Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Umysł niepodległy. Autobiografia odczytana - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 października 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Umysł niepodległy. Autobiografia odczytana - ebook

Jan Józef Lipski trzeźwo obserwował polityczne, społeczne i kulturowe zjawiska, niezależnie od czasów potrafił je bezbłędnie nazywać. Konsekwentnie przeciwstawiał się kłamstwom komunizmu i diagnozował polskie słabości. Autobiografia odczytana z tysięcy zapisanych stron dziennika, wspomnień, korespondencji i publicystyki pokazuje nieugiętą postawę błyskotliwego człowieka, który wyprzedził swój czas.

 

„Ojczyzna istnieje tylko wtedy, gdy istnieje też obczyzna; nie ma «swoich», gdy nie ma «obcych». Od stosunku do «obcych» bardziej niż od stosunku do «swoich» zależy kształt patriotyzmu”.

Jan Józef Lipski w eseju Dwie ojczyzny, dwa patriotyzmy, Warszawa 1981

 

„W 1953 roku zostałem po raz pierwszy usunięty z pracy, z przyczyn politycznych (AK), po raz drugi w roku 1960, po raz trzeci w 1982, siedząc w więzieniu. W więzieniach PRL znajdowałem się trzykrotnie. Czterokrotnie miałem karny zakaz druku, w sumie przez siedem lat byłem pozbawiony możliwości publikowania. Zatrzymywano mnie na 48 godzin 28 razy, szczególnie często, gdy jako współzałożyciel KOR-u niosłem pomoc represjonowanym w 1976 roku robotnikom Radomia”.

Jan Józef Lipski w liście, Warszawa 24 kwietnia 1990

Spis treści

WPROWADZENIE

Bartosz Kaliski

 

KORZENIE (1926–1939)

SABOTAŻ (1939–1944)

RZEŹ (1944)

SCEPTYCYZM (1945–1948)

WIRUS (1948–1954)

PRZEMIANA (1954–1955)

KLUB (1955–1956)

REDAKCJA (1956–1957)

ODPRAWA (1957–1962)

FERMENT (1963–1968)

HUMBUG (1968–1975)

ABRAKADABRIA (1975–1980)

PŁOMIEŃ (1980–1981)

POWRÓT (1981–1983)

KOSZT (1983–1986)

PARTIA (1986–1989)

WOLNOŚĆ (1989–1991)

 

SPIS ŹRÓDEŁ

ODPOWIEDZIALNOŚĆ, IDEE, POLSKA. JANA JÓZEFA DROGA NIEPOKORNA

Andrzej Friszke

 

NOTA EDYTORSKA

INDEKS NAZWISK

WYKAZ SKRÓTÓW

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-66707-57-3
Rozmiar pliku: 4,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

W serii także:

– Dorothy Adams, _Amerykańska Polka. Z miłości do mężczyzny i jego kraju_

– Tadeusz Bukowy, _Trochę szczęścia. Dziesięć lat łagru i zesłania 1945–1955_

– _Droga na Północ. Antologia norweskiej literatury faktu_

– Václav Havel, _Siła bezsilnego. Reportaż z pierwszego uwięzienia_

– Heinz Heger, _Mężczyźni z różowym trójkątem_

– Edward Herzbaum, _Między światami. Dziennik andersowca 1939–1945_

– Friedrich Kellner, _Dziennik sprzeciwu. Tajne zapiski obywatela III Rzeszy 1939–1942_

– Stefan Kisielewski, _Reakcjonista. Autobiografia intelektualna_

– Zygmunt Klukowski, _Zamojszczyzna 1918–1959_

– Janina Konarska, _Dwór na wulkanie. Dziennik ziemianki z przełomu epok 1895–1920_

– Hans von Lehndorff, _Dziennik z Prus Wschodnich. Zapiski lekarza z lat 1945–1947_

– Wolfgang Leonhard, _Dzieci rewolucji_

– Zbigniew Lubieniecki, _Odwet. Polski chłopak przeciwko Sowietom 1939–1946_

– Anja Lundholm, _Wrota piekieł. Ravensbrück_

– _Łacińska wyspa. Antologia rumuńskiej literatury faktu_

– Jerzy Konrad Maciejewski, _Zawadiaka. Dzienniki frontowe 1914–1920_

– Anatolij Marczenko, _Moje zeznania_

– Hans-Jürgen Massaquoi, _Neger, Neger... Opowieść o dorastaniu czarnoskórego chłopca w nazistowskich Niemczech_

– Aleksander Podrabinek, _Dysydenci. Nieuleczalnie nieposłuszni_

– Michał Römer, _Dzienniki_, t. 1: _1911–1913_, t. 2: _1914–1915_, t. 3: _1916–1919_, t. 4: _1920–1930_, t. 5: _1931–1938_, t. 6: _1939–1945_

– Virgilia Sapieha, _Amerykańska księżna. Z Nowego Jorku do Siedlisk_

– Michał Sokolnicki, _Emisariusz Niepodległej. Wspomnienia z lat 1896–1919_

– Stanisława Sowińska, _Gorzkie lata. Z wyżyn władzy do stalinowskiego więzienia_

– Zigmas Stankus, _Jak się zostaje albinosem. Wojna w Afganistanie oczami sowieckiego żołnierza 1979–1981_

– Sigrid Undset, _Odzyskać przyszłość. Wspomnienia z ucieczki przed totalitaryzmami_

– Hanna Świda-Ziemba, _Uchwycić życie. Wspomnienia, dzienniki i listy 1930–1989_

– Michael Wieck, _Miasto utracone. Młodość w Königsbergu w czasach Hitlera i Stalina_

– Wiktor Woroszylski, _Dzienniki_, t. 1: _1953–1982_, t. 2: _1983–1987_, t. 3: _1988–1996_WPROWADZENIE

Jako badacz opozycji demokratycznej w Peerelu byłem świadomy wielkiej roli Jana Józefa Lipskiego. Klub Krzywego Koła, _List 34_, Komitet Obrony Robotników... Za tymi krótkimi hasłami kryją się zawsze wytrwałe, czasem niewdzięczne, niekiedy dyskrecjonalne starania człowieka chcącego żyć osobiście w prawdzie, ale i zatroskanego o to, by „zniewolony umysł” nie stał się normą społeczną. Postać zacnego i prawego Lipskiego onieśmielała, ale nie oczekiwałem zaskoczeń, decydując się na udział w zespole wydawniczym. Znałem przecież życiorys bohatera. Jakże się myliłem! Dopiero komponowanie opowieści z fragmentów zapisków, diariusza, artykułów i listów samego Lipskiego, nieznanych niekiedy nawet rodzinie Autora, pokazało nam wszystkim, że była to osobowość zaiste niezależna, a przy tym w swej intelektualnej autonomii – niezwykle czynna i odważna.

Lipski dążył nieugięcie, mimo zagrożeń, do celu – niepodległej Rzeczpospolitej, realizującej hasła wolności, równości, zapewniającej Polakom bezwarunkową niepodległość. I to przez lata – od 1943 (gdy składał przysięgę żołnierza Armii Krajowej) do 1989 roku (gdy kandydował w pierwszych po wojnie wolnych wyborach – do Senatu). Z niestrudzoną konsekwencją wykorzystywał wszelkie okazje, by w tej peerelowskiej rzeczywistości, naznaczanej przez lata myślową stagnacją, społecznym zniechęceniem, strachem przed przemocą i utratą chwiejnej stabilizacji – rozsiewać ziarna przyszłych zmian. Opozycja polityczna przyciągała postacie czasem śmiałe i ekscentryczne, zarówno ludzi czynu, jak i ludzi myśli – wszystkich łączyła niechęć do władzy. Lipski, moralista mimo woli, stawiał się jeszcze dodatkowo w opozycji wobec społeczeństwa polskiego, któremu, jak oceniał, kłamstwo ustroju niekiedy powszedniało.

Niniejsza książka odsłania epokowy wymiar Jana Józefa Lipskiego, jedyny zresztą, w jakim się mieści. To jeden z tych najważniejszych, którzy dopominali się, by odrodzona w 1989 roku Rzeczpospolita była ufundowana na takich wartościach jak tolerancja, pluralizm w życiu politycznym, współczucie dla najsłabszych, nieporadnych, zagubionych w transformacji ustrojowej. I na... prawdzie historycznej o nas samych, o narodzie polskim i jego relacjach z sąsiadami, narodzie tak łatwo wpadającym w pułapkę zgubnej megalomanii. Bo Lipski chciał mówić tę prawdę Polakom zawsze – krytykował wady, również te najcięższe, jak antysemityzm czy lekkomyślność wobec dziejowych zagrożeń (której jako powstaniec warszawski bezpośrednio na swym poranionym odłamkami ciele doświadczył).

Nasza opowieść autobiograficzna przywołuje wiele tekstów Lipskiego dotąd nieznanych, choć oczywiście nie pomija tych najgłośniejszych, za które był krytykowany przez media komunistycznej władzy. Pokazuje bohatera na tle epoki. Sportretował go wcześniej Łukasz Garbal (_Jan Józef Lipski. Biografia źródłowa_, t. 1 i 2, Warszawa 2018), lecz my idziemy inną drogą: wydobywamy przekaz bohatera na plan pierwszy, unikając komentarza i interpretacji (acz dajemy niezbędne przypisy). Refleksje, myśli i wspomnienia Lipskiego rozrzucone w licznych jego tekstach – odczytaliśmy na nowo i ułożyliśmy na osi czasu.

Książką chcemy dać wyraz wspólnej wierze w ponadczasowość myśli Lipskiego i przekonaniu o niewystarczalności formułek, którymi się bohatera dotąd opatrywało. Jan Józef miał od wczesnej młodości wewnętrzną busolę, która pozwalała mu trzymać właściwy kurs – na dobra symboliczne. Nie wystarczało mu „być przyzwoitym” – on chciał, jak wymagający pedagog, by i inni przyzwoitymi się stali. Wierzył, że mogą się takimi stać, że dobra z drugiego człowieka nie da się wyrwać, choć można je złymi warunkami (decyzjami władzy) stłumić. Tę stałą orientację Lipskiego widać w tekstach wyraźnie, jak szlak na mapie, który latami prowadził go do celu – do Polski wolnej, równej, niepodległej.

Stała była jego taktyka – polegająca na znajdowaniu naśladowców własnej postawy, pomocników, przyjaciół, sojuszników wreszcie. Bez donkiszoterii: w pojedynkę przeciw całemu systemowi komunizmu. Już od późnych lat 40. budował sieć kontaktów między środowiskami podobnymi, a zwykle odizolowanymi, którym niepodległość myślowa była – jak powietrze – niezbędna do życia.

Tak rodziła się opozycja, a on, literaturoznawca z powołania, miłośnik poezji i przyjaciel poetów, był jej akuszerem. Gdziekolwiek się znalazł – w redakcji wydawnictwa, czasopisma, Klubie Krzywego Koła – walczył o niezależność kultury polskiej od peerelowskich dyrektyw. Autobiografia odczytana, sądzimy, to pokazuje. Lipski przyczyniał się do przebudowania polskiej kultury narodowej tak, by patriotyzm nie degenerował się w nacjonalizm, rozumiany jako nieustanne spory z innymi narodami; by rytualny, płytki katolicyzm nie przysłaniał zasad chrześcijaństwa; by pojednanie mogło zaistnieć. Jak mało kto, Lipski wykazywał gotowość do prowadzenia dialogu z partyjnymi i byłymi partyjnymi, komunistami i ekskomunistami, katolikami wierzącymi i wątpiącymi, ateistami wojującymi i agnostykami, Niemcami, Rosjanami, Żydami... Nie miał ambicji przywódczych, nie chciał być liderem opozycji, a dokonał wiele – zawdzięczamy mu tę nieuchwytną, ale czasem uobecniającą się w jakiś cudowny sposób atmosferę współpracy i nastawienia na cel.

Jan Józef Lipski wiedział, że jedynie mówienie niepopularnych i niewygodnych prawd swojemu społeczeństwu ma sens. Tylko to może nas zbliżać do dobra.

_Bartosz Kaliski_KORZENIE (1926–1939)

We wspomnieniach

Pierwsze imię noszę po ojcu mojego ojca. Taka była tradycja. Rodzina ojca należała do drobnej szlachty herbu Grabie. Mój dziadek, jak się wtedy mówiło, chodził dzierżawami, a więc bywał administratorem czy rządcą. Mój ojciec urodził się w Janczewicach koło Warszawy w majątku Potulickich.

Drugie imię, Józef, jest po moim drugim dziadku. Należał on do zamożnych chłopów z tak zwanych królewszczyzn, pochodził spod Wyszogrodu i miał nazwisko Kobla.

Moja babka, Marianna Kobla z domu Kobylińska, urodzona w Wyszogrodzie w listopadzie 1880 była na pewno bardzo zdecydowaną indywidualnością. Bez wykształcenia, z przeciętną chyba inteligencją, ale z pewnymi zainteresowaniami intelektualnymi, które objawiały się zamiłowaniem do lektur, na co zresztą miała czas tylko w zimie – była nie tylko uparta w drobiazgach, ale i bardzo nieprzejednana i uparta, jeśli chodzi o poglądy. Z przekonań politycznych – typowa konserwatystka, ze światopoglądowych – katoliczka w bardzo tradycyjnym, ludowym wydaniu. Przy swoim uporze i nawet fanatyzmie – odznaczała się jednak dużą trzeźwością, co pozwalało jej na przykład w 1939 roku nie mieć wątpliwości co do wyników wojny niemiecko-polskiej, choć przecież rozporządzała bardzo cząstkową orientacją w tych sprawach. Pamiętam jej zażarte dyskusje na ten temat, powiedziałbym nawet – kłótnie z moim ojcem. Poza tym fanatyczna antykomunistka. Charakter miała ciężki, nie tylko z powodu swego uporu – ale było w niej też sporo mizantropii, przekory itd. Miała pewne skłonności do pracy społecznej, co wyraziło się przed wojną udziałem w Akcji Katolickiej¹. Babcia, przy dużej pobożności, nie miała w sobie nic z dewotki i nie było u niej mowy o jakimś tercjarstwie², do Akcji ciągnęło ją coś innego. Zabawne skrzyżowanie jakiegoś antyklerykalizmu, częstego u chłopów – z ogromnym szacunkiem do instytucji Kościoła. W rezultacie toczyła wojnę... z proboszczem, księdzem Serafinem³ , którego postępowanie często się jej nie podobało (chodziło o gospodynie). Babcia była nawet nazywana przez księdza... bolszewiczką (!).

U babci występowało dziwne pomieszanie pewnych wyraźnych ambicji kulturalnych, będących kontynuacją rodzinnych tradycji – z jakimś programowym lekceważeniem wymogów kulturalnych, nieprzyswajaniem sobie literackich form językowych itd.

Tradycja rodzinna, o której wspominam – to sprawy sprzed 1863 roku. Dziadek babci był urzędnikiem sądowym czy coś w tym rodzaju. Odegrał podobno jakąś wybitną rolę w płockiej organizacji powstańczej, nie wiem, czy tylko cywilnej, czy też brał udział w partyzantce. W każdym razie został w rezultacie zesłany na Syberię do tobolskiej guberni. Jego żona, zresztą osoba o legendarnie wstrętnym charakterze, nie tylko, że nie pojechała z nim, co mogło być zrozumiałe, ale zerwała wszelkie z mężem stosunki. Umarł po kilku latach, nie wiadomo dokładnie kiedy, gdzie i w jakich okolicznościach. Jego żona, która została z synem, nie potrafiła zapobiec deklasacji rodziny, w czym zresztą odegrały podobno rolę nie tylko normalne okoliczności, lecz i jej charakter o cechach, sądząc z opowiadań, trochę patologicznych (zresztą pewne ujemne cechy charakteru odziedziczyła chyba moja babka po swojej babce). W każdym razie syn jej, Ignacy, nie skończył szkoły, do czego zresztą nie zdradzał podobno chęci, i został rybakiem, osiedliwszy się w Wyszogrodzie.

Mój ojciec był z wykształcenia inżynierem, lecz prawie całe życie zajmował się nauczaniem. Z biegiem czasu został dyrektorem szkoły zawodowej . Matka była kreślarką, osobą inteligentną, lecz niewykształconą. Rodzice nie mieli specjalnych zainteresowań artystycznych czy intelektualnych. Mieszkaliśmy przy ulicy Filtrowej w ogromnym, bardzo ładnie urządzonym mieszkaniu⁴.

Chodziłem do szkoły powszechnej, przy ulicy Raszyńskiej. Jej kierownik, pan Dobraniecki⁵, stworzył wspaniałą atmosferę wychowawczą. Kładł duży nacisk na inicjatywę młodzieży, na uczniowski samorząd. Poprzez autorytet tego człowieka oddziaływała na nas atmosfera społecznej pracy. Poza tym zawsze mogliśmy być pewni, że jeśli powstanie jakikolwiek konflikt, pan Dobraniecki rozsądzi rzecz sprawiedliwie. Był on socjalistą i działaczem Związku Nauczycielstwa Polskiego.

Warszawa

W szkole, do której chodziłem, była przeważnie, chociaż nie wyłącznie, ale przeważnie młodzież inteligencka, trochę getto . A łatwiej znajdowało się z nią wspólny język, więc człowiek sam się do takiego getta trochę wpychał.

Ojciec był człowiekiem zupełnie apolitycznym, matka jeszcze bardziej, więc raczej w domu edukacji politycznej bym nie odbierał, gdyby nie kilka lat ode mnie starsza siostra⁶, która chodząc do szkoły średniej, komunizowała. Mnie się to bardzo nie podobało, ale do edukacji i pewnej orientacji to się przyczyniało.

Wiele z edukacji swoich zawdzięczam siostrze. Wróciła kiedyś z rozbitą głową. ONR-owcy⁷ wprowadzali getto ławkowe⁸, a moja siostra była już wtedy studentką i nie chciała siedzieć po prawej stronie, aryjskiej, tylko stała wraz z protestującymi. No, to jej po prostu rozbili łeb. ONR-owców już wtedy nienawidziłem. Nie tylko dlatego, że siostrze łeb rozbili, ale trochę rozumiałem, co się dzieje.

Obóz Narodowo-Radykalny, czyli bardzo skrajna faszystowska prawica. Chłopcy biegali z kastetami i pałami, uganiali się za Żydami, mieli program polityczny taki, żeby Żydów wyrzucić z Polski, a najlepiej będzie to zrobić, bijąc ich i uniemożliwiając im życie. Między innymi mieli program wyrzucenia ich z uczelni, stąd getto ławkowe . Z tym że nie wszyscy Aryjczycy godzili się na to, żeby siedzieć z prawej strony, w związku z tym było stanie w czasie wykładów. Wielu profesorów też tak robiło. Jednym słowem, na wyższych uczelniach kotłowało się bardzo nieprzyjemnie.

Warszawa

Na parę miesięcy przed wybuchem wojny zdałem do gimnazjum imienia Staszica⁹.

Warszawa

Przyjaciel mojego ojca, legionista, zaprosił nas wszystkich do Krakowa na rocznicę wymarszu „Kadrówki”¹⁰. Ojciec lekko sympatyzował z obozem piłsudczykowskim. I widziałem te wszystkie uroczystości, defilady. Atmosfera wielkiego podniecenia w Krakowie, a jednocześnie już dawno było po mowie Becka¹¹ i było wiadomo, że szykuje się wojna. Ja w swojej głupocie oczekiwałem z przyjemnością na to, co ma nadejść. To też był element edukacji politycznej.

Kraków, 6 sierpnia 1939

SABOTAŻ (1939–1944)

We wspomnieniach

Kiedy wybuchła wojna, miałem trzynaście lat i byłem bardzo dobrze zorientowany w życiu społecznym i politycznym. Bardzo to mnie interesowało, dużo czytałem i w związku z tym wszedłem w okres wojenny nie taki zupełnie zielony.

W czasie okupacji uczęszczałem na tajne komplety. Miało to wpływ na całe moje życie. Nigdzie człowiek nie uczy się tak dobrze i tak przyjemnie, jak na takich kompletach. Nauczyciele mieli do czynienia z kilkuosobowym, zżytym ze sobą zespołem, co stwarzało znakomite możliwości dydaktyczne i pedagogiczne. Pan Berezecki¹, nauczyciel języka polskiego, umiał przy tym stworzyć atmosferę samodzielnej pracy. Choć wykazywałem uzdolnienia matematyczne, już wtedy postanowiłem, że będę polonistą.

Warszawa

Mając szesnaście lat, trafiłem do konspiracji, do Szarych Szeregów. I zaczęła się robota konspiracyjna. Szkolenia różnego rodzaju oraz mały sabotaż, malowanie farbami, rysowanie kredą na murach znaków Polski Podziemnej czy inne rysunki. Na przykład szubienica, na której wisi głowa Hitlera, czy tego rodzaju zabawy, ryzykowne, ale chłopaka w tym wieku nie jest tak łatwo złapać, jeżeli nie jest frajer i jeżeli trochę uważa. I tak zabawialiśmy się tym małym sabotażem. Z natury rzeczy jest w tym element powagi wynikający zarówno z ryzyka, jak i z tego, że to się robi dla Polski, ale jednocześnie jeszcze więcej w tym było jakiegoś ducha zabawy.

Warszawa

W roku 1941, jesienią², zacząłem należeć do PZP³, za pośrednictwem Szarych Szeregów. O należeniu do konspiracji marzyłem oczywiście wcześniej; w warunkach, w których każdy prawie konspirował, o kontakt nie było może trudno, ale do starszych nie zwracałem się, bo rodzina w tym okresie, od czasu, gdy Zosia zerwała z konspiracją, nie miała z tym nic wspólnego i niechętnie by na to patrzyła. Ojciec mój miał do czynienia raczej z konspiracją cywilną (szkolnictwo), choć i z AK miał później kontakty, w związku z planami szkolenia wojsk technicznych, dla których byłyby potrzebne podręczniki. W konspiracji ojciec działał pod pseudonimem „Książkiewicz” .

Jeśli chodzi o rówieśników – wiedziałem, że do konspiracji należy paczka składająca się z Rysia Drabarka, Olka Glińskiego, Andrzeja Krzaka. Potem przyłączył się do nich mój kolega ze szkoły powszechnej Wiesio Kolenda . Do nich nie zwróciłem się, bo nie pozwalała mi ambicja.

Zupełnie nieoczekiwanie zaczepił mnie kiedyś bardzo mało mi znany kolega z „trzynastki” (szkoła powszechna), ale z innej klasy, Piotr Borowicz. Był chłopcem z proletariackiej rodziny. Nie uczył się poza szkołą powszechną. Był sympatyczny, wesół, średnio inteligentny, ale raczej niegłupi. Wygłosił mówkę – i zaproponował mi przyjście na spotkanie z kim innym. Zgodziłem się bez namysłu.

Niewątpliwie to beztroskie dekonspirowanie się z jednej strony, to zaufanie do propozycji wyrażonej przez kogoś prawie nieznanego – z drugiej, było charakterystyczne i dla atmosfery tamtych lat (gdy Gestapo rozporządzało tak oderwanym od społeczeństwa aparatem, że była mała szansa trafienia na agenta), i dla smarkaczowskiego charakteru konspiracji.

Na wyznaczone spotkanie przyszedłem. Nieznajomy, który ze mną mówił, był niższy ode mnie i nie wyglądał na wiele starszego. Przedstawił się pseudonimem „Mały Jędrek”⁴ . Studiował wtedy historię, jak mi mówił. Nie wiem, czy rzeczywiście tak było. Wkrótce po tym odbyliśmy pierwszą zbiórkę zastępu – na zwałach kamieni, leżących za Wawelską. Prowadził ją „Mały Jędrek”, obecni byli: przyprowadzony przeze mnie Piotruś Garczyński⁵ (przybrał sobie pseudonim „Biały” ); „Struś”, „Chaziaj” – przyjaciel „Strusia”, też z proletariackiej rodziny, pochodzącej z Polesia – i ja. „Mały Jędrek” zapoznał nas z zasadami akcji małego sabotażu – i już po paru dniach włączyliśmy się do niej.

Warszawa

Piotrusia Garczyńskiego poznałem pewnie wiosną 1942. Tak zwany park Wielkopolski, ciągnący się od Krzyckiego do Suchej⁶ prawie – był ośrodkiem życia towarzyskiego młodzieży: tam zawierano coraz to nowe znajomości, tworzyły się wielkie paczki towarzyskie, przeważnie kilkunastoosobowe. Piotrusia poznałem na tle takiej właśnie grupki towarzyskiej.

Ojciec Piotra był urzędnikiem w Urzędzie Miar i Wag, ale kulturalnie ton domowi nadawała matka, okropna drobnomieszczanka, zupełnie bez manier ani jakichkolwiek walorów intelektualnych, a jak się zdaje – i bez moralnych. Piotruś oczywiście nie mógł odbiegać za daleko od atmosfery domowej, ale łagodziło złe wrażenie jego awanturnicze usposobienie, pasujące do wojennej atmosfery, jego bardzo ludowy i niewybredny, ale żywiołowy dowcip – wreszcie niewątpliwa koleżeńskość, która mogłaby się posunąć w razie potrzeby, jak mi się zdaje, poza granice dyktowane przez własne poczucie bezpieczeństwa.

Przez Szare Szeregi przeszliśmy razem, razem byliśmy potem w „Baszcie”. Przyjaźń nasza zacieśniała się i w związku z tym, że, częstym w tego typu przyjaźniach trybem, pisywałem listy do jego sympatii.

Warszawa

Z robót wykonywanych pod kierownictwem „Małego Jędrka” – a właściwie podczas pobytu w jego zastępie, bo osobiste kierownictwo było tu, prawdę mówiąc, żadne (z wyjątkiem akcji kinowej) – pamiętam: ulotki kolportowane wśród żołnierzy niemieckich, akcję w kinie „Apollo”.

Akcja ulotkowa wśród żołnierzy polegała na wrzucaniu do samochodów itp. pisemek satyrycznych w języku niemieckim, antyhitlerowskich, mających robić wrażenie roboty niemieckiej, nie polskiej. Formy kolportażu godziły jednak często w to założenie. Przykładem tego może być na przykład opowiadana nam przez „Małego Jędrka” historyjka, jak to pewien jego kolega jechał na rowerze, przystawał przy żołnierzu, wręczał mu pisemko – i jak najszybciej znikał. Oczywiście – był to zupełny nonsens z punktu widzenia moralnej dywersji, ale „Mały Jędrek” wyrażał aprobatę dla pomysłowości bohatera tej opowieści.

Pisemko satyryczne miało tytuł „Kladderadatsch”⁷ i odznaczało się potworną, ordynarną formą graficzną. Jak tam było z niemczyzną – nie wiem. Pamiętam też kolportowaną przez nas ulotkę _Offener Brief eines Frontsoldates an Feldmarschall von Bock_⁸. Mówiła ona, że żołnierze niemieccy dość mają jednej zimy na froncie, że mają zaufanie do marszałka von B, który nie dopuści do tego, by znów marzli pod Moskwą.

Z rozrzucaniem tej ulotki miałem przygodę, która na szczęście nie skończyła się źle: koszary dla żołnierzy niemieckich, jadących na urlopy z frontu lub wracających na front, mieściły się na Suchej w blokach wojskowych między Koszykową i Filtrową. Szedłem wzdłuż muru i rzucałem ulotki wszędzie tam, gdzie było pusto (okna parteru są tam bardzo niskie). Widział to mały chłopaczyna żydowski, żebrzący o chleb – i zaczął wrzeszczeć, chcąc w ten sposób zaskarbić sobie łaskę żołnierzy. Oczywiście od razu się ulotniłem, bojąc się zresztą biec. Na szczęście przejeżdżał tramwaj, w który wskoczyłem na rogu Filtrowej i Suchej.

W okresie po „ucieczce” Hessa⁹ kolportowałem też ulotkę dość idiotyczną, powołującą się „na prawdziwe ideały SS” i kończącą się słowami: _„Heil Hess!”_. Większość tego spuściłem z wodą do Gdańska, bo nie miałem jak tego rozprowadzić, a wstydziłem się oddać. W ogóle duży procent nakładów był, jak się zdaje, niszczony w ten i podobny sposób.

Poza tym pamiętam z tego okresu naklejki o małym formacie , przedstawiające orła hitlerowskiego z głową Hitlera, przekłutego bagnetem. Napis głosił – _„Hitler kaputt!”_. Oblepiliśmy tym z Piotrem całą Filtrową, chociaż to nie był nasz rejon (należeliśmy do Mokotowa Górnego przez cały czas Szarych Szeregów; akcję robiło się na całym Mokotowie – aż do rejonu Politechniki i placu Zbawiciela, na placu Trzech Krzyży oraz na Górnośląskiej na dole).

Akcja kinowa w „Apollu” na placu Trzech Krzyży¹⁰ polegała na rozbiciu butli z czymś dymiącym. Popłoch był niezły. Ja byłem tylko widzem. Wiązało się to z napisami „tylko świnie siedzą w kinie”, które mazaliśmy kredą na murach, i z rzekomym obwieszczeniem szefa propagandy niemieckiej, informującym, że dochód z kin idzie na niemiecką propagandę (rozlepialiśmy to w formie plakatów, o ile dobrze pamiętam, dwujęzycznych).

W tym też chyba okresie chodziłem z Piotrem G. na akcje polewania niemieckich spodni kwasem. Dostawaliśmy kwas od „Małego Jędrka” (a może od Popoffa¹¹?). Rozcieńczyliśmy go wodą, powodując reakcję egzotermiczną, co o mało źle się dla nas nie skończyło. Napełniliśmy kwasem gruszę do lewatyw i na placu Trzech Krzyży polewaliśmy dyskretnie Niemców. Zrobiliśmy tak ich kilkunastu. Przy okazji zniszczyłem i swoje spodnie.

Z wyszkoleniem wojskowym było kiepsko. Wykłady były dorywcze, nie wyszły poza terenoznawstwo, broni w ręku nie mieliśmy. Za to raz u nas na Filtrowej z udziałem drużynowego odbyły się gry harcerskie o treści czerpanej z _Kima_ Kiplinga.

W okresie pozostawania pod komendą „Małego Jędrka” (październik?) brałem udział w ćwiczeniach całego hufca w Lasach Chojnowskich. Było to idiotyczne. Koncentracja koło setki chłopaków w wieku 15–18 lat, przeważnie bezbronnych, mogła się źle skończyć. Połączone to było z ćwiczeniami w rodzaju spuszczania się z drzewa na pasie strażackim itp. Pokazano nam z daleka parabellum¹². Odczytano rozkaz „Kotwickiego” (to znaczy harcmistrza Tadeusza Zawadzkiego). To wszystko nie usprawiedliwia ryzyka. W dodatku powrót odbył się gromadą kilkunastoosobową, z maskami itp. – a okazało się, że we wsi, przez którą przechodziliśmy, byli tego dnia „czarni”¹³. Nieduża obława mogła wtedy kosztować Szare Szeregi sto z czymś żyć. _Notabene_ szafowano nimi bez żenady i potrzeby.

Po pewnym czasie przeniesiono mnie i Piotra Garczyńskiego do drużyny im. Bolesława Chrobrego . Zastępowym naszym był Stefan Popoff, syn adwokata . W zastępie byli poza tym: Zbyszek Madey¹⁴, Edek Kłopotowski i my dwaj. Nadal były akcje małego sabotażu: ulotki, naklejki, które rozsypaliśmy na klatkach schodowych przynajmniej kilkudziesięciu domów w rejonie Rakowieckiej, dalej: kotwice na murach, jakieś _„Hitler kaputt”_ itp. Wyszkolenie nadal żadne. To spowodowało, że zaczęliśmy szukać innego kontaktu. Byliśmy zdecydowani nawet na NSZ (nazywaliśmy to ONR¹⁵, bo nie byliśmy jeszcze oblatani). Na szczęście Edek Kłopotowski przez swego kuzyna Jerzego Ukleję złapał kontakt z „Basztą”. Postanowiliśmy tam się przenieść. Gdy wiadomość o tym doszła do Stefana Popoffa – zaczęła się rozróbka, grożono nam sądem polowym za samowolę, zjawił się ówczesny hufcowy¹⁶ . Ten nawrzeszczał się, między innymi powiedział, że dlatego mnie i Piotra przeniesiono do tej drużyny, w której jesteśmy, bo poprzednia, działająca w środowisku proletariackim, miała charakter wychowawczy – gdy nasza, inteligencka, traktowana będzie jako kadrowa. Tak chyba było: „inteligenckość” cechowała na pewno personalną politykę dowództwa Szarych Szeregów.

Ostatecznie Zbyszek M., Piotruś G. i ja znaleźliśmy się w „Baszcie”.

Z imprez szaroszeregowych powinienem wspomnieć jeszcze dwie: wybijanie szyb folksdojczom na ulicy Oleandrów (byłem rzucającym w szyby – inni kapowali¹⁷) oraz niezrealizowaną w czasie mego pobytu w Szarych Szeregach akcję wydania i kolportowania dodatku nadzwyczajnego „Nowego Kuriera Warszawskiego”¹⁸.

Warszawa

Poznałem pana Antoniego w roku bodaj 1942, co nie znaczy, że przebywałem wtedy w Wielkiej Brytanii. Nie, odbyło się to w Warszawie. W mojej rodzinie – choć inteligenckiej – nie było tego rodzaju zainteresowań literackich, które by wyrażały się na przykład prenumeratą czasopism (choć biblioteka była dość zasobna). Na „Wiadomości Literackie” trafiłem w domu mego przyjaciela z tajnych kompletów Gimnazjum im. Staszica (a potem z AK), Stasia Lewińskiego¹⁹. Zachłysnąłem się pospiesznymi lekturami. Jakąś niemałą część swego literackiego wykształcenia zawdzięczam tym pożyczanym mi kolejno numerom. I szybko znalazłem się pod wpływem „Kronik tygodniowych” Słonimskiego. Odpowiadało mi bardzo to połączenie liberalizmu z tendencją socjalizującą, wyraźny antytotalitaryzm z ostrzem w obie strony: i przeciw hitleryzmowi, i stalinizmowi, obrona demokracji, humanitarna postawa, zdroworozsądkowy racjonalizm – no i świetny, błyskotliwy talent polemiczny.

Warszawa

Gdy w lutym 1943 przyszedłem do „Baszty” ze Zbyszkiem Madeyem, Michałem Janikiem²⁰ – „Baszta” była dopiero batalionem i zawdzięczała swą nazwę podobno temu, że była formowana jako batalion ochrony sztabu AK²¹. Utraciła tę swoją funkcję po aresztowaniu „Grota” Roweckiego²². Również nazwa AK nie była jeszcze wtedy w użyciu – mówiło się raczej o PZP lub ZWZ.

Jurek Ukleja, kuzyn Edka Kłopotowskiego, pełnił wtedy funkcję dowódcy drużyny. Nosił rzadki w AK pseudonim „Lenin”²³ i był rzadko spotykanym w tej skali gówniarzem, chociaż może i sympatycznym. Jego dom na Brzozowej (schodziło się w dół do suteryny, by z balkonu patrzeć na Wisłę: efekty spotykane w Warszawie tylko na staromiejskiej skarpie wiślanej). Jego siostra była sympatyczna, rodzina drobnomieszczańska, ale gościnna. Dom „Lenina” był ośrodkiem życia towarzyskiego kompanii.

Gdy przyszedłem do „Baszty”, dowódcą plutonu był, bodajże, „Bewuel”²⁴.

Po „Bewuelu” dowódcą plutonu został jego zastępca, „Spad” – Jan Strzelczyk²⁵. Wiem o nim niewiele, poza tym, że ojciec był kolejarzem – a on sam, z wyglądu bandzior, był sympatyczny, lubiany przez podwładnych i bardzo koleżeński.

Dowódcą kompanii był „Michał”, używający też pseudonimu „Hardy” – bardzo młody, bodajże podchorąży²⁶. Zginął, uciekając przed łapanką, jesienią 1943. Z jego śmiercią skończył się styl bliskiego współżycia dowódców na takim szczeblu jak dowódca kompanii z żołnierzami. Potem robiło się coraz bardziej „wojskowo”.

W czasie okupacji zetknąłem się z Kadenem-Bandrowskim²⁷. Był to chyba rok 1943 (być może jesień). Pani Wanda Twardowa zaproponowała mi cykl odczytów Kadena o literaturze, płatnych . Pierwszy raz poszedłem ze Stasiem Iwanickim²⁸, potem chodziłem już sam. Odczyty odbywały się najpierw u kogoś na Mochnackiego (po tej stronie ulicy Uniwersyteckiej, gdzie znajduje się tył Domu Akademickiego; dom był bodajże tuż za rogiem, naprzeciwko Domu Akademickiego), potem – na Grójeckiej (w domu narożnym z Wawelską).

Był to najpierw cykl „portretów literackich”, chyba banalnych, ale świetnie wygłoszonych. Mowa była o Rabelais’m, Reju, Dantem . Kaden kładł nacisk na ich jakąś biologiczną bujność, bogactwo ujmowane w kategorii jakiegoś duchowego i intelektualnego obżartuchostwa.

Bardziej interesujące było to, że dwa razy czytał swe aktualne nowele. Obydwie sięgały tematyki legionowej i – byłem tym rozczarowany – nie miały żadnego kontaktu ze współczesnością okupacyjną.

Do tematyki odczytów można jeszcze dodać Wyspiańskiego. Był utrzymany w duchu jakiegoś piłsudczykowskiego mesjanizmu. (Wyspiański wieścił przyjście Wodza!²⁹).

Dowódcą naszej sekcji był najpierw „Jagoda”³⁰, potem „Świt”³¹. Tryb prac – nudniejszy niż w harcerstwie: szkolenia, które na nic się potem nie przydały, z wyjątkiem paru wykładów z bronią (jeden przez półtora roku; poznaliśmy wtedy karabin Mausera i pistolet ViS³²; szczególnie ten pierwszy – dokładnie). Wykład ten odbył się jesienią 1943 lub zimą 1944, prowadził go „Szpinak”³³ . Do tego parę wyjazdów „w teren” (parę razy do Józefowa, parę razy nocą do Zielonki) na ćwiczenia polowe, prawdę mówiąc – jałowe.

Do wiosny 1944 drużyną naszą dowodził Jan Wieruch – „Mirosław”³⁴, zastępcą dowódcy drużyny był Edek Sanecki (najpierw pseudonim „Zagłoba”, potem „Mirski”)³⁵.

W maju 1943 (dokładnie: 1 maja) cała kompania wyjechała na ćwiczenia do Puszczy Kampinoskiej. Był to idiotyzm, jeden z wielu częstych w tamtym czasie: koło trzystu ludzi z uzbrojeniem wystarczającym na drużynę – i to w warunkach walki ulicznej, nie polowej – ugania się po puszczy, w której nietrudno byłoby zrobić obławę. W dodatku Niemcy byli zaalarmowani tą koncentracją: jacyś dwaj podchorążacy postanowili, że pojadą... samochodem. Po drodze zatrzymał ich patrol żandarmerii, stoczyli walkę, z której wyszli cało, ale spalili samochód. To był sygnał. W dodatku nazajutrz po koncentracji, w czasie ćwiczeń i ćwiczebnego natarcia, urządzono strzelaninę na wiwat (była to zwykła niesubordynacja). Na szczęście skończyło się to dobrze.

Koło Wielkanocy 1944 zaczął się formować nowy pluton – którym miał dowodzić „Lenin”. Nie nadawał się do tego ani trochę – lecz na szczęście okazało się, że wyzyskano tylko jego zapał i ruchliwość przy formowaniu plutonu, którego dowództwo dostał wkrótce potem podchorąży „Starter”³⁶ . Przy tej okazji Piotruś Garczyński został dowódcą drużyny, ja – przejściowo – zastępcą. Koło Wielkanocy drużyna urządziła „jajko drużyny”. Był to właściwie ordynarny ochlaj połączony z kompletną dekonspiracją (na przykład przychodziła dozorczyni, której meldowali się pijani uczestnicy imprezy). Piotruś rozpijał się w tym czasie coraz bardziej – i chyba w związku z tym aresztowano go wkrótce. Umarł w dzień Zielonych Świątek w celi na Szucha po trzecim przesłuchaniu...

W tym okresie straciłem już trochę kontakt z kompanią: na pewien czas ulotniłem się z Warszawy po aresztowaniu Piotrusia. Wróciłem tuż przed powstaniem.

Już w 1943 roku Piotruś zaczął pić – i pił coraz więcej w coraz gorszym towarzystwie. Kiedyś, jesienią, spotkałem go w stanie euforii, tańczącego na ulicy itp. – czego nie pamiętał nazajutrz. W pogoni za forsą szukał różnych sposobów, ocierających się często o zwykłe złodziejstwo. Po pierwsze więc kradł oficerskie walizki Niemców czekających w gmachu poczty na Nowogrodzkiej na połączenia telefoniczne. Robił to pod pozorem starania się o broń: rzeczywiście, w walizkach tych, przynajmniej w co trzeciej, znaleźć można było zapasowy pistolet – ale Piotruś spieniężał go na czarnym rynku tak samo jak kalesony tam znalezione i nie troszczył się o to, czy broń trafi w ręce AK-owców, AL-owców, NSZ-owców – czy bandytów.

W pewnym momencie Piotruś zajął się szmuglem: woził do Ostlandu³⁷ szmaty, ubrania itp. – przywoził mięso, nawet żywe prosięta. Złapany przy tej okazji – dostał w skórę w Gestapo łomżyńskim, które przekazało go warszawskiemu. Tu trafił tuż po radzieckim bombardowaniu³⁸. Gestapowcy pytają o szklarzy. Piotruś zgłasza się. „Wstawia” szyby w którymś z pokoi i, korzystając z nieobecności urzędnika-Niemca, telefonuje bezpośrednio do biura, gdzie pracowała jego siostra. W domu jeszcze nie wiedziano, że jest złapany. Gdy w alei Szucha zjawiła się siostra, by wszcząć starania, słyszy, że ktoś ją woła: to Piotruś z dachu wrzeszczy do niej (już w charakterze dekarza).

Ostatecznie odesłali go do obozu na Gęsią³⁹. Stąd drapnął po paru dniach. Rodzice umieścili go u znajomych i zabrali mu czapkę, by nie wychodził na miasto. Piotruś wyszedł: w listopadzie (może październiku, ale było zimno) z gołą i ostrzyżoną głową!

Odtąd Piotruś przeszedł na zupełnie nielegalny żywot. Za pośrednictwem „Lenina” dostał lipną kenkartę na nazwisko Stanisława Tarczowskiego. Odtąd rozpuścił się zupełnie.

Razu pewnego zgodziłem się pójść z nim i paru jego kompanami na dwuznaczną moralnie wyprawę: chodziło o sterroryzowanie i obrabowanie oficerów niemieckich, mieszkających w domu na Asnyka, naprzeciw wielkiego bloku ZUS zajmującego całą przeciwną stronę ulicy. Uzbrojeni w pistolety dostaliśmy się przez sąsiednie dachy na strych domu, o który chodziło, lecz nic więcej nie zdziałaliśmy: był zaryglowany.

Piotruś zajął się w tym okresie kradzieżą samochodów. Prawdę mówiąc, robił to bardziej dla sportu niż dla zarobku. Chodzili w tym celu we trzech: Piotruś, widząc wóz z szoferem, otwierał bez ceremonii drzwiczki i siadał obok. Z tyłu ładowali się dwaj pozostali. Kierowca widząc, co się święci – jechał, gdzie mu kazali, potem gdzie kazali – wysiadał. Piotruś jeździł tym samochodem dwa–trzy dni, potem albo go sprzedawał za paręset złotych, albo podpalał. _Notabene_ sam Piotruś nie umiał prowadzić samochodu: od tego miał szofera. W tym okresie przyjeżdżał do mnie zawsze samochodem i trąbił pod oknami – z czego bynajmniej nie byłem zadowolony. Kiedyś znowu widziałem czekający na niego samochód z dwiema filipinkami⁴⁰ na siedzeniu, niezakrytymi nawet gazetą.

Raz wybrałem się z Piotrem na taką wyprawę. Uzbrojeni byliśmy w waltery⁴¹ szturmówki i granaty. Wszystko poszło gładko – ale gdy już pozbyliśmy się szofera i prowadził nasz szofer, próbowała nas zatrzymać żandarmeria drogowa. Uciekaliśmy, klucząc po całym mieście, z gotowymi do strzału pistoletami i granatami pod ręką. Zakręty, lawirowanie wśród tramwajów i wozów – wszystko to jest bez precedensu w moim życiu. Udało się wreszcie ich zgubić.

Piotruś rozpijał się coraz bardziej. Musiał się gdzieś komuś wygadać – i w nocy przyszło po niego Gestapo. Nocował wtedy w biurze ojca. Nie wiedziała o tym nawet dozorczyni. Wzięto go prosto ze snu – z dwoma naładowanymi pistoletami pod poduszką.

Piotruś, okaz zdrowia pod każdym względem, serce, płuca, wszystko jak dzwon – umarł w celi po trzecim przesłuchaniu. Nikogo z jego kolegów nie aresztowano.

I tak między kompletami (najpierw gimnazjum, a potem liceum) a konspiracją udało mi się dożyć do powstania bez większych kłopotów, bez takich epizodów jak na przykład to, żeby mnie złapano w czasie łapanki, żeby potem rodzice musieli myśleć, za co mnie wykupić. Głodno, bo pensja nawet dyrektora szkoły była tak nieproporcjonalna do tego, ile wtedy wszystko kosztowało, że w domu po prostu było głodno. Ale i przyjemnie wesoło, bo wierzyliśmy, że to się zmieni, że wygramy, że zwyciężymy. Żyło się w środowiskach ludzi wyłącznie tak samo myślących. Raz mi się nawet zdarzyło, że chciano mnie zwerbować do Gwardii Ludowej. Moja siostra znała Hankę Szapirównę⁴², działaczkę komunistyczną . I powiedziała mi:

– Jasiu, przecież ty jesteś lewicowych poglądów – a ja rzeczywiście dosyć wcześnie dorobiłem się takich poglądów, rzeczywiście lewicowych i socjaldemokratycznych. Byłem zwolennikiem PPS-u jeszcze przed wojną. – Jesteś lewicowych przekonań, powinieneś być z nami.

– Z jakimi wami? – ja mówię.

– Z komunistami.

– Co, z komunistami? Z tymi, którzy okupują Lwów i Wilno? Chyba na głowę upadłaś!

W rezultacie nic z tego nie wyszło. Ale trzeba powiedzieć, że byłem świadkiem tego, jak w tych dolnych ogniwach niejednokrotnie rzeczywiście bardzo przykładnie się współpracowało.

mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: