Czesława Miłosza odkrywanie Ameryki - Marian Stępień - ebook + książka

Czesława Miłosza odkrywanie Ameryki ebook

Stępień Marian

4,0

Opis

Główny, tytułowy rozdział książki jest intelektualnym efektem podróży po niezwykłych miejscach Ameryki, jaką autor odbył w 1978 roku szlakiem wyznaczonym wierszami i esejami Czesława Miłosza. Kresem tej podróży było spotkanie i rozmowa z poetą–profesorem w Berkeley. To wspomnienie zostało dopełnione relacją z 1984 roku, z drugiego amerykańskiego spotkania z Miłoszem, wówczas już laureatem Nagrody Nobla.

Niewiele brakowało, a tekst Książka fałszywych prognoz przyczyniłby się do krajowego wydania Zniewolonego umysłu jeszcze przed transformacją ustrojową. Andrzej Miłosz, w porozumieniu z bratem, zaproponował, by artykuł ten wykorzystać jako przedmowę, która mogła ułatwić otrzymanie zgody cenzury na publikację. Zanim jednak doszło do definitywnych decyzji autora, wydawcy i cenzora, nastąpiła zmiana ustroju politycznego w Polsce. Zniewolony umysł ukazał się – na szczęście – bez żadnych „bezpieczników” czy politycznego alibi w rodzaju przedmowy.

Pełniejsze przedstawienie Czesława Miłosza jako dyplomaty w służbie Polski Ludowej okazało się możliwe dopiero wtedy, gdy opublikowano jego Raporty dyplomatyczne (2013). Ten okres w biografii poety staje się bardziej zrozumiały w świetle jego przedwojennych związków z lewicą, o których informuje rozdział Przygody młodego umysłu.

Gdyby nie szczególne okoliczności i kontekst, w jakim poeta zdecydował się przypomnieć wiersz Naród i, co więcej, podać go – rzekomo po raz pierwszy – do druku w 1983 roku, nie byłoby zapewne w tej książce rozdziału poświęconego temu utworowi.

O ostatnich latach życia Czesława Miłosza i jego ówczesnej twórczości traktują dwa inne rozdziały. Tematem jednego z nich jest osiedlenie się poety, w jesieni życia, w Krakowie (tu poleca się szczególnej uwadze jego opinię o Osipie Mandelsztamie i reakcję, z jaką została ona przyjęta); drugi – wyraża zainteresowania autora późną poezją noblisty.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 392

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (2 oceny)
1
0
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Projekt okładki:MDESIGN Michał Duława | michaldulawa.pl
Redakcja i korekta:Halina Tchórzewska-Kabata, Michał Kabata
Redakcja techniczna:Paweł Żuk
Zdjęcie na okładce: Dorota Champeau
Copyright © by Marian Stępień Copyright © for the Polish edition by Studio EMKA Warszawa 2018
Wszelkie prawa, włącznie z prawem do reprodukcji tekstów w całości lub w części, w jakiejkolwiek formie – zastrzeżone.
Wydawnictwo Studio [email protected]
ISBN 978-83-66142-54-1
Skład i łamanie: Anter Poligrafia
Konwersja:eLitera s.c.

PRZEDMOWA

Szkice, które złożyły się na tę książkę, powstawały w ciągu wielu lat. Najwcześniej, bo już przed 1980 rokiem, był gotowy opis odkrywania Ameryki przez Czesława Miłosza. Zacząłem go pisać już w 1978 roku. Przebywałem wówczas w Stanach Zjednoczonych jako stypendysta Fundacji Fulbrighta; warunki materialne i dysponowanie świetnym samochodem pozwoliły mi na objazd po najciekawszych miejscach tego kraju, których opisy i relacje z wrażeń wywołanych ich widokiem znajdowałem wcześniej w twórczości Miłosza. Fortunne okoliczności sprzyjały podróżowaniu po Stanach Zjednoczonych, poznawaniu najwspanialszych obiektów amerykańskiej przyrody – i lekturze poezji i esejów Miłosza z czasów, kiedy to on odkrywał Amerykę dla siebie, gdy powstawały jego wiersze inspirowane wrażeniami wyniesionymi z niezapomnianych spotkań z amerykańskimi przestrzeniami, z wielkimi zjawiskami przyrody, a także z niezwykłymi procesami wielkich zbiorowisk ludzkich.

Tak powstawał, już podczas tych podróży, tytułowy, najobszerniejszy rozdział tej książki – „Odkrywanie Ameryki”. W chwili, gdy po otrzymaniu przez poetę Nagrody Nobla nie można już było dłużej nie dopuszczać do druku artykułów mu poświęconych, szkic ten był gotowy do druku. Został zamieszczony pod tytułem Czesława Miłosza odkrywanie Ameryki w „Pamiętniku Literackim” w 1981 roku. Ukazuje się tu bez zmian.

Okoliczności sprzyjające zbieraniu materiałów do tytułowego rozdziału spowodowały również, że mogłem, zwiedzając po drodze wskazane przez poetę miejsca, dojechać do San Francisco i w Berkeley z nim się spotkać. Miałem świeżo w pamięci utwory z ostatniego wówczas zbioru wierszy Gdzie wschodzi słońce i kędy zapada. Wśród wielu pytań, jakie zamierzałem zadać, wśród wielu problemów, jakie chciałem poruszyć, trzy główne kwestie wiązały się bezpośrednio z tym tomem. Upewnić się, czy dobrze rozumiem istotny sens prostego, pięknego, klarownego wiersza Dar, dotknąć sprawy narodowej tożsamości poety i poprosić o dokładniejsze informacje dotyczące okoliczności tragicznej śmierci Teodora Bujnickiego.

Relację z tego spotkania zamieściłem w tym samym roku, w miesięczniku „Poezja”. Obecnie wprowadziłem do tego tekstu pewne zmiany. Włączyłem fragment usunięty wówczas przez cenzurę, rozwinąłem kwestię stosunku Miłosza do Teodora Bujnickiego i dodałem krótki opis mojego drugiego spotkania z poetą w Ameryce, w roku 1984.

Napisanie rozdziału o „przygodach młodego umysłu” miało pewien związek z dosyć zabawną przygodą wydawniczą. W 1982 roku opublikowałem w serii Biblioteka Narodowa Antologię poezji rewolucyjnej 1918–1939. Świadom związków Miłosza z wileńską lewicą literacką lat trzydziestych, z pełnym przekonaniem włączyłem do tej antologii również jeden wiersz jego autorstwa (Siena).

Spotkały mnie szyderstwa i złośliwe dowcipy z dwóch stron. Z prawa i z lewa. Jedni byli oburzeni, że wprowadziłem uwielbianego przez nich poetę w kontekst lewicy literackiej. Drudzy naśmiewali się ze mnie, szydzili, że do tego stopnia dałem się uwieść pełnym zachwytu komentarzom odnoszącym się do twórczości Miłosza, tego antypolskiego poety, że jego wiersz zamieściłem nawet wśród utworów rewolucyjnych. Tylko sam Miłosz, gdym mu przy okazji spotkania o tym opowiedział, uznał moją decyzję za uzasadnioną.

Miłosz w latach trzydziestych należał do lewicy literackiej, wrażliwej na przejawy niesprawiedliwości społecznej i próby wprowadzania do życia politycznego elementów faszyzmu. Miało to wpływ na jego późniejsze, po 1945 roku podejmowane wybory życiowe. Nigdy zresztą, niezależnie od późniejszych przygód intelektualnych i ideowych, od tej tradycji się nie odżegnywał. Tylko komentatorzy jego biografii i twórczości najczęściej woleli ją przemilczać lub pomniejszać jej znaczenie.

Pod koniec życia, zaopatrując wstępem tom swych artykułów publicystycznych z lat trzydziestych, do niektórych z nich odniósł żartobliwą uwagę, że mógłby je napisać „młodociany Żdanow pozujący na twardziela”.

Rozdział „Przygody młodego umysłu” ukazuje, jak Miłosz pozbywał się uproszczeń obecnych w poglądach lewicowych autorów z jego kręgu, jak, nie rezygnując z myśli o społecznych obowiązkach literatury, brał w obronę zarówno prawa jej właściwe, jak i prawa twórcy do zachowania niezależności i obrony własnego talentu.

Właśnie ze względu na taką międzywojenną przeszłość, po wojnie, w latach zaprowadzania w Polsce nowego, politycznego i społecznego ładu, Miłosz poczuł się upoważniony do podjęcia zabiegów o miejsce w służbie dyplomatycznej Polski Ludowej. Zgodził się na zawarcie „paktu diabelskiego”, który stał się powodem jego moralnej i psychicznej dysharmonii. Dochodziła ona do głosu w powstałych w tym czasie utworach poetyckich, ale głównie i pełniej ujawniła się w późniejszych powrotach do tych lat, w wielu esejach i wspomnieniach; także w tekstach powstałych w ostatnich latach życia poety można się doszukać jej śladów. Na przykład w refleksjach, Strategia, Zadra, Tabu, z tomu Piesek przydrożny.

Niezrozumiałe było milczenie (poza nielicznymi, zdawkowymi wzmiankami), z jakim przyjęto opublikowanie – już po śmierci autora – korespondencji dyplomatycznej Miłosza, najważniejszego dokumentu świadczącego, kim był, gdy służył jako dyplomata Polsce Ludowej. Skonfrontowanie tego, co – głównie ex post – pisał o tym okresie, z tym, co zawierają przez niego wówczas w części tworzone dokumenty dyplomatyczne, było niezwykle kuszące. I tak powstały i znalazły się obok siebie dwa rozdziały tej książki: „Pakt diabelski” i „Dyplomata w służbie Polski Ludowej”.

To zestawienie rzuca zupełnie nowe światło na postawę i poglądy polityczne Miłosza w latach 1945–1948 w stosunku do obrazu wewnętrznej dysharmonii i moralnych cierpień, jakie znany z późniejszych jego tekstów. Korespondencja dyplomatyczna świadczy, że Miłosz nie tylko był lojalny wobec „reżymu warszawskiego”, ale dobrze też wywiązywał się z roli rzecznika polskich interesów kulturalnych na terenie Stanów Zjednoczonych, gdy aktywnie, z przekonaniem i właściwymi politycznymi skutkami wykonywał polecenia płynące z Warszawy.

Zniewolony umysł zostaje tu odczytany nieco inaczej, niż to bywa w przeważającej części narosłych wokół tej książki komentarzy. Nie tyle jako diagnoza, opis sytuacji pisarza w systemie politycznym panującym w ówczesnej Polsce, ile jako prognoza, przewidywanie dalszego, postępującego zniewolenia twórcy. Kiedy odczytuje się Zniewolony umysł właśnie w ten – bardzo uzasadniony – sposób, ujawniają się wówczas błędy w przewidywaniach autora, pomyłki spowodowane chęcią udowodnienia za wszelką cenę słuszności podjętej decyzji, usprawiedliwienia jej nieuchronnym w przyszłości całkowitym zniewoleniem polskich pisarzy. Przewidywania Miłosza nie potwierdziły się. Pisarz polski nie musiał ulec zniewoleniu i są tego liczne dowody. Rozumowanie Miłosza natomiast okazało się pomocne w usprawiedliwianiu postaw konformistycznych. Dlatego Zniewolony umysł zostaje tu nazwany książką fałszywych prognoz.

Trzech pisarzy – z czterech scharakteryzowanych przez Miłosza – szybko porzuciło niewolące ich ograniczenia; zbuntowali się przeciw narzucanym tematom, ocenom, postawom. Tylko jeden z nich, nazwany Gamma, a przez Thomasa Mertona określony w liście do Miłosza „prawdziwym typem stalinowca”[1], tego nie uczynił. Pod symbolem Gammy krył się Jerzy Putrament.

Bardzo wiele dzieliło Czesława Miłosza od jego kolegów po piórze pozostających w kraju. Liczenie się z sytuacją polityczną, z okolicznościami uprawiania twórczości literackiej, warunkami ograniczającymi swobodę publikacji, z działaniem cenzury, wymuszoną autocenzurą – od tego wszystkiego przebywający na emigracji Miłosz był wolny. A jednak, kiedy przyszedł czas rozrachunków popaździernikowych, okazało się, jak dużo mieli ze sobą wspólnego. Podobnie jak wielu pisarzy krajowych Miłosz wracał do świata dzieciństwa w poszukiwaniu ładu moralnego, prawdy, harmonii, oczyszczenia. Doliną Issy dołączył do wielu utworów krajowych o podobnej tematyce i funkcji.

Z wierszem Naród miałem kłopoty od czasu, gdym go przeczytał po raz pierwszy. Z dużym trudem przychodziło pogodzić się z taką wizją polskiego narodu, zwłaszcza gdy miało się w świeżej pamięci jego postawę wobec okupanta w czasie wojny. Ciągle przejmujące były obrazy z powstania warszawskiego, o którego wywołanie można było oskarżać jego inicjatorów, ale nie można było odmówić cnót bohaterstwa i głębokiego patriotyzmu rzeszom powstańczym.

Także osobiste doświadczenia i obserwacje wydarzeń i ludzi w czasie niemieckiej okupacji zwiększały opór, nie pozwalały przyjąć bez poważnych zastrzeżeń takiej opinii o polskim narodzie, jaką wystawił mu Miłosz w swym wierszu.

Niemniej wiersz ten przywoływał również takie obrazy wad, przywar, a także haniebnego zachowania się Polaków, z którymi trudno było się nie zgodzić. Myśli poruszone tym utworem oscylowały między polemiką z Miłoszem a przyznawaniem mu racji. Silna, stawiająca opór Miłoszowi, była pamięć o wojnie, o pięknych kartach bohaterstwa Polaków, nie tylko na czynie zbrojnym polegającego, ale i w tajnym nauczaniu manifestowanego. Zarazem była jednak – ta pamięć – skutecznie podmywana przez świadomość istnienia nie zawsze chlubnych stron ich postępowania czy przez nowe odkrywanie kart naszej skomplikowanej historii najnowszej.

I tak pozostałem ze swym ambiwalentnym spojrzeniem na ów utwór. Pogodziłem się z tym stanem rzeczy, tym bardziej, że poeta wyraźnie unikał przypominania tego wiersza, nie zamieszczał go w kolejnych wyborach swych utworów poetyckich. Pewno bym nie odczuwał potrzeby pisania o nim, gdyby sam autor niespodziewanie nie przypomniał go po wielu latach, w szczególnym kontekście i w miejscu praktycznie niedostępnym czytelnikom w Polsce, a przeznaczonym dla opinii światowej. W dodatku z „drobnym” minięciem się z prawdą.

W kwietniu 1999 roku dostałem zaproszenie z Hebrew University of Jerusalem do udziału w międzynarodowym seminarium „Emigration and Literature in the Historic-Cultural Context”. Organizatorzy spotkania wyrazili życzenie, by moje wystąpienie dotyczyło Czesława Miłosza jako emigranta. Taka była geneza szkicu O sytuacji polskiego emigranta w XX wieku, włączonego do tej książki po uzupełnieniu go i wzbogaceniu dzięki uwagom i komentarzom czynionym podczas jerozolimskich dyskusji.

Ważne jest przede wszystkim dzieło pisarza. Mniej jego biografia. Ale chcemy ją znać. Interesuje nas jego codzienne życie, charakter, osobiste skłonności, małość przy wielkości, przyzwyczajenia i nawyki, to, jaki był na co dzień – poza twórczością i oficjalnymi kontaktami. Tym bardziej jest tak w przypadku Czesława Miłosza; jego postępowaniu towarzyszą ambiwalentne oceny. W korespondencji życzliwego mu i zaprzyjaźnionego z nim Jerzego Giedroycia można spotkać różne uwagi o cechach jego charakteru. Nie zawsze są to opinie pochlebne. O te problemy potrącają też „Uwagi na marginesie Miłosza Biografii”.

Naprzeciw takim zainteresowaniom wychodzi też książka Agnieszki Kosińskiej Miłosz w Krakowie. Autorka była sekretarką poety od czasu jego zamieszkania w Krakowie do końca jego życia. Okazała się nie tylko dobrą, lojalną sekretarką osobistą, osobą umiejącą załatwiać najróżniejsze sprawy swego przełożonego, ale również inteligentną obserwatorką, zdolną do samodzielnego myślenia i – kiedy trzeba – umiejącą swemu chlebodawcy powiedzieć nie zawsze miłą prawdę w oczy. A także dzielną w obliczu trudnych obowiązków związanych ze starzeniem się i odchodzeniem poety.

Uzupełnienie do opinii o tej książce przynosi relacja z dyskusji dotyczącej Osipa Mandelsztama, wywołanej przez niefortunne wystąpienie Czesława Miłosza.

O ludzkich problemach związanych ze starzeniem się i odchodzeniem, ukazanych przez pryzmat późnej twórczości poetyckiej Miłosza, traktuje rozdział „Blaski i cienie starości”. To rozwinięta forma referatu przedstawionego na jednym ze spotkań organizowanych cyklicznie, pod nazwą „Między literaturą a medycyną”, w Lublinie pod egidą Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej i Lubelskiego Uniwersytetu Medycznego – z inicjatywy i staraniem prof. Eugenii Łochowej z UMCS i prof. Grzegorza Wallnera z Uniwersytetu Medycznego w Lublinie.

Książkę dopełnia rozdział poświęcony polonijnej świeckiej uczelni w Ameryce, Kolegium Związkowemu (Alliance College), z którym Uniwersytet Jagielloński związany był umową o współpracy i wymianie studentów i profesorów. Spodziewać się można, że okoliczności jej powstania i jej historia, zakończona – niestety – likwidacją, zainteresują czytelnika tej książki. Zamieszczenie tu tego rozdziału nie jest przypadkowe. Łączy się z Czesławem Miłoszem. Był w tej uczelni, spotkał się z jej władzami, studentami, wykładowcami. O wyniesionych stamtąd wrażeniach – nie zawsze najlepszych – pisał w listach do Jerzego Giedroycia.

