość. Fanom nie pozostawało nic innego jak bić brawo. Tak to wyglądało na podjazdach. Na zjazdach chował siodełko pod brzuchem, krocze zwieszał milimetry nad oponą tylnego koła, a wyciągał ręce do przodu, by dosięgnąć kierownicy. Aż trudno było na to patrzeć. Najlżejszy kontakt pośladka z oponą, najmniejszy kamień pod przednim kołem i… Może nie pozbawiłoby go to męskości, ale z pewnością zburzyłoby równowagę zjazdu, katapultowałoby rower, nie zostawiając kolarzowi czasu na reakcję. Upadłby tak, jak upada ciało martwego człowieka. Godził się na to ryzyko: składał się na rowerze, igrając ze śmiercią, bo dzięki wątłej sylwetce mógł wysforować się przed cięższych rywali.

Bezwzględność jego ataków łagodziło ciepło jego uśmiechu. Było w nim coś niewinnego, dziecięca wrażliwość. Bił od niego jakiś brak wyrafinowania, który dość mocno kontrastował z tym, jak wyrafinowane stało się kolarstwo. Niekłamanym entuzjazmem i autentyzmem Marco od razu podbijał serca innych. Kiedy w 1998 roku – pomimo barier historycznych i mentalnych – triumfował w Giro d’Italia i Tour de France, środowisko kolarskie zaczęło szykować się na nowy okres dominacji. Nie było to jednak Marco pisane, bo Indurain przypominał wtedy prawdziwą twierdzę. Pantani ponosił olbrzymie straty w dolinach, które potem rekompensował wspaniałymi indywidualnymi zwycięstwami w górach.

Tak naprawdę podczas Tour de France w 1998 roku tylko popisowa jazda Marco w górach podtrzymywała zainteresowanie kibiców tą imprezą, zwłaszcza w obliczu skandalu, który wybuchł tuż przed startem. Aresztowany został wówczas 53-letni soigneur, niejaki Willy Voet, zatrzymany za kierownicą samochodu należącego do zespołu Festina. Po krótkim przeszukaniu pojazdu policja znalazła setki różnych środków dopingujących. Jako że Pantani nie miał z tym nic wspólnego, okrzyknięto go wybawicielem kolarstwa.

Oczekiwany przez wszystkich okres dominacji Włocha zaczął się w 1999 roku podczas Giro d’Italia, gdzie Pantani we wspaniałym stylu wygrał cztery etapy górskie. W tym samym miejscu jego hegemonia się zakończyła. Rankiem 5 czerwca 1999 roku, po obowiązkowym teście medycznym w Madonna di Campiglio, Marco został zawieszony ze względu na zarzut stosowania dopingu. Stracił szansę na triumf w Giro, w którym deklasował rywali. Mógł wrócić do rywalizacji dwa tygodnie później i wystartować w Tour de France, ale postanowił szukać ucieczki w kokainie, dopatrując się w tym wszystkim spisku obliczonego na jego zniszczenie. Potem pojawiły się próby powrotu na pół gwizdka, podejmowane w atmosferze nowych zarzutów dopingowych i długiego zawieszenia. A później nie było już nic.

W pomarańczowej wieży, górującej nad autostradą A14 w miejscowości Imola, Romano Cenni, właściciel sieci supermarketów Mercatone Uno, będącej sponsorem Pantaniego w latach 1996–2003, opowiada mi: „Gdyby go nie powstrzymali, stalibyśmy tutaj dzisiaj i mówilibyśmy: »Wygraliśmy Giro i Tour w 1999, 2000, 2001, 2002 i 2003 roku«”. Mógłby dodać, że gdyby Marco miał wsparcie zespołu, a nie skleconej naprędce grupy freelancerów, mógłby wygrać Giro w 1994 roku i zająć lepsze niż trzecie miejsce w ówczesnej edycji Tour de France. Cenni mógł też powiedzieć, że tylko pechowa seria wypadków pozbawiła Pantaniego miejsc na podium w latach 1995 i 1996. A może nawet zwycięstw, no bo dlaczego nie? „W 1997 roku – opowiada dalej – wywrócił się podczas Giro d’Italia, nie mógł trenować z powodu kontuzji, a potem pojechał na Tour de France i był trzeci”. Wszystkie wspomnienia Cenniego są naznaczone tym samym „gdyby tylko go nie powstrzymali…”. „Przy wielu okazjach mówił mi, że jest czysty, czysty jak łza, ale tamci chcieli go zniszczyć jako sportowca i człowieka. Zniszczyliśmy człowieka, zniszczyliśmy sportowca. Może nawet zniszczyliśmy sam sport”.

Cenni przedstawia śmierć Marco w ponurym kontekście: bo jeśli był czysty, jak utrzymywał do samego końca, to z pewnością przez całą karierę został ograbiony z wielu zwycięstw. Jeżeli zaś czysty nie był, to przez całe życie kłamał i robił to bardzo przekonująco.

Ktoś mi powiedział, że od śmierci Pantaniego Cenni mocno się postarzał. Na mnie robi wrażenie niezniszczalnego. Jest spokojny, ma potężną klatkę piersiową i mówi niskim głosem, trochę jak rozbitek wspominający wszystkich słabszych kompanów, którzy nie przeżyli. Do tych ostatnich zalicza się Luciano Pezzi, były kolarz i zespołowy kolega legendarnego Fausto Coppiego, a jednocześnie jeden z mentorów Marco. „Nadawali na tych samych falach. Gdyby Luciano nie umarł, wszystko ułożyłoby się zupełnie inaczej”. Jest też w tym gronie artysta samobójca, członek rodziny Cenniego, którego rzeźby i obrazy stoją w gabinecie szefa Mercatone Uno oraz w foyer siedziby tej firmy. No i jest Marco, „człowiek, sportowiec, który być może nigdy nie miał sobie równych”. Czy w oczach Cenniego właśnie zbierają się łzy? „Był wybitnym sportowcem właśnie takiego formatu. Za każdym razem, gdy jechał w Giro, wyciągał na ulice ludzi, w tym stare kobiety i gospodynie domowe, innych przyciągał przed telewizory. Niewykluczone, że coś takiego już nigdy się nie powtórzy, bo nikt nie będzie zdolny do takich wyczynów na trasie. A może się mylę. Być może jestem w nim zakochany, a gdy jest się zakochanym, popełnia się błędy, źle ocenia się ludzi. Mimo to już zawsze będę wdzięczny za to, co Marco dał Włochom, co dał mojej firmie”. W tym składanym Pantaniemu hołdzie jest uczciwość i rzeczowość. Cenni nie podaje co prawda żadnych konkretnych danych i trudno do takowych dotrzeć, ale Mercatone Uno w okresie finansowania Pantaniego podobno podwoiło przychody i trzykrotnie zwiększyło liczbę sklepów.

W żałobnych wspomnieniach Cenniego przewijają się motywy, z którymi musi zmierzyć się biograf Marco: intymna, osobista prawda o człowieku, który osiągał niesamowite szczyty i wpadał w równie niesamowite dołki; realia społeczne i polityczne, w których sport, sponsorzy i telewizja tworzyły nierozerwalną trójcę, a sportowcy – tylko ich garstka albo większość, tego być może dowiemy się dopiero kiedyś – trują się w imię lepszych wyników; psychologia cywilizacji, w której na każdym kroku łączymy się w złudzeniach, czasem koniecznych, a czasem nie. W samym środku tego wszystkiego leży przypuszczenie sformułowane przez Cenniego: „Gdyby tamci go nie powstrzymali…”, a także narastające wątpliwości wokół tego wielkiego sportowca.

Znajdujemy się dzisiaj pod wpływem dwóch typowo włoskich sił. Pierwsza z nich to dietrologia, przekonanie, że pod wszelkimi oficjalnymi komunikatami kryje się jakieś drugie dno, ukryta prawda, której warto czasami wręcz szaleńczo poszukiwać. Druga z tych sił to omertà, czyli zmowa milczenia wśród tych, którzy wiedzą. Wspólnym elementem tych dwóch sił jest koncepcja wiecznego zagrożenia, a to majaczyło gdzieś przez całe życie Marco Pantaniego. Wielu z pewnością uważało, że i ja jestem źródłem tego zagrożenia. Marco żył w wielu różnych światach i potrafił swoje istnienie szufladkować. Opowiadał przyjaciołom o swoich wybrykach, nawet jeśli nie każdy z nich chciał być z tymi wybrykami kojarzony. Obcokrajowiec – z natury swej człowiek o zagranicznych standardach dyskrecji, który interesuje się wydarzeniami zdolnymi szargać reputację i niszczyć małżeństwa – musiał pewnym ludziom wydawać się groźny. Przy okazji wspomnę, że podczas zbierania materiałów również chwilami czułem się zagrożony albo wyobrażałem sobie, że czyha na mnie jakieś niebezpieczeństwo, także fizyczne, ze strony moich rozmówców, którzy zdecydowanie uważali, że ta książka nie powinna zajmować się życiem prywatnym Marco. Oczywiście, nie brakowało też zwolenników tego samego podejścia, którzy mimo to okazywali mi dużą uprzejmość. Jeśli jakiekolwiek zagrożenie rzeczywiście istniało, to było nieuzasadnione, bo tak naprawdę nigdy nie miałem innego wyboru – musiałem napisać o Pantanim jako człowieku. Na najwyższym poziomie sportowiec musi sprostać wymaganiom absolutnym. Motorem napędowym tego przedsięwzięcia na równi z ciałem jest dusza. „Nic się nie marnuje” – jak ujmuje to Lance Armstrong, rywal Marco. – „Sięgasz po wszystko, co masz. Stare rany i dawne zniewagi stają się znakomitym paliwem napędzającym rywalizację”. W takich okolicznościach nie możemy liczyć na to, że zrozumiemy sportowca, jeśli nie poznamy człowieka oraz relacji między tymi dwoma wcieleniami.

Chciałbym postawić jedną sprawę jasno: próba opowiedzenia historii Marco oznacza otwarte pisanie o nadużywaniu przez niego dwóch rodzajów używek. Pierwsze z nich zażywał rzekomo prywatnie i rekreacyjnie. Drugi ich rodzaj wiąże się z jego aktywnością zawodową i środowiskiem, w którym funkcjonował – z globalnym sportem, który czasami potrafi łączyć interesy biznesowe z potencjalnie nieposkromioną pasją fanów. Oba te rodzaje używek są dostępne dzięki zorganizowanej przestępczości i obrotowi dużymi pieniędzmi. Wystarczy naruszyć interesy zajmujących się tym ludzi, by zagrożenie przestało być wyłącznie teoretyczne.

Chciałbym się jednak cofnąć o krok i podkreślić, że można napisać książkę o karierze sportowej Marco, która w żaden sposób nie dotykałaby jego życia prywatnego. Można napisać książkę o ostatnich tygodniach jego życia bez nawiązywania do tego, co osiągnął w sporcie. Można napisać książkę o dramatycznych wydarzeniach z Madonna di Campiglio albo o relacjach z jego menedżerką w całkowitym oderwaniu od mechanizmów, dzięki którym Marco został legendą kolarstwa, i bez zadawania pytań, co ta legenda oznaczała (i nadal znaczy). Wszystkie te książki zostały już napisane. Jak dotąd nikt nie próbował jednak kompleksowo i w pełen współczucia sposób przyjrzeć się życiu Marco, zadać kluczowych dla jego istnienia pytań. Kim był Marco dla Włochów i dla reszty świata? Czy stosował doping, czy go nie stosował? Czy w Madonna di Campiglio zawieszono go w efekcie spisku, jak sam twierdził? Dlaczego i w jaki sposób mógł startować dalej, skoro kokaina również znajduje się na liście substancji zabronionych? Czy jego śmierć była prywatną, osobistą tragedią człowieka, czy jednak decydującą rolę odegrał w niej sport? Wszystkie te kwestie każą zadać sobie jeszcze jedno pytanie, na które ta biografia również usiłuje odpowiedzieć: co powodowało, że Marco Pantani, człowiek pełen wad, był jednocześnie tak wyjątkowy?

Już na początku gromadzenia materiałów do tej książki, podczas pierwszych rozmów, nasunęły mi się dwa fundamentalne pytania: czy tworzenie biografii Marco Pantaniego jest moralnie słuszne i czy w ogóle da się ją napisać? Nie chodziło o jakieś abstrakcyjne, filozoficzne rozważania, ale kwestie praktyczne, wymagające pilnego rozstrzygnięcia. Wątpliwości moralne dotyczyły cierpienia, jakie taka książka mogła zadać jego najbliższym. Okoliczności jego śmierci nadal pozostają żywe w małych społecznościach, do których Marco należał. Pierwszą z nich tworzą mieszkańcy jego rodzinnego Cesenatico, zamieszkałego przez 23 tysiące ludzi. To na tyle nieduże miasto, że pasja, jaka zrodziła się wokół Marco, całkowicie je pochłonęła. Kolejną taką społecznością był światek kolarstwa zawodowego. Wielu, a pewnie większość ludzi z tych kręgów doświadczyła traumatycznych wydarzeń typu śmierć lub rozległe obrażenia kolegi z zespołu. Dla niektórych doping nie tyle nawet stanowił ryzyko zawodowe, ile był czymś w rodzaju tajnej subkultury. Warto tu pewnie wspomnieć także o świecie sportu, nie wyłączając dziennikarzy i pisarzy specjalizujących się w kolarstwie zawodowym. Nie ulega najmniejszej wątpliwości, że we wszystkich społecznościach duchowi braterstwa towarzyszą zazdrość i plotkarstwo – chcę przez to w sumie powiedzieć tylko tyle, że Marco był człowiekiem, który żył pośród innych ludzi.

Kłopoty praktyczne wynikały z tego, że wiele osób, które Marco znały, nie chciało ze mną rozmawiać. Dodatkowy problem polegał na tym, że on sam za życia nieszczególnie układał sobie relacje z mediami, był po prostu introwertykiem. Przede wszystkim cenił sobie prywatność i wszelkie zainteresowanie ze strony mediów go irytowało. W niektórych relacjach traktowano go wyjątkowo ciepło – część dziennikarzy wręcz starała się go chronić – ale albo tego nie zauważał, albo było mu to obojętne. Wiedział tylko tyle, że jego twarz na pierwszej stronie windowała nakład. Bo tak to wyglądało, działały emocje, które rozbudzał wśród tłumów fanów. Dzięki sprzedaży praw do swego wizerunku został multimilionerem. Problem w tym, że nie bardzo miał na to wpływ. Biedniejszy Pantani byłby dokładnie tak samo nachodzony przez media jak bogaty Pantani.

Szybko przekonałem się, że dzięki wewnętrznym sporom wśród ludzi, którzy go znali, mogę zebrać niesamowitą ilość informacji, nawet jeśli nie wszystkie były szczególnie rzetelne. Znalazłem całe rzesze tych, którzy bez wątpienia mieli dobre intencje i czuli się głęboko zranieni, ale jednocześnie skłócili się z całą resztą. Wszyscy byli gotowi powiedzieć mi „prawdę o Marco Pantanim”. Kilka tego typu osób, które w samozwańczy sposób chciałyby go niańczyć, dosłownie miało listy „prawdziwych” i „fałszywych” przyjaciół Marco. Najwyraźniej osoby te nie rozumiały, że on sam dobierał sobie przyjaciół i kierował się własnymi kryteriami. Oprócz książek zaczęły pojawiać się pomniki, ktoś napisał sztukę, jego nazwiskiem nazywano ulice, kręcony jest również serial telewizyjny. Wydawano poświęcone mu płyty DVD, emitowano też w telewizji okropne filmy dokumentalne. Jeden z nich wyznaczył nowe dno współczesnej telewizji, pokazując zdjęcia jego zwłok. Fundacja charytatywna konkurowała z niezliczonymi fanklubami o prawo „zarządzania” czymś w tak niewielkim stopniu zdefiniowanym, jak „wizerunek” Marco, a przecież już samo określenie „wizerunek” jest strasznie dwuwymiarowe i kojarzy się z półprawdą. Tak naprawdę w chwili jego śmierci wiele faktów z jego życia pozostawało nieznanych, także najbliższym mu osobom. Ta niewiedza oraz wręcz fanatyczna zaborczość, jaką Marco wzbudzał w najbliższych, doprowadziły do ostrej i przykrej walki o pamięć o nim. Wydawało się, że niewielu najbliższym mu ludziom zależy, by spoczywał w pokoju. Jednocześnie wyglądało na to, że brakuje rzetelnej pracy śledczej, która pozwoliłaby poskładać liczne aspekty życia Marco i na podstawie olbrzymiej dokumentacji dochodzeniowej, medycznej i psychologicznej stworzyć jeden złożony portret. Innymi słowy, napotykałem wszędzie wokół mnóstwo „zarządzania wizerunkiem”, brakowało mi natomiast zainteresowania prawdą historyczną. Założyłem, że historię znacznie trudniej jest ustawić pod siebie, bo trudniej się nią „zarządza” i trudniej się na niej zarabia. W ten oto sposób rozstrzygnąłem dylemat, czy ta książka jest uzasadniona z moralnego punktu widzenia. W prawdziwym, zmiennym świecie, na który składają się pamięć i interakcje międzyludzkie, tak naprawdę trudno przedstawić jedną prawdę o kimkolwiek z nas. Możemy co najwyżej postarać się określić granice, w których Marco się rozwijał; opisać, w jaki sposób korzystał z wolnej woli i dlaczego podejmował takie decyzje, a na koniec dokonać oceny jego działań w odniesieniu do tego, jakie miał wówczas możliwości do wyboru. Jeżeli przy okazji uda się sprawić, że zmarły ożyje przed naszymi oczami, istota i cel biografii zostaną osiągnięte.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: