Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Kaszpirowski. Sen o wszechmocy - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
12 lutego 2020
Ebook
29,99 zł
Audiobook
29,99 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
29,99

Kaszpirowski. Sen o wszechmocy - ebook

ADIN, DWA TRI... CZY DZIŚ UWIERZYLIBYŚMY KASZPIROWSKIEMU? Rosyjski psychiatra zaczynał jako jeżdżący po kołchozach specjalista od „numerów z hipnozą”, niedługo potem zahipnotyzował całą, dopiero co uwalniającą się z cienia imperium Polskę. Jakim cudem z honorami przyjmowali go paulini na Jasnej Górze i Lech Wałęsa? Co o kondycji psychicznej Polek i Polaków mówi tamta nagła potrzeba masowych cudów?

„Gabriel Michalik pracowicie, z ogromnym znawstwem rozgryza fenomen Maga, szukając źródeł jego siły. To moce nadprzyrodzone? Te z odorem siarki czy te o woni kadzidła? Może sztuczki z arsenałów służb specjalnych spod gwiazd o różnych kolorach i różnej liczbie ramion? Może ludzka naiwność, która bardzo chce się łudzić i być oszukiwana? A może uzdrowiciel znalazł klucz uruchamiający mechanizm w ludzkim organizmie, który każdego z nas potrafi zmobilizować do odpierania śmiertelnych chorób? Ale do końca tym śladem nie poszedł. Dlaczego? To też wielce intrygująca tajemnica Kaszpirowskiego. Gorąco polecam” – WACŁAW RADZIWINOWICZ

„Są takie momenty w dziejach, gdy najbardziej niewiarygodne rzeczy wydają się możliwe. Taki był przełom lat 80. i 90., gdy Anatolij Kaszpirowski miał hipnotyzować i leczyć miliony przez telemost. Gabriel Michalik, podążając tropami ikony lat przełomu, snuje fascynującą opowieść o tym, jak umowne bywa to, co uchodzi za racjonalne, a co za magiczne. Prawdziwe wydarzenia okazują się czasem ciekawsze od zjawisk nie z tej ziemi” – OLGA DRENDA

Kategoria: Biografie
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-268-3299-4
Rozmiar pliku: 5,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Jest to opowieść o niezwykłym lekarzu, lecz przede wszystkim – o genialnym iluzjoniście. Granicę pomiędzy prawdą a zmyśleniem wytyczył, w ostatecznym rozrachunku, jedynie on sam.

Rozdział I

ARCYROZTROPNY WĄŻ

W 1919 roku, gdy na rozkaz towarzysza Lenina z frontonu Moskiewskiego Uniwersytetu Państwowego usunięty został wprowadzający w błąd napis „Światło Chrystusa świeci dla wszystkich”, wyryto na jego miejscu dwa tylko słowa „Nauka masom!”. Pod tym hasłem prowadzimy cykl ateistycznych lekcji demaskujących tak zwane ewangeliczne i biblijne cuda.

Od wieków kapłani rozmaitych kultów oszukiwali masy, twierdząc, że cuda istnieją. Nie ma potrzeby wyjaśniać wam, towarzysze, że cudów nie było, nie ma i nie będzie. Jedynym i zarazem najwspanialszym cudem na ziemi jest człowiek.

Ze słowa wstępnego do pokazów hipnozy estradowej prowadzonych przez Towarzystwo Wiedza. Moskwa, 1957

– Dwa plus dwa jest cztery, a pięć pomnożone przez pięć – dwadzieścia pięć. Prawa przyrody, Bóg, jeśli wolisz. Innego nie ma. Bóg pozwolił człowiekowi poznać samego siebie, ale dał mu na to czas równy wieczności. Wrogiem człowieka jest przemijanie. Z nim walczę, ze starością, z cierpieniem i ze śmiercią. Ignoranci za nic mają prawa przyrody, wierzą w Boga na krzyżu, w kosmitów, w podziemne królestwa, we wróżby i w uzdrowicieli. Leczą duszę, a nie mają pojęcia o anatomii. Mówią o wolności, a nie byli w więzieniu. Widziałem narodziny i konanie. Widziałem szczęście i rozpacz. Widziałem sportowców, którzy wznoszą swoje ciało ponad granicę możliwego, i widziałem tych, którzy w szaleństwie, z hebefrenicznym śmiechem wydrapują własne oczy. Jak leczyć, jeśli nie byłeś w prosektorium? Co wiesz o ludzkim mózgu, jeśli go nigdy nie trzymałeś w dłoni... Jak można uwierzyć w Boga, którego bito kijami?! Co, Jego, Władcę Wszechświata, ukrzyżowano?! Cóż za bzdura, cóż za oszustwo! Nie było żadnego Jezusa Chrystusa!

– Podobno piętnastego dnia wiosennego miesiąca nissan...

– Głupstwa, Gabrielu. Grafomania Bułhakowa... Podróż. Pociąg, zapach dworca, bezsenne noce, wiatr, mróz, upał, śnieg i deszcz. I ludzie. Nie jeden, nie dwóch, nie setki, ale tysiące, dziesiątki tysięcy, aż wreszcie – miliony. Stajesz się każdym z nich, a oni stają się tobą. I wtedy już wiesz. Trochę wiesz. Trochę rozumiesz.

* * *

29 kwietnia 1947 roku Józef Stalin podpisał postanowienie powołujące do życia Всесою́зное о́бщество »Зна́ние«, czyli Wszechzwiązkowe Towarzystwo Wiedza. Nowa instytucja przejęła misję, kadry i fundusze biura wykładów popularnonaukowych afiliowanego przy ministerstwie szkolnictwa wyższego oraz, co ważniejsze, kadry i majątek Związku Wojujących Bezbożników, dysponującego siecią przeszło dziewięćdziesięciu sześciu tysięcy lokalnych organizacji w całym ZSRR. Przejęcie Związku Bezbożników stanowiło konsekwencję prowadzonej przez Stalina już od początku lat czterdziestych, łagodniejszej od leninowskiej, polityki wobec Cerkwi prawosławnej. Bezbożnicy pozostali bezbożnikami, z pozycji materializmu naukowego nie ustąpiono ani o milimetr, propagowano ateizm i szydzono z prawd wiary, ale zniknęła nazwa złowrogo brzmiąca dla duchowieństwa i tak przecież poddanego pełnej władzy i kontroli aparatu państwa, duchowieństwa włączonego w proces „socjalistycznego budownictwa”, więc nie tylko niegroźnego, ale wręcz z perspektywy Stalina – pożytecznego.

Towarzystwo Wiedza szybko stało się organizacyjną potęgą. W okresie rozkwitu lektorzy, wśród których było blisko trzydzieści tysięcy profesorów i doktorów nauk^(), blisko czterysta tysięcy inżynierów, z górą dwieście tysięcy lekarzy i niewiele mniej przedstawicieli nauk rolnych, wygłaszali w domach kultury, w stołówkach pracowniczych, w fabrykach i w kołchozach, w teatrach, w więziennych świetlicach, a nierzadko nawet pod gołym niebem ponad dwadzieścia pięć milionów wykładów rocznie. W ten sposób przeprowadzono największą w przedtelewizyjnych i przedinternetowych dziejach ludzkości akcję edukacyjną. Tempo i skalę dotarcia do setek milionów słuchaczy z wiadomościami wprost z laboratoriów i z akademickich gabinetów można porównywać jedynie z falami rozprzestrzeniania się wielkich religii. Przy czym z porównań zwycięsko wychodzą Sowieci. Nawrócenie Słowian na wiarę chrześcijańską zajęło misjonarzom o wiele więcej czasu niż ukształtowanie w obywatelach Związku Radzieckiego tak zwanego światopoglądu naukowego, czyli w istocie nienaukowego, ideologicznego poglądu o naturze i przyczynowości zjawisk, wybiórczo traktującego poszczególne gałęzie wiedzy, odrzucającego z pobudek ideo­logicznych odkrycia z zakresu cybernetyki, genetyki, psychoanalizy, wiedzę historyczną, nowoczesną socjologię, nie wspominając już o teologii czy filozofii spoza nurtu marksizmu-leninizmu.

Wykłady lektorów Wiedzy kształtowały gusty i nawyki. Można się na nich było na przykład dowiedzieć, że dżinsy, owe „mundurki wyzyskiwanej klasy robotniczej Zachodu” (towar przez lata niedostępny w ZSRR, pod koniec istnienia Sowietów podejmowano próby jego samodzielnej produkcji, między innymi w „bratnich krajach demokracji ludowej”, ale nijak się nie udawało odtworzyć parametrów amerykańskiego oryginału), sprawiają, iż ciało ich nieszczęsnego posiadacza nabiera świńskiego odoru.

Zarazem znaczna część przekazywanej wiedzy, choć podawana w sosie propagandy, miała charakter naukowy (z zastrzeżeniem, że „naukowy” niekoniecznie znaczy „prawdziwy”, by przywołać choćby „łysenkizm”, naukę rzekomo konkurencyjną wobec genetyki, pozostającą w niezgodzie ze zdrowym rozsądkiem i z praktyką, a na koniec współwinną zniszczeniu rolnictwa na terenach wchodzących w skład ZSRR).

Kampanie Towarzystwa pobudziły głód wiedzy; sprawiły, że miliony mieszkańców ZSRR zdecydowały się na studia politechniczne lub z zakresu nauk ścisłych, mimo że byt materialny inteligenta miał pozostać aż do kresu Kraju Rad znacznie skromniejszy niż poziom życia robotnika. Wykłady astrofizyków rozpropagowały sowieckie programy kosmiczne, spowodowały lawinowy wzrost liczby kandydatów na kosmonautów i uczyniły z podboju Kosmosu oś mentalną człowieka radzieckiego. Dalekim echem dumy z potęgi sowieckiej nauki, dumy wpajanej słuchaczom przy okazji każdego wykładu, obfitującego w szyderstwa z „wątpliwych osiągnięć zgniłego kapitalistycznego Zachodu”, stały się popularne w Polsce kawały na temat zdobyczy naukowych Kraju Rad z nieodłącznym, tak w kawałach, jak i – pierwotnie – w języku komunistycznej propagandy określeniem „wielki uczony radziecki”.

– Kto wynalazł okulary?

– Wielki uczony radziecki Ślepakow na śmietniku ambasady amerykańskiej.

Innym echem, geograficznie bliższym, pozostaje westchnienie, aktualne wówczas, gdy Rosjanin z żalem czy zawstydzeniem komentuje zjawiska świadczące o zacofaniu jego kraju: – I ten naród w Kosmos poleciał...?!

* * *

Rozmowa, która odbyła się w roku 1964 pomiędzy przewodniczącym winnickiego oddziału Towarzystwa Wiedza w Ukraińskiej Socjalistycznej Republice Radzieckiej a niewysokim, barczystym dwudziestokilkulatkiem, wyglądała zapewne tak:

– Co umiecie?

– Jestem lekarzem na oddziale leczenia nerwic w Szpitalu Psychiatrycznym imienia akademika Juszczenki.

– Z hipnozą estradową sobie poradzicie?

– Było na studiach.

– Nie pytam, czy było, tylko czy sobie poradzicie.

– Mam tytuł mistrza sportu w boksie i w ciężkiej atletyce; po dyżurach dorabiam jako tragarz na dworcu. Ze wszystkim sobie poradzę.

* * *

Prelekcja nosi tytuł Tajemnica psychiki. Nauka i człowiek.

Kołchoz, niech będzie w okolicach Koziatyna, choć był też kołchoz koło Berdyczowa, koło Szepietówki, a potem, przez ćwierć wieku kołchozy, domy kultury, stołówki statków wycieczkowych, sale konferencyjne ministerstw, świetlice więzień, sale teatralne, szkoły i zakłady poprawcze od Lwowa po Władywostok. Sala brudna, zimna, duszna, pełna, gwarna. Na ścianie ikony Lenina i Breżniewa przedzielone wymalowaną na papierze pakowym obietnicą wykonania planu pięcioletniego w trzy lata; wyżej – znane nam już hasło „Nauka masom!”. Dalej – wielka fotografia Jurija Gagarina w skafandrze kosmonauty i napis: „W Kosmos latał, Boga nie spotkał”^().