W czasie, gdy uczelni groziła likwidacja, do której ostatecznie doszło, miał interesujący pomysł wykorzystania jej zasobów: terenu, budynków, zbiorów bibliotecznych i części kadry naukowej. Pomysł był bardzo dobry, ale nie został podjęty przez Polonię, co jeszcze raz potwierdza niską ocenę, jaką jej w paru okolicznościach wystawiał Czesław Miłosz.

Piszący te słowa również był związany z tą uczelnią – jako visiting professor – dwukrotnie: w semestrze letnim w roku 1976 i przez cały rok akademicki 1983/1984. Zachowałem wdzięczną pamięć o tej instytucji, o jej profesorach i władzach oraz najlepsze wspomnienie kontaktów z polonijną młodzieżą.

W Alliance College mogłem w doskonałych warunkach poświęcić się studiom nad literaturą emigracyjną i gromadzić materiały, między innymi także do tej książki.

PRZYGODY MŁODEGO UMYSŁU[2]

W zakończeniu Wyprawy w dwudziestolecie Miłosz pisze, że tamta, międzywojenna Polska ukształtowała jego myśli, uczucia, „łącznie z uczuciami gniewu i rozpaczy”. Po klęsce wrześniowej dzielił „wiele żalów i oskarżeń, którymi obdarzano tamtą Polskę międzywojenną”[3]. A jak tę Polskę postrzegał, jak ją oceniał, jak mógł reagować na różne przejawy tamtej rzeczywistości i w konsekwencji, jak formowała ona jego postawę – na te pytania odpowiada właśnie wspomniana Wyprawa w dwudziestolecie, złożona z fragmentów prozy i reportażów powstałych w międzywojniu. Jest to Polska pełna konfliktów i nierozwiązanych problemów narodowościowych i społecznych, z ujawniającymi się tendencjami faszystowskimi. Właśnie ta polska rzeczywistość spowodowała, że stał się kimś, kto tak wspominał siebie z tamtych lat: „Wcześnie pojawiły się u mnie skłonności socjalistyczne, bo rozumiałem, że gmach państwa ma też piwnice zamieszkane przez nędzarzy, bezrobotnych i więźniów. Uświadomienie sobie tego umieszczało mnie na lewicy już wtedy, kiedy w 1929 roku wstępowałem na Uniwersytet Stefana Batorego”[4].

Oceną współczesności, społecznymi sympatiami, skłonnością do ideowego wyboru Czesław Miłosz w latach trzydziestych był bliski tej części swojego pokolenia, które dostrzegało zjawisko kryzysu, zwiastuna zbliżającej się katastrofy kultury, cywilizacji, polskiego państwa. Razem ze swą ideowo-pokoleniową wspólnotą, w poszukiwaniu wyjścia i nadziei zwracał się „jeszcze do wschodu” – jak to napisał w wierszu ogłoszonym w 1931 roku w „Żagarach” (nr 3).

A my ciągle myślimy o wichrze surowym

Który kiedyś te wieże nieprawości złamie

O ludziach, którym dane będzie wyhodować

Powagę życia twardą i prostą jak kamień.

A my już upadamy. I jeszcze do wschodu

Obracamy swe oczy. Ale przecie ziemia

Zaspokoić naszego nie potrafi głodu.

Z przeklętego jesteśmy bowiem pokolenia.

(Wam)

Twórczość artystyczną pojmował – zgodnie z marksistowskim myśleniem, które wówczas nie było mu obce – jako narzędzie w walce o sprawiedliwość między ludźmi i poprawę warunków ich życia. „Był to czas, kiedy prąd lewicowy przebiegał ciałem młodej literatury i kiedy wychodziło bardzo wpływowe pismo komunistyczne Aleksandra Wata, «Miesięcznik Literacki», którego byłem gorliwym czytelnikiem”[5]. W rozmowie z Aleksandrem Watem zanotował: „Wpadały mi w ręce kolejne kolekcje «Miesięcznika Literackiego», który drukował przeważnie reportaże o losach robotników i chłopów, odsłaniając podszewkę rzeczywistości. Komunistyczne czy sympatyzujące periodyki ukazywały się i gasły w owym dwudziestoleciu napotykając trudności cenzuralne większe czy mniejsze. Ich linia ciągnie się od tego «Miesięcznika» poprzez «Lewar», «Poprostu». «Kartę», «Sygnały»”[6].

W programowym artykuleBulion z gwoździ[7] opowiadał się Miłosz za pojmowaniem sztuki jako narzędzia w budowaniu psychiki ludzkiej w celu „urobienia takiego typu człowieka, jaki ze względów społecznych jest w najbliższej przyszłości potrzebny. A więc artysta kieruje hodowlą ludzi”[8].

Marksizm przenikał do środowiska, z którym młody autor artykułu był związany, „drogą osmozy i marksiści nie bez racji podawali go za nieunikniony punkt dojścia wszystkich, którzy naukowy światopogląd XIX wieku doprowadzili do jego konsekwencji”[9]. Poza możliwościami poznawczymi marksizmu pozostawały obszary ludzkiej rzeczywistości, które – w otoczeniu Miłosza – uchodziły za drugoplanowe, co po latach poeta skomentował: „Im bardziej prymitywny był umysł, tym większe rozkosze ze sprowadzenia rozsypującej się wielości do wspólnego mianownika”[10].

Cóż, przyjmując to stwierdzenie za trafne i posługując się słowami poety, przyjąć trzeba, że wśród tych „prymitywnych umysłów” znajdował się również on sam, Czesław Miłosz, w okresie pisania wierszy, które weszły do zbioru Poemat o czasie zastygłym, wydanego nakładem Koła Polonistów Słuchaczy Uniwersytetu Stefana Batorego w 1933 roku; także jako autor programowego artykułu Bulion z gwoździ. Posługiwał się pojęciami: „klasa”, „burżuazja”, „masy proletariatu”. Oczekiwał od literatury służenia celom ideologicznym. Opowiadał się za kulturą „opartą na zupełnym podporządkowaniu jednostki celom zbiorowości”[11]. O tym artykule on sam po latach powiedział: „Robi wrażenie, jakby go pisał młodociany Żdanow”[12].

Na szczęście artykuł ten nie okazał się najbardziej charakterystyczny dla Czesława Miłosza z lat trzydziestych XX wieku.

Pięć lat później sam skazywał na zapomnienie własne wiersze pisane pod urokiem Włodzimierza Majakowskiego, gdy zobaczył w nich „samobójczą wolę, aby wytępić w sobie, pominąć, zepchnąć na dalszy plan to, co nas od innych odróżnia [...]. Próbę samozniszczenia i przemiany człowieka w tłum”[13].

Był w Paryżu, gdy odbywał się tam Kongres Międzynarodowy Pisarzy (21–25 VI 1935), którego celem była obrona kultury zagrożonej przez faszyzm. Przyglądał się spotkaniu wybitnych pisarzy rosyjskich, francuskich, angielskich. Samą ich obecność uważał za duży sukces inicjatorów Kongresu, którego intencje nie ulegały dla niego wątpliwości: „Rozgrywka komunistyczna pod szyldem «obrony kultury» zechciała skupić wszystkie niemal popularne dzisiaj w świecie nazwiska”[14].

Własny stosunek do Kongresu, do spraw na nim poruszanych zawarł w refleksji kończącej jego korespondencję z Paryża, zamieszczoną w „Buncie Młodych”: „Taki to był kongres, dużo dymu, rezolucji, uchwał, oklasków; wybuchy magnezji raz po raz oślepiały, a gorąco gnębiło. Dla tych, co ani w komunizmie, ani w żadnej z form państwa totalnego nie znajdują ratunku dla współczesnego świata ni podwalin istotnej kultury – był jeszcze jedną chwilą gorzkiego namysłu”[15].

Skutkiem „gorzkiego namysłu” Czesława Miłosza były dwa jego wystąpienia publicystyczne: List do obrońców kultury, opublikowany w „Poprostu” 20 stycznia 1936 roku, oraz Rozmowy nad Wisłą i Niemnem w „Karcie” z 20 czerwca tegoż roku.

List... był odpowiedzią na apel lewicy literackiej o podpisywanie się pod deklaracją programową Za porozumieniem[16]. Stwierdzano w niej, że groźny dla kultury i coraz konsekwentniej realizowany nawrót barbarzyństwa „zmusza każdego niezależnego pisarza i artystę do zajęcia wyraźnej i zdecydowanej postawy wobec dzisiejszej rzeczywistości”. Wskazywano, że stary porządek społeczny, czując się zagrożony przez siły postępu, pozbawia masy resztek ich praw politycznych, a także atakuje „wszelką niezależną twórczość literacką i artystyczną. Prześladuje niezależnych pisarzy skazując ich na niedostatki i milczenie. Za pomocą korupcji i ucisku deprawuje i wypacza charaktery, by poddać literaturę swym celom. Sfaszyzowana literatura urabia szerokie masy w duchu nacjonalistycznym, wojennym. Literatura na usługach reakcji, literatura faszyzmu – to literatura upadku”.

Deklaracja była wyrazem przekonania, że w aktualnej sytuacji „tylko socjalizm prowadzi dzieło postępu kulturalnego, zaniechane i niweczone przez ginący kapitalizm”, że nie pora na „umywanie rąk” od problematyki politycznej, na wyniosłą izolację od „zmagań świata pracy”; wykluczała możliwość zajmowania stanowiska neutralnego: „rzekoma aspołeczność literatury ułatwia tylko faszyzmowi opanowanie życia artystycznego i kulturalnego, ułatwia faszyzację kultury”.

Deklaracja wzywała artystów, intelektualistów i pisarzy, by stanęli w jednym szeregu z masami ludowymi w ich walce przeciw faszyzmowi, „niezależnie od różnic dzielących nas w dziedzinie politycznej, filozoficznej, artystycznej, niezależnie od języka, w którym tworzymy, występujemy łącznie w celu współdziałania z jednolitofrontowym ruchem mas”. Zawierała też protest przeciwko ograniczaniu swobód demokratycznych i „wszelkim próbom wzniecania pożaru wojennego”, wyrażała solidarność z uchwałami paryskiego kongresu w obronie kultury.

Deklarację podpisało wielu twórców literatury z Warszawy, Krakowa, Lwowa. Ze środowiska wileńskiego złożyli pod nią swe podpisy: Teodor Bujnicki, Henryk Dembiński, Stefan Jędrychowski, Aleksander Rymkiewicz, P.L. Słucki, Maria Żeromska, z zastrzeżeniem Jerzy Orda.[17]

Czesław Miłosz w swym Liście do obrońców kultury zarzucał lewicy barbarzyński stosunek do kultury, nieliczący się z artyzmem dzieła; stosowanie szantażu: nie wystarczają już głosy protestu przeciw faszyzmowi. Protest ten musi się wyrażać „w sposób przepisowy, w odpowiedniej postawie na baczność i z głową zwróconą w odpowiednim kierunku”[18].

Wskazuje, że motywy, dla których staje się po stronie lewicowych sił społecznych, są różne, zależne od osobowości, cech indywidualnych, wykształcenia i pochodzenia społecznego. Humaniści wypowiadający się przeciw faszyzmowi nie mogą być podporządkowani normom ustalonym dla robotnika czy małorolnego chłopa.

Miłosz solidaryzował się z lewicą, lecz chciał przy tym zachować wartości mu bliskie, swój własny świat, w którym jest miejsce dla problemów etycznych, psychologicznych; dla introspekcji i symbolizmu.

Sceptyczny wobec podsuwanych przez lewicę przykładów z życia Związku Radzieckiego podkreślał, że negowanie obecnego porządku społecznego w Polsce nie może oznaczać, że wystarczy zastąpić go jakąkolwiek już istniejącą formą. „Zdobycze kulturalne, jakie dadzą się osiągnąć w kraju mesjanizmu i Króla-Ducha będą inne od zdobyczy kraju Dostojewskiego i Gogola”[19]. Mimo to jednak, przy wszystkich wyłuszczonych zastrzeżeniach wobec poglądów lewicy, konkluzja Miłosza jest następująca:

Zastrzeżenia te nie przeszkadzają mi oceniać potrzeby wspólnej akcji przeciwko niebezpieczeństwom, jakimi grozi kulturze faszyzm. Dlatego wyrażam swoją solidarność z pisarzami podpisującymi odezwę porozumienia lewicy literackiej. Nie chciałbym tylko, aby od urzędowych poskramiaczy kultury bronili jej ci, co mają ochotę wypruć z niej bebechy[20].

Na wystąpienie Miłosza z Listem do obrońców kultury zareagował polemicznie Jan Paweł Niemrawa (pod tym pseudonimem krył się najprawdopodobniej Jerzy Putrament). Już sam tytuł jego artykułu zawierał szyderczą ironię i poczucie wyższości nad „humanistą”: „Tępi wyznawcy” w odpowiedzi „humaniście”. Pouczał, że poeta może podejmować różne tematy, z różnych środowisk, ale musi wyrazić „klasowy interes mas”. W przeciwieństwie do „poetów burżuazyjnych”, którzy „nie mają o czym pisać” – nie tylko przyszłość, ale i wyższość artystyczną ma poezja proletariacka. Wobec tego, że milionowe masy żyją w nędzy, przymierają głodem – twórca, który chce tworzyć prawdziwe dzieła literackie musi przyjąć „ideologię tej klasy, do której przyszłość należy”. Za fikcję trzeba uznać ponadklasowość, niezależność poety. Kończył swój wywód protekcjonalną, pełną poczucia wyższości nad „humanistą” konkluzją:

AutorListu, pomimo wahań, przystąpił także do wspólnego frontu walki, o której mówimy. Nie wątpimy, że znajdzie on w tym obozie zgodny ze swym sumieniem swój własny dział, swoje pole działania [...]. My, «tępi wyznawcy» nie będziemy robić zarzutu ze zbytniej klasyczności. Więc śmiało, na nowe ścieżki z Mickiewiczem i Dantem pod pachą! Zapewniamy, że my także lubimy Mickiewicza i Puszkina, bo to nie przeszkadza nam stać mocno na stanowisku klasowym[21].

Miłoszowi odpowiedział również Lucjan Szenwald w artykule, którego pewne tezy redakcja uznała za sporne. Żądał od pisarzy uprawiania publicystyki politycznej, domagał się nawet rezygnacji z twórczości artystycznej na rzecz politycznego działania, jeśli zajdzie taka potrzeba. Można przypuścić, że to były owe tezy uznane przez redakcję za dyskusyjne. Szenwald bowiem sformułował tu poglądy budzące zapewne sprzeciw niejednego lewicowego twórcy:

Nie ma pełnowartościowej twórczości bez absolutnej konsekwencji, bez bezgranicznego oddania się sprawie. Prawdziwy artysta proletariacki, artysta kochający swoją sztukę, bardziej od niej kocha sprawę wyzwolenia ludu. Jeśli istnieje dla niego coś wyższego ponad sprawę, musi ta niekonsekwencja odbić się na jakości jego sztuki, musi zamącić jej krystaliczną czystość, jej moralne podłoże. Gwarancją rzetelności źródła, z którego płynie rewolucyjna twórczość, jest gotowość artysty do zrezygnowania, w razie potrzeby, z własnej muzy, aby zadośćuczynić koniecznościom walki. Lecz proletariat nie żąda takich ofiar od artystów. Oni sami, nie proszeni, powinni umieć je składać – skromnie i bez krzyku[22].

Świadectwem wewnętrznej rozterki Miłosza, wahania, po której z głównych stron konfliktu stanąć, ważenia argumentów jednej i drugiej strony, które dochodziły do głosu w jego własnych rozmyślaniach poprzedzających dokonanie wyboru, ważnego i – jak miało się okazać – przesądzającego o dalszej biografii, były jego Rozmowy nad Wisłą i Niemnem; dwugłos wewnętrzny, dialog między pokusą porzucenia lewicowych sympatii a społecznym sumieniem artysty.

Pierwszy z tych głosów odwoływał się do osobistej ambicji utalentowanej jednostki, obdarzonej licznymi walorami: nienaganne aryjskie pochodzenie, odbyte studia w kraju i w stolicach Europy, otwarta droga do pięknej kariery – wystarczy tylko obecnemu stanowi rzeczy udzielić milczącej aprobaty, a droga do tej kariery i artystycznej sławy, do „wolnej przestrzeni światła i słońca” stoi otworem.

Tej wizji towarzyszyło wyszydzenie „skowytu” Stefana Żeromskiego, wyśmiewanie bratania się z tłumem, czego nagrodą jest uzyskanie tytułu „najemnika wschodniej potęgi”. I pokusa: „Wystarczy, żebyś przymknął oczy i pozwolił prowadzić się łagodnej fali codziennego życia”.

Głos drugi stawiał opór tym pokusom. Odwoływał się do prawdy jako podstawy wszelkiej kultury. A realną rzeczywistość polską, obligującą do odmiennej postawy tak przedstawiał:

Ten kraj jest krajem kłamstwa, dziedziną łgarzy i ślepych [...]. Już nie litość, już nie humanitaryzm prowadzą mnie i moich rówieśników. Prowadzi nas nienawiść do kłamstwa, jakie ten kraj podbiło. W ryku megafonów, w wianiu chorągwi, w miamlaniu uroczystych obchodów: kłamstwo, kłamstwo. W parszywych kabaretowych piosenkach, w merdaniu dziennikarzy [...]. Był czas, że chciałem rzucić precz to wszystko, zapomnieć o plugawej, rozpaczliwej ojczyźnie. Ale jej głos biegł za mną i nie było dość odległego miejsca, aby od niej się uchronić. Kiedy wydawała się już tylko wspomnieniem, pełnym zbóż, pogody i serdeczności – nagle spotykał mnie jej obraz prawdziwy, w postaci gromady brudnych, głodnych, ciemnych i zbydlęconych. Wtedy na nowo postanawiałem walczyć przeciwko wszystkim tym, którzy rany ludu chcieliby zalepić farbą, przemalować, wygładzić, aby nic nie zmąciło święta ich optymizmu [...][23].

Podmiot obecny w Rozmowach nad Wisłą i Niemnem, za którym kryje się sam autor, odrzuca odebrane pokusy: „Idź precz, głupi uwodzicielu, nieumiejący sięgnąć poza granice zwątpienia i wiary [...]. Wizja przyszłości nie ma nic do gadania tam, gdzie teraźniejszość leży w oparach bezwładu. Nawet gdyby ta przyszłość miała być tysiąc razy gorsza – nie żałowałbym, że śledziłem w sobie nakaz protestu przeciwko złu, że nie umiałem rozważnie milczeć, w imię zwątpienia i w imię własnego spokoju”.

Między dwiema postawami ukazanymi w Rozmowach nad Wisłą i Niemnem nie ma równowagi. Wprawdzie pokusy pierwszej z nich robią wrażenie, nie mijają bez śladu, pozostają w pamięci, a nawet zdarzy się, że w przyszłości przypomną o sobie, to jednak szala przechyla się na stronę drugiej postawy. Tego potwierdzeniem jest między innymi omówienie przez Miłosza książki Jeana Cassou o komunie paryskiej[24]. Kończy się ono odejściem od katastrofizmu, solidaryzowaniem się z buntem paryskich komunardów i uznaniem go za dziedzictwo wszelkiej kultury.

Taki wybór nie przychodził Miłoszowi łatwo. O cenie, jaką za niego trzeba zapłacić, pisał w 1934 roku, w wierszu ze zbioru Trzy zimy:

My niespokojni, ślepi i epoce wierni,

gdzieś daleko idziemy, nad nami październik

szumi liściem, jak tamten łopotał sztandarem.

Wawrzyn jest niedostępny nam, świadomym kary,

jaką czas tym wyznacza, którzy pokochali

doczesność, ogłuszoną hałasem metali.

Więc sławę nam znaczono stworzyć – bezimienną,

jak okrzyk pożegnalny odchodzących – w ciemność.

(O książce)

Im bliżej katastrofy 1939 roku, tym bardziej prawica polska skłaniała się ku faszyzmowi, a lewica – ku stalinizmowi. Miłosz znajdował się między tymi biegunami. Wiedza o Związku Radzieckim odpychała go od lewicowych przyjaciół. Prawica była dla niego „odrażająca i w perspektywie czasu skazana na klęskę”. Odrzucała go od niej natrętna ideologia narodowa, brak zainteresowań intelektualnych, powierzchowny, obrzędowy katolicyzm[25].

Wówczas to zaczynały się już tworzyć przesłanki wyboru dalszej drogi. Utrwalał się uraz na tle polskiego nacjonalizmu, a z drugiej strony – umacniały się powinowactwa lewicowe. Napisze o tym później: „Doświadczenie marksistowskie – ostatecznie bardzo złożone – było dla mnie jak najbardziej potrzebne i rzadko udaje mi się znaleźć wspólny język z ludźmi, którzy sami tego nie przeszli”[26].

W owym czasie, to znaczy w drugiej połowie lat trzydziestych, stanowisko Miłosza nie spotykało się z poparciem środowiska, do którego był zbliżony. Rozterki, wahania, dylematy artysty, nieufność do wschodniego totalitaryzmu krytykowała Maria Żeromska przeciwstawiając Miłoszowi, jako godne naśladowania, postawy pisarzy francuskich (Barbusse’a, Gide’a, Malraux, Rollanda), którzy w „obronie zagrożonego humanitaryzmu, demokracji, swobody jednostki, pokoju bez wahania podporządkowali się ideowej dyscyplinie”. Dodawała przy tym, że niebezpieczeństwa, których Miłosz się obawiał, nie grożą „silnej indywidualności i wielkiemu talentowi. Zniszczyć to może tylko miernotę”[27].

Po ukazaniu się Trzech zim (1936) Ignacy Fik zarzucił mu „grzech anielstwa”[28]. Wywołał tym gniew Miłosza, „jak zwykle bywa, kiedy ktoś odsłoni nasz bolesny sekret”[29]. Ale też wywarł na niego pewien wpływ, do którego po latach się przyznawał:

Powiększając mój strach przed „anielstwem”, mógł być jednym z głównych bodźców, które później popchnęły mnie do trzymania się Polski Ludowej. Ale znalazłem się po wojnie wśród nowej elity i niestety już ze wzmocnionym smakiem do tego, co ziemskie i materialne, tak że wielomilionowa masa ludzi wyzyskiwanych i terroryzowanych tym bardziej mnie przygnębiała[30].

Kazimierz Wyka natomiast przyjął Trzy zimy jako głos pokoleniowej wspólnoty, skierowany do ludzi podobnego wieku, o podobnych przeżyciach i przemyśleniach. Dla niego były sygnałem wywołującym doznanie, które nazwał „mistyką wspólnego czasu”, poezją umożliwiającą przekroczenie samotności człowieka, dokonujące się „przez świadomość wspólnego czasu, przez narzucenie tym, co go równocześnie, choć niezależnie przeżywali, swych własnych i odrębnych wniosków”[31]. Zobaczył w Miłoszu głównego poetę swego pokolenia, „nowy, dojrzały glos poezji przyszłości, która nie da się wytłumaczyć ani duchem Skamandra, ani duchem awangardy w jej wszelkich odmianach”[32].

PAKT DIABELSKI

We wrześniu 1939 roku Miłosz nie chciał opuszczać Polski. Już z Podkarpacia zwrócił się pod prąd fali uciekinierów. Przystał jednak do nich na wieść o nadciąganiu radzieckich czołgów. Przekroczył granicę rumuńską, dotarł do Bukaresztu, skąd powrócił do Wilna, a stamtąd przedostał się do Warszawy. Wybuch II wojny światowej, przebieg wrześniowej kampanii, zachowanie się przywódców państwa i jego wysokich urzędników w dniach klęski pogłębiły i potwierdziły jego krytycyzm w stosunku do Polski międzywojennej (ujawniony choćby w wierszu napisanym w 1940 r.).

Widziałem polską ziemię, ziemię krwi i potu –

No cóż, to prawda, krzywdy był kraj i ucisku.

Niechże go sobie tam, na jakimś obelisku

Skłamią jak dotąd.[33]

(W malignie 1939)

Z dużym sceptycyzmem odnosił się do tych, którzy nadzieję na korzystny dla Polski przebieg zdarzeń łączyli z Francją. Mając za sobą rok pobytu w Paryżu, przyjmował takie złudzenia, „jak się przyjmuje bajki”[34].

W czasie, gdy Kazimierz Wyka notował swoje gorzkie myśli w Pamiętniku po klęsce, Miłosz czynił to samo w Warszawie, nadając swym, równie gorzkim refleksjom formę listów, które przekazywał Jerzemu Andrzejewskiemu. Oceniał w nich krytycznie swój macierzysty uniwersytet, na którym „ślepi i nieświadomi ludzie wykładali jakieś odpadki wiedzy, pozbierane w lamusie XIX stulecia”[35]. Ubolewał, że nie rozległ się głos, który by „opowiedział, jak straszliwą pustynią jest społeczeństwo pozbawione poczucia tragizmu”[36]. Zwierzał się z własnego wstydu, że nie zdobył się na odwagę cywilną i nie odmówił układania komunikatów radiowych w dniach marszu polskich oddziałów na Zaolzie. Wspominał swoich bliskich kolegów, którzy po wkroczeniu wojsk radzieckich do Wilna dopuścili się zdrady ojczyzny.

Przewidywana w wierszu Miłosza Wieczorem wiatr z 1934 roku sytuacja człowieka spełniała się jako II wojna światowa. Ujawniła zło w całym jego wymiarze. Obnażyła też słabe strony Polski przedwrześniowej: miałkość myśli politycznej, ograniczenie intelektualnych horyzontów.

Robaczał i rozpadał się socjalizm, ginęła idea demokracji, wysychał na mumię katolicyzm, pokostowany i lakierowany od wierzchu, znów modny wśród elity, grzęzła w konwencjonalizmie i fikcjonalizmie filozofia, a marksizm „generalnej linii” bezlitośnie naigrawał się nad „dogniwaniem” zachodniej Europy – wyrodny syn, naznaczony tym samym piętnem choroby i zwyrodnienia, co matka, która go wykołysała rękami Heglów i Marksów[37].

Krytycznie oceniał Miłosz ruch pacyfistów występujących przeciw wojnie, a niereagujących na zbrodnie, które lęgły się w pewnych umysłach i społecznych prądach. Nie przyjmowali oni do wiadomości relacji rosyjskich emigrantów, nie byli zdolni do objęcia rozumiejącą refleksją doświadczeń XX wieku, byli zaledwie „piękną gałązką zatkniętą na szczycie dziewiętnastowiecznego gmachu – a miała ona zakryć przykre i wielkie pęknięcia wywołane przez tamtą wojnę”[38].

Komunistom przyznawał, że zdawali sobie sprawę z tego, co nadchodziło i co się stało. Ale podkreślał, że zostali wtrąceni w „haniebną sytuację przez przyjazne spotkanie Armii Czerwonej z armią niemiecką i podział trupa Polski”[39].

Oddalił się od niedawnych przyjaciół, którzy po pakcie Ribbentrop–Mołotow opowiedzieli się po stronie Związku Radzieckiego. Najbliżsi mu teraz byli socjaliści z grupy „Wolność”: Stefan Arski, Oskar Lange, R. Kapłanowa (późniejsza Maria Renata Mayenowa), Zbigniew Mitzner, Zofia Rogowicz.

Udało mu się przedostać z Wilna do Generalnego Gubernatorstwa i dotrzeć do Warszawy, w której spędził lata wojny i niemieckiej okupacji[40].

Katastrofa wrześniowa zwracała myśl Miłosza ku Stanisławowi Ignacemu Witkiewiczowi. W Nienasyceniu i Pożegnaniu jesieni znajdował wierniejszy obraz międzywojennego dwudziestolecia niż w wielu utworach aspirujących do realizmu. Dochodził do wniosku, że to, co dokonało się w Europie po wybuchu wojny, nie tylko potwierdziło przewidywania Witkacego, ale nawet znacznie je przekroczyło, włącznie ze zrozumieniem przemian zachodzących w Rosji, ich dynamiki, wobec których beztroska polskiego życia była szczególni rażąca[41].

W uznawaniu Czystej Formy za istotę sztuki dostrzegał niebezpieczeństwo. Pojawia się ono wówczas, gdy Czysta Forma, istniejąca zawsze, staje się programem. Dla własnej twórczości poszukiwał miejsca „pomiędzy rezygnacją z oddziaływania na stosunki ludzkie” a „niewolą w służbie społecznych pomysłów”[42].

Doświadczenia pierwszych lat wojny skłaniały poetę do stawiania jeszcze silniejszego niż wcześniej oporu wobec presji myślenia w kategoriach kolektywnych. Miały one teraz za sobą ciężar realnej historii. Miłosz uważał bowiem, że w warunkach, gdy kontrolę nad sztuką przejmuje moralność zbiorowości, dyktującej twórcom ich obowiązki, należy szczególnie zadbać o zagwarantowanie poetom granic ich wolności. Nie mógł się zwłaszcza pogodzić z szantażem, że nastał oto przełomowy moment dziejów, w którym wszystko należy poświęcić etyczno-społecznej misji. W liście do Jerzego Andrzejewskiego z 22 sierpnia 1942 roku dzielił się refleksją, że jeżeli przed wojną trzeba było pokazywać nadciągające zło, to w czasie, gdy pojawiło się ono w całym swoim wymiarze, należy kierować uwagę „ku nowemu systematycznemu wątpieniu, które mogłoby wydobyć nieliczne wartości godne ocalenia i rozwinięcia”[43]. W czasie, w którym dominował gniew, ból i walka, Miłosz prezentował się jako rzecznik „nuty spokojnej rozwagi”. Przytaczał słowa chińskiego poety z XVII wieku: „Wśród burzy, która mnie obaliła, piszę, płacząc, pogodne poezje”.[44] Znajdujemy się u źródeł cyklu Świat (Poema naiwne).

Ustępstwem na rzecz zbiorowych nastrojów było przygotowanie w 1941 roku antologii Pieśń niepodległa. „Ściślej użytkowa była ułożona przeze mnie antologia poezji obejmująca wiersze, które krążyły wtedy przepisywane ręcznie, pióra albo poetów krajowych, albo emigracyjnych”. Ta antologia, Pieśń niepodległa, ukazała się w r. 1942 jako ładnie drukowana książeczka i wydawcy uważali ją za sukces podziemnego rynku wydawniczego”[45]. Mimo nalegań, Miłosz nie zgadzał się na jej wznowienie po latach: „Nie chcę, to było dawno i nie mam z tym nic wspólnego”[46]. Patriotyczna retoryka, w czasie wojny jakoś akceptowana, później wywoływała u poety odruch niechęci: „Pod Trzema zimami podpisuję się, nie życzę sobie podpisywać się pod Pieśnią niepodległą”[47].

Miłosz, podobnie jak Andrzejewski, krytycznie odnosił się do prasy podziemnej. W ich przekonaniu zawartość tych różnych pism i pisemek nie była warta ofiar, które pociągały za sobą zakonspirowane drukarnie, powielarnie, kolportaż. Ponadto nie były one wolne od fałszywego optymizmu i tendencji wyrażającej stanowisko rządu emigracyjnego w Londynie, niechętnego „zbyt zawiłym rozważaniom o skutkach i perspektywach czy wszelkim «głupstwom» intelektualistów pięknoduchów”[48].

Miłosz nie wstąpił do Armii Krajowej. Raziła go „ekstaza narodowa” jej przywódców. Nie dopuszczali oni przy tym do rozważań o formach ustrojowych przyszłej Polski. Pod powierzchnią nienawiści do okupanta widział Miłosz myśl o zdyskontowaniu okupacyjnych zasług w walce o przyszłą władzę w kraju, który miałby powrócić do przedwojennego wzorca na miarę prawicowych i chadeckich wyobrażeń. Nie znajdował też porozumienia z komunistami, którzy – zapytywani o rok 1939, deportacje, obozy koncentracyjne w Związku Radzieckim, Katyń – wzruszali ramionami: „Milion ludzi więcej, milion mniej, co to jest wobec historycznego rozwoju. Głupstwo”[49]. Z goryczą pisał poeta do Andrzejewskiego o spotkaniu z ludźmi, którzy nie uznawali niczego poza walką zbrojną i żądali podporządkowania wszystkiego sprawie narodowej: „Do takich ludzi jak ja czy ty, którzy kształcili się i przygotowali do pracy w dziedzinie myśli i artyzmu – a nie czynu – przyszli z hałasem, obrzucając obelgami za odosobnienie, osamotnienie, brak kontaktu z masą”[50].

Te słowa mogą się odnosić do jakiegoś spotkania, odczytu, dyskusji, których ślad znajdujemy w artykule Andrzeja Trzebińskiego Udajmy, że istniejemy gdzie indziej. Nie przyjmował on do wiadomości racji „humanitarystów”. Żądał od nich opowiedzenia się po stronie walki narodowej i stania się „chorążymi i doboszami nowych drzew, zakazanych ruchów”[51].

Przekonany o swojej racji, bezsilny wobec stylu myślenia panującego w środowisku zdominowanym przez bezwzględnych rzeczników akcji zbrojnej, Miłosz pisał do Andrzejewskiego: „Dialektyka wielkich prądów totalnych urobiona w diabelsko sprawne i dostosowane do najprostszych umysłów narzędzie nie da się złamać żadną argumentacją”[52].

Stroniąc od wszelkich ideologii będących wówczas w obiegu, Miłosz chciał po prostu „być człowiekiem”, a instancję sprzeciwu wobec „wrzasku doktryn” upatrywał w „ziarnie mądrości i etycznego sensu”[53]. Ubolewał tylko, że głos potępiający czynienie krzywdy bliźniemu rozlega się zbyt słabo, przynajmniej od czasu, „gdy umilkł żydowski Jehowa mściwy i gniewny, a zastąpił go słaby i łagodny Chrystus”[54].

Młodzi poeci ze „Sztuki i Narodu” – przekonani o słuszności własnego wyboru – odnosili się do Miłosza krytycznie, nawet szyderczo. Niemniej jego twórczości przyznawali szansę przetrwania próby wojny. Poeta zwracał się do nich, już poległych, w przedmowie do Ocalenia, pierwszego wydanego po wojnie zbioru swoich wierszy:

To, co umacniało mnie, dla ciebie było śmiertelne,

Żegnanie epoki brałeś za początek nowej,

Natchnienie nienawiści za piękno liryczne,

Siłę ślepą za dokonany kształt.[55]

(Przedmowa)

Stosunek Czesława Miłosza do konspiracyjnej walki zbrojnej przeciwko okupantowi, w tym również do powstania warszawskiego, znalazł echo w opowiadaniu Jana Józefa Szczepańskiego Koniec legendy. Miejscem akcji jest podkrakowski dworek, a jej czas – to wieczór sylwestrowy 1944 roku. Utwór oparty jest na prawdziwym zdarzeniu w domu rodzinnym Jerzego Turowicza w Goszycach. Z Warszawy przybył tam Czesław Miłosz, z leśnego oddziału partyzanckiego przyszły autor opowiadania – Jan Józef Szczepański. Poeta z Warszawy, którego prototypem jest Miłosz, nosi w utworze nazwisko Wielgosz. Zostaje wprowadzony jako człowiek kierujący się realizmem politycznym, reprezentujący postawę bardzo niepopularną, bo wymaga rezygnacji z narodowej megalomanii. Uchylił się od udziału w powstaniu warszawskim, broni „Przełomu” Leona Skiwskiego i jest zdania, że uspokojenie umysłów mogłoby przynieść tylko korzyści. Uważa, że Niemcy chętnie złagodziliby postępowanie wobec Polaków i należy tę szansę wykorzystać, bo sytuacja Niemców, zagrożonych przez Rosjan, zmusza ich do innego traktowania Polaków, co daje większą szansę przetrwania niż kontynuowanie walki z niemieckim okupantem. O sprawach uchodzących w zebranym towarzystwie za święte mówi prowokacyjnie: „Co przyniosły nam awantury, strzelaniny i wszystkie inne bohaterstwa? Co przyniosło powstanie? [...] Zniszczenie i ruinę. Nieprawdopodobna wprost manifestacja głupoty, zbrodniczej głupoty..., bo to jest już zbrodnia. Tak, zbrodnia”[56].

W opowiadaniu Szczepańskiego wystąpienie Wielgosza spotyka się z oburzeniem. Jest potraktowane wręcz jako akt zdrady narodowej. W świetle rozłożonych w utworze ocen i sympatii słowa Wielgosza (Miłosza) są pełne cynizmu pomieszanego z tchórzostwem.

* * *

Świadectwa wielu pisarzy (Dąbrowskiej, Iwaszkiewicza, Andrzejewskiego, Janty, Wyki) dowodzą, jak ważne, zapadające w trwałą pamięć i składające się na przesłanki powojennych decyzji, było dla nich spotkanie z ruinami Warszawy. Również dla Czesława Miłosza, który z tego spotkania czynił orientacyjny punkt swojej pamięci[57]. Dokonując w 1945 roku zasadniczego wyboru, opowiadał się po stronie kraju i okoliczności, jakie Polsce po wojnie zostały stworzone[58].

Przyznawał rację nie tylko tym, którzy pozostawali w kraju – także tym, którzy czynnie angażowali się w życie polityczne po stronie ówczesnych władz. Był przekonany, że Polska, za przyzwoleniem mocarstw zachodnich, została włączona w krąg zależności od Moskwy. Opierać się temu stanowi rzeczy mogli tylko ludzie „nierozumiejący, stawiający na nową wojnę, na cud, albo – jak na przykład Jerzy Turowicz, Hanna Malewska – zgadzający się na „przyjęcie (całkiem prawdopodobnego) męczeństwa”[59]. Zdaniem Miłosza, ludzie, których wówczas w Polsce nie było (emigranci, cudzoziemcy lub Polacy później urodzeni), nie rozumieją tego czasu. „Była to groza nagle uzyskanej świadomości, że następuje zwycięstwo komunizmu i że marzenia o niepodległej Polsce trzeba odłożyć do muzeum”[60].

Przyznawał rację tym, którzy opowiadali się po stronie władzy, gdyż ówczesnej Polski, mimo jej ubezwłasnowolnienia, nie można utożsamiać z jedną z wielu republik radzieckich. A mogła ona albo istnieć „w kształcie nadanym jej i gwarantowanym przez Związek Sowiecki, albo przestać istnieć [...]. Żaden rząd pochodzący z wolnych wyborów nie dostałby Ziem Zachodnich w podarunku od Wielkiego Brata”[61].

Alternatywę: być w kraju lub udać się na emigrację (albo na niej pozostać), traktował Miłosz jako fałszywą, wymuszającą przyjęcie jednej lub drugiej perspektywy, przy czym każda wypaczała sposób widzenia polskiej rzeczywistości. A warunki polityczne nie pozwalały na otwarte postawienie wszystkich kwestii związanych z dokonanym wyborem. Wiele z nich trzeba było przemilczeć, „by nie dostarczać argumentów wrogowi”. W tym kontekście Miłosz dodawał tajemnicze słowa, do dziś intrygujące, które świadczą, że jeszcze w 1987 roku nie uznawał za możliwe poruszanie wszystkich ważnych spraw: „Tragedia Polski, mało mająca sobie równych, dotychczas pozostaje zakryta [...] i niektóre straszne prawdy nie są dotychczas wypowiadane”[62].

Klęskę Niemiec, koniec wojny witał Miłosz z radością. Podmiot liryczny ówczesnych wierszy Tadeusza Różewicza nie umiał odzyskać równowagi po wojennych przeżyciach. Inaczej u Miłosza. Wraz z końcem wojny powraca normalny świat. Wyzwoleniu się z przedwojennej i wojennej przeszłości towarzyszy jego akceptacja. „Mnie węgiel, dąb i fala spieniona” – mówią ostatnie słowa wiersza Los, napisanego w Goszycach w 1944 roku. Radosne jest zakończenie powstałego w tym samym czasie Życzenia:

Abyśmy, w młodym lesie brodząc po kolana,

Mówili, blask z niebios pijąc jak ze dzbana:

Posłuchaj, ludzkość żyje, nasza radość żyje.[63]

Wiersz ten jest świadectwem odchodzenia od przeszłości, wyzwolenia się od lojalności względem Polski przedwrześniowej, do której poeta od dawna odnosił się krytycznie, i otworzenia się na to, co nadchodziło.

Afirmację powojennej rzeczywistości wspierało aspirowanie do odegrania w niej liczącej się roli. Spędzenie lat wojny w Polsce, która wyłaniała się w 1945 roku odmieniona nie tylko przez układy jałtańskie, ale również ze względu na głębokie doświadczenie zbiorowe, skłaniało Miłosza do trzymania się rządu warszawskiego, a nie emigracji kontynuującej Polskę międzywojenną, w której poetę mało znano. „W roku 1945 polscy komuniści mieli rację: Polska mogła istnieć albo w kształcie nadanym jej i gwarantowanym przez Związek Sowiecki, albo przestać istnieć”[64].

W kraju ukazało się Ocalenie. Poeta zaistniał w polskim życiu literackim i miał w nim odegrać ważną rolę. Znalazł się wśród nowej elity, częściowo dobrze mu znanej z czasów wileńskich, dochodzącej teraz do władzy, stanowisk, przywilejów. Napisze o niej później: „Odrzucając światło ze wschodu, miałem rację, ale komuniści mieli inną: Dzięki Armii Czerwonej dane im było wkrótce zdobyć władzę i ja musiałem im wtedy służyć”[65].

„Musiałem”. Oznaczało to kapitulację wobec Twardej Konieczności, uosobionej przez wojska Stalina kontrolujące Polskę, przyjęcie heglowskiej tezy o nieuniknionym zwycięstwie pewnych faz w rozwoju historycznym, co zdejmowało z jednostki odpowiedzialność za nie, odrzucenie umysłowej miałkości prawicowej inteligencji, ciążącej ku nacjonalizmowi, uznanie mentalności patriotycznej za anachroniczną i pozbawioną perspektyw. Oznaczało również – last but not least – „wzmocniony smak do tego, co ziemskie i materialne”[66]. Polska inteligencja twórcza „kluczy, ociąga się, ale wreszcie przyjmuje co nieuniknione. Niektórzy nawet, sprytni, wyjeżdżają na placówki”[67]. Wśród tych „sprytnych” znalazł się również Czesław Miłosz.

Iwaszkiewicz podróżował. Ale my, jego koledzy ze Związku Literatów też podróżowaliśmy, nieco inaczej, bo wyjeżdżając na placówki dyplomatyczne. Ambasadorami zostali Julian Przyboś, Jerzy Putrament, posady attaché kulturalnych czy prasowych albo konsulów dostali Tadeusz Breza, Stanisław Jerzy Lec, Czesław Miłosz, Jerzy Zagórski, Andrzej Kuśniewicz, nie pamiętam wszystkich nazwisk. Podaję te dane świadomy możliwych ataków na uległych intelektualistów. Wydają mi się one bezsensowne. Prawdopodobnie dlatego, że dożyłem później starości i przyjmuję biografie, łącznie ze swoją, tak jak są, nie mając do nikogo szczególnej pretensji[68].

Nie należał do tych, którzy nie wiedzieli, czym jest Związek Radziecki. Znał prawdę o gułagach, o deportacji Polaków, o Katyniu. Toteż swą decyzję określił jako „karkołomną, niesamowitą, nielogiczną, niemoralną, nie-do-opisania”[69]. Przyznawał: „Cierpiałem i oskarżałem siebie o prostytuowanie się”[70]. „Wyjazd za granicę od początku stał pod znakiem kłamstwa”[71]. Słabo, wręcz mało poważnie, brzmią słowa ni to tłumaczenia się, ni to usprawiedliwiania: „Moja matka przed śmiercią wręcz kazała mi wyjechać”[72]. „Do Ameryki wyjeżdżałem za protekcją Putramenta i Borejszy. Putrament mnie ostrzegł: «Pamiętaj, że podpisujesz diabelski pakt». I niewątpliwie był to pakt diabelski, zważywszy na świadomość tego, co się odbywało. Żadna niewiedza mnie nie chroniła. Miliony w gułagach, deportacje po 1939 roku, Katyń, powstanie warszawskie, terror w Polsce – ze wszystkiego zdawałem sobie sprawę”[73].

Maria Dąbrowska pod datą 3 grudnia 1945 roku zanotowała: „Rano przyszedł Miłosz. Zapytał, czy nie wiem, kto w pobliżu mógłby ich przenocować, bo jutro rano lecą do Paryża. Oczywiście, zaprosiłam ich na noc[74].

Już w Stanach Zjednoczonych odbierał Miłosz echa Ocalenia, ukazujące się w polskiej prasie. Głos najważniejszy należał do Kazimierza Wyki, który w szkicu Ogrody lunatyczne i ogrody pasterskie[75] próbował zarówno oddać sprawiedliwość wartościom poezji Miłosza, jak i pokierować jej rozwojem w pożądanym przez siebie kierunku. Tym bardziej, że znajdował w niej niewyklarowany jeszcze styl, wplątany w doraźną aktualność, w refleksję filozoficzną i własny los poety. Krytyk stwierdzał niekorzystny wpływ lat wojny na poezję Miłosza, co – zdaniem Wyki – przejawiało się w nasileniu katastroficznego wielosłowia i klasycyzującej publicystyki w służbie doraźnej rzeczywistości na niekorzyść oszczędnej liryki.

Za główne, właściwe talentowi poetyckiemu Miłosza dyspozycje uznał Wyka „widzenie plastyczno-obiektywne” i „plastyczny realizm”. Jak stwierdzał krytyk, na tym gruncie jest on zdolny do podjęcia wzruszeń poetyckich, ale niestety – ubolewał – poeta odchodzi ku ponownej fali publicystyczności, ulega doraźnemu pośpiechowi, tworząc niekiedy rymowany dokument chwili. Drugie niebezpieczeństwo zagrażające poezji Miłosza dostrzegł w szukaniu nieprzystosowania do świata w imię osobistej odmienności estetycznej kontemplacji, mitu arkadyjskiego, czego dowodem były dla krytyka zakończenia wierszy W Warszawie i Walc, a także cykl Świat.

Pewna surowość wymagań krytycznych Wyki wynikała z wysokiej oceny poezji Miłosza i wyznaczenia mu szczególnej roli w powojennym rozwoju literatury polskiej:

Nadal reprezentacyjny, lecz jako artysta bardziej samotny niż przed wojną. Wyrósł nad głowy swoich rówieśników i rywali poetyckich. Stoi przed nim trud, już nie tylko na miarę jego pokolenia, któremu dotąd sprostał jako artysta, łamał się i walczył jako człowiek ustalający swoje miejsce w rzeczywistości. Trud na miarę poezji, która nie przemija, gdy przeminą jej czasy[76].

Na opinię Wyki zareagował Miłosz Listem półprywatnym o poezji[77]. Zaznaczył, że do podjęcia poważnego dyskursu z krytykiem skłoniło go „poczucie odpowiedzialności za ustawienie głosu polskiej literatury”[78]. Chciał zapobiec pojawieniu się fali patriotycznych, ideologicznych wierszy, kontynuujących tradycję romantyczną pojętą jako tonacja narodowo-martyrologiczna. Szersze perspektywy znajdował w poezji krajów anglosaskich, zwracającej się ku przedromantycznej tradycji, w której jest miejsce na wierszowany traktat filozoficzny i poetycki, na komedię i mikrodramat. Przyszłość poezji widział w jej udramatyzowaniu, w persyflażu, artystycznej ironii, której istota polegać ma na zdolności autora do przybierania różnych postaw. „Istotny sens utworu zawiera się wtedy w sferze stosunku autora do postaci”[79]. Odrzucał Miłosz zbyt proste odczytanie przez Wykę wiersza Walc, który – zdaniem poety – jest właśnie przykładem „litościwej ironii”, położeniem „opaski na oczach” bohatera utworu, a nie szukaniem odrębności w imię piękna.

Miłosz nie zamierzał zrezygnować z elementów publicystycznych w poezji. Jego zdaniem, całkowicie usunąć je mógłby tylko pisarz, który „zanik serca i wątroby u siebie doprowadził do doskonałości”[80]. Odrzucał publicystykę, jeśli miałaby ona oznaczać brak niezbędnej zwięzłości w poetyckiej wypowiedzi. Był przeciw publicystyce rodem z tradycji romantycznej, a za kontynuowaniem tradycji renesansowej: „Pomiędzy publicystyczną Odprawą posłów greckich i romantyczną tyradą są znaczne różnice. Nikt nam nie każe trzymać się tej ostatniej jako wzorca”[81].

Wyrazem tych poglądów estetycznych będą później słowa z wiersza Ars poetica: „Zawsze tęskniłem do formy pojemnej”. Odrzucał też zarzut ulegania mitowi arkadyjskiemu. Nadawał mu zresztą szerszy sens niż to było w ujęciu Wyki. Według poety, wykracza on poza osobisty błogostan i może się przeistoczyć w mit prometejski. Poruszył także wadliwe – jego zdaniem – odczytanie przez krytyka wiersza W Warszawie, szczególnie ważnego, bo programowego. Wskazywał na zawarty w nim protest przeciw ruinom i opowiedzenie się po stronie normalności, w której poeci byliby pieśniarzami radości. Ale co jeszcze ważniejsze, krytyka zawiódł tu słuch, nie uchwycił obecnej w utworze ironii: „Poeta nie chce zostać płaczką żałobną, ale tą płaczką zostaje”[82]. A co do zarzutu szukania nieprzystosowania do świata, Miłosz widział dwie możliwości interpretacji, a mianowicie: odrzucenie obowiązków, jakie człowiek winien jest społeczeństwu, oraz odmowa swej aprobaty złu. Z tego drugiego zamierzał korzystać. Był przekonany, że z perspektywy amerykańskiej wyraźniej widzi nadchodzące zjawiska i niebezpieczeństwa zagrażające polskiej literaturze. Więc nie ustępował:

Wydaje mi się, że dostrzegam właściwą drogę lepiej niż na to pozwalają moje literackie zdolności. Ze smutkiem stwierdzam, że w tej chwili literatura polska wkracza w renesans romantyzmu. Lewicowi krytycy, podający się za humanistów, robią co mogą, żeby pisarzy w tym kierunku podniecić. Nie są to żadni humaniści, tylko przebrani romantycy, wilki w owczej skórze, a mają tupet, jakby każdy z nich był Erazmem z Rotterdamu [...]. Dla Polaków to, co romantyczne, to już ładne, już wielkie, już patriotyczne, już narodowe, już ogólnoludzkie. Jeszcze chwila, a załgają się jak emigranci, na trochę inną, lewicowo-krajową modłę, co jest ostatecznie wszystko jedno. Kazimierzu Wyko, to jest ostatnia chwila[83].

Już wcześniej Miłosz pisał: „Czy nie warto zrewidować od podstaw naszego kultu dla romantyków i wreszcie przygwoździć tę romantyczną koncepcję życia, która z romantyków XX wieku [uczyniła] sztab intelektualny Mussoliniego i Hitlera. Czy nie opublikujemy książek przedstawiających, jak to było rzeczywiście z naszymi powstaniami 1831 i 1863 roku?”[84].

Chwalił Miłosz Jarosława Iwaszkiewicza za to, że w latach wojny nie pisał wierszy heroiczno-patriotycznych, że stosował formę klasyczną[85].

Po otrzymaniu Listu półprywatnego o poezji (jeszcze przed jego opublikowaniem) Wyka odniósł się do niego ze zrozumieniem, ale też bez rezygnacji ze swego stanowiska. Odpowiedział poecie: „[List] niejedno mi wyjaśnił, a przy niejednym pozostaję na swoim”. I dodawał: „niejedno, co jest zarzutem wobec Ciebie, jest po prostu rozrachunkiem z sobą”[86].

A już po opublikowaniu Listu półprywatnego..., sugerując jakieś względy czy naciski zewnętrzne, zwracał się do poety: „Twoją obronę z jesieni wydrukowałem, jak pomnisz, lojalnie, a jeżeli sam nie odezwałem się potem, są ku temu przyczyny, jakich może się dorozumiewasz [...]. W duchu przyznałem Ci słuszność, a nawet nie tylko w duchu. Jeżeli czytałeś w „Odrodzeniu” mój dosyć zapewne dziwaczny szkic Ogrody, sądzę, że sam wpadłeś na trop takiego domysłu”[87].

Istotnie, w szkicu Ogrody[88] Wyka zbliża się do stanowiska Miłosza. Pisze o potrzebie odejścia od wojennego koszmaru i o spadku zainteresowania dokumentami okupacyjnej przeszłości; o potrzebie odbudowy radości, marzeń, dobrych wspomnień.

Po zapoznaniu się z Traktatem moralnym, którego forma zaskoczyła Wykę, krytyk lepiej rozumiał motywy rezygnacji z pięknych fragmentów na rzecz dyskursu. Odczuwał wprawdzie żal za „mową rozpędzonych obrazów”, ale widział w decyzji Miłosza „akt wielkiej odnowy”: „Masz rację, musi wtargnąć mowa bezpośrednia, efekt intelektualny, a za nimi rygor pracy, która przez to jest dobra, że ozdób nie posiada i nie znosi”. Utwierdził się w przekonaniu o słuszności decyzji Miłosza po zjeździe młodych pisarzy – po różnych „występach, występkach i występiątkach” ojczyźnianych poetów: „Rozmiary katastrofy poetyckiej można umniejszyć tylko w ten sposób, w jaki Ty to czynisz w Traktacie: po ludzku, po prostu; jasno i z ryzykiem mówienia o swojej postawie wobec świata, a nie kryjąc się w gąszczu obrazów i omamień”[89].

Czesław Miłosz jako dyplomata akredytowany w Waszyngtonie był drugim sekretarzem Ambasady Polski Ludowej. Korzystał z przywilejów dyplomatycznych, poruszał się samochodem oznakowanym „DP” (Diplomatic personnel) i... wstydził się tego, co uprawiał. Ale uprawiał. „Gotów byłem niemal zaczepiać przechodniów, przepraszając ich za to, że podaję się za kogo innego niż jestem”[90].