Kim Dzong Un. Historia dyktatora - Jung H. Pak - ebook

Kim Dzong Un. Historia dyktatora ebook

Jung H. Pak

0,0
34,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Jung H. Pak, była analityczka CIA i znawczyni problematyki polityki międzynarodowej, z reporterską dociekliwością opisuje nieznane fakty z życia przywódcy Korei Północnej. Kim jest tajemniczy dyktator, który tak bardzo lubi znikać? Jakie sekrety skrywa jeden z najbardziej brutalnych reżimów świata? Gdzie znajduje się słynna broń atomowa i kiedy może zostać użyta? Do czego doprowadziły odbywające się za zamkniętymi drzwiami spotkania Kim Dzong Una z prezydentem USA, Donaldem Trumpem? A przede wszystkim: czy Kim Dzong Un na pewno wciąż żyje? Książka Jung H. Pak to wstrząsająca historia, ukazująca najbardziej tajemniczą dyktaturę na świecie.

Wnikliwa analiza prawdopodobnie najbardziej niebezpiecznej dystopii na świecie.

„Kirkus Reviews”

Doskonałe. Jung H. Pak przebija się przez nieprzejrzystość reżimu i mgłę plotek.

„Los Angeles Times”

Jung H. Pak jest starszą wykładowczynią i przewodniczącą Fundacji SK-Korea w Brookings Institution. W swojej pracy skupia się na wyzwaniach związanych z bezpieczeństwem narodowym, przed którymi stoją Stany Zjednoczone i Azja Wschodnia. Interesuje ją szczególnie ryzyko użycia broni masowego rażenia przez Koreę Północną, cechy polityki wewnętrznej i zagranicznej reżimu oraz stabilność wewnętrzna. Zajmuje się także stosunkami pomiędzy USA a Koreą Południową oraz dynamiką geopolityczną Azji Północno-Wschodniej.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 438

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Jung H. Pak

KIM DZONG UN

Historia dyktatora

Przełożyły Agnieszka Walulik i Aga Zano

This translation of Becoming Kim Jong Un: A Former CIA Officer’s Insights into North Korea’s Enigmatic Young Dictator is published by Grupa Wydawnicza Foksal by arrangements with Aevitas Creative Management, USA & Book/lab Literary Agency, Poland, and Penguin Random House L.L.C. All rights reserved.

Tytuł oryginału: Becoming Kim Jong Un. A Former CIA Officer’s Insights into North Korea’s Enigmatic Young Dictator

By Jung H. Pak

Copyright © 2020 by Jung H. Pak

All rights reserved.

Copyright © for the Polish edition by Grupa Wydawnicza Foksal, MMXX

Copyright © for the Polish translation by Agnieszka Walulik i Aga Zano, MMXX

Wydanie I

Warszawa MMXX

Niniejszy produkt objęty jest ochroną prawa autorskiego. Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku osobę, która wykupiła prawo dostępu. Wydawca informuje, że wszelkie udostępnianie osobom trzecim, nieokreślonym adresatom lub w jakikolwiek inny sposób upowszechnianie, upublicznianie, kopiowanie oraz przetwarzanie w technikach cyfrowych lub podobnych – jest nielegalne i podlega właściwym sankcjom.

Dla J.B.H, N.E.H i W.B.H oraz Joomi

Od Autorki

Zgodnie z koreańskim, japońskim i chińskim obyczajem nazwiska osób podaję przed imionami, chyba że zaznaczę inaczej. Język koreański nie posiada standardowej transkrypcji, dlatego poszczególne nazwy i imiona funkcjonują w różnych wersjach, np. Kim Jung Un i Kim Dzong Un. Stosując się do wytycznych amerykańskiej agencji prasowej Associated Press, nazwiska i imiona północnokoreańskie zapisywać będę zatem jako trzy słowa (na przykład Kim Dzong Un), zaś południowokoreańskie – jako dwa słowa, z myślnikiem w imieniu (na przykład Moon Jae-in). W przypisach posługuję się pisownią stosowaną w danym źródle1.

Wstęp

Nawet przywódcy Korei Północnej – skończeni mistrzowie propagandy – nie mogliby wymarzyć sobie lepszej pogody na widowisko, jakim był pogrzeb Kim Dzong Ila, który odbył się 28 grudnia 2011 roku. Było zimno, ponuro i śnieżnie. Biały puch wspaniale kontrastował z czernią mar, spoczywającej na nich trumny i ubrań żałobników – miała ona symbolizować smutek panujący w sercach ludu żegnającego ukochanego przywódcę. Kim Dzong Il rządził nim od roku 1994, kiedy to odszedł założyciel państwa, Kim Ir Sen.

Orszak żałobny ruszył po śniegu. Stojący na ulicach mieszkańcy Korei Północnej szlochali i mdleli, wstrząsani rozpaczą, czy to szczerą, czy udawaną. Mężczyźni i kobiety, żołnierze i robotnicy, młodzi i starzy, wszyscy bili się w piersi i rozdzierali twarze paznokciami, obejmowali się nawzajem, aby dodać sobie otuchy, albo z udręką bili pięściami o ziemię. Owa zbiorowa demonstracja uczuć powodowała ogłuszający zgiełk i zapewne budziła wzruszenie nawet u tych spośród tłumu, którzy nie podzielali owej serdecznej miłości dla zmarłego wodza, władcy rządzącego nimi żelazną ręką.

Na czele pochodu kroczył Kim Dzong Un – nowy przywódca Korei Północnej, młody mężczyzna o rysach dziecka. Szedł opanowany, milczący i poważny, choć ściągnięta twarz i łzy w oczach zdradzały dotkliwy ból, jaki na pewno wypełniał go w tej chwili. Przecież Kim stał się teraz sierotą; jego matka zmarła na raka piersi, kiedy miał dwadzieścia lat.

Kim Dzong Il – jego ojciec, dyktator i impresario filmowy – byłby pod każdym względem zadowolony ze swojej ostatniej produkcji.

Śmierć Kim Dzong Ila, która nastąpiła 17 grudnia 2011 roku „w wyniku przepracowania”, jak to określały północnokoreańskie media, nikogo nie zaskoczyła. Wszyscy wiedzieli, że miał problemy zdrowotne2 – pod koniec 2008 roku doznał nawet udaru – i że zapewne wkrótce doścignie go dziedziczna podatność na choroby serca oraz przeszłość pełna papierosów, alkoholu i licznych imprez. Jego ojciec, Kim Ir Sen, także zmarł na zawał serca. Mimo to śmierć Dzong Ila wzbudziła ogromne poruszenie.

W czasie kiedy odbywał się jego pogrzeb, pracowałam jako analityczka w Centralnej Agencji Wywiadowczej; byłam jeszcze raczej niedoświadczona – zatrudniono mnie na początku roku 2009, niedługo po udarze Kima. Wiosną po tamtym wydarzeniu, gdy po raz pierwszy pokazał się publicznie podczas marionetkowego Najwyższego Zgromadzenia Ludowego, wydawał się szokująco wychudzony, a skóra na jego niegdyś pulchnych policzkach wyglądała jak z bibuły i mocno opinała wydatne kości. Poruszał się powoli i ostrożnie.

Po jego śmierci na świecie zapanował wyczuwalny niepokój. W Korei Południowej zwołano posiedzenie Krajowej Rady Bezpieczeństwa3 – wojsko i obronę cywilną postawiono w stan najwyższej gotowości. Japonia powołała zespół do zarządzania kryzysowego4, Biały Dom wydał zaś oświadczenie, iż „pozostaje w bliskim kontakcie z naszymi sojusznikami w Korei Południowej i Japonii”. Ja tymczasem siedziałam w kwaterze głównej CIA w Langley, w stanie Virginia, i czujnie wypatrywałam wszelkich oznak destabilizacji w Pjongjangu, zastanawiając się jednocześnie, w jakim kierunku podąży Korea Północna pod rządami swojego nowego, młodego i niedoświadczonego przywódcy.

Reżim północnokoreański szybko rozwiał wszelkie wątpliwości i niejasności co do następnego lidera. Państwowe media, oddawszy Kim Dzong Ilowi należny hołd, w którym wychwalały jego „wspaniałe” życie, rządy oraz rolę „ojca narodu i gwiazdy przewodniej unifikacji ojczyzny”, bezzwłocznie obwieściły, że przyszłość państwa spoczywa teraz bezpiecznie w rękach Kim Dzong Una:

Na czele naszej rewolucji staje dzisiaj towarzysz Kim Dzong Un, wielki następca […]. Wszyscy członkowie partii, żołnierze i oficerowie armii ludowej oraz cały lud winni są wiernie podążyć za przewodem towarzysza Kim Dzong Una, odważnie bronić i umacniać niczym stal jedność, która łączy partię, armię i lud niczym wspólnie bijące serce […].

Nasza rewolucyjna ścieżka jest usłana trudnościami, znajdujemy się w niełatwej sytuacji, jednak żadna siła na tym świecie nie zdoła powstrzymać rewolucyjnego marszu naszej partii, wojska oraz ludu; będą one przeć dalej pod mądrym przewodem wielkiego towarzysza Kim Dzong Una5.

Reżim północnokoreański nie miał żadnych oporów i śmiało wynosił swego młodego, niedoświadczonego przywódcę pod niebiosa.

Dla Kim Dzong Una pogrzeb ojca stanowił zwieńczenie publicznego procesu sukcesji, który na poważnie rozpoczął się zaledwie kilka lat wcześniej. Brytyjski ambasador w Pjongjangu donosił, że przez cały ten okres podczas uroczystości państwowych urzędnicy wznosili toasty nie tylko za Kim Dzong Ila, ale i za jego syna, „młodego generała”6. W państwowej telewizji osiemdziesięcioletni członkowie elit kłaniali się Dzong Unowi w pas7. Machina państwowa nie tylko propagowała ciągłość dynastyczną z Kima na Kima, lecz także prezentowała młodego następcę jako reinkarnację jego otaczanego uwielbieniem dziadka – zgadzało się wszystko, łącznie z ciemnym garniturem, fryzurą i obwodem w pasie.

Wcale nie było jednak oczywiste, czy Kim Dzong Un pragnie wziąć na siebie ciężar dowodzenia Koreą Północną. Gdyby nie zaakceptowały go elity, kraj pogrążyłby się w chaosie, doszłoby do masowych dezercji, powodzi uchodźców, krwawych czystek, może nawet wojskowego puczu. Czy śmiały, impulsywny, pozbawiony hamulców Kim będzie chciał napawać się świeżo zdobytą władzą – w tym przejętym po ojcu arsenałem jądrowym – i porwie się na jakąś brawurową militarną akcję? Czy będzie próbował zdominować politykę i działania Korei Północnej, czy też okaże się otwarty na rady otoczenia?

Spece od Azji przewidywali natychmiastowy upadek, zgon lub zamach na Kima. „To koniec Korei Północnej, jaką znamy. Może wszystko rozpadnie się w ciągu kilku tygodni, może kilku miesięcy, ale tak czy inaczej, reżim nie zdoła się utrzymać”8. Bo jak niby chłopak po dwudziestce, z zerowym doświadczeniem w rządzeniu, miałby się oprzeć partyjnej starszyźnie, która na pewno uzurpuje sobie jego stanowisko? W ogóle nie ma mowy, żeby Korea Północna zaakceptowała kolejną dynastyczną sukcesję, w systemie komunistycznym byłoby to po prostu nie do pomyślenia – nie wspominając już o fakcie, że młodość Kima stanowiła fatalną wadę w społeczeństwie ceniącym sobie mądrość i dojrzałość. Korea Północna była uboga i odizolowana, nie mogła wykarmić swojego ludu. Nawet gdyby Kim zdołał utrzymać się na stanowisku, legitymizując swoją władzę i dodając sobie prestiżu za pomocą programu jądrowego i rakietowego, upadek reżimu jeszcze nigdy nie wydawał się aż tak bliski.

Niemniej podczas uroczystego marszu obok trumny z ciałem ojca Kimowi towarzyszyła partyjna i wojskowa starszyzna, tak zwana Banda Siedmiu. Prestiżowa rola tych urzędników w ceremonii pogrzebowej oraz ich symboliczne rozstawienie dookoła nowego przywódcy sugerowały, że Kim Dzong Un cieszy się poparciem starej gwardii, a status quo zostanie utrzymany. Większość ekspertów zgadzała się, że tych siedmiu weteranów ma za zadanie prowadzić młodego następcę, przynajmniej w najbliższej przyszłości9. Niektórzy przewidywali ewolucję kultu dynastii Kimów: sądzili, że Kim Dzong Un będzie zwykłym figurantem, owi „regenci” z czasem zaczną zaś dyktować warunki.

Tak było wtedy. W następnych latach Kim wykorzystał wszystkie mechanizmy autorytarnej kontroli – represje i zastraszanie, kooptowanie elit, kontrolę sił wojskowych i bezpieczeństwa – aby skonsolidować swoją władzę i umocnić kult jednostki, który z jego dziada i ojca uczynił jedynych namaszczonych przywódców Korei Północnej. Lecz nie zadowolił się wyłącznie podtrzymaniem odziedziczonej infrastruktury nadzoru. W magazynie „Asian Perspectives” Patrick McEachern, analityk z Departamentu Obrony Stanów Zjednoczonych i przenikliwy obserwator Korei Północnej, szczegółowo opisuje, w jaki sposób Kim scentralizował swoją władzę, ograniczając instytucjonalną rolę armii oraz gabinetu i przejmując osobistą kontrolę nad Partią Pracy Korei10. W ciągu pierwszych dwóch lat swoich rządów przeprowadzał czystki i egzekucje, zdegradował albo w inny sposób usunął lub zmarginalizował pięciu członków Bandy Siedmiu i zazdrośnie zagarnął dla siebie wszystkie kluczowe stanowiska11. Zaostrzył narzędzia przymusu, wykorzystując do tego zarówno nowe (cyfrowe), jak i stare (broń chemiczna i biologiczna) technologie, czym dowiódł wrodzonej elastyczności i zdolności do adaptacji, a jednocześnie śmiało wysunął Koreę Północną na pozycję jednej ze światowych potęg nuklearnych, potencjalnie zdolnych do ataku na Stany Zjednoczone.

Jednak pomimo ogromnego wpływu Kim Dzong Una na obecną sytuację geopolityczną i zagrożenia, jakie stanowi on dla światowego bezpieczeństwa, większość ludzi wie o nim tyle co nic. Fascynacja Koreą Północną zapoczątkowała falę artykułów, filmów dokumentalnych oraz wywiadów z ekspertami, mających zaspokoić zapotrzebowanie odbiorców głodnych informacji o młodym dyktatorze, na którym skupia się uwaga mediów, i pragnących jakiejś interpretacji jego działań. Niestety większość tych opowieści i raportów jest bardzo uproszczona, brak w nich głębszej analizy i zrozumienia kontekstu historycznego oraz geopolitycznego. Powierzchowne waszyngtońskie gadanie o bezpieczeństwie narodowym pomija zarówno indywidualny charakter i styl działania Kima, jak i kulturę oraz sytuację polityczną Korei Północnej, tak jakby osobowość, perspektywa i preferencje dyktatora nie miały znaczenia w debacie o tym, jak rozwiązać uporczywy problem broni jądrowej.

Jako analityczka Centralnej Agencji Wywiadowczej, a potem zastępczyni kierownika działu koreańskiego w Krajowej Radzie Wywiadu znajdowałam się na pierwszej linii, jeśli chodzi o kształtowanie perspektywy rządu USA oraz naszych zagranicznych partnerów na sytuację na Półwyspie Koreańskim. Kierowałam tworzeniem strategicznych analiz w amerykańskiej wspólnocie wywiadów i prezentowałam nasze spojrzenie na to, co się działo w obu Koreach, podczas spotkań w Białym Domu. Zapewniałam również bezpośrednie wsparcie analityczne dla Rady Bezpieczeństwa Narodowego i byłam doradczynią dyrektora krajowego wywiadu oraz jego najważniejszych pracowników. Mój rozwój na stanowisku analityczki zbiegł się w czasie z dojściem Kima do władzy. Współpracowałam z utalentowanymi kolegami, których poświęcenie dla sprawy bezpieczeństwa narodowego i analityczny rygor do dziś stanowią dla mnie inspirację. Mam u nich dług wdzięczności za to, że nauczyli mnie, jak pisać, myśleć, kwestionować swoje wnioski i dawać przykład własnym zachowaniem. Niniejsza książka powstała dzięki zgromadzonej przez lata wiedzy na temat obecnej sytuacji w Korei Północnej i opowiada, w jaki sposób Kim Dzong Un stał się przywódcą, którego dzisiaj znamy. Z przystępnej perspektywy biograficznej przedstawia historię północnokoreańskiego reżimu, łącznie z kryzysem jądrowym, i ukazuje aspiracje, poglądy oraz tożsamość młodego dyktatora, jak również jego prawdopodobne zapatrywania na miejsce jego kraju na świecie. Na koniec zaś podaje kilka zaleceń co do tego, w jaki sposób Stany Zjednoczone i społeczność międzynarodowa powinny podchodzić do kwestii Korei Północnej.

W prószącym śniegu, do wtóru żałobnej muzyki, młody następca prowadził orszak pogrzebowy do pałacu Kŭmsusan, gdzie zabalsamowane ciało jego ojca miało na wieki spocząć obok ciała jego dziadka. Jo Dzong, siostra Kima, stała obok niego z pobladłą twarzą i smutno zwieszonymi ramionami.

Dzong Un z powodzeniem wykonał swoje pierwsze zadanie: bezbłędnie zorganizował i poprowadził uroczystość pogrzebową, tak jak jego własny ojciec uczynił to po śmierci Kim Ir Sena.

A potem zabrał się do roboty jako nowy przywódca Korei Północnej.

Rozdział 1. Od trzymetrowego bobasa do męża stanu

Analitycy Centralnej Agencji Wywiadowczej nazywają Koreę Północną „najtwardszym pośród twardych celów”. Arsenał jądrowy czyni z niej trwałe zagrożenie dla bezpieczeństwa Ameryki, jednak cechująca owe państwo skrytość, izolacja, prężny kontrwywiad oraz kultura strachu i paranoi sprawiają, że CIA dysponuje w najlepszym razie fragmentarycznymi informacjami na jego temat, co z kolei uniemożliwia agencji zbieranie wiarygodnych danych, przewidywanie i ostrzeganie przed ruchami reżimu. Często trudno potwierdzić czy w ogóle uzyskać nawet najbardziej przyziemne informacje, jak choćby daty urodzin najważniejszych przywódców kraju albo miejsca pobytu członków rodziny Kimów w danym dniu. Korea Północna co prawda zezwala na wjazd przedstawicielom zagranicznych mediów, jednak ich swoboda ruchu i treść przekazywanych doniesień podlegają ścisłym ograniczeniom. Ziarna domniemanej prawdy niejednokrotnie zagrzebywane są pod warstwami partyjnej mitologii, przez co nie sposób się do nich dokopać.

Twardy cel czy nie – na tym właśnie polega zadanie CIA. Naszą misją jest przestrzegać decydentów przed zagrożeniami dla bezpieczeństwa narodowego, zwracać uwagę na możliwości ugrania czegoś dla Stanów, a czasami nawet „wkraczać do akcji”, czyli udzielać prezydentowi i innym urzędnikom porad obranych z niuansów i zastrzeżeń, tak by ułatwić im podejmowanie pilnych decyzji.

Analizujemy ogromne ilości informacji, od tajnych po publicznie dostępne. W tym celu wykorzystujemy znajomość historii, kultury i języka naszych adwersarzy oraz wiedzę o ich dotychczasowych relacjach ze Stanami Zjednoczonymi. W zakładce „Kariera” na stronie CIA jest to opisane następująco: „Analitycy wywiadu muszą umieć szybko odsiewać informacje, często fragmentaryczne i niespójne. To jak układanie puzzli, których elementy pochodzą z różnych miejsc i różnych okresów, a do tego wymieszane są z innymi układankami”12. Zadaniem rekrutów jest „łączenie kropek” – prezydent i cały kraj polegają na ich zdolnościach do analizowania danych i wydawania obiektywnych sądów; ich opinie często mają ogromny wpływ na kierunek amerykańskiej polityki zagranicznej.

W przypadku Korei Północnej składanie tych wszystkich elementów w całość jest wyjątkowo trudne. Pracując nad zwykłą układanką, z góry wiemy, jak ma wyglądać skończony obrazek. Możemy dopasowywać elementy po kolorach, składać najpierw rogi i krawędzie, żeby uzyskać wstępny zarys. W miarę jak obraz nabiera kształtu, dokończenie puzzli staje się coraz łatwiejsze.

Łączenie kropek też wydaje się w miarę proste. Tylko skąd wiadomo, które dokładnie kropki należy połączyć i w jakiej kolejności? Co masz zrobić z tą jedną (albo dwiema, albo dziesięcioma), które nie pasują do aktualnego obrazka, a jednak zdają się wskazywać na kontur jakiegoś zupełnie innego kształtu? Na początku roku 2018 Kim Dzong Un zdecydował, że chce się spotkać z przywódcami Korei Południowej, Chin i Stanów Zjednoczonych, a do tego po latach dobrowolnej izolacji i buńczucznej retoryki niespodziewanie zaczął przebąkiwać o pragnieniu pokoju – to właśnie był przykład takiej kropki, niepasującej do istniejącego zarysu; a potem niejeden analityk musiał się zastanawiać, za którymi kropkami powinien w takim razie teraz podążać.

Analiza wywiadowcza jest trudna i nieintuicyjna. Analityk musi się czuć swobodnie z niejasnościami i sprzecznościami, stale szkolić swój umysł do podważania wszelkich odgórnych założeń, zastanawiać się nad alternatywnymi hipotezami i scenariuszami. Musi też umieć dokonywać wyborów, nawet kiedy brakuje mu dostatecznych informacji, i to często w sytuacjach, w których gra toczy się o wysoką stawkę – bez tego nie pomoże politykom na najwyższych szczeblach rządowych w podejmowaniu decyzji związanych z bezpieczeństwem narodowym.

Szybko się przekonałam, że szkolenie na analityczkę CIA to proces, który nigdy się nie kończy. Ode mnie i moich kolegów z Langley wymagano uczęszczania na kursy, których celem była poprawa zdolności rozumowania i wdrażanie nawyków zapobiegających samozadowoleniu oraz nadmiernemu pokładaniu wiary we własne zdanie w naszych analizach. W biurze każdego obecnego czy byłego analityka CIA znajdziemy cienki fioletowy tomik – Psychology of Intelligence Analysis [Psychologia Analizy Wywiadowczej] autorstwa Richardsa Heuera, który przez czterdzieści pięć lat pracował dla CIA zarówno jako agent wywiadu, jak i analityk. Książka Heuera skupia się na tym, w jaki sposób pracownicy naszej agencji mogą przezwyciężyć, a przynajmniej wyłapać i ograniczyć „słabości i uprzedzenia” w swoim rozumowaniu. Jeden z jej głównych punktów dotyczy faktu, że ludzie zazwyczaj dostrzegają to, co spodziewają się dostrzec: „wzorce oczekiwań podświadomie mówią im, czego szukać, co jest ważne i jak interpretować to, co widzą”13. Z góry ustalony punkt widzenia predysponuje do określonego sposobu rozumowania i wpływa na przyswajanie nowych informacji.

W naszej branży książka Heuera to praktycznie biblia. Zapoznajemy się z nią podczas pierwszych szkoleń w CIA i często wracamy podczas kolejnych. Ja sama nadal trzymam mój egzemplarz w zasięgu ręki, na półce w swoim gabinecie w Brookings Institution. Za każdym razem kiedy zatrzymuję na niej wzrok, przypominam sobie, jak nieodzownym elementem analizy wywiadowczej jest pokora – zwłaszcza kiedy zajmujesz się twardym celem, takim jak Korea Północna. To właśnie pokora zmusza mnie do konfrontacji ze swoimi wątpliwościami, do przypominania sobie, skąd wiem to, co wiem, i czego jeszcze nie wiem, do porównywania dowodów, do zastanawiania się, czy jestem pewna własnej oceny, i do ewaluacji, w jaki sposób nieznane czynniki wpływają na moją perspektywę.

Kim Dzong Un: szurnięty mały grubas czy nieustraszony gigant?

Z jakimi więc oczekiwaniami i uprzedzeniami musimy się rozprawić, aby dokonać trafnej oceny Kim Dzong Una i jego reżimu? Kiedy skupiamy się na powierzchowności Kima, mamy tendencję do przedstawiania jako karykatury. Przesadzona retoryka północnokoreańskich mediów, szokujące stwierdzenia, często padające z ust samego Kima, oraz przerysowane wizerunki i chełpliwość utrwalana we wszechobecnej socjalistycznej sztuce i architekturze aż nadto to ułatwiają. Dziecięcy tłuszczyk wciąż widoczny na jego dwudziestokilkuletniej twarzy, niepasująca fryzura, o której rozpisywała się zachodnia prasa, bezkształtne marynarki i obszerne, lecz za krótkie spodnie, które nie maskują tuszy, napędzają narrację, iż mamy do czynienia ze smarkaczem, którego nie należy brać na poważnie. Różne osoby – w tym prezydenci USA i inni urzędnicy wysokiego szczebla – obrzucali go epitetami w rodzaju: „rakietowy ludzik”, „chory szczeniaczek”, „szurnięty tłusty dzieciuch” i „prosiak z Pjongjangu”. W artykule zamieszczonym w „The Washington Post” 23 grudnia 2011 roku – zaledwie kilka dni po tym, jak Kim Dzong Un przywdział na siebie przejętą po ojcu opończę przywódcy – zacytowano pewnego neurologa, który sugerował, że mózg Kima być może nie jest do końca dojrzały14. Zdaniem owego eksperta czołowy płat mózgu, odpowiedzialny za „powściąganie impulsów i układanie długoterminowych planów”, w wieku około dwudziestu pięciu lat nie jest jeszcze w pełni rozwinięty. Była to porażająca wiadomość: oto ktoś o rzekomo niedorozwiniętym umyśle sprawuje kontrolę nad arsenałem jądrowym swojego państwa.

Wokół nabijania się z Korei Północnej powstał nieomal cały przemysł. Blog pod tytułem „Kim Jong Un Looking at Things” [Kim Dzong Un Patrzy na Różne Rzeczy] składa się wyłącznie ze zdjęć Kima, który… hmm, patrzy na różne rzeczy – na fabrykę butów, zakład rybny, fabrykę lubrykantów z widocznym w tle strumieniem substancji o wyglądzie tłustych, podtopionych lodów – i udziela swoich słynnych „zaleceń”. Mamy tam Kima na szczycie góry, spoglądającego na zachód słońca z odważną, acz zamyśloną miną. 18 stycznia 2016 roku, czyli niedługo po czwartej północnokoreańskiej próbie jądrowej – był to wielki moment w kadencji Kima, rzekomo pierwsza północnokoreańska detonacja bomby wodorowej, o wiele bardziej destrukcyjnej niż wybuch atomowy – przedstawiono go na okładce „The New Yorkera” w postaci pulchnego bobasa bawiącego się swoimi „zabawkami”: bronią jądrową, pociskami balistycznymi i czołgami. Taki wizerunek sugeruje, że Kim, jak dziecko, ma skłonność do wybuchów złości i nieprzewidywalnych zachowań, jest niezdolny do podejmowania racjonalnych decyzji i zapewne wpakuje siebie i innych w kłopoty.

Jego młody wiek sprowokował też przypuszczenia, że w głębi serca Kim jest reformatorem, a zagraniczne mocarstwa mogą ukształtować jego stosunek do świata zewnętrznego poprzez zacieśnianie relacji. Kiedy we wczesnych latach osiemdziesiątych do władzy doszedł Kim Dzong Il, inne kraje także spekulowały, że może okaże się odnowicielem, który będzie chciał zmodernizować swoje państwo. W 1982 roku Don Oberdorfer, reporter „The Washington Post” i autor książki The Two Koreas [Dwie Koree], zacytował opinię ambasady NRD, zgodnie z którą Kim lubił modne ubrania i duże ilości alkoholu15. Jednak owe wczesne sygnały okazały się zaledwie powierzchownymi różnicami, a nie zapowiedzią gruntownych reform.

W przypadku Kim Dzong Una istniały o wiele bardziej przekonujące znaki, że będzie on chciał zintegrować Koreę Północną ze społecznością międzynarodową i wyzwolić swój kraj z trwającej od sześćdziesięciu pięciu lat i wciąż pogłębiającej się izolacji. W przeciwieństwie do swojego dziadka i ojca Kim kształcił się przez kilka lat w Szwajcarii. Północnokoreańskie media wypuściły klip, na którym Kim widoczny jest podczas koncertu w Pjongjangu: po scenie skaczą postacie z Disneya, na ogromnych ekranach widać projekcje z Dumboi Królewny Śnieżki, a grupka skąpo odzianych kobiet gra na skrzypcach16. Ponadto Kim jako pierwszy przywódca Korei Północnej pojawił się publicznie ze swoją żoną, Ri Sŏl Ju; jego ojciec i dziadek unikali publicznych występów z małżonkami i starali się nie ujawniać zbyt wiele ze swojego życia prywatnego. Wszystkie te gesty interpretowano jako sygnały pozwalające liczyć na to, iż Kim zechce pchnąć Koreę Północną w nowym kierunku. Pomimo świeżych doniesień o rozwoju północnokoreańskiego programu balistycznego i jądrowego owe nadzieje odżyły w styczniu 2018 roku, gdy Kim zaczął nawiązywać kontakty z Chinami, Koreą Południową i Stanami Zjednoczonymi. U zewnętrznych obserwatorów owa rozbieżność w jego działaniach budzi zarówno niepokój, jak i optymizm.

Z drugiej strony, na przekór tej nadziei, panuje też przeświadczenie, że zmierzamy ku nieuniknionej katastrofie. Kiedy weźmie się pod uwagę przerażająco szybki rozwój północnokoreańskich możliwości cybernetycznych, jądrowych i militarnych, niezliczone szeregi żołnierzy maszerujących niewyobrażalnie równym krokiem podczas parad wojskowych, a także buńczuczne groźby, Kim przestaje być zwariowanym smarkatym grubasem, a zaczyna się jawić jako trzymetrowy gigant o nieopisanej, nieograniczonej potędze: niepowstrzymany, nieprzewidywalny, nieustraszony, wszechmocny. Dysponuje międzykontynentalnymi pociskami balistycznymi zdolnymi dosięgnąć Los Angeles. Wygraża, że przemieni Błękitny Dom – rezydencję prezydenta Korei Południowej – w „morze ognia”17. Ma pod swoimi rozkazami milionową armię, gotową pomaszerować na południe, aby wymusić reunifikację obu Korei. Jest uzbrojony w dziesiątki bomb atomowych. Prezydenta Stanów Zjednoczonych nazwał „umysłowo chorym” i groził mu wojną jądrową18.

Enigmatyczny Kim

Pod koniec 2017 roku, na skutek ostentacyjnych północnokoreańskich testów pocisków balistycznych, największych jak dotąd prób jądrowych i wojny na słowa z prezydentem Trumpem, werble zwiastujące możliwą drugą wojnę na Półwyspie Koreańskim przybrały na sile. Jednak z początkiem roku 2018 Kim nagle postanowił zrobić zwrot ku rozwiązaniom dyplomatycznym. Zapowiadając w noworocznym orędziu masową produkcję bomb atomowych, jednocześnie wyraził chęć pojawienia się na zimowych igrzyskach olimpijskich. Następnie, po raz pierwszy od czasu podziału półwyspu w roku 1945, przedstawicielka rodu Kimów – siostra dyktatora, Kim Jo Dzong – postawiła stopę w Korei Południowej. Za tym przełomowym wydarzeniem szybko poszła seria spotkań na szczycie z chińskim prezydentem Xi Jinpingiem, prezydentem Moon Jae-inem z Korei Południowej i amerykańskim prezydentem Trumpem – to ostatnie było pierwszym spotkaniem pomiędzy przywódcą Korei Północnej a aktualnym prezydentem Stanów Zjednoczonych.

Pod wpływem tego zwrotu w stronę zacieśniania relacji – i dzięki uwadze mediów, czujnie obserwujących każdy ruch dyktatora – Kim przemienił się nagle z trzymetrowego bobasa w prawdziwą, żyjącą istotę ludzką, która chodzi, mówi i bierze udział w spotkaniach jak każdy inny człowiek. Im częściej mamy możliwość przyglądania mu się bez wygładzającego filtra północnokoreańskiej propagandy, tym więcej takich przebłysków do nas dociera i tym więcej dostrzegamy elementów składających się na zagadkę, jaką stanowi Kim. Tu oto popija herbatę z prezydentem Moonem, tam słucha z uwagą prezydenta Xi, ówdzie rozmawia z prasą w Singapurze, siedząc ramię w ramię z prezydentem Trumpem, jakby wszystko to od lat było dla niego rutyną. Kim ma poczucie humoru. Jak każdy inny mąż jada kolacje z żoną. Zwiedza Singapur i robi sobie selfie. Rozmawia o tym, że pragnie pokoju i pomyślności dla swojego narodu i dla Półwyspu Koreańskiego.

Wszystkie te spotkania na szczycie, do których doszło w 2018 roku, rozbudziły namiętne debaty na temat intencji Kima. Jego debiut na arenie międzynarodowej napełnił radością rozmaite gołębie serca, które zaczęły argumentować, że Waszyngton musi zmienić swoją politykę i dać Kimowi gwarancję bezpieczeństwa oraz korzyści ekonomicznych, aby stopniowo skłonić Pjongjang do odejścia od broni jądrowej. Różne głosy z obu krańców politycznego spektrum przyklaskiwały zacieśnianiu więzi pomiędzy dwiema Koreami i sławiły przywódców obu krajów jako główną siłę napędową w trajektorii regionu, działającą bez interwencji Waszyngtonu. Wieloletni obserwatorzy Korei twierdzili jednak, że owa taktyka zbliżenia ze strony Kima to zwykłe mydlenie oczu, które ma odwrócić uwagę od postępujących prac nad pociskami balistycznymi i produkcją materiału rozszczepialnego oraz osłabić chęć sankcji ze strony wspólnoty międzynarodowej. Większość urzędników państwowych i doświadczonych weteranów negocjacji z Koreą Północną zgadza się, że Kim raczej nie zrezygnuje ze swojego arsenału, o ile nie uzna, iż uparte inwestycje w broń jądrową postawią pod znakiem zapytania jego własne przetrwanie.

Jedno w każdym razie nie ulega wątpliwości: to Kim decyduje, które elementy układanki możemy do siebie dopasowywać, które kropki nam się ukażą i zaraz potem znikną. Jego zwiększona widzialność zmusiła mnie oraz wiele innych osób – łącznie, jak podejrzewam, z moimi dawnymi kolegami ze wspólnoty wywiadowczej – do dokonania przeglądu swoich założeń. Czy historia nieudanych negocjacji i północnokoreańskich krętactw to dla nas zbyt wielkie obciążenie, byśmy mogli spojrzeć na obecną sytuację trzeźwym okiem? Czy Kim Dzong Un fundamentalnie różni się od swojego dziadka i ojca, którym zależało na izolacji kraju? Czy też ci, którzy zachwalają politykę zbliżenia z Koreą Północną i chcą dać Kimowi szansę – łącznie z prezydentem Trumpem, który nazwał go „człowiekiem honoru”19 – padają ofiarą czegoś, co Richards Heuer określa mianem „złudzenia bezpośredniego doświadczenia”, a co polega na przykładaniu większej wagi do bezpośrednich interakcji z Kimem niż do innych poszlak wskazujących na przeciwne intencje?

Stawka jest wysoka. To, czy Kim okaże się przerośniętym dzieciakiem, czy też aspirującym mężem stanu łaknącym pokoju w regionie, będzie miało ogromny wpływ na bezpieczeństwo Ameryki i całego świata. Zarazem przeceniamy jego zdolności i ich nie doceniamy, mylimy jego możliwości z jego zamiarami, kwestionujemy jego racjonalność, a jednocześnie zakładamy, że kieruje nim jakiś strategiczny cel i że Kim dysponuje środkami potrzebnymi do jego osiągnięcia. Właśnie owa dwuznaczność Korei Północnej i manipulacje Kima sprawiają, że nadal usiłujemy rozwiązać zagadkę, jaką stanowi jego reżim. Dopóki nie zrozumiemy prawdziwego Kima, jego charakteru i ambicji, a także korzeni dynastii, która ukształtowała jego światopogląd, dopóty istnieje ryzyko, że podejmowane przez nas decyzje polityczne, zamiast zbliżyć, podważą cel, jakim jest denuklearyzacja Korei Północnej.

Rozdział 2. Partyzanci i bogowie

Kim Dzong Un miał dziesięć lat, kiedy w pewien gorący lipcowy dzień w 1994 roku jego dziadek, Kim Ir Sen, zmarł na zawał serca. Przez blisko pięćdziesiąt z osiemdziesięciu dwóch lat swojego życia Kim senior panował nad Koreą Północną jako ojciec narodu. Jego kult zdążył się mocno zakorzenić, a jego syna Kim Dzong Ila uznawano za jedynego praworządnego spadkobiercę rewolucji. „Dla Koreańczyków z Północy Kim Ir Sen był kimś więcej niż zwykłym przywódcą” – pisał Bradley Martin, jeden z jego biografów. – „On obdarzał swój lud ojcowską miłością”20. Było jasne, że kult Kima przemienił się w religię. Mieszkańcy Korei Północnej szczerze wierzyli w jego wielkość i – jak pisała Helen-Louise Hunter, najlepsza analityczka CIA do spraw tego kraju, w swojej książce z 1999 roku pod tytułem Kim Il-song’s North Korea [Korea Północna za Kim Ir Sena] – „jak wyznawcy wielu innych religii: nawet jeśli mieli pewne wątpliwości, mocno czepiali się swojej wiary”21.

Duch Kim Ir Sena przesycał życie Koreańczyków z Północy pod każdym względem. Dotykał wszystkich ich zmysłów. Jego portret wisiał w każdym domu, biurze, sklepie, klasie i budynku. Opery, musicale i seriale telewizyjne opiewały jego geniusz; tysiące pomników i muzeów gwarantowały, że obywatele Korei Północnej będą stale o nim pamiętali, nieustannie otoczeni pamięcią o nim. Kim był w jedzeniu, które spożywali, i w powietrzu, którym oddychali – wierzyli, że to właśnie jego rolnicze eksperymenty przynosiły im obfite plony (kto by tam zwracał uwagę na szczodrą pomoc płynącą ze Związku Radzieckiego, Chin oraz bloku socjalistycznego, zwłaszcza Niemiec Wschodnich). Oczywiście to jego militarny talent i geniusz wojskowy doprowadziły do wyzwolenia Półwyspu Koreańskiego z rąk japońskich imperialistów i oddały ziemię chłopstwu i proletariatowi. Kim był suryongiem, Wielkim Wodzem, „sercem i jedynym ośrodkiem” Korei Północnej22. W latach sześćdziesiątych dzień jego urodzin, 15 kwietnia, ogłoszono świętem narodowym, które obchodzono z bożonarodzeniową pompą, urządzając festyny, pokazy fajerwerków i rozdawnictwo darów z rąk państwa. Nawet po śmierci „Wieczny Prezydent” zdołał unieść się ponad ograniczenia czasu: północnokoreański kalendarz zmieniono bowiem tak, by rachuba lat zaczynała się od roku 1912, czyli roku urodzenia przywódcy – stał się on rokiem pierwszym. Kult Kim Ir Sena nie był jednak fenomenem oddolnym: jego stworzenie wymagało dziesiątek lat starannej indoktrynacji.

Zbolałe okrzyki: „Ojcze!”, które dało się słyszeć na pogrzebie dyktatora, stanowiły odzwierciedlenie reżimowego sukcesu, jeśli chodzi o planowanie i wdrażanie kultu jednostki oraz państwa paternalistycznego. W takiej „rodzinie” ojciec cieszy się największym autorytetem, a jego miłość i dobrotliwość nie podlegają dyskusji. W zamian dzieci muszą okazywać mu lojalność i szacunek oraz działać jedynie w interesie rodziny i ojca, podporządkowując swoją jednostkowość wyższemu dobru kolektywu. Kim dzierżył w swojej dłoni prawo i moc karania dzieci nielojalnych albo niedostatecznie lojalnych, ale też mógł pomagać im w oczyszczaniu swojego imienia. W końcu bez niego, Kim Ir Sena, naród w ogóle by nie istniał – właśnie to przekonanie wpajano uczniom w podręcznikach i podczas wykładów na temat bohaterskich czynów i przygód ich „ojca”.

Dzieci są bardziej podatne na legendy niż dorośli, toteż w oczach dziesięcioletniego Kim Dzong Una jego dziadek zapewne rysował się jako nieomal heros. Jednak w przeciwieństwie do innych dzieci Dzong Un na pewno zdawał sobie sprawę z płynącej w swoich żyłach rewolucyjnej krwi i wypełniała go zarówno duma, jak i blask odbitej wielkości, które zawdzięczał swojemu pochodzeniu i rodzinnym więzom. Na pewno czuł się przytłoczony – to przecież zupełnie jak być spokrewnionym z Jerzym Waszyngtonem czy Abrahamem Lincolnem. Albo Świętym Mikołajem lub Jezusem.

Na szczęście dla Kim Dzong Una jego dziadek zbudował system władzy oparty na duchowych, ideologicznych i fizycznych fundamentach, uciekając się w razie potrzeby do brutalnych represji. Jednak pomimo wszystkich swoich sukcesów Kim Ir Sen zapewne nigdy nie stałby się bogiem, gdyby najpierw nie był partyzantem.

Korea oblężona

Dzisiaj Korea jest uważana w Stanach Zjednoczonych za priorytet, jeśli chodzi o bezpieczeństwo narodowe, jednak pięćdziesiąt lat temu większość Amerykanów wyśmiałaby taki pomysł: że niby państewko o wielkości mniej więcej stanu Mississippi albo Pensylwanii (czy też połowy Wielkiej Brytanii), położone około 10 800 kilometrów od Waszyngtonu, miałoby skupiać na sobie obawy o geopolityczną stabilność i stać się głównym źródłem napięć w Azji Północno-Wschodniej?

Przed rokiem 1945 nie było czegoś takiego jak Korea Północna i Południowa – był tylko jeden naród zamieszkujący półwysep na wschodnim wybrzeżu Chin, graniczący od północy z Rosją i oddzielony morzem od leżącego na wschodzie Archipelagu Japońskiego. Pewien amerykański misjonarz, który przybył tam w roku 1885, kiedy Korea wciąż jeszcze była suwerennym, choć otoczonym przez potężnych sąsiadów państwem, odniósł wrażenie, jakby nagle przeniósł się do czasów średniowiecza23. Inny ze zdumieniem pisał, że Korea wydaje się „o 2000 lat oddalona od dwudziestego wieku”. Isabella Bird Bishop, nieustraszona brytyjska podróżniczka, była zszokowana panującym w Korei straszliwym fetorem i brudem. „Niechlujstwo” w stołecznym Seulu było wręcz niewysłowione, a jej opis panujących tam warunków nie silił się na oględność.

Jakieś ćwierć miliona ludzi mieszka „na gruntach”, przeważnie w labiryncie alejek, z których wiele jest tak ciasnych, że nie zdołałyby się w nich minąć dwa objuczone woły […]. Dodatkowo zwężają je rzędy ohydnych otworów lub też obślizgłych pozieleniałych rynsztoków, w których zbierają się ciekłe i stałe nieczystości z domostw. Plugawe, cuchnące brzegi takich rowów to ulubione miejsce zabaw półnagich, obrośniętych brudem dzieci i wielkich, zawszonych psów o mętnych oczach, które tarzają się w brei albo mrugają w słońcu24.

Paradoksalnie w owych wspomnieniach z Korei znalazło się miejsce nie tylko na krytyczne opisy warunków mieszkalnych, lecz także na wzmianki o rozmaitych romantyzowanych przymiotach jej mieszkańców. Amerykańscy misjonarze, gorliwie pragnący zarazić swoich czytelników w domu optymizmem – częściowo po to, żeby zachęcić ich do składania ofiar pieniężnych – przekonywali, że Koreańczycy to zacny naród, aż do przesady gościnny: lud dojrzały do Chrystusa. Sama kraina zaś – twierdzili – to prawdziwe dzieło rąk Bożych, obfitujące w bogactwo flory i fauny. Chełpiąc się sukcesami chrześcijaństwa, Horace Underwood, jeden z pierwszych amerykańskich misjonarzy w Korei, pisał w roku 1908: „Zaprawdę jawiło mi się to niczym rozdział z Dziejów Apostolskich”25.

Właśnie taki obraz Korei – jako miejsca o zacofanej, lecz uległej i chętnie poddającej się naukom ludności – miał usprawiedliwić jej status geopolitycznej piłki, przerzucanej z rąk do rąk, aż wreszcie stała się kolonią Japonii, czyli kraju, który Bishop opisywała jako czysty i porządny, całkowite przeciwieństwo koreańskich uliczek, gdzie zalegały gnijące odpadki. Teren japońskiej legacji w obrębie Seulu, pełen schludnych, tętniących życiem sklepów oraz czystych, eleganckich domów, „w których najwyższą wartością jest oszczędność”, stanowił „rażący kontrast ze wszystkim, co koreańskie”26.

Przez pierwszą połowę XX wieku Korea była polem bitwy, na którym Chiny, Rosja, Japonia i zachodnie potęgi walczyły o dominację za pomocą środków ekonomicznych, politycznych i militarnych. W latach 1894–1895 Japonia starła się z Chinami podczas pierwszej wojny chińsko-japońskiej. Potem, w latach 1904–1905, wdała się w konflikt z Rosją o panowanie nad Koreą. Przez całą swoją historię Korea musiała bronić się przed inwazjami z zewnątrz: wypędzała Europejczyków i Amerykanów, ignorowała Japonię i utrzymywała letnie relacje z Chinami, aż wreszcie stała się znana jako „pustelnicze królestwo”. Jednak w XIX wieku imperialistyczne zapędy poszczególnych państw, szukających nowych rynków zbytu i obszarów, które mogłyby sobie podporządkować, nałożyły się na wewnętrzne problemy kraju: powstania chłopskie, bunty wojskowe, ferment intelektualny oraz nieudane próby reform. Wszystko to doprowadziło w końcu do kolonizacji półwyspu przez Japonię w latach 1910–1945.

Fundament pod japońską aneksję położyły Stany Zjednoczone w lipcu 1905 roku, w drugim roku wojny japońsko-rosyjskiej, kiedy to prezydent Theodore Roosevelt uznał dominację Japonii nad Koreą w tajnym traktacie Taft-Katsura, częściowo po to, aby ograniczyć ekspansję Rosji i zapewnić sobie zgodę Tokio na przejęcie kontroli nad Filipinami27. Fakt powierzenia Japonii kontroli nad Koreą odzwierciedlał pozytywną opinię Roosevelta na temat Kraju Kwitnącej Wiśni. Japonia ze swoją wyraźną modernizacją, Zgromadzeniem Narodowym, pisemną konstytucją i militarną brawurą przewyższała jego zdaniem inne azjatyckie kraje. W 1906 roku Roosevelt otrzymał pokojową Nagrodę Nobla za rolę odegraną w negocjacjach dotyczących traktatu z Portsmouth, który zakończył wojnę rosyjsko-japońską, jednakże zapoczątkował cztery dekady brutalnej japońskiej kolonizacji Półwyspu Koreańskiego.

I właśnie ów chrzest ognia, jakim było japońskie panowanie nad Koreą, oraz idąca w ślad za nim próba militarnego i politycznego zdominowania Azji Wschodniej przez Japonię dała początek Kim Ir Senowi.

Narodziny i apoteoza partyzanta

Wieczny Prezydent Korei Północnej urodził się jako Kim Song Ju (Kim Ir Sen był to jego pseudonim wojskowy) w Pjongjangu, zaledwie dwa lata po aneksie Korei przez Japonię w 1910 roku. Jego ojciec, Kim Hyong Jik, urodził się w 1894 roku, u schyłku panowania dynastii Joseon, kiedy to Korea uległa zagranicznym potęgom; z matką Kima, Kang Pan Sŏk, ożenił się, kiedy miał piętnaście lat, a ona siedemnaście28.

Jak wielu Koreańczyków burzących się przeciwko japońskiemu kolonializmowi, Kim Hyong Jik dołączył do ruchu niepodległościowego i za swój aktywizm został ukarany. Jego syn musiał patrzeć, jak ukochany ojciec wraz wujkiem idzie do więzienia za działalność pronarodową, i cierpieć skutki wyroku, na który ich skazano29. Pierwsza wizyta w więzieniu – miejscu „strasznej grozy” – zapadła mu w pamięć30. Ledwo rozpoznał ojca: każda widoczna część jego ciała była spuchnięta i posiniaczona. Głęboko wstrząśnięty Kim pisał potem w swoich wspomnieniach, że widok ojca w więzieniu był jednym z najważniejszych momentów w jego życiu i że „rany na ciele ojca wstrząsnęły całym moim jestestwem, zmusiły mnie w głębi duszy do znienawidzenia japońskiego imperializmu, podobnego do szatana, do zdziczałej bestii”. Aby uczcić patriarchę swojego rodu, Kim ślubował „zmagać się z japońskim imperializmem na śmierć i życie”31.

Polityczne i gospodarcze warunki tamtych czasów sprawiły, że życie rodziców Kima było krótkie i pełne trudów – ojciec zmarł w wieku trzydziestu jeden lat, matka – czterdziestu. Nie zostawili dużego spadku na utrzymanie dzieci. Jednak bez względu na ich faktyczny wkład w narodowo-rewolucyjny ferment epoki, syn postarał się nagłośnić zarówno ich rolę, jak i rolę odegraną przez cały swój ród32. Twierdził na przykład, że jego prapradziadek brał udział w ataku na nieszczęsny amerykański statek handlowy „General Sherman”, zniszczony w 1866 roku podczas próby otworzenia Korei na handel zagraniczny, dziadek zaś walczył z imperium japońskim.

Co prawda reżimowa hagiografia wybieliła i upiększyła wizerunek i życiorys Kim Ir Sena, jednakże wedle wszelkich bezstronnych relacji faktycznie był on stuprocentowym bojownikiem o koreańską wolność, bezlitosnym mordercą znienawidzonych Japończyków, jednym z garstki przywódców, którzy w owym trudnym okresie koreańskiej historii zyskali sobie sławę i popleczników. Reputację skutecznego pogromcy japońskiej policji i żołdactwa wywalczył sobie w Mandżurii, zajętej przez Japonię w 1931 roku. W latach trzydziestych i czterdziestych dowodził bandami gerylasów, liczącymi od pięćdziesięciu do trzystu ludzi. Działali zarówno w gorące i parne lata, jak i podczas okrutnie mroźnych zim. Podobno Kim wraz ze swoją chińsko-koreańską brygadą zabił dowódcę japońskiej Specjalnej Wyższej Policji, który usiłował wyśledzić go w Mandżurii, a także dziesiątki japońskich oficerów i innych przedstawicieli organów ścigania33.

Historyk Bruce Cumings zauważył, że Kim „był przedstawicielem młodszego pokolenia nacjonalistycznych rewolucjonistów, przepełnionych pogardą wobec porażek swoich ojców i zdecydowanych stworzyć Koreę, która zdoła się oprzeć obcemu panowaniu”34. W swoich wspomnieniach, które ciągną się przez ponad dwa tysiące stron, Kim ujął to następująco:

Moje życie rozpoczęło się w drugim dziesięcioleciu XX wieku, kiedy narodowa tragedia Korei osiągnęła najwyższe stadium. Jeszcze przed moim przyjściem na świat mój ojczysty kraj sprowadzony został do rangi kolonii pozostającej pod monopolistycznym władztwem Japonii […]. Pozbawiony suwerennej władz naród pogrążył się w głębokim smutku i zapałał oburzeniem od goryczy i gniewu […]. W owych czasach Korea była w pełnym znaczeniu tego słowa istnym piekłem, w którym życie stało się niemożliwe. Koreańczycy zmuszeni byli do nieludzkiego, niewolniczego życia – życia nie do zniesienia35.

Ów ogromny tom, wydany tuż przed śmiercią dyktatora, uderza chwilami w nieomal homeryckie tony, opiewa heroiczne wyczyny samego Kima i jego podwładnych, głębię jego rozpaczy, kiedy drżał z zimna na mandżurskim polu bitwy, oraz uniesienia radości, gdy doświadczał życzliwości wieśniaków. Jego opowieści są wciągające i obrazowe, oddają zapachy i odgłosy walk, widok skatowanych ciał, okrucieństwo wobec Koreańczyków: oczy wykłuwane zaostrzonymi patykami, palce i głowy odcinane przez zgraje bandytów lub w ramach kary za działalność rewolucyjną, głowy nabijane na kołki jako ostrzeżenie dla innych. „Urodziłem się – pisał Kim – w niełatwych czasach wstrząsów i dzieciństwo moje przechodziło w warunkach nadzwyczaj niepomyślnych. Epoka ta naturalnie nie mogła nie wywrzeć wpływu na mój rozwój i moje życie”. Wcześnie doświadczywszy represji i brutalności, Kim unosił się gniewem na „feudalnych władców”, którzy dopuścili do upadku kraju.

Feudalni władcy naszego kraju spędzali setki lat swojego panowania, nosząc na głowach strojne kapelusze z końskiego włosia, zabawiając się przejażdżkami na osłach i komponując wiersze opiewające piękno natury, wówczas gdy inni objeżdżali świat na wojennych okrętach i w pociągach. A kiedy agresywne siły Wschodu i Zachodu wtargnęły do nas ze swoimi flotyllami, uniżeni feudałowie otworzyli im zamknięte dotąd szczelnie swoje wrota. Feudalna królewska dynastia stała się przedmiotem nieograniczonych targów oraz zagarniania koncesji przez obcy kapitał36.

Jednak w 1940 roku, zamiast dalej stawiać czoło japońskim oddziałom zdecydowanym wytrzebić koreańskich partyzantów – dla wielu z nich skończyło się to śmiercią – Kim wraz ze swoim niewielkim oddziałem bojowników zbiegł do Związku Radzieckiego, gdzie uczył się od tamtejszych oficerów wojskowych i dosłużył się stopnia kapitana w Osiemdziesiątej Ósmej Brygadzie Armii Czerwonej. Drugą wojnę światową spędził, jak się wydaje, w jakiejś jednostce w odwodach, daleko od frontu – co zaprzecza reżimowej narracji o jego nieustraszonej i zażartej walce przeciwko japońskim siłom – jednak po jej zakończeniu ów młody, zaledwie trzydziestotrzyletni, pyzaty, ambitny, brutalny bojownik antyjapoński powrócił triumfalnie do Korei, zdecydowany stać się jej nowym przywódcą.

W 1945 roku, po intensywnych przepychankach wśród pozostałych koreańskich nacjonalistów, Związek Radziecki zainstalował Kima na fotelu przywódcy północnej części półwyspu, który prowizorycznie podzielono na dwie części wzdłuż trzydziestego ósmego równoleżnika. Część południowa trafiła pod kontrolę Stanów Zjednoczonych. Podział był arbitralny: granica przecinała siedemdziesiąt pięć strumieni, dwanaście rzek, ponad setkę wiejskich dróg, osiem autostrad i sześć trakcji kolejowych, zgodnie z przebiegiem działań wojennych amerykańskiej armii na terenie Korei37. Kim od dwudziestu lat nie postawił stopy w Korei38, lecz zdaniem władz w Moskwie jako rodowity mieszkaniec Pjongjangu, obdarzony charyzmą, sprawdzony jako nacjonalista i komunista – nie wspominając o jego lojalności wobec Związku Radzieckiego – znakomicie się nadawał na to stanowisko. Uporawszy się z potencjalnymi rywalami, Kim zbudował prężny aparat bezpieczeństwa i nadzoru, który miał wyrugować opozycję, wprowadził system oparty na przemocy i stworzył program reedukacji, aby zapewnić sobie dominację, po czym 9 września 1948 roku ogłosił powstanie Koreańskiej Republiki Ludowo-Demokratycznej39. Nie był jednakże zwykłą marionetką w rękach Sowietów. Władzę i długotrwałe rządy zapewniły mu instynkt samozachowawczy, polityczny spryt oraz umiejętność zręcznej manipulacji partnerami w Pekinie i w Moskwie.

Kim, który dopiero co wrócił z pola bitwy i nie zdążył się jeszcze nacieszyć władzą wyszarpaną z rąk konkurentów, dążył do reunifikacji Półwyspu Koreańskiego. Był przekonany, że radzieccy sojusznicy wspomogą go w tym dążeniu. Być może ta jego pewność siebie wynikała z wciąż młodzieńczego entuzjazmu – a może uważał, że najlepiej zadziałać, nim podział kraju w pełni okrzepnie, lub też kierował się mesjanistycznym zapałem i przekonaniem, że nikt poza nim nie zdoła na powrót zjednoczyć Korei. Prawdopodobnie wszystkie te czynniki odgrywały pewną rolę. Atmosfera na arenie międzynarodowej zdawała się potwierdzać jego przekonanie o pełnej swobodzie działań. Uwaga Waszyngtonu skupiała się bardziej na półkuli zachodniej, w tym na odbudowie Europy i ograniczeniu ekspansji Związku Radzieckiego; bezpieczeństwo Korei Południowej nie było strategicznym priorytetem. George Kennan, twórca powojennej doktryny powstrzymywania, argumentował w 1948 roku, że Stany Zjednoczone powinny „wycofać się [z Korei] tak szybko, jak to możliwe bez utraty twarzy”40. Był przekonany, że Półwysep Koreański nie ma żadnego znaczenia strategicznego. Opinię tę podzielał później sekretarz stanu Dean Acheson oraz Kolegium Połączonych Szefów Sztabów armii amerykańskiej. Z perspektywy Kima historia zdawała się więc opowiadać po stronie komunizmu, Europa zaś była zrujnowana. W 1949 roku Mao Zedong41 i chińscy komuniści wreszcie wygrali wojnę domową z nacjonalistami pod wodzą Czang Kai-szeka. W tym samym roku Związek Radziecki przeprowadził pierwszą udaną próbę jądrową, osiągając tym samym status jedynej poza Stanami potęgi nuklearnej.

Dla Kim Ir Sena był to doskonały moment na zjednoczenie Półwyspu Koreańskiego pod sztandarem komunizmu.

Pycha Kima

25 czerwca 1950 roku Korea Północna zaatakowała Południe42. Sto trzydzieści pięć tysięcy dobrze uzbrojonych i wyszkolonych żołnierzy Koreańskiej Armii Ludowej, wśród nich wielu weteranów partyzanckich walk w Mandżurii, przekroczyło trzydziesty ósmy równoleżnik i w ciągu trzech dni bez trudu zajęło Seul. Nim lato dobiegło końca, północnokoreańska armia kontrolowała niemal całą Koreę Południową, z wyjątkiem małego skrawka ziemi dookoła Busanu, na południowo-wschodnim wybrzeżu półwyspu43. Zaledwie tydzień przed inwazją CIA ostrzegało przed planowanym atakiem Północy i jej militarną przewagą, które miały doprowadzić do realizacji „jej głównego celu zewnętrznego, czyli przejęcia kontroli nad Koreą Południową”44. Prezydent Truman polecił, aby oddziały amerykańskie wkroczyły do akcji. W ciągu trzech miesięcy siły ONZ otoczyły armię Kima i zaczęły ją spychać na północ, poza trzydziesty ósmy równoleżnik. To wystarczyło, żeby sprowokować reakcję Chin: w trakcie tego konfliktu nowo powstałe komunistyczne państwo wysłało na pomoc Korei Północnej aż trzy miliony żołnierzy45. 27 lipca 1953 roku podpisano zawieszenie broni. Pierwsza „gorąca wojna” rozpoczynającego się właśnie okresu zimnej wojny zakończyła się patem, który jeszcze pogłębił podziały na Półwyspie Koreańskim i scementował amerykańskie wsparcie dla Korei Południowej. Jak podsumował laureat Nagrody Pulitzera, dziennikarz David Halberstam, w swojej książce The Coldest Winter [Najzimniejsza zima]: „Korea była miejscem, w którym niemal każda kluczowa decyzja obu stron okazała się błędem w kalkulacjach”46.

To właśnie błąd w kalkulacjach, błąd wynikający z niesłusznych założeń i pychy, doprowadził do tego brutalnego konfliktu, którego skutki dają się odczuwać po dziś dzień, siedem dekad po jego zakończeniu. Kim Ir Sen spodziewał się, że na spotkanie jego armii wyjdą wiwatujące tłumy, które porwie rewolucyjny ferwor. Ani on, ani jego radzieccy sponsorzy nie sądzili, że Stany Zjednoczone staną do walki. Tymczasem pewna siebie Ameryka, której armią dowodził generał Douglas MacArthur, nie zważając na chińskie ostrzeżenia ani obecność chińskich bojowników na polu walki, parła na północ ku trzydziestemu ósmemu równoleżnikowi, w kierunku rzeki Amnok, prowokując ogromną chińską kontrofensywę, która zmusiła Stany oraz armię Korei Południowej do odwrotu na południe. Chińska ofensywa i eskalacja konfliktu zimą 1950 roku doprowadziły do politycznej presji na prezydenta Trumana, aby ograniczyć i skrócić konflikt za pomocą bomby atomowej. Generał MacArthur stanowczo opowiadał się za takim rozwiązaniem, nawet w samych Chinach, i otwarcie podważał autorytet Trumana. Lecz pomimo motywowanej niesubordynacją dymisji MacArthura Truman aż do roku 1951 nie wykluczył opcji jądrowej47.

Liczba ofiar daje tylko powierzchowny wgląd w tragedię i ludzkie koszty tej wojny48. Blisko trzy miliony Koreańczyków – 10 procent łącznej populacji obu Korei – zginęły, zaginęły lub odniosły rany. Około 900 tysięcy chińskich bojowników49, 500 tysięcy żołnierzy północnokoreańskich oraz 400 tysięcy żołnierzy ONZ straciło życie lub odniosło obrażenia. Zginęły też 34 tysiące żołnierzy amerykańskich, a około 100 tysięcy zostało rannych, zaginionych lub trafiło do niewoli50. Wszystkie strony konfliktu dopuszczały się bestialskich czynów, w tym masowych egzekucji więźniów politycznych i mordów ludności cywilnej. Korea Północna porywała Koreańczyków z Południa i siłą wcielała ich do armii, jednocześnie prowadząc egzekucje tych swoich obywateli, których reżim uznawał za antykomunistów. Amerykańskie lotnictwo zrzuciło na Koreę Północną więcej bomb niż na cały obszar Pacyfiku podczas drugiej wojny światowej. Historyk Charles Armstrong napisał, że ich łączny ciężar wynosił 635 tysięcy ton – podczas wojny na Pacyfiku liczba ta wynosiła zaś 503 tysiące ton51. Nawet zaprawiony w bojach generał MacArthur krótko po zwolnieniu z obowiązków przez Trumana zeznał przed Senatem: „Nigdy nie widziałem podobnych zniszczeń. Naoglądałem się […] więcej krwi i cierpienia niż jakikolwiek żyjący człowiek, ale podczas ostatniego pobytu w Korei przewracało mi się w żołądku. Kiedy zobaczyłem te zgliszcza, tysiące kobiet i dzieci, w ogóle wszystko, po prostu zwymiotowałem”52. Dziesiątki lat później jeden z weteranów, który brał udział w niesławnej masakrze pod No Gun Ri – gdzie amerykańscy żołnierze wymordowali setki koreańskich cywilów – opowiadał: „W letnie wieczory, kiedy wieje bryza, nadal słyszę ich krzyki, wrzaski małych dzieci”53.

Wojna doszczętnie wyniszczyła Koreę Północną. Amerykańskie pociski zrównały z ziemią fabryki, szpitale, szkoły, drogi, domy, zapory, gospodarstwa rolne i urzędy; kiedy nadszedł rok 1952, nie było już czego bombardować. Jak argumentował Armstrong, te trzy lata pod nalotami bombowców B-29 – i obawa, że Waszyngton posunie się do zrzucenia bomby atomowej – wryły się głęboko w zbiorową świadomość Koreańczyków z Północy, a ich niepokój i lęk przed zagrożeniem z zewnątrz przetrwały dziesiątki lat po zakończeniu wojny54. Miliony ludzi straciły domy, rodziny rozpaczliwie szukały zaginionych krewnych, sieroty rozpaczały nad martwymi ciałami rodziców, a nastolatki ledwo wchodzące w okres pokwitania nagle stawały się jedynymi opiekunami młodszych braci i sióstr. Zawieszenie broni w 1953 roku co prawda przerwało walkę – Kim twierdził, że zapoczątkowały ją Stany Zjednoczone – lecz w jego wyniku obie Koree po dziś dzień w gruncie rzeczy znajdują się w stanie wojny, a wiele rodzin nadal cierpi z powodu długotrwałej, okrutnej rozłąki z bliskimi.

Podczas gdy jego lud krył się przed bombami w tunelach i jaskiniach, Kim Ir Sen przekonywał, że wszystkie zgliszcza i zgony to świadectwa sukcesów w „wojnie o wyzwolenie ojczyzny”, i rościł sobie prawo do obwołania zwycięstwa: przegnał rzekomo amerykańskich imperialistów oraz ich południowokoreańskich sługusów, którzy „swoimi buciorami deptali i niszczyli wszystko dookoła, […] masowo wyrzynali niewinną ludność, kopniakami wtrącali dzieci i ciężarne kobiety w płomienie, a staruszków zakopywali żywcem”55. Jeśli jego strona poniosła jakiekolwiek porażki, nie była to jego wina, ale tych, którzy okazali się niedostatecznie wierni rewolucji, ucieleśnionej w postaci jego partyzanckich walk w Mandżurii. I mieszkańcy Korei Północnej mu uwierzyli. Na własne oczy widzieli wszystkie ataki i cierpieli ich skutki, a teraz ufali, że Kim Ir Sen to ich jedyny wybawca. Z drugiej strony – czy mieli inny wybór? Musieli zaakceptować rządową wersję wydarzeń i przystąpić do odbudowy kraju.

Tak więc wedle reżimowej narracji Kim Ir Sen, zanim jeszcze skończył czterdzieści lat, doprowadził do przegnania japońskich imperialistów z Półwyspu Koreańskiego i uporał się z amerykańskimi „szakalami” i południowokoreańskimi „marionetkami” z Seulu, otaczając się w ten sposób nimbem zbawcy. Sung-Yoon Lee, wykładowca wydziału prawa i dyplomacji na Tufts University, napisał, że „mimo porażki, jeśli chodzi o cel ostateczny – wyzwolenie Południa i zjednoczenie półwyspu pod swoimi rządami – Kim Ir Sen zdołał dramatycznie zmienić geostrategiczny status Półwyspu Koreańskiego: z pomniejszego, zapomnianego przyczółku na samym końcu kontynentu azjatyckiego urósł on do rangi beczki z prochem i stał się kluczowym regionem Azji Północno-Wschodniej”. Lee dodał też, że buta Kima w ciągu dziesiątek lat jego panowania sprawiła, iż jego patroni w Pekinie i Moskwie „starali się go udobruchać kolejnymi pochlebstwami”56.

Nie ulega jednak wątpliwości, że Kim Ir Sen wyciągnął z wojny koreańskiej pewne cenne wnioski. Stany Zjednoczone uznały teraz Półwysep Koreański za strategiczny punkt w zakresie własnego bezpieczeństwa wewnętrznego i oświadczyły, że w razie potrzeby wyślą swoje wojska do obrony Korei Południowej. Było też jasne, że Chiny sprzeciwią się takiej ingerencji militarnie. Kim uświadomił sobie, iż pozycja Korei Północnej na zbiegu interesów Chin, Związku Radzieckiego i Stanów Zjednoczonych daje mu wspaniałe możliwości: rozgrywając tych potężnych graczy przeciwko sobie, mógł zapewnić korzyści dla Pjongjangu.

Mimo to katastrofalna wojna i zależność Korei Północnej od Chin – które podczas konfliktu przejęły dowodzenie i do roku 1958 stacjonowały zbrojnie na terenie kraju – zmusiły Kima do bardziej intensywnego scementowania swojej władzy. Od połowy do końca lat pięćdziesiątych Kim nasilił kampanię, która miała mu zapewnić jednowładztwo Korei Północnej: dokonywał czystek potencjalnych rywali z powodu ich rzekomej „nielojalności” i usuwał wszelkie wzmianki o roli, jaką odegrali Chińscy Ochotnicy Ludowi w obronie jego reżimu, a jednocześnie skazywał prochińskich i proradzieckich urzędników na kary śmierci lub wygnanie. Wsparcie Józefa Stalina ułatwiło mu budowę systemu osobistej autokracji, gdy jednak nowy radziecki przywódca Nikita Chruszczow odżegnał się od kultu jednostki, rządów terroru i nieskutecznej polityki swojego poprzednika, zwiastowało to kłopoty również dla Kima. Rosyjski badacz Andrei Lankov udokumentował, jak to w 1956 roku, podczas jedynej znaczącej wewnętrznej próby podważenia dyktatury, najważniejsi członkowie północnokoreańskiej partii komunistycznej sprzymierzyli się z poststalinowskim Związkiem Radzieckim i z Chinami, aby potępić Kima za jego żądzę władzy i oskarżyć o zaprzedanie wartości socjalistycznych dla osobistej korzyści57. Kim jednak kontynuował przetrzebianie szeregów opozycji, toteż Moskwa i Pekin znowu interweniowały, wysyłając do Pjongjangu delegację, która miała naciskać na odwołanie czystek i przywrócenie w rządzie opcji proradzieckiej i prochińskiej. To z kolei dało Kimowi pretekst, aby napiętnować swoich przeciwników jako frakcjonistów skażonych zagranicznymi wpływami.

Kim zdawał sobie sprawę z tego, jak bardzo jest uzależniony od wyrozumiałości Moskwy i Pekinu, toteż wyłgał się z kłopotów przymilnymi obietnicami poprawy, żeby udobruchać obu patronów. Jednocześnie jednak zdawał sobie sprawę, że ich obawy co do stabilności Korei Północnej, pozycja Pjongjangu jako bastionu komunizmu w Azji Wschodniej, doktrynalny rozłam w stosunkach chińsko-radzieckich, do którego doszło w 1956 roku, oraz rozbieżne interesy geopolityczne obu potęg gwarantowały mu swobodę działania i szansę na potwierdzenie swojej autonomii. Wiedziony egotyzmem, nacjonalizmem, paranoją i zjadliwym oportunizmem, Kim wykorzystał okazję, aby umocnić swoje rządy i nadać im specyficzny kierunek ideologiczny – profesor koreanistyki James Person określił go mianem „rodzimej wersji marksizmu-leninizmu”58.

Tworzenie kultu Kim Ir Sena

W 1955 roku podczas pewnego wystąpienia Kim zaprezentował swoją koncepcję socjalizmu w stylu koreańskim i zaczął wpajać ludowi ideę dżucze, oznaczającą mniej więcej tyle, co samodzielność59. Miała ona służyć umocnieniu jego władzy. Kim posługiwał się tą doktryną, aby podkreślić swoją „koreańskość”, a także nieczystość opozycjonistów oraz ich rzekomą służalczość wobec zagranicznych potęg. Chciał też utwierdzić się na pozycji samozwańczego suryonga – przywódcy, pod którego rządami zjednoczy się cała Korea Północna. Ponadto doktryna dżucze usprawiedliwiała wszelkie trudy i motywowała lud do pełnej zapału pracy na rzecz odbudowy państwa po wojnie – stanowiła zatem ujście dla północnokoreańskiego nacjonalizmu i ksenofobii, które przerabiała na kult Kima, uważanego za obrońcę narodowego stylu życia. Z kolei w perspektywie zagranicznej deklaracja autonomii kraju – choć bez wyłamywania się z obozu socjalistycznego – pozwoliła Kimowi rozegrać przeciwko sobie Moskwę i Pekin. Nie przeszkadzało mu to jednak w schlebianiu i ustępowaniu potężnym sąsiadom, gdy potrzebna mu była ich pomoc.

W trakcie swojej ewolucji doktryny dżucze i suryonga zmieniły się niejako w amalgamat wielu istniejących wcześniej idei: chrześcijaństwa (Kim pochodził z chrześcijańskiej rodziny, co stanowiło rezultat obecności misjonarzy w Korei), cnót synowskich, konfucjańskiej hierarchii i stosunków rodzinnych oraz komunizmu (a w szczególności stalinizmu i kultu jednostki). Jednocześnie zaś głęboko nacjonalistyczny wydźwięk dżucze świadczył o odrzuceniu stalinowskiego internacjonalizmu, a ubóstwienie pozycji suryonga miało pewne cechy wspólne z cesarskim kultem, który rozwinął się w Japonii podczas Restauracji Meiji na skutek odzyskania przez cesarza pełni władzy i stał się wyznacznikiem japońskiego nacjonalistycznego etosu przed wojną i w jej trakcie. Obie te koncepcje odzwierciedlały marzenie Kima o stworzeniu ideologiczno-instytucyjnego bastionu, w którym wszelka interwencja z zewnątrz stałaby się wykluczona i który pozwoliłby mu na utrzymanie jednowładztwa.

Biorąc pod uwagę okoliczności, w jakich dorastał Kim Ir Sen, trudno się dziwić jego przekonaniu, iż świat to nieprzyjazne miejsce. Kim urodził się w epoce imperializmu i nigdy nie posmakował ani życia w niepodległej, suwerennej Korei, ani też – z powodu wczesnej śmierci rodziców – stabilnego życia rodzinnego. Zaznał jedynie trudów i wyrzeczeń, strachu i niepewności. Podczas walki o przetrwanie kraju i swoje własne – a wartości te często mogły się wydawać sprzeczne – trudno było zgadnąć, komu można zaufać. Chcąc mieć pewność, że pożyje dłużej niż sławniejsi od niego i lepiej wykształceni koreańscy nacjonaliści, Kim musiał się uciekać do przymusu, pochlebstwa, kradzieży i zabójstw, i to zarówno na militarnym, jak i politycznym polu walki. Hołubił natomiast swoją garstkę partyzantów z Mandżurii, obsypując ich władzą i przywilejami – w ten sposób stworzył mocną polityczno-wojskową siatkę opartą na więzach lojalności, która miała jak najdłużej zapewnić mu dominację. A kiedy już zgromadził w swoim ręku całą władzę, zabrał się do przemiany struktury społeczeństwa i wszystkich zachodzących w nim relacji, aby zacieśnić relacje ludu z przywódcą.

Poczynając od późnych lat pięćdziesiątych, obsesja Kima na punkcie władzy i lojalności doprowadziła do kategoryzacji wszystkich obywateli wedle ich songbun, czyli przynależności kastowej. Podzielono ich na trzy główne kategorie – klasę „wierną”, „chwiejną” i „wrogą” – w zależności od tego, czy byli lojalnymi rewolucjonistami (czyli „wiernymi”), czy też posiadaczami ziemskimi, kapitalistami albo japońskimi kolaborantami. Owo przedsięwzięcie wymagało przeprowadzenia rządowego dochodzenia dla każdej jednostki – był to złożony proces60. Przynależność do danej klasy była dziedziczna – to ona przesądzała o tym, jakie przywileje komuś przysługują, a jakie będą mu odebrane. Kasta decydowała o tym, do jakiej szkoły pójdziesz, kogo możesz poślubić, gdzie będziesz pracować. Nierozważnie byłoby na przykład wejść w związek małżeński z kimś z niższej kategorii, ponieważ naraziłoby to na szwank reputację całej rodziny i ograniczyło możliwości potomstwa. Dlatego też w interesie jednostki leżało odłożenie osobistych pragnień na bok i okazywanie lojalności wobec Kima – inaczej niemożliwe było ani przetrwanie, ani życiowy sukces.

Jednak mimo narzuconego obywatelom systemu sztywnej klasyfikacji Kim wierzył też, że edukacja to ważne narzędzie budowy stabilnego narodu oddanych mu zwolenników. Dlatego od samego początku starał się wykorzystać system edukacyjny do kształtowania narracji, która wynosiła na piedestał jego i jego popleczników, a jednocześnie wpajała masom właściwą socjalistyczną ideologię. Z upływem czasu nacisk przeniósł się z idei komunistycznych na deifikację Kim Ir Sena, jego rodziny oraz gerylasów, którzy walczyli u jego boku. Stało się to szczególnie jaskrawe, kiedy na polityczną scenę wkroczył syn Kim Ir Sena, Dzong Il, który ochoczo uczestniczył w zaspokajaniu ojcowskiego głodu chwały i bardzo się przyczynił do umocnienia kultu rodu Kimów.

Zainteresowanie ojca narodu dziećmi i edukacją wyraźnie świadczy o świadomym dążeniu reżimu do wychowywania dobrych, lojalnych Koreańczyków z Północy. Jak zauważyła analityczka CIA Helen-Louise Hunter, system edukacyjny Korei Północnej, wedle słów samego Kim Ir Sena, obliczono na to, aby „służył obecnemu systemowi społecznemu”61. Kang Chol-hwan, znany uciekinier i autor książki Usta pełne kamieni. Dziesięć lat w północnokoreańskim gułagu, wspominał okres swojego dzieciństwa, czyli lata sześćdziesiąte, jako szczęśliwy czas. Kim Ir Sen jawił mu się jako „ktoś w rodzaju Świętego Mikołaja”, który przysyłał słodycze i co trzy lata zapewniał mu nowy szkolny mundurek, czapkę oraz buty. Program nauczania obejmował typowe zajęcia w rodzaju arytmetyki, muzyki i plastyki, lecz przede wszystkim dzieciom wpajano szacunek dla Kim Ir Sena:

Uczyliśmy się także moralności komunistycznej i historii rewolucji Kim Ir Sena i Kim Dzong Ila. Ten ostatni przedmiot był najważniejszy: którego dnia i o której godzinie urodził się Kim Ir Sen? Jakich czynów dokonał przeciw Japończykom? Jakie wygłosił przemówienie, na jakiej konferencji i kiedy to było? Oczywiście należało uczyć się tego wszystkiego na pamięć. Ale tak samo jak inni uczniowie uznawałem za rzecz naturalną, że trzeba znać tak ważne fakty, a nawet czerpałem z tej nauki wiele przyjemności. Na skutek edukacji tego rodzaju byliśmy wszyscy pełni podziwu i wdzięczności dla naszych przywódców i od małego gotowi do poświęcenia się za nich oraz za partię socjalistyczną, którą zbudowali62.

Hunter opisywała, jak to nieustanne podróże Kima po kraju, aby pokazać się jak największej liczbie osób – przejażdżki autobusami i metrem, wizyty w państwowych gospodarstwach rolnych, fabrykach i szkołach – świadczą o „jego wyjątkowym talencie do nawiązywania osobistej relacji ze swoim narodem” i uwodzenia go charyzmatyczną osobowością63