Niepokojący, barwny portret Schulza – artysty niepowtarzalnego.
Jako dziecko: piąty. Najmłodszy syn Jakuba Schulza i Henrietty z domu Kuhmerker. Po śmierci ojca i brata: jedyny żywiciel rodziny. Jako uczeń: wybitny. Jako nauczyciel: nieznoszący swojej pracy. Za sprawą Xięgi Bałwochwalczej: nazywany przez niektórych szerzycielem pornografii. Dzięki Zofii Nałkowskiej: geniusz awangardy. W Drohobyczu: artysta wyjątkowy. W żydowskim getcie: jeden z wielu mu podobnych, którego śmierć nie znaczy nic.
Pozostały po nim niekompletne listy, legenda o niedokończonej powieści, baśniowe malowidła ścienne wykonane podczas wojny dla synka gestapowca. I miano jednego z najważniejszych prozaików 20-lecia międzywojennego, o którego Sklepach cynamonowych słyszał każdy Polak.
Anna Kaszuba-Dębska – malarka, graficzka, ilustratorka. Pisarka. Reżyserka filmów animowanych i reklam. Znana z instalacji artystycznych Projekt szpilki i Emeryty inspirowanych dziełami Brunona Schulza. Współtworzy Fundację Burza Mózgów organizującą największy w Europie Festiwal Literatury dla Dzieci. Autorka książki Kobiety i Schulz. W 2018 roku otrzymała stypendium Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego w dziedzinie literatura.
Bruno. Epoka genialna Anna Kaszuba-Dębska
Oprawa twarda |
Wydanie: Pierwsze |
ISBN: 978-83-240-5899-0 |
EAN: 9788324058990 |
Liczba stron: 600 |
Wydawnictwo: Znak |
Format: 144x205mm |
Cena detaliczna: 54,99 zł |
Rok wydania: 2020 |
24,75 zł
24,75 zł - najniższa cena z 30 dni przed obniżką
54,99 zł - cena detaliczna
Dodaj do koszyka
Do koszyka
Kup w pakiecie
Kupuj więcej i oszczędzaj
Opis
Proponowane podobne
Inni klienci sprawdzali również
Inne książki z tej kategorii
Recenzje
Zapraszamy do napisania własnej recenzji, możesz wysłać do nas tekst przez formularz.
Dorota Kotecka
Opowieść nie do zapomnienia
opinia recenzenta nie jest potwierdzona zakupem 2022-01-26
Wspaniale napisana biografia. Postać Bruno Schulza od zawsze mnie fascynowała, ale nigdy jeszcze nie miałam okazji przyjrzeć mu się z bliska, opisanego oczami wspaniałej biografistki, która pracowała nad książką aż 10 lat. Wysiłek się opłacił, bo oto mamy dzieło kompletne i niezwykłe. Polecam
Zbigniew Chlewiński
Słowo w obronie Kazimierza Truchanowskiego
opinia recenzenta nie jest potwierdzona zakupem 2020-11-23
Biografia Brunona Schulza autorstwa Anny Kaszuby-Dębskiej była zapowiadana jako odczytane „na nowo" fakty i zdarzenia z życia wielkiego pisarza. W pewnym stopniu tak jest, do lektury zachęca również ładny język książki, z którym spotykam się od początku dzieła, początkowo nawet sądząc, że to powieść (jak Tuszyńskiej o Szelińskiej), bo jest pisane na sposób „literacki". Wcześniej spotkałem kilka omówień prasowych książki i chyba w jednym wypadku wątek „zapożyczeń, karykatury" itp. z utworów Schulza przez innych autorów. Wiedziałem, że w tym wątku wystąpi pewien pisarz - „niejaki" Kazimierz Truchanowski, jak autorka nazywa autora cyklu Zatrute Studnie czy Młyny Boże i kilku jeszcze efektownych książek wydawanych aż do l. 80. dwudziestego wieku. Anna Kaszuba-Dębska nie zna twórczości Kazimierza Truchanowskiego, w przeciwnym razie wiedziałaby, że pisarz ten znacznie wykracza poza status „niejakiego". Zdaję sobie sprawę, że pisząc obszernie zamierzone monografie, nie wydobywa się wszystkich źródeł, lecz korzysta z opracowań. Pech chciał, że autorka biografii trafiła wyłącznie na opracowania w materii „niejakiego" Truchanowskiego pisane przez Ficowskiego i prawdopodobnie wystarczyły jej one, bo wątek zapożyczeń jest poboczny, a więc niewymagający rzetelnej dokumentacji. A jeśli poznała, to musiała je pominąć, bo nie pasowały do głoszonej w tym zakresie tezy.
Profesor Michał Głowiński swego czasu napisał: „Tuż po śmierci Truchanowskiego Jerzy Ficowski opublikował niezwykle ostry artykuł odsądzający jego pisarstwo od wszelkich wartości, miało ono być tylko nędznym naśladownictwem prozy Schulza. Związki czy zależności są niewątpliwe, ujęcie tak ostre i bezwzględne jest jednak z całą pewnością nieuzasadnione". A pół wieku wcześniej o pierwszych powieściach Truchanowskiego, zaliczając je do nurtu nowej fantastyki, jako młody literaturoznawca: „Styl Zatrutych studni - bardzo jednolity - jest przeciwieństwem stylu Schulza [...]" itd. Te analizy pisarstwa Truchanowskiego kontynuował prof. Janusz Sławiński, obaj kilkakrotnie wypowiadali się o ukazujących się nowych książkach, zawsze poważnie i pochlebnie, a prof. Głowiński ostatni raz w audycji radiowej w 1981 roku, gdy Kazimierz Truchanowski otrzymał głośną wówczas nagrodę ministra kultury za całokształt twórczości. Mówił nie tylko o pisarstwie, ale też o dziesięcioletnim milczeniu Truchanowskiego w czasach stalinowskich (po Październiku, w 1957, ukazały się trze nowe książki KT, a w ciągu kilku kolejnych lat następnych kilka - nie próżnował w okresie przymusowego milczenia) i jego postawie twórczej: „[...] nie szedł na żadne koncesje i kompromisy i nie napisał ani jednego zdania, którego musiałby się wstydzić". Niebawem zmienił zdanie, bo podczas stanu wojennego „niezłomny" pisarz opowiedział się po stronie generała. Po latach jednak prof. Głowiński w dalszym ciągu pytał: fenomen bez precedensu, „jak pisarz wywodzący się z kultury żydowskiej i tak silnie z nią związany jak Schulz, oddziałał na pisarza głęboko zakorzenionego w kulturze ziemiańskiej i w jakiś sposób jej wiernego?".
Dużo recenzji z kolejnych powieści Truchanowskiego opublikował Stefan Lichański, ten stary i smakujący literaturę krytyk uważał, że twórczość pisarza, szczególnie Młyny Boże, byłaby doceniona w Europie, gdyby powstała na Zachodzie (ponoć jakaś zachodnia oficyna była zainteresowana powieścią w l. 80., ale „życzliwi" odradzili potencjalnemu wydawcy edycji dzieła reżimowego pisarza). Można by podać długą listę krytyków i recenzentów, którzy mówili o pisarstwie naszego twórcy dobrze, począwszy od Bolesława Leśmiana i Józefa Czechowicza - pierwszy w 1937 zgłosił młodego Truchanowskiego do Nagrody dla Młodych PAL, drugi zaś napisał entuzjastyczne studium o pierwszej powieści KT.
Zauważmy, że w czasach Schulza, on sam, Truchanowski, Witkacy, Gombrowicz i im podobni przez większość krytyków i czytelników nie byli podziwiani, ich twórczość wrzucano do jednego worka i szyderczo nazywano „literaturą w malignie". Choćby w ten pośredni sposób Truchanowski dostąpił Parnasu. Bo od wspomnianego przez prof. Głowińskiego napastliwego artykułu Ficowskiego pogoda dla Truchanowskiego jest niemal wyłącznie zasnuta chmurami. Powstało kilka artykułów „odsądzających Truchanowskiego od czci i wiary" - plagiator, naśladowca, karykaturzysta czy cudzotwórca (termin Ficowskiego) - bo „podobny" do Schulza, co „potwierdza" się wycinkami, ale analiz tu nie ma. Doszło do takiego automatyzmu ze strony dzisiejszych krytyków autora Młynów Bożych, że już cokolwiek spod pióra tego pisarza wyszło, jest najniższych lotów. Profesor Wojciech Skalmowski (m.in. uniwersytet w Lowanium, „Kultura" paryska) sytuację Truchanowskiego tak ujął: pisarz, „który padł ofiarą niewątpliwej zmowy milczenia w polskim literaturoznawstwie, stanowi on rodzaj wyrwanej kartki w historii literatury i czas byłby najwyższy, by w powodzi studiów o Witkacym i Schulzu ktoś zajął się jego twórczością". Kilkanaście prac magisterskich i doktorskich tej pustki nie wypełniły. Kartka do kalendarza nie wróciła, a zmowa milczenia jeszcze się pogłębia, o czym świadczy użyty przez Annę Kaszubę-Dębską w jej najnowszej książce „zaimek komunikujący, że mówiący nie potrafi bliżej scharakteryzować osoby, którą wymienia z imienia lub nazwiska" - nie potrafi, bo nie zna.
A to, że Schulzowi nie spodobały się pierwsze powieści Truchanowskiego? - To naturalne, obawiał się konkurencji, może nie wśród krytyki, bo ta już rozpoznała jego wielkość, ale u czytelników. Był sztywniakiem, nie mógł sobie bowiem wyobrazić młodszego kolegi, który z rozbrajającą naiwnością składa hołd uwielbianemu mistrzowi: nie wykluczam, że młody pisarz pisał „podobnie" jak Schulz, aby swoje dzieło z dumą złożyć mu u stóp (powtarzam przypuszczenie wyrażone przez prof. Zbigniewa Taranienkę).
„Niejaki" Kazimierz Truchanowski działał jeszcze na polu translatorskim, w latach 50. utrzymywał siebie i rodzinę wykonując prace tłumaczeniowe z rosyjskiego, potem wsławił się współtłumaczeniem „Zamku" FK i „Człowieka bez właściwości" RM (w tym kontekście wspomnę o podobnej robocie Schulza, z niejako odmiennym skutkiem).
Kończąc, znów przywołam prof. Głowińskiego, który zauważył, że jeśli nawet Truchanowski był uzależniony od Schulza jako autor swoich pierwszych powieści, to w końcu wyzwolił się na samodzielność jako autor kilkutomowych Młynów Bożych, profesor w recenzjach wewnętrznych rekomendował je do wydania.
Dzisiaj Truchanowski ma niewielką publiczność czytelniczą, niewielką, ale zachwyconą jego Twórczością. Wierną, lecz rozproszoną. Przypominam swoją pierwszą, wybuchową wręcz reakcję, chłonąc początek „Zatrzaśnięcia bram", jeszcze przy ladzie księgarskiej, a było to na skrzyżowaniu Szopena i Krakowskiego Przedmieścia w Lublinie w połowie 1973 roku. Oczywiście, już tej księgarni tam nie ma.
Zbigniew Chlewiński
Anna Kaszuba-Dębska, Bruno. Epoka genialna, Kraków 2020.
Profesor Michał Głowiński swego czasu napisał: „Tuż po śmierci Truchanowskiego Jerzy Ficowski opublikował niezwykle ostry artykuł odsądzający jego pisarstwo od wszelkich wartości, miało ono być tylko nędznym naśladownictwem prozy Schulza. Związki czy zależności są niewątpliwe, ujęcie tak ostre i bezwzględne jest jednak z całą pewnością nieuzasadnione". A pół wieku wcześniej o pierwszych powieściach Truchanowskiego, zaliczając je do nurtu nowej fantastyki, jako młody literaturoznawca: „Styl Zatrutych studni - bardzo jednolity - jest przeciwieństwem stylu Schulza [...]" itd. Te analizy pisarstwa Truchanowskiego kontynuował prof. Janusz Sławiński, obaj kilkakrotnie wypowiadali się o ukazujących się nowych książkach, zawsze poważnie i pochlebnie, a prof. Głowiński ostatni raz w audycji radiowej w 1981 roku, gdy Kazimierz Truchanowski otrzymał głośną wówczas nagrodę ministra kultury za całokształt twórczości. Mówił nie tylko o pisarstwie, ale też o dziesięcioletnim milczeniu Truchanowskiego w czasach stalinowskich (po Październiku, w 1957, ukazały się trze nowe książki KT, a w ciągu kilku kolejnych lat następnych kilka - nie próżnował w okresie przymusowego milczenia) i jego postawie twórczej: „[...] nie szedł na żadne koncesje i kompromisy i nie napisał ani jednego zdania, którego musiałby się wstydzić". Niebawem zmienił zdanie, bo podczas stanu wojennego „niezłomny" pisarz opowiedział się po stronie generała. Po latach jednak prof. Głowiński w dalszym ciągu pytał: fenomen bez precedensu, „jak pisarz wywodzący się z kultury żydowskiej i tak silnie z nią związany jak Schulz, oddziałał na pisarza głęboko zakorzenionego w kulturze ziemiańskiej i w jakiś sposób jej wiernego?".
