Dług honorowy - Robert Karolevitz, Ross Fenn - ebook

Dług honorowy ebook

Robert Karolevitz, Ross Fenn

0,0

Opis

...historia Eskadry Kościuszkowskiej jest czymś więcej niż białą plamą, którą należy wypełnić. Jest świadectwem ludzkiej odwagi, poświęcenia i – w krzepiącym stopniu- międzynarodowej solidarności.”

Norman Davies

W roku 1919, po 123 latach zaborów, Rzeczpospolita walczy o niepodległość z nacierającymi w dużej przewadze liczebnej bolszewikami. Grupa amerykańskich ochotników, za sprawą Meriana Caldwella Coopera, tworzy lotniczą eskadrę myśliwską Wojska Polskiego imienia wspólnego bohatera, Tadeusza Kościuszki. Latając na dwupłatowcach, Amerykanie dokonują heroicznych czynów, wspierając Polaków w walce z Armią Czerwoną. Pod dowództwem doświadczonego pilota, majora Cedrica E. Faunt-le-Roya, „dosiadają” aeroplanów niczym kowboje. Ich „kulomioty” wzbudzając strach w szeregach armii Budionnego ‒ na wschodzie Europy jest niemal jak na westernowym amerykańskim pograniczu.

"Dług honorowy" to pasjonująca opowieść o zapomnianych bohaterach wojny polsko-bolszewickiej. W pierwszej części zarysowane zostaje tło historyczne, część druga to pamiętnik amerykańskiego zastępcy dowódcy eskadry, Meriana Caldwella Coopera, który w Wojsku Polskim dosłużył się stopnia pułkownika. Był jednym z wielu bohaterów ponad dwustuletniej historii polsko-amerykańskiej współpracy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Tytuł oryginału: Flight of Eagles The story of American Kościuszko Squadron in the Polish-Russian War 1919–1920

Copyright © 1974 by Robert F. Karolevitz and Ross S. Fenn All rights reserved. No parts of this book may be used or reproduced in any manner whatsoever without the written permission from the Publisher

Published by arrangement with Robert F. Karolevitz and Mary Jane Fenn, (heir of Ross S. Fenn)

Copyright © 2005 for the Polish edition by A.M.F. Plus Group Sp. z o.o.

Copyright © 2005 for the Polish translation by Barbara Gadomska

Redakcja i indeks Mirosław Grabowski

Korekty Agata Nocuń Ewa Sobkow Maciej Korbasiński (Faunt-le-Roy i jego Eskadra w Polsce)

Współpraca wydawnicza – Remi – Katarzyna PortnickaKonsultacja ds. lotniczych i historycznych – Andrzej LewandowskiProjekt okładki – Andrzej Findeisen Na okładce wykorzystano zdjęcia ze zbiorów pilotów Speaksa i Fauntleroya

ISBN 978-83-954981-3-8

Wydawca Andrzej Findeisen / A.M.F. Plus Group Sp. z o.o. Al. Solidarności 91/28, 00-144 Warszawa

Wyłączny dystrybutor Dressler Dublin sp. z o.o. ul. Poznaska 91, 05-850 Ożarów Mazowiecki tel. (22)733 50 00, faks (22) 733 50 01 www.dressler.com.pl

Skład, łamanie, okładki: Plus 2 Witold Kuśmierczyk

Skład wersji elektronicznej [email protected]

Od wydawcy

W 2004 roku miałem przyjemność zaprezentować polskim czytelnikom książkę Lynne Olson i Stanleya Clouda Sprawa honoru. W jej drugim rozdziale, zatytułowanym Naród, który nie chciał umrzeć, pojawia się taka oto informacja o wkroczeniu na polską scenę pewnego Amerykanina, niejakiego Meriana C. Coopera:

W 1919 roku Amerykański Urząd Pomocy, agencja rządowa kierowana przez Herberta Hoovera, wysłała młodego pilota, który nadal służył w armii amerykańskiej, z zadaniem dostarczenia żywności głodującym mieszkańcom Lwowa. Kiedy tam przebywał, jego dawno zrodzony podziw dla Polski i Polaków – „narodu, który nie chciał umrzeć”, jak to ujął w liście do ojca – jeszcze się pogłębił. „Nazwa żadnego innego kraju nie ma w sobie tyle romantyzmu co słowo «Polska»” – napisał później. Po wybuchu wojny z Sowietami Cooper pojechał do Warszawy i zaoferował swoje usługi rodzącemu się polskiemu lotnictwu. „Chciałbym działać w Polsce tak, jak Kościuszko i Pułaski działali w moim kraju” – powiedział Józefowi Piłsudskiemu.

Taki jest początek sprawy Meriana Coopera i jego związku ze sprawą Polski.

Po powrocie z Warszawy do Paryża Cooper przekonał siedmiu amerykańskich pilotów, w tym przyszłego dowódcę Eskadry im. Kościuszki, Cedrica Fauntleroya, do czynnego poparcia jego idei ochotniczej walki za Polskę. Do końca wojny walczyło w polskich mundurach siedemnastu amerykańskich pilotów ochotników. Trzech zginęło.

W rok później, dwudziestego czerwca 1920, gdy Cooper walczył pod biało-czerwonym sztandarem, major Cedric E. Fauntleroy w liście do jego ojca napisał: Już teraz jest [Cooper] jednym z bohaterów tego miasta [Lwowa] ze względu na swą uprzednią tu pracę [humanitarną], a jeśli będzie dalej działał w takim tempie, niewątpliwie zostanie jednym z polskich bohaterów narodowych.

Przed zakończeniem wojny, trzynastego lipca 1920 roku, Merian Cooper został zestrzelony przez Kozaków Budionnego i zniknął za linią wroga. Po wielu miesiącach, uznany już za nieżyjącego, niespodziewanie pojawił się w Warszawie, gdzie z rąk marszałka Piłsudskiego otrzymał Order Wojenny Virtuti Militari i Krzyż Walecznych. Okazało się, że Cooper nie tylko przeżył bolszewicką niewolę, ale też uciekł z niej z dwoma polskimi jeńcami i przebywszy 700 kilometrów piechotą, dotarł z Moskwy na bezpieczną Łotwę.

Po powrocie do USA spisał swoje wspomnienia w książce zatytułowanej Faunt-le-Roy i jego Eskadra w Polsce, wydanej w USA w 1922 roku. Zadedykował ją Polakom-Amerykanom z armii Hallera i Polakom tymi słowami: Więc przed Wami, Polacy-Amerykanie, którzyście nigdy nie zapomnieli kraju swoich przodków, gdy przechodzili ciężkie chwile, i przed Wami, Polacy z Polski, którzyście walczyli nieugięcie za wolność tak dzielnie i tak długo, staję, salutuję i do Was odzywam się: „Dumny jestem, że służyłem razem z Wami!”

Wyjątkową cechą tej edycji jest zaprezentowanie czytelnikowi dwóch książek w jednej okładce. Kiedy przygotowywałem wydanie Długu honorowego, Andrzej Lewandowski był uprzejmy udostępnić mi wspomnienia Coopera, Faunt-le-Roy i jego Eskadra w Polsce. Osobista relacja uczestnika walk i książka napisana w pięćdziesiąt cztery lata później, oparta na dziennikach, listach i wspomnieniach, a także rozmowach autorów z żyjącymi jeszcze pilotami, wspaniale się wzajemnie uzupełniają i w pełni pokazują historię tego dramatycznego dla Polski okresu.

Związki amerykańskich pilotów z Polską po wojnie były niezwykłe. Oprócz Coo-pera jeszcze dwaj piloci napisali książki, które ukazały się w USA w latach trzydziestych. Kenneth Malcolm Murray opublikował dzieje eskadry, zatytułowane Wings over Poland, a kapitan Edward Corsi napisał historię Polski, Poland – Land of the White Eagle.

Pragnieniem wydawcy jest, aby Dług honorowy przywrócił Merianowi Coope-rowi, Cedricowi Fauntleroyowi i innym amerykańskim pilotom w pełni zasłużone miejsce polskich bohaterów narodowych, odebrane im w ciągu czterdziestu czterech lat panowania komunizmu, który chciał wykreślić wojnę polsko-bolszewicką z naszej historii.

Andrzej Findeisen

Przedmowa Normana Daviesa do wydania polskiego

Trzydzieści pięć lat temu, kiedy zbierałem materiały do książki Orzeł biały, czerwona gwiazda, natrafiłem w Muzeum Sikorskiego na wyblakłe fotografie grupy amerykańskich pilotów, którzy w lecie 1920 roku najwyraźniej służyli w Wojskach Lotniczych Rzeczpospolitej Polskiej. To odkrycie doprowadziło do kolejnego: w Bodleian Library w Oksfordzie znalazłem książkę Kennetha M. Murraya zatytułowaną Wings over Poland (1932), opowiadającą o niezwykłych dziejach 7 Eskadry Myśliwskiej im. Kościuszki i jej działaniach w mało znanej wojnie między Polską i Rosją Sowiecką. Z czasem, czytając barwne opowiadania Izaaka Babla o Armii Konnej, zdałem sobie sprawę, że bolszewicy bali się Eskadry Kościuszkowskiej i jednocześnie darzyli ją podziwem. W rezultacie umieściłem w swoim dziele krótkie podsumowanie jej osiągnięć bitewnych. Byłem bardzo dumny z niewielkiego fragmentu, w którym jedną z walk eskadry, w pobliżu Brodów, udało mi się przedstawić z dwóch punktów widzenia: tak jak ją relacjonowali świadkowie po polskiej i po bolszewickiej stronie.

W czasie gdy pracowałem nad Orłem białym, czerwoną gwiazdą, władze PRL robiły co w ich mocy, by maksymalnie ograniczyć wiedzę o zwycięstwie Polski nad Rosją Sowiecką. Nie wolno było głosić publicznie, że grupa dzielnych amerykańskich ochotników pomagała bronić niepodległości Polski. Dopiero teraz, ze znacznym opóźnieniem, polscy czytelnicy mogą stopniowo wypełniać luki w swej historycznej świadomości.

Tak się zdarzyło, że jestem osobiście zainteresowany wczesnymi dziejami lotnictwa wojskowego. Pierwszy amerykański pilot, który zginął w Polsce, porucznik Edmund P. Graves, uprzednio służył w brytyjskim Royal Flying Corps (prekursorze RAF). W tym samym korpusie służyli dwaj starsi bracia mego ojca. Jeden z nich, Donald Davies, „Donny”, znany sportowiec (w 1913 roku wraz z angielską drużyną piłki nożnej odwiedził Kraków), przeżył niemiecką niewolę, a później poświęcił się pisarstwu. Drugi, Norman Davies I, zginął we Francji we wrześniu 1918 roku w wypadku podobnym do tego, w którym śmierć poniósł porucznik Graves. To właśnie na pamiątkę po tym stryju lotniku otrzymałem imię.

Brytyjczycy mogli jednak bez większych trudności badać własną historię. Gdy byłem już wystarczająco dojrzały, by interesować się losami stryja, udałem się do Public Record Office w Londynie i szybko otrzymałem oficjalny raport na temat jego śmierci. (Pamiętam, jak zbulwersował mnie fakt, że dowódcę jednostki bardziej poruszyła utrata samolotu niż utrata pilota). Gdybym był młodym polskim historykiem badającym podobny epizod z tego samego okresu, niczego bym nie uzyskał.

Jednak historia Eskadry Kościuszkowskiej jest czymś więcej niż białą plamą, którą należy wypełnić. Jest świadectwem ludzkiej odwagi, poświęcenia i – w krzepiącym stopniu – międzynarodowej solidarności. Przynosi za-szczyt nie tylko dzielnym młodym Amerykanom, ożywionym pionierskim duchem, ale także ich polskim towarzyszom, biorącym udział w wojnie Dawida z bolszewickim Goliatem. W świecie, w którym sprawy międzynarodowe wydają się toczyć w kierunku wyznaczonym głównie przez obrzydliwą mieszankę pieniędzy, nienawiści i brudnej polityki, przykład Meriana Coopera, Cedrica Fauntleroya i ich kolegów z eskadry ożywia naszą wiarę w szlachetne cechy natury ludzkiej.

Norman Davies wrzesień 2005

Charlesowi R. d’Olive Markowi J. Mazynskiemu i Lou Prochutowi,

Podziękowania

Jako autorzy mamy głęboki dług wdzięczności wobec wielu osób, które na różne sposoby pomogły nam stworzyć i wydać niniejszą książkę. Przede wszystkim wobec Charlesa R. d’Olive, asa lotnictwa z czasów I wojny światowej, który pierwszy napomknął o tej sprawie, co skłoniło nas do szukania informacji. List do Lowella Thomasa, komentatora prasowego znającego cały świat, natychmiast doczekał się odpowiedzi i doprowadził Rossa Fenna do generała brygady Meriana C. Coopera. Ten z kolei udzielił nam informacji z pierwszej ręki na temat niezwykłej organizacji, która zrodziła się z jego wielkiego osobistego pragnienia, by służyć odrodzonemu Państwu Polskiemu. Marek J. Mazynski, oddany syn Polski, z entuzjazmem nas wspomagał i wspaniałomyślnie odpowiadał na nasze liczne pytania. Nie szczędził nam pomocy także J.J. Smith, zapalony miłośnik dziejów awiacji.

Mieliśmy szczególne szczęście, że oprócz generała Coopera jeszcze ośmiu innych członków Eskadry Kościuszkowskiej mogło osobiście i bezpośrednio wnieść swój wkład do tej historii. Byli to: Cedric E. Fauntleroy, Ludomił Rayski, Edward C. Corsi, George M. Crawford, Harmon C. Rorison, Kenneth O. Shrewsbury, John C. Speaks i J. Inglis Maitland. Listownie, na taśmach magnetofonowych, telefonicznie i osobiście przekazywali oni informacje i wrażenia, bez których tej kronice ich polskiej odysei brakowałoby autentyzmu.

Pomoc okazali nam także krewni i przyjaciele pilotów, dostarczając ogromną liczbę pożółkłych wycinków z gazet, oryginalnych dokumentów tego historycznego przedsięwzięcia, osobistych listów z lat 1919–1921 oraz nieoceniony wprost zbiór fotografii, które zilustrowały niniejszą opowieść. Jesteśmy wdzięczni za współpracę pani Aleksandrowej Seńkowskiej, pani Susan Philips Noble, pani Dorothy H. Cooper, pani Jacquelyn Fauntleroy Green, pani Winifredzie W. Speaks, pani George’owej M. Crawford, pani K.O. Shrewsbury, Kennethowi O. Shrewsbury’emu Juniorowi oraz pani Margaret Devereux Lippit Rorison.

Poszczególne materiały pochodziły z niejednego źródła, a użyczyli ich: John E. Taylor i Kent C. Carter, National Archives and Record Service; Ronald V. Dodds, Ministerstwo Obrony Narodowej Kanady; W.R. Wybraniec, Stowarzyszenie Lotników Polskich, Londyn; kapitan ojciec Hyacinth Dąbrowski, O.F.M.; John Dec, Stowarzyszenie Weteranów Armii Polskiej w Ameryce; Konrad L. Eckert, Tulsa County Historical Society; John W. Wike, Center of Military History, Department of the Army; Edmund Jurgowski, Warszawa, Polska; Bette J. Herrald, El Paso, Teksas; Russell Manning, Bronx, Nowy Jork; Conrey Bryson, El Paso County Historical Society; Natchez, Missisipi, Historical Society; kapitan Roy C. Smith III, U.S.N.R. (emer.), U.S. Naval Academy Alumni Association; pani R. Oppman, kustosz archiwów, Instytut Polski i Muzeum Sikorskiego, Londyn; Royal D. Frey i Charles G. Worman, Air Force Museum, Wright-Patterson Air Force Base, Ohio; Wesley H. Poling, Alumni Records Office, Uniwersytet Yale; Frederic J. Gardner, Amherst College Alumni Council; Diane Balboni, Harvard University Alumni Office; Michael M. Phillips, Saratoga National Historical Park; pułkownik Roy K. Flint, United States Military Academy; Dayton W. Canaday (dyrektor) i Bonnie Gardner, South Dakota Historical Resource Center; Robert B. Wood, National Air and Space Museum, Smith-sonian Institution; pani Penny Volin, bibliotekarka, Biblioteka Publiczna, Sioux Falls, Dakota Południowa; oraz Les Helgeland, „Daily Press and Dakotan”, Yankton, Dakota Południowa.

Dziękujemy także Jimowi Deneenowi za projekt obwoluty oraz obrazy samolotów Albatros i Balilla, przydające książce tak pożądanego koloru, Marcie Weatherford za sporządzenie map, a Jamesowi W. Phillipsowi za pomoc w zbieraniu materiałów i rady.

I na koniec jesteśmy głęboko wdzięczni za wyrozumiałość, cierpliwość i zrozumienie naszym żonom – Phyllis i Mary Jane – które siłą rzeczy zostały wciągnięte w przedsięwzięcie do takiego stopnia, że zaburzyło to ich życie. Wykazując niezwykłe opanowanie, wysłuchiwały ad infinitum wojennych opowieści i w znacznej mierze wywarły pozytywny wpływ na końcowy efekt.

Wszystkim powyższym osobom – a także tym, których niechcący mogliśmy pominąć – mówimy z serca i po polsku: DZIĘKUJEMY BARDZO!

Autorzy

Przedmowa

Jedenastego listopada 1918 roku, dokładnie o jedenastej rano czasu paryskiego, weszło w życie zawieszenie broni, kończące I wojnę światową.

Nagłówki prasowe na całym świecie zapowiadały, że właśnie skończyła się „wojna kładąca kres wszystkim wojnom”, ale, niestety, już wówczas szykował się podważający to twierdzenie epilog – krwawa kontynuacja konfliktu, który przez cztery straszne lata wyniszczał Europę. Dla większości obywateli Stanów Zjednoczonych – uradowanych perspektywą trwałego pokoju i normalności – była to wojna właściwie nieznana, tocząca się post factum, która jednak miała dodać tysiące ofiar do milionów już poległych w obronie różnego pojmowania wolności, honoru narodu i imperializmu.

Stronami w tej wojnie były „nowa” Polska, państwo oficjalnie odtworzone przez rozjemców toczących negocjacje pokojowe w Wersalu, oraz „nowa” bolszewicka Rosja, komunistyczne państwo powstałe na skutek proletariackiej rewolucji. Wydarzenia historyczne, intrygi polityczne i koncepcje ideologiczne, które doprowadziły do konfliktu między dwoma słowiańskimi narodami, miały złożony i powikłany charakter. Antagonizm polsko-rosyjski liczył sobie już wiele stuleci i od czasu do czasu wybuchał w postaci drobnych sporów granicznych, przesunięć ośrodków władzy czy nawet większych kampanii militarnych; gdy zaś Polska powróciła na mapę Europy po trwającej niemal sto dwadzieścia pięć lat nieobecności, odżyły również wzajemne lęki i nieufność.

Dla niewielkiej grupy amerykańskich oficerów lotników, którzy zaoferowali swoje usługi w obronie sprawy polskiej, te dawne animozje i historyczno-polityczne zawiłości nie miały jednak większego znaczenia. To, co się dla nich liczyło, to fakt, że właśnie powstałej Polsce (a być może także reszcie Europy) zagraża potężna, stworzona przez rewolucję Armia Czerwona – i to w chwili, gdy jeszcze nawet nie podpisano końcowych traktatów pokojowych po Wielkiej Wojnie. Młodzi lotnicy, żądni przygód i idealistycznie nastawieni – w większości weterani Amerykańskiego Korpusu Ekspedycyjnego – wspaniałomyślnie zgłosili się na ochotnika, by kontynuować europejską krucjatę w obronie wolności innego kraju. Realizacja podjętych przez nich zobowiązań stała się kanwą tej heroicznej opowieści.

Członkowie Eskadry Kościuszkowskiej walczyli pod polskim godłem Orła Białego nie jako najemnicy, lecz oddani sprawie towarzysze broni. Żaden z nich nie miał polskich przodków. Działania wojenne, w których uczestniczyli, rozgrywały się głównie w Galicji i na Ukrainie, gdzie ścierały się dawne i nowoczesne techniki wojenne, a piloci w nieustannie naprawianych samolotach atakowali kozacką konnicę, niezbyt różniącą się od tej sprzed wieków.

Ta epicka historia powstała na podstawie dzienników, listów i osobistych wspomnień śmiałych Amerykanów, którzy nosili charakterystyczne mundury formujących się dopiero polskich wojsk lotniczych. Autentyczność niniejszej opowieści zapewniają przede wszystkim: prywatne dokumenty generała brygady Meriana C. Coopera (1893–1973), inicjatora jednostki ochotników; korespondencja i osobiste papiery pułkownika Cedrica E. Fauntleroya (1891–1973), pierwszego dowódcy eskadry; szczegółowe, ręcznie pisane dzienniki kapitana Edwarda C. Corsiego (1898–1971); oraz wspomnienia majora George’a M. (Bucka) Crawforda, który należał do pierwszej grupy ochotników, a później zastąpił Coopera jako trzeci dowódca eskadry. Ross S. Fenn poświęcił ponad dziesięć lat na zbieranie tych fascynujących pamiątek z mało znanej wojny; informacje, które niestrudzenie wyszukiwał, posłużyły do rekonstrukcji niniejszej historii.

Nieocenionym źródłem informacji były same dzienniki eskadry, dostarczające danych do głównego wątku opowieści. Niestety (z punktu widzenia autorów), lotnicy mieli też co innego do roboty, nie tylko zapisywanie wydarzeń dnia, więc często – gdy działania bojowe były najbardziej intensywne – jedno czy dwa pozbawione emocji zdania podsumowywały najdzielniejsze czyny czy najbardziej dramatyczne wydarzenia. Ponadto, ponieważ żaden Amerykanin nie opanował dobrze ani polskiego, ani rosyjskiego, zapis nazw miejscowości i innych odnośników do lokalnych warunków był jedyny w swoim rodzaju i niekonsekwentny. Czasami w raporcie pojawiały się aż trzy wersje pisowni nazwy jednego i tego samego miasta.

Oczywiście takie szczegóły w najmniejszym stopniu nie wpływały na działania bohaterów niniejszej opowieści. Ważne jest to, co robili, i pod tym względem dołożono wszelkich starań, by nie przedstawiać ich dokonań jako wyodrębnionych wyczynów lotniczych, tylko umieścić całą historię we właściwej perspektywie historycznej. Bohaterskie czyny, dramatyzm, napięcie i akcje, które cechowały doświadczenia eskadry w „zapomnianej wojnie” z lat 1919–1920, czynią z tego epizodu niemal literacki samograj – ale nabierają znacznie głębszego znaczenia, jeśli militarny wkład młodych Amerykanów, latających na rzecz znękanego, odrodzonego państwa, rozpatrywać w kontekście przeszłości Polski i wydarzeń, do których miało dojść w Europie w ciągu następnych dwudziestu lat.

Prolog następujący po niniejszej przedmowie zawiera pobieżne przedstawienie dziesięciu wieków polskiego dziedzictwa. Autorzy zdają sobie sprawę, że taki skrót może prowadzić do generalizacji i nadmiernych uproszczeń. (Nie wspomniano na przykład o trwającej kilka wieków unii polsko-litewskiej, która sama w sobie zasługuje na osobny tom). Mamy jednak nadzieję, że ta z konieczności skrócona relacja w wystarczający sposób przygotowuje scenę, na której przygody jankeskich lotników zyskają znaczenie, na jakie zasługują.

Robert F. Karolevitz Ross S. Fenn

Kazimierz Węgrzecki, Kosynierzy warszawscy, dzięki uprzejmości Veritas Foundation Publication Center, Londyn  Tadeusz Kościuszko (1746–1817), polski patriota i bohater amerykańskiej wojny o niepodległość, był odpowiednim patronem eskadry lotników wojskowych ze Stanów Zjednoczonych, którzy zgłosili się na ochotnika, by po I wojnie światowej walczyć o zachowanie dopiero co odzyskanej przez Polskę wolności.

Prolog  Jeszcze Polska nie zginęła, póki my żyjemy

Tadeusz Andrzej Bonawentura Kościuszko nigdy nie widział samolotu. Ten polski patriota, który zbrojnie wspierał narodziny Stanów Zjednoczonych Ameryki, a następnie – o paradoksie – był świadkiem całkowitego wymazania swej ukochanej Polski z mapy Europy, zmarł w Szwajcarii piętnastego października 1817 roku.

Wyrazem dziejowej sprawiedliwości był więc fakt, że ponad sto lat później jego nazwisko przybrała eskadra amerykańskich pilotów wojskowych, którzy w 1919 roku zgłosili się na ochotnika, by pomóc w walce o przetrwanie narodu polskiego – tak samo jak w sierpniu 1776 roku trzydziestoletni Kościuszko zaoferował swoje usługi Kongresowi Kontynentalnemu.

By umieścić dalszą opowieść we właściwej perspektywie historycznej, musimy najpierw prześledzić w skrótowej formie polskie dzieje oraz poznać okoliczności, które – po wielu, wielu latach – ostatecznie doprowadziły do powstania Eskadry Kościuszkowskiej. Jest to skomplikowana historia triumfów i zamętu, chwil pokoju i chwil rebelii, wielkiej pompy i potęgi, a w końcu zapomnienia o całym narodzie (zachowanym jedynie w sercach tych, którzy przeżyli).

Udokumentowana historia Polski jako całości geograficznej i administracyjnej rozpoczyna się w połowie X wieku, gdy w Europie kontynentalnej rodziły się w bólach liczne państwa. Zachodniosłowiańskie plemię zwane Polanami zyskało wówczas przewagę na terenach wokół Gniezna, warownego grodu leżącego w połowie drogi między współczesnymi miastami Berlinem i Warszawą. Polanom przewodził Mieszko I, który według tradycji urodził się niewidomy i został cudownie wyleczony ze ślepoty w wieku lat siedmiu.

Mieszko, który na czele drużyny wojów podbił okoliczne plemiona, coraz częściej nawiązywał kontakty z przedstawicielami innych kultur, żyjącymi poza jego pogańskimi włościami. Czy to przypadkowo, czy w sposób zamierzony, stopniowo zbliżył się do – już chrześcijańskich – germańskich i słowiańskich sąsiadów. Kontakty te ostatecznie doprowadziły w 965 roku do małżeństwa Mieszka z księżniczką Dobrawą, córką Bolesława I czeskiego. Zgodnie z obyczajem swego ludu Mieszko miał przed ślubem z Dobrawą siedem żon, ona zaś, pobożna katoliczka i siostrzenica świętego Wacława, zapewne odmawiała księciu swej ręki, dopóki nie rozwiązał wcześniejszych poligamicznych związków.

W następnym roku (966) polski książę – pod wpływem żony – przyjął chrześcijaństwo i został ochrzczony. To epokowe wydarzenie znaczyło powstanie Polski jako kraju katolickiego. Mieszko wprowadził swój lud i ziemie pod sztandar papieski, co z kolei otworzyło ten region na kulturowe, religijne i polityczne wpływy bardziej rozwiniętych narodów. W późniejszych stuleciach katolickie dziedzictwo, zapoczątkowane chrztem Mieszka, miało stać się dominującym czynnikiem w polskiej epopei narodowej, przybierając formę misjonarskiej gorliwości w okresach potęgi i stanowiąc mocną nić wiary i nadziei, gdy Polska cierpiała pod obcymi rządami.

Od samego początku Polska była – cytując historyka H.G. Wellsa – „otoczona nie morzem, lecz wrogami”. Wojna stanowiła integralny element jej rozwoju, granice zaś rozszerzały się i kurczyły w następstwie każdego nowego konfliktu. Dla celów niniejszego prologu nie ma jednak potrzeby spisywania niezliczonych, wydawałoby się, bitew oraz politycznych komplikacji, spowodowanych przez długi ciąg władców, z których nie wszyscy kierowali się szczerą chęcią zbudowania silnego, miłościwie rządzonego, niepodległego państwa. Przez niemal dwa stulecia – od 1138 do 1314 roku – Polska dzieliła się na osobne księstwa, połączone w jeden kraj tylko luźnymi więzami. Powrót do bardziej scentralizowanej formy rządów i narodziny ducha renesansu poprzedziły nadejście reformacji, która o dziwo – mimo że kraj był w przeważającej mierze katolicki – początkowo spotkała się ze sporą akceptacją. W końcu jednak tylko niewielka część arystokratycznej elity przyjęła różne formy protestantyzmu, natomiast chłopstwo pozostało katolickie. W efekcie, jak się okazało, Polacy mogli w późniejszych latach skupić się wokół tradycyjnej religii.

Przetrwawszy kryzys teologiczny, Polska weszła w okres nowych problemów, które sama sobie stworzyła: epokę reform politycznych, teoretycznie obiecujących, ale w praktyce dalece niedoskonałych. Pierwszą z nich było przekształcenie formy rządu z monarchii o ograniczonych uprawnieniach w rzeczpospolitą z królem elekcyjnym. Król ten, niestety, nie mógł decydować o wyborze następcy, miał zachowywać neutralność w sprawach religijnych, nie wolno mu było samodzielnie wypowiadać wojen ani zawierać traktatów pokojowych, nakładać podatków ani zmieniać prawa.

Elekcjami królewskimi rządziły obce pieniądze i obce naciski. Na skutek panującej wśród polskiej szlachty zawiści praktyką stał się wybór królów pochodzących z zagranicy. Ponadto w konstytucję wpisano zasadę liberum veto, pozwalającą każdemu posłowi na sejm nie dopuścić do uchwalenia danego prawa – wystarczyło, by wstał i oświadczył „protestuję”. W późniejszym okresie zasadę liberum veto rozszerzono tak, że jeden głos przeciwny powodował rozwiązanie sesji sejmu i unieważnienie wszystkich powziętych już uchwał. Nie trzeba mówić, że zasada ta, zrodzona ze wzniosłej idei równości wszystkich posłów, utrudniła – jeśli nie uniemożliwiła – zarządzanie państwem. Jedna łapówka wystarczyła, by nie dopuścić do uchwalenia pomniejszego prawa lub zniweczyć dorobek całej sesji legislacyjnej. Nieskutecznie działający król przyczyniał się dodatkowo do bezradności rządu. Jak napisał H.G. Wells: „Polska nie była po prostu republiką arystokratyczną z królem na czele, jak u Brytyjczyków; Polska była republiką arystokratyczną z królem na czele, ale republiką sparaliżowaną”.

Kraj przetrwał jednak jakoś kolejne dwieście lat, wygrywając i przegrywając wojny, systematycznie łupiony przez Szwedów, Saksończyków i Rosjan; słabł z każdym dziesięcioleciem na skutek niszczycielskiego wpływu feudalnej anarchii. Sytuacja dojrzała albo do wewnętrznej rewolty i odnowy, albo do jeszcze większego upokorzenia narodu.

Niestety, wygrała druga z tych ewentualności. W drugiej połowie XVIII wieku najpotężniejszymi państwami w Europie rządzili: Rosją – Katarzyna Wielka, Prusami – Fryderyk Wielki, Austrią – Maria Teresa. Każde z nich pragnęło zawłaszczyć część ziem osłabionego sąsiada. W 1772 roku ten dziwny triumwirat porozumiał się potajemnie, by dokonać pierwszego rozbioru Polski. Kraj utracił wówczas 211 000 kilometrów kwadratowych terytorium i ponad 1 700 000 mieszkańców. Równocześnie wprowadzono nową konstytucję, utrzymującą destrukcyjne zasady elekcji władcy i liberum veto. W jej wyniku to, co z państwa polskiego pozostało, uzależniło się od zaborców.

W tym właśnie czasie młody student wojskowości nazwiskiem Tadeusz Kościuszko kończył nauki we Francji. Szczególnie interesowały go technika budowy fortyfikacji, inżynieria i artyleria. Po powrocie do Polski w 1774 roku dwudziestoośmioletni kapitan nie mógł przewidzieć, że za sprawą dziwnych zrządzeń losu zapisze się w dziejach dwóch państw. Kościuszko, urodzony dwunastego lutego 1746 roku we wsi Mereczowszczyzna niedaleko Brześcia Litewskiego, był najmłodszym z czworga dzieci w skromnej, ale szlacheckiej rodzinie. Odebrawszy wykształcenie typowe dla swojej klasy społecznej, w wieku lat dziewiętnastu został przyjęty do Korpusu Kadetów w królewskiej Szkole Rycerskiej w Warszawie, gdzie uczył się przez trzy lata. Jego osiągnięciami osobiście zainteresował się Stanisław August II Poniatowski, ostatni król Polski, który wysłał zdolnego młodzieńca do Francji, by tam dokończył studiów.

Pierwszy rozbiór Polski już się dokonał, gdy utalentowany kapitan wrócił do domu, ale – jak większość oficerów w tym wieku – najwyraźniej bardziej interesował się życiem towarzyskim zanikającej arystokracji niż inspirowanymi patriotyzmem planami rewolucji. Niestety, nie był w stanie utrzymać się z resztek rodzinnego majątku (ojciec umarł, gdy Tadeusz miał dwanaście lat), przyjął więc posadę nauczyciela córek hetmana [Sosnowskiego – przyp. tłum.] i zakochał się w jednej z nich. Popularna wersja tego romansu głosi, że gdy młoda para szykowała się do ucieczki, Kościuszko został raniony przez służbę ojca panny i wygnany z domu.

W 1776 roku kapitan Kościuszko wyjechał z Polski, kierowany zapewne bardziej niepowodzeniem romantycznych planów niż chęcią wsparcia dalekiej wojny o niepodległość. Za pożyczone pieniądze postanowił dotrzeć do nowo utworzonej armii Stanów Zjednoczonych i tam szukać sławy i majątku. Zatrudnionego na stanowisku pułkownika inżyniera Kościuszkę przydzielono do sztabu generała Horatio Gatesa, który docenił talenty przybysza i wykorzystał je pod Saratogą, Ticonderogą, West Point, Bemis Heights i Stillwater nad Hudsonem. Gates napisał później: „…wielkimi taktykami tej kampanii okazały się wzgórza i lasy, które młody polski inżynier umiejętnie wykorzystał…” Następnie pułkownik Kościuszko wyróżnił się także w sektorze południowym dowodzonym przez generała Nathaniela Greene’a, gdzie przeżył jedyne w swoim rodzaju doświadczenie: piętnastego listopada 1782 roku kierował atakiem na brytyjski oddział, plądrujący okolice James Island w Karolinie Południowej – w ostatniej, jak się uważa, akcji wojskowej tej wojny. W 1783 roku nagrodzono go za oddanie sprawie amerykańskiej niepodległości oficjalnym listem dziękczynnym Kongresu, niewielką sumą pieniędzy i nominalnym awansem na generała brygady. Piętnastego lipca 1784 roku Kościuszko wypłynął w podróż powrotną do Europy po niemal ośmiu latach spędzonych w Ameryce, o której mówił później „moja druga ojczyzna”.

Podczas gdy pułkownik Kościuszko walczył o wolność nowego kraju, jego ojczysta Polska borykała się z trudnymi warunkami narzuconymi przez zaborców po rozbiorze. Po pierwszym szoku Polacy podjęli nieco spóźnioną próbę naprawy okrojonego państwa. Trzeciego maja 1791 roku sejm przyjął nową konstytucję, ustanawiającą dziedziczną monarchię o ograniczonej władzy, likwidującą instytucję liberum veto, zapewniającą absolutną tolerancję religijną, ograniczającą władzę szlachty i obejmującą chłopstwo ochroną prawną. Niestety, Rosja uznała nową konstytucję za „tyrańską i rewolucyjną”, co doprowadziło do wybuchu nowej wojny.

Tadeusz Kościuszko zdążył już wówczas powrócić do kraju i został jednym z dowódców niewielkiej, liczącej zaledwie 50 000 żołnierzy armii polskiej. Przez ponad trzy miesiące te niewielkie siły powstrzymywały najeźdźców, wygrywając trzy ważne bitwy, a następnie dokonując strategicznego odwrotu w celu obrony stolicy. W tym momencie król Stanisław August – były kochanek Katarzyny Wielkiej – najwyraźniej załamał się i naciskany przez spiskowców w kraju nakazał zaprzestać oporu. Kościuszko i podobni mu patrioci opuścili Polskę, bardziej oburzeni niż pokonani. Unieważniono Konstytucję Trzeciego Maja, a efektem krótkiego konfliktu zbrojnego stał się drugi rozbiór Polski w 1793 roku. Tym razem Polsce pozostawiono niecałą jedną trzecią jej dawnego terytorium i zaledwie trzy i pół miliona obywateli.

Tymczasem generał Kościuszko i inni polscy działacze narodowi zebrali się w Lipsku, gdzie zaczęli przygotowywać plany ruchu wyzwoleńczego. Dysponowali ograniczonymi środkami, nie mieli właściwie żadnego poparcia, a co gorsza, entuzjastyczne zaangażowanie w sprawę utrudniało im obiektywny osąd rzeczywistości. Mimo niesprzyjających warunków, w marcu 1793 roku Kościuszko udał się do Krakowa, gdzie objął stanowisko naczelnika i ogłosił wybuch powstania narodowego. Przywrócono Konstytucję Trzeciego Maja, z dodatkowym zapisem, że znosi się pańszczyznę, a wszyscy chłopi od tej pory są wolni.

Na wezwanie Kościuszki za broń chwyciła przede wszystkim biedota wiejska. Jego łachmaniarskie wojsko (przypominające siły rewolucyjne, które znał w Ameryce) przypuściło nowy atak na Rosjan. Znów początkowo odnoszono sukcesy, odzyskano Warszawę i niemal trzy czwarte dawnego terytorium. Kościuszko jednak z rozgoryczeniem patrzył, jak zaangażowanie całego narodu polskiego gaśnie na skutek bezprawia w miastach i rządów motłochu, akceptowanych przez jego własnych ludzi, oraz egoistycznej niechęci większości arystokracji do poparcia sprawy niepodległości. Równocześnie obudzono wrogość Prus i Austrii – dwóch pozostałych mocarstw zaborczych – i siły przeciwników stopniowo zyskały ogromną przewagę liczebną. Po wspaniałej obronie Warszawy dziesiątego października 1794 roku Kościuszko osobiście poprowadził liczące 7000 żołnierzy polskie wojsko do ataku na dwukrotnie większe siły rosyjskie pod Maciejowicami. Ponieważ nie przybyły posiłki, na które liczył, wojsko Kościuszki rozgromiono, a on sam, poważnie ranny, dostał się do niewoli. Warszawa ponownie upadła. Zgodnie z warunkami traktatów, podpisanych w 1795 i 1796 roku przez Rosję, Prusy i Austrię, przeprowadzono trzeci rozbiór Polski, który całkowicie wymazał jej nazwę z mapy Europy.

Generał Kościuszko z czasem wyzdrowiał i został wypuszczony z niewoli. Poczynając od 1797, spędził ponad rok w Stanach Zjednoczonych, gdzie byli towarzysze broni zgotowali mu ciepłe przyjęcie. Tymczasem wielu oficerów i żołnierzy insurekcji kościuszkowskiej wyemigrowało do Włoch, tworząc tam Legion Polski, który walczył dla Napoleona w Europie, Afryce i Indiach Zachodnich. Podobno Pierwszy Konsul proponował Kościuszce, przybyłemu do rewolucyjnej Francji, objęcie wysokiego stanowiska wojskowego, jednak polski patriota postawił warunek, że wyzwolenie jego kraju ma znaleźć się wysoko na liście priorytetów Napoleona. Wobec braku takiej obietnicy starzejący się już generał osiadł na emeryturze w posiadłości przyjaciela w Berville koło Paryża. Zmarł podczas pobytu w Szwajcarii, mając siedemdziesiąt jeden lat. Pochowano go na Wawelu w Krakowie, tam gdzie niegdyś składał przysięgę na wierność narodowi polskiemu. Thomas Jefferson napisał o nim, że był to „najprawdziwszy syn wolności, jakiego znałem”.

Przez następne sto dwadzieścia trzy lata Polska istniała jedynie w duszach ludzi, czerpiących siły z wiary katolickiej, zasadniczo odróżniającej naród polski od prawosławnych Rosjan i protestanckich Prusaków. Zrywy niepodległościowe w 1830 i 1863 roku poniosły klęskę i wydawało się, że marzenie Kościuszki o odrodzonej Polsce zostało pogrzebane razem z nim i innymi patriotami, ginącymi w nieudanych próbach powstań po jego śmierci.

Stanisław Staszic, polski reformator polityczny i społeczny, napisał wcześniej: „Paść może i naród wielki, zniszczeć – tylko nikczemny”. Po trzecim rozbiorze Polacy wydawali się trzymać tej podstawowej filozofii i – świadomie czy podświadomie – zakładali, że pewnego dnia ich uwielbiana ziemia znów będzie wolna, by podjąć mesjanistyczną misję, której obraz kreślił Zygmunt Krasiński w Psalmie wiary, napisanym w 1845 roku poemacie o narodowym wydźwięku.

Nic więc dziwnego, że wybuch I wojny światowej polscy patrioci uznali za dawno oczekiwaną, cudowną odpowiedź na miliony żarliwych modlitw i za szansę odwetu na zaborcach. Piątego listopada 1916 roku, gdy sytuacja militarna wciąż sprzyjała państwom centralnym, ogłosiły one ustanowienie ograniczonego „Królestwa Polskiego”, marionetkowego rządu z Radą Regencyjną mianowaną przez cesarzy Austrii i Niemiec. Losy wojny odmieniły się w 1918 roku, a gdy trzeciego listopada skapitulowały Austro-Węgry, rząd polski w Warszawie proklamował powstanie niezależnego państwa. Tymczasem prezydent Woodrow Wilson ogłosił sławne „czternaście punktów”, z których trzynasty stwierdzał, co następuje:

Należy powołać do życia niepodległe państwo polskie, obejmujące terytoria zamieszkane przez ludność bezspornie polską, i zapewnić mu wolny i bezpieczny dostęp do morza, zaś jego polityczną i gospodarczą niezależność i integralność terytorialną winno gwarantować międzynarodowe przymierze.

Trzy dni po podpisaniu zawieszenia broni Rada Regencyjna podała się do dymisji, przekazując wszystkie swoje uprawnienia Józefowi Piłsudskiemu, dawnemu socjaliście i rewolucjoniście, który – tak samo jak Tadeusz Kościuszko – urodził się w litewskiej części dawnej Rzeczpospolitej. Niemal osiem miesięcy później, dwudziestego ósmego czerwca 1919 roku, Roman Dmowski i Ignacy Jan Paderewski w imieniu odrodzonej Rzeczpospolitej Polskiej podpisali traktat wersalski, legitymizujący właściwie to, co już się dokonało. Marzenia Kościuszki doczekały się urzeczywistnienia ponad sto lat po jego śmierci, słowa zaś polskiego hymnu narodowego, napisanego w 1797 roku przez adiutanta Kościuszki, Józefa Wybickiego, zabrzmiały dobitniej niż kiedykolwiek: „Jeszcze Polska nie zginęła, póki my żyjemy!”

Departament Spraw Wewnętrznych Stanów Zjednoczonych, National Park Service  Służbę Tadeusza Kościuszki w koloniach amerykańskich podczas wojny o niepodległość upamiętnia ten monument w Saratoga National Historical Park w stanie Nowy Jork. Polski oficer przebywał w Stanach Zjednoczonych prawie osiem lat.

Rozdział I  Za Kościuszkę i Pułaskiego: spłata długu wdzięczności

Czternastego lutego 1919 roku o siódmej rano, w miejscowości Bereza Kartuska, mniej więcej 225 kilometrów na południe od Wilna, pięciu polskich oficerów i pięćdziesięciu siedmiu żołnierzy wdało się w potyczkę z niewielkim oddziałem bolszewików okupujących ten odległy litewski posterunek. W wyniku zajścia wzięto do niewoli osiemdziesięciu żołnierzy Armii Czerwonej. Z historycznego punktu widzenia znacznie większe konsekwencje miał jednak fakt, że tak właśnie rozpoczęła się wojna polsko-bolszewicka – bez oficjalnego wypowiedzenia, bez opracowanej strategii po którejkolwiek ze stron konfliktu.

Następne pokolenia badaczy historii Europy będą się starały rozwikłać splot różnych czynników, sposobów myślenia, tradycyjnych animozji i gwałtownie toczących się wydarzeń, który doprowadził do wybuchu kolejnego konfliktu zbrojnego w całkowicie nielogicznym momencie (jeśli w ogóle można mówić o logicznym momencie wybuchu wojny). Żaden z przeciwników nie był przygotowany na dalsze krwawe ofiary, jeszcze większe uszczuplenie zasobów czy nakładanie nowych ciężarów na fizycznie i emocjonalnie wyczerpanych obywateli. Wojna jednak wybuchła, a z jej skomplikowanych przyczyn raczej nie zdawali sobie sprawy szeregowi uczestnicy konfliktu, którzy walczyli albo dlatego, że musieli, albo dlatego, że naprawdę wierzyli w swe naczelne idee: z jednej strony – rozprzestrzenienie ideologii bolszewickiej na całą Europę, z drugiej – zachowanie i rozszerzenie granic odrodzonej Polski.

Mówiąc pokrótce, rzeczywistość polityczno-wojskowa rysowała się następująco:

Obszary graniczne między Polską a Rosją – od Łotwy i Litwy na północy przez Białoruś i Ukrainę ku południowi – miały istotne znaczenie dla obu stron. Polscy przywódcy uważali, że kresy należy tak czy inaczej zachować, by stanowiły barierę przed odwiecznym wrogiem na wschodzie – bądź jako niezależne organizmy państwowe, służące jednak interesom bezpieczeństwa narodowego Polski, bądź jako tereny znajdujące się pod bezpośrednim wpływem czy nadzorem Warszawy. Z kolei bolszewicy uważali ten obszar za prowadzący na zachód most lądowy, po którym rewolucja komunistyczna wyruszy w drogę kończącą się dopiero na Atlantyku.

Pod koniec 1918 roku północny sektor Oberkommando-Ostfront, czyli wschodnią linię obrony kapitulujących już państw centralnych, wciąż zajmowała zdyscyplinowana armia niemiecka. Alianci pozwolili jej tam pozostać, by pełniła funkcję stabilizacyjną na granicy polsko-rosyjskiej, dopóki machina pokoju nie zacznie właściwie funkcjonować. Oczywiście w grę wchodziły także inne czynniki, jednak – mówiąc w sposób uproszczony – gdy z początkiem grudnia 1918 roku armia niemiecka pod dowództwem generała Maxa Hoffmanna rozpoczęła ewakuację z Ober-Ost, powstała próżnia, w którą zostały wciągnięte siły i polskie, i sowieckie. Konflikt wojskowy był nieunikniony (niezależnie od tego, czy – jak wciąż rozważają historycy – którakolwiek ze stron życzyła go sobie akurat wtedy), a odosobniona utarczka pod Berezą Kartuską okazała się błahym początkiem niezmiernie istotnej, choć na ogół niezrozumianej wojny.

W tym samym czasie, gdy w północnym sektorze doszło do złowróżbnego bezpośredniego starcia między Polską a bolszewikami, nie mniej ważne wydarzenia rozgrywały się na południe od Bagien Prypeci. W Galicji (niegdyś zwanej Małopolską) ukraińscy nacjonaliści sięgnęli na zachodzie po Lwów, znaczący ośrodek kultury polskiej o wielowiekowej tradycji, siedzibę jednego z najstarszych uniwersytetów w Europie Wschodniej. Ukraina, tak samo jak Polska, zachłystywała się nagłą niepodległością i dosłownie stanowiła kocioł militarnego i politycznego chaosu, gotujący się wewnątrz i kipiący po brzegach. Zamęt ten doprowadził między innymi do próby włączenia Galicji Wschodniej w granice nowego państwa. W nocy trzydziestego pierwszego października 1918 roku ukraińscy spiskowcy, wspomagani przez austriackie oddziały złożone głównie z ich rodaków, zajęli wszystkie budynki rządowe i miejsca strategiczne w całym Lwowie.

O świcie następnego dnia widok niebiesko-żółtej flagi ukraińskiej powiewającej nad ratuszem z początku oszołomił złożoną głównie z Polaków ludność miasta, po czym sprowokował wybuch zaciekłego gniewu. Zwieńczeniem tej historii okazała się chwila szczególnej chwały w dziejach Polski. We Lwowie, który pod austriackim zaborem nosił nazwę Lemberg, właściwie nie było Polaków zdolnych do służby wojskowej. Zadanie odbicia miasta z rąk Ukraińców wzięli na siebie bez wahania młodzi chłopcy, starzy mężczyźni, kalecy weterani i odważne kobiety w każdym wieku, mimo że dysponowali podobno jedynie sześćdziesięcioma czterema karabinami.

Polska tradycja chlubi się bohaterstwem obywateli Lwowa – oddanych patriotów, którzy żarliwie się modlili, zaciekle walczyli i odważnie ginęli w walce toczącej się dom po domu, ulica po ulicy. Miasto ostatecznie odzyskano, ale do starć między Polakami i Ukraińcami dochodziło w różnych miejscach w Galicji Wschodniej, na Podolu i Wołyniu do końca 1918 i jeszcze w następnym roku. Był to ten rodzaj granicznych konfliktów, który Winston Churchill, zwracając się do Davida Lloyda George’a w wieczór podpisania zawieszenia broni, lekceważąco skomentował: „Skończyła się wojna olbrzymów; zaczęły się kłótnie pigmejów”.

Wraz z końcem działań zbrojnych I wojny światowej zwycięskie mocarstwa natychmiast podjęły gigantyczne zadanie usunięcia szkód powstałych na skutek nieludzkiego traktowania człowieka przez człowieka. Jedną z głównych organizacji zajmujących się niesieniem pomocy był kierowany przez Herberta Hoovera Amerykański Urząd Pomocy, który szybko rozciągnął swe działania na Polskę i inne ciężko doświadczone tereny Europy Środkowej. Z Warszawy do Galicji wysłano młodego amerykańskiego oficera Sił Powietrznych, kapitana Meriana Coldwella Coopera, by spróbował dostarczyć do walczącego Lwowa rozpaczliwie potrzebną żywność. Cooper tak później opisał okoliczności swego zadania:

Natychmiast wsiadłem do pociągu do Przemyśla. Zgromadziłem ładunek mąki i innych produktów żywnościowych […] I linia kolejowa, i droga były odcięte przez Ukraińców. Ruszyłem jednak naprzód i walczyłem wspólnie z batalionem Polaków z Poznania. Po paru dniach ciężkich walk udało nam się otworzyć połączenie kolejowe i drogowe, przewiozłem więc mąkę i żywność […] Stwierdziłem, że Lwów rzeczywiście głodował, ale nie złamało to ducha polskich mieszkańców.

Aby wszystkie te wydarzenia ujrzeć we właściwej perspektywie historycznej, musimy pamiętać, że konflikt polsko-ukraiński początkowo nie był bezpośrednio związany z walką Polski przeciw bolszewikom. Później jednak Ukraina miała stać się znaczącym uczestnikiem wojny, której pierwsze starcia rozgrywały się na północy w tym samym czasie, gdy kapitan Cooper zaopatrywał nieugiętych lwowian w żywność, ubrania i środki medyczne. Wypełniając swoją misję, widział, jak Polacy walczą z uzurpatorami każdą bronią, jaka im wpadła w ręce, wysłuchiwał także opowieści o bezprzykładnej odwadze kobiet i dziewcząt, o sławnej Legii Akademickiej, o inwalidach i starcach, którzy dzielnie przeciwstawili się Ukraińcom. Nieugięta wytrwałość tych źle wyposażonych, niedożywionych i luźno zorganizowanych patriotów wywarła ogromne wrażenie na amerykańskim kapitanie, który poczuł, że musi zrobić dla sprawy polskiej coś więcej.

W czasach kolonialnych szkocko-angielscy przodkowie Meriana Coopera osiedlili się na brzegach rzeki St. Marys, wzdłuż której poprowadzono później granicę między stanami Georgia i Floryda. Sam kapitan urodził się w Jacksonville w stanie Floryda dwudziestego czwartego października 1894 roku. W dzieciństwie często słuchał opowieści o prapradziadku, pułkowniku Johnie Cooperze, który podczas wojny o niepodległość w 1779 roku towarzyszył śmiertelnie rannemu Kazimierzowi Pułaskiemu w drodze z pola bitwy pod Savannah w Georgii na statek. Pułaski, tak samo jak Tadeusz Kościuszko, zgłosił się jako ochotnik do walki o amerykańską sprawę przeciw Brytyjczykom, a podczas służby w południowych koloniach zaprzyjaźnił się z Johnem Cooperem, komendantem kawalerii, którego szkolił w sztuce szermierki. Niewykluczone, że pułkownik Cooper znał także Kościuszkę, ponieważ i on brał udział w walkach na Południu w ostatnich miesiącach wojny.

Nic dziwnego, że inspirowanego rodzinną tradycją dwudziestopięcioletniego kapitana nie satysfakcjonowała rola dostawcy żywności i leków. Przeżycia we Lwowie przekonały go, że Polska rozpaczliwie potrzebuje również wsparcia wojskowego. Co więcej, zrodziła się w nim awersja do marksistowskiego komunizmu, która zresztą miała go cechować przez resztę życia. Gdy zaopatrzenie zaczęło docierać do Lwiego Grodu na tyle regularnie, że kryzys można było uznać za zażegnany, kapitan Cooper powrócił do Warszawy, zdecydowany szukać możliwości większego zaangażowania się w walkę. Dziewiętnastego maja 1919 roku przesłał drogą służbową list do generała dowodzącego Amerykańskim Korpusem Ekspedycyjnym (American Expeditionary Force – AEF) w Europie, rezydującego w Chaumont we Francji. Fragment listu brzmiał:

Proszę o przydzielenie mnie do służby albo w Siłach Powietrznych, albo w piechocie w Archangielsku, gdzie nasze oddziały walczą z wrogiem […] Amerykański Urząd Zaopatrzenia zgadza się zwolnić mnie ze skutkiem natychmiastowym, jeśli otrzymam przydział do takiej służby […] Jeśli [jest to] niemożliwe, bym stacjonował z naszym oddziałami, proszę o przydział do którejkolwiek jednostki sił sprzymierzonych w Archangielsku lub do wojska rosyjskiego bądź polskiego walczącego przeciwko bolszewikom.

List, zaopatrzony także w podpis Williama R. Grove’a, szefa misji Urzędu Zaopatrzenia w Polsce, przekazano do biur Herberta Hoovera w Paryżu. Coopera pochwalono za „rozwiązanie bardzo trudnej sytuacji w mieście Lem-berg podczas oblężenia” i wyrażono zgodę na przeniesienie, warunkując to zezwoleniem władz wojskowych. Tymczasem Cooper najwyraźniej chciał działać szybciej, znalazł więc inną drogę, którą opisał następująco:

Skłoniłem generała [Tadeusza] Rozwadowskiego, by zaprowadził mnie do naczelnika Piłsudskiego. Zaproponowałem mu, że natychmiast złożę dymisję z Sił Zbrojnych Stanów Zjednoczonych i wstąpię do polskich wojsk lotniczych. Naczelnik jednej rzeczy nie zrozumiał. Myślał, że chcę dla pieniędzy zostać najemnikiem. Skoczyłem na równe nogi i powiedziałem, że nie przyjmę żadnego awansu, o ile nie zapracuję na niego w bitwie, i że nigdy nie przyjmę ani centa więcej uposażenia ponad to, jakie otrzymują polscy oficerowie. Palące, przenikliwe spojrzenie Naczelnika spoczęło na mnie przez moment, po czym wstał i uścisnął mi dłoń.

Zachęcony przychylnym stosunkiem Piłsudskiego, kapitan Cooper udał się do Paryża, by załatwić demobilizację z Sił Powietrznych Stanów Zjednoczonych. W tym czasie – w początkach lata 1919 roku – nie miał jasno określonego planu działania, jednego wszak był absolutnie pewny: że z całych sił pragnie zwalczać bolszewizm na polu bitwy.

Kiedy pociąg z Warszawy jechał na zachód przez Niemcy ku francuskiej stolicy, kapitan Cooper miał dużo czasu na rozmyślania. Przeżył już jedną wojnę. Dwudziestego szóstego września 1918 roku zestrzelono go za linią wroga; na twarzy i dłoniach wciąż nosił blizny po oparzeniach, jakich doznał podczas przymusowego lądowania płonącym samolotem. Dowództwo Amerykańskiego Korpusu Ekspedycyjnego w Europie wystawiło mu już nawet akt zgonu, ale Cooper żył i pomógł swemu rannemu obserwatorowi, porucznikowi Edmundowi C. Leonardowi, wydostać się z płonącego De Havillanda 4. Obaj trafili do niewoli, a kilka ostatnich tygodni wojny Cooper spędził w niemieckim szpitalu więziennym w okolicach Wrocławia.

Za ten bohaterski, choć tak fatalnie zakończony lot kapitan Cooper został rekomendowany do odznaczenia Distinguished Service Cross, jednak po zawieszeniu broni, gdy dochodził do siebie w szpitalu Czerwonego Krzyża w Neu-illy we Francji, napisał list do szefa Wydziału Odznaczeń AEF w Europie:

Z całym szacunkiem proszę, by odrzucić rekomendację przedstawiającą mnie do odznaczenia Distinguished Service Cross […] Usłyszawszy o tej rekomendacji, początkowo bardzo się ucieszyłem, ponieważ cenię sobie taki zaszczyt, jednak po długim namyśle i rozważaniach doszedłem do wniosku, że niesprawiedliwe i nieszlachetne z mojej strony byłoby przyjęcie jakiegokolwiek wyróżnienia, jakiego nie otrzymało równocześnie sześciu innych oficerów, którzy podczas tego samego lotu spadli w płomieniach i zginęli. Nie wykazałem się bynajmniej większą odwagą niż moi zmarli i żyjący koledzy […] Pragnąłbym, by w żadnej mierze nie wpłynęło to na rekomendację dla mego obserwatora, por. Edmunda Leonarda, którego zasługi znacznie przewyższają moje.

Takie działanie było typowe dla młodego, impulsywnego oficera Sił Powietrznych, który w 1915 – ostatnim roku nauki – zrezygnował ze studiów w Akademii Marynarki Stanów Zjednoczonych. Na jego decyzję wpłynęło nie tylko głoszone wówczas uznanie dla znaczenia lotnictwa – a pogląd ten był niepopularny wśród starszych wiekiem oficerów marynarki – ale także, jak sam był gotów przyznać, marne stopnie z nawigacji i długa lista wykroczeń przeciw dyscyplinie. (W późniejszych latach całkiem prosto opisywał odejście z Annapolis: „Moja rezygnacja nie wynikała z żadnego niehonorowego czynu. Byłem niesforny, kochałem podniecenie, ryzykowałem i zbyt wiele razy zostałem przyłapany”). Jednym z przezwisk, jakie nosił w Akademii Marynarki, było „Aligator Joe”, a jego koledzy w 1915 roku tak o nim mówili:

Ma serce równie wielkie jak zdolności i […] gdziekolwiek by się znalazł, przyniesie „suwerennemu stanowi Florydy” zaszczyt i chwałę. Cooper, lubimy cię, bo masz świeże pomysły, praktyczne doświadczenia i niezwykłą osobowość.

Po zakończeniu krótkiej kariery w marynarce Cooper zaciągnął się do drugiego pułku piechoty Gwardii Narodowej Georgii i służył na granicy z Meksykiem podczas kampanii przeciw Pancho Villi. Później dwukrotnie odrzucił nominację oficerską, wolał bowiem przejść szkolenie lotnicze na starszego szeregowego. Dwudziestego szóstego września 1917 roku – dokładnie na rok przed pechowym lotem nad Niemcami – otrzymał odznakę pilota jako lotnik wojskowy rezerwy w Mineola Field na Long Island w stanie Nowy Jork.

Archiwum Corsiego  Kapitan Merian C. Coo-per – porywczy, pełen wyobraźni idealista – wystąpił z pomysłem utworzenia oddziału ochotników wspomagających Polskę w wojnie z bolszewikami. Był dość odporny, by przeżyć i niemieckie, i rosyjskie więzienie. Służył w wojsku także podczas II wojny światowej, dochodząc do stopnia generała brygady.

Nie było więc nic dziwnego w tym, że kapitan Cooper – „człowiek o zdecydowanych przekonaniach” – oddał się sprawie kolejnej wojny, którą, jak się wydawało, nie był bezpośrednio zainteresowany ani z powodów narodowych, ani osobistych. Gdy jego pociąg wjeżdżał na dworzec w Paryżu, kapitan nie mógł przewidzieć brzemiennych w skutki wydarzeń kilku następnych tygodni.

* * *

Niespodziewane, lecz bardzo pożądane spotkanie kapitana Coopera i majora Cedrica E. Fauntleroya w małej kafejce niedaleko Place d’Alma w Paryżu miało dalekosiężne skutki nie tylko dla każdego z nich, ale i dla nowej Rzeczpospolitej Polskiej, która w lipcu 1919 roku toczyła nieregularne walki z bolszewicką Rosją od granicy z Rumunią na południu aż po Białoruś na północy. Jednak po zajęciu Wilna przez Polaków, pod koniec kwietnia, nastąpiła przerwa w bezpośrednich działaniach wojennych. Jej powody były zrozumiałe. Sowieci musieli uporać się z licznymi wewnętrznymi trudnościami, nie wspominając już o zagrożeniu w postaci Białej Armii Antona Denikina, idącej na Moskwę od południa. Z kolei polscy dowódcy starali się stworzyć skuteczne siły militarne z mieszaniny oddziałów i jednostek, powracających do domu z różnych frontów I wojny światowej, we wszystkich wyobrażalnych mundurach i z najrozmaitszym ekwipunkiem.

Dwaj oficerowie amerykańskich Sił Powietrznych, którzy odnawiali znajomość w miłej scenerii paryskiej chodnikowej kawiarenki, poznali się w pierwszym lotniczym centrum szkoleniowym AEF w Issoudon we Francji, potem jednak rozkazy skierowały ich do różnych jednostek: Fauntleroya do sławnej 94 Eskadry „Hat in the Ring”, Coopera zaś do 20 Eskadry Pierwszej Grupy Bombardowania Dziennego. Major słyszał, że Cooper rozbił się w Niemczech, nie dotarła natomiast do niego informacja, że dostał się on do niewoli i że ostatecznie odzyskał wolność, toteż na moment zaskoczył go widok całego i zdrowego kolegi. Po tej dramatycznej chwili piloci opowiedzieli sobie o swoich przygodach, przy czym wypłynął temat wojny Polski z bolszewikami, który, jak się okazało, obu ich interesował.

Fauntleroy – którego wojenne doświadczenia koncentrowały się głównie wokół dostaw, montażu i oblatywania samolotów dla służb powietrznych AEF – oznajmił, że podpisał kontrakt, zgodnie z którym ma jechać do Warszawy jako doradca techniczny. Z kolei Cooper przedstawił mu wciąż jeszcze dość niesprecyzowany plan zorganizowania oddziału ochotników, który miałby walczyć po stronie polskiej. Major przyznał, że pomysł jest intrygujący, i obaj natychmiast zaczęli się zastanawiać, jak go urzeczywistnić. Im dokładniej to rozważali, tym bardziej projekt ich kusił. I tak z ożywionej rozmowy w to słoneczne, letnie popołudnie w Paryżu wyłoniły się fundamenty Eskadry Kościuszkowskiej – grupy amerykańskich pilotów, którzy spłacą Polsce dług z czasów wojny o niepodległość. Następnym krokiem miało oczywiście być znalezienie podobnie myślących ludzi.

* * *

Generał Tadeusz Rozwadowski, którego Cooper poznał we Lwowie, był wówczas szefem Polskiej Misji Wojskowej w stolicy Francji. Entuzjastycznie odniósł się on do planu utworzenia amerykańskiej ochotniczej jednostki lotniczej i udostępnił swoje biuro dla potrzeb kampanii rekrutacyjnej. Ponadto podpisał list nadający tym staraniom oficjalny status:

Major C.E. Fauntleroy i kapitan M.C. Cooper zostają niniejszym przyjęci jako piloci do polskiej służby lotniczej w stopniu odpowiednio majora i kapitana i otrzymują pełnomocnictwa do zatrudnienia, poza sobą, jeszcze siedmiu pilotów, jednego w stopniu kapitana i sześciu w randze porucznika, oraz dwóch obserwatorów, jednego w stopniu kapitana i jednego w stopniu porucznika. Oficerowie ci zgodzą się służyć w polskiej armii pod dowództwem odpowiednich polskich władz wojskowych na dokładnie takich samych warunkach jak oficerowie polscy w tym samym stopniu przez okres uzgodniony w momencie zaciągu, nie dłuższy jednak niż jeden rok. Polskie władze wojskowe zgadzają się przetransportować tych oficerów z Paryża do Warszawy. Niniejszy dokument w żaden sposób nie wpływa na kontrakt majora Fauntleroya z misją [generała] Romera.

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.

Robert F. Karolevitz

Karolevitza, Amerykanina z urodzenia i Polaka z pochodzenia, autora trzynastu książek zafascynowała historia Eskadry im. Kościuszki, gdy przed kilku laty przypadkowo spotkał Rossa Fenna.

Pięć lat wcześniej, zmęczony rozległymi przedmieściami i długimi autostradami Zachodniego Wybrzeża, wrócił do rodzinnej Dakoty Południowej na cichą stuhektarową farmę. Tu poznał przyszłego współautora Długu honorowego i zaczął pracować nad książką.

Tuż przed spotkaniem z Fennem otrzymał nagrody National Cowboy Hall of Fame i Heritage Center za biografię sławnego ilustratora życia prerii, Harveya Dunna.

Karolevitz ukończył Uniwersytet Stanowy Dakoty Południowej i uzyskał magisterium z dziennikarstwa na Uniwersytecie Oregonu. Był żołnierzem piechoty podczas II wojny światowej i wojny koreańskiej.

Ross S. Fenn

Ross S. Fenn przez całe życie zbierał książki poświęcone lotnictwu z czasów I wojny światowej, tworząc jeden z największych prywatnych księgozbiorów na ten temat w Stanach Zjednoczonych. To, co zaczęło się jako chłopięce hobby, rozrosło się do rozmiarów wielkiej biblioteki wypełniającej półki regałów.

Fenn, pilot licencjonowany, podczas II wojny światowej był układaczem spadochronów w marynarce amerykańskiej. Oprócz liczącego ponad 1000 tomów księgozbioru zgromadził również liczne pamiątki, w tym dużą kolekcję medali z I wojny światowej, samolotowych karabinów maszynowych, części samolotowych, zbiór fotografii i całe tomy korespondencji z asami lotnictwa, pilotami i osobami zainteresowanymi siłami powietrznymi z czasów Wielkiej Wojny.

Dług honorowy to jego druga książka. Do jej napisania przygotowywał się czternaście lat. W tym czasie osobiście poznał czterech członków pierwotnego składu Eskadry Kościuszki.

Gorzka chwała Richarda Watta to polski i zagraniczny bestseller. Autor opisuje skomplikowane wydarzenia polityczne, które sprawiły, że Polska zginęła jako państwo, odzyskała niepodległość i znów została zniszczona.

Książka ta wielce się przysłuży sprawie reputacji Polski, a dla wszystkich Polaków będzie bardzo potrzebnym lekarstwem na zranioną dumę.

Norman Davies

Według mnie jest to najbardziej użyteczny przegląd współczesnej historii Polski.

Zbigniew Brzeziński

Richard Watt... pisze z godną podziwu bezstronnością i starannie opisuje zarówno sukcesy, jak i klęski w czasach rządów Piłsudskiego. Znakomicie radzi sobie z opisem kampanii wojennych.

John Leonard, The New York Times

Po przeczytaniu tej książki trudno nie podziwiać wytwałego narodu, który tak wiele wycierpiał; można również zrozumieć, dlaczego Niemcom nie udało się znaleźć Polaka gotowego zostać Quislingiem, dlaczego Polacy gardzą kolejnymi komunistycznymi rządami i uważają je za antypolskie oraz czemu myśl o zbliżeniu między Niemcami i Rosją Sowiecką budzi lęk w sercach wszystkich Polaków, zarówno komunistów, jak i ich przeciwników.

Foreign Service Journal

Rzeczpospolita stała się wschodnią rubieżą Europy. W 1920 roku bohaterscy żółnierze marszałka Józefa Piłsudskiego powstrzymali tryumfalny pochód Armii Czerwonej dowodzonej przez Tuchaczewskiego. Później Hitler postanowił zniszczyć Polskę; jego kampania dyplomatyczna zakończyła się niepowodzeniem, natomiast wojna błyskawiczna wprawdzie zapewniła Niemcom szybkie zwycięstwo i zakończyła dwudziestoletnią historię Polski jako dumnego, demokratycznego kraju, ale też spowodowała wybuch drugiej wojny światowej.

Główne osoby występujące w znakomitej książce Watta to legendarne postacie: Paderewski, słynny pianista, który został premierem Polski, Piłsudski, architekt niepodległości, bohater wojenny i surowy ojciec narodu, oraz liczni politycy z innych krajów – Woodrow Wilson, Clemenceau, Lloyd George, Chamberlain, Hitler i Stalin.

Watt omawia palące problemy Śląska, Gdańska, „korytarza” i „linii Curzona”, tworzące skomplikowany węzeł, który Hitler postanawia przeciąć niemieckim mieczem. Ta decyzja spowodowała pożar, który zniszczył całą Europę i samą Trzecią Rzeszę.

Książka George’a Cholewczynskiego to ważny epizod w długiej historii „przywracania chwały” generałowi Sosabowskiemu i jego żołnierzom. Napisana przez Amerykanina polskiego pochodzenia, oparta jest na solidnym materiale źródłowym, zarówno archiwalnym, jak i ustnym. Jej polskie wydanie to kolejny kamień milowy. Pozwoli Polakom najbardziej zainteresowanym tym problemem ostatecznie rozstrzygnąć, czy Polska została zdradzona, czy nie.

Norman Davies

Rozdarty naród nawiązuje do najlepszych tradycji reportażu w stylu Melchiora Wańkowicza.

[Cholewczynski] stworzył niesłychanie żywy i sugestywny obraz walki, który powstaje w wielokrotnym jakby odbiciu poprzez doświadczenie [...] poszczególnych żołnierzy brygady.

„Nowy Dziennik”, Nowy Jork

Cholewczynski napisał najbardziej wartościową historię walk powietrzno-desantowych podczas drugiej wojny światowej. Książka Rozdarty naród została umieszczona na liście lektur obowiązkowych dla dowództwa i instruktorów w Fort Leavenworth w Kansas.

Michael D. Hall, World War II

Historia walki 1. Polskiej Samodzielnej Brygady Spadochronowej w alianckiej operacji Market Garden to wciągająca opowieść o męstwie żołnierzy oraz zaciekłej rywalizacji w brytyjsko-amerykańskim dowództwie.

Żołnierze jednostki powietrzno-desantowej pułkownika Sosabowskiego do końca wierzyli, że zostaną wysłani do Polski, by wspierać powstanie warszawskie. Dla dowództwa wojsk alianckich istotniejsze okazało się jednak obarczone dużym ryzykiem oskrzydlenie wojsk niemieckich. Takie obejście umocnień Linii Zygfryda otwierałoby bezpośrednią drogę do przemysłowego serca Niemiec – Zagłębia Ruhry. Niestety, w rejonie Arnhem wypoczywał 2. Korpus Pancerny SS pod dowództwem SS-Obergruppenführera Wilhelma Bittricha, o czym alianci nie wiedzieli. Po­mysło­dawca operacji Market Garden, gen. Bernard Law Montgomery, oraz głównodowodzący, gen. Dwight David Eisenhower, ignorując obawy niższych oficerów liniowych, w tym pułkownika Sosabowskiego, przyjęli optymistyczny wariant zakładany przez jego brytyjskiego zwierzchnika, gen. F.A.M. Browninga, i przeprowadzili operację. Ta największa akcja powietrzno-desantowa drugiej wojny światowej została okupiona ogromnymi stratami, większymi niż te, jakie wojska alianckie poniosły w Normandii.

Co roku mieszkańcy Driel, miejscowości, w której Brygada Spadochronowa toczyła najcięższe walki, upamiętniają bitwę z września 1944 roku. W 2006 brytyjscy weterani oraz mieszkańcy ufundowali pułkownikowi Stanisławowi Sosabowskiemu pomnik.