Wchodzi on. Nikt go nie zauważa. Tak chciał. Staje na środku niewielkiej sceny, wspiera dłonie na oparciu krzesła. Cicho przygląda się widowni, cicho odsuwa krzesło od stolika i siada. A potem – jak walnie pięścią w stół! Zaraz nad dwiema setkami kołchoźników wznosi się już nie tylko obłok oparów przetrawionej cebuli i samogonu, ale równie niewidzialna chmura ciszy, ni to przelękłej, ni to zaciekawionej.

– Towarzyszu psychoterapeuto... – z pierwszej ławki podnosi się prowokacyjnie piegowata osoba w gumiakach. – Towarzyszu psychoterapeuto – uśmiechają się usta. – Towarzyszu, czy umiecie odczyniać uroki?

Zalotnie się te usta uśmiechają. A on wbija wzrok swój stalowy w dwa chabry jej oczu tak, że dziewczyna przymyka w zawstydzeniu powieki (wprawienie kołchoźnicy w zakłopotanie to pierwszy cud tego wieczoru), i rzuca komendę:

– Siadajcie. Pytania z sali będą po wykładzie.

Poprawia marynarkę. Milczy dokładnie tak długo, aby w sali nie zdążył się odrodzić gwar. Przymyka na chwilę oczy. Jeszcze raz poprawia marynarkę.

– To, co dzisiaj odbędzie się na tej scenie, to po prostu lekcja. Jak dobrze wiecie, zawsze staramy się potwierdzić teorię praktyką. Eksperymenty psychologiczne, które tu przeprowadzimy, to żadne cuda ani czary. To fakty dawno już opisane przez naukę. Ponieważ w trakcie eksperymentów wyniknie u was mnóstwo pytań i wątpliwości związanych z tym, czego świadkami i uczestnikami będziecie, chciałbym już na początku, z góry, odpowiedzieć na te pytania, na które zazwyczaj trudno jest widzom znaleźć odpowiedź. Każda nauka, jak wiecie, ma swoją historię. Nauka o hipnozie, czyli nauka o zjawiskach zachodzących w ludzkiej psychice, którą ja reprezentuję, formowała się w ciągu długich tysiącleci. Początki jej systematyzacji miały miejsce dwa i pół wieku temu w Paryżu, gdzie wielką popularnością cieszył się Austriak Franz Anton Mesmer. W czym niezwykłość tego człowieka? Dlaczego po tylu latach z wdzięcznością wspominamy imię tego dziwnego, jak go w jego czasach nazywano, obdarzonego nadprzyrodzonymi mocami cudotwórcy? Otóż to on wypowiedział słowa, które niczym statki kosmiczne z ludźmi radzieckimi, z pilotami-kosmonautami Jurijem Aleksiejewiczem Gagarinem, Aleksiejem Leonowem i pierwszą kobietą w Kosmosie Walentiną Tierieszkową okrążyły całą kulę ziemską. Mesmer powiedział: „z każdej istoty żywej wydobywa się fluid podobny do cieczy, którego ani zobaczyć nie można, ani zmierzyć, a który nazywam magnetyzmem zwierzęcym. Za sprawą magnetyzmu można wprowadzać ludzi i zwierzęta w stan podwyższonej wrażliwości na sugestię”. Termin „hipnoza”, drodzy towarzysze, w czasach Mesmera jeszcze nie istniał. Ów stan magnetyczny, jak nazywał hipnozę Mesmer, służyć będzie jego odkrywcy do leczenia pacjentów z przeróżnych schorzeń. Nietrudno się domyślić, że wtedy, w drugiej połowie XVIII wieku, chorzy, cierpiący, a także zwykli ciekawscy walili do Mesmera drzwiami i oknami. Pacjenci Mesmera w transie magnetycznym stawali się senni, a z czasem wchodzili w stan głębokiego snu, po którym z trudem tylko mogli sobie przypomnieć, co się z nimi działo. Zdumiewająca technika Mesmera stała się przedmiotem badań specjalnie powołanej komisji naukowej, w skład której weszli najwybitniejsi uczeni tamtych czasów, między innymi Antoine Lavoisier i Benjamin Franklin. Oczywiście żadnego fluidu ani magnetyzmu zwierzęcego nie stwierdzono, ponieważ, jak dzisiaj już każdy z nas wie, nigdy one nie istniały i istnieć nie mogły. W tej sytuacji opublikowana przez Mesmera dysertacja poświęcona magnetyzmowi zwierzęcemu przyniosła mu zamiast spodziewanych laurów i uznania drwiny środowiska naukowego i wrogość. Zrezygnowany opuścił Paryż. Jednak badania nad zjawiskiem, mimo oporu wielu uczonych, trwały. W 1841 roku zafascynowany teorią Mesmera szkocki chirurg James Braid stworzył termin „hipnoza”, który przetrwał do naszych dni. Samo słowo zaczerpnięte jest z greki i znaczy tyle co sen. Jednak definicję hipnozy podał wielki uczony radziecki Iwan Pietrowicz Pawłow. W oparciu o metodologię tego najwybitniejszego w dziejach fizjologa rozwija się nie tylko nasza rodzima psychoterapia, ale także cała światowa psychoterapia i psychiatria. Pawłow zdefiniował hipnozę jako sztucznie wywołany sen i ta definicja uznawana jest obecnie przez wszystkich psychoterapeutów świata.

