Zimowe notatki o wrażeniach z lata - Fiodor Dostojewski - ebook + książka

Zimowe notatki o wrażeniach z lata ebook

Fiodor Dostojewski

3,5

Opis

Zimowe notatki o wrażeniach z lata – czy warto przeczytać, co myślał Fiodor Dostojewski o Europejczykach,  po swojej pierwszej podróży na Zachód?

 

…Berlin jest niewiarygodnie podobny do Petersburga. Te same proste jak szpaler ulice, te same zapachy, te sa­me... (ale nie będę przecież wymieniał wszystkiego, co jest takie samo!). Bożeż Ty mój, myślałem, czy warto męczyć się dwie doby w wagonie, żeby zobaczyć to samo, od czego umknąłem?... Poza tym sami berlińczycy, wszyscy co do jednego, mieli takie niemieckie miny, że nie skusiwszy się na­wet na freski Kaulbacha (o zgrozo!), czym prędzej drapnąłem do Drezna, żywiąc w duszy najgłębsze przekonanie, że do Niemca trzeba szczególnie się przyzwycza­jać i że nie będąc przyzwyczajonym, bardzo trudno go znosić w większych ilościach…

Rozsądku Francuz nie posiada, a na­wet uważałby posiadanie go za największe dla siebie nieszczęście… – …Wszystkie podobne, urą­gające cudzoziemcom zdania, nawet jeżeli się jeszcze dziś je spotyka, zawierają dla nas, Rosjan, coś nieodparcie przyjemnego…

W Londynie można zo­baczyć masy w takich rozmiarach i w takich warunkach, jak nigdzie na świecie. Opowia­dano mi na przykład, że w nocy z soboty na niedzielę pół miliona robotników i ro­botnic wraz z dziećmi zalewa całe miasto, skupiając się specjalnie w niektórych dziel­nicach, i przez całą noc, aż do piątej rano, święcą sabat, to jest obżerają się i upijają jak bydlęta - za cały tydzień. Wszyscy przepuszczają cały tygodniowy zarobek, zdobyty ciężkim, potępieńczym trudem… Wszyscy są pijani, ale nie na wesoło, lecz ponuro, ciężko i jakoś dziwnie milcząco.  Wszyscy chcą jak najprę­dzej upić się do nieprzytomności. Żony nie pozostają w tyle, upijają się razem z męża­mi; dzieci biegają i pełzają pomiędzy nimi…

 

- Warto, na pewno!

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 113

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,5 (2 oceny)
0
1
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Rozdział IZamiast przedmowy

Już od tylu miesięcy namawiacie mnie, drodzy przyjaciele, abym opisał wam jak najprędzej moje wrażenia z zagranicy, nie przypuszczając, że tą prośbą stawiacie mnie w sytuacji bez wyjścia. Cóż ja wam napiszę? Cóż opowiem nowego, jeszcze nieznanego, nieopowiedzianego? Komu z nas wszystkich, Rosjan (naturalnie czytających przynajmniej czasopisma), nie jest znana Europa dwakroć lepiej niż Rosja? „Dwakroć” napisałem tu z kurtuazji, bo właściwie to na pewno dziesięciokrotnie. W dodatku oprócz tych ogólnych względów wiecie specjalnie, że jeśli o mnie idzie, nie mam nic szczególnego do opowiadania, a tym bardziej zapisywania po kolei, ponieważ niczego nie widziałem porządnie, a jeżeli nawet widziałem, to nie zdążyłem dokładnie obejrzeć. Byłem w Berlinie, w Dreźnie, w Wiesbaden, w Baden-Baden, w Kolonii, w Paryżu, w Londynie, w Lucernie, w Genewie, w Genui, we Florencji, w Mediolanie, w Wenecji, w Wiedniu i w innych jeszcze miejscach po dwa razy, a to wszystko – wszystko – objechałem dokładnie w dwa i pół miesiąca! Czyż można cośkolwiek dokładnie obejrzeć, przebywszy taką drogę w dwa i pół miesiąca? Pamiętacie, że trasę ułożyłem sobie zawczasu, jeszcze w Petersburgu. Za granicą nie byłem ani razu; wyrywałem się tam niemal od wczesnego dzieciństwa, już wtedy gdy w długie zimowe wieczory, nie umiejąc jeszcze czytać, słuchałem, rozdziawiwszy usta, zamierając z zachwytu i przerażenia, rodziców czytających przed snem powieści pani Radcliffe, po których majaczyłem potem jak w febrze. Wyrwałem się wreszcie za granicę, mając czterdzieści lat, zrozumiałe więc, że chciałem nie tylko jak najwięcej zobaczyć, lecz dosłownie wszystko obejrzeć, koniecznie wszystko, bez względu na czas. W dodatku wybierać spokojnie miejscowości absolutnie nie byłem w stanie. Boże, ile się spodziewałem po tej podróży! „Niechbym nawet nie obejrzał niczego dokładnie – myślałem – za to wszystko zobaczę, wszystko zwiedzę; za to z wszystkiego, co ujrzę, powstanie jakaś całość, jakaś ogólna panorama. Cała «kraina świętych cudów» stanie przede mną naraz, z ptasiego lotu, jak ziemia obiecana – z góry, w perspektywie. Słowem, zrodzi się jakieś nowe, cudowne, mocne wrażenie. Przecież teraz, siedząc w domu, czego żałuję najbardziej, wspominając moje letnie wędrówki? Nie tego, że niczego nie obejrzałem dokładnie, lecz tego, że niemal wszędzie byłem, ale w Rzymie jednak nie byłem. A w Rzymie może bym przepuścił papieża…”

Słowem, ogarnęła mnie wprost nienasycona żądza nowego, zmiany miejsc, ogólnych, pełnych, panoramicznych, perspektywicznych wrażeń. No i czegóż po takich wyznaniach oczekujecie po mnie? Co wam opowiem? Co odmaluję? Panoramę, perspektywę? Coś z ptasiego lotu? Ależ chyba powiecie mi sami, że za wysoko frunąłem. Poza tym uważam siebie za człowieka sumiennego i wcale nie chciałbym kłamać, nawet w charakterze podróżnika. A przecież jeśli zacznę malować wam i opisywać choćby samą tylko panoramę – na pewno skłamię, i to wcale nie dlatego, że jestem podróżnikiem, lecz po prostu dlatego, że w mojej sytuacji nie sposób nie kłamać. Rozważcie sami: Berlin na przykład zrobił na mnie bardzo niemiłe wrażenie i spędziłem w nim tylko jedną dobę. A teraz wiem, że zawiniłem wobec Berlina, że nie mam prawa utrzymywać, jakoby wywierał niemiłe wrażenie. Najwyżej trochę niemiłe, a nie po prostu niemiłe. A z czego wynikła moja fatalna pomyłka? Niewątpliwie z tego, że ja, człowiek chory, cierpiący na wątrobę, dwie doby pędziłem koleją wśród deszczu i mgły do Berlina, a przyjechawszy tam, niewyspany, żółty ze zmęczenia, połamany, od razu, przy pierwszym spojrzeniu, zauważyłem, że Berlin jest niewiarygodnie podobny do Petersburga. Te same proste jak szpaler ulice, te same zapachy, te same… (ale nie będę przecież wymieniał wszystkiego, co jest takie samo!). Bożeż Ty mój, myślałem, czy warto męczyć się dwie doby w wagonie, żeby zobaczyć to samo, od czego umknąłem? Nawet lipy mi się nie spodobały, a przecież dla zachowania lip berlińczyk poświęci wszystko, co ma najdroższego, może nawet swoją konstytucję; bo i cóż może być droższe berlińczykowi od jego konstytucji? Poza tym sami berlińczycy, wszyscy co do jednego, mieli takie niemieckie miny, że nie skusiwszy się nawet na freski Kaulbacha (o zgrozo!), czym prędzej drapnąłem do Drezna, żywiąc w duszy najgłębsze przekonanie, że do Niemca trzeba szczególnie się przyzwyczajać i że nie będąc przyzwyczajonym, bardzo trudno go znosić w większych ilościach. A w Dreźnie zawiniłem nawet wobec Niemek: nagle wydało mi się, ledwo wyszedłem na ulicę, że nie ma nic wstrętniejszego od typu drezdeńskich kobiet i że sam piewca miłości, Wsiewołod Kriestowski1, najbardziej ochoczy i figlarny z rosyjskich poetów, tutaj absolutnie straciłby zapał, a może nawet zwątpiłby o swoim powołaniu. Naturalnie w tej samej chwili poczułem, że mówię bzdury i że zwątpić o swym powołaniu nie mógłby w żadnych okolicznościach. Po dwu godzinach wszystko się wyjaśniło: wróciwszy do swego numeru w hotelu i wysunąwszy język przed lustrem, przekonałem się, że moje zdanie o drezdeńskich niewiastach zakrawa na najczarniejszą potwarz: język był obłożony, paskudny. „Ach, czyż naprawdę, naprawdę człowiek, ten pan stworzenia, do tego stopnia zależy od swojej własnej wątroby? – pomyślałem. – Co za podłość!!!”

Z tymi pocieszającymi myślami udałem się do Kolonii. Wyznaję, że wiele oczekiwałem po katedrze; z nabożeństwem szkicowałem ją za młodu, ucząc się architektury. Gdy po miesiącu, wracając z Paryża do kraju, zobaczyłem katedrę po raz drugi, chciałem „na klęczkach przepraszać ją” za to, że nie pojąłem za pierwszym razem jej piękna, zupełnie jak Karamzin, który klękał w tym samym celu przed reńskim wodospadem. Niemniej jednak za pierwszym razem katedra wcale mi się nie spodobała: wydawało mi się, że to tylko koronka – koronka i nic więcej – elegancki drobiazg w rodzaju przycisku na biurko, wysoki na siedemdziesiąt sążni. „Majestatu niewiele” – orzekłem, zupełnie tak jak w dawnych czasach nasi dziadkowie orzekli o Puszkinie, że pono „lekko pisze, nie dość wzniośle”. Podejrzewam, że na to moje pierwsze wrażenie wpłynęły dwie okoliczności, a pierwszą z nich była woda kolońska. Jean-Marie Farina znajduje się tuż obok katedry i w jakimkolwiek się zatrzymamy hotelu, w jakimkolwiek jesteśmy nastroju ducha, choćbyśmy się nie wiem jak chowali przed swoimi wrogami w ogóle, a przed Jean-Marie Fariną w szczególności – jego agenci na pewno nas znajdą, a wtedy: Eau de Cologne ou la vie, jedno z dwojga, wyboru nie ma. Nie mogę twierdzić z całą pewnością, że wołają właśnie tymi słowami: Eau de Cologne ou la vie!, ale chyba właśnie tak. Pamiętam, że wtedy wciąż mi się coś zwidywało i słyszało.

Druga okoliczność, która mnie zirytowała i uczyniła niesprawiedliwym, to był nowy most w Kolonii. Most oczywiście świetny i miasto słusznie się nim chlubi, ale mnie się wydało, że zbytnio się chlubi. Ma się rozumieć, natychmiast się o to rozzłościłem. Poza tym zbieracz groszy przy wejściu na cudowny most nie powinien był ściągać ze mnie tego słusznego myta z taką miną, jakby ściągał karę za jakieś nieznane mi wykroczenie. Nie wiem na pewno, ale wydawało mi się, że Niemiec się stawia. „Pewnie się domyślił, że jestem cudzoziemcem, i to Rosjaninem” – pomyślałem. W każdym razie jego oczy wyraźnie mówiły: „Widzisz nasz most, ty nieszczęsny Rosjanin – no więc tyś robak wobec nasz most i wobec każdy niemiecki człowiek, bo ty nie masz takiego mostu!”. Przyznajcie sami, że to denerwujące. Oczywiście Niemiec wcale tego nie mówił, może nawet mu to przez myśl nie przeszło, ale to wszystko jedno: byłem tak pewien wtedy, że właśnie to chce powiedzieć, że po prostu zawrzałem. „Niech to licho porwie – myślałem – myśmy też wynaleźli samowar… mamy czasopisma… u nas robią oficerskie rzeczy, u nas…” – słowem, rozzłościłem się i kupiwszy butelkę wody kolońskiej (od której ani rusz się nie mogłem wykręcić), bezzwłocznie pomknąłem do Paryża z nadzieją, że Francuzi będą znacznie milsi i bardziej zajmujący.

Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej

Rozdział IIW pociągu

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział IIIZupełnie zbyteczny

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział IVNiezbyteczny dla podróżnych

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział VBaal

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział VISzkic o mieszczuchu

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział VIICiąg dalszy poprzedniego

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział VIIIBribri i ma biche

Dostępne w wersji pełnej

Przypisy

1 Wsiewołod Władimirowicz Kriestowski (1840–1895) – pisarz wsławiony swymi „antynihilistycznymi” powieściami o charakterze antypolskim i antysemickim. Na początku lat sześćdziesiątych występował często jako poeta, autor erotyków, które Dostojewski niejednokrotnie parodiował.

Tytuł oryginału: Zimnije zamietki o letnich wpieczatlenijach

Copyright © 2022, Henryka Leśniewska, Marcin Leśniewski

Wszelkie prawa zastrzeżone. Reprodukowanie, kopiowanie w urządzeniach przetwarzania danych, odtwarzanie w jakiejkolwiek formie oraz wykorzystywanie w wystąpieniach publicznych – również częściowe – tylko za wyłącznym zezwoleniem właściciela praw.

ISBN: 978-83-7779-854-6

Projekt okładki: Anna Slotorsz Zdjęcie wykorzystane na okładce: adobe stock, shutterstock oraz domena publiczna via polona.pl

Korekta: Dorota Ring

www.wydawnictwomg.pl

[email protected]

[email protected]

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotował Karol Ossowski