Dużo recenzji z kolejnych powieści Truchanowskiego opublikował Stefan Lichański, ten stary i smakujący literaturę krytyk uważał, że twórczość pisarza, szczególnie Młyny Boże, byłaby doceniona w Europie, gdyby powstała na Zachodzie (ponoć jakaś zachodnia oficyna była zainteresowana powieścią w l. 80., ale „życzliwi" odradzili potencjalnemu wydawcy edycji dzieła reżimowego pisarza). Można by podać długą listę krytyków i recenzentów, którzy mówili o pisarstwie naszego twórcy dobrze, począwszy od Bolesława Leśmiana i Józefa Czechowicza - pierwszy w 1937 zgłosił młodego Truchanowskiego do Nagrody dla Młodych PAL, drugi zaś napisał entuzjastyczne studium o pierwszej powieści KT.
Zauważmy, że w czasach Schulza, on sam, Truchanowski, Witkacy, Gombrowicz i im podobni przez większość krytyków i czytelników nie byli podziwiani, ich twórczość wrzucano do jednego worka i szyderczo nazywano „literaturą w malignie". Choćby w ten pośredni sposób Truchanowski dostąpił Parnasu. Bo od wspomnianego przez prof. Głowińskiego napastliwego artykułu Ficowskiego pogoda dla Truchanowskiego jest niemal wyłącznie zasnuta chmurami. Powstało kilka artykułów „odsądzających Truchanowskiego od czci i wiary" - plagiator, naśladowca, karykaturzysta czy cudzotwórca (termin Ficowskiego) - bo „podobny" do Schulza, co „potwierdza" się wycinkami, ale analiz tu nie ma. Doszło do takiego automatyzmu ze strony dzisiejszych krytyków autora Młynów Bożych, że już cokolwiek spod pióra tego pisarza wyszło, jest najniższych lotów. Profesor Wojciech Skalmowski (m.in. uniwersytet w Lowanium, „Kultura" paryska) sytuację Truchanowskiego tak ujął: pisarz, „który padł ofiarą niewątpliwej zmowy milczenia w polskim literaturoznawstwie, stanowi on rodzaj wyrwanej kartki w historii literatury i czas byłby najwyższy, by w powodzi studiów o Witkacym i Schulzu ktoś zajął się jego twórczością". Kilkanaście prac magisterskich i doktorskich tej pustki nie wypełniły. Kartka do kalendarza nie wróciła, a zmowa milczenia jeszcze się pogłębia, o czym świadczy użyty przez Annę Kaszubę-Dębską w jej najnowszej książce „zaimek komunikujący, że mówiący nie potrafi bliżej scharakteryzować osoby, którą wymienia z imienia lub nazwiska" - nie potrafi, bo nie zna.
A to, że Schulzowi nie spodobały się pierwsze powieści Truchanowskiego? - To naturalne, obawiał się konkurencji, może nie wśród krytyki, bo ta już rozpoznała jego wielkość, ale u czytelników. Był sztywniakiem, nie mógł sobie bowiem wyobrazić młodszego kolegi, który z rozbrajającą naiwnością składa hołd uwielbianemu mistrzowi: nie wykluczam, że młody pisarz pisał „podobnie" jak Schulz, aby swoje dzieło z dumą złożyć mu u stóp (powtarzam przypuszczenie wyrażone przez prof. Zbigniewa Taranienkę).
„Niejaki" Kazimierz Truchanowski działał jeszcze na polu translatorskim, w latach 50. utrzymywał siebie i rodzinę wykonując prace tłumaczeniowe z rosyjskiego, potem wsławił się współtłumaczeniem „Zamku" FK i „Człowieka bez właściwości" RM (w tym kontekście wspomnę o podobnej robocie Schulza, z niejako odmiennym skutkiem).
Kończąc, znów przywołam prof. Głowińskiego, który zauważył, że jeśli nawet Truchanowski był uzależniony od Schulza jako autor swoich pierwszych powieści, to w końcu wyzwolił się na samodzielność jako autor kilkutomowych Młynów Bożych, profesor w recenzjach wewnętrznych rekomendował je do wydania.
Dzisiaj Truchanowski ma niewielką publiczność czytelniczą, niewielką, ale zachwyconą jego Twórczością. Wierną, lecz rozproszoną. Przypominam swoją pierwszą, wybuchową wręcz reakcję, chłonąc początek „Zatrzaśnięcia bram", jeszcze przy ladzie księgarskiej, a było to na skrzyżowaniu Szopena i Krakowskiego Przedmieścia w Lublinie w połowie 1973 roku. Oczywiście, już tej księgarni tam nie ma.
Zbigniew Chlewiński
Anna Kaszuba-Dębska, Bruno. Epoka genialna, Kraków 2020.
Powiedz, co sądzisz o tej książce
Dodaj recenzję+
Komentarze
Podziel się opinią z innymi czytelnikami i fanami księgarni.
Komentarze nie są potwierdzone zakupem