Przedstawiłem wam, towarzysze, tylko krótki zarys dziejów hipnozy, pomijając większość dat, zdarzeń i nazwisk badaczy. Mimo to, jeżeli słuchaliście uważnie, nie mogło w waszej świadomości lub w podświadomości nie pojawić się przynajmniej kilka pytań. Pierwsze z nich: czy hipnoza jest snem, czy nie jest. Spróbujcie w nocy podejść do któregoś z waszych domowników i zacząć z nim rozmowę. Nie odpowie wam, ale jeśli tylko otworzy oczy, momentalnie znajdzie się w stanie pełnej świadomości. Na jakiej więc zasadzie hipnozę nazywa się snem? Akademik Pawłow na podstawie mnóstwa psychologicznych eksperymentów przeprowadzonych w Pierwszym Naukowo-Badawczym Uniwersytecie miasta-bohatera Leningradu doszedł do jedynie słusznego wniosku, że hipnoza i nasz nocny sen, choć w wielu aspektach są podobne, różnią się w jednej zasadniczej kwestii: hipnozę odróżnia od snu znacznie wyższy stopień koncentracji ludzkiego mózgu.

Pytanie drugie: jakimi właściwościami muszą się odznaczać ludzie, aby móc wprowadzać innych w stan hipnozy? Dawniej takich ludzi nazywano magnetyzerami, później, w latach trzydziestych, nazwano ich u nas hipnotyzerami. Dzisiaj mówi się o hipnologach, a odkąd dowiedziono ogromnego leczniczego znaczenia hipnozy, specjalistę takiego nazywamy psychoterapeutą. Hipnoza bowiem jest podstawowym narzędziem pracy sowieckiego psychoterapeuty, który – w odróżnieniu od owładniętych panseksualną pseudonauką Freuda kapitalistycznych tak zwanych psychoanalityków – troszczy się o zdrowie i etykę człowieka.

Ale co się tu dzisiaj wydarzy...? Nie będzie żadnych czarów. Ławki, na których siedzicie, nie są w żaden sposób „namagnetyzowane”. Znajdziecie się w stanie relaksu. Odczujecie nie tylko przyjemność, ale także poprawę stanu zdrowia^()...

* * *

I tak dalej, i tak dalej... Wyliczył to co do minuty. Wstęp teoretyczny powinien trwać co najmniej pół godziny. W tym czasie jest w stanie zbudować sobie u słuchaczy na tyle silny autorytet, na tyle skupić ich na swoich ustach, na oczach, na głosie i na toku myśli, aby kulminacyjna część pokazu nie przysparzała trudności. Z upływem lat w ten wstęp będzie wplatał opowieści z własnego życia, będzie dzielił się przemyśleniami, wygłaszał aforyzmy, cytował fragmenty wierszy Puszkina, Lermontowa, Goethego, Tiutczewa, a po latach, gdy zaprzyjaźni się z Jewgienijem Jewtuszenką, także i jego twórczość włączy do repertuaru; opowie o odkryciach naukowych z różnych dziedzin. Wstęp do pokazu hipnozy przekształci się z czasem w rodzaj rozważań filozoficznych. Za każdym razem po jego zakończeniu obniży tembr głosu, twarz jego stanie się niemal nieruchoma, wygładzi dłońmi klapy marynarki, spuści głowę tak, że spozierające spod czarnych brwi oczy staną się skierowanymi wprost w publiczność ślepiami dzikiego kota.

– Splećcie ręce. O tak – pokazuje koszyczek ze splecionych dłoni. – Będę liczył do trzydziestu. W tym czasie nie zastanawiajcie się nad tym, co się dzieje z waszymi palcami, to może was tylko rozproszyć. Gdy doliczę do trzydziestu, wasze dłonie będą sklejone. Raz, dwa, trzy, cztery, pięć... . W czasie gdy będę liczył, palce waszych rąk z każdą sekundą ściskają się coraz silniej, silniej i silniej. Spina je psychologiczna kłódka... Sześć, siedem, osiem, dziewięć, dziesięć. Jeszcze mocniej! Uwaga skupiona jest na mięśniach dłoni . Palce sklejają się jeszcze mocniej! Jedenaście, dwanaście. Jeszcze mocniej! Trzynaście, czternaście... Palce są związane, z każdą liczbą będą związane mocniej i mocniej... Piętnaście, szesnaście, siedemnaście... To, gdzie jesteście, nie ma żadnego znaczenia, czy znajdujecie się blisko sceny, czy daleko... Osiemnaście, dziewiętnaście... Postarajcie się być bardziej skupieni . Dwadzieścia, dwadzieścia jeden, dwadzieścia dwa, dwadzieścia trzy, dwadzieścia cztery, dwadzieścia pięć, dwadzieścia sześć... Tak! Ręce zastygły w uścisku! Tak! Nie możecie rozdzielić palców... I nie będziecie mogli zrobić tego bez mojej pomocy! Dwadzieścia siedem... Jeszcze silniej! Dwadzieścia osiem, dwadzieścia dziewięć... Palce waszych rąk są złączone! Trzydzieści...!

W sali poruszenie. Wiele osób bez problemu rozplata dłonie, ale trzy tuziny spośród dwóch setek kołchoźnic i kołchoźników mocują się ze swoimi rękami, wzbudzając sensację wśród pozostałych. Wyselekcjonował w ten sposób grupę widzów najbardziej podatnych na hipnozę. Ich zaprasza na scenę.

– Proszę, towarzysze, nie spotka tu nikogo nic złego...

Kołchoźnicy w okowach sklejonych dziwnym czarem dłoni przepychają się, ktoś upada.

– Powoli, towarzysze, nie śpieszcie się! Spokojnie...

Gdy wreszcie gromada proletariuszy stoi wzdłuż ściany z ikonami Lenina, Breżniewa i Gagarina, on skinieniem zaprasza ku sobie pierwszego z nich.

– Czy zdarzyło wam się kiedyś coś podobnego?

– Nie – odpowiada zakłopotany kołchoźnik.

– Macie rację – uśmiecha się władczo. – Nie ma w tym nic nadzwyczajnego. Ale nie starajcie się na siłę rozerwać uścisku dłoni. Za chwilę wszystkim rozdzielę ręce, a wam, o, popatrzcie... Popatrzcie... Wystarczy, że dmuchnę, wystarczy najmniejszy sygnał. Patrzcie na mnie uważnie, towarzyszu...

Kołchoźnik wpatruje się w jego oczy. I rzeczywiście po chwili od lekkiego dmuchnięcia hipnotyzera dłonie mężczyzny stają się swobodne.

Podchodzi do jednej z kobiet. – A wam wystarczy, że dotknę waszego ucha...

Dotyka delikatnie palcem płatka ucha kołchoźnicy, a kobieta zaraz rozprostowuje dłonie.

– No dobrze... A teraz wszyscy na scenie patrzą na mnie uważnie! Uwaga! Raz, dwa, trzy! Każdy może swobodnie pomachać rękami!

* * *

A potem są już prawdziwe czary. Spośród zgromadzonych na scenie widzów wybierze chłopca i starszą kobietę. Chłopca pozbawi na kilka minut zdolności mowy, kobietę zaprowadzi do kwiecistego ogrodu i każe jej wprost z brudnej podłogi sceny zrywać żonkile i bławatki, uwić z nich wianek i ofiarować chłopcu. Wybierze sobie kolejne cztery osoby i stworzy z nich kwartet smyczkowy grający na niewidzialnych instrumentach. Na ławce ustawionej naprędce pod hasłem informującym, kogo Gagarin nie spotkał w Kosmosie, posadzi ośmiu mężczyzn i każe im na przemian to trząść się z zimna, to pocić od letniego skwaru. Traktorzystkę zaczaruje w światowej sławy śpiewaczkę i przeprowadzi z nią wywiad na temat planowanej trasy koncertowej. Innym będzie przypiekał dłonie ogniem benzynowej zapalniczki, nie poczują bólu...

Sala oszaleje. Nieraz będzie uciszał publiczność, nieraz kołchoźnicy, patrząc na zdumiewające zachowanie ludzi, z którymi spędzili całe życie, spadać będą w śmiechu i zdumieniu z ławek.

Występ zakończy burza braw.

* * *

Nie pamięta, czy po seansie w kołchozie (powiedzmy, w okolicach Koziatyna, choć, jak wiemy, mógł to być Berdyczów albo Szepietówka), udzielił piegowatej dziewczynie o chabrowych oczach praktycznej lekcji odczyniania uroków.

To, że podoba się kobietom, szybko mu powszednieje.

Rozdział II

BOŻY CZŁOWIEK

A pewna kobieta od dwunastu lat cierpiała na upływ krwi. (...) „Żebym się choć Jego płaszcza dotknęła, a będę zdrowa”. Zaraz też ustał jej krwotok i poczuła w ciele, że jest uzdrowiona z dolegliwości. A Jezus natychmiast uświadomił sobie, że moc wyszła od Niego^().

Błysk, grzmot, trzęsienie ziemi!

Polska, jesień 1990.

Kaszpirowski w telewizji; Kaszpirowski w Sali Kongresowej; Kaszpirowski w katowickim Spodku...

Liczy z telewizora: adin, dwa, tri... Co liczy, po co liczy, do ilu doliczy?

Kto wie? Dwie trzecie Polski siedzi przed odbiornikami.

W siedzibie „Solidarności” z Lechem Wałęsą Kaszpirowski radzi o naprawie Rzeczypospolitej, w Hali Olivia uzdrawia tłumy. 19 października zjeżdża na Jasną Górę. Ojcowie paulini oddają do jego dyspozycji celę, w której dotąd zatrzymywał się Jan Paweł II. Kameralny, by nie powiedzieć ekskluzywny seans dla zakonników i ich gości – sióstr zakonnych, księży diecezjalnych i świeckich – odbywa się w podziemiach klasztoru.

Rok wcześniej Cerkiew Prawosławna Patriarchatu Moskiewskiego przestrzegła wiernych przed Kaszpirowskim, dopatrując się w jego działalności okultyzmu, a u osób uczestniczących w seansach – znamion opętania przez demony. Kościół w Polsce nie podziela opinii rosyjskiej Cerkwi, może dlatego, że jej nie zna.

Z „Kroniki Jasnogórskiej”:

W godzinach wieczornych przyjechał radziecki psychoterapeuta doktor Anatolij Kaszpirowski. Przez dwa dni zatrzyma się na Jasnej Górze. Pierwsze kroki po przybyciu do Sanktuarium skierował do Kaplicy Matki Bożej, gdzie modlił się razem z młodzieżą maturalną. W czasie pobytu w Klasztorze dr Kaszpirowski w towarzystwie o. Jacka Toborowicza i o. Włodzimierza Robaka zwiedził zabytki Jasnej Góry. W Kaplicy Różańcowej spotkał się ze wspólnotą paulińską, siostrami zakonnymi i pracownikami Jasnej Góry. W czasie spotkania wyjaśniał specyfikę otrzymanego od Boga daru leczenia ludzi oraz przeprowadził dla zgromadzonych mały seans psychoterapeutyczny. Przekazał także dar pieniężny – 4.000 dolarów na odbudowę spalonej części klasztoru. Chciał w ten sposób wyrazić wdzięczność za gest serca Polaków, którzy otoczyli opieką dzieci ze Związku Radzieckiego po wybuchu reaktora w Czarnobylu.

Na krótkim nagraniu wideo Anatolij, który i wcześniej, i później mieszał będzie chrześcijaństwo z najgęstszym błotem, mówi, co następuje:

– Czcigodni Święci Ojcowie! Wielka to cześć dla mnie być tu dzisiaj z wami. Zapewne jestem pierwszym człowiekiem radzieckim, który miał szansę przebywać w tych murach. Ale nie o tym... Chcę mówić o tym, co łączy pracę lekarza i waszą sprawę. Szczytowe osiągnięcia psychoterapii to etap, który religia już zdążyła przejść. W Biblii spotykałem często te subtelne myśli, które mają kluczowy charakter dla mojej dyscypliny wiedzy. Mówiliście mi, że leczycie tylko przypadłości duszy. Uczyniłem dla siebie wielkie odkrycie: przychodzi do was mnóstwo ludzi; wierzą, modlą się. Chciałbym, byście wykorzystali ich wiarę. Jeśli uzdrawiacie ich duszę, to uzdrawiajcie także i ciało! Wówczas, pewien jestem, liczba cudów na Jasnej Górze wzrośnie wielokrotnie!

Sam seans nie zachował się na nagraniu. Prócz wstępu przetrwał jeszcze do naszych czasów zapis tylko kilku ostatnich minut spotkania. Ówczesny przeor Jasnej Góry ojciec Jerzy Tomziński zapewnia Kaszpirowskiego, że gość spotka zawsze w Częstochowie otwarte serca i otwarte drzwi. Modlić się tu będą ojcowie, by dobry Bóg opiekował się zawsze Szanownym Gościem i przez ręce jego czynił wiele cudów dla dobra człowieka i braterstwa naszych narodów.

Z ostatnią frazą tłumacz ma kłopot. Cóż się dziwić, przez cztery dekady PRL sączono ze wszystkich publikatorów przymusowe braterstwo polsko-radzieckie, termin jest zużyty i przenicowany, nijak w świętym miejscu przez usta przejść nie chce. Tak więc, gdy przeor mówi o braterstwie, Kaszpirowskiemu szepcze się do ucha o pobratymstwie.

Solenne życzenia osobistego szczęścia nie nastręczają już trudności translatorskich, a błogosławieństw, objęć i serdecznych pocałunków tłumaczyć nie trzeba.

Jest jeszcze scena odjazdu Kaszpirowskiego z Jasnej Góry. Gość ma już wsiadać do limuzyny, gdy otaczają go roześmiane siostry zakonne z naręczem kwiatów. – Modlimy się za pana. Modlimy się za was wszystkich!

* * *

Ojciec Tomziński skończył niedawno sto lat i wywiadów już nie udziela. Ojciec Włodzimierz Robak posługuje we Włoszech. Z pomocą biura prasowego Jasnej Góry odnajduję za to ojca Jacka Toborowicza, dzisiaj przeora klasztoru paulińskiego w Leśniowie-Żarkach.

Duchowny dystansuje się od uwiecznionego na nagraniu entuzjazmu współbraci. Oprowadzał Kaszpirowskiego, ale był tylko jednym z gospodarzy, jednym z mieszkańców tego miejsca, do którego przybywało wielu znanych ludzi. Najważniejszą postacią takich spotkań pozostawał zawsze sam przeor, ojciec Tomziński, erudyta, człowiek niesłychanie obyty, niezastąpiony w kontaktach z tak zwanymi wielkimi tego świata.

– Nic w tym dziwnego, że ktoś medialnie znany chce przyjechać na Jasną Górę. W tym samym czasie pielgrzymował do nas premier Mazowiecki. Też go oprowadzałem. Wielu przyjeżdżało.

I ojciec Toborowicz opowiada mi , jak jeszcze w głębokim PRL-u klasztor odwiedziła Helena Vondráčková. W Czechosłowacji państwowy ateizm był bardziej represyjny niż w Polsce, ale piosenkarka usłyszała gdzieś o Jasnej Górze i postanowiła odwiedzić Matkę Bożą. Przyjechała akurat w Wielki Czwartek. Specjalnie dla niej odsłonięto Cudowny Obraz.

– To było dla mnie wydarzenie. A Kaszpirowski? Przeor wydał polecenie, więc oprowadziłem gościa po klasztorze. No cóż, przyjechał pielgrzym, owszem – dość znany, ale nie mnie, bo telewizji nie oglądałem. Tyle o nim wiedziałem, co mi ktoś powiedział. Uzdrowieniami się nie urzekałem. Zawsze są tacy, którzy cudów szukają nie u Pana Boga, ale u ludzi.

Tamten czas był trudny dla paulinów. Klasztor przygotowywał się do wizyty tłumów wiernych. Niedługo wcześniej Jan Paweł II ogłosił, że Światowe Dni Młodzieży w 1991 roku odbędą się właśnie w Częstochowie, a tu w sierpniu 1990 roku pożar strawił część zabudowań klasztornych. Spłonęło między innymi miejsce nazywane Starym Światem. Podpalacza, udającego kandydata do klasztoru, nasłała, jak twierdzi ojciec Toborowicz, Służba Bezpieczeństwa.

Kaszpirowski dołożył się do odbudowy wspomnianą w kronice kwotą czterech tysięcy dolarów. Przy ówczesnym kursie dolara to nie były małe pieniądze, a gest radzieckiego gościa ożywił ofiarność innych osób.

– Przyjechał nawet prezydent Wojciech Jaruzelski i też złożył jakiś datek. Ach, szczególny czas! Jakoś tak wierzyliśmy, że każdy się nawraca...

Pytam ojca Toborowicza, czy paulini nie mieli dylematów związanych z tym, że spotkaniem z Kaszpirowskim udzielają mu niejako rękojmi, choć przecież w gruncie rzeczy nic nie wiedzieli ani o metodach, za pomocą których leczy, ani nawet czy rzeczywiście leczy, a w końcu, czy aby komu nie szkodzi. – Dzisiaj Kościół jest ostrożniejszy, obawia się hochsztaplerów, naciągaczy. Lecz w tamtych czasach w Kościele było wszystko. Brakowało państwa suwerennego i demokratycznego, Kościół zastępował również i jego instytucje, bywało, że w braku tych instytucji brał za dobrą monetę również takie zjawiska, które z pobożnością nic nie mają wspólnego – podsumowuje przeor z Leśniowa-Żarek.

Na długo zanim Kaszpirowski rozpoczął rajd po polskich kościołach, ich stałym gościem był Clive Harris, uzdrowiciel leczący dotykiem dłoni. Zjeżdżał do Polski raz do roku, czasem częściej. Przed kościołami, w których przyjmował, ustawiały się gigantyczne kolejki. Nie brał pieniędzy od pacjentów. Przez jego ręce (pisano: „ręce, które leczą”) według różnych szacunków mogło przejść nawet dziesięć milionów Polaków. Podobno kiedyś tłumaczka zapytała go z ciekawości, z jakich mocy korzysta przy uzdrawianiu. Z rozbrajającą szczerością miał odpowiedzieć, że z mocy demonów. Stopniowo Kościół zaniechał zapraszania Harrisa. A dzisiaj od egzorcystów usłyszeć można, że wcześniej Harris inicjował w okultyzm trzy miliony osób.

Na antypodach Harrisa znajduje się postać Jana Pawła II, co do którego zwłaszcza w latach osiemdziesiątych powszechne było przekonanie, że samą obecnością, a tym bardziej dotykiem, jest w stanie uzdrawiać. W każdym razie w kościołach szukali Polacy zdrowia również fizycznego. I w tym sensie Kaszpirowski był na właściwym miejscu.

* * *

Po latach, gdy w Rosji będą go raz po raz nazywać sługą Szatana, Kaszpirowski za tarczę przyjmie słowa: „występowałem we wszystkich kościołach Polski”. Znaczy: światły polski katolicyzm go przyjął, a zacofana prawosławna Cerkiew tkwi w zabobonnej obawie przed „nową nauką”, jak Anatolij określa swoją działalność. Sformułowanie „wszystkie kościoły” to oczywiście przesada. Parafii jest w Polsce przeszło dziesięć tysięcy, wiele z nich dysponuje nie tylko jednym kościołem. Życia nie starczy, by we wszystkich dać seanse. Prawdą jest jednak, że występował w najważniejszych świątyniach Polski, a jego towarzystwem nie gardzili biskupi i kardynałowie. Ot, choćby taki ślad: Anatolij przechowuje kilka fotografii ze spotkań z arcybiskupem Bronisławem Dąbrowskim, ówczesnym sekretarzem generalnym Konferencji Episkopatu Polski, postacią numer dwa w polskim Kościele tamtego czasu.

W wydanej w 1992 roku książeczce Kim pan jest, doktorze Kaszpirowski autorstwa ukraińskiego dziennikarza Wasilija T. Kality znaleźć można informację, że arcybiskup przyjął Kaszpirowskiego w swojej warszawskiej rezydencji i wyznał, że telewizyjne seanse dobrze wpływają na jego samopoczucie. Mirosław Kuliś, polski impresario Kaszpirowskiego, zapamiętał jedno spotkanie z kościelnym dostojnikiem w Warszawie, choć nie jest pewien, czy istotnie był nim arcybiskup Dąbrowski. O ile się nie myli, do spotkania doszło z inicjatywy duchownego. – Przyjął nas sędziwy, schorowany hierarcha. Miałem wrażenie, że oczekiwał, iż spotkanie z Kaszpirowskim pomoże mu odzyskać zdrowie.

Arcybiskup Bronisław Dąbrowski zmarł w 1997 roku.

* * *

Maj 1990, bazylika Mariacka w Gdańsku.

Szczupły ksiądz w okularach intonuje pieśń. Dudnią organy. Tysiące ust wychwalają Boga.

„Pod Twą obronę, Ojcze na niebie, grono Twych dzieci swój powierza los...”.

Wiele czasu zajmą później kurii archidiecezjalnej w Gdańsku prowadzone na moją prośbę poszukiwania kapłana, który przed blisko trzydziestu laty moderował spotkanie z Kaszpirowskim w bazylice Mariackiej. Tożsamość księdza nie zostanie ustalona. A organizatorami byli: dość anonimowo – kuria i całkiem konkretnie – Lech Wałęsa.

„...Ty nam błogosław, ratuj w potrzebie – i broń od zguby, gdy zagraża cios...”.

Na prezbiterium przed stołem ołtarzowym postawiono stolik i krzesło. W nawach, w krużgankach, w kruchcie i przed kościołem tłoczą się ludzie. Jedni o własnych siłach, inni – wsparci na ramionach bliskich; o kulach, na wózkach, ktoś toruje sobie drogę laską dla niewidomych. Ścisk, igły nie ma gdzie wcisnąć. Ruchem kierują harcerze.

„...Czy toń spokojna, czy huczą fale, gdy Ty twe dzieci w Swej opiece masz...”.

Zza ołtarza sprężystym krokiem sportsmena wchodzi Anatolij. Opiera dłonie na krześle.

„...Wznosimy modły dziś ku Twej chwale – bo tyś nam tarczą, Boże Ojcze nasz”.

Pod gotyckim ołtarzem rozpoczyna się seans uzdrowień. W krótkim wstępie Anatolij podkreśla, że religia dawno odkryła wiele z tego, ku czemu nauka dopiero zmierza.

– Byliście pewnie już na moich spotkaniach w innych miejscach. Ale dostrzegacie, że tu jest...

Na chwilę zawiesza głos, szukając odpowiedniego określenia.

– ...tu jest o wiele przyjemniej. Tutaj wszystko nam pomaga – i ściany, i dźwięk, i jeszcze coś, czego słowami przekazać nie sposób. Wszystko to jest ważne, by obudzić w was siłę daną przez przyrodę, siłę, która jest prawdą, która ma boskie pochodzenie, ale dotrzeć do niej nie jest prosto... Czuję się tu nadzwyczajnie lekko. Wydaje mi się, że byłem tu zawsze...

Poruszenie w nawie głównej.

Anatolij ciągnie: – W czasie naszych seansów zdarzają się rzeczy, które nigdy wcześniej się nie zdarzały. Nie ja będę wam mówił, jakie choroby komu minęły. Chcę, żebyście wyspowiadali się przed obliczami świętych na ikonach i przed tymi, którzy tu służą... Lekko tu mojemu ciału, lekko mojej duszy i moim myślom. Niech i wam tak będzie. Opowiedzcie nam wszystko, wyspowiadajcie się z tego, co komu przeszło...

Zanim przed ołtarz przyjdą uzdrowieni, Anatolij rzuca jeszcze krótkie polecenie do asystentki: – Mikrofonu do ręki nie dawać!

Podchodzi pogodna starsza pani. – Na dłoni wyrosła mi kość. Nie zgrubienie, ale kość, rentgen wykazał. Trzech chirurgów powiedziało, że absolutnie tu nic nie pomoże, tylko operacja. Już przebijała mi się ta kość przez skórę. Po trzech seansach pana doktora w telewizji zauważyłam, że mi powoli zanika ta kość. Teraz ręka zrobiła się gładka. Sąsiadki widziały. Mam jeszcze skierowanie do chirurgów. Chcę iść i pokazać...

Anatolij: – Rzecz w tym, że chirurdzy posługują się wiedzą chirurgiczną. I nie mogą wyjaśnić pani przypadku krótkim zdaniem: „wypełniło się prawo”. Czy pani rozumie, co mówię?

– Tak.

– Dzieło moje jest takie, że wielu się wydaje, iż je rozumie, a naprawdę nie rozumieją.

– Ja rozumiem... Rozumiem. Wszystko rozumiem... Bo ja... pochodzę z Wilna – wyznaje ze wzruszeniem pani.

– Czyżby w Wilnie mieszkali ludzie, którzy wszystko rozumieją? – uśmiecha się Anatolij. Wiele już z Polski pojął, wszedł niemal w poetykę katolickiej liturgii, ale mistycyzmu Kresów nie miał mu chyba kto wyjaśnić. W końcu rozmowę weksluje się na to, że niby pani, której kość już nie rośnie na dłoni, rozumie po rosyjsku. Nie znaczy to wszak, że rozumie „dzieło Kaszpirowskiego”.

Do ołtarza podchodzi młoda kobieta, której minęły bóle nowotworowe. – Chcę oddać pokłon panu doktorowi!

Potem stara dama – po telewizyjnych seansach po raz pierwszy od lat wstała z łóżka.

Tęga kobieta w średnim wieku pragnie wyrazić wdzięczność za to, że poprzedniego dnia „pan doktor na nią spojrzał”. Przy każdym kroku czuła wcześniej wielki ból. – Dzięki panu mam nowe nogi!

Anatolij: – Wielu może pomyśleć, że mam jakąś energię w oczach. A to nie tak. Wczoraj chwilę rozmawiałem z tą kobietą. Rzecz nie w tym, że jakoś na nią spojrzałem, ale w tym, że w trakcie tej krótkiej rozmowy stan psychiczny pacjentki stał się taki, że właśnie wystarczyło na nogi spojrzeć, żeby spowodować tak silną reakcję.

Racjonalne wyjaśnienia Kaszpirowskiego ani trochę nie studzą atmosfery. W bazylice Mariackiej trwa cud. Zaświadczają o nim kolejne osoby podchodzące do mikrofonu. Kobieta, która nie mogła ruszać szyją, a już może; kobieta, której martwiały dłonie, a już nie martwieją; mężczyzna, który trzydzieści siedem lat zmagał się z łuszczycą... Obejrzał jeden seans i po łuszczycy zostało tylko przykre wspomnienie.

Wreszcie pod organowe diminuendo i crescendo („głośniej organy, proszę, głośniej” – dyryguje z ołtarza Kaszpirowski) rozpoczyna się monolog Anatolija.

Zamknijcie oczy. Jesteście w słodkiej niewoli. W niewoli prawdy. Wszystko tu, zaczynając ode mnie i mojej ogromnej chęci uzdrowienia was oraz uczucia tego, że właśnie teraz, w tym momencie udaje mi się to jak nigdy dotąd, jest słodką niewolą. I to, że znajdujemy się tutaj, gdzie wszystko jest idealne, ponieważ nikt nigdy nie wymyśli nic lepszego. Jesteśmy w idealnych warunkach. Rezultat będzie idealny, maksymalnie idealny...

* * *

Katedry, archikatedry, bazyliki, klasztory i sanktuaria. Czuje się Kaszpirowski pośród krzyży, sutann i dymów kadzideł jak pączek w maśle.

Krótkie wideo opisane jest w prywatnej wideotece Anatolija słowami: „Warszawa, spotkanie z księżmi”. W czarnym skórzanym płaszczu wygląda niemal jak gestapowiec. Fotoreporterzy kłębią się wśród wiernych wychodzących po mszy ze świątyni.

– Nasz kościół jest niezwykły. Służył tu ksiądz Jerzy Popiełuszko. Czy pan doktor wie, kim był ksiądz Jerzy? Opowiemy... Bardzo prosimy, żeby pan doktor miał u nas seans. Bardzo prosimy... – przy tych słowach ksiądz Stefan Grelak, sędziwy proboszcz parafii Świętego Stanisława Kostki w Warszawie, mnie w dłoniach biret z purpurową wstążką, znak godności prałata. – Oczywiście, oczywiście... Nie teraz, nie teraz, kiedy będzie czas...

Przejście do pustego już wnętrza kościoła. Koncert organowy ad hoc. Wpis do księgi pamiątkowej.

Przy grobie księdza Jerzego Popiełuszki Kaszpirowski klęka i bezgłośnie porusza ustami. Księża i świeccy stojący sporą grupą za jego plecami nabożnie składają dłonie.

Zza kadru ktoś na mszę dzwoni.

* * *

Gdy wreszcie spotkam się z Anatolijem twarzą w twarz i zapytam o występy w polskich kościołach, będzie z początku mówił o akustyce i gotyckiej przestrzeni. W końcu sam sobie przerwie. Nabierze w płuca powietrza i cicho oznajmi: – To były najjaśniejsze dni mojego życia.

PRZYPISY

Stopień doktor nauk odpowiada polskiemu stopniowi doktora habilitowanego.

W oryginale jest to rymowanka: в космос летал бога не видал.

Nie zachował się pełny zapis żadnego z publicznych pokazów hipnozy, jakie na zlecenie Towarzystwa Wiedza prowadził w latach sześćdziesiątych XX wieku A. Kaszpirowski. Tekst zrekonstruowałem na podstawie wspomnień Kaszpirowskiego i na podstawie zachowanych zapisów pokazów innych sowieckich hipnotyzerów, w szczególności Grigorija Gutmana.

Mk, 5, 25-30, Biblia Tysiąclecia.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: