(Nie)dziennik - Jacek Poniedziałek - ebook

(Nie)dziennik ebook

Jacek Poniedziałek

2,5
35,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Dzienniki jednego z najbardziej uznanych polskich aktorów filmowych i teatralnych - Jacka Poniedziałka. To historia walki z nałogiem, perwersyjnym głodem, nienasyconym ego i opresją rzeczywistości. Próba objęcia refleksją świata teatru, rodaków i powracających demonów narodowych.

"Głód przychodzi zwykle po spektaklu. Paląca potrzeba ludzi. Puszczają hamulce. Rozbestwione ego szuka zaspokojenia, kontaktu, głaskania, chuchania i dmuchania, pieszczot, dobrego słowa i czułości. Szuka szaleństwa, znieczulenia, picia, ćpania i seksu. Wszystkiego w nadmiarze. W nasyceniu. Do dna. "

Jacek Poniedziałek – aktor teatralny i filmowy związany z Nowym Teatrem w Warszawie. Absolwent PWST w Krakowie, uczeń Jana Peszka, Krystiana Lupy i Jerzego Stuhra. Przez pięć lat związany z krakowskim Starym Teatrem. Od 1990 roku zagrał w większości polskich spektakli Krzysztofa Warlikowskiego, oprócz tego współpracuje m.in. z Michałem Borczuchem, Krzysztofem Garbaczewskim i Janem Klatą. Zajmuje się także reżyserowaniem spektakli i przekładem literackim.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 195

Oceny
2,5 (2 oceny)
0
1
0
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
magdalena6791

Nie polecam

Szkoda czasu i pieniedzy na coś , co nic nie wnosi do życia . Nie da się tego czytać 🫣
00



Jacek Poniedziałek

(Nie)dziennik

Opieka redakcyjna: Maciej Makselon

Redakcja: Katarzyna Waligóra

Korekta: Marta Strochmiałek, Małgorzata Denys

Skład i łamanie: Katarzyna Piątek

Projekt okładki: Joanna Strękowska

Zdjęcie wykorzystane na okładce: © Lechosław Kwiatkowski

Niniejszy produkt objęty jest ochroną prawa autorskiego. Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku osobę, która wykupiła prawo dostępu. Wydawca informuje, że wszelkie udostępnianie osobom trzecim, nieokreślonym adresatom lub w jakikolwiek inny sposób upowszechnianie, upublicznianie, kopiowanie oraz przetwarzanie w technikach cyfrowych lub podobnych – jest nielegalne i podlega właściwym sankcjom.

Copyright © by Jacek Poniedziałek

Copyright © for the Polish edition by Grupa Wydawnicza Foksal, MMXXI

Wydanie I

Warszawa MMXXI

ISBN: 978-83-280-8513-8

Skład wersji elektronicznej: Michał Olewnik / Grupa Wydawnicza Foksal Sp. z o.o.i Michał Latusek / Virtualo Sp. z o.o.

Bartkowi i Wackowi z Ośrodka „Nowe Życie”

Część I

(1)

Głód przychodzi zwykle po spektaklu. Paląca potrzeba ludzi. Puszczają hamulce. Rozbestwione ego szuka zaspokojenia, kontaktu, głaskania, chuchania i dmuchania, pieszczot, dobrego słowa i czułości. Szuka szaleństwa, znieczulenia, picia, ćpania i seksu. Wszystkiego w nadmiarze. W nasyceniu. Do dna.

Kilka nocy temu w tę dziurę bez dna wpompowałem litry prosecco, hojnie zasypałem ją śniegiem, ale jej nie nasyciłem. Później, już gdzie indziej, wlewałem w nią na przemian białe wino i wódkę, okadzałem skrętami. Dalej już nie wiem co, z kim ani gdzie. Nie wiem, jak trafiłem do domu, jak otworzyłem drzwi, jak zdołałem się rozebrać i położyć do łóżka. Opowiadali mi później, że się ekstatycznie bawiłem, bardzo długo sam ze sobą tańczyłem, wszystkich kochałem, wszystkim chciałem pomóc, duszkiem piłem jednego za drugim. A potem upadłem jak kłoda na środku małego, kamiennego parkietu. Dwóch eskortowało moje zwłoki, które wiedzione tajemniczym instynktem trafiły na odpowiednie piętro, znalazły klucze, umieściły je w zamku, a po wylądowaniu w swoim lochu niewdzięcznie wyrzuciły swoich wybawców za drzwi. I znowu upadłem na pysk. Bawić się euforycznie i nawet tego nie pamiętać? Rujnować po nic umęczone ciało i znękaną głowę? Zawalać zajęcia ze studentami, a wieczorem grać spektakle w niemal przedśmiertnym stanie?!

Przeczytałem gdzieś, że urwany film to zatrucie mózgu. Jesteś wtedy zdolny do niezwykłych czynów. Możesz wyznać miłość albo przyznać się do zdrady, nasrać komuś do szafy, albo udzielić mu dużej pożyczki, nasikać do szuflady, albo zarazić się żółtaczką. Możesz też wbiec pod tramwaj, rozbić butelkę na niewinnej głowie, skoczyć z drugiego piętra, możesz zjeść za dużo lekarstw.

Ile razy już myślałem: ile jeszcze razy?

W końcu zadzwoniłem do ośrodka, w którym leczył się znajomy pijak.

Pytia mówi, że to niepotrzebne, choć sam nie znosi widoku, kiedy słaniam się i bełkoczę. Denerwuje się i martwi, co łatwo wyczuć mimo jego wystudiowanego dystansu i chłodu. Warlik śmiał się, że grubo przesadzam, może wspomniał coś o fanaberii i modzie…

Karol poparł mnie skwapliwie: ucieszył się, przez kilka dni dzwonił tylko w tej sprawie. Pytał i drążył, bo wie, jak tego potrzebuję. Zna mnie z nocnego szlaku, widział mnie i towarzyszył mi w najbardziej mrocznych okolicach, choć sam był jak niewinne dziecko. Mało i rzadko pił i ćpał, z pewnością też musiał na siebie uważać przez HIV, który drzemie w nim od ćwierć wieku. Teraz jest na przymusowej abstynencji: siedzi w barcelońskim więzieniu, gdzie prowadzi bogate życie towarzyskie. Z młodymi, gorącymi, muskularnymi przestępcami. Są wśród nich oszuści i kombinatorzy, pospolici złodzieje, kieszonkowcy, drobni dilerzy i cwaniacy, ale też mordercy. Lokalne męty, Latynosi, Arabowie i imigranci z Afryki. Trochę się ich boi, ale też podrywa i daje się podrywać. Przez telefon brzmi, jakby tam rządził, co łatwo mogę sobie wyobrazić. Ten człowiek odnajdzie się wszędzie. Jest uroczy, błyskotliwy i uparty, więc każdego owinie sobie wokół palca.

(2) Nowy Jork

Wieczorem próba do projektu Białoszewski/Ginsberg VR. Spotykamy się w gronie rezydentów z Nowego Teatru w składzie: ja, Smagi (Paweł Smagała) i pomysłodawca projektu – Krzysiek Garbaczewski. Oprócz nas kilkoro Amerykanów, mieszkający na stałe w Nowym Jorku Zbyszek Bzymek – polski dramaturg i performer (ukończył reżyserię w łódzkiej filmówce) oraz grupa artystów wizualnych po krakowskiej ASP. Nazywamy ich „dziećmi”, wspólnie z Krzyśkiem tworzą Dream Adoption Society, kolektyw zajmujący się między innymi sztuką w Virtual Reality. Nasze spotkania odbywają się w The Performing Garage, off-off-broadwayowym teatrze i stałej siedzibie The Wooster Group. Większość ludzi kojarzy tę grupę z grającym u nich kiedyś Willemem Dafoe. Garaż to mała, ciemna buda na Soho, z ultraprofesjonalną ekipą techniczną, trochę rozhisteryzowaną na punkcie świętości ich zasad. Niemcy to przy nich pikuś. Na drugiej próbie Garbuś poprosił mnie, żebym pisał tajny dziennik, rodzaj wariacji na temat Tajnego dziennika Mirona Białoszewskiego, który chciałby wykorzystać w spektaklu. Mam na to cztery tygodnie, bo tyle tu potrwają próby. Przedstawienie zagramy sześć razy.

W tym mieście niełatwo się skupić. Na kurwidołku ruch jak w ulu: gołe torsy, sprężyste pośladki, tatuaże i piercingi, mocne uda, sportowe łydki, gęste zarośla i precyzyjnie wygolone gładkości. Jeden fotograf chce się umówić na sesję, bo mam „so interesting face”.

– Sztuka i seks w jednym?

– Nie, na początku tylko sztuka.

Myślę: „Czemu nie? W końcu to artysta nowojorski”. Ale się urwało.

Znalazłem fajny basen pod chmurką, blisko naszego mieszkania, też na Williamsburgu. Duży, z rześką, czystą wodą. I za darmo! Tyle że czynny tylko przez dwie godziny rano i może ze trzy po południu. Na miejscu duża plansza:

ZAKAZ ZABAW ZE WSTRZYMYWANIEM ODDECHU.

SERIA GŁĘBOKICH WDECHÓW

TUŻ PRZED ZANURZENIEM

GROZI ŚMIERCIĄ!

(3) Nowy Jork

Dziś w Garażu otwarty pokaz Locus Solus, czyli VR tripa Garbusia i dzieci. (Swoją drogą intermedia na krakowskiej ASP to wylęgarnia wolności seksualnej!)

Przyszła Elizabeth LeCompte, szefowa The Wooster Group, z taką drugą – są chyba hetero, ale zrobiły na mnie wrażenie dwóch neurotycznych lesbijek. Spore poruszenie w naszej lesbijskiej grupce, ale może to majestat władzy tak podziałał. W każdym razie stare wyszły zachwycone. Zbyszek wił się przy nich jak piskorz, taka silna osobowość, a tak się tu kurwił. Garbuś nigdy tego nie robi, zaperza się jak primadonna, rzuci czasem: „Żryj swoje rzygi sam”, ale kurwić się nie lubi albo nie umie. Zachowuje się szczerze, naturalnie. Dla jednych jest królem chaosu, dla innych uroczym chłopcem, dla jeszcze innych geniuszem i wizjonerem, a dla mnie tym wszystkim naraz.

Sam kiedyś kurwiłem się przed Isabelle Huppert, choć wtedy wydawało mi się, że jestem po prostu miły. Stała jak sztywna decha na bankiecie po naszym paryskim występie, a to ja jej dziękowałem i składałem hołdy, bo naprawdę lubię ją w filmach (głównie Hanekego). Wyszło niezręcznie, bo ona ani słowa o naszym spektaklu, żadnego „dziękuję” albo „pocałuj mnie w dupę”. Nic. Stała milcząca i tylko się tak tajemniczo, smutno uśmiechała. Nawet kiedy powiedziałem jej, że jest fascynującą artystką, ani jedna z miliona zmarszczek na jej twarzy nie drgnęła. Uciekłem pod pretekstem pustego kieliszka i znielubiłem. Ale dała mi lekcję niekurwienia. Czasem się udaje.

(4) Kraków

Na festiwalu Boska Komedia gramy Kino moralnego niepokoju. Przedwczoraj, po pierwszym i napiętym, bo konkursowym spektaklu, piliśmy w Bunkrze. Potem pojechaliśmy na domówkę w willi pod miastem z dalszym piciem, jaraniem skrętów i wciąganiem ścierwa. Wróciłem do hotelu sam, ale nad ranem dotarł do mnie inny uczestnik tej rzeźni, zawsze gotowy na wszystko chłopak z innego teatru. Znam go od kilku lat: przenikliwe spojrzenie, niewinna twarz o uśmiechu bad boya, szczupłe, perfekcyjne ciało, ciemne krótkie włosy, kolczyk, duże białe zęby, niski dźwięczny głos. Jego uroda zwykle sprawiała, że brakowało mi śmiałości. Picie i wciąganie dodało nam obu animuszu. Choć jemu raczej go nie brakowało, bo on jest z tych, co biorą, kogo chcą.

Od jutra zaczynam odwyk pod Krakowem. Chciałem tam pojechać po chociaż tygodniu czystości, ale znowu nie wyszło. Na wczorajszym przedstawieniu byłem zombie. Jak ja w ogóle to zagrałem? Skąd miałem siłę? Jak mi się udało opanować drżenie rąk, nóg, głosu? Jak to możliwe, że poszło tak dobrze? Może nawet najlepiej…

Anka Smolar pokazała tu Kowbojów, których zrobiła w Lublinie. Spektakl o nauczycielach, co już samo w sobie jest ciekawe, bo choć każdy z nas był kiedyś w szkole, chyba nikt dotąd nie wpadł na to, żeby opowiedzieć o niej z ich perspektywy. Aktorzy pod wnikliwym okiem Anki i literackim nadzorem Michała Buszewicza wyimprowizowali oryginalny, zjadliwy, rezonujący współcześnie tekst: poetycki i nieomal muzyczny. Dawno nie widziałem tak dobrze zestrojonych i swobodnych ludzi na scenie, tak zaangażowanych. Mocnych i autonomicznych. Ten poziom wolności aktorzy osiągają u może kilkorga polskich reżyserów. Ci ich Kowbojeto takie nauczycielskie egzorcyzmy. Nie anegdota czy publicystyka, tylko seans spirytystyczny, prawie Dziady. Alchemia. Czułem magię, zastanawiałem się nad ich fenomenem. Podnieca mnie i uszczęśliwia teatr, który eksploduje w sercu i zmusza do myślenia, lecz zarazem stanowi tajemnicę, jest trochę nieodgadniony.

Gdyby to ode mnie zależało, dałbym im tu wszystkie nagrody.

Dziś finał festiwalu. Od początku istnienia Boskiej werdykt jury ogłaszany był w Bunkrze. Tam wszyscy się zbierali i alkoholem znieczulali przedwerdyktową napinkę. To jedyny polski festiwal, w którym spektakle oceniają sami zagraniczni jurorzy – to ich obiektywizm decyduje o prestiżu konkursu. Dawniej odbierający nagrody ledwo już stali na nogach i bełkotali coś bez ładu i składu. W zeszłym roku pod koniec imprezy ktoś pchnął szklaną gablotę z ciastami, która przewróciła się, strzelając odłamkami szkła. Tym razem finałową galę przeniesiono do „Słowaka”, więc nie będzie dziś Wielkiej Najebki. Trzeba się trzymać i nie chlać. Muszę jutro stawić się na tym odwyku w znośnej formie, inaczej mogą mnie nie przyjąć. Zobaczymy.

Kowboje niestety nie dostali nawet pół nagrody, choć zachwycali się nimi wszyscy, z którymi gadałem. Ale w większości byli to Polacy, więc może nie dociera ten przekaz do obcych. Nie rezonuje w zagranicznych głowach? Dziwne. Poczułem się tak, jakbym to ja został pominięty, nie oni.

(5) Nowy Jork

Na kurwidołku: jeden w typie Francuza z pornola (jest w ogóle taki typ?) – wysoki, masywny, dobrze zbudowany, lekko łysiejący, obdarzony wielkim sprzętem. Chce, żeby go przeczołgać, wytarmosić, opluć, wystrzelać po mordzie. Ale kiedy on był napalony, to ja zdechły. Lub na odwrót. I tak przez trzy dni.

Skasowałem w końcu kurwidołek i zgasło.

Skasowałem po kilku spotkaniach z innym. Lubię go. Choćby za to, że jest czarny – on na to, że jestem rasistą. Duże, pełne usta, złośliwy i krnąbrny, ale szczerze ciekawy ludzi. Głowa na karku, duże druciane okulary na pociągłej twarzy i rozbrajający uśmiech. Seks gorący, ale nie wszystko od razu – za nami kilka walk „kto kogo”, kurz bitewny powoli osiada, jest ciekawie.

Na pierwszym spotkaniu wpisał mi się do telefonu D_My_Baby i tak zostało. Spytał raz, po co mi ten kurwidołek, skoro on tu jest. Nie mogłem nie przyznać mu racji.

(6) Nowy Jork

Kilka dni temu przyjechał tu nasz narodowy skarb: śliczny, grzeczny, dobrze wychowany Mateusz. Byliśmy razem w kinie na Spike’u Lee o tym czarnym agencie, który telefonicznie przenika do Ku Klux Klanu, a na ich sabaty wysyła białasa. Białasa grał ten piękny aktor z niskim głosem z Patersona Jarmuscha. Film Spike’a pluszowy jak to kino z siedzeniami automatycznie rozkładanymi do formy szezlonga. Umówiłem się z Mateuszem, że pójdziemy do MOMA. Kilka dni wcześniej wybrałem się tam ze Smagim, ale na miejscu okazało się, że w każdy piątek firma Uniqlo funduje wszystkim chętnym wstęp za friko. Do muzeum rzuciły się dzikie tłumy, ścisk, oddawanie plecaków do szatni, oszalały rój wygłodniałych sztuki, mechanicznie strzelających selfie turystów. Smagi mi zniknął, poszedł zwiedzać w tym ulu, ja uciekłem, robię się coraz większym mizantropem. Dziś z kolei okazało się, że Mateusz jest już po zwiedzaniu – galerii i młodej, bardzo ładnej Polki. W końcu sam polazłem na wystawę. Z całej ekspozycji zapamiętałem tylko dwie rzeczy: hipnotyzujący film Duchampa z kręcącym się jak płyta gramofonu spiralnie zapisanym tekstem oraz fotokolaż tutejszego artysty Paula Mpagi Sepuya. Tyłem siedzący artysta z wystającymi spod tyłka jajcami, detal dla niektórych niezauważalny, wiem, bo wysłałem kilku i ich nie widzieli, choć spore. Oczywiście Pytia widzi jaja, zna człowieka i obserwuje go na Instagramie. Ten to chyba wszystkich zna, ma niesamowitą twarz, wieczną depresję i najsłodszego penisa na świecie.

(7) Nowy Jork

Mateusz chce na imprezę. Nasze dzieci i Wojtek, ich producent, to samo. Mówią, że kroi się ostre queerowe party, ale jakoś zdechło. Narodowa chluba ciśnie: „Chodźmy”, ja: „Dobra, ale musi być lgbt friendly”. Odpowiada, że ma kontakt z jedną Afrykanką, która wszystko wie, ogarnie adres. Rzeczywiście JEST impreza na Bushwicku; w House of Yes!

Dzieci się wykruszyły, ale Wojtek ze Smagim dołączają do mnie i Mateusza z tą „Afryką”. Cieszę się jak nastolatek, przebieram nogami, po cichu liczę na łowy.

Jesteśmy. Zamawiam drugą wódkę, słyszę, że ktoś po polsku. Patrzę – młodzi, ona i on. Poznali się na Instagramie, ona mieszka w Kanadzie i w Polsce, on w Nowym Jorku. Mówią, że cztery miesiące do siebie pisali, aż w końcu spotkali się i zaiskrzyło. Nie wiem, podobno dotykała Smagiego, gdy tamten nie patrzył. Ale byliśmy, no właśnie, pod wpływem. Znajomi Polaków pomogli, sto dwadzieścia dolarów, proszek.

Na imprezie tribute dla Arethy Franklin, która zmarła poprzedniej nocy. Lubię ją. Widziałem kiedyś na YouTubie, jak śpiewa A Natural Woman. Piękna, stara kobieta w wielkim futrze, które w muzycznej ekstazie zrzuciła nonszalancko na podłogę. A siedzący na sali Obama tak poddał się jej czarowi, że kołysząc się, zaczął nucić: „You make me feel like a natural woman”, aż przypomniał sobie o kamerach i postanowił dalej się pobujać, ale już bez śpiewania.

Zgubiłem moich, obce pedały zaciągnęły mnie uberem na domówkę. Było krótko, bo usnąłem albo urwał mi się film. Na drugi dzień bolała mnie głowa, ale nie kacowo, tylko jak od uderzenia. Okazało się, że sturlałem się ze schodów. Takie zabawy… Gadaliśmy dużo z jednym, co mnie wciąż całował w usta i mówił:

– But I am straight.

– Mnie to nie przeszkadza.

– Mój brat jest gejem i na pewno chciałby, żebyś go przeleciał.

– Gdzie on jest?

– W Japonii.

Obudziłem się w południe, w obcym łóżku. Ktoś robił mi laskę:

– Kto to?

– Brian, to moje mieszkanie, byłeś na domówce.

– Tak, pamiętam.

Zbieram swoje rzeczy, on całuje, ja przytulam.

Uber. Dom. Cały dzień w łóżku.

(8) Nowy Jork

Wczoraj D. spytał:

– Będziesz tęsknił?

– Tak.

– Odwiedzisz mnie w Berlinie?

(W lutym przenosi się tam na stałe).

– Tak. A ty mnie w Warszawie?

– Of course.

Potem:

– To była nasza pierwsza prawdziwa randka.

(A te wcześniejsze to co? Badania terenowe?) – No tak – odpowiedziałem bez sensu.

(9) Ośrodek, okolice Krakowa

Nie zachlałem całkiem mordy, ale nie poszedłem spać trzeźwy. Mimo to dziś udało mi się wstać wcześnie i stawić się na miejscu w całkiem znośnej formie. Okolica typowa dla tej części Polski: pagórki, lasy i setki domów upchanych przy wąskiej, falującej drodze – bardzo blisko Krakowa. Ośrodek znajduje się pod zalesionym, stromym wzgórzem, przy małej, rzadko uczęszczanej dróżce. Jednopiętrowy dom z lat dziewięćdziesiątych. Wyposażenie i wystrój też z „epoki”. Nie ma tragedii, ale gdyby nie obecna sytuacja, nie zostałbym tutaj pięciu minut, o miesiącu nie wspominając. Pierwsze spotkanie z Bartkiem, szefem i jednocześnie terapeutą, poświęcone formalnościom i papierologii. Jest tu nas teraz sześciu, same chłopy. O siedemnastej odbędzie się koncert gitarzysty jazzowego, niepijącego alkoholika i uczestnika wspólnoty AA, kiedyś chyba pacjenta podobnego ośrodka. Przy okazji wykonu opowie nam swoją historię.

Przed chwilą zjedliśmy kolację. Pacjenci nieco onieśmieleni znanym ryjem, ale pełna demokracja: zwracamy się do siebie po imieniu, wszyscy są bezpośredni, garną się do rozmowy, mimo widocznego wysiłku w dobieraniu słów. Pytam ich, od jak dawna tu są. Najkrócej dwa tygodnie, najdłużej miesiąc. Dla kilku nie jest to debiut, dwóch zaliczyło pięć czy nawet sześć innych odwyków. Jeden po terapii idzie na pół roku do klasztoru. Inny, Kamil, z wyzierającymi spod dresu dziarami, najpierw był pacjentem, a potem został, żeby pomagać Julce odpowiedzialnej za zaopatrzenie i kuchnię. Przypomina chłopaka po poprawczaku albo kiciu, ale mówi, że jest z „dobrego domu”. Wygląda na jakieś dwadzieścia siedem lat, pracuje przy wykańczaniu mieszkań, pochodzi z okolic Tarnowa; jest szczery i skromny. Rapuje – ma dobry głos, nawija o odwyku. W pijackim szale spadł z siedmiu metrów, nie pamięta, jak się na nie wdrapał. Trzeźwy od roku.

Gitarzystą jazzowym okazał się Rysiek Styła. Koncert jak koncert, nie moja nuta; ale historia – choć typowa – miała siłę świadectwa. Koncentrowała się na zranionym ego i potrzebie Boga. Między utworami rozmowa o duchowości, w której każdy mógł się wypowiedzieć. Pomyślałem ze strachem: czy oni nie są nawiedzeni? Będą mnie chcieli nawracać? Tego bym długo nie wytrzymał. Oni wszyscy wierzą jak amen w pacierzu, ja jestem odmieńcem i czarną owcą. Ale czy można sobie wmówić wiarę? Wgrać sobie program o istnieniu Boga? Wielu alkoholikom i ćpunom wiara pomaga uporać się z demonami. Zatwardziałych ateistów może to śmieszyć, ale to wiara przyczyniła się do ogólnoświatowej kariery Anonimowych Alkoholików i ich systemu Dwunastu Kroków. Mają na koncie najwyższy odsetek uzdrowień.

(10) Nowy Jork

Przypominanie dla dziennika. Dużo tego. Znów zainstalowałem kurwidołek, licząc, że odzyskam wiadomości i zapiszę je w ramach pracy nad rolą. Przepadły. Chciałem zablokować D., ale nie mogłem go znaleźć. Nie mam siły tłumaczyć mu, że to element projektu, tajny dziennik etc. Wyskoczył mi nagle, gdy wyszedłem od niego w środku nocy. Natychmiast zablokowałem. Zdążył mnie już zobaczyć? I co on tam w ogóle robił? Wczoraj miał służbowy event, potem cisza. Domyśla się, że się rozglądam? Dziś wpadł do Garażu incognito, zrobił mi foto przy pracy i potem mi je przysłał. A ja zerkam na te poślady i chuje. Wszystkie pedały tak mają czy to ja tylko?…

W ramach pracy nad rolą? Element projektu?… Jak ja się lubię oszukiwać! Po prostu chciałem zajrzeć, pogmerać. Prawie codziennie widzę się z D., ale to libido nienażarte… Seksualne megaego potrzebuje ciągłych łowów, kłusownictwa. Nie wiem, czy to się dziedziczy – jeśli tak – mam to po ojcu albo babci. Mama była wstrzemięźliwa, cnotliwa i wierna – dziś widzę to wyraźnie. W życiu i w łóżku miała tylko dwóch mężczyzn: narzeczonego Ludwika i męża Józka. Ludwik odwiedzał ją bez demonstrowania żalu, że rzuciła go dla mojego ojca. Przychodził też po jego wczesnej śmierci, ale z czasem coraz rzadziej. Może dlatego, że mama się postarzała, może przez to, że sam się postarzał i „mu przeszło, zwyczajnie mu przeszło”. W każdym razie pamiętam co najmniej jedną jego wizytę w naszej nędznej norze oraz wiele skrótowych albo zduszonych w zarodku opowieści o nim i o bajecznej, prawie arkadyjskiej młodości pani Poniedziałkowej.

(11) Nowy Jork

W drodze do Garażu mało powietrza w dętkach. Zatrzymuję się, pompuję. Jadę parę metrów – JEB. Pęka tylne koło, jak bomba. Podskoczyłem. Ludzie wokół osłupieli, ale chcieli pomóc, nieświadomi, z czym tu mają do czynienia. Kara za ślęczenie na kurwidołku. Po próbie Union Square, zupełnie jak osiem lat temu, jadę tam tropem Warhola. Nie mam żadnych intencji, sama bliskość miejsca. Akurat umówiłem się z Latynosem, ucieszyło mnie, że właśnie tam mieszka. Elegancki dom, parter w marmurach, ale korytarze i drzwi mieszkań brudne i smutne. Mieszkania – ciemne, ciasne dziuple. On niższy i starszy niż w opisie, ale napakowany, idealne pośladki, wielkie cycki, niewinny uśmiech i… ani słowa po angielsku. Co? To jak on tam, kurczę, pisał ze mną? Słownik? No tak, nie pogadasz.

Pytałem Olę Maślik, co powstało w miejscu po Fabryce, u nas mimo wszystko coś by się tam działo, ktoś by tam coś chciał, starał się, stworzył inicjatywę, wywalczył jakiś mecenat albo parę groszy, prasa by darła mordę i by było. A tu nic. Absolutnie nic. Pustka. Po prostu mieszkanie. Ktoś sprzedał, inny kupił i sprzedał lub wynajął. Śladu nie ma, jakby nigdy nic nie było. Pozostaje usiąść na ławce i chłonąć przez chmurę czasu zapach Joe D’Alessandro i rozpamiętywać ten szok i ten zachwyt sprzed trzydziestu lat, kiedy po raz pierwszy zobaczyłem go we Flesh i Trash.

(12) Nowy Jork

D. najpierw milczy przez prawie dwa dni, potem chce iść na imprezę wspólnie z jakąś jego przyjaciółką. Upiliśmy się na wesoło. Tańczyliśmy dużo i namiętnie. Bliskość. Dobra zabawa. Chemia. Wróciliśmy razem. Gdy spał obok, pomyślałem, że lubię zapach jego potu. Chyba się nie zakochuję… Nienawidzę tęsknić.

Od rana dużo pisze. Znów lgnie do mnie. Nie może się doczekać wieczornego pokazu New Territory – live VR. (To szkicowa wersja spektaklu Garbusia z Teatru Powszechnego w Warszawie). Wpada na chwilę się przytulić. Otwiera moje zimne serce. Wieczorem przychodzi na pokaz.

Ten „szkic” znowu zbliża nas z Garbusiem. Dobre nastawienie, łagodność, pokora. Po pokazie wszyscy w świetnych nastrojach, D. znów chce iść na imprezę. Bierzemy Wojtka ze Smagim i idziemy. Przyjaciółka D. wpadła im obu w oko. Nic dziwnego – jest bystrą, ładną Koreanką o przepięknych pośladkach. Przyłapałem chłopaków na kilku łapczywych spojrzeniach. Smagi zbastował, bo słabo reagowała, Wojtek został z nią w klubie do rana… Tam same pedały – smutny świat bez kobiet, kaleki i marny. Nikt na nikogo nie patrzy, nikogo nie widzi. Z D. jakieś głupie sprzeczki o to, kto płaci za drinki. On jest histerycznie skąpy. Forma wyparowała. Dobry vibe z pokazu poszedł się jebać. Wracam do domu koło trzeciej chyba. Sam.

(13) Ośrodek, okolice Krakowa

Przebywa nas tu jednak ośmioro plus dwie osoby dochodzące codziennie na sesje. Razem dziesięcioro rozbitków. Jako ósma rezydentka dołączyła do nas Ala – przestraszona i roztrzęsiona matka dwójki dzieci. Woziła je do szkoły, nawet gdy nie zdążyła wytrzeźwieć po nocnym pijaństwie. Przyprowadził ją mąż, z którym, przez charakter jego pracy, mija się każdego dnia. Dziesięcioro rozbitków.

Najwięcej mówiła Marzena. Płakała, że „mąż skutecznie oduczył ją marzeń”. On reaguje złością na podejmowane przez nią próby rozmów; ona, zdaje się, drży przed prawdą, jaka mogłaby wyleźć na wierzch. Nie wierzę, żeby chciała ją usłyszeć. Też mają dzieci. Heterycy całe życie tkwią w związkach z niekochanym lub niekochającym. Pedały przynajmniej z tym nie mają problemu. Gdy gaśnie uczucie i namiętność, po prostu rozstajemy się i koniec opowiadania. Nie ograniczają nas: małżeństwo, hipoteka, teściowie i dzieci.

Paweł pił codziennie dwanaście tygodni z rzędu. Kiedy w trakcie ataku padaczki przegryzł język, ten goił mu się potem tak długo, jak długo trwał cug.

Mirek nie jest alkoholikiem, lubi tylko czasem spalić blanta a w ośrodku leczy się z seksoholizmu. Jest żonaty, notorycznie zdradza żonę. Pytia pisze, że na to choruje cała ludzkość. Jego zdaniem trzeba sobie po prostu pozwolić i już na początku ustalić, że każdy ma prawo robić, co chce na boku, a potem nie obrażać się i nie wnosić o rozwód. Przecież nie jesteśmy monogamicznym gatunkiem i nie da się całe życie bzykać z tym samym człowiekiem. To się, rzecz jasna, wiąże z lękiem przed starością. W obliczu zbliżającej się śmierci boimy się samotności, dlatego wolimy znosić to, co jest nieznośne. Ale mnie mniej przeraża perspektywa samotnej starości niż życie w ciągłym napięciu, w gnieździe nienawiści. Życie, w którym wywraca się oczami na każde słowo i każdy gest tego drugiego jak w Domu wariatów Koterskiego. Tej tortury nie zrekompensuje milion szklanek wody podanych do łóżka. Już wolę być samotny i wolny, a u kresu sił strzelić samobója.

(14) Nowy Jork

Między nami zima. Dwie pijane noce zrobiły swoje, obaj bez energii, radość się gdzieś rozmyła. Cisza. W dodatku odezwał się do mnie ten mięśniak. Piszę z nim, wstępnie się umawiamy, ale nie wiem, czy pojadę.