Nikola Tesla. Zapomniany geniusz - Patrick Shannon - ebook + audiobook

Nikola Tesla. Zapomniany geniusz ebook i audiobook

Shannon Patrick

4,5

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Nikola Tesla był niedocenionym za życia geniuszem elektrotechniki. Jednym z najwybitniejszych umysłów nowożytnego świata, autorem ponad 300 patentów i twórcą przeszło 120 wynalazków, które przyczyniły się do dynamicznego rozwoju inżynierii elektrycznej i innych gałęzi nauki w XX wieku. Bez niego nieznane byłyby m.in. elektrownie wodne, prąd zmienny, prądnica, pilot do telewizora, roboty przemysłowe ani radio. Jego życie kryje również wiele tajemnic. Podobno wymyślił promienie potrafiące strącać samoloty z odległości kilkuset kilometrów, bezprzewodową transmisję prądu, potrafił kontrolować pogodę… O tajemniczych urządzeniach, które demonstrował jedynie wybranym osobom, do dzisiaj krążą legendy. Sam twierdził, że pomysły zawdzięcza trójwymiarowym wizjom, które stają mu przed oczami. Jeszcze w 1919 roku mówił: „Świat nie jest gotowy na moje projekty”.


Dlaczego więc ten fascynujący, zasłużony i zarazem niedościgniony umysł umarł w samotności i ubóstwie, z opinią ekscentryka, dziwaka i mrocznej, nieco demonicznej osoby, podejrzanej o współpracę z siłami nadprzyrodzonymi? Przez dziesiątki lat był praktycznie zapomniany przez świat, który zawdzięcza mu tak wiele. Od niedawna powraca do zbiorowej pamięci dzięki kilku filmom, wielu publikacjom i samochodowi marki Tesla, model S.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 549

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 16 godz. 49 min

Lektor: Jacek Dragun

Oceny
4,5 (90 ocen)
51
31
8
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
OlciaPaluch

Dobrze spędzony czas

Bardzo dużo ciekawostek i dygresji, więc uważam ją są ogólnorozwojową.
00
eva_82

Nie oderwiesz się od lektury

:)
00
yemate

Dobrze spędzony czas

dokładny opis życia N.Tesli. Dla wnikliwych Jednak jego osobiste wspomnienia Moje życie i wynalazki odbieram jako ciekawsze.
00
jukodo

Dobrze spędzony czas

Ciekawie napisana biografia jednego z największych wynalazców. Polecam odsłuchać audiobook. Dobra interpretacja.
00
PiotrHerdzik

Nie oderwiesz się od lektury

Słodko gorzka historia. Książka napisana i przeczytana perfekcyjnie! Polecam 👌
00

Popularność




Redakcja

Maria Kania

Projekt okładki

Maksym Leki

Ilustracja na okładce i stronach tytułowych

© lantresman / Wikimedia Commons

Redakcja techniczna, skład i łamanie

Damian Walasek

Opracowanie wersji elektronicznej

Grzegorz Bociek

Korekta

Urszula Bańcerek

Wydanie I, Chorzów 2020

Wydawca: Wydawnictwa Videograf SA

41-500 Chorzów, Aleja Harcerska 3 C

tel. 600 472 609

[email protected]

www.videograf.pl

Dystrybucja: LIBER SA

01-942 Warszawa, ul. Kabaretowa 21

tel. 22-663-98-13, fax 22-663-98-12

[email protected]

dystrybucja.liber.pl

© Wydawnictwa Videograf SA, Chorzów 2018

ISBN 978-83-7835-778-0

Teraźniejszość jest ich.

Przyszłość, dla której pracuję, należy do mnie.

Nikola Tesla

Poświęcamy tak wiele czasu na sprawy pilne, że nie starcza go nam na sprawy ważne.

Iwonie w podzięce za anielską cierpliwość

Autor

Wprowadzenie

Odszedł z tego świata w samotności i ubóstwie, twierdząc do końca, że jako jedyny na całym świecie poznał prawdziwą naturę elektryczności. Zmarł o godzinie 22:30, w pokoju numer 3327 taniego hoteliku New Yorker na Manhattanie. Był 7 stycznia 1943 roku, prawosławne Boże Narodzenie. Na zewnątrz dął zimny wiatr, który porywał z chodnika drobiny śniegu i wzbijał je w górę. Wirowały w powietrzu, rozpraszając światła latarń. Temperatura, wedle prognozy nowojorskiego radia, spadła tej nocy do–8 stopni Celsjusza. Badający ciało sądowy ekspert nazwiskiem H.W. Wembly orzekł, że przyczyną śmierci była zakrzepica tętnicy wieńcowej. Zmarł we śnie, a ekspert nie stwierdziłżadnych podejrzanych okoliczności.

Leżał na łóżku, z rozrzuconą wokół grzywą śnieżnobiałych włosów. Spod krzaczastych brwi starca, uformowanych płytko w literę V, wyzierały czarne, niesamowite oczy. Przez bez mała osiemdziesiąt sześć lat uwielbiał straszyć ludzi swym niezwykłym wyglądem. Niektórzy twierdzili nawet, że jest obłąkany, ale tego ranka na jego twarzy malował się wyłącznie spokój. Jednym wydawał się dziwakiem i samotnikiem, innym – geniuszem. Byli tacy, którzy uważali go za szarlatana i fałszerza, ale też i tacy, którzy okrzyknęli go czarodziejem, wizjonerem, prorokiem i największym uczonym wszech czasów.

Nigdy nie uwolnił się od podejrzeń o współpracę z siłami nadprzyrodzonymi. Ta opinia uniemożliwiła mu pozyskanie środków na realizację wielu nowatorskich planów. Jeszcze na początku dwudziestego wieku skonstruowany według jego pomysłu ogromny transformator, tak zwaną Wieżę Wardenclyffe na wyspie Long Island, mieszkańcy pobliskiej wsi Shoreham określali jako „wynalazek diabła”. 4 lipca 1917 roku eksplozja dynamitu rozniosła wieżę w drobny mak. Czarodziej z Wardenclyffe – jak go czasami nazywano – utracił swój czarodziejski zamek. Urządzenie, które miało odmienić świat i zapewnić ludziom darmową energię, wylądowało na złomowisku niczym nikomu niepotrzebne śmieci… W swojej pracy zawsze kierował się rozumem i poszanowaniem zdobyczy nauki, ale jego śmiałe wizje zdecydowanie wyprzedzały czasy, w których żył.

W momencie śmierci miał ogrom długów i opinię mrocznej, demonicznej postaci. Być może na nią zasługiwał, przede wszystkim jednak był niedocenionym za życia geniuszem elektrotechniki, jednym z największych umysłów w historii nauki, autorem przynajmniej trzystu patentów i twórcą przeszło stu dwudziestu pionierskich wynalazków, które zrewolucjonizowały nasz świat. Wiele przyczyniło się do dynamicznego rozwoju inżynierii elektrycznej i innych ważnych dziedzin nauki i techniki w dwudziestym wieku, a część jego prac i pomysłów do dziś znajduje zastosowanie w astronautyce, motoryzacji, wojskowości, medycynie i wielu innych obszarach wiedzy. Wniósł ogromny wkład w rozwój elektrotechniki, elektromagnetyzmu, radiotechniki, informatyki, robotyki, fizyki cząstek… Długo by wymieniać.

Pozostawił światu między innymi innowacyjną prądnicę prądu zmiennego, silnik elektryczny, turbinę talerzową, elektrownię wodną, dynamo rowerowe, baterie słoneczne, autotransformator, świetlówkę, rezonansową cewkę wysokonapięciową. Skonstruował radio oraz urządzenia sterowane falami radiowymi. Przyczynił się do rozwoju energetyki słonecznej i wodnej oraz robotyki, forsował koncepcję bezprzewodowego oświetlenia i transmisji danych. Bez niego mogłoby nie być pilotów do telewizora, jak również telefonii komórkowej.

Niektórzy wiążą nazwisko Tesli z głośnym Eksperymentem Filadelfijskim, przeprowadzonym (podobno) 23 października 1943 roku na amerykańskim okręcie wojennym USS Eldridge, stacjonującym w Bazie Sił Morskich USA w porcie Filadelfia, i zakończonym tragedią. Według spekulacji, eksperyment miał dowieść istnienia i zbadać właściwości jednobiegunowego pola magnetycznego. Jednolitą teorię pola, stanowiącą podstawę eksperymentu, opracował Albert Einstein w latach 1925–1927. Jedną z cennych z punktu widzenia wojska właściwości takiego nieznanego współczesnej fizyce pola byłoby odchylanie promieni światła nawet o kilka procent, co z kolei miałoby umożliwić ukrycie obiektu znajdującego się w obszarze jego działania.

Skutki eksperymentu z biegiem czasu obrosły legendą. Podobno okręt otoczony został szarą mgłą, a następnie stał się całkowicie niewidoczny, czemu towarzyszył oślepiający błysk światła i… teleportacja. Według pewnych przekazów, został odnaleziony kilkaset kilometrów dalej. Znaczna część załogi rzekomo poniosła śmierć, zaginęła lub zapadła na choroby umysłowe.

Istnieje hipoteza, która zakłada, że tak zwaną katastrofę tunguską spowodował nie kto inny, lecz właśnie Nikola Tesla. Według tej koncepcji tajemnicza eksplozja w rosyjskiej tajdze miała nastąpić w wyniku przesłania energii na odległość, do czego wykorzystano nadajnik w Wardenclyffe.

30 czerwca 1908 roku. W dolinie rzeki Podkamienna Tunguska, siedemset pięćdziesiąt kilometrów na północ od Irkucka, wstawał świt. Nagle rozległ się huk, pojawił się grzyb ognia i dymu, a za nim przewracająca wszystko fala gorąca. Ludzie byli przekonani, że nadszedł koniec świata.

Wybuch nastąpił daleko od osiedli ludzkich, a mimo to wyrządził wielkie szkody. Zdarzenie zanotowały sejsmografy oddalone o tysiąc kilometrów od miejsca eksplozji, a jeszcze czterdzieści osiem godzin później świadkowie twierdzili, że chmura pyłu w atmosferze rozświetliła nocne niebo w… Londynie. Prawie sześć tysięcy kilometrów od miejsca wybuchu (w linii prostej).

Pierwsza ekspedycja pojawiła się w dolinie rzeki dopiero trzynaście lat później. To, co zobaczyli badacze, przerosło ich najśmielsze oczekiwania. W samym środku gęstej tajgi, na obszarze dwóch tysięcy kilometrów kwadratowych nie ostało się ani jedno drzewo. Wszystkie zostały poprzewracane i wyglądały jak wysypane z pudełka zapałki. Obliczono później, że siła wybuchu musiała być równoważna detonacji od dwudziestu do czterdziestu milionów ton trotylu. Oznacza to, że tysiąckrotnie przekraczała moc bomby, którą Amerykanie zrzucili w 1946 roku na Hiroszimę. Co ciekawe, po owej potężnej eksplozji nie powstał w ziemi żaden lej, choć jego średnica winna wynieść około kilometra.

Do dziś dnia jest to jedno z bardziej tajemniczych wydarzeń minionego stulecia. Każdy popularny naukowiec – nie mówiąc już o dziennikarzach – miał swoją hipotezę tego, co stało się na Syberii. Ciekawość międzynarodowej społeczności podsycił fakt, że pierwsza ekspedycja badawcza nie znalazła żadnych jednoznacznych śladów mocno przemawiających za którąkolwiek teorią. A tych było bez liku: tłumacząc zjawisko, mówiono o eksplozji nieznanej bomby, awarii UFO, uderzeniu w Ziemię komety, planetki lub meteorytu lodowego (za czym przemawiałyby współczesne zdjęcia satelitarne),wreszcie o tajemniczym działaniu sił tektonicznych i o wyziewach gazów bagiennych.

Tak się składa, że w czasie gdy Robert Peary podjął w 1908 roku próbę zdobycia bieguna północnego, Tesla zmagał się z największymi kłopotami finansowymi. Czuł się niedoceniony i zdradzony przez sponsorów. Będąc na dnie rozpaczy, wynalazca zapragnął podjąć ostatni wysiłek w celu udowodnienia światu, iż jego prace nie są iluzją, dlatego też (być może) skierował wiązkę swych promieni w poprzek trasy, jaką podążał amerykański polarnik. Jeśli chciał zwrócić na siebie uwagę, nie było lepszej okazji; oczy całego świata z uwagą śledziły siedemsetsiedemdziesięciopięciokilometrową marszrutę Pearego z bazy na wyspie Ellesmere’a aż do bieguna północnego. Gdyby Tesla, niczym czarnoksiężnik, stopił przed Pearym lód poprzez naciśnięcie jednego przycisku w swoim urządzeniu, jego imię z miejsca przeszłoby do historii. Być może jednak nie wszystko poszło zgodnie z planem. Serb pomylił się w obliczeniach albo też raz wyzwolonej energii nie dało się już okiełznać…

Jeśli nakreślimy na mapie linię łączącą Long Island, gdzie mieścił się nadajnik Tesli, i biegun północny, odkryjemy, że miejsce katastrofy tunguskiej odległe jest od wyspy Ellesmere’a, skąd wyruszył Peary, o zaledwie dwa stopnie! A zatem byłaby to niewielka pomyłka w obliczeniach, w praktyce zmieniająca jednak wszystko.

W liście do redakcji „New York Timesa”, datowanym na 21 czerwca 1908 roku, Nikola Tesla napisał, że w przyszłości działania wojenne powinny być prowadzone z użyciem fal elektrycznych, które miałyby się stać bardzo skutecznym narzędziem destrukcji. Dziewięć dni później rosyjską tajgą wstrząsnęła niewyobrażalna eksplozja…

Czy mógł ją spowodować jeden człowiek – dziwak i ekscentryk, Nikola Tesla? Na to pytanie, jak i na wiele innych, zapewne nigdy nie znajdziemy odpowiedzi.

Są i tacy, którzy twierdzą, że słynny naukowiec wymyślił wehikuł czasu i aparat do fotografowania myśli… Z pewnością to zbyt daleko idące wnioski, ale jego duży wkład w rozwój wielu kierunków nauki jest oczywisty. Zagadką pozostaje także teoria pola torsyjnego, za pomocą której można ponoć udowodnić między innymi istnienie prędkości szybszych od światła. Trudno przy tym nie zauważyć, że Tesla prowadził swoje badania dla dobra ludzkości, a nie z prymitywnej chęci zysku czy ulotnej sławy.

Będę usatysfakcjonowany, jeśli ktoś powie, że dzięki mojej pracy przyczyniłem się do zadowolenia i szczęścia drugiego człowieka – napisał w swej autobiografii.

Ilu wynalazków nie zdążył opatentować? Tego nie dowiemy się nigdy. Większość jego notatek (głównie w formie mikroskopijnych szkiców tworzonych na przypadkowych skrawkach papieru i serwetek) spłonęła podczas pożaru jego nowojorskiego laboratorium w 1895 roku. Nie było zresztą tych zapisków tak wiele. Jak sam przyznał w swojej krótkiej autobiografii, eksperymenty przeprowadzał przede wszystkim we własnej wyobraźni. Zmieniał swoje wyobrażenia dopóty, dopóki wszystkie elementy do siebie nie pasowały. Wówczas przekucie pomysłu w czyn stawało się jedynie formalnością.

Eksperyment zawsze wychodził tak, jak sobie zaplanowałem – twierdził.

Jego niezwykłe i przewrotne życie było pasmem przeplatających się zwycięstw i klęsk. Historia Tesli dobitnie pokazuje, że mimo wspaniałych perspektyw nie zawsze otrzymuje się uczciwą zapłatę. Wielokrotnie bywał oszukany i wyzbyty z godności, wielokrotnie też upadał i się podnosił, a jedyną jego siłą napędową były marzenia i pasja. Okradano go z pomysłów, których sam nie był w stanie zamienić w finansowy sukces. Mógł zostać milionerem, jednak zmarł w biedzie i samotności, pozostawiając nam jednocześnie spadek w postaci odkryć, które do dziś napędzają świat.

Już za życia budził kontrowersje i przyciągał uwagę dziennikarzy. Genialny wynalazca osiągnął krótkotrwałą popularność w pierwszej i drugiej dekadzie dwudziestego wieku. Zainteresowały się nim wtedy media i świat nauki, spekulowano nawet o przyznaniu mu Nagrody Nobla w 1915 roku. Jego prace dotyczące zastosowania prądu zmiennego wszelkimi sposobami próbował dyskredytować Thomas Edison, a Guglielmo Marconi opatentował wynalazek radia, choć w swojej pracy oparł się na bezczelnie „ściągniętych” od niego patentach. To właśnie jedna z tych historii, które potwierdzają, że odpowiednio długo powtarzane kłamstwo może zostać uznane za prawdę. Guglielmo Marconi – znany większości jako zdobywca Nagrody Nobla za wynalezienie radia – wykorzystał pomysły Tesli do opracowania swojego wynalazku. Dopiero w 1943 roku Sąd Najwyższy Stanów Zjednoczonych przyznał prawa patentowe właściwej osobie. Tylko… kto o tym pamięta?

Po śmierci uczonego jego gwiazda zaczęła jednak przygasać. W zbiorowej świadomości o wiele wyraźniej zapisali się inni wynalazcy tamtej epoki, jak Edison, Marconi czy Alexander Graham Bell. Dopiero od niedawna można zaobserwować wielki wzrost zainteresowania postacią tego niezwykłego ekscentryka,„odpowiedzialnego”za wiele przełomowych wynalazków.

Skromny syn prawosławnego prezbitera, zwykły chłopak z serbskiej wioski, krnąbrny student, współpracownik, a później wielki rywal Thomasa Edisona. Hazardzista, inżynier i nie zawsze odnoszący sukcesy przedsiębiorca. Geniusz, wariat i cierpiący na liczne fobie dziwak. Umysł porównywalny do Leonarda da Vinci. Władca piorunów, ojciec i pionier elektryczności. Oto Nikola Tesla – wielki wizjoner i jeden z najbardziej fascynujących wynalazców w historii techniki. Człowiek, którego zahipnotyzował prąd – jego obsesja, mania i natręctwo – dzięki czemu oświecił świat spowity dotychczas tlącym się płomieniem lampy naftowej, zapoczątkowując tym samym prawdziwą elektryczną rewolucję.

Elektryczność, jako zjawisko fizyczne, istniała już od zarania dziejów. Podstawowe budulce naszego świata zawierają w sobie naładowane cząsteczki elementarne, obdarzone ładunkiem elektrycznym. Fenomen elektryczności statycznej znany był już starożytnym Grekom sześćset lat przed naszą erą, natomiast nowsze badania eksperymentalne przeprowadzono w siedemnastym i osiemnastym stuleciu.

Nagromadzenie dużej ilości ładunku elektrycznego manifestuje się zwykle wyładowaniem – gwałtownym i krótkotrwałym przepływem ładunku w postaci prądu o wysokim napięciu. Generowanie prądu elektrycznego w sposób ciągły było nierealne aż do początku dziewiętnastego wieku. W 1800 roku włoski fizyk Alessandro Volta napisał do przewodniczącego Towarzystwa Królewskiego w Londynie, Josepha Banksa list, w którym objaśnił konstrukcję urządzenia zdolnego do wytwarzania elektryczności w sposób ciągły. Był to tak zwany stos Volty lub, inaczej, ogniwo chemiczne złożone z ułożonych na przemian cynkowych i srebrnych płytek, oddzielonych warstwami papieru nasączonego wodnym roztworem soli kuchennej.

Naukowcy szybko zrozumieli, jak potężne narzędzie uzyskali dzięki temu odkryciu. Angielski chemik i fizyk Humphry Davy rozwinął konstrukcję stosu Volty (nazwanego później baterią), dzięki czemu w ciągu ośmiu lat zdołał metodami elektrolitycznymi wyodrębnić nowe pierwiastki: sód, potas, magnez, wapń, stront oraz bar. Obecnie trudno wyobrazić sobie życie bez elektryczności, która jest powszechnie wykorzystywanym nośnikiem energii. Stosujemy ją wszędzie – od najprostszych urządzeń, takich jak żelazko i lampa, przez telewizor i komputer, aż po silniki montowane w ekologicznych samochodach.

Powszechnie uważa się, że to on „wynalazł” dwudziesty wiek. To nieprawda. Dwadzieścia jeden to poprawny numer stulecia, którego prekursorem był Nikola Tesla.

Trudno znaleźć drugiego wynalazcę, którego życiorys obrósł tak wieloma mitami i został tak bardzo przeinaczony, jak ma to miejsce w jego przypadku. Właśnie ta wybuchowa mieszanka stworzyła nieobaloną do dziś legendę Tesli. Choć większość jego pomysłów nigdy nie doczekała realizacji, położył podwaliny pod przyszłość, dla której – jak sam twierdził – tworzył.

Tesla już od wczesnego dzieciństwa podróżował w czasie i przestrzeni. Za sprawą tej niezwykłej przypadłości śnił na jawie, odwiedzając fantastyczne miasta oraz kraje. W wydanym przez czasopismo „Electrical Experimenter” w 1919 roku autobiograficznym cyklu wspomnień My Inventions pisał:

Żyłem tam, spotykałem ludzi, nawiązywałem przyjaźnie oraz znajomości i, co wydać się może niewiarygodne, były mi one równie drogie jak te z normalnego życia.

Ze wspomnianych „podróży” przywoził niezliczone projekty, które opracowywał w najdrobniejszych wręcz detalach i których zwykle nie przenosił na papier, ponieważ nie cierpiał rysować, a jeśli już musiał, kreślił schematy małe jak znaczki pocztowe.

Nadawanie realnego kształtu surowej idei, jak to się zwykle czyni, nie jest, jak utrzymuję, niczym więcej niż stratą energii, pieniędzy i czasu – twierdził.

Za tę rzadko spotykaną umiejętność Tesla – swoją drogą cierpiący na liczne nerwice natręctw – zapłacił bardzo wysoką cenę. Wyostrzone do granic możliwości zmysły były źródłem udręki: dźwięk dorożki wprawiał jego ciało w drżenie, gwizdek przejeżdżającej w oddali lokomotywy sprawiał fizyczny ból, a mrugające światło miażdżyło czaszkę.

Życie Tesli było pełne tajemnic, ciężkiej pracy i tak niezwykłych pomysłów, że jego poczynaniom pilnie przyglądało się FBI. Badaniami naukowca interesowali się także amerykańscy wojskowi, ponieważ pracował nad bronią wykorzystującą promienie laserowe i cząsteczkowe oraz infradźwięki. Podobno opracował metodę wytwarzania tajemniczych promieni, potrafiących strącać samoloty z odległości ponad dwustu mil. (Tesla uważał, że jego broń uniemożliwi w przyszłości wojny, bo jeśli państwa będą dysponować tak straszliwym orężem, jakikolwiek atak stanie się niemożliwy). W 1937 roku zaproponował podobno dostarczenie swojego systemu uzbrojenia największym mocarstwom, lecz jego oferta nie wywołała oczekiwanego entuzjazmu. Wyjątkiem był (podobno) Związek Sowiecki, który miał jakoby zapłacić mu dwadzieścia pięć tysięcy dolarów za wstępne plany.

Spora część dokumentów dotyczących genialnego wynalazcy została odtajniona dopiero przed kilkoma laty, na mocy ustawy o swobodnym dostępie do informacji. Raporty te poświadczają między innymi, że agenci Federalnego Biura Śledczego chodzili za nim krok w krok. Niektórzy sugerują, że ich głównym zadaniem było zbieranie wyrzucanych przez niego serwetek, na których notował różne rzeczy.

Wiele akt dotyczących tej sprawy do dziś otoczonych jest klauzulą najwyższej tajności. Podejmowane na przestrzeni wielu lat przez wielu ludzi tropy wiodły zwykle na manowce. Ktoś zresztą bardzo się postarał, żeby tak było. Rezultatem rozlicznych badań i śledztw są jedynie mniej lub bardziej wiarygodne teorie. Być może Tesla zabrał tajemnicę swej superbroni do grobu?

Mówi się też, że wynalazł urządzenie czerpiące energię Wszechświata. Można by to uznać za fantastykę naukową, gdyby nie fakt, że po jego śmierci z pokoju hotelowego zniknęły wszystkie zapiski i notatnik z napisem „sprawy rządowe”, a administracje państwowe do tej pory nie udostępniają materiałów Tesli.Jeszcze w roku 1980Margaret Cheney, podczas zbierania materiałów do biografii wynalazcy1, prosiła liczne agendy – powołując się na ustawę o wolności informacji – o dostęp do jego archiwum. Początkowo rząd uporczywie zaprzeczał, jakoby posiadał te papiery, później Departament Obrony przyznał, iż je ma, lecz odmówił autorce wglądu do nich, zasłaniając się względami bezpieczeństwa narodowego.

1Margaret Cheney,Tesla:Man Out of Time, A Touchstone Book, New York 2001.

Zwolennicy teorii spiskowych uważają, że wiele tajnych wynalazków stworzonych przez USA w drugiej połowie dwudziestego wieku mogło powstać na bazie jego notatek. Z pewnością rozpoczął też debatę nad tak tajemniczymi zagadnieniami, jak kontrola pogody, broń energetyczna czy bezprzewodowa transmisja prądu. Szereg jego koncepcji zostało po śmierci wynalazcy utajnionych przez rząd Stanów Zjednoczonych i w fazę realizacji weszło całkiem niedawno. Przykładem może tu być bomba elektromagnetyczna, nazywana często bombą E, rzekomo użyta przez US Army podczas wojny w Afganistanie.

Bomba elektromagnetyczna wywołuje impuls elektromagnetyczny o dużej mocy, unieruchamiający urządzenia elektroniczne. Wykorzystuje zjawisko znane już od 1962 roku, kiedy to podczas detonacji bomby wodorowej o mocy 1,4 megaton nad środkowym Pacyfikiem, na wysokości trzydziestu kilometrów zostały zniszczone wykorzystywane w pobliżu instalacje satelitarne. Doprowadziło to również do blokady łączności radiowej na oceanie przez około pół godziny (zakłócona była nawet praca stacji radiowych oddalonych o tysiąc dwieście kilometrów od miejsca eksplozji). Jak się okazało, wywołana w czasie wybuchu uderzeniowa fala elektromagnetyczna wzbudziła duże prądy – indukowane w antenach, kablach elektrycznych i elementach metalowych – niszczące wszystkie niezabezpieczone podzespoły elektroniczne. Późniejsze obliczenia wykazały, że pojedynczy wybuch jądrowy o mocy stu kiloton na wysokości stu dziesięciu kilometrów może wygenerować niszczący „elektronikę” impuls elektromagnetyczny na powierzchni równoważnej połowie terytorium Stanów Zjednoczonych. Okazało się też, że do wygenerowania impulsu elektromagnetycznego (IEM) o tak dużej mocy wcale nie jest konieczna bomba atomowa. Z tych powodów broń E zaliczana jest do broni konwencjonalnej, a nie jądrowej. Skutki, jakie może przynieść jej zastosowanie, pozwalają na zakwalifikowanie do grona broni masowego rażenia, razem z bronią atomową, biologiczną i chemiczną.

Broń E okryta jest wielką tajemnicą. Jak dotąd nikt jeszcze oficjalnie nie przyznał się do jej posiadania, chociaż specjaliści z krajów zachodnich twierdzą stanowczo, że mają ją przynajmniej Stany Zjednoczone i Rosja. Nie jest również pewne, czy ktoś z tej broni już skorzystał.

Dużo zamieszania wprowadziła książka Information Warfare, w której Winn Schwartau opisał tajne rakiety amerykańskie użyte podczas wojny z Irakiem. Miały one spowodować zakłócenia systemów łączności przez zastosowanie fali elektromagnetycznej. Tymczasem Amerykanie wykorzystali tam kilka rakiet Tomahawk z ładunkiem specjalnie uformowanego włókna węglowego. Pociski grafitowe, rozsypane nad liniami i instalacjami energetycznymi, powodowały zwarcia i uciążliwe zaciemnienie w Bagdadzie. Również te zakłócenia zostały niesłusznie przypisane broni E. W 2003 roku „The Guardian” podał, że w czasie pierwszych dni ataku na Irak na lotniczej rakiecie manewrującej AGM-86 Cruise zastosowano głowicę bojową E. Podobno decyzja o użyciu tego rodzaju uzbrojenia była podyktowana chęcią zapobieżenia stratom wśród ludności cywilnej, obok siedlisk której rozmieszczono stanowiska obrony przeciwlotniczej. Podejrzewając najgorsze, w czasie wojny w Zatoce Perskiej niektórzy dziennikarze w Bagdadzie owijali swój sprzęt elektroniczny w folię aluminiową, chcąc go uchronić przed nową bronią elektromagnetyczną, którą jakoby mieli stosować Amerykanie. Jednak to, co wtedy było tylko plotką, może stać się już wkrótce rzeczywistością. Wtedy niektórzy wojskowi uzyskają środek, który w danym miejscu i czasie skutecznie wyłączy patrzącą im na ręce telewizję.

Poczucie zagrożenia zwiększyła prezentacja Winna Schwartaua, przeprowadzona w styczniu 1999 roku. Stosując przenośny generator silnej fali elektromagnetycznej, zniszczył on podczas konferencji w Waszyngtonie dwa stojące w odległości kilku metrów komputery. Później unieruchomiono w ten sam sposób samochód. Od razu zostało to wykorzystane przez kilka firm, które dzisiaj oferują na rynku systemy pozwalające policji zatrzymywać samochody i łodzie kierowane przez przestępców.2

2Za: Maksymilian Dura,Bomba elektromagnetyczna – coraz realniejsze zagrożenie,https://nt.interia.pl/technauka/news-bomba-elektromagnetyczna-coraz-realniejsze-zagrozenie,nId,1706767 [dostęp: 1.01.2020].

Tesla był człowiekiem niezwykłym, a jego wpływ na rozwój technologiczny w dwudziestym wieku jest tak wielki, że trudno porównać go do jakiegokolwiek innego wynalazcy. O dziesiątki lat wyprzedził swoje czasy, chociaż współcześni mu naukowcy nie byli w stanie w pełni zrozumieć jego odczytów. Patrzyli jak zahipnotyzowani, gdy przedstawiał efekty wizualne swoich doświadczeń niczym poeta zakochany w czystym tańcu płomieni i świateł. Jego naukowe twierdzenia miały uzasadnienie właśnie w doświadczeniach, które przeprowadzał osobiście i powtarzał przynajmniej po dwadzieścia razy. Naukowy świat nie akceptował jego teorii promieni kosmicznych, ale po trzydziestu latach doktor Robert A. Millikan je potwierdził. Wizjonerskie tezy wynalazcy wstrząsały całymi obszarami nauki. Przewidział istnienie sztucznej promieniotwórczości na długo przed Marią Skłodowską-Curie, odkrył mikroskop elektronowy zanim Ernst Ruska i Max Knoll skonstruowali pierwszy egzemplarz orazzdjęcia rentgenowskie na kilka lat przed Wilhelmem Roentgenem.

Trzej laureaci Nagrody Nobla w dziedzinie fizyki – Robert Millikan, Arthur Compton i James Franck – oświadczyli wspólnie, że Tesla był jednym z największych umysłów, jakie znał świat, człowiekiem, który utorował drogę wielu ważnym technicznym zdobyczom naszych czasów. Trudno sobie wyobrazić, jak wyglądałby świat bez jego odkryć, ale jeszcze trudniej jest wyobrazić sobie sytuację, kiedy wszystkie pomysły naukowca zostałyby wcielone w życie. Gdyby spotkał na swojej drodze więcej przyjaciół niż wrogów i gdyby więcej ludzi żyjących w jego epoce go rozumiało.

Nikola Tesla do dzisiaj przyciąga zwolenników różnorodnych teorii spiskowych, którzy uważają, iż wiele jego wynalazków jest dotąd skrzętnie ukrywanych przez amerykański rząd, bo stały się one kiedyś śmiertelnym zagrożeniem dla korporacji czerpiących zyski ze sprzedaży prądu. Jego zuchwałe zapowiedzi darmowej energii dla każdego wprawiły podobno w panikę ludzi z Wall Street. Kiedy był u szczytu swoich możliwości twórczych, nagle wszyscy sponsorzy, którzy zarobili krocie na jego wynalazkach, wycofali się z finansowania eksperymentów. Za pomocą rozmaitych intryg usiłowali zepchnąć go na margines świata nauki.

Ostatnimi laty powstało o nim wiele publikacji, filmów dokumentalnych i reportaży, jednak rzadko kto kojarzy go bezpośrednio z jego dokonaniami i odkryciami. Dopiero wiele lat po śmierci wynalazca doczekał się także niezliczonych upamiętnień i honorów. Dziś Stany Zjednoczone z dumą rozprawiają o zasługach Tesli, przypisując sobie największą rolę w ochronie jego talentu, widząc w nim zresztą bardziej Amerykanina niż Serba. Pozostaje więc zapytać: dlaczego ten fascynujący, zasłużony i zarazem niedościgniony umysł umierał w nędzy i zapomnieniu?

Próbie odpowiedzi na to pytanie, a także przedstawieniu sylwetki tego niezwykłego człowieka, służy niniejsza publikacja.

Ostatnimi laty pamięć o Nikoli Tesli stopniowo odżywa w zbiorowej świadomości, on sam zaś odzyskuje należne mu miejsce w panteonie największych wynalazców. Ważne jest jednak, by pamiętać go za rzeczywiste, a nie wyimaginowane dokonania. Mitologizacja prowadzi bowiem do sytuacji, w której tracimy z oczu prawdziwego człowieka i zapominamy o jego rzeczywistych zasługach.

Część I. Chorwacki Serb

1.

Ajvarto wyśmienita pasta przyrządzana z pieczonej papryki, rozpowszechniona (w wersji ostrej lub łagodnej) we wszystkich zakątkach byłej Jugosławii. Nazywana jest „królową zimowych przetworów” lub też „bałkańskim kawiorem”.Ajvarprzygotowuje się jesienią. Pieczone papryki obiera się ze skórki, a następnie miksuje aż do uzyskania kremowej konsystencji. Na koniec dodaje się olej słonecznikowy, któremu pasta zawdzięcza swój charakterystyczny, rdzawy kolor. Smakajvarujest rozmaity w różnych częściach dawnej Jugosławii – Macedończycy dodają do niego bakłażany, Bośniacy – czosnek, a Serbowie – sól, cukier i ocet. Na Bałkany dotarł prawdopodobnie wraz z ekspansją turecką i pierwszy raz zaserwowano go w dziewiętnastym wieku w jednej z belgradzkich restauracji, prowadzonej przez macedońskich kucharzy.

Mieszkańcy półwyspu zgodni są co do tego, że ajvar nie zajął jeszcze zasłużonego miejsca w światowej gastronomii, tak jak pesto czy hummus, które dawno już weszły do kulinarnego mainstreamu. Ajvar wciąż czeka na swoją szansę. Na tym jedynie oparte jest owo porozumienie. Każdy, kto wybierze się w podróż po Bałkanach, szybko zorientuje się, że ta niepozorna pasta budzi w całym regionie skrajne emocje. Do kogo właściwie należy ten oryginalny przysmak i czyja receptura jest właściwa? Serbska? Chorwacka? Bośniacka? A może Macedońska?

Podobnie jest z bohaterem tej książki…

Nikola Tesla, genialny inżynier i wynalazca, urodził się w 1856 roku we wsi Smiljan, którą zamieszkuje zaledwie kilkaset ludzi (w 2001 roku, kiedy to przeprowadzono oficjalny spis, żyło tam dokładnie czterysta czterdzieści sześć osób). Smiljan położony jest w ličko-senjskiej županiji, w odległości sześciu kilometrów na północny zachód od Gospicia oraz około piętnastu kilometrów od autostrady A1 łączącej Zagrzeb ze Splitem. Na obszarze otaczającym wieś znajdują się górskie fortyfikacje: Bogdanić, Smiljan i Krčmar, a także kościoły Świętej Anastazji, Świętego Marka i Świętego Wita oraz prehistoryczne mogiły. Lokalny kościół parafialny Matki Boskiej z Góry Karmel został wybudowany w 1860 roku.

Wieś znajduje się w Dalmacji, malowniczej krainie należącej do dzisiejszej Chorwacji i (częściowo) Czarnogóry, rozciągającej się wzdłuż wybrzeża Adriatyku od wyspy Pag na północy, aż po Zatokę Kotorską na południu. Dalmacja tworzy pas o szerokości pięćdziesięciu kilometrów i długości prawie czterystu, obejmując również około tysiąca przybrzeżnych wysp o łącznej powierzchni trzynastu tysięcy kilometrów kwadratowych.

Walory tej krainy doceniono już w starożytności. Jako jedna z prowincji rzymskich, ze względu na łagodny, ciepły klimat, była bardzo popularnym miejscem osiedlania się patrycjuszy. Urodzony w Dalmacji cesarz Dioklecjan pod koniec życia postanowił wrócić w rodzinne strony. W mieście Salon (Split) wybudował wspaniały pałac, zamieszkiwany później przez kolejnych imperatorów. Ruiny cesarskiej budowli istnieją tam do dziś. Przed Rzymianami na opisywanym terytorium przebywały wojownicze plemiona Ilirów. Od jednego z nich – Dalmatów – wywodzi się, jak łatwo zgadnąć, nazwa krainy.

Za sprawą lektury powyższego fragmentu można dojść do wniosku, że Nikola był Chorwatem. Nic bardziej mylnego…

Jego ojciec Milutin był Serbem i w dodatku jeszcze duchownym – prezbiterem kościoła prawosławnego. Swoją posługę sprawował w wyjątkowo niesprzyjających warunkach, gdy Serbski Kościół Prawosławny pozbawiony był autokefalii3. W przypadku Serbów i Chorwatów religia ściśle związana jest z tożsamością narodową – Serbowie wyznają prawosławie, a Chorwaci katolicyzm. Chorwaci i Serbowie mówią wprawdzie tym samym językiem, różni ich jednak bardzo wiele. Pierwsi zaadaptowali do swych potrzeb alfabet łaciński, drudzy przelewają swój język na papier za pomocą cyrylicy. Zupełnie inna jest również ich historia, kultura, tradycja i mentalność, a także wiara, chociaż czczą tego samego Boga. Podczas gdy Chorwaci przyjęli rzymską formę katolicyzmu i papieża jako swego duchowego lidera, Serbowie podążyli drogą bizantyńską, wyznając prawosławie, doktrynę ortodoksyjnego (gr.orthodoxos – prawdziwie, prawidłowo wierzący) Kościoła chrześcijańskiego.

3 Autokefalia to status Kościoła chrześcijańskiego – najczęściej prawosławnego lub orientalnego – oznaczający, że jego głowa (biskup, metropolita, patriarcha), nie jest odpowiedzialna przed jakimkolwiek innym hierarchą.

W prawosławiu szczególne znaczenie ma Tradycja, a w jej skład wchodzi Pismo Święte, Symbole Wiary, postanowienia soborów powszechnych, dokumenty pochodzące od ojców Kościoła, kanony, księgi liturgiczne oraz ikony, rozumiane jako spójny system religijny. Tradycja ustna pojmowana jest czasem przez inne wyznania oddzielnie od tradycji pisanej, czyli Biblii. Niektórzy wierni przyjmują ten punkt widzenia, inni jednak przypominają, że są one częścią tego samego dziedzictwa. Jednocześnie trzeba pamiętać, że waga różnych elementów Tradycji nie jest jednakowa. W prawosławiu dominuje teologia apofetyczna, głosząca, że Boga nie da się pojąć rozumowo i pojęciowo, można go jedynie odczuwać. Stąd brak tam dyskusji i polemik na temat samej istoty Stwórcy.

Na przełomie szóstego i siódmego wieku rozpoczęła się wielka wędrówka Słowian. Wtedy to właśnie na Półwysep Bałkański dotarło plemię Chorwatów, które przywędrowało tu ze swojej praojczyzny, Białej lub Wielkiej Chorwacji. Legenda głosi, że były to ziemie położone na północ od Karpat, czyli obecna Małopolska i Ukraina.

Zaraz po przybyciu podporządkowało ich sobie wielkie państwo Awarów, natomiast kiedy tych pokonał Karol Wielki, Chorwaci natychmiast popadli w zależność od państwa Franków. W pierwszej połowie dziewiątego wieku Chorwacja poddała się pod rządy Bizancjum. Niezawisłe i samodzielne państwo chorwackie powstało dopiero w roku 879, kiedy to książę Branimir zerwał związki z Cesarstwem Wschodnim.

Przełomowy dla historii okazał się rok 1102 – wtedy to Chorwacja podpisała unię personalną z Węgrami, a porozumienie przetrwało aż do 1918.

W czternastym wieku Turcy zaczęli podbijać Europę, zajmując przy okazji część terytorium Chorwacji. Gdy w 1526 tron węgierski i chorwacki objęli Habsburgowie, pod ich rządami znalazły się jedynie okolice Zagrzebia. Reszta terytorium po wschodniej stronie Adriatyku dostała się w ręce imperium osmańskiego, a część dalmatyńska (do osiemnastego wieku) – Wenecji.

Trafiwszy pod berło Habsburgów, Chorwacja poddana została całkowicie rządowi wiedeńskiemu. Magnateria i szlachta chorwacka starała się naciskać na rządzących, aby odzyskali ziemie utracone na rzecz Turków. Od roku 1683, kiedy to Jan III Sobieski pokonał ich pod Wiedniem, rozpoczął się okres odzyskiwania ziem zabranych. Za panowania Marii Teresy Chorwacja została podporządkowana administracji węgierskiej, a kiedy jej następca Józef II chciał zgermanizować Węgry i Chorwację, natrafił na opór ze strony obu państw.

Wtedy właśnie w Chorwacji zaczęła się walka o niepodległość, język i tożsamość narodową. Powstał ruch odrodzenia narodowego zwany iliryzmem, a jego przywódcą został Ljudevit Gaj. Myśl wyzwoleńczą obudziło w Chorwatach utworzenie przez Napoleona w latach 1809–1814 Prowincji Iliryjskich. W ramach Wielkiej Ilirii chciano zjednoczyć południowych Słowian i stworzyć jeden naród, który posługiwałby się wspólnym językiem.

W 1848 roku wybuchło powstanie przeciwko Węgrom, jednak Ban Josip Jelačić opowiedział się po stronie Habsburgów i brutalnie stłumił rewolucję. Początkowo oddzielono Chorwację od Węgier, jednak w 1868 roku oba te państwa znów podpisały umowę, w której zastrzeżono szeroką autonomię wewnętrzną Chorwacji, między innymi w sprawach sądownictwa, oświaty i religii; język chorwacki ponownie stał się językiem urzędowym.

Serbia natomiast, jako niezależne państwo, pojawiła się na mapach dopiero w roku 1878 – początkowo pod władzą proaustriackiej dynastii Obrenowiciów, później pod berłem prorosyjskiej dynastii Karadziordziewiciów. W 1945 roku, zaraz po drugiej wojnie światowej, stała się jedną z części nowego państwa – Socjalistycznej Federacyjnej Republiki Jugosławii, rządzonej żelazną ręką przez Josipa Broza Titę.

***

Sierpień 1995 roku. W ramach przeprowadzonej przez generała Ante Gotovinę operacji wojskowej o kryptonimie „Burza”, armia chorwacka spowodowała dotkliwe straty w szeregach serbskich separatystów z Republiki Serbskiej Krajiny. Położyło to kres niezwykle krwawemu konfliktowi zbrojnemu, w którym życie straciło blisko dwieście tysięcy ludzi. W czasie wojny dochodziło do masowych mordów, rabunków, gwałtów na ludności cywilnej oraz czystek etnicznych, których dopuszczały się wszystkie strony. Do najtragiczniejszych zalicza się masakrę w niewielkim miasteczku Srebrenica, gdzie zginęło ponad osiem tysięcy bośniackich muzułmanów4.

4 Taką przynajmniej liczbę podaje większość źródeł. Są jednak i takie, które ją kwestionują, obstając przy „zaledwie” dwóch tysiącach.

Jednym z opanowanych podczas wspomnianej operacji miasteczek była niewielka wieś Smiljan. Zajmujące ją oddziały chorwackie otrzymały precyzyjne rozkazy: znaleźć pewien dom i zniszczyć go wraz z okolicznymi budynkami. Dyspozycję zrealizowano ze starannością – wyznaczone zabudowania zostały doszczętnie spalone. Rzeczony budynek, choć niepozorny, miał jednak dla Serbów gigantyczne znaczenie: to właśnie w nim przyszedł na świat Nikola Tesla…

Po śmierci marszałka Josipa Broza Tity (czwartego maja 1980 roku), legendarnego przywódcy i twórcy byłej Jugosławii, nasilił się trwający tam już od dłuższego czasu kryzys gospodarczy. Wraz z nim odżyły stłumione wcześniej nastroje nacjonalistyczne i separatystyczne. Przeprowadzone w 1990 roku we wszystkich republikach związkowych wybory, wyłączając Serbię i Czarnogórę, wygrały partie narodowe. W tym też roku została zlikwidowana autonomia dwóch prowincji: Wojwodiny i Kosowa, gdzie ludność albańska stanowiła około 90 procent mieszkańców.

W 1991 roku Słowenia i Chorwacja ogłosiły niepodległość. Jugosłowiańska armia federalna, w której Serbowie stanowili większość, podjęła tam interwencję mającą na celu stłumienie niepodległościowych dążeń. Wojska wkrótce wycofały się ze Słowenii i po dziesięciu dniach wojna przeniosła się na teren Chorwacji, gdzie trwała do 1992 roku.

W roku 1991 niepodległość ogłosiła Macedonia oraz zamieszkiwana przez Muzułmanów (43 procent), Serbów (31 procent) i Chorwatów (17 procent) Bośnia i Hercegowina, co ostatecznie przyczyniło się do rozpadu Jugosławii. Zajmujący około 70 procent terytorium Bośni i Hercegowiny Serbowie też postanowili utworzyć niepodległe państwo. W kwietniu 1992 roku bośniaccy Serbowie proklamowali powstanie własnej republiki, której prezydentem został Radovan Karadzić.

Nowo utworzone państwo udzieliło poparcia działaniom serbskim w Bośni i Hercegowinie, nakłaniając jednocześnie bośniackich Serbów do przyłączenia zamieszkanych przez nich terenów do Jugosławii. W odpowiedzi na te działania na Serbię zostały nałożone przez Radę Bezpieczeństwa ONZ embargo handlowe i liczne sankcje ekonomiczne, które doprowadziły do załamania gospodarki kraju.

W latach 1992–1995, w wyniku wojny miedzy Serbami, Chorwatami a Muzułmanami zamieszkującymi Bośnię i Hercegowinę, około 3,7 miliona ludzi zostało uchodźcami. Szukając drogi rozwiązania tego konfliktu, Pakt Północnoatlantycki (NATO) zdecydował się dokonać nalotów na pozycje serbskie (operacja „Denny Flight” oraz „Deliberate Force”). Po ich zakończeniu do Bośni i Hercegowiny wkroczyła armia chorwacka, która wraz z siłami muzułmańskimi i wojskiem bośniackich Chorwatów rozbiła serbskie oddziały. 21 listopada 1995 roku w Dayton (USA) doszło do spotkania przywódców walczących ze sobą stron. Podpisany 14 grudnia układ pokojowy zakończył okrutną wojnę.

Rozmowy poprzedzające zawarcie układu w Dayton były prowadzone od 1 do 21 listopada w bazie amerykańskich sił powietrznych Wright-Patterson. Głównymi uczestnikami konferencji pokojowej byli prezydenci: Serbii – Slobodan Milošević, Chorwacji – Franjo Tuđman i Bośni – Alija Izetbegović, oraz amerykańscy negocjatorzy: generał Wesley Clark i były ambasador USA w Niemczech, Richard Holbroke. Porozumienie zostało formalnie podpisane w Paryżu, 14 grudnia 1995 roku.

Układ z Dayton zobowiązywał strony konfliktu do zakończenia działań wojennych oraz wycofania swoich sił zbrojnych poza wyznaczoną strefę zdemilitaryzowaną. Od stycznia 1996 roku strefa ta była nadzorowana przez kierowane przez NATO siły IFOR (Implementation Force), przekształcone rok później w siły stabilizacyjne SFOR (Stabilization Force). W szczytowym okresie wojska IFOR liczyły ponad sześćdziesiąt tysięcy żołnierzy z ponad dwudziestu krajów (w tym z Polski).

Aneks czwarty układu, zawierający konstytucję Bośni i Hercegowiny, określił ustrój polityczno-administracyjny Bośni jako państwa składającego się z dwóch części: Republiki Serbskiej (49 procent terytorium) i Federacji Bośni i Hercegowiny (51 procent terytorium), oraz z autonomicznego dystryktu Brčko, podległego bezpośrednio rządowi centralnemu. Obie części posiadają własne parlamenty, rządy i pełną autonomię w sprawach wewnętrznych. Tylko nieliczne kompetencje (w tym sprawy zagraniczne, polityka monetarna i celna) należą do rządu centralnego. Układ zawierał również postanowienia regulujące powrót uchodźców i osób wysiedlonych oraz gwarancje dla mniejszości narodowych. Przestrzegania postanowień zawartych w dokumencie miał nadzorować specjalnie powołany w tym celu urząd Wysokiego Przedstawiciela dla Bośni i Hercegowiny.

Ocena układu pokojowego z Dayton jest niejednoznaczna. Z jednej strony podpisanie porozumienia zakończyło najkrwawszy konflikt zbrojny w powojennej Europie, z drugiej – ustrój polityczny Bośni i Hercegowiny, określony w USA, utrwalił odmienności pomiędzy dwiema częściami kraju, utrudnił racjonalne rządzenie i uważany jest obecnie za poważną przeszkodę w rozwoju kraju oraz jego integracji z Unią Europejską.

***

Serb więc, czy Chorwat? Przez kilkadziesiąt lat po jego śmierci powiedziałoby się: Jugosłowianin, i to zgasiłoby wszystkie potencjalne spory, ale świat zmienił się od tego czasu i zawiłe kwestie pochodzenia Tesli wciąż są przedmiotem rozważań. Chorwaci podkreślają, iż nazwisko „Tesla” nie kończy się jak większość serbskich nazwisk („-ić”), a więc jest chorwackie. Natomiast Serbowie twierdzą, że wariant tego nazwiska zachował się w nazwie serbskiego miasteczka Teslić leżącego na terenie Bośni, co potwierdza jegoserbskość. Chorwaci ripostują próbę zawłaszczenia Tesli poprzez podkreślenie roli edukacji, jaką młody naukowiec odbył w chorwackich szkołach. Serbowie zaznaczają jednak, że pomimo faktu, iż Tesla wychował się na terenie dzisiejszej Chorwacji, sam deklarował swoją serbską narodowość.

Przed sto pięćdziesiątą rocznicą urodzin naukowca Serbia i Chorwacja zaczęły się spierać się o to, kto powinien uczcić jego pamięć. Kiedy Chorwaci uroczyście ogłosili, że rok 2006 będzie rokiem Tesli, Serbowie natychmiast zrobili tak samo. Nazwiskiem wynalazcy opatrzyli nawet międzynarodowe lotnisko w Belgradzie, jak również zapowiedzieli organizację własnych obchodów na cześć swego „najsławniejszego syna”, które to miano Tesla zyskał w plebiscycie serbskiego magazynu „NIN”.

Chorwaci zareagowali na ten ruch zapowiedzią, że po latach odbudują zniszczony w czasie wojny kompleks upamiętniający Nikolę, znajdujący się w jego rodzinnej wiosce. I rzeczywiście, otwarli Centrum Pamięci Tesli w Smiljanie, w tym muzeum zaaranżowane wewnątrz jego odrestaurowanego domu rodzinnego. Obecnie dom Nikoli Tesli, wraz z prawosławnym kościołem, w którym jego ojciec, Milutin Tesla, odprawiał prawosławne nabożeństwa, i pobliskim otoczeniem, tworzą zespół budynków poświęconych pamięci wynalazcy.

W Smiljanie można ujrzeć miły, uporządkowany teren nad małą rzeczką u podnóża gór. Tam mieszczą się ładnie odrestaurowane budynki domu, w którym Tesla się wychowywał, kościoła, a obok stodoły, z której dachu mały Nikola spadł, sprawdzając, czy może polecieć na ojcowskim parasolu. Przed domem – pomnik wynalazcy. Parter domu wypełnia multimedialna ekspozycja ze zdjęciami i informacjami o życiu wynalazcy, a strych – kopie wynalazków. Urządzenia można uruchamiać i sprawdzać ich działanie, ze względu na pole elektromagnetyczne nie mogą tam jednak wchodzić osoby z rozrusznikami serca.

Kilka kroków dalej znajduje się budynek odbiegający wyglądem od pozostałych – przypomina solidną drewnianą szopę z metalową kulą na wysokiej iglicy nad dachem. Jest to odtworzone laboratorium Tesli, oryginalnie mieszczące się w Colorado Springs, które celowo miało być na uboczu, ze względu na niepokój jaki wzbudzały eksperymenty Tesli wśród sąsiadów, szczególnie po pożarze jego pracowni w Nowym Jorku.

W budynku laboratorium w Colorado co dwie godziny odbywa się pokaz bezprzewodowych lamp Tesli. Ze względu na bardzo silne pole elektromagnetyczne, również i tu obowiązuje zakaz wstępu dla osób z rozrusznikami serca, a także zakaz używania sprzętu elektronicznego.

W trzecim budynku znajduje się sklep z pamiątkami i sala, w której wyświetla się zwiedzającym film biograficzny. Obok pomieszczenia można podziwiać kopię modelu zdalnie sterowanej łodzi podwodnej, zaprezentowanego przez Teslę w 1898 roku na wystawie elektrycznej w Madison Square Garden.

W potoku biegnącym przez dom ustawiona została turbina Tesli, a między dwiema platformami pływa makieta zrobotyzowanego statku jako prezentacja bezprzewodowego sterowania przy pomocy fal radiowych.

Centrum Pamięci Tesli w Smiljanie zostało uznane za najlepszą instytucję kulturalną w Chorwacji.

Kluczem do rozwiązania sporu o bałkańskiego geniusza okazał się gest belgradzkiego muzeum Tesli, które zdecydowało się udostępnić kopie swoich zbiorów, w tym rysunki i projekty wynalazków, odtwarzanemu kompleksowi w Smiljanie. W ten sposób topór wojenny został ostatecznie zakopany. Na uroczystościach z okazji okrągłych urodzin geniusza spotkali się premierzy Chorwacji i Serbii, który wspólnie otworzyli odnowiony dom wynalazcy. Oba kraje odbudowały też pomnik Tesli, zburzony przez Chorwatów w 1991 roku.

Jesteśmy tu, by uczcić Teslę, Serba, syna Chorwacji, obywatela świata – mówił prezydent Chorwacji, Stipe Mesić, a premier Serbii wtórował mu, podkreślając, że otwarcie muzeum może stać się symbolem pojednania dwóch bałkańskich narodów.

O swoim wybitnym mężu, który zmarł w 1943 roku w Nowym Jorku, nie zapomniały też Stany Zjednoczone. Na chorwackie uroczystości list przysłał sam prezydent George W. Bush.

Dziś wizerunek Nikoli Tesli widnieje na banknocie stu dinarów serbskich, a od 1995 roku także na Orderze Chorwackiej Jutrzenki. Sam naukowiec miał podobno powiedzieć, że jest dumny zarówno ze swojej chorwackiej ojczyzny, jak i serbskiego pochodzenia. Czyj więc jest genialny wynalazca? Wydaje się, że poprawna odpowiedź brzmi: zależy, kogo zapytasz.

Swoje trzy grosze wtrącają do dyskusji także i Czarnogórcy: Tesla pochodzi z okolic Nikšicia, więc jest Czarnogórcem. Uzasadnione pretensje mają Węgrzy i Austriacy – w momencie narodzin geniusza wieś Smiljan należała przecież do Monarchii Austro-Węgierskiej. No i Amerykanie… Czyim obywatelem był przez większość życia? Gdzie opracował większość swych wynalazków? Spór o Teslę przypomina nieco „wojnę”, którą od lat toczy ze sobą wiele narodów, dyskutując na temat tożsamości odkrywcy Ameryki.

Według niektórych źródeł, odkrył ją Polak, kaper gdański i kapitan jednostek pływających w służbie króla duńskiego, Christiana I – Jan z Kolna, alias Johannes Scolnus Polonus, który dotarł do wybrzeży Ameryki w 1476 roku. Szesnaście lat przed Kolumbem! Podobno słynny Genueńczyk był członkiem wyprawy dowodzonej przez Jana, w związku z czym ponowne odkrycie Ameryki nie stanowiło większego problemu. Pisał o tym w Historii powszechnej świata z roku 1570 francuski historyk François de Belleforest:

[…] Aby się nie zdawało, że zbyt pochlebiam swoim rodakom, trzeba pokrótce ukazać, komu należy się sława odkrycia tego kraju borealnego [Półwyspu Labradorskiego]; nie przysługuje ona Hiszpanowi, Portugalczykowi ani Francuzowi, gdyż to Polak, Jan Scolnus, dotarł tam już w Roku Pańskim 1476 – ów polski pan, przepłynąwszy Morze Norweskie oraz Wyspy Grenlandzkie, Thule i inne nieznane, dotarł do cieśniny, która zwie się Cieśniną Arktyczną.

Tę opinię o polskim rodowodzie Jana z Kolna potwierdził w 1597 roku Flamand Cornelius Wytfleif, a w 1671 – Johannes Horn. W spisie studentów Uniwersytetu Krakowskiego z roku 1455 figuruje on najprawdopodobniej jako Johannes Nicolai de Colno, czyli właśnie Jan z mazowieckiego Kolna, jednakże za swojego rodaka uważają go również Islandczycy, Włosi, Portugalczycy, Hiszpanie, Niemcy i Duńczycy. Ci pierwsi przekonani są, że odkrywca nazywał się naprawdę Jon Skulason. Niektórzy hiszpańscy badacze skłonni są przypuszczać, iż prawdziwe nazwisko Jana brzmiało Juan Baptista Colom i że pochodził on z Katalonii. Historycy z Kopenhagi natomiast zarzucają Polakom celowe zniekształcenie nazwiska duńskiego żeglarza Jona Skolpa…

Wśród wszystkich narodów zgłaszających swe pretensje do miana odkrywcy amerykańskiego lądu, zanim uczynił to signor Cristoforo Colombo, brak jest chyba tylko Albańczyków, Czechów i obywateli Burundi. Z pewnością jednak wiemy, że odkrycie Ameryki nie jest zasługą Amerykanów.

Norwegowie wysuwają jako odkrywcę Nowego Świata Leifa Ericssona, syna Eryka Rudego, przywódcę wikingów, który w roku 1002 – kiedy w rejonie północnego Atlantyku panował łagodniejszy klimat – wylądował na ziemi położonej na zachód od Grenlandii; krainę tę nazwał Ziemią Kamienistą. Żeglując dalej na południe, dopłynął do ujścia Rzeki Świętego Wawrzyńca, Nowej Szkocji oraz wybrzeży Karoliny i spędził tam zimę, zanim ataki tubylców i brak żywności zmusiły go do wycofania się. Wikingowie nazwali odkryte miejsce Winlandią z powodu rosnącej tam bujnie winorośli.

W roku 1013 Torfin, mąż pięknej Gudrid, dotarł daleko na południe (jak przypuszczają niektórzy uczeni – do ujścia rzeki Hudson, a jak sądzą inni – do zatoki Chesapeake). Na ziemi amerykańskiej urodził się jego pierwszy syn, Snorri. Zgodnie natomiast z islandzkimi sagami, kilka lat przed Leifem inny wiking, niejaki Bjorni, zboczywszy z kursu, dotarł na brzeg zalesionego lądu, który zapewne był wybrzeżem Nowej Fundlandii.

Irlandczycy upierają się, iż Amerykę odkrył święty Brendan, rudowłosy mnich, który zanim jeszcze został świętym, przepłynął Atlantyk na małej łodzi z nasyconych tłuszczem skór rozpiętych na drewnianym szkielecie. Według przechowywanego w Dublinie manuskryptu z dziesiątego wieku, Brendan dotarł do Nowego Świata w szóstym stuleciu – na kilka wieków przed wikingami – i nawracał tam, z powodzeniem, tubylców.

Według Walijczyków, wikingowie nie ruszyli się poza Grenlandię, a święty Brendan był wierutnym łgarzem – jak wszyscy Irlandczycy – zaś Amerykę odkrył walijski książę Maddoc Gwynedd, który w roku 1170 wylądował w Mobile Bay, w dzisiejszym stanie Alabama.

Chińczycy nazywają Kolumba „kolonialnym piratem” i posiadają jakoby dowody na to, że już w początkach piętnastego stulecia Chiny przedsięwzięły kilka wypraw odkrywczych. Ostatnia i największa z nich wyruszyła w pierwszych miesiącach 1421 roku i armada składająca się z czterech wielkich flot obrała kurs na wschodnią Afrykę. Dowodzący wyprawą admirał Czeng Ho musiał niebawem wrócić do Pekinu, natomiast trzech pozostałych admirałów – Hong Bao, Czou Man i Czou Wen – wyruszyło w dalszą podróż. To właśnie ich statki dotarły do obu Ameryk, Antarktydy, a nawet Grenlandii. Dżonki wróciły z wyprawy latem i jesienią 1423 roku. Niestety, rok później, po śmierci cesarza Jung Lo, na tron wstąpił jego syn, który wydał edykt wstrzymujący podróże statków i budowę nowych. Prawie wszystkie chińskie mapy i dokumenty zniszczono.

Egipcjanie zaatakowali z przeciwnego kierunku, od strony Pacyfiku. Podobnież właśnie tamtędy w trzecim wieku przed naszą erą egipska flota dotarła do wysp Polinezji oraz do wybrzeży dzisiejszego Chile.

Portugalczycy przedstawiają natomiast jako dowód stare mapy z figurującymi na nich nazwami Nowego Świata, nadanymi w 1473 roku przez Joao Cortreale, i krzyczą głośno, że to właśnie ich rodak był pierwszy.

Bułgarzy obstawiają członka załogi Kolumba, Drajana de Panemara (według nich – Dragana Pałamarowa), który pierwszy z całej grupy postawił nogę na odkrytym lądzie.

Francuzi… Baskowie… Hindusi… Wyścig o pierwszeństwo w odkryciu Nowego Świata trwa. Jak na razie jednak, ciągle jeszcze 12 października – Columbus Day – jest świętem narodowym Stanów Zjednoczonych. A poza tym, co to za sztuka odkryć Amerykę? Ameryka jest przecież tak duża, że trudno było na nią nie trafić…

***

Zostawmy jednak na boku wszystkie spory dotyczące narodowości wielkiego wynalazcy i polityczne próby pojednania zwaśnionych państw. Nikola Tesla Serbem był i basta! Urodzonym i zamieszkałym w Chorwacji, ale Serbem! Serbska rodzina Teslów, którzy w zamierzchłej przeszłości nosili nazwisko Draganic, należała do rasowej i religijnej mniejszości. Rodzina wyemigrowała z Serbii do Chorwacji jeszcze w połowie osiemnastego wieku. Jeżeli kura zniesie jajko w chlewiku, to co się z niego wykluje? Z pewnością kurczę, a nie prosię.

Tradycje etniczne są najczęściej bardzo uparcie przestrzegane przez mniejszości i Teslowie nie byli tu wyjątkiem. Przywiązywali wielką wagę do serbskich pieśni wojennych, poezji, tańców i opowieści, a także do tkactwa i celebrowania świąt. Chociaż analfabetyzm był w tamtym czasie wszechobecny, to nieliczne otwarte umysły usilnie starały się dbać o pamięć i kultywowanie wspomnień o bohaterskich czynach przodków.

Dziadek Nikoli, ojciec ojca, urodzony w roku 1789 również jako Nikola Tesla, był sierżantem w iliryjskiej armii Napoleona. Wkrótce po klęsce cesarza pod Waterloo, Nikola dziadek poślubił córkę dowódcy swojego oddziału, Anę Kalinic, i zamieszkał z nią w miejscowości Gospic. Tam, 3 lutego 1819 roku, urodził się przyszły ojciec przyszłego wynalazcy – Milutin Tesla.

W dziewiętnastowiecznej Chorwacji, krainie dzieciństwa naukowca, możliwości zrobienia kariery ograniczone były w zasadzie do rolnictwa, wojska lub Kościoła. Rodzina Milutina przez całe pokolenia przeznaczała swoich synów do służby duchownej lub wojskowej, a córki do małżeństwa z duchownymi – oczywiście prawosławnymi – lub oficerami. Sam Milutin został początkowo wysłany przez rodziców do wojskowej szkoły oficerskiej, lecz zbuntował się szybko i wstąpił do stanu duchownego. Taką też karierę uważał za odpowiednią dla swoich synów: Danego i Nikoli. Co do ich sióstr natomiast (Milki, Angeliny i Maricy), wielebny Tesla ufał, że Bóg w swej łaskawości zapewni im pochodzących z duchowieństwa mężów, takich jak on sam.

Militarne tradycje w rodzinie podtrzymał jednak brat Milutina, Josip Tesla. Ulubiony stryj Nikoli zdobył szlify oficerskie, a następnie, ukończywszy studia matematyczne, wykładał ten przedmiot na Akademii Wojskowej w Wiedniu.

Georgina Mandič, zwana Djouką, od 1847 roku żona Milutina Tesli, mimo braku wykształcenia szkolnego, była osobą o niezwykle żywej wyobraźni i inteligencji. Pochodziła z zachodniej Serbii, również z rodziny o długoletnich wojskowych i duchownych tradycjach. Jej pradziadek ze strony matki, Toma Budisavljevic (1777–1840), został w 1811 roku odznaczony orderem Legii Honorowej przez samego Napoleona!

Jedno z jego siedmiorga dzieci, córka Soka, poślubiła serbskiego ministra Nikolę Mandiča, a wśród owoców tego związku znajdowała się właśnie urodzona w 1821 roku Djouka. Syn Tomy, Pajo Mandič, dochrapał się w austro-węgierskiej armii stanowiska marszałka polnego, natomiast kolejny syn, Petar, został prawosławnym biskupem Bośni.

Życie kobiet w tamtych czasach nie było łatwe – oczekiwano od nich nie tylko ciężkiej pracy w gospodarstwie, ale także wychowywania dzieci oraz troski o dom i rodzinę. Djouka, jako najstarsza córka w rodzinie z ośmiorgiem dzieci, została zmuszona przez los do przejęcia roli matki, kiedy ta straciła wzrok wskutek nieleczonej katarakty, i z tego też właśnie względu nie miała czasu ani możliwości uczęszczania do szkoły. Mimo tego, a może właśnie dzięki temu, wykształciła u siebie zadziwiająco silną pamięć, co objawiało się umiejętnością dokładnego recytowania całych tomów krajowej czy europejskiej poezji.

Nikola zawsze twierdził, że swą fotograficzną pamięć, a także zdolność do języków oraz geniusz wynalazczy odziedziczył po matce i ubolewał, że Djouka żyła na wsi, a nie w mieście, i to w czasie, gdy możliwości rozwoju intelektualnego kobiet były w znacznym stopniu ograniczone. W każdym razie, to właśnie matka była dla niego głównym źródłem inspiracji, zaś wszelkie swe zdolności i późniejsze sukcesy przypisywał właśnie jej wychowaniu:

Była pierwszorzędnym wynalazcą… – pisał – …i głęboko wierzę, że gdyby nie to, iż egzystowała z dala od nowoczesnego życia i jego możliwości, mogłaby dokonać rzeczy wielkich. Wymyśliła i sama wykonała wiele narzędzi i urządzeń, utkała najlepsze wzory za pomocą samodzielnie uprzędzionych nici. Siała nawet ziarno, dbała o uprawy i sama dokonywała separacji włókien. Pracowała niezmordowanie, od świtu do późnej nocy, a większość odzieży noszonej w rodzinie jak i spora część wyposażenia domu, były dziełem jej rąk.

2.

Nikola Tesla pojawił się na tym świecie we wsi Smiljan 9 lub 10 lipca 1856 roku. Urodził się równo o północy, stąd niepewność co do dokładnej daty. Rozbieżności te nagminnie pojawiają się w jego biografiach.

Legenda mówi, że nad wioską przetoczyła się tej nocy potężna burza z piorunami, co – jak utrzymują przesądni – miało przesądzić o przyszłości Nikoli. Podobno już od późnego popołudnia niebo pokryte było napływającymi znad morza i spiętrzającymi się nad wioską czarnymi chmurami. Burzę zapowiadały także rozchodzące się od widnokręgu echo grzmotów oraz ciepły wiatr przesiąknięty zapachem kurzu i elektryczności.

Kiedy Djouka poczuła bóle porodowe, pierwsze błyszczące i ciężkie krople zaczęły spadać z nieba niczym monety uderzające o drewniany blat. Trzy kwadranse później strugi deszczu zaczęły rozbijać się o dach domu i głęboką noc rozświetlały błyski piorunów, które jaśniały nad całą okolicą, pozostawiając po sobie ślady uderzenia i furii nieba.

Nikola był czwartym z piątki dzieci (dwóch synów i trzech córek) Djouki Mandič i Milutina Tesli. Ich dom stał tuż obok serbskiego kościoła ortodoksyjnego, któremu przewodził wielebny Milutin Tesla, dorabiający sobie czasem do skromnych dochodów pisaniem artykułów pod literackim pseudonimem Srbin Pravicich, co można przetłumaczyć jako „Człowiek Prawa”.

Ponieważ wielebny Milutin Tesla tworzył w wolnym czasie wiersze, chłopak dorastał w domu, w którym często pojawiał się literacki sposób wysławiania i gdzie posługiwanie się cytatami z Biblii czy z poezji było tak naturalne, jak prażenie kukurydzy na węglu drzewnym.

W młodzieńczych latach Nikola także zajmował się poezją. Niektóre wiersze zabrał później ze sobą do Ameryki, chociaż nigdy nie zezwolił na ich publikację. Uważał je po prostu za zbyt osobiste. Lubił jednak zaskakiwać swoich nowych przyjaciół cytowaniem swych utworów (po angielsku, francusku, niemiecku lub włosku) na zaimprowizowanych spotkaniach. Wiersze pisywał potem okazjonalnie, i to właściwie przez całe życie.

Nikola nie należał do grzecznych dzieci – był krnąbrny i uparty. Jako mały chłopiec kilka razy się topił, prawie ugotował się w kadzi z gorącym mlekiem, cudem uniknął skremowania żywcem i niemal pochowano go za życia, zamykając na noc w starej kaplicy. Wielkiemu szczęściu zawdzięczał też to, że kilkakrotnie udało mu się uciec: najpierw przed stadem oszalałych wron, potem przed watahą wygłodniałych psów i na koniec przed gromadą rozjuszonych dzików. Katalog niedoszłych katastrof był tak długi, że aż dziw, iż małemu Tesli udało się osiągnąć wiek młodzieńczy i dorosły.

Do niezbyt przyjemnych wspomnień z dzieciństwa Tesla zaliczał również częste – niestety – wizyty w domu rodzinnym cioci Vevy, jednej z sióstr jego matki.

Ciocia Veva miała dwa wystające zęby, jak kły słonia – wspominał w książce My Inventions. – Kochała mnie bardzo, i zawsze na powitanie całowała mnie w policzek, zatapiając w nim przy okazji te swoje wielkie zębiska. Krzyczałem z bólu, lecz ona myślała, że to ze wzruszenia, wgryzając się głębiej i głębiej. Kleiła też do moich ust swoje wargi, tak, że z trudem uwalniałem się, by złapać oddech.

Niemniej dom jego rodziców stanowił idylliczne i sielskie miejsce. Owce pasły się na pastwiskach, gołębie gruchały na dachu, a mały chłopiec karmił z zapałem kurczaki. Każdego ranka rozkoszował się widokiem stada gęsi, które cudownie unosiły się pośród chmur i wracały później, o zachodzie,w formacjach bojowych… – jak pisał – …których szyk i precyzja zawstydziłaby szwadron najlepszych współczesnych lotników.

Na tle swoich kilkuletnich rówieśników Nikola odznaczał się nieprzeciętnym umysłem i wyobraźnią. Do jego najciekawszych wczesnych pomysłów można zaliczyć silnik, ale nie jakiś tam zwykły, tylko taki oparty na konstrukcji wiatraka, a napędzany przez… chrabąszcze. Było to lekkie urządzenie utworzone z kilku maleńkich kawałków drewna, tworzących wiatrak na obrotowym trzpieniu z wielokrążkiem, przymocowane do szesnastu żywych chrabąszczy. Kiedy chłopiec smarował klejem skrzydła owadów, te machały nimi w panice, a maszyna wydawała się startować w powietrze. Koncepcja niewątpliwie nieco kontrowersyjna, ale za to pragmatyczna i jak by nie patrzeć – kreatywna.

W wieku pięciu lat zbudował koło wodne, jednak – oczywiście – całkowicie inne od tych, które znano już we wsi (i gdzie indziej). Koło Tesli było gładkie i bez łopatek, lecz mimo to bez trudu obracało się w nurcie strumienia (wiele lat później przypomniał sobie o tym kole przy konstruowaniu unikalnej bezłopatkowej turbiny wodnej).

W tym też mniej więcej czasie zafascynował go ujrzany na zdjęciu wodospad Niagara, i nie dlatego, że dostrzegł w nim piękno i ogrom przyrody. Stwierdził, że siłę spadającej wody można by wykorzystać do napędzania koła, którego ruch produkowałby prąd. Z realizacją tego pomysłu musiał „chwilę” poczekać, ale bynajmniej nie próżnował w tym czasie. Beztroskie dzieciństwo wykorzystał najlepiej, jak tylko się dało.

Będąc nastolatkiem, rozmyślał nad opracowaniem innowacyjnego systemu przesyłowego między Ameryką a Europą, opartego na podwodnych rurach. Oczywiście nie był aż tak oderwany od rzeczywistości, by nie opracować szczegółowych planów konstrukcji pompowni wody w tychże rurach.

Innym osiągnięciem dorastającego Tesli był projekt zbudowania nad równikiem, w przestrzeni kosmicznej, ogromnego pierścienia, do którego mogliby się podpinać ludzie. Ziemia zwyczajowo poruszałaby się pod tym pierścieniem wedle praw fizyki, a ludzkość zyskałaby fantastyczny środek transportu. Wtedy zakrawało to na bajkę, ale… Sto lat później pojawiła się praktyczna możliwość zastosowania tego pomysłu, gdy patent Tesli został wykorzystany do zbudowania satelitów zsynchronizowanych z ruchem Ziemi.

***

Nie wszystkie jednak pomysły były równie sprytne – wiele eksperymentów okazało się pomyłką i ściągnęło na Nikolę całą masę kłopotów. Na przykład zegarki dziadka… Pierwsza operacja, czyli rozłożenie, udawała się zawsze – wspominał w swej autobiografii. – Dużo gorzej było z drugą, to znaczy ze złożeniem z powrotem. Minęło trzydzieści lat, zanim ponownie stawił czoło mechanizmowi tego typu.

Nie wszystkie też jego nieudane młodzieńcze wyczyny posiadały naukową naturę. W mieście mieszkała pewna bogata dama – wspominał. – Dobra, ale nadęta kobieta, która zawsze chodziła do kościoła pięknie wymalowana, w stroju z długim trenem i dodatkami. Pewnej niedzieli, gdy właśnie skończyłem dzwonienie na dzwonnicy kościelnej i zbiegałem po schodach w dół, dostojna dama właśnie wychodziła, a ja wylądowałem na jej trenie, który oderwał się z trzaskiem przypominającym salwę z muszkietów oddaną przez świeżych rekrutów.

Siny ze wściekłości Milutin Tesla trzepnął go za to lekko po twarzy. – Była to jedyna kara cielesna, jaką mi kiedykolwiek wymierzył, ale czuję ją do dzisiaj – stwierdził po latach dorosły już Tesla. Milutin tłumaczył, że jego zażenowania i zmieszania wręcz nie da się opisać, a wydarzenie to praktycznie spowodowało wyalienowanie chuligana przez miejscową społeczność, wkrótce jednak Nikola dostał szansę poprawy swej mocno nadszarpniętej reputacji…

Wobec często wybuchających pożarów, miejscowe władze zdecydowały się na zakup nowych mundurów dla strażaków oraz nowoczesnego urządzenia gaśniczego. Jak stary obyczaj nakazuje, wydarzenie tej rangi należało odpowiednio uczcić. Ludzie przybyli na paradę, wygłaszano długie przemówienia, wszędzie można było dostrzec świeże kwiaty i słyszeć patetyczne toasty wznoszone produkowaną na miejscu travaricą, nalewką ziołową sporządzaną na bazie rakiji.

Na koniec padła komenda, by dać pokaz pompowania wody nowym sprzętem. Wąsaty strażak uruchomił urządzenie, lecz z dyszy nie poleciała ani jedna kropelka. Na twarze smiljańskich włodarzy padł blady strach. Co za kompromitacja! Podczas gdy ojcowie wsi zaczęli gorączkowo dyskutować, zastanawiając się, co dalej robić, bystry młodzian pobiegł nad rzekę. Tam zobaczył to, co wcześniej podejrzewał – wąż był zgięty. Szybko go wyprostował, i woda pociekła natychmiast bystrym strumieniem. Zaskoczeni tym miejscowi notable, w jednej chwili zostali przemoczeni do suchej nitki. Ale to się nie liczyło – ubrania szybko wyschły pod palącym chorwackim słońcem. Najważniejsze, że maszyna zadziałała. Jeszcze po wielu latach Tesla opowiadał o tym wydarzeniu z przejęciem:

Archimedes, biegając nago po ulicach Syrakuz, nie zrobił większego wrażenia niż ja wtedy. Ludzie nosili mnie na rękach. Byłem bohaterem dnia.

Do zdecydowanie nieudanych eksperymentów młodego Nikoli należy też zaliczyć skok z dachu stodoły z wielkim, czarnym parasolem ojca. Opór powietrza natychmiast wywrócił parasol na drugą stronę. Uderzenia w ziemię nawet nie poczuł, tylko jakaś potworna siła wtłoczyła mu żołądek do gardła i wycisnęła z płuc cały zgromadzony tam zapas tlenu. a potem pochłonęła go miękka, aksamitna ciemność…

Próba skończyła się interwencją lekarza, ale na szczęście żadnych poważniejszych konsekwencji tego wydarzenia nie poniósł. Młody naukowiec oświadczył ojcu, że według jego obliczeń wypełniające czaszę powietrze powinno osłabić upadek, ale metalowa konstrukcja okazała się za słaba. Przyznał jednak, że głupio postąpił i że następnym razem wzmocni konstrukcję parasola.

Na takie dictum Tesla senior mało nie dostał ataku apopleksji.

– Nie będzie żadnego następnego razu! – krzyknął z przejęciem. – Słyszysz? Żadnego skakania! Jeśli tylko zobaczę cię w pobliżu stodoły, to tak ci wygarbuję skórę na pupie, że przez tydzień nie będziesz mógł siadać!

W ten sposób Milutin wybił synowi być może niebezpieczny pomysł z głowy. Źródła nie podają niestety metody wychowawczej, jaką ów cel osiągnął, bo to nie lada wyzwanie, by tak upartemu dziecku wybić z głowy cokolwiek.

Pierwszym legendarnym spadochroniarzem był, według podań chińskich, żyjący od 2258 do 2208 roku przed naszą erą cesarz Shun, który skoczył z wysokiej płonącej stodoły, trzymając dwa szerokie kapelusze w celu osłabienia upadku. Stare kroniki chińskie zawierają także opisy skoków amortyzowanych za pomocą parasoli, wykonywanych przez ówczesnych akrobatów.

Pierwszy realny projekt budowy spadochronu stworzył Leonardo da Vinci. Szkice i opis budowy tego urządzenia zamieścił w czwartym rozdziale Kodeksu Atlantyckiego. Wykonany według jego projektu, został pomyślnie przetestowany już w dwudziestym wieku.

Jednym z ważniejszych wynalazców był francuski fizyk Sebastian Lenormand. W roku 1783 wydał broszurę, w której dokładnie opisał konstrukcję swojego urządzenia. Jest mało prawdopodobne, by wykonał skok, chociaż niektóre źródła podają, że 29 grudnia tegoż samego roku Lenormand skoczył z balkonu obserwatorium w Montpellier. On też nadał temu przyrządowi nazwę „parachute”.

W tym samym czasie konstrukcją spadochronu i praktycznymi próbami jego wykorzystania zajmował się Joseph Michel Montgolfier, wynalazca balonu napełnianego ogrzanym powietrzem. Dwa lata po wydaniu drukiem broszury Lenormanda, Jean-Pierre Blanchard wyrzucił z kosza balonu swojego psa na spadochronie własnej konstrukcji. Eksperyment nie spodobał się zwierzęciu, chociaż przeżyło ono upadek i zostało nagrodzone kilkoma pętami wyśmienitej kiełbasy. 21 listopada 1785 roku, podczas kolejnej próby z psem, balon uległ awarii i Blanchard sam zmuszony był skorzystać ze swojego urządzenia, które i tym razem zdało egzamin.

Dwanaście lat później Francuz Andre Jacques Garnerin zbudował i osobiście zademonstrował działanie spadochronu bez usztywnień. 22 października 1797 roku wzniósł się w powietrze balonem. Będąc na wysokości około siedmiuset metrów, przeciął sznur łączący spadochron z balonem i zaczął spadać. Spadochron wypełnił się po chwili powietrzem i Garnerin wylądował cały i zdrowy.

***

Czy to możliwe, że większość znanych nam wynalazków: od radia, po roboty i elektrownie wodne – zawdzięczamy zwyczajnemu kotu?

Najlepszym przyjacielem kilkuletniego Nikoli był szarobury kot imieniem Mačak. Po obiedzie zwykle wychodzili razem z domu, aby bawić się i figlować na trawniku przed kościołem.

Mačak chwytał mnie swymi ostrymi jak igła zębami za spodnie, pokazując niedwuznacznie, że potrafiłby boleśnie ukąsić, gdyby tylko chciał – wspominał Tesla. – Kiedy jednak jego ząbki dochodziły do skóry, nie naciskał mocniej i te jego przyjacielskie ukąszenia przypominały raczej delikatne muśnięcia skrzydła motyla.

Pamiętam zimę… – pisał pod koniec swego życia, wspominając dzieciństwo. – …mroźną i suchą. Śnieg trzeszczał pod stopami przechodniów, a w powietrzu zostawał za ludźmi zagadkowy blask. Rzucane przez dzieciaki śnieżki ciągnęły za sobą błyszczącą smugę. Tego wieczoru gładziłem po grzbiecie kota, kiedy zaobserwowałem, że jego futro jeży się, a moja dłoń przesuwająca się po jego grzbiecie wywołuje snopy iskier. Mój ojciec wyjaśnił mi, że to prąd – taki sam, jaki obserwuję w błyskawicy podczas burzy. Pamiętam, jak mama się oburzyła: „Przestań głaskać tego kota” – zrugała mnie. – „Jeszcze się zapali”. Ale ja zacząłem się zastanawiać: czy natura to taki ogromny kocur? A jeśli tak, to kto gładzi go po grzbiecie? Chyba sam Bóg – myślałem.

Tymczasem Mačak zeskoczył z moich kolan. Wymył łapki i z jeszcze wilgotnym futerkiem szedł przez pokój. Powietrze wokół niego rozjarzyło się lekko – jak aureola wokół głowy świętego. Ten obraz nie opuszcza mojego umysłu. To chyba wtedy rozpocząłem próby poznania prawdziwej natury elektryczności. Osiemdziesiąt lat później wciąż szukam. Bez skutku.

Mówią, że to właśnie dzięki poszukiwaniu odpowiedzi na to pytanie wynalazł dwudzieste stulecie…

Niezwykłe zdolności Nikoli ujawniły się już w bardzo młodym wieku, kiedy to wyróżniał się zarówno wielkim zainteresowaniem urządzeniami mechanicznymi, jak i świetną pamięcią oraz zdolnościami matematycznymi. Zwłaszcza te ostatnie okazały się przyczyną wielu problemów w wieku szkolnym, oskarżano go bowiem o oszukiwanie i ściąganie podczas egzaminów z królowej nauk.

Na tle pozornego piękna i sielskości, jakie charakteryzowały cichą dalmatyńską wioskę Smiljan, w umyśle dorastającego chłopca kotłowały się jednak prawdziwe demony, ciągła pamięć o ponurych, traumatycznych wydarzeniach, których był świadkiem…

Jak wspomniano wcześniej, Nikola miał starszego brata. Dla siedmiolatka, Dane Tesla był niemalże bohaterem. Dane, błyskotliwy chłopak, oczko w głowie rodziców, zginął w wieku dwunastu lat w tajemniczym wypadku. Nikola wyjaśnił w swej autobiografii – i nie ma powodów, by mu nie wierzyć – że zmarł zabity przez ulubionego konia. Było to wspaniałe zwierzę rasy arabskiej, podarowane rodzinie przez bliskiego przyjaciela – ulubieniec wszystkich, wykazujący ludzką niemal inteligencję. Kiedyś ocalił nawet życie Milutinowi, unosząc pana Teslę, gdy w zasypanych śniegiem górach goniła go sfora wygłodniałych wilków.

Jednak, w 1863 roku, dwunastoletni Dane zmarł od obrażeń spowodowanych właśnie przez tego konia. Co do samego wypadku, brak jakichkolwiek szczegółów. Czy zwierzę zrzuciło z grzbietu chłopca, który skręcił przy upadku kark, czy też Dane został przez konia kopnięty? Nie wiadomo.

Jakkolwiek by nie brzmiała odpowiedź, śmierć brata zaciążyła nad losem Nikoli, który zaczął wykazywać od tego czasu wyraźne oznaki hiperaktywności (niektórzy biografowie twierdzą – chociaż brak na to twardych dowodów – że Dane zginął, ponieważ to Nikola spłoszył konia).

Dorosły już Tesla często cierpiał z powodu prześladujących go nocnych koszmarów i halucynacji związanych ze śmiercią Danego, której najprawdopodobniej był świadkiem, oraz ceremonią pogrzebową, której częścią składową było otwarte wieko trumny… Szczegółów nigdy dostatecznie nie wyjaśnił, ale wspomnienie tego wydarzenia ciągle wracało i analizowane było przez całe jego życie, jakby pochodziło z różnych ram czasowych. Założyć można tylko, że siedmioletnie dziecko, nie będąc w stanie radzić sobie z ciężarem domniemanej winy, mogło w swym umyśle przeinaczyć wiele faktów.

Można spekulować, w jakim stopniu śmierć Danego wpłynęła na rozwój rozmaitych fobii i obsesji u Nikoli, pewne jednak jest to, że niektóre przejawy skrajnej ekscentryczności wynalazcy pojawiły się już we wczesnych latach. Wiadomo powszechnie, iż Tesla czuł niepohamowaną odrazę do kolczyków w uszach kobiet, szczególnie pereł, chociaż intrygowała go połyskująca kryształami biżuteria czy też w ogóle drobne, gładko wypolerowane powierzchnie.

Nabawiłem się wielu dziwnych przyzwyczajeń, zwyczajów i awersji, z których część wiąże się z przyczynami zewnętrznymi, a inne pozostają niewyjaśnione – pisał. – Czułem dla przykładu wstręt do damskich kolczyków […] Nigdy także nie dotknąłbym włosów innego człowieka, chyba że pod groźbą pistoletu. O gorączkę przyprawiało mnie także przypatrywanie się brzoskwiniom, a jeśli gdzieś w domu znajdowała się odrobina kamfory, sprawiało mi to wielki dyskomfort.

W czasie prowadzenia badań, gdy zdarzało mu się wrzucić kawałki papieru do talerzyka z płynem, powstawało mu w ustach uczucie nieprzyjemnego smaku. Podczas spaceru liczył kroki, przy jedzeniu obliczał objętość zupy w talerzu, kawy w filiżance czy kawałków pokarmu. Jeśli tego nie zrobił, jedzenie nie sprawiało mu przyjemności – stąd zwyczaj samotnego spożywania posiłków.

Delikatny i dobrze wychowany Tesla nigdy się nie ożenił, nie utrzymywał nawet intymnych stosunków z kobietami. W zasadzie nie miał domu, a całe życie spędzał w pokojach hotelowych. W ekskluzywnym Waldorf-Astoria kelnerzy wraz ze sztućcami musieli mu zawsze przynosić osiemnaście serwetek – właśnie tyle potrzebował, aby wyczyścić i tak już lśniące widelce i noże. W hotelach unikał pokoi i pięter, których numery nie dzieliły się przez trzy, a dźwięk wydawany przez lądującą na stole muchę ranił jego uszy. „Hałas” wywoływany przez trzeszczenie łóżka tak bardzo mu przeszkadzał, że wyposażył ten prosty i pożyteczny mebel w amortyzatory.

Jestem wyjątkowo wrażliwym i dokładnym instrumentem odbierającym sygnały, innymi słowy: medium – twierdził. – Jednak taka cecha mózgu łączy się z wielkim niebezpieczeństwem dla życia.

Powszechnie wiadome było, że panicznie bał się zarazków i dlatego nie podawał ręki przy powitaniu. Ta fobia najwyraźniej nie dotyczyła jednak ptaków. W Bryant Park, obok nowojorskiej biblioteki publicznej, każdego dnia można było spotkać jego chudą postać w meloniku, karmiącą gołębie okruszkami chleba. Ptaki siadały uczonemu na głowie i ramionach. Upodobanie do karmienia ptaków narastało wraz z wiekiem, a opieka nad nimi przyjmowała formę wręcz obsesyjną.

***