Podróż Cilki - Heather Morris - ebook + audiobook + książka

Podróż Cilki ebook i audiobook

Heather Morris

4,6

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

 

Kontynuacja międzynarodowego bestsellera Tatuażysta z Auschwitz.

Kiedy w styczniu 1945 roku, po trwającym blisko trzy lata pobycie w Auschwitz, dziewiętnastoletnia Cilka Klein zobaczyła żołnierzy Armii Czerwonej, podobnie jak garstka innych ocalałych więźniów miała nadzieję na koniec koszmaru. Niestety – została skarżona przez komunistyczne władze o kolaborację i skazana na piętnaście lat łagru w głębi Związku Radzieckiego, na Syberii.

Tak zaczyna się długa, bolesna Podróż Cilki. Młoda kobieta, która w Zagładzie straciła całą rodzinę, musi się zmierzyć nie tylko z trudnymi warunkami życia na nieludzkiej ziemi i pracą ponad siły, ale i ciążącym nad nią poczuciem winy.

W sowieckim łagrze spotyka ludzi dobrych i okrutnych, mądrych i zaślepionych. Nawiązuje przyjaźnie, powoli na nowo uczy się ufać innym, aż w końcu znajduje to, o czym do niedawna nie śmiała nawet marzyć – miłość, która da jej siłę, by myśleć o przyszłości.

Historia losów młodziutkiej dziewczyny, którą Lale, tatuażysta z Auschwitz, uważał za najdzielniejszą osobę, jaką kiedykolwiek poznał. To opowieść o cierpieniu, ale także o niezwykłej odwadze i harcie ducha w obliczu niesprawiedliwości i okrucieństwa. Opowieść o sile, niezłomności, człowieczeństwie i – przede wszystkim – nadziei, nawet w najgłębszych ciemnościach.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 412

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 10 godz. 5 min

Lektor: Filip Kosior

Oceny
4,6 (1841 ocen)
1348
345
114
24
10
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
deva358

Nie polecam

Napompowana i oderwana historia ma tyle nieścisłości, że aż nie warto tracić czasu. Stwarza mylne pozory historii, a to w dużej mierze fikcja. Takie książki robią wiele zła.
41
Magdalena169

Nie polecam

NIE, to nie jest książka godna polecenia. Jest zmyślona, pełna historycznych nieścisłości. Jeżeli ktoś się nie interesuje tematem obozów to wprowadza go w totalnie mylne opinie o tym miejscu, życiu więźniów i ogólnych warunkach. Już to, że autorka wydaję w ciągu roku masę książek jest znakiem tego, że się na niczym nie zna.
41
sloxo

Nie polecam

Szkoda, że książka nie trzyma się prawdy. To duża szkoda dla realnej historii.
20
Majizabela1977-

Nie oderwiesz się od lektury

Super ściska za serce dziękuję
00
ewag44

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo dobra książka. Polecam.
00

Popularność




Tytuł oryginału Cilka’s Journey
Przekład KAJA GUCIO
Wydawca ALICJA GAŁANDZIJ
Redaktor prowadzący ADAM PLUSZKA
Redakcja MICHAŁ OLECH
Korekta MAŁGORZATA KUŚNIERZ, JAN JAROSZUK
Projekt okładki, opracowanie graficzne i typograficzne ANNA POL
Łamanie | manufaktu-ar.com
Zdjęcia na okładce © fot. Sputnik / East News; © Mark Owen / Trevillion Images
Copyright © Heather Morris 2019 Originally published in the English language by Zaffre, an imprint of Bonnier Books UK. Copyright © for the translation by Kaja Gucio Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Marginesy, Warszawa 2020
Warszawa 2020 Wydanie pierwsze
ISBN 978-83-66335-70-7
Wydawnictwo Marginesy Sp. z o.o. ul. Mierosławskiego 11a 01-527 Warszawa tel. 48 22 663 02 75 e-mail:[email protected]
Konwersja:eLitera s.c.

Dla moich wnuków, Henry’ego, Nathana, Jacka, Rachel i Ashtona. Nie zapomnijcie o odwadze, miłości, nadziei, jaką dali nam ci, którzy przeżyli, i ci, którym się nie udało.

Podróż Cilki to fikcja literacka na temat Cecilii „Cilki” Klein. Książka została oparta na relacji Lalego Sokołowa, tatuażysty z Auschwitz, który poznał ją w Auschwitz-Birkenau, zeznaniach innych, którzy mieli z nią kontakt, oraz moich własnych badaniach. Choć w Podróży Cilki prawdziwe wydarzenia i reportaże splatają się z doświadczeniami kobiet ocalałych z Holokaustu oraz zesłanych do sowieckich łagrów pod koniec drugiej wojny światowej, jest to powieść i jako taka nie przedstawia wszystkich faktów z życia Cilki. Ponadto część bohaterów i bohaterek powstała z inspiracji rzeczywistymi postaciami, czasem stanowią amalgamat kilku osób, podczas gdy inne są całkowicie fikcyjne. Istnieje wiele relacji, które dokumentują ten straszliwy okres w naszej historii, i zachęcam zainteresowanych czytelników do tego, by po nie sięgnęli.

Więcej informacji o Cecilii Klein i jej rodzinie, a także na temat systemu Gułagu można znaleźć na końcu niniejszej powieści. Mam nadzieję, że więcej o losach Cilki i tych, którzy kiedyś ją znali, dowiemy się po wydaniu książki.

Heather Morris, październik 2019 roku

1

Obóz koncentracyjny Birkenau, Polska, 27 stycznia 1945 roku

Cilka wpatruje się w stojącego przed nią żołnierza, który przybył do obozu wraz z oddziałami wojska. Mężczyzna mówi coś po rosyjsku, potem po niemiecku. Jego sylwetka góruje nad osiemnastolatką. Du bist frei. Jesteś wolna. Cilka nie jest pewna, czy dobrze usłyszała. Jedyni Rosjanie, których do tej pory widziała w obozie, to jeńcy wojenni, wycieńczeni i niemal zagłodzeni na śmierć.

Czy to naprawdę możliwe, że wolność istnieje? Czyżby ten koszmar miał się wreszcie skończyć?

Kiedy dziewczyna nie reaguje, żołnierz pochyla się i kładzie dłonie na jej ramionach. Cilka natychmiast się kuli.

Mężczyzna szybko cofa ręce.

– Przepraszam, nie chciałem cię wystraszyć – mówi łamaną niemczyzną. Potrząsa głową i najwyraźniej dochodzi do wniosku, że go nie rozumie. Gestem pokazuje i powoli cedzi jeszcze raz to samo.

– Jesteś wolna. Jesteś bezpieczna. My jesteśmy Armia Radziecka, przyszliśmy tu wam pomóc.

– Rozumiem – szepcze Cilka i owija płaszcz ciaśniej wokół chudziutkiego ciała.

– Rozumiesz po rosyjsku?

Cilka kiwa głową – tak, rozumie. Wychowywała się wśród ludzi, którzy mówili po rusińsku, w dialekcie wschodnich Słowian.

– Jak masz na imię? – pyta mężczyzna.

Cilka patrzy żołnierzowi prosto w oczy i odpowiada głośno i wyraźnie.

– Nazywam się Cecilia Klein, ale przyjaciele mówią na mnie Cilka.

– Piękne imię – komentuje mężczyzna, a ona nie może się przyzwyczaić do widoku człowieka, który nie jest jednym z jej oprawców, a jednocześnie wygląda tak zdrowo. Znad pełnych policzków patrzą na nią błyszczące oczy, a spod czapki wystają pasma płowych włosów.

– Skąd pochodzisz, Cilko Klein?

Wspomnienia z jej dawnego życia z rodziną w Bardejovie zamazały się i wyblakły. Pamięć o tym bolała tak bardzo, że łatwiej było zapomnieć, udawać, że nigdy nie istniało.

– Z Czechosłowacji – mówi Cilka, a głos jej się łamie.

Birkenau, luty 1945 roku

Cilka siedzi w bloku, jak najbliżej piecyka, który ogrzewa pomieszczenie. Już wie, że zwróciła na siebie uwagę. Inne kobiety, które były w stanie chodzić, w tym jej przyjaciółki, zostały kilka tygodni wcześniej wyprowadzone siłą z obozu przez SS. Na miejscu zostali tylko wychudzeni jak szkielety chorzy więźniowie i dzieci. No i Cilka. Wszyscy mieli być rozstrzelani, ale uciekający w panice naziści zostawili ich na pastwę losu.

Do żołnierzy dołączyli inni funkcjonariusze – agenci kontrwywiadu. Cilka słyszała – choć nie jest pewna, co to oznacza – że przysyła się ich do opanowania sytuacji, do której zwykli żołnierze nie są przeszkoleni. Zadaniem sowieckiej agentury jest pilnowanie prawa i porządku, zwłaszcza w przypadku jakiegokolwiek zagrożenia wobec państwa sowieckiego. Żołnierze powiedzieli jej, że agenci przesłuchują wszystkich więźniów, żeby ustalić ich status i przyczynę trafienia do obozu, szczególnie jeśli zachodzi podejrzenie, że ktoś kolaborował z nazistami. Wycofująca się armia niemiecka została uznana za wroga Związku Radzieckiego, a zatem każdy, kto jest z nią w jakikolwiek sposób związany, automatycznie również staje się wrogiem sowieckiego ustroju.

W budynku pojawia się żołnierz. „Chodź ze mną” – rzuca, wskazując na Cilkę, a ona czuje nagle, że za prawe ramię chwyta ją czyjaś ręka i ciągnie w górę. Przez ostatnie kilka tygodni cały blok przyzwyczaił się już, że każda nowa osoba jest zabierana na przesłuchanie. Cilka sądzi, że po prostu przyszła „jej kolej”. Ma osiemnaście lat i wierzy, że tamci zrozumieją – nie było innego wyjścia, zrobiła to, co zrobiła, żeby przeżyć. Nie miała wyboru, inaczej czekała ją pewna śmierć. Teraz może tylko mieć nadzieję, że wkrótce będzie mogła wrócić do domu w Czechosłowacji i zostawić to wszystko za sobą.

Cilka próbuje uśmiechnąć się do czterech mężczyzn, którzy siedzą naprzeciwko niej. Mają ukarać jej okrutnych dręczycieli, a nie ją. Teraz już wszystko będzie dobrze, czas cierpień dobiegł końca. Nikt jednak nie odpowiada na jej uśmiech. Cilka widzi, że mundury funkcjonariuszy różnią się nieco od tych, które noszą zwykli żołnierze. Ramiona zdobią niebieskie pagony w tym samym odcieniu co leżące na blacie stołu czapki z czerwonym otokiem.

Jeden z nich w końcu się do niej uśmiecha i odzywa łagodnym głosem.

– Powiecie nam, jak się nazywacie?

– Cecilia Klein.

– Skąd pochodzicie, Cecilio? Podajcie kraj i miasto.

– Z Bardejova w Czechosłowacji.

– Data urodzenia?

– 17 marca 1926 roku.

– Od jak dawna tu jesteście?

– Przyjechałam tu 23 kwietnia 1942 roku, tuż po skończeniu szesnastu lat.

Agent patrzy na nią badawczo.

– To długo.

– Tutaj to cała wieczność.

– Coście tu robili od kwietnia 1942 roku?

– Starałam się przeżyć.

– No dobrze, a dokładnie? – Funkcjonariusz pochyla głowę w jej stronę. – Nie wyglądacie, jakbyście tu głodem przymierali.

Cilka nie odpowiada, ale dłonią odruchowo dotyka włosów, które kilka tygodni temu sama obcięła przy samej skórze po tym, jak jej przyjaciółki wyprowadzono z obozu.

– Pracowaliście?

– Byle utrzymać się przy życiu.

Mężczyźni wymieniają spojrzenia. Jeden podnosi arkusz papieru i udaje, że go czyta.

– Mamy tu doniesienie na wasz temat, Cecilio Klein – oznajmia. – Według tego, co piszą, przeżyliście, boście byli prostytutką wroga.

Cilka milczy, z trudem przełyka ślinę, wodzi wzrokiem od jednego mężczyzny do kolejnego, próbuje zrozumieć, co mówią, czego od niej oczekują.

– To proste pytanie – odzywa się następny. – Pieprzyłaś się z nazistami?

– Oni byli moimi wrogami. Ja tu byłam więźniarką.

– Ale czy pieprzyłaś się z nazistami? Bo nam powiedziano, że tak.

– Musiałam robić to, co mi kazali ci, którzy mnie tu zamknęli. Tak samo jak wielu innych więźniów.

Agent, który zaczął rozmowę, podnosi się z krzesła.

– Cecilio Klein, wyślemy was do Krakowa, a tam zadecydujemy, co dalej z wami zrobimy – oznajmia. Teraz już na nią nawet nie patrzy.

– Nie – protestuje Cilka. Nie może w to uwierzyć. – Nie możecie mi tego zrobić! Byłam tu więźniarką!

– Mówicie po niemiecku? – pyta cicho funkcjonariusz, który wcześniej nie zabierał głosu.

– Tak, trochę. Spędziłam tu trzy lata.

– Podobno w ogóle niezła z was poliglotka, mimo że pochodzicie z Czechosłowacji.

Cilka nie oponuje. Marszczy czoło, nie rozumie, jakie to ma znaczenie. Języków uczyła się w szkole i od innych więźniów.

Funkcjonariusze ponownie wymieniają spojrzenia.

– Skoro znacie tyle języków, to mamy podstawy sądzić, że przyjechaliście tu szpiegować i sprzedawać informacje obcym siłom. W Krakowie dokładnie zbadamy tę sprawę.

– Skażą was na wiele lat ciężkich robót – informuje sucho ten, który pierwszy się do niej odezwał.

Do Cilki przez chwilę nie dociera, co właśnie usłyszała. Otrzeźwienie przychodzi, dopiero gdy żołnierz, który przyprowadził ją tu, chwyta ją za ramię i ciągnie w kierunku drzwi.

– Jestem niewinna! Oni mnie zmusili, zostałam zgwałcona! Nie! Proszę!

Funkcjonariusze pozostają jednak głusi na jej krzyk. Zaczynają kolejne przesłuchanie.

Więzienie Montelupich, Kraków, lipiec 1945 roku

Cilka kuca w kącie wilgotnej, cuchnącej celi.

Nie wie, ile czasu minęło. Dni, tygodnie, miesiące zlewają się w jedno.

Nie odzywa się do pozostałych więźniarek. Jeśli strażnicy przyłapują którąś na próbie nawiązania rozmowy, wywlekają ją z celi, po czym wraca cała w siniakach i w podartym ubraniu. Bądź cicho, nie wychylaj się, powtarza sobie w duchu Cilka, dopóki się nie dowiesz, co się dzieje i co tu trzeba mówić i robić. Oderwała pas materiału od sukienki i obwiązała nim nos i usta, żeby choć trochę osłonić się od fetoru ludzkich odchodów, pleśni i rozkładu.

Pewnego dnia zabierają ją. Omdlewającej z głodu i wyczerpanej brakiem snu dziewczynie wydaje się, że postacie strażników, ściany i podłogi są przezroczyste, jak we śnie. Staje w korytarzu w kolejce za innymi więźniami i powoli przesuwa się w stronę drzwi. Na chwilę może się oprzeć o ciepłą, suchą ścianę. Korytarze są ogrzewane ze względu na strażników, ale celami nikt się nie przejmuje. Choć na zewnątrz musi być teraz ładna pogoda, w więzieniu całą dobę panuje chłód.

Kiedy przychodzi jej kolej, Cilka wsuwa się do pokoju, gdzie za biurkiem siedzi mężczyzna w mundurze. Jego twarz jest skąpana w zielonkawym świetle jedynej palącej się lampy. Funkcjonariusze przy drzwiach gestem każą jej podejść do mebla.

Mężczyzna spogląda na kartkę papieru.

– Cecilia Klein?

Cilka rozgląda się wokół. Jest w pokoju sama z trzema rosłymi mężczyznami.

– Tak?

Funkcjonariusz znowu patrzy w kartkę i czyta na głos.

– Zostaliście skazani za kolaborację z wrogiem, jako prostytutka i dodatkowo jako szpieg. Skazuje się was na piętnaście lat ciężkich robót. – Składa podpis na arkuszu. – Podpiszcie tu na znak, że rozumiecie.

Cilka zrozumiała każde jego słowo. Mówił do niej po niemiecku, a nie po rosyjsku. Czy to podstęp? Tak jej się wydaje. Czuje na sobie wzrok mężczyzn przy drzwiach. Wie, że musi coś zrobić. Wygląda na to, że ma tylko jedno wyjście.

Rosjanin odwraca kartkę na drugą stronę i wskazuje jej przerywaną linię. Widniejące tam słowa zapisano cyrylicą. I jak nie pierwszy już raz w swoim młodym życiu Cilka staje przed wyborem – jedna droga to wąska ścieżka, która się przed nią otwiera; druga prowadzi na śmierć.

Funkcjonariusz podaje jej pióro, po czym spogląda w stronę drzwi, wyraźnie znudzony. Czeka na następną osobę w kolejce – on przecież tylko wykonuje swoją pracę.

Cilka podpisuje papier drżącą dłonią.

Dopiero kiedy wyprowadzają ją z więzienia i wpychają na ciężarówkę, zdaje sobie sprawę, że zima minęła, wiosna nie przyszła i właśnie panuje lato. Ciepło promieni słonecznych ogrzewa jej przemarznięte ciało, jej wciąż żywe ciało, ale ich blask ją razi. Jednak zanim jej oczy zdążą się przyzwyczaić, ciężarówka hamuje. Po raz kolejny Cilka staje przed wagonem w pociągu bydlęcym pomalowanym na czerwono.

2

W drodze do Workutłagu na Syberii, mniej więcej sto sześćdziesiąt kilometrów na północ od koła podbiegunowego, lipiec 1945 roku

Podłoga zamkniętego wagonu jest pokryta słomą, a każda więźniarka stara się znaleźć sobie miejsce do siedzenia. Starsze kobiety zawodzą, dzieci kwilą cicho. Odgłosy kobiecego cierpienia – Cilka miała nadzieję, że już nigdy więcej nie będzie musiała ich słuchać. Pociąg stoi na stacji godzinami, a wnętrze wagonu powoli zamienia się w piec. Wiadro z wodą, które im pozostawiono, niemal natychmiast się opróżnia. Niemowlęta krzyczą coraz przeraźliwiej, a starsze kobiety kołyszą się półprzytomnie, jak w transie. Cilka usadowiła się pod ścianą i łapczywie chwyta każdy powiew świeżego powietrza, który przeciska się przez wąskie szczeliny między deskami. Jakaś kobieta opiera się o nią z boku całym ciężarem ciała, a czyjeś plecy mocno wbijają się w jej kolana. Nie reaguje. Nie ma sensu walczyć o przestrzeń, której wszystkim brakuje.

Cilka wyczuwa, że zapadła noc, a pociąg wreszcie rusza z miejsca. Za lokomotywą ciągnie się długi sznur wagonów – coraz dalej od Krakowa, od jakiejkolwiek nadziei na powrót do domu.

Wcześniej, w tamtym, innym miejscu, kiedy siedziała w bloku i czekała na to, co przyniesie los, pozwoliła sobie na chwilę nadziei. Nie powinna była tego robić. Kara od początku była jej pisana. Może właśnie tylko na to zasługuje. Jednak w miarę jak pociąg nabiera prędkości, Cilka przysięga, że już nigdy, przenigdy nie skończy w miejscu takim jak blok 25.

Musi być jakiś inny sposób na to, by przeżyć, niż pośród takiego ogromu śmierci.

Czy kiedykolwiek dowie się, czy jej wyprowadzone z obozu przyjaciółki bezpiecznie dotarły do domu? Na pewno. Cilka nie dopuszcza do siebie nawet myśli, że mogło się stać inaczej.

Rytmiczne kołysanie pociągu uśpiło dzieci i niemowlęta, a ciszę przerywa tylko skowyt młodej matki ściskającej w ramionach wychudzone ciałko dziecka. Martwego dziecka.

Cilka zastanawia się, co takiego zrobiły pozostałe kobiety, że skończyły tu, gdzie ona. Czy one też są Żydówkami? Ze strzępów podsłuchanych w więzieniu rozmów wynikało, że nie, a przynajmniej nie w większości. Zastanawia się, dokąd jadą. Jakimś cudem udaje jej się zasnąć.

Nagłe hamowanie pociągu gwałtownie rzuca pasażerkami. Głowy się zderzają, kończyny wykręcają, a ich właścicielki krzyczą z bólu. Cilka stoi, trzymając w ramionach kobietę, która spędziła noc, opierając się na niej.

Któraś mówi: „Jesteśmy na miejscu”. Na miejscu, czyli gdzie?

Cilka słyszy, jak otwierają się kolejne drzwi, ale nikt nie wychodzi. Drzwi do ich wagonu też zostają otwarte. Jaskrawe światło słońca znowu boleśnie ją razi.

Na zewnątrz stoi dwóch mężczyzn. Jeden podaje wiadro z wodą w stronę wyciągniętych z wagonu dłoni. Drugi wrzuca do środka kilka bochenków chleba, po czym zatrzaskuje drzwi. Na powrót ogarnia je półmrok. Natychmiast wybucha bójka, pasażerki wagonu wyrywają sobie chleb. Cilka napatrzyła się już na takie sceny. Krzyki nasilają się, aż w końcu z miejsca wstaje starsza kobieta i unosi bez słowa ręce, mimo braku światła jej postawa budzi szacunek. Hałas cichnie.

– Podzielimy się – mówi zdecydowanym głosem. – Ile jest tego chleba?

W górę idzie pięć rąk – tyle bochenków mają na cały wagon.

– Najpierw nakarmimy dzieci, a resztą się podzielimy. Jak dla którejś zabraknie, to ona pierwsza zje następnym razem. Zgoda?

Kobiety rwą chleb na małe kawałki i wręczają je matkom. Dla Cilki już nie starcza. Jest przygnębiona. Przychodzi jej do głowy, że jeśli u celu podróży jest tak samo jak w poprzednim miejscu, to nie warto dawać dzieciom jedzenia. Tylko się zmarnuje. Cilka ma świadomość, że to straszna myśl.

Przez kilka godzin pociąg stoi bez ruchu. Kobiety i niemowlęta na powrót milkną.

Ciszę przerywają krzyki dziewczyny. Pozostałe pasażerki próbują ją uspokoić, dopytują się, co się stało, a wtedy ona z płaczem unosi zakrwawioną dłoń. Cilka widzi to w słabym świetle przechodzącym przez szczeliny w ścianie wagonu.

– Umieram!

Kobieta najbliżej płaczącej spogląda w dół, na krew plamiącą jej sukienkę.

– Ma miesiączkę – mówi. – Nic jej nie jest, nie umiera.

Dziewczyna dalej płacze.

Inna, siedząca obok Cilki, nieco od niej młodsza i tak jak ona ubrana w letnią sukienkę, wstaje z miejsca.

– Jak się nazywasz? – woła.

– Ana – jęczy tamta.

– Ana, ja jestem Józia. Zaopiekujemy się tobą – oznajmia, rozglądając się po wagonie. – Prawda?

Kobiety szepczą i kiwają głowami.

Jedna chwyta twarz dziewczyny w dłonie i przyciąga do swojej.

– Nie miałaś miesiączki? Pierwszy raz krwawisz?

Dziewczyna potrząsa głową: nie. Starsza kobieta przyciska ją do piersi, kołysze i uspokaja. Cilka czuje ukłucie dziwnej tęsknoty.

– Nie umierasz, stajesz się kobietą.

Niektóre pasażerki oddzierają kawałki materiału od sukienek i podają tej, która zaopiekowała się dziewczyną.

Pociąg nagle rusza do przodu, a Józia przewraca się na podłogę jak długa. Zaczyna cicho chichotać. Cilka też nie może się powstrzymać od śmiechu. Patrzy na Józię, która wygląda trochę jak jej przyjaciółka Gita. Ciemne brwi i rzęsy, małe, ładnie wykrojone usta.

Wiele godzin później znów się zatrzymują. Wrzucają im wodę i chleb. Tym razem sprawdzają je dokładniej, a młoda matka musi oddać ciałko dziecka żołnierzom. Trzeba ją siłą powstrzymywać, bo chce wyskoczyć z pociągu za martwym niemowlęciem. Kiedy drzwi się w końcu zatrzaskują, kobieta milknie. Pozostałe pasażerki pomagają jej znaleźć miejsce w kącie, gdzie może opłakiwać swoją stratę.

Cilka widzi, jak Józia uważnie się wszystkiemu przygląda, dłonią zakrywając usta.

– Masz na imię Józia, prawda? – pyta dziewczynę, która całą drogę jechała oparta o jej nogi. Zadaje pytanie po polsku, bo słyszała, że w tym języku mówi współpasażerka.

– Tak. – Józia z trudem odwraca się, aż w końcu udaje jej się usiąść tak, że stykają się kolanami.

– Jestem Cilka.

Ich rozmowa najwyraźniej ośmiela pozostałe kobiety. Cilka słyszy, jak sąsiadki pytają się o imiona, a wkrótce wnętrze wypełnia się odgłosami prowadzonych szeptem pogawędek. Pasażerki ustalają, która mówi jakim językiem, a następnie dobierają się w grupy narodowościowe. Wymieniają się opowieściami. Jedna została oskarżona o pomoc nazistom, bo pozwalała im kupować chleb w swojej piekarni w Polsce. Kolejną aresztowano za tłumaczenie niemieckiej propagandy. Inną schwytali Niemcy, a potem razem z nimi trafiła do niewoli przeciwnika i została oskarżona o szpiegowanie dla drugiej strony. Co zadziwiające, oprócz łez zdarzają się też wybuchy śmiechu. Kilka kobiet potwierdza, że pociąg rzeczywiście jedzie do obozu pracy, ale nikt nie wie, gdzie dokładnie.

Józia mówi, że jest z Krakowa i ma szesnaście lat. Cilka chce otworzyć usta i powiedzieć o sobie, ale przedtem odzywa się siedząca nieopodal kobieta.

– Ja wiem, dlaczego ona tu jest – oznajmia głośno.

– Zostaw ją w spokoju – ostrzega starsza, wzbudzająca respekt pasażerka, ta sama, która wcześniej zarządziła podział chleba.

– Ale ja ją widziałam, miała na sobie futro w środku zimy, kiedy my umierałyśmy na mrozie.

Cilka milczy. Czuje pnącą się przełykiem palącą falę. Podnosi głowę i wbija wzrok w oskarżycielkę, a ta spuszcza oczy. Jej twarz wydaje się Cilce znajoma. Czy ona przypadkiem też nie była w Birkenau? Nie miała ciepłej i wygodnej posadki w budynku administracyjnym?

– A ty? Tak się rwiesz do oskarżania – zaczyna starsza kobieta – a jak to się stało, że wylądowałaś razem z nami w tym luksusowym wagonie i jedziesz na wakacje?

– Nic, ja nic nie zrobiłam – odpowiada tamta niepewnie.

– Żadna z nas nic nie zrobiła – mówi Józia, stając w obronie nowej przyjaciółki.

Cilka zaciska szczękę i odwraca się od oskarżycielki.

Czuje na sobie delikatny, uspokajający wzrok Józi. Cilka odwzajemnia się nieśmiałym uśmiechem, po czym odwraca głowę do ściany i zamyka oczy, z całych sił broniąc się przed powracającym wspomnieniem Schwarzhubera – Lagerführera w Birkenau – kiedy stawał nad nią w tamtej izdebce, rozpinał pasek, a zza ściany dobiegało rozpaczliwe łkanie kobiet.

Na kolejnym postoju Cilka dostaje porcję chleba. Zjada połowę, a resztę odruchowo wsuwa za pazuchę. Rozgląda się dookoła, sprawdza, czy nikt jej nie obserwuje, czy nie szykuje się do odebrania jej jedzenia. Odwraca twarz do ściany i zamyka oczy.

Zasypia.

Kiedy się budzi, ze zdumieniem zauważa, że Józia siedzi tuż obok niej. Dziewczyna wyciąga rękę i dotyka obciętych krótko włosów Cilki, która mimowolnie się kuli.

– Masz śliczne włosy – mówi smutnym, zmęczonym głosem nowa znajoma.

Cilka odpręża się i dotyka nierównej szczeciny na głowie młodszej koleżanki.

– Twoje też mi się podobają.

Cilce ogolono włosy w więzieniu. Dla niej nie było to nic nowego, często patrzyła, jak spotyka to więźniarki w tamtym, innym miejscu, ale podejrzewa, że dla Józi to pierwszy raz.

Uznaje, że najwyższy czas zmienić temat.

– Jesteś tu z kimś? – pyta.

– Z babcią.

Cilka podąża wzrokiem za spojrzeniem Józi. Patrzy w oczy odważnej starszej kobiety, która wcześniej odezwała się w jej obronie. Nie wypuszczając z objęć młodziutkiej Any, babcia Józi obserwuje je uważnie. Pozdrawiają się wzajemnie skinieniem głowy.

– Pewnie chcesz usiąść bliżej niej? – pyta Cilka. Tam, dokąd zmierzają, starsza kobieta nie przetrwa pewnie długo.

– Powinnam. Ona chyba się boi.

– Masz rację. Ja też się boję – odpowiada Cilka.

– Naprawdę? Nie wyglądasz na przestraszoną.

– Ale jestem. Jeśli będziesz jeszcze chciała porozmawiać, znajdziesz mnie tutaj.

Józia ostrożnie przeciska się do babci. Cilka widzi zarys jej sylwetki oświetlanej pasmami słońca wpadającego przez szpary między deskami w ścianie wagonu. Jej usta rozjaśnia delikatny uśmiech, kiedy widzi, jak kobiety przesuwają się, żeby zrobić miejsce dla jej nowej przyjaciółki.

– Jedziemy już chyba dziewięć dni. Liczyłam. Jak długo jeszcze? – mruczy pod nosem Józia.

Mają teraz więcej miejsca w wagonie. Cilka patrzyła, jak kolejne pasażerki umierają – z chorób, głodu albo ran odniesionych podczas przesłuchań. Ciała są zabierane, kiedy pociąg zatrzymuje się po chleb i wodę. Jedenaście dorosłych, czworo niemowląt. Czasami na postojach oprócz brył suchego chleba, który matki zmiękczają w ustach dla dzieci, do wagonu wrzucane są owoce.

Józia leży teraz zwinięta obok Cilki, z głową na jej kolanach. Śpi niespokojnie. Cilka domyśla się, o czym dziewczyna śni. Kilka dni temu zmarła jej babcia. Wydawała się taka silna i odważna, ale zaczęła kaszleć, coraz bardziej i bardziej, wstrząsały nią dreszcze, aż w końcu przestała jeść. A potem kaszel ustał.

Dziewczyna widziała, jak Józia stoi przy drzwiach, patrząc bez słowa, jak strażnicy na kolejnym postoju bezceremonialnie zabierają ciało jej babci. Cilkę ogarnął wówczas fizyczny ból, tak silny, że zgięła się wpół, z trudem łapiąc oddech. Ale z jej ust nie wyrwał się żaden dźwięk, nawet jedna łza nie spłynęła jej po twarzy.

Auschwitz, 1942 rok

W gorący letni dzień z Auschwitz do Birkenau maszerują setki dziewcząt. Mają do pokonania cztery kilometry. Marsz jest powolny i bolesny dla więźniarek, które mają źle dopasowane buty albo, co gorsza, nie mają żadnych. Przechodząc przez bramę zwieńczoną wysokim, imponującym łukiem z cegły, widzą budowę bloków. Krzątający się tam ludzie patrzą na nowo przybyłe z przerażeniem. Cilka i jej siostra Magda są w Auschwitz od jakichś trzech miesięcy, pracują w grupie słowackich dziewcząt.

Z głównej drogi skręcają wiodącą przez obóz ścieżką w stronę ogrodzonego terenu, gdzie stoi kilka budynków – niektóre skończone, inne w trakcie budowy. Kobiety zatrzymują się tam na rozkaz i ustawiają w rzędy. Czekanie w promieniach palącego słońca zdaje się trwać godzinami.

Z tyłu dobiegają do nich odgłosy jakiegoś zamieszania. Cilka patrzy w stronę wejścia do obozu kobiecego, skąd nadchodzi wyższy rangą oficer. Podąża za nim orszak kilku mężczyzn. Powoli idą wzdłuż ustawionych jedna obok drugiej dziewcząt. Większość więźniarek spuszcza nisko głowy. Ale nie Cilka. Chce zobaczyć, kim jest człowiek, który potrzebuje aż takiej obstawy do ochrony przed nieuzbrojonymi, bezbronnymi dziewczynami.

– Lagerführer Schwarzhuber – wita strażnik oficera. – Będzie pan dzisiaj nadzorował selekcję?

– Owszem.

Schwarzhuber idzie dalej. Zatrzymuje się na chwilę, gdy mija Cilkę i Magdę. Kiedy dotrze do końca szeregu, odwraca się i kroczy w odwrotnym niż poprzednio kierunku. Tym razem widzi opuszczone twarze kobiet. Od czasu do czasu wciska pejcz pod brodę którejś dziewczyny, aby zmusić ją do podniesienia wzroku.

Jest coraz bliżej. Zatrzymuje się przy Cilce, Magda stoi tuż obok niej. Schwarzhuber szykuje się, by posłużyć się pejczem, ale Cilka uprzedza go i sama wysoko unosi podbródek, patrząc mu prosto w oczy. Jeśli uda jej się zwrócić na siebie jego uwagę, może zostawi jej siostrę w spokoju. Schwarzhuber chwyta dziewczynę za lewą rękę i przygląda się wyblakłym cyfrom na jej skórze. Cilka słyszy, jak Magda gwałtownie wciąga powietrze. Schwarzhuber puszcza jej ramię, wraca na drugi koniec szeregu, a Cilka widzi, jak mówi coś do esesmana z obstawy.

Znowu selekcja. Na lewo, na prawo; serca biją jak oszalałe, ciała kurczą się ze strachu. Cilka i Magda zostały wybrane, by przeżyć kolejny dzień. Stoją teraz w kolejce i czekają na bolesny zabieg – ich blaknące tatuaże będą odnowione. Siostry stoją blisko siebie, ale nie ośmielają się nawet dotknąć, chociaż rozpaczliwie pragną się wzajemnie pocieszyć. Szeptem próbują podnieść się na duchu, zastanawiając się, co je czeka.

Cilka liczy dziewczęta przed nią. Pięć. Wkrótce nadejdzie jej kolej, a potem Magdy. Znowu poda lewą rękę komuś, kto niebieskim tuszem naznaczy jej skórę. Pierwszy raz wytatuowano ją trzy miesiące temu, po przyjeździe do Auschwitz; drugi raz po selekcji do nowego obozu, Auschwitz II-Birkenau. Cilka zaczyna się trząść, choć jest lato i słońce praży bezlitośnie. Dziewczyna boi się bólu, który ją za chwilę czeka. Za pierwszym razem rozpłakała się z szoku. Teraz obiecuje sobie, że nie wyda żadnego dźwięku. Ma dopiero szesnaście lat, ale nie może już zachowywać się jak dziecko.

Zza pleców stojących przed nią dziewcząt obserwuje Tätowierera. Mężczyzna patrzy w oczy dziewczyny, której ramię właśnie trzyma. Cilka widzi, jak ucisza ją przyłożeniem palca do ust. Uśmiecha się do niej. Spuszcza oczy, gdy dziewczyna odchodzi, a potem podnosi głowę i przez chwilę odprowadza ją wzrokiem. Potem pochyla się nad ręką następnej więźniarki, więc nie widzi, kiedy tamta dziewczyna odwraca się, by na niego spojrzeć.

Jeszcze cztery. Trzy. Dwie. Jedna. Teraz jej kolej. Cilka rzuca Magdzie szybkie, uspokajające spojrzenie i rusza do przodu. Staje przed Tätowiererem, lewe ramię przyciska do boku. Mężczyzna delikatnie podnosi jej rękę. Ku własnemu zaskoczeniu Cilka odruchowo mu ją wyrywa, a wtedy on patrzy na nią, patrzy w jej oczy, a Cilka wie, że są przepełnione gniewem i odrazą, bo oto czeka ją ponowne zbezczeszczenie.

– Przepraszam. Tak mi przykro – szepcze łagodnie mężczyzna. – Proszę, daj mi rękę.

Mijają kolejne chwile. Tätowierer czeka, ale sam jej nie dotyka. W końcu dziewczyna podaje mu ramię.

– Dziękuję – odpowiada bezgłośnie więzień. – Wkrótce będzie po wszystkim.

Z ranki cieknie krew, choć mniej niż ostatnio, a Cilka przekazuje jeszcze zniżonym głosem: „Bądź delikatny dla mojej siostry”, po czym rusza tak wolno, jak to tylko możliwe, żeby Magda mogła ją dogonić. Z ciekawości odszukuje wzrokiem kobietę, która stała w kolejce przed nią, w końcu spogląda, czy i za nią Tätowierer podąża spojrzeniem. Mężczyzna nie podnosi głowy znad tatuowanego ramienia. Pod blokiem 29 znajduje odprowadzaną wzrokiem dziewczynę i dołącza do niej i pozostałych więźniarek czekających, aż strażnicy pozwolą im wejść do „domu”. Cilka przygląda się nieznajomej. Jest piękna, nawet z ogoloną głową i w workowatych ubraniach, które skrywają wszelkie krągłości, o ile jeszcze jakieś ma. W jej dużych ciemnych oczach nie widać żadnych oznak rozpaczy, które Cilka widuje u wielu innych. Chce poznać dziewczynę, która sprawiła, że Tätowierer się zagapił. Wkrótce dołącza do niej skrzywiona z bólu Magda ze świeżym tatuażem. Upewniwszy się, że żaden strażnik ich nie widzi, Cilka chwyta siostrę za rękę i mocno ściska.

Tego wieczoru kobiety z bloku 29 dobierają się w kilkuosobowe grupy, które będą razem spać na pryczach. Ostrożnie wypytują się nawzajem: „Skąd jesteś?”. Cilka dowiaduje się, że tamta dziewczyna ma na imię Gita i pochodzi z miejscowości na Słowacji niedaleko jej rodzinnego Bardejova. Gita przedstawia siostry swoim przyjaciółkom, Danie i Ivance.

Następnego dnia po apelu więźniarki idą do pracy w „Kanadzie”, gdzie porządkują rzeczy, biżuterię i pamiątki przywiezione do Auschwitz przez więźniów i przygotowują najbardziej wartościowe do wysyłki do Niemiec. Cilka jednak dostaje polecenie, żeby zgłosić się do budynku administracji, gdzie ma odtąd pracować.

3

Workutłag

Temperatura spada. Nie była to nagła zmiana, ochładzało się stopniowo, co szczególnie daje się we znaki w nocy. Kobiety śpią ciasno przytulone jedna do drugiej, żeby chronić się przed mrozem. Wszystkie są w letnich ubraniach. Cilka nie wie, który to miesiąc, ale wydaje jej się, że sierpień albo wrzesień. Nie wie też, dokąd zmierzają, ale na każdym postoju słyszy rosyjski.

Każdy dzień zlewa się z kolejnym. Pasażerki wagonu zaczynają chorować. Wstrząsający ich ciałami ciągły kaszel odbiera im resztki sił. Rozmowy stają się coraz rzadsze i krótsze. Na kilku ostatnich postojach mężczyźni litowali się nad nimi – wrzucali im własne kalesony, które zdejmowali na miejscu. Cilka i Józia wciągają luźną, jeszcze ciepłą bieliznę na pokryte gęsią skórką nogi i z trudem unoszą dłonie, żeby pomachać darczyńcom w podziękowaniu.

Po trzech dniach od ostatniego postoju pociąg nagle hamuje. Ciężkie drzwi rozwierają się, a przed nimi rozpościera się rozległy, pusty krajobraz, pokryty gołą ziemią i kępami żółtozielonej trawy.

Tym razem czeka na nich więcej niż jeden czy dwóch strażników. Wzdłuż całego pociągu rozstawiono dziesiątki umundurowanych mężczyzn, trzymających karabiny w gotowości.

– Nu wychadit’! – krzyczą. – Wysiadać!

Kobiety podnoszą się z trudem, wiele zaraz upada z powrotem na podłogę, nogi nie są w stanie utrzymać ciężaru ciała. Wrzaski żołnierzy rozbrzmiewają coraz głośniej.

Cilka i Józia dołączają do pozostałych. Po raz pierwszy od tygodni znalazły się na świeżym powietrzu. Podtrzymują dwie starsze, chwiejące się kobiety. Nie trzeba im mówić, co mają robić, a kiedy przed nimi ustawia się kolejka, wiedzą, w którą stronę się odwrócić. W oddali widać kilka surowych budynków na tle szerokiej, płaskiej równiny. Jeszcze jeden obóz, myśli Cilka, otoczony pustką. Ale niebo tutaj jest inne – rozległy bezmiar szarego błękitu. Ruszają całą grupą w stronę odległych zabudowań. Cilka próbuje policzyć wagony – z niektórych wysiadają mężczyźni, z innych kobiety i dzieci; ludzie w różnym wieku, w różnym stanie zdrowia, w różnych stadiach rozpaczy. Niektórzy jechali od początku, inni dosiedli się po drodze.

Czas zatrzymuje się w miejscu, kiedy Cilka przypomina sobie, jak ustawiała się w rzędzie ludzi w tamtym, innym miejscu. Wtedy nie wiedziała, na jak długo ją tam uwięziono. Tym razem zna datę końca wyroku, o ile jej dożyje. Piętnaście lat. Czy ta świadomość sprawi, że łatwiej będzie wytrzymać ciężkie roboty? Czy w ogóle powinna wierzyć, że wyrok dobiegnie końca?

Wkrótce Cilka staje przed dorodną kobietą w grubym mundurze koloru khaki. Jej własne ubrania są za lekkie jak na taką pogodę. Muszą być daleko na północy. Od chłodu dziewczyna zaczyna tracić czucie w dłoniach i stopach.

– Familia? – warknięciem pyta Cilkę kobieta, wpatrując się w przypiętą do podkładki listę. – Nazwisko.

– Cecilia Klein.

Na liście koło jej nazwiska pojawia się znaczek, a Cilka podąża za innymi do dużego betonowego bunkra. Natychmiast spogląda na sufit, szukając dobrze sobie znanego widoku natrysku. Poleci z niego woda czy gaz? Kiedy widzi, że nie czyha tu na nią niebezpieczeństwo, odczuwa ulgę tak wielką, że uginają się pod nią kolana i musi oprzeć się o Józię.

– Wszystko w porządku? – niepokoi się Józia.

– Tak, nic mi nie jest. Myślałam po prostu, że idziemy pod prysznic.

– Och, prysznic! Tego nam teraz potrzeba.

Cilka zmusza się do uśmiechu. Nie ma sensu wyjaśniać, czego się obawiała. Patrzy na zdumione twarze wokół i nagle uświadamia sobie, jak niewiele osób przeszło wcześniej przez to co ona. Tylko ocaleni z tamtego, innego miejsca albo z innych obozów niosą piętno wiedzy o tym, jaki los może ich wszystkich czekać.

Gdy pomieszczenie się zapełnia, wchodzi kilku strażników.

– Rozbierać się. Ale już.

Kobiety rozglądają się niepewnie. Szeptem w różnych językach przekazują informacje tym, które nie zrozumiały polecenia, najwyraźniej skutecznie, bo powoli zaczynają zdejmować ubrania.

– Musisz się rozebrać – wyjaśnia cicho Cilka Józi.

– Ale ja nie mogę, Cilka, nie przy mężczyznach!

Wygląda na to, że Józi w więzieniu ogolono tylko głowę. Cilka wie, że czeka je golenie całego ciała.

– Posłuchaj mnie. Musisz robić, co ci każą.

Cilka zaczyna rozpinać guziki sukienki Józi, ale ta odpycha jej rękę i w osłupieniu patrzy, jak ich towarzyszki zdejmują kolejne elementy garderoby. Naga kobieta próbuje dłońmi osłonić łono i piersi. Powoli Józia także zaczyna się rozbierać.

– Pospiesz się – ponagla ją Cilka. – Po prostu rzuć ubranie na ziemię.

Mężczyźni ustawieni przy drzwiach wykrzykują polecenia. Wymieniają się porozumiewawczymi spojrzeniami i gestami, a Cilce robi się na ten widok niedobrze. Wbija oczy w swoje ubrania na ziemi. Wie, że nie dostanie ich z powrotem.

Pilnujący ich mężczyźni rozstępują się, kiedy do izby wkraczają czterej inni strażnicy. Każdy ciągnie za sobą sporych rozmiarów szlauch. Strumienie lodowatej wody uderzają w ciała kobiet i je przewracają. Woń chloru staje się nie do zniesienia, a krzyki zmieniają się w odgłosy dławienia i kaszlu.

Cilka, przyciśnięta do ściany pokrytej popękaną glazurą, boleśnie rani się w rękę. Patrzy jak sadystyczni strażnicy celują w starsze, kruche kobiety, które usiłują stawić im czoła i ustać na nogach. Nie poddają się bez walki. Cilka zwija się w kłębek na podłodze i nie rusza z miejsca, dopóki zawór z wodą nie zostaje wreszcie zakręcony, a roześmiani strażnicy odchodzą.

Kobiety podnoszą się i z trudem ruszają w kierunku drzwi. Kilku udaje się złapać jakiś przemoczony fragment odzieży do okrycia. Po wyjściu z budynku dostają po szarym, cienkim ręczniku. Stąpając boso po piaszczystej, zimnej ziemi, kierują się do pobliskiej budowli z betonu, identycznego jak ta, z której przed chwilą wyszły.

Cilka dostrzega Józię i przyspiesza kroku, żeby ją dogonić.

– Czy dadzą nam teraz nowe ubrania? – pyta Józia.

Cilka patrzy na ściągniętą, zrozpaczoną twarz dziewczyny. Wie, że najgorsze jeszcze przed nimi, ale może uda jej się pocieszyć koleżankę choć na chwilę.

– Mam nadzieję, bo w szarościach nie wyglądam najlepiej – mówi i cieszy się, kiedy rozbawiona Józia tłumi parsknięcie.

Popychane kobiety ustawiają się w czterech rzędach. Z wnętrza budynku dobiegają krzyki i protesty, które przerażają kilka więźniarek do tego stopnia, że próbują ucieczki. Natychmiast stają się dla strażników zwierzyną łowną, do której można strzelać do woli. Kule nie trafiają do celu, ale kobiety posłusznie wracają do szeregu. Ot, okazja do rozrywki.

Cilka czuje, że stojąca obok niej Józia drży.

Gdy wchodzą do budynku, widzą, co je czeka. Za czterema krzesłami stoi czterech mężczyzn, a w pobliżu porządku pilnuje kilka silnych, masywnie zbudowanych kobiet, również ubranych w mundury w kolorze khaki.

Cilka patrzy, jak kobieta przed nią podchodzi do krzesła i zostaje na nim posadzona siłą. Strażnik łapie ją brutalnie za włosy i tnie je przy samej skórze wielkimi nożycami, po czym od razu bierze do ręki brzytwę i przeciąga nią po głowie kobiety. Po jej twarzy i plecach spływa krew. Inna zostaje podniesiona na nogi szarpnięciem, każą jej się odwrócić i postawić stopę na krześle. Józia i Cilka przyglądają się z przerażeniem, jak mężczyzna bez śladu emocji goli jej wzgórek łonowy. Gdy podnosi głowę na znak, że skończył, strażniczka odpycha łagierniczkę i gestem nakazuje Józi podejść.

Cilka szybko staje na czele kolejki do krzesła obok. Dzięki temu przynajmniej może towarzyszyć Józi podczas upokarzającego zabiegu; w końcu sama już przez to przeszła. Razem podchodzą do krzeseł i siadają, zanim jeszcze padnie rozkaz. Cilka szuka wzrokiem oczu Józi, próbuje ją choć tak pocieszyć. Serce jej pęka, kiedy widzi, jak po policzkach koleżanki spływają łzy bezsilności. Nie ma wątpliwości, że dziewczyna jeszcze nigdy nie doświadczyła równie brutalnego traktowania.

Już z ogoloną głową, Józia wstaje za wolno, więc strażniczka uderza ją w twarz wierzchem dłoni, po czym szarpnięciem zmusza do zmiany pozycji. Cilka stawia stopę na krześle i wbija wzrok w mężczyznę przed nią. Ten w odpowiedzi rozciąga cienkie usta w bezzębnym uśmiechu, a Cilka już wie, że popełniła błąd.

Gdy strażnicy pozwalają im wreszcie owinąć się szarym ręcznikiem i odejść, po wewnętrznej stronie uda Cilki spływa strużka krwi – kara za jej odwagę. Józia zaczyna wymiotować, ale nie ma czym, z jej ust wydobywa się jedynie żółć i wodnista ciecz.

Podążają za innymi długim korytarzem.

– Co teraz z nami będzie? – Józia zanosi się łkaniem.

– Nie wiem. Ale cokolwiek się stanie, nie pyskuj, nie walcz z nimi, staraj się być niewidzialna i rób, co ci każą.

– Takie masz dla mnie rady? Mam się godzić na wszystko, nieważne co? – Podnosi głos, a wstyd ustępuje miejsca wściekłości.

– Józia, ja już przez to raz przeszłam, zaufaj mi. – Cilka wzdycha ciężko, chociaż czuje też ulgę, widząc, jakie pokłady siły i buntu drzemią w koleżance. W takim miejscu będzie potrzebowała tego ognia.

– Czy to ma coś wspólnego z tym numerem, co go masz na ręce? – pyta Józia.

Cilka spogląda na swoje lewe przedramię, którym przyciska ręcznik do ciała – wystawiony na widok tatuaż odcina się wyraźnie od skóry.

– Tak, ale nigdy więcej mnie o to nie pytaj.

– W porządku – odpowiada Józia. – Ufam ci. Przynajmniej teraz nikt przed nami nie krzyczy, więc może nie będzie tak źle, prawda?

– Miejmy nadzieję, że tam rozdają jakieś cieplejsze ubrania. Zmarzłam na kość, nie czuję stóp. – Cilka stara się mówić lekkim tonem.

Zbliżając się do pomieszczenia na końcu korytarza, przy wejściu widzą stosy szarych ręczników rzuconych na ziemię. Tu także porządku pilnują strażniczki o kamiennych twarzach. Z wnętrza dobiegają męskie głosy.

Ty moja. „Jesteś moja” – woła strażnik do jednej z kobiet w kolejce. Inna, starsza, przesuwa się do przodu. Cilka i Józia zbliżają się do drzwi.

– Rusz się, stara wiedźmo – krzyczy strażnik na więźniarkę. Serce Cilki ściska się ze strachu. Co tu się dzieje?

– Ej, Borys, na co czekasz?

– Będę wiedział, jak zobaczę.

Kobieta przed Cilką spogląda na młodsze towarzyszki niedoli ze współczuciem.

– Te dranie wybierają, którą dzisiaj zerżnąć. – Przygląda się dziewczętom uważnie. – Z wami nie będą mieli żadnego problemu.

– Co to znaczy? Wybiorą nas? – pyta Józia.

Cilka potrząsa głową z niedowierzaniem. Czyżby wszystko miało się powtórzyć?

Patrzy przyjaciółce prosto w oczy.

– Posłuchaj mnie, Józia. Jeśli któryś z nich cię wybierze, idź z nim.

– Dlaczego? Czego on chce?

– Twojego ciała.

Ma nadzieję, że później zdoła wytłumaczyć Józi, że oni mogą mieć jej ciało, ale nic poza tym; nie dostaną jej umysłu, serca ani duszy.

– Nie, ja nigdy nie byłam z żadnym chłopcem! Cilka, proszę, nie zmuszaj mnie. Wolę umrzeć.

– Nie, nie wolisz. Musisz żyć. Obie musimy żyć. Słyszysz mnie? Rozumiesz?

– Nie, nie rozumiem. Ja nic złego nie zrobiłam, nie zasłużyłam sobie na to!

– Pewnie większość z nas na to nie zasłużyła, ale jednak tu jesteśmy. Jeśli jeden z nich weźmie sobie ciebie na własność, to inni zostawią cię w spokoju. Teraz rozumiesz?

Twarz Józi jest napięta.

– Chyba tak. Cilka, ty... wiesz, jak to jest, prawda?

– Głowa do góry, nie bój się.

– Przed chwilą mówiłaś, że mam być niewidzialna.

– To było wtedy, teraz jest teraz. Wszystko się zmienia w jednej chwili.

Cilka podnosi oczy i patrzy na mężczyzn.

Blok administracji w Birkenau, 1942 rok

Cilka siedzi obok Gity, obie pilnie pracują. Co jakiś czas spotykają się na moment wzrokiem i wymieniają dyskretne uśmiechy. Cilka została zabrana z selekcji i przysłana tutaj zamiast do „Kanady”. Jest wdzięczna, że Gita też tu pracuje, ale ma nadzieję, że uda jej się również załatwić Magdzie posadę w cieple. Gita nadal ma głowę ogoloną do samej skóry, ale z jakiegoś powodu Cilce pozwolono zapuścić włosy. Czuje teraz, jak pasma łaskoczą ją w szyję i uszy.

Nie widzi, jak podchodzą do nich dwaj esesmani. Jeden bez ostrzeżenia chwyta ją za ramię, szarpnięciem zmusza, by wstała. Kiedy ją odciągają, ogląda się za siebie i patrzy błagalnie na Gitę. Każde rozstanie może być tym ostatnim. Widzi, jak do Gity podchodzi strażniczka i uderza ją ręką w głowę.

Próbuje się opierać, kiedy ciągną ją przez obóz kobiecy, ale nie ma szans z dwoma rosłymi mężczyznami. W obozie jest cicho – więźniarki wyszły do pracy. Mijają kolejne baraki, aż w końcu docierają do budynku, który niczym się nie wyróżnia, tyle tylko, że jest otoczony ceglanym murem. Serce podchodzi Cilce do gardła. Słyszała, że tutaj umierają kobiety.

– Nie... Proszę! – jęczy. – Co się dzieje?

Na zewnątrz zaparkowany jest błyszczący samochód. Esesmani otwierają bramę i wchodzą na dziedziniec. Jeden głośno puka do drzwi budynku po lewej, a gdy ktoś otwiera, Cilka zostaje wepchnięta do środka tak gwałtownie, że upada. Leżąc na szorstkiej, brudnej podłodze, rozpoznaje człowieka, który stoi teraz przed nią na tle rzędów pustych pryczy z surowego drewna. Pamięta go z selekcji – to ten wysoki rangą oficer, Schwarzhuber.

Jego zwalistą sylwetkę rzadko widuje się w obozie. Trzymanym w dłoni pejczem postukuje rytmicznie o cholewę wysokiego skórzanego buta. Twarz ma beznamiętną, oczy wpatrują się w powietrze ponad głową Cilki. Dziewczyna przywiera plecami do drzwi, dłonią po omacku szuka klamki. Ciśnięty pejcz przecina powietrze ze świstem i uderza w jej rękę. Cilka krzyczy z bólu i osuwa się na podłogę.

Schwarzhuber podchodzi do niej i unosi pejcz. Góruje nad jej drobnym ciałem. Patrzy na nią długo, oddech robi mu się coraz cięższy.

– To będzie twój nowy dom – oznajmia. – Wstawaj.

Cilka podnosi się z podłogi.

– Chodź za mną.

Prowadzi ją za przepierzenie oddzielające izdebkę, gdzie stoi drewniane łóżko z materacem.

– Wiesz, że każdy blok ma blokową? – pyta.

– Tak – odpowiada dziewczyna.

– Ty będziesz blokową na bloku 25.

Cilka nie może wydobyć z siebie słowa, z trudem łapie oddech. Jak to, ona ma zostać tutaj blokową? To jest blok, w którym kobiety spędzają ostatnie godziny, zanim trafią do komory gazowej. I czy kiedykolwiek zobaczy Magdę, czy jeszcze zobaczy Gitę? To najbardziej przerażający moment w jej życiu.

– Jesteś szczęściarą – mówi Schwarzhuber.

Zdejmuje z głowy czapkę i rzuca ją za siebie. Drugą ręką dalej uderza się rytmicznie pejczem w nogę. Przy każdym uderzeniu Cilka wzdryga się, oczekując, aż spadnie na nią cios. Schwarzhuber końcówką pejcza podciąga jej do góry koszulę. Aha, myśli dziewczyna, więc o to chodzi. Drżącymi rękami odpina dwa górne guziki. Mężczyzna wbija końcówkę pejcza w ciało pod jej podbródkiem. Jego oczy zdają się nic nie widzieć. Oto człowiek, którego dusza umarła, a ciało czeka, żeby do niej dołączyć.

Niemiec rozkłada ramiona, co Cilka rozumie jako rozkaz „rozbierz mnie”. Podchodzi do niego na odległość wyciągniętej ręki i zaczyna rozpinać niezliczone guziki. Kiedy na jej plecy spada nagle uderzenie, wie, że ma się pospieszyć. Schwarzhuber musi odłożyć pejcz, żeby mogła zdjąć z niego marynarkę. Odbierając od niej ubranie, rzuca je w ślad za czapką. Sam zdejmuje podkoszulek. Cilka rozdziewa go z pasa i rozpina rozporek. Klęka i ściąga mu buty.

Kiedy zdejmuje drugi but, traci równowagę i pada ciężko na łóżko, kiedy Niemiec ją popycha, po czym klęka nad nią z kolanami po obu jej bokach. Rozdziera jej koszulę, a przerażona dziewczyna usiłuje zakryć własną nagość dłońmi. Kiedy na jej twarz spada uderzenie wierzchem dłoni, zamyka oczy i przygotowuje się na to, co nieuniknione.

– Idziecie do urków – informuje ją strażnik z papierosem między zębami.

Na dźwięk jego głosu Cilka wraca do teraźniejszości.

– Do kogo?

– Ci ludzie, do których teraz pójdziecie. Urkowie, tak się na nich mówi. To więźniowie, recydywiści, rządzą tu w zonie.

– Nie żołnierze?

– Nie, łagiernicy tacy jak wy, tyle że są tu od dawna i pracują tam, gdzie potrzeba wykwalifikowanych ludzi, w administracji. Ale ci są też kryminalni. Mają tu własną siatkę władzy.

Cilka rozumie. Hierarchia zależności pomiędzy starymi i nowymi.

Wchodzi do izby, Józia za nią, tak samo naga i drżąca. Przystaje, kiedy zauważa rzędy mężczyzn, między którymi musi teraz przejść. Dziesiątki oczu wpatrują się w nią intensywnie.

Mężczyzna, który stoi najbliżej po jej prawej stronie, robi krok naprzód, a ona odwraca się i śmiało odwzajemnia jego spojrzenie, taksuje go wzrokiem i dochodzi do wniosku, że tam, skąd pochodzi, był pewnie przywódcą gangu. Niewiele wyższy od niej, przysadzisty, najwyraźniej nie głoduje. Cilka ocenia, że ma koło trzydziestki. Patrzy na niego uważnie, czyta język ciała. Twarz go zdradza. Smutne oczy. Cilka nie czuje przed nim lęku.

– No, nareszcie! – krzyczy ktoś z tyłu.

– Strasznie żeś się z tym guzdrał, Borys.

Borys wyciąga rękę do Cilki. Dziewczyna nie odwzajemnia gestu, ale podchodzi do niego. Odwraca się i daje znak Józi, żeby poszła dalej.

– Podejdź no tu, maleńka – mówi inny mężczyzna. Cilka patrzy, jak tamten obleśnie wpatruje się w jej przyjaciółkę. Wielki osiłek, ale zgarbiony. Oblizuje się, odsłaniając pociemniałe i połamane zęby. Bije od niego więcej zwierzęcej energii niż od Borysa.

Józia zostaje wybrana.

Cilka spogląda na człowieka, który najwyraźniej nazywa się Borys.

– Jak masz na imię? – pyta tamten.

– Cilka.

– Idź się teraz ubrać. Znajdę cię, jak cię będę potrzebował.

Cilka przeciska się między rzędami mężczyzn. Wszyscy się do niej uśmiechają, wymieniają się wzajemnie uwagami na temat jej skóry, jej ciała. Cilka dogania Józię i oto znowu ktoś prowadzi je na powietrze, do innego betonowego bunkra.

W końcu dostają ubrania. Koszula, której brakuje kilku guzików, spodnie z najbardziej szorstkiej tkaniny, jaką Cilka w życiu dotykała, ciężki płaszcz i czapka. Wszystko szare. Sięgające kolan buty są za duże o kilka numerów, ale to dobrze, bo dziewczyna planuje dla ochrony przed zimnem owinąć stopy we wszystkie szmaty, które tylko zdoła znaleźć.

Ubrawszy się, przyjaciółki wychodzą z bunkra. Cilka osłania oczy od słońca. Rozgląda się i widzi obóz przypominający nieco miasteczko. Są tu baraki sypialne, ale nie tak równo ustawione jak w Birkenau. Różnią się od siebie wielkością i kształtem. Dalej widać wzgórze, a na nim jakieś urządzenie przypominające żurawia. Wzdłuż ogrodzenia obozu rozmieszczono wieżyczki strażnicze, ale nie tak groźne jak te, które Cilka zna z przeszłości. Przygląda się uważnie szczytowi ogrodzenia. Nie widzi izolatorów, które wskazywałyby, że drut jest pod napięciem. Nie jest tu potrzebne, bo dalej aż po horyzont rozciąga się jałowa, pusta przestrzeń. Tam nie może być mowy o przetrwaniu.

Kiedy podążają w stronę budynków, które wkrótce staną się ich domem, jedna za drugą, nie wiedząc, kto ich właściwie prowadzi, podchodzi do nich kobieta o szerokiej, ogorzałej od wiatru twarzy. Słońce świeci, ale lodowaty wiatr kąsa każdy skrawek odsłoniętej skóry – są tak daleko na północy, że mimo późnego lata na ziemi leży śnieg. Kobieta ma na sobie kilka płaszczy, porządne buty i zawiązaną pod brodą czapkę. Na widok dziewcząt uśmiecha się obscenicznie.

– Patrzcie je, ale szczęściary! Ponoć już se znalazły chłopów do ochrony!

Cilka nie ma ochoty na rozmowę, więc spuszcza głowę i odwraca wzrok. Nie zauważa podłożonej nogi i potyka się o nią, a że trzyma ręce w kieszeniach, pada jak długa.

Józia próbuje jej pomóc wstać, ale dostaje cios przez plecy i też się wywraca. Leżą obok siebie na wilgotnej, lodowatej ziemi.

– Ze mną wam ładne buźki nie pomogą nic a nic. Dalej, ruszać się.

Cilka wstaje pierwsza. Józia chwilę jeszcze leży, po czym z pomocą przyjaciółki dźwiga się na nogi.

Cilka rozgląda się dookoła. Widzi setki jednakowo ubranych kobiet z ogolonymi głowami i twarzami schowanymi w kołnierzach płaszczy, więc nie sposób rozpoznać wśród nich pasażerek z ich wagonu.

Przy wejściu do baraku liczy je kobieta o ponurym spojrzeniu. Cilka z początku myślała, że to strażniczka, ale teraz dostrzega brak munduru, a kiedy przechodzi obok, widzi, że tamta ma numer przyszyty do płaszcza i czapki. Cilka dochodzi więc do wniosku, że to „blokowa”.

Po jednej stronie izby stoją w rzędzie łóżka, a na środku ustawiono piecyk. Kobiety gromadzą się wokół niego i wyciągają dłonie do ciepła.

– Jestem waszą brygadzistką, należycie do mnie – oznajmia „blokowa”. – Nazywam się Antonina Karpowna. An-to-ni-na Kar-pow-na – powtarza powoli i dla pewności wskazuje palcem, że mówi o sobie. – Ech, moje wy zeczki, straszne z was szczęściary, wylądowałyście w najlepszym baraku w całej zonie. Mam nadzieję, że zdajecie sobie z tego sprawę.

Cilce też się tak wydaje. Nie ma tu żadnych prycz, tylko łóżka z prawdziwymi materacami, a na każdym leży koc.

– A teraz was zostawię, żebyście się mogły rozgościć – mówi brygadzistka, uśmiechając się krzywo, po czym wychodzi.

– Co to „zeczka”? – szeptem pyta Józia.

– Nie wiem, ale pewnie nic dobrego. – Cilka wzrusza ramionami. – Pewnie oznacza więźniarkę albo coś w tym stylu.

Dziewczyna rozgląda się dookoła. Wszystkie łóżka są jeszcze wolne, bo kobiety ciągle cisną się wokół pieca. Cilka łapie Józię za rękę i ciągnie ją na sam koniec baraku.

– Czekaj, najpierw wybierzmy łóżka. Siadaj na tym.

Cilka zajmuje ostatnie posłanie w rzędzie i sadza Józię na sąsiednim.

Każda więźniarka ma do dyspozycji cienki szary koc, zszarzałe prześcieradło i materac wypełniony trocinami.

Pozostałe kobiety również zaczynają szukać dla siebie miejsca, przepychają się i potrącają, walcząc o posłanie, na którym spędzą nie tylko dzisiejszą noc, ale i wszystkie kolejne, ile uda im się przeżyć.

Jak się wkrótce okazuje, miejsca starcza dla wszystkich. Uspokojone więźniarki ściągają z głów czapki i kładą je tam, gdzie normalnie znajdowałaby się poduszka.

Cilka spogląda w kąt nieopodal swojego łóżka. Stoją tam dwa puste wiadra – najwyraźniej to ubikacja. Dziewczyna wzdycha głęboko. Przez resztę pobytu w baraku będzie jej to przypominać, że tak się kończy zachłanność i chęć zajęcia pozornie najlepszego miejsca do spania. Myślała, że będzie miała trochę prywatności: po jednej stronie ściana, po drugiej Józia. Zawsze jest jakiś haczyk, a za wygodę trzeba zapłacić. Powinna była przecież o tym wiedzieć.

Dziewczęta podchodzą do piecyka i wyciągają dłonie do ciepła. Cilka wyczuwa, że chociaż to dopiero pierwszy dzień, już ma tu kilku wrogów.

Rosła kobieta o nieprzyjaznym spojrzeniu i w trudnym do określenia wieku popycha Józię, a ta pada twarzą na twardą drewnianą podłogę. Z nosa cieknie jej krew.

Cilka pomaga jej wstać i tamuje krwawienie, przyciskając skrawek koszuli do twarzy dziewczyny.

– Co ty wyprawiasz? – dobiega je czyjeś pytanie.

– Uważaj, suko, bo tobie też się dostanie – mówi tamta i podchodzi bardzo blisko pytającej.

Pozostałe więźniarki obserwują konfrontację w milczeniu.

Cilka chce zareagować, bronić Józi, ale nie wie jeszcze, jak tu wszystko działa, kim są te kobiety i czy mogą się jakoś dogadać.

– Dziękuję – rzuca Józia zdławionym głosem do tej, która stanęła w jej obronie, młodej, szczupłej dziewczyny o jasnej skórze i niebieskich oczach.

– Nic ci się nie stało? – pyta tamta po polsku z rosyjskim akcentem. Ciągle dotyka swojej ogolonej głowy.

– Zaraz jej przejdzie – odpowiada za przyjaciółkę Cilka.

Dziewczyna z troską wpatruje się w poranioną twarz Józi.

– Jestem Natalia.

Józia i Cilka też się przedstawiają.

– Jesteś Rosjanką? – chce wiedzieć Józia.

– Tak, ale moja rodzina mieszkała w Polsce od kilkudziesięciu lat. A teraz okazało się, że to przestępstwo. – Natalia spuszcza głowę. – A wy?

Józia zaciska usta, z trudem powstrzymując łzy.

– Pytali, gdzie są moi bracia, i nie chcieli uwierzyć, że naprawdę nie wiem.

Cilka pociesza ją cicho.

– Przepraszam – odpowiada Natalia. – Nie ma co teraz o tym mówić.

– W ogóle nie ma co o tym gadać – mówi agresorka, która leży teraz na łóżku odwrócona do pozostałych plecami. – To wszystko to tylko różne wersje tej samej łzawej historyjki. Nieważne, czy coś zrobiłaś czy nie, wszystkie nas uznali za wrogów państwa i wysłali tu, żeby nas naprostować przez pracę.

Kobieta nie patrzy na nikogo i wzdycha głęboko.

Ogień trzaska w piecu.

– Co teraz? – pyta któraś.

Nikt nie zna odpowiedzi. Jedna po drugiej więźniarki wracają na wybrane posłania i zwijają się na nich w kłębek, pogrążone głęboko we własnych myślach.

Cilka bierze Józię za ramię i prowadzi do łóżka. Każe dziewczynie zdjąć buty i położyć się pod kocem. Widzi, że nos przestał krwawić, więc wraca do piecyka. Natalia ostrożnie dokłada węgla z wiadra do ognia, przytrzymując metalowe drzwiczki przez rąbek płaszcza.

Cilka patrzy na zapas węgla.

– Nie wystarczy na całą noc – mówi na wpół do Natalii, na wpół sama do siebie.

– Poproszę o więcej – odpowiada cichym szeptem Natalia. Ma różowe policzki i delikatną budowę ciała, ale wygląda na silną. Cilka widzi w jej oczach wiarę, że wszystko jakoś się ułoży. Dobrze wie, jak niewiele potrzeba, żeby oduczyć się takiego myślenia raz na zawsze.

– Lepiej poczekać i zobaczyć, jakie tu panują obyczaje. Jak o nic nie prosisz, mniejsze ryzyko, że cię pobiją.

– Przecież nie pozwolą nam zamarznąć – oznajmia Natalia, opierając dłonie o biodra. Już nie mówi szeptem. Kilka kobiet podnosi głowy i przysłuchuje się ich rozmowie.

Cilka rozgląda się po zwróconych ku niej twarzach. Nie potrafi dokładnie określić wieku towarzyszek niedoli, ale podejrzewa, że razem z Józią należy do najmłodszych. Pamięta własne słowa wypowiedziane kilka godzin temu. Nie wyróżniaj się, masz być niewidzialna.

– No? I co powiesz? – głos agresorki dobiega z drugiego końca baraku.

Wszystkie oczy są teraz skierowane na nią.

– Wiem tyle samo co i wy. Po prostu zgaduję. Ale myślę, że powinnyśmy oszczędnie gospodarować resztką węgla, na wypadek gdybyśmy dziś już więcej nie dostały.

– Racja – oznajmia któraś kobieta, po czym kładzie się i odwraca głowę.

Cilka powoli wraca do swojego łóżka. Kraniec baraku dzieli od piecyka zaledwie kilka metrów, ale temperatura jest tu zdecydowanie niższa, więc dziewczyna po raz kolejny zastanawia się, czy przełożenie prywatności nad ciepło było właściwe. Sprawdza, czy Józia zasnęła, po czym sama kładzie się na posłaniu.

Na zewnątrz jest ciągle jasno. Cilka nie ma pojęcia, która jest godzina. Patrzy, jak Natalia podchodzi do dogasającego ognia i dorzuca garść węgla do pieca. Zabawne, jak ludzie naturalnie przyjmują role.

Kiedy wreszcie zasypia, jest jeszcze jasno – albo już jasno... nie jest pewna.

Ze snu wyrywa ją hałas z zewnątrz. Drzwi do baraku się otwierają i staje w nich brygadzistka Antonina Karpowna.

– Wstawać, zeczki, wstawać i wychodzić! – krzyczy z dłońmi schowanymi głęboko w kieszeniach płaszcza.

Cilka rozpoznaje znajomy schemat. Pierwsza podnosi się z łóżka, ale na wszelki wypadek nie rusza się z miejsca w nadziei, że te z przodu wyjdą na zewnątrz przed nią. Wie, że najbezpieczniej jest pośrodku. Pomaga wstać zaspanej Józi i nakrywa oba posłania kocem.