Duda i jego tajemnice - Tomasz Piątek, Marcin Celiński - ebook

Duda i jego tajemnice ebook

Tomasz Piątek, Marcin Celiński

4,3

Opis

Oskarżano go o niesamodzielność, nieodpowiedzialność, nieprzemyślane działania. Wielokrotnie zarzucano mu niezdolność do pełnienia jakiejkolwiek władzy, nie tylko tej najwyższej. Nikt jednak dotąd nie prześwietlił Andrzeja Dudy, jego przeszłości, związków i powiązań. Ta książka jest pierwsza. Jeśli sądzisz, że wiesz wszystko o człowieku, który objął najbardziej szacowny urząd Rzeczypospolitej Polskiej, to się mylisz. W tej książce przeczytasz:jak nasz bohater rozpoczął wielką i nieoczekiwaną karierę; co go łączyło ze zwolennikami prawa do aborcji; jak stawiał pierwsze kroki w branży deweloperskiej i dlaczego lokatorom zabrakło wody; kto go wprowadził do spółek skarbu państwa; dzięki komu znalazł się w Prawie i Sprawiedliwości; kto wymyślił, że Andrzej Duda mógłby kandydować na prezydenta; kim są współpracownicy Dudy i jakim wpływom ulegają; kto z jego najbliższego otoczenia ma powiązania z obcym, ekspansywnym mocarstwem; na jakie pytania jego kancelaria woli nie odpowiadać; kim jest Filip Szary; kim jest Jolka Rosiek i co ją łączy z tzw. Ruchadłem Leśnym.

Poznaj sprawdzone, udokumentowane, nieznane fakty.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 298

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (30 ocen)
14
11
5
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
przyj0kr

Nie oderwiesz się od lektury

Dobrze wyważona między stylem naukowym a możliwościami percepcji przeciętnego czytelnika. Smutny stan współczesnej polskiej polityki. Warto przeczytać, żeby zrozumieć co się dzieje wokół nas.
50
Irma1234

Dobrze spędzony czas

Bardzo ciekawa, ale czasem zatrważająca książka.
20
EwusiaKruczek

Nie oderwiesz się od lektury

Wlos się jeży na głowie. Kawał dobrej roboty.
20
makalonka2000

Dobrze spędzony czas

W zasadzie, ze względu na stanowisko, lektura obowiązkowa.
20
wioolcia

Nie oderwiesz się od lektury

Super
00

Popularność




Copyright © Wydawnictwo Arbitror sp. z o.o.

2020

Projekt okładki i stron tytułowych

Łukasz Stachniak

Skład, korekta

Witold Kowalczyk

Przygotowanie wydania elektronicznego

Michał Nakoneczny, Hachi Media

Wydanie I

ISBN 978-83-66095-24-3

Wydawnictwo Arbitror spółka z o.o.

ul. Krucza 41/43 lok. 67

00-525 Warszawa

www.arbitror.pl

e-mail:[email protected]

WSTĘPSympatyczny pan Andrzej z Krakowa

Bohaterem tej książki jest człowiek, który pełni wyjątkowo zaszczytną funkcję. Mimo to jego pozycja nie jest silna. Władzę w Rzeczypospolitej Polskiej sprawuje przecież szeregowy poseł Jarosław Kaczyński, prezes partii rządzącej Prawo i Sprawiedliwość. Licząc na odejście Kaczyńskiego związane z wiekiem i stanem zdrowia, o przyszłe przywództwo w PiS biją się inni liderzy. O ile w tej walce uczestniczy nasz bohater, o tyle odnosi marny skutek.

A jednak dla obozu władzy rola opisywanej przez nas postaci jest ważniejsza niż jej ograniczone wpływy polityczne. Dzięki niej obóz władzy może przetrwać coraz groźniejsze burze, które sam wywołuje. Bohater tej książki jest popularny wśród milionów Polek i Polaków głosujących na PiS, mieszkających przede wszystkim (choć nie tylko) w mniejszych miastach i na wsi. Oni, gdy myślą o Prawie i Sprawiedliwości, mają przed oczyma najpierw jego, dopiero potem Kaczyńskiego. Lekceważą groźne burze, dopóki nasz bohater ich zapewnia, że wszystko jest dobrze.

Niestety, chodzi o burze groźne nie tylko dla PiS, ale także dla całego kraju i kontynentu. W latach 2015–2020 partia rządząca systematycznie, krok po kroku, oddala nasz kraj od Unii Europejskiej. Po co to robi? Po to, aby zwiększyć swą władzę. By ten cel osiągnąć, obóz władzy gotów jest na wiele. Między innymi na wyrwanie Polski ze wspólnoty Zachodu.

To w sposób oczywisty naraża nasz kraj na cywilizacyjne, geopolityczne, a nawet militarne zagrożenia. Jednak partia rządząca ma inne priorytety i inne kwestie uznaje za najważniejsze.

Jednym z celów prawodawstwa UE jest ograniczenie samowoli polityków wobec obywateli, PiS natomiast chce, żeby obywatel był wobec partii bezradny. Z tego powodu obóz władzy zwiększa uprawnienia policji i innych służb. Pozwala na szeroką, praktycznie nieograniczoną inwigilację Polek i Polaków. Stwarza służbom i prokuraturze możliwość powoływania się przed sądem na dowody uzyskane w sposób nielegalny, wręcz przestępczy. Podporządkowuje sobie prokuraturę i Trybunał Konstytucyjny. Niszczy niezawisłość sądów. Wszystko to przybiera formę licznych ustaw i nowelizacji (czyli poprawek do ustaw już uchwalonych). Większość parlamentarna wprowadza zmiany pośpiesznie, bez należytej debaty, nieraz pod osłoną nocy. Kampania walki z niezależnością sądów osiąga swoje apogeum na początku lutego 2020 r., gdy PiS wprowadza tzw. ustawę kagańcową. Ustawa zabrania sądom sprzeciwu wobec bezprawnych poczynań władzy. Celowo i jawnie gwałci prawo unijne, co prowadzi do rozbratu z Unią Europejską.

Należy bowiem pamiętać, że dzisiejsza UE jest wspólnotą prawną, dopiero potem polityczną i gospodarczą. Dzięki tej wspólnocie prawnej społeczeństwa krajów europejskich mogą żyć i współpracować bez bunkrów i drutów kolczastych na granicach. Gdy wspólnota prawna zniknie, w Europie od Bugu po Atlantyk powrócą granice. Mogą też wrócić wymierzone w siebie lufy.

Równie ważne, jeśli nie ważniejsze, jest to, że ustawa kagańcowa, podobnie jak inne ustawy antysądowe, gwałci najważniejsze ze wszystkich polskich praw, czyli Konstytucję RP. Powstał chaos prawny, który powoduje, że zwykły obywatel idący do sądu musi zadawać sobie pytania: Czy to sąd? Czyj to sąd? Z jakiego nadania jest sędzia? Czy ten sędzia naprawdę został mianowany sędzią? Czy nie powinien sądzić ktoś inny, kto został zawieszony przez władzę? Czy wyrok będzie wyrokiem? A co, jeśli za kilka lat wyjdzie na jaw, że całe postępowanie było nieważne, i wszystko się zacznie od nowa?

Powinno to budzić sprzeciw milionów Polek i Polaków, którzy w większości popierają członkostwo Polski w Unii Europejskiej, jak również pragną praworządności – czego najlepszym dowodem jest to, że partia, która się ubiegała o przejęcie władzy, nazwała się Prawem i Sprawiedliwością.

A jednak Polki i Polacy niezbyt zdecydowanie sprzeciwiają się antyeuropejskiej, antysądowej kampanii PiS. Ogromną odpowiedzialność ponosi za to pewien mężczyzna, któremu większość obywateli ufa (w niektórych sondażach zaufanie do niego wyrażało około 60 proc. ankietowanych, zatem niemal dwa razy więcej niż w przypadku partii rządzącej).

Ten mężczyzna oficjalnie pełni funkcję strażnika Konstytucji RP i porządku prawnego. Odpowiada też za kształtowanie polityki zewnętrznej wspólnie z Ministerstwem Spraw Zagranicznych. Nieraz przemawia publicznie, a wtedy stara się okazywać dumę i pogodę ducha. Często się uśmiecha. Jego wystąpienia podobają się większości Polek i Polaków i upewniają ich, że wszystko jest w porządku. Tymczasem podpisuje antyeuropejskie, antysądowe ustawy przegłosowywane przez koalicję rządzącą, przez co nabierają one mocy prawnej. Raz jest całkowicie posłuszny, innym razem pozwala sobie na drobne ceregiele, zastrzeżenia i interwencje. Ale to jeszcze bardziej uspokaja większość obywateli. „Gdy coś jest nie tak, on to naprawia”.

Mowa o prezydencie Rzeczypospolitej Polskiej. Mowa o doktorze nauk prawnych Andrzeju Dudzie.

Wszystko wskazuje na to, że Andrzej Duda nie jest politykiem samodzielnym. Wielokrotnie widzieliśmy, jak się ugina przed wolą lidera partii rządzącej, Jarosława Kaczyńskiego. Obserwatorzy oceniają kompetencje intelektualne Dudy jako ograniczone. Unia Europejska mogła je poznać w 2018 r. podczas XIX Forum Polsko-Niemieckiego w Berlinie, gdy polski prezydent zaatakował UE za… żarówki. „Dlaczego na przykład w sklepie nie można w tej chwili kupić już zwykłej żarówki, można kupić tylko energooszczędną? Bo UE zakazała” – powiedział w obecności niemieckich liderów i intelektualistów1 (gościem Forum był m.in. prezydent Niemiec Frank-Walter Steinmeier).

Czyżby Andrzej Duda uznał, że warto się wygłupić dla poklasku swych krajowych wyborców? Część z nich jest głucha na ostrzeżenia ekologów i traktuje wycofanie energochłonnych żarówek ze sklepów jak zamach na wolność. Jednak takie przypochlebianie się miałoby większy sens, gdyby Duda wygłosił swoją obronę żarówek na wiecu w którymś z polskich miast powiatowych. Dotarłby z nią wtedy do swoich wyborców i nie wygłupiał się na forum międzynarodowym.

Oglądając berlińskie wystąpienie, można odnieść wrażenie, że Duda nie udawał. Zachowywał się, jakby naprawdę nie wiedział, że odpowiedź na jego pytanie jest oczywista: Unia Europejska wprowadziła żarówki energooszczędne, gdyż chce, żeby dzieci jej obywateli miały gdzie żyć. UE nie chce planety zadymionej i przegrzanej, na której brakuje wody, żar spopiela rośliny, a ludzie umierają z głodu i pragnienia. Niemcy na pytanie Dudy odpowiedzieli sobie już w poprzednich dekadach. Dlatego w Berlinie pod niektórymi dyskutantami nogi się ugięły, gdy usłyszeli, że prezydent Rzeczypospolitej wciąż widzi symbol wolności w starej żarówce.

Mimo braku samodzielności i kompetencji Duda stanowi najważniejszą część antyeuropejskiej machiny PiS. To jej podstawa i fasada. Łatwiej się identyfikować z człowiekiem niż z partią. Łatwiej się identyfikować z postawnym, uśmiechniętym ojcem rodziny niż z przewrotnym starym kawalerem, który przewodzi partii rządzącej. To Andrzej Duda samą swoją obecnością zyskuje szeroką akceptację dla groźnych poczynań Jarosława Kaczyńskiego.

Wypada więc zapytać, skąd się wziął Andrzej Duda.

„A teraz zapraszamy na scenę sympatycznego pana Andrzeja z Krakowa!” – tymi słowami można opisać główne wydarzenie przełomu grudnia 2014 r. i stycznia 2015 r. w Polsce.

W 2015 r., tak jak podczas innych kampanii wyborczych, Kaczyński skrył się w cień. Opierając się na wieloletnich doświadczeniach, zrozumiał, że boją się go nawet wielbiciele. A gdy pojawia się zbyt często, strach bierze górę nad uwielbieniem.

Dla celów Kaczyńskiego korzystne było to, że w 2015 r. najpierw odbyły się wybory prezydenckie, a dopiero potem parlamentarne. W tych pierwszych wyborach prezes PiS mógł wylansować kogoś budzącego większą sympatię niż on sam. Mógł wylansować nową, przyjemniejszą twarz partii.

Kaczyński zrobił to w grudniu 2014 r. Wtedy na scenie politycznej pojawił się nieznany dotąd szerzej Andrzej Duda.

Pojawił się i zaistniał w sposób bardzo skuteczny. Cała Polska zobaczyła sympatycznego mężczyznę, który potrafi się uśmiechać, ale potrafi też wygłosić mocne przemówienie. Umie zażartować, i to w sposób przystępny, zrozumiały dla każdego. Troszczy się o proste ludzkie sprawy.

Podczas kampanii Andrzej Duda powołał inicjatywę o łatwej do zapamiętania nazwie DudaPomoc. Inicjatywa oferowała darmowe doradztwo prawne dla obywateli „bezradnych wobec biurokratycznej machiny” państwa. O spektakularnych sukcesach DudaPomocy jakoś nie było słychać, ale pomysł przypadł do gustu licznym2 wyborcom. „Proszę – mogli sobie powiedzieć – ten Duda jeszcze nie został prezydentem, a już chce rozwiązać mój problem!”

Czy to znaczy, że zwolennicy Andrzeja Dudy widzą w nim troskliwego pomocnika i opiekuna?

A może także mężnego obrońcę? W prezydenckiej kampanii wyborczej z 2015 r. kandydat Duda wołał o wyzysku, od którego trzeba uwolnić pracowników i kredytobiorców. Gdy został prezydentem, wielokrotnie gromił domniemanych zachodnich agresorów, rzekomo mających gwałcić polską wolność. „Nie pozwólmy na to, żeby inni decydowali za nas. My Polacy mamy prawo sami decydować o sobie samych i swoich sprawach (…). Jestem prezydentem Rzeczypospolitej Polskiej. Nie będą nam tutaj w obcych językach narzucali, jaki ustrój mamy mieć w Polsce i jak mają być prowadzone polskie sprawy” – powiedział 17 stycznia 2020 r., przemawiając do mieszkańców Zwolenia. Rzecz jasna, wystąpienie dotyczyło antyeuropejskiej i antysądowej „reformy wymiaru sprawiedliwości” prowadzonej przez PiS3.

Przedstawiona przez Andrzeja Dudę wizja naszych zachodnich sojuszników jako „obcych”, którzy chcą wziąć Polskę pod but, wielu słuchaczy zszokowała. Nie stanowiła jednak niespodzianki. Już podczas kampanii w 2015 r. przyszły prezydent przedstawił się Polkom i Polakom jako „swój chłop” w wersji narodowo-zaściankowej. Jako katolik i nacjonalista, który wierzy (lub chce wierzyć) w to, w co wierzy (lub chce wierzyć) większość narodu. Katolik i nacjonalista zdecydowany, ale wciąż po ludzku troskliwy. Przeciwny zachodniej zgniliźnie (czyli prawom osób LGBT), jednak niekoniecznie przeciwny formalizowaniu związków partnerskich, również homoseksualnych (aczkolwiek bez ceremonii w urzędzie stanu cywilnego, którą miałoby zastąpić podpisanie umowy o zawarciu związku w prywatnej kancelarii notarialnej). Tu trzeba zauważyć, że względna łaskawość Dudy wobec mniejszości seksualnych pojawia się tylko podczas kampanii wyborczych. Gdy wygrał wybory prezydenckie w 2015 r., nic dla nich nie zrobił. Jednak jego zwolennicy zapewne nie mają mu tego za złe. Prezydent ma dobre serce, pochyli się nawet nad „zboczeńcem” – ale gdy przychodzi co do czego, to dzielnie broni „tradycyjnej rodziny”.

Troskliwość, tradycjonalizm i – jako dopełnienie tej trójcy przymiotów – tytuł naukowy. Plebejski styl Andrzeja Dudy ściągnął na niego nieuniknione szyderstwa ze strony przemądrzałych przedstawicieli warszawskiej elity. Jednak tym mądralom można było rzucić w twarz, że to doktor praw, syn dwojga uczonych z Krakowa!

Zatem Duda to plebejusz i patrycjusz w jednym. Taki, co to pokrzyczy na wiecu, ale też powie kilka mądrze brzmiących słów. „Dobre panisko”, które dostojnie błyszczy na szczytach, ale brata się z ludem, ożywiając go trochę swoim blaskiem. Okaże zrozumienie dla „biednego człowieka” osaczonego przez codzienne troski. Nawet jeśli nie pomoże, to poprawi mu nastrój, przypominając o ponadczasowych zaletach narodu polskiego, którego członkiem ten „biedny człowiek” jest… Aczkolwiek wielu wyborców Dudy uważa zapewne, że prezydent im pomógł, i to bardzo konkretnie. Andrzej Duda jest dla nich twarzą PiS, a PiS kojarzą dzisiaj z koniunkturą gospodarczą i pomocą socjalną. To jasne, że prezydent miał znikomy wpływ na jedno i niewiele większy na drugie. Jednak jest przedstawicielem partii, która pobudza gospodarkę za pomocą powszechnej konsumpcji i znacznie hojniej przyznaje zasiłki niż jej poprzednicy. A zażywne, uśmiechnięte oblicze Dudy idealnie się nadaje na popularną ludową ikonę dobrobytu.

W innych dziedzinach Andrzej Duda radzi sobie gorzej. Ale w tej kluczowej dla milionów wyborców jest skuteczny. Stanowi ludzką twarz PiS.

Zobaczmy więc, co się za tą twarzą kryje. Dowiedzmy się, skąd przyszedł i kim jest prezydent RP. Dowiedzmy się, co robi i z jakimi ludźmi się zadaje. Ta wiedza jest nieodzowna, albowiem chodzi o bezpieczeństwo i niezawisłość Polski.

Poprzednie książki o liderach polskiej polityki, które wydaliśmy w Wydawnictwie Arbitror – Macierewicz i jego tajemnice, Macierewicz. Jak to się stało, Morawiecki i jego tajemnice – dotyczyły osób sprawnych i niebezpiecznych. Dotyczyły osób, które umiejętnie udają kogoś, kim nie są, i oszukują miliony osób co do charakteru swej działalności.

Ta książka dotyczy natomiast osoby znacznie mniej sprawnej, ale niemniej przez to niebezpiecznej. W tym przypadku dramat nieraz nabiera cech komedii. Można by to nazwać tragikomedią.

Jednak nie ma nic bardziej tragicznego, skoro sprawa dotyczy głowy państwa…

CZĘŚĆ PIERWSZANadzieja swojego klanu

ROZDZIAŁ 1Święte dzieciństwo

Andrzej Sebastian Duda urodził się 16 maja 1972 r. w Krakowie jako syn małżeństwa naukowców, którzy swoją karierę związali z Akademią Górniczo-Hutniczą. Matką jest Janina Milewska-Duda, profesorka nauk chemicznych. Ojcem – Jan Tadeusz Duda, profesor nauk technicznych, informatyk, elektrotechnik i samorządowiec.

Gdy ich syn wystartował w kampanii prezydenckiej w 2015 r. i został głową państwa, polskie media poświęciły wiele miejsca i czasu jego dzieciństwu. Warto spytać, czy my również powinniśmy to robić. Wielu dziennikarzy, nie tylko w Polsce, uznaje najmłodsze lata liderów politycznych za chwytliwy temat. Proszę, ten potężny człowiek jeździł w wózeczku i pił mleko z butelki ze smoczkiem… Stanowi to coś w rodzaju rytuału, dzięki któremu polityk odzyskuje zwykłe ludzkie wymiary. Odbiorca może się utożsamić z gigantem, jeśli go lubi. Jeśli zaś nie lubi – może go wyśmiać.

Jednak jeśli chodzi o Andrzeja Dudę, to za tym, aby rzucić okiem na medialne opowieści o jego dzieciństwie, przemawiają poważniejsze względy.

Opowieści te stanowią część politycznej legendy Dudy, równie przesłodzonej, co skutecznej – a to bez wątpienia zasługuje na uwagę i refleksję.

Co istotniejsze, spod hagiograficznego lukru można wydobyć informacje, które rzucają światło na karierę polityczną Andrzeja Dudy. Dotyczą one jego rodziców i stryjostwa, albowiem Dudowie to rozgałęziony klan polityczny, który działa w Krakowie i Opolu. Ma też swoiste powiązanie zagraniczne – jedno, ale niepokojące. Klan Dudów znalazł się w świetle reflektorów dopiero po starcie młodego Andrzeja w wyborach prezydenckich w 2015 r. Jednak rodzina zaczęła działać w polityce znacznie wcześniej.

Zanim jednak do tego przejdziemy, musimy przez chwilę posmakować lukru. Jak napomknęliśmy wcześniej, to przesłodzenie mogło się przyczynić do sukcesów Andrzeja Dudy. Opowieści medialne przedstawiają nam Dudę jako cudowne dziecko najbardziej katolickiego i konserwatywnego z polskich środowisk, mianowicie góralskiego. Dowiadujemy się o męstwie dalszych przodków, o pobożności bliskich krewnych, o odgrywaniu drogi krzyżowej Chrystusa przez małego Andrzeja.

Ale czytamy też o naukowych zdolnościach chłopca, którego rodzice – w końcu specjaliści od nauk ścisłych – uczyli nie tylko teologicznego, ale też racjonalnego sposobu myślenia. Ten chłopiec od najwcześniejszych lat miał przeprowadzać eksperymenty oraz uczestniczyć w poważnych rozmowach dorosłych… I tu zataczamy koło, gdyż ostatni wątek znów nasuwa skojarzenia z Chrystusem. Jezus jako nastolatek toczył przecież poważne rozmowy ze znacznie starszymi mędrcami.

Najwyraźniej legenda Andrzeja Dudy została skonstruowana inteligentniej niż jego słynna wypowiedź o żarówkach. W tej legendzie może się odnaleźć polski konserwatywny katolik, który widzi lub przeczuwa swoje zacofanie wobec Zachodu, który chciałby to zacofanie nadrobić, który chciałby udowodnić, że jest pełnoprawnym przedstawicielem nowoczesnego świata… A jednak wolałby w ten nowoczesny świat zabrać nie tylko swoją wiarę, ale też przesądy. W tym opowieść o cudownym chłopcu, który od małego był tak święty, że w końcu został prezydentem.

Zatem nic dziwnego, że w legendę Dudy uwierzyły miliony. Włącznie z rodzinno-politycznym klanem, który ją tworzył.

Jej głównymi twórcami byli, rzecz jasna, rodzice prezydenta. Taki właśnie tytuł – Rodzice prezydenta – nosi książka autorstwa Mileny Kindziuk wydana przez Wydawnictwo Esprit w roku 2015. To wywiad z Janem i Janiną Dudami. Profesorostwo opowiadają o swoim synu, który został głową państwa. Zobaczmy, jak przedstawiają jego dzieciństwo.

Ojciec: „Mieszkaliśmy w jednym pokoju o powierzchni 9 metrów kwadratowych, a że często przychodzili do nas goście, syn zadawał pytania, włączał się do naszych rozmów, mimo że często dotyczyły one tematów fundamentalnych. Nigdy jednak dziecka nie lekceważyliśmy. Był równoprawnym uczestnikiem każdej dyskusji”.

Matka: „Kiedyś zabrałam go do pracy na mój wykład. Siedział grzecznie i coś notował. Na koniec, gdy zapytałam studentów, czy mają jakieś pytania, jako pierwszy podniósł rękę mój kilkuletni Andrzejek i poprosił o wyjaśnienie jakichś szczegółów. Studenci wybuchnęli śmiechem!”.

Matka: „Jako 7-latek położył na grzejniku plastikową bierkę i długopis. Zanotował na kartce: «Bierka pod dużym napływaniem ciepła topi się i przylepia do grzejnika. Długopis puszcza w cieple atrament». Myśleliśmy, że wyrośnie na badacza eksperymentatora. Ale później nauki ścisłe go nie zainteresowały!”.

Ojciec: „Wychowywałem go na księcia, ale nie takiego, który nic nie robi, tylko rozkazuje, ale kogoś, kto zawsze jest gotów do podejmowania wyzwań, nawet tych najtrudniejszych, do brania odpowiedzialności, do większego niż inni wysiłku. Mówiłem mu: «Pamiętaj, bądź uczciwy, w każdym calu. A resztę zostaw Opatrzności»”.

Cudowny chłopiec i przyszły prezydent kształtował swą polską duszę za pomocą odpowiednich lektur. Znalazły się wśród nich powieści historyczne Karola Bunscha, których akcja toczy się w średniowieczu, Krzyżacy i inne dzieła Henryka Sienkiewicza. Była literatura konspiracyjno-powstańcza (Kamienie na szaniec Aleksandra Kamińskiego, Pamiętniki żołnierzy baonu „Zośka”). Zwłaszcza lektura tych ostatnich przyniosła rezultaty. Rzecz jasna, cudowne.

Matka: „Kiedy Andrzejek miał około 10 lat, Jaś zabrał go na wycieczkę do Warszawy. I okazało się wtedy, że nasz syn, pasjonat historii, był tam przewodnikiem swojego ojca! Andrzejek o powstaniu warszawskim wiedział wszystko, studiował mapy, fotografie, bardzo dużo czytał i później, po takiej powstańczej Warszawie oprowadził swojego tatę. Bardzo byliśmy tym zaskoczeni, ale też dumni, że miał taką pasję”.

Jednak na samym początku – przed Kamieniami na szaniec, przed Sienkiewiczem i przed Bunschem – był Adam Mickiewicz. Ojciec prezydenta mówi, że cała rodzina wspólnie czytała dzieła wieszcza. Matka twierdzi, że czteroletni Andrzejek znał na pamięć całą Panią Twardowską (humorystyczny poemat Mickiewicza o tym, jakoby nawet diabeł obawiał się kobiecej złości). Adam Mickiewicz w narodowym panteonie Polaków uzyskał miejsce natchnionego proroka, przez którego mówią anioły i dziady, czyli zmarli przodkowie. Jeśli czteroletnie dziecko mówi słowami kogoś takiego, to również staje się czymś w rodzaju świętego medium. Oczywiście opowieść o czterolatku recytującym poważne dzieła Mickiewicza byłaby zbyt niewiarygodna, nawet dla wiernych wyznawców PiS. Dlatego w legendzie mowa o utworze lekkim, aczkolwiek też spowitym aurą niesamowitości i nadnaturalności.

Wspólnie i na głos Dudowie mieli także czytać dzieła J.R.R. Tolkiena. Brytyjski autor ma w Polsce miliony fanów, zatem i ta wzmianka może wzbudzić u wielu czytelników książki Mileny Kindziuk ciepłe uczucia. Główne dzieło Tolkiena – trylogia Władca pierścieni – opowiada o tym, jak młody hobbit Frodo, karzełek z sielankowej krainy Shire, potajemnie wyrusza do straszliwego kraju Mordor, aby pokonać zło zagrażające światu. „Ja to zrobię [chodzi o zaniesienie pierścienia do Mordoru – przyp. red.], chociaż nie znam drogi” – mówi Frodo w pierwszym tomie trylogii. Czy tak myśli o sobie Andrzej Duda? Czy raczej tak mają o nim myśleć czytelnicy książki Rodzice prezydenta?

Tolkien był katolikiem, podobnie jak Jan i Janina Dudowie, którzy wspominają, że codziennie odmawiali modlitwy na głos razem z dziećmi.

Ojciec: „Były to zwykle krótkie modlitwy pacierzowe: Ojcze nasz, Zdrowaś Maryjo, Chwała Ojcu… Jeśli dzieci nie były zmęczone i nie protestowały, niekiedy czytaliśmy też krótkie fragmenty z Ewangelii albo z żywotów świętych o patronie dnia”.

Matka: „Zawsze w październiku modliliśmy się z dziećmi na różańcu, chociaż musiało to trwać nieco dłużej (…), nawet z małym, trzyletnim Andrzejkiem chodziliśmy do kościoła w środy”.

Podczas katolickiego Wielkiego Postu cała rodzina miała w swoim mieszkaniu odgrywać drogę krzyżową Chrystusa i kolejne stacje Jego męki. Robiła to nie tylko w Wielki Piątek, ale we wszystkie piątki Wielkiego Postu. W adwencie dzieci budzono o świcie i prowadzono do kościoła, aby o szóstej rano uczestniczyły w porannych nabożeństwach. Takie wychowanie okazało się skuteczne. Mały Andrzej, gdy tylko odpowiednio podrósł, zaczął służyć do mszy. Został ministrantem, potem lektorem…

Czy rodzice prezydenta świadomie lansują taką wersję jego dzieciństwa – mądrego, ale mądrego mądrością nadludzką i świętą – aby pomóc synowi w działalności politycznej?

Robią to, aby rozproszyć obawy ortodoksyjnych katolików wątpiących w radykalność religijnych przekonań Andrzeja Dudy czy też liczniejszej grupy wyborców, która wątpi w intelektualne zdolności głowy państwa?

Prawdopodobna odpowiedź brzmi „Tak”. Nie musi to jednak znaczyć, że rodzice nie wierzą w tworzoną przez siebie legendę. Wszystko wskazuje na to, że wierzy w nią Janina Milewska-Duda.

W czerwcu 2015 r., krótko po zwycięstwie Andrzeja Dudy w wyborach prezydenckich, małym przebojem prawicowego internetu stał się poemat zatytułowany Chciałabym, żeby nasza polityka była święta. Opublikowały go katolickie serwisy internetowe, takie jak Ogniwo Miłosierdzia4 albo Goniec24 (motto strony: „Silni wiarą”)5. Według tych serwisów autorką utworu jest Janina Milewska-Duda.

Przebój prawicowego internetu nie pozostał niezauważony również w kręgach sceptycznych wobec poezji prawicowej, a reakcje były różne: od szyderstwa do prób analizy kulturoznawczej. W 2015 r. Tomasz Piątek odczytał poemat na antenie radia TOK FM i zacytował go w „Gazecie Wyborczej”, podając matkę prezydenta jako przypuszczalną autorkę. Piątek jednak zastrzegł: „Wciąż się pocieszam, że to może tzw. fejk”6.

Oto fragmenty poematu.

Bo Polska będzie z Tobą Panie Prezydencie!

Jak zawsze wierna Bogu Ojczyźnie i wierze,

będą cię bronić zawsze wierne polskie serca

i szeptane z ufnością przed Bogiem pacierze

nie wstydziłeś się Krzyżem znaczyć swoje słowa

wiemy, że z Bożej woli Tyś pierwszym Polakiem

kto przed Maryi tronem zawierza swą przyszłość

ten jest w naszej Ojczyźnie Boga jasnym znakiem

(…)

a Polska niechaj będzie jak hostia w Twych rękach

podniesiona z miłością odwagą i męstwem

dziś na ołtarzu Ojczyzny złożona przez Naród

niech przemieni się w ciało co zwie się – zwycięstwem!7

Utwór nawiązuje do głośnego w katolickich kręgach wydarzenia, do którego doszło 7 czerwca 2015 r. podczas plenerowej mszy pod warszawską Świątynią Opatrzności Bożej. Wiatr porwał wtedy hostię, którą Andrzej Duda uratował przed upadkiem na ziemię (chwyciwszy opłatek w powietrzu, podał kardynałowi Kazimierzowi Nyczowi)8.

W pojęciu wielu katolików znalezienie się hostii na ziemi mogłoby oznaczać profanację i obrazę Boga. Katolicy wierzą bowiem, jakoby hostia w sposób fizyczny i dosłowny stanowiła ciało Chrystusa.

Wiele osób uznało wtedy, że Duda to mąż opatrznościowy, który uratuje polski katolicyzm przed zachodnimi świeckimi wpływami. Inni jednak uznali, że Duda sam hostię sprofanował, ponieważ tę brać do ręki powinien jedynie ksiądz (tradycjonaliści katoliccy uważają, że tylko ciało duchownego zostało odpowiednio uświęcone, by trzymać w dłoniach ciało Boga).

Poemat najwyraźniej zmierza do tego, żeby odeprzeć ataki tradycjonalistycznych krytyków i nadać ciału prezydenta pożądane cechy…

Spróbujmy pokrótce wyjaśnić te zawiłości teologiczno-poetyckie.

Według tradycyjnie rozumianej doktryny katolickiej ksiądz ma prawo operować hostią i brać ją do ręki, a operując hostią, uczestniczy w cudownej przemianie. Operowanie hostią przez księdza prowadzi do transformacji zwykłego chleba, który staje się Najświętszym Sakramentem.

Tymczasem poemat mówi nam, że podobną moc ma również Andrzej Duda, który uczestniczy w przemianie opłatka w „ciało zwycięstwa”. Z kontekstu wynikałoby, że chodzi o zwycięstwo narodu polskiego. Duda byłby więc narodowym kapłanem zwycięstwa.

Utwór pojawił się w sieci około 12 czerwca 2015 r., zatem pięć dni po tym, jak Andrzej Duda „uratował hostię”. Ze wszystkich stron internetowych, które zamieściły poemat, najwcześniejszą datę powstania podaje strona serwisu Ogniwo Miłosierdzia: 7 czerwca 2015 r., czyli dzień pochwycenia hostii przez Dudę. Czy to możliwe, żeby ktoś zdążył napisać poemat i zamieścić go w sieci tego samego dnia, w którym nastąpiło wydarzenie opisywane w utworze? Natchnienie czyni cuda, jednak to mało prawdopodobne. Strona serwisu Ogniwo Miłosierdzia, na której zamieszczono poemat, w całości jest poświęcona pobożności Andrzeja Dudy oraz domniemanym znakom jego niebiańskiego namaszczenia na przywódcę katolickiego narodu polskiego. Poemat to tylko jedna z wielu treści przedstawionych na stronie. Można więc przypuścić, że dodano go później do pierwotnej treści strony z dnia 7 czerwca, która w chwili powstania nie zawierała poematu.

O ile wiemy, Milewska-Duda nie odżegnała się od autorstwa utworu: nie wysłała sprostowania ani do TOK FM, ani do „Gazety Wyborczej”, ani do redakcji katolickich stron internetowych, które zamieściły „wiersz matki prezydenta”.

Serwis Ogniwo Miłosierdzia jako źródło poematu podaje ultrakatolickie Radio Maryja. Jednak nie znaleźliśmy utworu na stronach tej rozgłośni. Czyżby było tak, że tekst został wygłoszony na antenie, ktoś go spisał ze słuchu i wrzucił do sieci?

Chyba jednak nie, albowiem serwis Puls Polonii – który zamieścił poemat wcześnie, 12 czerwca 2015 r. – jako pierwotne źródło podaje nie Radio Maryja, lecz portal Niepoprawni9.

Gdy zajrzeliśmy na Niepoprawnych, okazało się, że portal opublikował utwór tego samego dnia, 12 czerwca 2015 r., jednak pod innym tytułem (A Polska niech będzie jak hostia w twych rękach) jako utwór internetowego poety kryjącego się pod pseudonimem Lwów’4710.

Kim jest Lwów’47?

Na pewno nie jest matką prezydenta Dudy.

To autor agresywnych, antysemickich, antyukraińskich i antyzachodnich wierszy propagandowych. W jednym z nich czytamy, że „talmudyczne widać prawo / wciąż panuje nad Warszawą (…) w losie gojów i w mamonie / Polsce trzeba przybić dłonie / i wydźwignąć na ramiona / aby była pohańbiona”. Inni autorzy portalu Niepoprawni zdradzają, że Lwów’47 to Kazimierz Józef Węgrzyn11 – prawicowy poeta, który zaczął karierę na łamach katolickiego czasopisma „Gość Niedzielny”12.

Dlaczego więc autorstwo przypisano Janinie Milewskiej-Dudzie? Otóż Lwów’47 zaraz pod tytułem swego utworu zamieścił następujące zawołanie: „«Chciałabym, żeby nasza polityka była święta» – Janina Milewska-Duda”. Wielbiciele Andrzeja Dudy nie zorientowali się, że to tylko motto…

Wypadałoby spytać, dlaczego Janina Milewska-Duda nie odżegnała się głośno od autorstwa poematu. Trudno przypuścić, żeby matka prezydenta nie wiedziała o utworze, który był publikowany przez witryny katolickie, wyszydzany przez witryny antyklerykalne, komentowany przez „Gazetę Wyborczą” i czytany na głos w TOK FM – a wszystkie te media podawały Janinę Milewską-Dudę jako autorkę lub przypuszczalną autorkę.

Najwyraźniej poemat Kazimierza Józefa Węgrzyna do tego stopnia zgadzał się z odczuciami Milewskiej-Dudy, że nie mogła się od niego odciąć. Nawet jeśli wiedziała, że autor to agresywny antysemita występujący w internecie jako Lwów’47.

ROZDZIAŁ 2Klan

Gdy Andrzej Duda parł do zwycięstwa w wyborach prezydenckich w 2015 r., tygodnik „Polityka” zaczął badać, skąd ten „czarny koń” się wziął.

Duda ostatecznie zwyciężył w drugiej turze wyborów, w dniu 24 maja 2015 r. Tydzień później Krzysztof Burnetko – współautor wydanej przez wydawnictwo Arbitror książki List do Marka Edelmana. Za wolność wczoraj i dziś – opublikował na łamach „Polityki” artykuł pt. Saga pierwszej rodziny (w internecie: Ród Dudów13).

Również Burnetko musiał się przedzierać przez liczne warstwy lukru, który serwowano mu na temat przeszłości prezydenta i jego bliskich. Do tych rodzinnych legend autor podszedł jednak z profesjonalnym dystansem, dlatego pozwolimy sobie zacytować obszerne fragmenty artykułu.

„Andrzej Duda w swojej kampanii co rusz odwoływał się do rodzinnych tradycji (…). Na autorytet rodziców kandydat Duda powoływał się w najtrudniejszych momentach walki o prezydenturę, nawet gdy brzmiało to humorystycznie. Ot, choćby kiedy podczas debaty telewizyjnej Bronisław Komorowski zarzucił mu koniunkturalne zmiany zdania w kwestii górnictwa. Pretendent odparł wówczas, że problemy kopalń zna świetnie, bo jego rodzice pracują naukowo na krakowskiej AGH (…).

Urodził się w maju 1972 r. Mama polityka wspomina: «Mieszkaliśmy we troje w ciasnym pokoiku w hotelu asystenckim. Na dziewięciu metrach kwadratowych! (…) Kuchnia i łazienka były wspólne, a Andrzej bawił się na korytarzu. I w ten skromny sposób żyliśmy przez 8–9 lat. Takie polskie życie w komunistycznym państwie, jakie prowadziły miliony uczciwych ludzi». Ojciec uzupełnia: «Ten korytarz w hotelu to była agora. Andrzej od najmłodszych lat przyzwyczajał się, że jest partnerem dla dorosłych. Dzięki temu zawsze był wygadany, co często denerwowało naszych gości».

(…)

Na wakacje Andrzej zamieniał otoczenie krakowskich inżynierów na galicyjski klimat Starego Sącza, cichego miasteczka w widłach Dunajca i Popradu – rodzinnej miejscowości ojca. Autorzy broszury podkreślają, że prócz zabawy pomagał przy żniwach i w codziennych obowiązkach, a nadto «kontynuował rodzinną tradycję służenia do mszy świętej» w tamtejszym klasztorze klarysek, w którym zresztą «wcześniej ministrantami byli jego ojciec i wujkowie».

Osobny wątek tyczy roli dziadka Alojzego, którego najstarszy wnuk miał uwielbiać. Tu już wspomina sam Andrzej Duda: «Zawsze był ten sam rytuał: najpierw idziemy do kościoła, potem do sklepu po chleb, a na rynku dziadek kupował biały ser. W domu dziadek kroił grube pajdy, ser wrzucał do kubka, zalewał świeżą śmietaną i tak sobie jadł…»”.

Znaczącą część artykułu stanowi opowieść ojca Andrzeja Dudy o tym, jak wychował go dziadek prezydenta. „Jan Duda opowiada, że w domu było sześcioro rodzeństwa (…) «właśnie od tamtych czasów jestem przekonany, że człowiek, który choć raz zaznał biedy, nigdy nie zostanie ekonomicznym liberałem».

Rodzinnym obyczajem była lektura gazet w niedzielne popołudnia. Alojzy Duda czytywał WTK, czyli «Wrocławski Tygodnik Katolików» – pismo stowarzyszenia PAX, grupującego katolików o endeckich skłonnościach, którzy gotowi byli do współpracy z komunistycznymi władzami, powołując się na względy geopolityki i interes narodowy. Dzieci dostawały do czytania «Dookoła Świata», lecz Alojzy Duda miał też zwyczaj wyjaśniania im niektórych artykułów z WTK.

(…)

Swoich rodziców Jan Duda określa słowem «bohaterowie». Nie chodzi mu o żadne czyny z czasów okupacji – zasługą ma być wychowanie dzieci. – «Rodzice mogli być pewni, że nikomu nie oddamy duszy».

Podaje własny przykład: «Nie musiałem mieć rozumowych argumentów przeciwko komunistycznej propagandzie, bo miałem je w sercu. Na to nakładała się silna religijność jako coś, co spaja człowieka z innymi. I patriotyzm pojmowany głównie jako wdzięczność dla tych, którzy zginęli».

(…)

Prof. Duda powtarza: «Nie spotkałem w życiu mądrzejszego człowieka niż ojciec (…). To, czego mnie nauczył: poszanowanie pracy, dumę, szacunek dla religii, próbowałem przekazać Andrzejowi»”.

Z artykułu Krzysztofa Burnetki dowiadujemy się też o dalszych przodkach prezydenta Andrzeja Dudy. Najstarszym znanym z tych przodków miał być Jan Duda, wojak Ślązak, któremu austriaccy zaborcy w nagrodę za zbrojną służbę przydzielili kawałek ziemi na Sądecczyźnie. Weteran umiał czytać, więc często służył pomocą swym niepiśmiennym sąsiadom w ich kłopotach ze słynną biurokracją cesarstwa Austrii. Babka Andrzeja Dudy od strony ojca „ma czysto góralskie korzenie – wywodzi się z Sądecczyzny i Podhala” – pisze Burnetko. Omawia też genealogię prezydenta po kądzieli. Rodzina Milewskich, z których wywodzi się matka Andrzeja Dudy, to szlachta z Polski centralnej. Szlachta patriotyczna i zubożała, a to drugie wiąże się z tym pierwszym. Milewscy, jak czytamy, brali udział w polskich XIX-wiecznych powstaniach narodowych. Gdy car skonfiskował im majątek, osiedli w Warszawie. Tam pradziadek prezydenta, Aleksy Milewski, wyuczył się ślusarki. Podczas pierwszej wojny światowej, gdy armia cesarstwa niemieckiego podchodziła pod Warszawę, rodzina została ewakuowana przez Rosjan do Charkowa i Petersburga.

Tu trzeba dodać, że to interesujący szczegół. Albowiem władze carskie ewakuowały urzędników, kolejarzy, pracowników ważnych zakładów przemysłowych. Inni uchodźcy (tak zwani bieżeńcy) ewakuowali się samodzielnie pod wpływem rosyjskiej propagandy, która opowiadała o niemieckich okrucieństwach. Przypomnijmy, że była to pierwsza wojna światowa, nie druga. Opowieści carskich propagandystów o zbrodniach ówczesnych Niemców, choć nie całkiem bezpodstawne, były ogromnie przesadzone. Ludność polska niezbyt w nie wierzyła. Tylko 13 proc. ewakuowanych było Polakami. Niemal 70 proc. bieżeńców stanowili prawosławni Białorusini, Ukraińcy-Rusini i Rosjanie.

W Rosji syn ewakuowanego Aleksego, Nikodem Milewski, został wcielony do armii carskiej, ale zdezerterował. W 1917 r. cała rodzina przedostała się do Polski. Trzy lata później Nikodem wziął udział w wojnie z bolszewikami jako kwatermistrz (specjalista od zakwaterowania i logistyki).

„W historii obu rodzin są i wojenne tragedie – pisze Burnetko. – W 1943 r. brat Alojzego Dudy, Franciszek, wstąpił do AK na Podkarpaciu, wpadł w ręce gestapo i zginął zakatowany w więzieniu w Tarnowie. Z kolei matka Nikodema Milewskiego została wywieziona do Niemiec i zaginęła, jego brat walczył w partyzantce, a syn w powstaniu warszawskim”.

Przejdźmy jednak do czasów nam bliższych. Artykuł Krzysztofa Burnetki rzuca światło przede wszystkim na dzieje rodziców Andrzeja Dudy:

„Choć prof. Jan Duda odżegnuje się od kompleksów wobec Krakowa, to dokładnie pamięta, kiedy opuścił Stary Sącz w drodze na studia: «Do autobusu wsiadłem z walizeczką w ręku 1 października 1967 r. o szóstej rano».

Zamieszkał w akademiku Akademii Górniczo-Hutniczej. Warunki były spartańskie (piece, ciepła woda tylko dwa razy w tygodniu), ale towarzystwo świetne: żądne i wiedzy, i zabawy («przyzwoitej» – jak podkreśla dziś profesor). Były więc cotygodniowe potańcówki i koncerty jazzowe (…).

Już po Marcu [protesty studenckie z marca 1968 r. brutalnie spacyfikowane przez komunistyczną władzę, która przeprowadziła czystkę na uczelniach i w organizacjach akademickich bojkotowanych odtąd przez opozycyjnie nastawioną młodzież – przyp. red.] zaangażował się w działalność Zrzeszenia Studentów Polskich. Został nawet przewodniczącym Rady Wydziału. «Traktowałem ZSP jako sposób na to, by przyszła kadra inżynierska zdobyła jakieś obycie obywatelskie – tłumaczy. – Ale rychło okazało się, że partia chce mieć nad nami nadzór, zwłaszcza że uznawali ZSP za konkurencję dla Związku Młodzieży Socjalistycznej». Kiedy wbrew sugestiom nie zaprosił na organizacyjne zebrania przedstawiciela PZPR, zarzucono mu negowanie roli partii i zdjęto z funkcji.

– Postanowiłem się wycofać. Byłem już żonaty, dziecko było w drodze, chciałem dostać się na asystenturę, nie miałem ochoty znaleźć się na ulicy. Przez całe lata 70. byłem więc na tzw. emigracji wewnętrznej. Działałem tylko w kole naukowym – przyznaje (…).

Zatrudnił się w krakowskim Instytucie Technologii Nafty, a na AGH zaczął pracować dopiero w 1977 r. (i to też nie od razu na stanowisku naukowym). Jako że posadę miała tam też jego żona, specjalizująca się w chemii i technologiach chemicznych, wiele projektów badawczych mogli realizować razem.

Ojciec prezydenta nie epatuje kombatanckim życiorysem. Potwierdza wprawdzie, że w 1980 r. byli z żoną wśród pierwszych członków Solidarności na uczelni, a w grudniu 1981 r. brał udział w strajku przeciwko stanowi wojennemu, ale mówi zaraz: – Udzielałem się na tyle, na ile byłem potrzebny. Nie byłem działaczem nadającym się do internowania”.

Taka postawa pozwoliła Janowi Dudzie bez większych przeszkód kontynuować karierę naukową, a nawet wyjeżdżać za granicę. Piszemy „a nawet”, ponieważ granice Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej były zamknięte i pilnie strzeżone. Rządzący w PRL komuniści zazwyczaj wydawali paszporty osobom zaufanym, względnie nieszkodliwym z punktu widzenia reżimu. Jedną z tych osób był Jan Duda.

Nie, nie opowiedział o tym Burnetce i „Polityce”. Jednak Instytut Pamięci Narodowej przechowuje jego teczkę paszportową, w której znajdują się dokumenty związane z podróżami ojca prezydenta (sygnatura IPN Kr 37/249557).

Otóż w latach 80. komuniści wydali Janowi Dudzie aż dwa paszporty służbowe. Pierwszy, wydany w 1981 r., posłużył mu podczas wyjazdu do Związku Sowieckiego (chodziło o sympozjum naukowe). Paszport teoretycznie był ważny do 1986 r., jednak niedługo potem go anulowano, być może w związku ze stanem wojennym ogłoszonym w grudniu 1981 r., kiedy to granice zamknięto jeszcze szczelniej?

Jednak w marcu 1983 r. – a więc formalnie jeszcze w stanie wojennym – komunistyczne władze wydały Janowi Dudzie nowy paszport, znowu ważny do 1986 r.

Z postawy ojca korzystał jego syn, przyszły prezydent Andrzej Duda. Jego teczka paszportowa również znajduje się w IPN (sygnatura IPN Kr 37/409899). Ze stempli w PRL-owskim paszporcie i wniosków paszportowych wynika, że w latach 80. komuniści pozwolili mu pojechać do Czechosłowacji, a później nawet do Berlina Zachodniego. Aczkolwiek ten drugi wyjazd przypadł na rok 1989, gdy PRL się rozpadał i znacznie łatwiej było uzyskać paszport.

To był czas, w którym ostrożni stawali się odważni – o czym czytamy również w artykule Krzysztofa Burnetki:

„W czerwcowe wybory w 1989 r. zaangażowała się cała rodzina Dudów – łącznie z uczącym się wówczas w liceum Andrzejem. Wszyscy też sympatyzowali niegdyś z Adamem Michnikiem, czytali «Gazetę Wyborczą», głosowali na Lecha Wałęsę. Dopiero potem drogi się rozeszły.

Symbolem niech będzie tylko to, że Janina Duda podpisała m.in. list otwarty w sprawie «publicznego znieważania profesorów – ekspertów Zespołu Parlamentarnego ds. Wyjaśniania Przyczyn Katastrofy Smoleńskiej», próbowała zbierać podpisy pod kandydaturą syna wśród studentów, za co spotkała ją reprymenda władz uczelni, a po wyborze syna na prezydenta stwierdziła, że on i prezes Kaczyński «są jednością» (…).

Prezydent elekt ma dwie siostry. Obie dużo młodsze: Anna o 8 lat, a Dominika aż o 16 lat. Prof. Duda zarzeka, że mają podobne przekonania jak reszta rodziny”.

Podobne przekonania jak reszta rodziny… Cóż, Dudowie to klan polityczny. Ojciec prezydenta, Jan Duda, w 2014 r. został radnym małopolskiego sejmiku wojewódzkiego (rzecz jasna, z ramienia PiS). W wyborach samorządowych 2018 r. mandat ten utrzymał. W 2019 r. wystartował do Senatu, ale przegrał. Być może porażkę osłodziło mu to, że dwa i pół tygodnia po niej, 31 października 2019 r., wybrano go przewodniczącym sejmiku.

Jednak klan Dudów nie kończy się na rodzicach i ich dzieciach.

Wiele wskazuje na to, że kluczową postacią w życiu Andrzeja Dudy był jego stryj Antoni – urzędnik i polityk z Opola. To wieloletni dyrektor Powiatowego Urzędu Pracy (PUP) w tym mieście, działacz PiS. W latach 2015–2019 zasiadał w Sejmie z ramienia swej partii. W ostatnich wyborach parlamentarnych, mimo głośnego nazwiska i bliskiej relacji z głową państwa – do Sejmu się nie dostał.

Również stryj Antoni Duda – jak jego brat Jan, ojciec prezydenta – ukończył Akademię Górniczo-Hutniczą w Krakowie. Potem rozpoczął pracę jako asystent w Wyższej Szkole Inżynierskiej w Opolu (obecnie Politechnika Opolska). Światopogląd wyrabiał sobie w jezuickim ośrodku duszpasterstwa akademickiego prowadzonym przez charyzmatycznego duchownego Józefa Czaplaka14. W tym ośrodku poznał swoją przyszłą żonę, Krystynę Burdę, studentkę Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Opolu. Później – już jako Krystyna Duda – stryjenka prezydenta pełniła istotną funkcję na Politechnice Opolskiej (czyli tam, gdzie wcześniej pracował jej mąż)15.

Na początku lat 90. Antoni Duda działał w Niezależnym Samorządnym Związku Zawodowym „Solidarność” [wielka organizacja związkowa z antykomunistycznym, podziemnym rodowodem, która później wiązała się z partiami prawicowymi – przyp. red.]. W tym samym czasie tworzył opolskie struktury Porozumienia Centrum (PC), czyli pierwszej partii Jarosława Kaczyńskiego. To z niej wywodzili się działacze, z którymi Kaczyński później położył fundamenty pod PiS.

Jednak w drugiej połowie lat 90., gdy Jarosław Kaczyński znalazł się na marginesie polskiej polityki, Antoni Duda związał na chwilę swój los z najpotężniejszym wówczas ugrupowaniem prawicy (ostro krytykowanym przez Kaczyńskiego). Chodzi o Akcję Wyborczą Solidarność (AWS), która odwdzięczyła mu się posadą w radzie Opolskiej Regionalnej Kasy Chorych. W 2003 r. zajął stanowisko dyrektora PUP. Przez lata działał w opolskim Klubie Inteligencji Katolickiej, którego został prezesem.

Krótko po wyborach prezydenckich w 2015 r. „Nowa Trybuna Opolska” przeprowadziła rozmowę z Antonim Dudą. On również trzyma się wersji, według której przyszły prezydent był w młodości nad wiek rozwinięty intelektualnie. Mówi też o więziach, które łączą go z bratankiem. Oto, co czytamy w artykule:

„Bawiłem go w Krakowie, gdy był dzieckiem. Gdy go wybrano, sam do mnie zadzwonił – opowiada Antoni Duda (…). Antoni Duda jest bratem ojca prezydenta elekta i Andrzejka – bo jeszcze niedawno sam tak mówił o przyszłej głowie państwa – zna od ponad 40 lat.

– Urodził się, gdy jego rodzicie studiowali w Krakowie, a ja raz w tygodniu odprowadzałem go do opiekunki – wspomina (…). – Gdyby ktoś mi wtedy powiedział, że wiozę w wózku przyszłego prezydenta Polski, to pomyślałbym, że robi sobie ze mnie żarty. Pamiętam Andrzeja jako młodzieńca, który zawsze włączał się do dyskusji, miał swoje zdanie i potrafił dyskutować ze starszymi od siebie. Kiedyś mówiłem do niego Andrzejku, ale teraz to jakoś nie wypada – śmieje się stryj prezydenta.