Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Aktor musi grać, by żyć - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
29 września 2021
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
37,99

Aktor musi grać, by żyć - ebook

Niemal wszyscy znają go z serialu Ranczo, gdzie brawurowo zagrał Czerepacha, bezwzględnego doradcę wójta. Nieco starsi zapamiętali płochliwego „inżyniera instalacji podziemnych”, Tadeusza Norka, trzymanego krótko przez żonę Danutę, w którego wcielał się w Miodowych latach, oraz jego role w cyklu Dekalog Krzysztofa Kieślowskiego.

Tylko nieliczni wiedzą, jakim jest człowiekiem, gdy zmywa charakteryzację. Kim zatem jest Artur Barciś?

To nie tylko utalentowany aktor i reżyser, szczęśliwy i spełniony człowiek: mąż ukochanej żony Beby, wspaniały ojciec i dziadek. To niezwykła osobowość – człowiek wielu zalet i talentów. Kiedy życie go do tego zmuszało, pasł krowy, dziergał oryginalne swetry, chodził na szesnastocentymetrowych szpilkach, zdzierał azbest z wież World Trade Center. Jako jeden z pierwszych aktorów w Polsce założył własną stronę internetową , by być w kontakcie z fanami. W czasie pandemii zamieszczał na YouTubie swoje wiersze ostrzegające przed COVID-19.

Ze szczerej i fascynującej rozmowy z Kamilą Drecką dowiesz o nim znacznie więcej.

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8135-942-9
Rozmiar pliku: 3,9 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Na wstępie naszej rozmowy zastrzegł pan, że ma kiepską pamięć. A jednak będę się do niej odwoływać. Ciekawe jest też, co zapominamy i dlaczego. Wróćmy do początku. Urodził się pan w latach pięćdziesiątych. Mieszkał pan z rodzicami i dwójką braci. Jest pan w tej konfiguracji…

Średni.

A jaka jest między wami różnica wieku?

Andrzej 1953, ja 1956, Jacek 1958.

Ponura komuna, lata nieciekawe.

Dom na wsi.

W pewnym momencie pana ojciec zachorował na gruźlicę i sytua­cja w domu dramatycznie się zmieniła. Czy pana pamięć to przyjmuje, czy odrzuca? Jak pan sobie radzi ze wspomnieniami, które bywają bardzo trudne?

Pamiętam epizody, takie flesze. Zależy też, o którym okresie mówimy, no bo wspomina pani ten okres najwcześniejszego dzieciństwa, kiedy się wychowywałem w Kokawie pod Częstochową. Pamiętam Psinka. Tak się wabił nasz piesek, kundelek czarny, którego bardzo kochałem. Niestety nie wiem, co się z nim stało, gdy zamieszkaliśmy gdzie indziej. Pamiętam takie drobiazgi. Zabawy w stodole, w sąsieku. Kiedy zwieziono siano, urządziliśmy sobie z niego zjeżdżalnię. W efekcie połowa tego siana leżała na klepisku i kiedy tata wrócił z pracy i to zobaczył, tak się wściekł, że gonił nas z pasem po podwórku. Mnie udało się uciec do tego sąsieka, na resztę siana. Tata próbował mnie dopaść, ale nie był w stanie się tam wdrapać. Był bardzo niskim i drobnym człowiekiem, miał jakieś półtora metra wzrostu. Trzymał w ręku pasek i mocno nim potrząsał. Z jednej strony strasznie się bałem, a z drugiej hamowałem śmiech, bo wyglądał tak komicznie, kiedy ­gramolił się ku mnie i zaraz spadał. Scena jak z Charliego Chaplina.

Ile miał pan wtedy lat?

Chyba z pięć. Pamiętam… Ciekawe, że najlepiej zapamiętałem zdarzenia, które mnie śmieszyły. Mój tata bardzo lubił pszczoły, mieliśmy kilka uli. Któregoś dnia uciekła z nich tak zwana rójka. Pszczoły rozmnożyły się w którymś ulu i rój wyleciał, by założyć własne gniazdo. Kiedy tata wrócił z pracy, musiał je, zbite w kulę na naszej gruszy, zebrać z gałęzi do worka, a potem przenieść do odpowiedniego ula. Był jednak zbyt niski i kiedy przystawił drabinę, nie sięgał do tego roju. W jednej ręce trzymał worek, drugą uderzał w gałąź, żeby pszczoły zrzucić do worka. I w pewnym momencie mocniej się zamachnął, złowił rój, ale jednocześnie spadł z drabiny. Na szczęście z niezbyt dużej wysokości, ale pewnie trochę się poturbował. Przez cały czas tej walki z naturą bardzo ojcu kibicowaliśmy. Chcieliśmy, żeby mu się udało. Tyle że sytuacja zrobiła się komiczna. To było tak potwornie śmieszne, jak z niemego filmu, bo ten nasz tata, który leci z drabiny z workiem pszczół, jednocześnie jest wściekły, że razem z mamą mamy niezły ubaw. Jak pani widzi, pamiętam takie epizody. Pamiętam, gdy czekaliśmy na każdy kolejny przejeżdżający pociąg… Nasz dom stał w pobliżu torów, a mama pracowała po ich drugiej stronie, na stacji kolejowej, w kasie biletowej.

Czyli bez przerwy słyszeliście jadące pociągi. Budziły was w nocy?

Nie, byliśmy do nich przyzwyczajeni, to była nasza codzienność. Wtedy nie było elektrycznych pociągów, tylko sapiące lokomotywy. Lubiłem pociągi, może dlatego, że kojarzyły mi się z moim kochanym dziadkiem. Dziadkiem Edkiem, tatą mamy, konduktorem. Często przejeżdżał obok domu. Szybko biegliśmy na nasyp, a dziadek rzucał nam cukierki, herbatniki. Wtedy to były rarytasy… Zawsze mnie jakoś wyróżniał. Kiedy rodzice z powodu choroby ojca oddali mnie do babci, częściej widywałem dziadka, ale też nie trwało to długo, bo zmarł. Miałem chyba sześć lat. Dziadek bardzo dużo pił i umarł na marskość wątroby. Ale pamiętam, że jako małe dziecko miałem takie skojarzenie, że dziadek to jest miłość, to jest ten człowiek, który mnie bardzo, bardzo kocha.

To jest pana pierwsze doświadczenie miłości?

Oczywiście odczuwałem miłość moich rodziców, ale byłem jednym z trzech do kochania. Przede wszystkim czułem się inny od moich braci. Ten średni, w dodatku nie taki, jak rodzice zaplanowali. Bo ja miałem być dziewczynką. Córeczką. Andrzej był najważniejszy, bo pierworodny i najwspanialszy. Nie traktowali mnie gorzej, tylko sam zauważałem, że jestem jakiś inny, że na przykład nie lubię się bić. Nie wchodzę w konflikty, nie wchodzę w żadne zwarcia.

Czyli kiedy bracia pana poszturchiwali, to nie rzucał się pan z pięściami?

Wtedy uciekałem. Czasami zostawałem zmuszony do jakiejś bijatyki, ale tylko wtedy, kiedy nie było innego wyjścia albo nie miałem drogi ucieczki. Zwykle jednak nie wchodziłem w zwarcie. Nie lubiłem przemocy. Poza tym najczęściej w takich sytuacjach obrywałem, bo byłem zbyt słaby. Wiedziałem, że nie wygram. To jest takie doświadczenie, że jeśli wiesz, że się nie potrafisz obronić, to uciekasz, bo po co ból i upokorzenie. Ze strachu przed bólem fizycznym. Schodziłem z linii strzału. Może byłem tchórzem po prostu, ale też racjonalistą. Wiedziałem, że jak wejdę w zwarcie, to po prostu dostanę, bo jestem za słaby. Drobny i chudy. Więc przemocy unikałem. Dużo bardziej przeżyłem moment, kiedy jako dziecko zabiłem z procy szpaka. Zupełnie bezmyślnie wziąłem kamyk, złapałem procę i przymierzyłem, nie przypuszczając, że trafię. Miałem chyba siedem lat. Kiedy trafiłem tego szpaka, podbiegłem do niego, bo tak strasznie chciałem, żeby żył, ale on dostał w głowę i tylko zatrzepotał skrzydełkami. Potwornie się rozpłakałem. Do dzisiaj pamiętam krzywdę, którą wyrządziłem. Zabiłem bezmyślnie kamieniem. I to ciągle we mnie jest, chociaż minęło prawie sześćdziesiąt lat.

Użył pan słowa „inność”. To znaczy, że czuł pan, że jest inny. Gorszy czy lepszy?

Ani gorszy, ani lepszy. Miałem innego rodzaju wrażliwość. Wcześniej też niż moi rówieśnicy zacząłem czytać książki. Babcia mnie nauczyła. Zanim u niej zamieszkałem jako sześciolatek, przyjeżdżałem rowerem. Od nas z domu było to jakieś pół godziny. Powiedzmy, dziesięć kilometrów. Pamiętam, że w wiosce znajdował się kiosk „Ruchu”, zabezpieczony przed włamaniami drucianą kratką w metalowych ramach. Miałem taką potrzebę czytania, że czepiałem się tej siatki tak mocno, że nie można mnie było oderwać, dopóki babcia nie kupiła mi książeczki. Pamiętam moją ulubioną serię „Poczytaj Mi, Mamo” i jakieś inne cudowności. To był świat, który ubóstwiałem. Pewnie dlatego nauczyłem się czytać błyskawicznie.

Z jakiego powodu podjęto decyzję, że zamieszka pan z babcią?

Gdy ojciec zachorował na gruźlicę, przestał pracować. Mama, co prawda, była zatrudniona na kolei, ale zarabiała grosze. Jedliśmy tylko to, co wyrosło na naszym kawałku pola: ziemniaki, warzywa. Poza tym musieliśmy na tym polu pracować, a nie mieliśmy konia, więc trzeba go było pożyczać od sąsiadów. Mieliśmy też krowę, świnie, kury, kaczki, takie małe gospodarstwo.

Pomagał pan rodzicom w gospodarstwie?

Jak każde wiejskie dziecko, ale nie bardzo wychodziło. Oczywiście musiałem pasać krowę, bo to było proste zajęcie.

Ale też panu nie wychodziło?

Skąd pani wie? No, nie wychodziło, bo kiedy już czytałem książki, zapominałem o krowie. Poza tym, to strasznie nudne zajęcie. Zawsze byłem człowiekiem aktywnym, musiałem coś robić, byłem ciekawy świata, a tu krowa – idzie i żre, straszna nuda. Czasami rodzice kazali mi zbierać ziemniaki… To też było okropne! W kółko łazić po bruzdach i zbierać… Zdarzało się, że marzłem. Nie lubiłem tego. Kiedy tata zaczął chorować, pole leżało odłogiem, trochę nam sąsiedzi pomagali. Mama była niesłychanie pracowitym człowiekiem, mimo że od dziecka ma jedną nogę krótszą i kuleje. I w związku z tym trudniej jej przychodziła praca w polu. Najgorzej robiło się na przednówku, kiedy kończyły się już ziemniaki i mąka i nie mieliśmy co jeść.

Kto podjął decyzję, że musi pan zamieszkać z babcią?

Mama. Nie dawała rady z trójką chłopaków.

Wcześniej jednak wraz z bratem zostaliście umieszczeni w prewentorium, żeby tam przeczekać gruźlicę ojca.

Tak. Ale też z tego powodu, że byłem chorowity i wyniki badań lekarskich miałem kiepskie. Na szczęście młodszy brat Jacek był zdrowy jak koń. Istniała więc szansa, że mama trochę odetchnie. A jednocześnie rokowania ojca okazały się naprawdę bardzo złe. Wyglądało na to, że może umrzeć.

W domu mieliście jeden pokój i kuchnię.

Potem z obory rodzice zrobili drugi, w którym my urzędowaliśmy. Ale wcześniej pamiętam ten straszny moment, kiedy klęczeliśmy przed łóżkiem taty, nad którym wisiał jakiś święty obrazek z Panem Jezusem czy Matką Boską. Wszyscy modliliśmy się, żeby wyzdrowiał. I strasznie płakaliśmy. To była tak przerażająca wizja, że zostaniemy bez niego… Trudno sobie to wyobrazić. Zaraz potem mamie udało się załatwić nam to prewentorium, w Janowicach Wielkich koło Jeleniej Góry.

Dla małych dzieci musiała być to okropna samotność, zwłaszcza że znaleźliście się w dwóch różnych grupach wiekowych. Mama zostawiła was tam…

Na pół roku…

Pamięta pan to doświadczenie czy wymazał je pan z pamięci?

Dużo pamiętam. Pamiętam to prewentorium, to był gigantyczny poniemiecki budynek, w którym przed wojną znajdowało się pewnie sanatorium. Pamiętam to skoszarowanie. Przecież wcześniej byłem jednak wolnym człowiekiem. Dzieci na wsi mają dużo wolności. Tam się nikt nimi nie przejmuje. Tak sobie do tej pory myślę, jakie to było szczęście, że przy naszym stylu życia nie wpadliśmy pod pociąg. Nikt nas nie pilnował, więc bawiliśmy się na torach bardzo ryzykownie. Byliśmy właściwie bez opieki. Mama szła do pracy, najstarszy brat Andrzej, który teoretycznie miał się nami zajmować, miał inne, ciekawsze zajęcia, więc my zajmowaliśmy się sobą tak, jak potrafiliśmy. Dlatego skoszarowanie w tym prewentorium, w niemalże wojskowym ośrodku, gdzie przebywały grupy dzieci w większości chorych, było dla mnie czymś bardzo nienaturalnym i trudnym. Pamiętam, że mieszkałem z pięcioma chłopakami. Między nimi był kolega, który miał padaczkę. I ja się strasznie o niego bałem, kiedy miał atak. Wtedy trzeba było koniecznie włożyć mu łyżeczkę do ust, by nie odgryzł sobie języka, zanim przyjdzie jakaś pani, która udzieli fachowej pomocy.

Ile miał pan lat?

Chyba osiem, może więcej. Jacek był jeszcze mniejszy, miał ze sześć lat. Nie wiem, jak to możliwe, ale on pamięta tylko, że było fajnie. A przecież przebywaliśmy osobno, w różnych grupach, i prawie się nie widywaliśmy. Bardzo to przeżywałem.

Co pan z tego rozumiał?

Myślałem, że mama się nas pozbyła. Bo ja się nie czułem jakoś szczególnie chory. I nie wiedziałem, dlaczego tam jestem. Niby mama nam tłumaczyła. Chyba traktowała to jako rodzaj wczasów, bo pamiętam, że bardzo trudno jej było to prewentorium załatwić. Wymagało to dużych zabiegów. No i w końcu tam pojechaliśmy.

To było pierwsze rozstanie z rodzicami?

Tak. Pamiętam, że mieliśmy tam być trzy miesiące i ja już odliczałem dni do chwili, kiedy te trzy miesiące wreszcie miną i koszmar się skończy. Pamiętam moment, gdy po trzech miesiącach mama po nas przyjechała. Nie wiedziałem, którego dnia przyjedzie, nie było przecież telefonów, nasza wychowawczyni nas zawiadomiła. Nie mogłem się doczekać. Mama przyjechała i była z nami cały dzień, a może pół dnia, wydawało mi się, że bardzo długo. Nie rozumiałem, na co czekamy. Dlaczego nie wyjeżdżamy? Dlaczego nie wychodzimy, żeby zdążyć na pociąg? I w pewnym momencie mama chyba nas jakoś musiała oszukać, bo nagle z przerażeniem odkryłem, że ona odchodzi. Widziałem przez takie zakratowane okienko, że idzie do bramy wyjściowej i płacze. Wtedy zrozumiałem, że wcale nie wracam do domu, tylko muszę tam zostać. Potem się dowiedziałem, że mama przedłużyła nam pobyt o kolejne trzy miesiące, bo tata już był w krytycznym stanie w szpitalu. Jeszcze zanim wyjechaliśmy, było z nim źle. Pamiętam taki moment, kiedy odwiedziliśmy go, żeby się z nim pożegnać. Byłem przerażony jego wyglądem i pomyślałem wtedy, że pewnie tak wygląda śmierć.

Co było dalej, kiedy mama odeszła, nie pożegnawszy się z wami?

Tego nie pamiętam. W końcu po trzech miesiącach mama przyjechała i już nas zabrała. Poza tym po pół roku w prewentorium to już się trochę przyzwyczailiśmy do tego życia.

Jakie były dobre strony prewentorium?

Były huśtawki, wycieczki, pamiętam, że na jednej z nich widziałem jakieś skały i minerały, które barwiły wodę na różne kolory – takie kolorowe jeziorka.

Chce pan powiedzieć, że przymus bycia w prewentorium otworzył trochę inny świat niż ten, który pan znał?

Tak, chyba tak. Zawsze w każdej sytuacji szukam jakichś pozytywów, pewnie wtedy jakieś istniały… Ale był też reżim, rygory, wymagano karności. Musiałem wykonywać polecenia. Nienawidziłem tego. Tak, to było to najgorsze wspomnienie, że trzeba się bezdyskusyjnie podporządkowywać. Dlatego tak bardzo nie chciałem iść do wojska…

I nie poszedł pan.

Nie. Bo poszedłem na studia. Chociaż był taki rocznik, młodszy od nas, który już po studiach poszedł do wojska na rok.

Czy kiedy był pan mały, zadawał pan sobie pytania o swoją przyszłość?

Nie, chyba nie, bo…

Wierzył pan w siebie?

I tak, i nie. Były momenty, kiedy wierzyłem, że potrafię skupić na sobie uwagę innych ludzi i wywołać pozytywne wrażenie.

Myślałam, że pan powie co innego – że dzięki książkom i wyobraźni miał pan swój świat. W pana domu były książki dla dorosłych?

Tak, moi rodzice dużo czytali. Mimo że byli zwykłymi chłoporobotnikami, bardzo lubili czytać. Warto też powiedzieć kilka słów o drodze mojej mamy na wieś. Po skończeniu podstawówki i kursu nauczycielskiego mama została kierowniczką świetlicy w Mykanowie. Właściwie Kokawa i Mykanów to jest jedna wieś, tylko przedzielona torami, którymi szła kolej warszawsko-wiedeńska.

A co się stało, że przestała tam pracować?

Ha, no właśnie! W tej świetlicy był amatorski teatr, który prowadził mój przyszły tata. Założył go i wystawiał sztuki, które reżyserował i w których grał. Tak poznał mamę, która również grała w tych sztukach. Zakochali się, czego efektem był mój brat Andrzej. Kiedy pojawiło się dziecko i zamieszkali w Kokawie, mama zmieniła pracę na posadę w kasie kolejowej, bo stacja była tuż obok domu, a do poprzedniej miałaby trzy kilometry. Dzięki temu mogła jednocześnie wychowywać dziecko i pracować. A poza tym, gdy wyszła za mąż, to musiała też pracować w polu…

Czyli nie było już czasu na sztukę.

I mama, i ojciec musieli się z tym pożegnać. Największym sukcesem teatru taty były _Grube ryby_ Michała Bałuckiego. Z jego relacji wynikało, że w tej sztuce grał Pagatowicza, zresztą to była jedyna rola, do której się nadawał. A pół wieku później ja zagrałem Pagatowicza u Krystyny Jandy w Teatrze Polonia. Tata niestety tego przedstawienia już nie zobaczył. Zmarł dwa tygodnie po premierze.

Cofnijmy się jeszcze o jedno pokolenie. Co zapamiętał pan z ich przeżyć przedwojennych, może wojennych?

Mało. Niewiele pamiętam. Dziadkowie ze strony taty umarli przed moim urodzeniem. Pamiętam tylko babcię Anielę i dziadka Edka.

Co opowiadali?

Pamiętam historię o tym, jak Gola w czasie wojny zabił Niemca.

Kim był Gola?

Mieszkańcem Rędzin. Rodzina Golów mieszkała przy lesie, była zupełnie od wsi odseparowana. Na kawałku naszego pola rósł las, który nie został wykarczowany. Dziadek obiecywał mi, że będzie należał do mnie. Obiecywał mi, że mi ten las zapisze…

Las Barcisiów.

Nie – Ogonków. Moja mama była z domu Ogonek. Babcia Ogonek i dziadek Ogonek. To zresztą całkiem inna historia, muszę opowiedzieć. Najpierw jednak opowiem o Golach. Pod koniec wojny zaplątał się w okolice ich domu jakiś Niemiec, który przyszedł rabować, i Gola go zabił, siekierą czy cepem. Niemiec został pochowany w tym naszym lasku, co miał do mnie należeć. Babcia mi pokazywała dokładne miejsce jego pochówku. Ciekawe, dlaczego pamiętam tę historię!

Rozumiem, że na dziecku zrobiło to wrażenie?

Potworne, oczami wyobraźni widziałem, jak Gola zabija tego Niemca, jak go wlecze przez pole do naszego lasku. Miałem tysiące skojarzeń. Zastanawiałem się, czy jak wykopywali dół, ten Niemiec może jeszcze żył? Ale to był jakiś incydent, bo mama opowiadała mi, że wojnę przeszli suchą stopą. Jak to na wsi. Owszem, pojawiali się Niemcy, ale oni normalnie żyli, nie było jakichś incydentów z Żydami, a przynajmniej o niczym takim mi nie opowiadano. Nie wiem, czy powinienem o tym mówić, ale kiedy byłem już na studiach, nagle się zorientowałem, że moi rodzice są antysemitami.

W jaki sposób?

Siedzieliśmy przy stole i nagle mój ojciec wygłosił tekst, że to dobrze, że Hitler porządek z tymi Żydami zrobił. A ja, wychowany w tolerancji…

A kto tak pana wychowywał?

Szkoła. Dotąd wydawało mi się, że temat żydowski nie jest dla moich rodziców jakimś problemem, może dlatego, że nigdy się na ten temat nie rozmawiało. I nagle to gruchnęło… Byłem już wtedy dorosłym człowiekiem, na studiach artystycznych, gdzie tolerancja była oczywista, a antysemityzm uznawano za coś obrzydliwego. Zwłaszcza po tym, co stało się w marcu 1968. Nawet można by powiedzieć, że panował pewnego rodzaju snobizm na Żydów. Jakiś rodzaj filosemityzmu, któremu się też poddałem. Poza tym miałem przyjaciół Żydów.

Niewielu ich w Polsce zostało.

Wystarczył jeden interesujący człowiek, który był z pochodzenia Żydem, a wokół niego spotykałem niezwykłych ludzi.

_Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej_
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: