Wszystko dla Niej. Historia kapłana, który rozkochał świat w różańcu - Ks. Patrick J. Peyton - ebook

Wszystko dla Niej. Historia kapłana, który rozkochał świat w różańcu ebook

Ks. Patrick J. Peyton

5,0

Opis

Wszystko dla Niej

Historia kapłana, który rozkochał świat w różańcu

AUTOBIOGRAFIA KS. PATRICKA PEYTONA,

WIELKIEGO CZCICIELA MARYI

Już jako dziecko Patrick Peyton odkrył potężne wstawiennictwo Matki Bożej i siłę płynącą z codziennej, rodzinnej modlitwy różańcowej. To Maryja uratowała go z ciężkiej choroby, a on zawierzył Jej całe swoje życie. Organizowane przez ks. Peytona Krucjaty Różańcowe oraz produkowane przez niego filmy o potędze tej modlitwy, w których brały udział czołowe gwiazdy Hollywood takie jak Bing Crosby czy Grace Kelly, przeszły do historii Kościoła.

W swojej autobiografii ks. Peyton opowiada o poruszającej drodze, którą przebył – od chłopca z farmy w zachodniej Irlandii do jednego z najbardziej skutecznych misjonarzy współczesności. Odkrywa przed czytelnikami tajemnice swego niezwykłego życia i posługi, w której główną rolę odgrywała zawsze Maryja. Jego oddanie Najświętszej Maryi Pannie doprowadziło do serii wyjątkowych wydarzeń na całym świecie. Poruszające świadectwo życia kapłana będzie również dla czytelników potwierdzeniem siły i skuteczności modlitwy różańcowej.

Matka Boża powiedziała, że ostateczna walka między Bogiem a szatanem rozegra sięo rodzinę. Ksiądz Patrick Peyton, szaleniec Matki Bożej z różańcem w ręku, uczynił z posługi kapłańskiej wspaniałą pasję zdobycia dla Boga i Maryi każdej rodziny. Polecam ks. Peytona jako wzór dla współczesnych kapłanów!

ks. Dominik Chmielewski SDB

Życie ks. Patricka Peytona jest wielkim spełnieniem proroctwa św. Ludwika Marii Grigniona de Montfort o apostołach czasów ostatecznych. Z jego osobistej miłości do Maryi wybuchł wielki ogień ewangelizacji i wzrosła wierność temu, co Bóg złożył w jego sercu. Ksiądz Peyton z pokorą apostoła różańca realizował zdumiewające i pionierskie dzieła różańcowe, promował życie rodzin w łasce Bożej oraz apostolstwo świeckich. Kontynuował misję św. Maksymiliana Kolbego na miarę czasów, w których żył, i na miarę środków medialnych. Wszystko dla Niej!

ks. Marcin Modrzyński

Dobra rada, jakiej udzielił mi ks. Peyton tamtego lata 1991 roku, była owocem Ducha

Świętego. Wierzę też, że to Duch Święty zachęcił ks. Peytona, by mnie zaprosił, by udzielił mi sakramentu [pokuty] i dodał mi nadziei.

Jim Caviezel, aktor

Miałem tę książkę w jej pierwszej amerykańskiej edycji. Gdy zaginęła, kupiłem nowe wydanie. Zajmuje u mnie miejsce na półce książek najcenniejszych. To ona obudziła we mnie pragnienie odnalezienia źródła mocy różańca. I jeszcze ten tytuł jak życiowe zawołanie: „Wszystko dla Niej”. Piękne…

Raz jeden spotkałem kogoś, kto dobrze znał ks. Peytona. Gdy zapytałem, co może mi o nim powiedzieć, wykrzyknął trzy słowa: „To był święty!”.

Świętych trzeba się uczyć – weźmy więc tę książkę do ręki.

Wincenty Łaszewski

Poznanie niesamowitej historii ks. Peytona było doświadczeniem, za które na zawsze pozostanę wdzięczna! Zobaczyłam w nim człowieka niezłomnej wiary, człowieka naprawdę zakochanego w Matce Bożej. Dla mnie jego przesłanie nadal jest inspirujące: „Rodzina, która modli się razem, trzyma się razem”.

Loretta Young, aktorka

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 426

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Originally published under the title

All for Her

Foreword and epilogue © 2018 by The Family Rosary, Inc.

Images courtesy of Holy Cross Family Ministries.

© 2018 by The Family Rosary, Inc.

© 1967 and 1973 by Patrick J. Peyton

Copyright © for the Polish translation by Wydawnictwo Esprit 2022

All rights reserved

Copyright © for this edition by Wydawnictwo Esprit 2022

All rights reserved

MATERIAŁY OKŁADKOWE: zdjęcie opublikowane dzięki uprzejmości Holy Cross Family Ministries

REDAKCJA: Agnieszka Toczko-Rak

KOREKTA: Krystyna Stobierska, Monika Nowecka

ISBN 978-83-67291-65-1

Wydanie I, Kraków 2022

WYDAWNICTWO ESPRIT SP. Z O.O.

ul. Władysława Siwka 27a, 31-588 Kraków

tel./fax 12 267 05 69, 12 264 37 09, 12 264 37 19

e-mail: [email protected]

[email protected]

[email protected]

Księgarnia internetowa: www.esprit.com.pl

PRZEDMOWADONOWEGOWYDANIAGeniusz duszpasterski Czcigodnego Sługi Bożego Patricka Peytona

Słynna hollywoodzka aktorka Loretta Young powiedziała kiedyś przed kamerą: „Nigdy nie spotkałam mężczyzny, który kochałby jakąś kobietę tak jak ks. Peyton Matkę Bożą”. Czcigodny Sługa Boży Patrick Peyton doskonale rozumiał, że Maryja zna Pana Jezusa najlepiej i kocha Go najmocniej ze wszystkich na świecie. Wiedział też, że najkrótsza droga do Niego prowadzi przez Maryję.

Jego dom rodzinny w hrabstwie Mayo w Irlandii był „materialnie ubogi, ale duchowo bogaty”. Zgromadzenie Świętego Krzyża, jego druga rodzina, pogłębiło i rozwinęło w nim wiarę, którą zaszczepiono mu w domu. W zakonie otrzymał porządne wykształcenie, odkrył nowe słowa do wyrażania swojej głębokiej wiary i duchowo przyjął doktrynę Świętego Krzyża: ufność w Bożą Opatrzność; jedność bazującą na dzieleniu się wiarą i miłością wzajemną, wzorowaną na Świętej Rodzinie z Nazaretu; zapał misyjny; gościnność; Krzyż jako jedyną nadzieję człowieka.

W nowej rodzinie Patrick poznał też wyjątkową patronkę zgromadzenia, Matkę Boską Bolesną. Ksiądz Patrick Peyton CSC został wybawiony od śmierci na zaawansowaną gruźlicę dzięki wstawiennictwu Maryi i modlitwie różańcowej odmawianej przez jego rodzinę w Mayo i na Uniwersytecie Notre Dame. Otrzymując szansę na dalsze życie, przyrzekł Maryi, że w każdym momencie życia będzie z oddaniem propagował nabożeństwa ku Jej czci i rodzinny różaniec. Tak oto jego autobiografia otrzymała idealny tytuł: Wszystko dla Niej.

Historia ks. Peytona jest dobrze znana wielu ludziom. Ukazuje ona niemalże cudowny sposób, w jaki ten skromny, młody ksiądz inspirował miliony ludzi podczas ogromnych zgromadzeń modlitewnych, a także poprzez radio, telewizję i filmy w Hollywood.

O wiele mniej znane i doceniane są za to jego umiejętności duszpasterskie, teologiczne i duchowe – a te, choć rozpatrywane osobno nie były wyjątkowe, to w połączeniu stanowiły i definiowały posługę ks. Peytona i jego geniusz jako apostoła różańca i rodzinnej modlitwy.

Wygląda na to, że znajduje się on teraz na drodze do beatyfikacji i – jeśli Bóg tak zechce – do kanonizacji jako święty patron rodzinnej modlitwy. Na duszpasterski geniusz Czcigodnego Sługi Bożego Patricka Peytona składało się czternaście elementów opisanych poniżej:

1. Żarliwy syn Maryi. Czcigodny Sługa Boży Patrick Peyton dostrzegał istotną rolę oddania Maryi w doświadczeniu bycia katolickim uczniem oraz w katolickiej kulturze popularnej i pobożności. Przemawiając w Nazarecie 24 maja 1971 roku, podsumował swoją silną więź z Maryją i głębokie zaufanie do Niej takimi słowami:

Właśnie po to jestem wśród was. Właśnie po to zaprosiłem was tutaj – z bliska i z daleka. Właśnie po to przybyłem was powitać, poznać i się z wami pomodlić. Poprzez Krucjatę Różańca Rodzinnego dostępujemy błogosławieństwa i uświadamiamy sobie prawdziwość Maryi. Bogu dzięki, Maryja jest dla mnie prawdziwa; żywa; jest czyjąś córką; wie, jak to jest żyć na tej ziemi; wie, czym są smutek, strach, bieda, deprawacja i nędza.

Maryja jest dla mnie wielką siłą; jest moją duchowością; moim pokojem; moją modlitwą; moją czystością; moją pewnością; moją obroną i ochroną. Z Jej serca, z Jej ramion i z Jej siłą odpowiadam przed Trójcą Przenajświętszą, Panem Jezusem Chrystusem i ludźmi; Jej siła jest moją siłą – moja słabość w Niej się umacnia.

2. Propagator różańca jako potężnego narzędzia. Promował różaniec jako potężne narzędzie podtrzymywania oddania Maryi i podkreślał jego wyjątkowe miejsce jako ikony katolicyzmu w życiu zwyczajnych katolików. Dzięki różańcowi dziadkowie, maleńkie dzieci i ludzie w każdym innym wieku mogli łączyć się we wspólnej rodzinnej modlitwie.

3. Człowiek modlitwy. W czasie formacji do życia religijnego i duchownego oraz przez ponad pięćdziesiąt lat posługi kapłańskiej kładł silny nacisk na rolę modlitwy osobistej i wspólnotowej tak we własnym życiu, jak i w życiu innych chrześcijan, zwłaszcza w rodzinach.

4. Wizjoner modlitwy rodzinnej. Ojciec Peyton w swoim geniuszu przewidział, że rodzinna modlitwa może być narzędziem uzdrowienia, odnowy i wzmocnienia dla rodzin. Powiedział: „Różaniec ratował już świat w przeszłości i ocali go znowu, ratując rodzinę. Rodzinny różaniec to praktyczny sposób na wzmocnienie jedności rodziny, tak bardzo osłabianej przez współczesny model życia”. Wyczuwał, że zdrowie tej podstawowej komórki społecznej jest konieczne dla zdrowia całego społeczeństwa. Pisał:

Potrzebne było nie tylko zakończenie walk, ale atmosfera prawdziwego pokoju, pokoju serca, pokoju w domu, pokoju w rodzinie. Tak, powiedziałem sobie, oto klucz: rodzinna modlitwa, a w szczególności ta, która od stuleci konsekwentnie sprowadzała Boże łaski, która ocaliła chrześcijaństwo pod Lepanto, do której ustawicznie zachęcali, którą odmawiali i promowali święci i papieże. Różaniec.

5. Apostoł życia rodzinnego. Ksiądz Peyton wierzył i powtarzał, że nie ma nic cenniejszego niż rodzina, która jest naszym największym skarbem. Pod koniec drugiej wojny światowej, kiedy miliony żołnierzy wracały do domów, wiele rodzin opłakiwało utratę mężów, ojców, synów i braci, wychodziła na jaw kruchość rodziny. Było to widać, kiedy w niektórych małżeństwach borykano się z trudnymi powrotami po latach rozłąki oraz z zespołem stresu pourazowego, a w innych – próbowano uporać się ze stratami. Aby uzdrowić te duchowe i emocjonalne rany, ks. Peyton przypominał ludziom: „Rodzina jest najwspanialszym skarbem, jaki posiadła ziemia. Bóg jest najwspanialszym skarbem niebios. Różaniec zaś jest stalowym ogniwem, które potrafi połączyć je razem w czasie i wieczności”.

6. Pomocnik Kościoła lokalnego. Ksiądz Peyton w Zgromadzeniu Świętego Krzyża podtrzymywał tradycję bł. Bazylego Moreau, służąc pomocą Kościołowi lokalnemu i powszechnemu, z szacunkiem rozbudowując i wzmacniając to, co w nim zastał. Pierwsze wizyty w diecezji zawsze składał biskupowi, by go przywitać oraz otrzymać jego błogosławieństwo i upoważnienie.

7. Świadek w życiu publicznym. Ksiądz Peyton dostrzegał wartość zdecydowanego publicznego świadka Kościoła w społeczeństwie. Mówił, że wiara nie może zamykać się w czterech ścianach domu i budynku kościoła, lecz musi być otwarta dla wszystkich i że trzeba się nią dzielić. Stąd zgromadzenia organizowane na boiskach do baseballu, stadionach i w innych miejscach publicznych w San Francisco, Nowym Jorku, Săo Paulo, Cebu, Manili i Bombaju. Peyton postrzegał Kościół jako zaczyn w społeczeństwie, który powinien być widoczny i żywo obecny w świecie. W chwili, gdy wiele sił chce wykluczyć religię z życia publicznego i sprowadzić ją do prywatnej, indywidualnej sfery życia, jego intuicja dotycząca świadectwa jest wyjątkowo istotna.

8. Inicjator współpracy świeckich. Jeszcze przed Soborem Watykańskim II Krucjata Różańca Rodzinnego ks. Peytona zapraszała i szkoliła świeckich współpracowników do pomocy przy organizacji zgromadzeń, a w czasach późniejszych również do filmów o tajemnicach różańca – w duchu kultywowanej przez Zgromadzenie Świętego Krzyża tradycji gościnności, integracji i współpracy duchowieństwa, zakonników i świeckich. Jego współpracownicy ostrożnie wybierali mężczyzn, którzy odwiedzali domy ludzi różnych wyznań, zapraszali ich do złożenia ślubowania, że będą się modlić w rodzinie i przyjdą na ogólne zgromadzenie różańcowe. Tysiące świeckich katechetów i przewodniczących wyszkolono na „edukatorów wiary”. Wysiłki te podjęto w podtrzymywanej przez Zgromadzenie Świętego Krzyża tradycji wspierania Kościoła lokalnego w codziennej pracy. Rodzinny Różaniec zazwyczaj zostawiał po sobie struktury formalne i rdzeń w postaci wyszkolonych duchownych, gotowych szerzyć przekaz tak osobiście, jak i poprzez film i radio.

9. Wizjoner dla rodzin na całym świecie. Zgodnie z wizją Zgromadzenia Świętego Krzyża, dotyczącą ogólnoświatowego duszpasterstwa, ks. Peyton odpowiedział na powojenne zagrożenia dla rodziny – najbardziej podstawowej jednostki Kościoła i społeczeństwa. Założył Krucjatę Różańca Rodzinnego w Albany w stanie Nowy Jork (1942) oraz wytwórnię filmową Family Theater Productions w Hollywood w Kalifornii (1947). „Dzielenie się z rodzinami z całego świata tym pokojem, miłością i jednością, których doświadczyłem w domu, będzie moim podziękowaniem. To moja misja. To siła i energia mojego kapłaństwa. Tak oto narodziła się Krucjata Różańca Rodzinnego” – powiedział.

10. Ewangelizator mas. Ksiądz Peyton dostrzegł, jak obiecujące były duże publiczne wydarzenia i jak silnie potrafiły inspirować do odmawiania różańca i ślubowania codziennej rodzinnej modlitwy. Pierwsze takie wydarzenie zorganizował w 1947 roku w London w prowincji Ontario. Potem stały się one strategicznymi, dobrze zaplanowanymi, masowymi zgromadzeniami modlitewnymi w wielu największych miastach świata. W przeciągu wielu lat uczestniczyło w nich ponad dwadzieścia osiem milionów ludzi, którzy wysłuchali osobistego świadectwa wiary ks. Peytona i doświadczyli wstawiennictwa Maryi przez moc i obietnicę rodzinnej modlitwy różańcowej w domach.

11. Pionier w dziedzinie mediów i marketingu. Ksiądz Peyton dostrzegał olbrzymie możliwości środków masowego przekazu oraz perspektywy, jakie otwierały dla ewangelizacji i efektywnego rozwoju jego misji, dzięki której w rodzinnej modlitwie, zwłaszcza różańcowej, można było dostrzec podwaliny pod jedność i pokój w rodzinie i społeczeństwie. Pozostawał więc na bieżąco z nowinkami kulturalnymi i technologicznymi i konsultował się z takimi wielkimi postaciami jak Marshall McLuhan, pionier w dziedzinie nauk o mediach, oraz słynny hollywoodzki producent filmowy i radiowy Tom Lewis. To hollywoodzki copywriter, Al Scalpone, podsunął ks. Peytonowi dwa zdania, które idealnie podsumowują jego misję: „Rodzina, która modli się razem, trzyma się razem” oraz „Świat modlitwy jest światem pokoju”.

12. Wpływowa postać podczas soboru watykańskiego II.Podczas soboru o. Peyton aktywnie promował rolę Maryi Matki Kościoła, rolę rodziny jako Kościoła domowego i znaczenie rodzinnej modlitwy dla wypełnienia misji powierzonej przez Boga. Ksiądz Peyton i jego zaprzyjaźnieni hierarchowie mieli wpływ na kształt dokumentów soborowych dotyczących Kościoła (Lumen gentium), Kościoła we współczesnym świecie (Gaudium et spes) i apostolstwa świeckich (Apostolicam actuositatem). Wskutek tego Sobór Watykański II jasno stwierdził, że rodzina stanowi społeczną i kościelną rzeczywistość najwyższej wagi. Ojciec Peyton był zachwycony wyjątkowym miejscem, jakie Maryja otrzymała w Kościele:

Wydawało mi się, że decyzja papieża Pawła, ogłoszona w tej samej mowie, w której promulgował ten dekret mianujący Maryję Matką Kościoła, była logiczną konsekwencją działań Soboru. Wyjaśniła ona, że Maryja jest Matką Bożej rodziny, Matką członków Mistycznego Ciała Chrystusowego. Jej czcigodna i niezbędna rola w Bożej rodzinie jest więc tożsama z rolą matki w każdej ludzkiej rodzinie – matki, która oddaje samą siebie z bezinteresownej miłości do swoich dzieci.

13. Niezapomniany świadek osobistej świętości. Świętość ks. Peytona wywarła niezatarte wrażenie na tych, którzy go spotkali, choćby tylko jeden raz. Wieloletni zwolennicy, współpracownicy i inni wierni, którzy zetknęli się z jego świadectwem, nadal przejawiają silne oddanie jemu i jego dziełu. Przez pięćdziesiąt jeden lat jego kapłańskiej posługi miliony ludzi odnalazły drogę do Boga, Jezusa, Ewangelii i Kościoła. On sam często mówił o sobie, że jest osiołkiem Maryi i wszędzie Ją wozi. Jego oddanie Matce Bożej, różańcowi i codziennej godzinnej adoracji Najświętszego Sakramentu, a także wierna i pobożna celebracja codziennej Eucharystii oraz bezustanna modlitwa – wszystko to razem czyni go człowiekiem heroicznych cnót, godnym naśladowania.

14. Śmiały orędownik współczesnych rodzin. Wpływ dziedzictwa ks. Peytona trwa do dziś, kiedy z nieba wstawia się za rodzinami. Został ogłoszony Czcigodnym Sługą Bożym i – miejmy nadzieję – znajduje się na drodze do kanonizacji. Śmiałość, kreatywność, entuzjazm i pasja dla Ewangelii ukształtowały życie i posługę Czcigodnego Sługi Bożego Patricka Peytona. To jasne znaki jego świętości i miłości do Boga i bliźniego. Wspominajmy go, a jego oddanie Maryi, promowanie rodzinnej modlitwy, służba rodzinom i oddanie misji ewangelizacyjnej niech nas inspirują, kiedy będziemy rozeznawać i próbować wypełniać misję, którą Pan powierzył każdemu z nas.

ks. Wilfred J. Raymond CSC,prezes Holy Cross Family Ministries

PRZEDMOWA

Kiedy ks. Patrick Peyton CSC zmarł 3 czerwca 1992 roku, dni największej sławy miał już za sobą. Jednakże niewielu ludzi zrobiło tyle co on w kwestii propagowania różańca i modlitwy rodzinnej na całym świecie. Pięćdziesiąt lat wspierania jedności rodzinnej poprzez zachętę do codziennej modlitwy, zwłaszcza różańcowej, nie zostało mu zapomniane. Dzisiaj jego dziedzictwo jest kontynuowane pod patronatem Zgromadzenia Świętego Krzyża.

Ciężka praca i oddanie ks. Peytona zostały dostrzeżone i docenione przez czterech papieży, w tym Jana Pawła II. Wśród jego licznych osiągnięć były ogólnoświatowe Krucjaty Różańcowe w czterdziestu krajach, zrzeszające dwadzieścia osiem milionów ludzi, oraz ponad sześćset programów telewizyjnych i radiowych różnego gatunku, które wyemitowano w sumie dziesięć tysięcy razy. Trzy i pół roku po jego śmierci, 7 października 1995 roku, w dniu wspomnienia Najświętszej Maryi Panny Różańcowej, papież Jan Paweł II wygłosił kazanie na temat modlitwy rodzinnej przed poprowadzeniem nabożeństwa różańcowego w katedrze św. Patryka w Nowym Jorku. Powiedział wtedy: „Posłużmy się zdaniem rozsławionym przez świętej pamięci ks. Patricka Peytona: «Rodzina, która modli się razem, trzyma się razem!»”. W 1992 roku papież Jan Paweł II mianował kard. Rogera Mahony’ego, arcybiskupa Los Angeles, swoim wysłannikiem na uroczystość pięćdziesiątej rocznicy powstania Różańca Rodzinnego w Manili na Filipinach. Msza plenerowa w grudniu 1992 roku, której przewodniczył kard. Mahony, przyciągnęła półtora miliona ludzi.

Przez trwającą pół wieku posługę ks. Peyton wyrażał swoje przekonanie, że zarówno katolicy, jak i niekatolicy potrzebują wrócić do różańca i rodzinnej modlitwy w domach i w swoich sercach. Wierzył, że ów powrót pomoże ludziom wyrażać przed Bogiem swoje najgłębsze pragnienia, co wzmocni też rodziny do przeciwstawiania się społecznej presji podkopującej rodzinną jedność. Wierzył również, że modlące się na całym świecie rodziny osiągną ogólnoświatowy pokój, o czym świadczy kolejne z jego słynnych zdań: „Świat modlitwy jest światem pokoju”.

Ksiądz Peyton był niezłomnym głosicielem Pana Jezusa Chrystusa i rzecznikiem Maryi głównie dlatego, że wierzył, iż to Ona jest najskuteczniejszą orędowniczką Jezusa we współczesnym świecie oraz że jest „wszechmogąca w mocy swojego wstawiennictwa” u swojego Syna. Życiowe zadanie ks. Peytona, jak sam kiedyś powiedział, polegało na „poświęceniu każdej minuty życia na przywrócenie rodzinnego różańca w Ameryce”. Jego wysiłki nie zakończyły się jednak na Ameryce, ponieważ został międzynarodowym liderem dla milionów ludzi poszukujących Boga w swoim życiu.

Mimo że ks. Peyton napisał Wszystko dla Niej kilkadziesiąt lat temu, współczesny czytelnik uzna tę lekturę za żywą i wciągającą. Cechują ją energia i rozmach, z jakimi ten święty człowiek wyruszył w swoją wyjątkową duchową podróż. Książka zawiera wzruszające historie o jego ojcu i matce, o ich oddaniu modlitwie różańcowej i rodzinnej, oraz opowieści o jego świątobliwej siostrze Nellie. Mówi też o młodzieńczym gniewie i rozpaczy. Następnie podążamy za ks. Peytonem do Scranton w stanie Pensylwania, gdzie służył jako zakrystian w katedrze św. Piotra i zaczął realizować swoje powołanie do kapłaństwa; potem do seminarium przy Uniwersytecie Notre Dame; do Zgromadzenia Świętego Krzyża, z którym związał swoje życie. Będziemy świadkami zagrażającej życiu walki z gruźlicą, podczas której ks. Peyton polegał na Maryi i prosił Ją, by modliła się do swojego Syna o jego uzdrowienie. W końcu ks. Peyton zabiera nas na niektóre z organizowanych przez siebie na całym świecie Krucjat Różańcowych i zdaje fascynującą relację z pierwszej ogólnokrajowej audycji radiowej, która doprowadziła do powstania wytwórni Family Theater Productions. Opisuje tutaj, jak udało mu się zwerbować ponad sto gwiazd Hollywood do występów w jego produkcjach radiowych i telewizyjnych mających na celu promowanie duchowości, modlitwy i jedności rodziny.

Wszystko dla Niej to lektura duchowa, która jest przyjemnością. Ksiądz Patrick Peyton, który wyreżyserował i wyprodukował setki programów, relacjonuje scenariusz swojego prawdziwego życia i posługi – a wszystko, co robił, robił dla Niej, wierząc, że dzięki duchowej mocy maryjnego różańca rodziny otrzymają siłę, by pokonać świeckie przeszkody stojące na drodze do jedności i zostaną duchowo odżywione, by świadczyć o miłości i Chrystusie w swoim codziennym życiu.

wielebny James W. Chichetto CSC

WSTĘP

Jak w ogóle można napisać wprowadzenie do książki o życiu ks. Pata Peytona? To niełatwe zadanie; najlepsze, co mogę zrobić, to przypomnieć sobie moją wieloletnią relację z nim i po prostu opowiedzieć o niej tak, jak ją zapamiętałem po wielu latach.

Kiedy Pat Peyton przygotowywał się do kapłaństwa w Zgromadzeniu Świętego Krzyża, byłem w trakcie studiów. Spędziliśmy wspólnie rok w seminarium Moreau na terenie Uniwersytetu Notre Dame. Pewnego dnia uciekł nam koń i Pat wraz z innym seminarzystą zostali wysłani na poszukiwania. Na wschód od nas znajdowała się część miasta, którą wtedy nazywano psiarnią. Mieszkali tam ludzie, którzy w czasie Wielkiego Kryzysu byli bardzo biedni. Podczas poszukiwań konia Pat i jego kolega z seminarium rozmawiali z wieloma z nich. Pat, rzecz jasna, od razu zaniepokoił się stanem ich wiary, a gdy już zasięgnęli informacji o koniu, pytał ich jeszcze: „Jaką religię wyznajecie?”. Wielu z nich odpowiadało: „Katolicką”. Pat pytał wtedy: „Chodzicie na msze do Notre Dame?”. Praktycznie wszyscy odpowiadali, że nie, bo nie mieli porządnych ubrań i czuliby się zawstydzeni, przychodząc do kościoła Najświętszego Serca Pana Jezusa na uniwersytecie.

Koń wreszcie się odnalazł, ale Pat martwił się sytuacją ludzi z „psiarni”. Jeśli nie mogli przychodzić do Najświętszego Serca, powinni mieć własną kaplicę. Kilku z nas razem z Patem zaczęło przeprowadzać spis ludności „psiarni”, w której mieszkało kilkaset osób. Spis jasno udowodnił, że chociaż prawie wszyscy byli katolikami, nikt nie chodził w niedzielę do kościoła, bo wstydzili się swojego ubioru. Pat natychmiast wysnuł wniosek, że powinniśmy wybudować im kościół, do którego będą mogli chodzić bez skrępowania.

Przez większą część tamtego lata budowaliśmy kościół. Wszyscy seminarzyści dorzucili skromne kwoty, którymi dysponowali, i udało nam się zakupić tanie drewno w Karolinie Północnej. Okazało się, że większość seminarzystów to całkiem dobrzy stolarze i jeszcze przed końcem lata wzniesiono kościół. Był skromny, ale wydawał nam się piękny na swój prosty sposób.

Pamiętam tamten sierpniowy dzień, święto Wniebowzięcia, kiedy Pat, ja i inni powitaliśmy ówczesnego rektora Notre Dame, o. Johna O’Harę, który później został kardynałem arcybiskupem Filadelfii (po tym, jak w czasie drugiej wojny światowej kierował wszystkimi katolickimi kaplicami jako biskup pomocniczy kard. Spellmana). To był dzień wielkiego triumfu, kiedy poświęcił ten kościół, a ludzie zjawili się tłumnie w nowej parafii – zyskała ona miano „Mały Kwiatek” od św. Teresy od Dzieciątka Jezus.

W tamtym czasie Pat z tak ogromnym zapałem odwiedzał rodziny i prowadził ankietę, że często przed powrotem do seminarium chciał pójść do „jeszcze jednego domu”. Nierzadko mówiłem mu: „Pat, dostaliśmy dużo swobody na wypełnienie tego zadania, ale jeśli wrócimy spóźnieni, będziemy mieli poważne kłopoty i przegapimy modlitwę, a przełożeni będą mogli odwołać cały projekt”. Ale Pat uparcie obstawał przy swoim i mówił: „Jeszcze jeden dom”. Pewnego razu poszliśmy więc do „jeszcze jednego domu” i zajęło to więcej czasu, niż się spodziewaliśmy. Wróciliśmy do seminarium o godzinie, w której wieczorne modlitwy powinny były być już w połowie odmówione. Ku naszemu zaskoczeniu seminarzyści odpoczywali, a kiedy ich spytaliśmy, dlaczego nie są na modlitwie, odpowiedzieli: „Nie wiemy, przełożony ją dzisiaj odwołał”. Pat posłał mi ten swój uśmiech i wymowne spojrzenie. Już na tym wczesnym etapie odkryłem, że kiedy Pat chciał zrobić coś dobrego, nie dało się go od tego odwieść, choćby kolidowało to z innymi dobrymi rzeczami. Wszystko zawsze się mu układało.

Tamtej jesieni wyjechałem na studia do Rzymu i nie widziałem się z Patem aż do czasu, gdy w seminarium traktowano go już jak swego rodzaju legendę. Powiedziano mu, że umiera na gruźlicę i przygotował się na śmierć, ale jeden z jego dawnych irlandzkich duchownych przyjaciół zwrócił się do niego z tymi słowami: „Po prostu nie masz dość wiary w Matkę Bożą. Oddaj to w Jej ręce, a wszystko będzie dobrze”. Niejako za sprawą cudu rzeczywiście wszystko było dobrze. Podczas jednej z wizyt u lekarza, który przewidywał jego śmierć, okazało się, że Pat całkowicie wyzdrowiał, choć przez kilka następnych lat był jeszcze osłabiony.

Kiedy wróciłem do seminarium teologicznego w Waszyngtonie – Kolegium Świętego Krzyża – po tym, jak wybuchła wojna i zostaliśmy zmuszeni wyjechać, Pat przyjechał ukończyć studia teologiczne przed przyjęciem święceń. Przez większość dnia musiał leżeć w łóżku i dochodzić do siebie, ale był w pełni zdrów na duchu i umyśle. W tamtych dniach często go widywałem, bo byłem jego korepetytorem. Po każdych porannych zajęciach szedłem do jego pokoju i streszczałem mu wykłady z teologii. Pat miał najlepszą pamięć ze wszystkich ludzi, jakich kiedykolwiek poznałem. Wystarczyło jeden raz omówić z nim materiał z porannych wykładów i już zostawało mu to w głowie – nie tylko w tamtym momencie, ale na całe życie.

Po korepetycjach zostawałem jeszcze przy nim na chwilę rozmowy. Bez przerwy rozmyślał nad takim czy innym projektem, który mógłby zrobić na chwałę Maryi. Niektóre z jego pomysłów były trochę postrzelone, ale nabrałem już dość ostrożności, by z góry ich nie przekreślać. Po rozmowie o kilku z nich pewnego dnia powiedział do mnie: „Teraz mam ten właściwy. Napisałem list do bp. O’Hary w Kansas City z pytaniem, czy nie zaaprobuje i nie wypromuje mojego pomysłu, który nazwałem Rodzinnym Różańcem. Ponieważ piszę z irlandzką ortografią – mówił – proszę, żebyś zredagował ten list i wysłał go do bp. O’Hary”.

Tak też zrobiłem i po kilku dniach przyszła odpowiedź, w której biskup napisał, że całkowicie popiera ten projekt i bardzo chętnie go zasponsoruje. To był początek światowej Krucjaty i w tamtej chwili Pat myślał tylko o tym. Musiał wrócić do zdrowia i odzyskać siły, co stało się krótko po moich święceniach w 1943 roku. Tamtego lata pomagałem w parafii św. Patryka w Waszyngtonie, przygotowując się do rozpoczęcia studiów doktoranckich na Uniwersytecie Katolickim. To był trudny rok i z utęsknieniem czekałem na dwutygodniowy obóz w Maryland, na który miałem jechać po wypełnieniu obowiązków u św. Patryka.

Dzień przed wyjazdem dostałem telefon od przełożonego seminarium, o. Christophera O’Toole’a, który później został przełożonym całego zakonu. Powiedział mi po prostu: „Ksiądz Pat jest kapelanem w katolickim liceum w Albany w stanie Nowy Jork. Ma szansę zwerbować trochę ludzi i zacząć promować Krucjatę Różańca Rodzinnego, ale musi przekonać kilku wpływowych ludzi w Hollywood, żeby mu pomogli. Ma nadzieję udać się tam w tym tygodniu, ale potrzebuje kogoś, kto zastąpi go w Albany. To będziesz ty”. Musiałem się pożegnać z wakacjami, ale co mogłem poradzić?

Kiedy przyjechałem do Albany, Pata już tam nie było. Spytałem, o co w tym wszystkim chodzi, a tamtejszy proboszcz powiedział mi, że Pat po prostu zadzwonił do Binga Crosby’ego. W tamtych czasach nie dało się ot tak zadzwonić do Binga Crosby’ego i osobiście z nim porozmawiać, ale dokładnie tak się stało. Kiedy Pat swoim uroczym irlandzkim akcentem opowiedział Bingowi, co organizuje, Bing odrzekł: „Przyjedź do mnie i pogadajmy o tym”. Pat wyruszył więc w drogę, a Krucjata Różańca Rodzinnego razem z nim. Proboszcz powiedział mi też, że następnego dnia muszę rozpocząć trzydniowe rekolekcje dla uczniów szkoły. Nikt nie pofatygował się, by mnie o tym poinformować, ale w głowie Pata wszystko było poukładane dopóty, dopóki Różaniec Rodzinny posuwał się naprzód, nie zawracał sobie zatem głowy innymi rzeczami. Miałem dużo wątpliwości odnośnie do tych rekolekcji, ale zrobiłem, co mogłem, bez żadnego przygotowania, mimo że nigdy wcześniej nie prowadziłem rekolekcji, na dodatek takich, które wymagały trzech jednogodzinnych konferencji każdego dnia i wielogodzinnych spowiedzi. Jakimś cudem się udało. Wszystko, co Pat chciał osiągnąć, jakimś cudem się udawało – w tamtym czasie udzieliło się to również i mnie.

Ponieważ druga wojna światowa trwała nadal, Pat pojechał do Waszyngtonu na rozmowę z samym Sekretarzem Obrony, żeby postarać się o dołączenie Rodzinnego Różańca do materiałów rozsyłanych żołnierzom na całym świecie. Powiedziałem mu, że to szalony pomysł, niemożliwy do realizacji, ale jakimś cudem to też się udało – jak wszystko, czego dotknął się Pat. Moją rolą jako doradcy było chyba tylko powtarzanie mu, że jego pomysły są szalone i nic z nich nie będzie, podczas gdy on szedł i je realizował. Z biegiem czasu coraz mniej pewnie udzielałem mu rad. Chyba miał jakąś wewnętrzną łączność z Panem Jezusem i Jego Matką, która najwyraźniej zapewniała sukces, chociaż z racjonalnego punktu widzenia wydawał się on niemożliwy do osiągnięcia. Wszystko bowiem sprowadzało się do tego, że Pat miał niesamowicie silną wiarę w Maryję, a Ona go nie zawiodła. Zacząłem myśleć, że to Ona inspirowała w nim te szalone pomysły. Razem byli nie do pokonania.

W latach powojennych ten początkowy, niepewny sukces rozkwitł nie tylko w kraju, ale i na całym świecie. Czołowe gwiazdy Hollywood niemalże ustawiały się w kolejce, żeby mu pomóc, i robiły to z radością. Pat zachwycił je wszystkie i – jestem tego pewien – rozniecił w nich silną wiarę w Maryję. Ponieważ Krucjata Różańca Rodzinnego przyciągnęła tyle gwiazd, stała się popularna w radiu, a później odniosła jeszcze większy sukces w telewizji. Jego cudowne filmy o tajemnicach różańca były wyświetlane w telewizji na całym świecie i towarzyszyły im ogromne zgromadzenia, przyciągające miliony ludzi w tak odległych miejscach jak Manila, Buenos Aires, Caracas i Hiszpania, a także miasta w całych Stanach Zjednoczonych i Kanadzie. Potrzeba było największego stadionu w Nowym Jorku, by pomieścić wszystkich zgromadzonych, a kard. Spellman wygłosił mowę na otwarcie.

Trzeba podkreślić, że współpracownikami Pata było kilku wspaniałych księży ze Zgromadzenia Świętego Krzyża, którzy pomagali mu zupełnie bezinteresownie, zarówno tutaj, jak i za granicą. Myślę, że oni też wcześniej mówili mu to, co ja – iż ten czy tamten pomysł jest szalony – ale on obstawał przy swoim, a jego pomysły stawały się rzeczywistością. Zauważono to nawet w Rzymie, a Rodzinny Różaniec otrzymał silne poparcie podczas soboru watykańskiego II. Wszyscy papieże, począwszy od Piusa XII po Jana Pawła II, witali go z wielką serdecznością i uznaniem, bo wiedzieli, jak wielką pracę wykonuje, by szerzyć pobożność maryjną na całym świecie.

To wszystko oczywiście wymagało pieniędzy, ale dzięki współpracy z J. Peterem Grace’em, wspaniałym biznesmenem i finansistą z Nowego Jorku, fundusze znajdowały się zawsze, gdy były potrzebne. Właściwie zostało ich całkiem sporo do dziś. Mogę tylko powiedzieć, że ks. Pat Peyton był wyjątkowym człowiekiem, niezwykle mocno oddanym Najświętszej Maryi Pannie, co doprowadziło do całej serii wyjątkowych wydarzeń na całym świecie. Z pewnością żaden inny katolicki ksiądz nie dotarł do większej rzeszy katolików, by zainspirować ich swoją prostą wiarą w Maryję i oddaniem modlitwie różańcowej.

Co równie ważne, czynił to w kontekście rodziny, promując nie tylko sam różaniec, lecz różaniec rodzinny, odmawiany razem każdego dnia na łonie rodziny. Nauczył się tej prostej rzeczy, klęcząc przy rodzicach w Irlandii.

Zakończę stwierdzeniem, że ks. Pat był jednym z najbardziej wyjątkowych księży, jakich kiedykolwiek poznałem. Chociaż czasem się z nim nie zgadzałem, a nawet kłóciłem o wykonalność jego pomysłów, muszę przyznać, że przegrałem więcej kłótni, niż wygrałem, a ostatecznie on i tak zawsze osiągał to, co zamierzał, choćby było to bardzo trudne lub wizjonerskie. Jako człowiek, który spędził praktycznie całe życie na uniwersytecie poświęconym Najświętszej Maryi Pannie, mogę tylko oklaskiwać świetną robotę tego dobrego człowieka. Mam nadzieję, i modlę się, że jeszcze wiele lat po śmierci będzie on wywierał równie silny wpływ, co za życia.

wielebny Theodore M. Hesburgh CSC,Rektor Emeritus Uniwersytetu Notre Dame24 lipca 1996

ROZDZIAŁ 1Oto moi rodzice

Carracastle w pierwszych dekadach XX wieku było małym miasteczkiem z rozproszonymi, krytymi strzechą parterowymi chatkami u stóp Gór Ox, kilka mil od wybrzeża Oceanu Atlantyckiego, w ponurej zachodniej części hrabstwa Mayo w Irlandii. Tereny położone powyżej były kamieniste i nagie, a w dolinach panowała wilgoć od niemal bezustannego, ciepłego i łagodnego deszczu napływającego znad Atlantyku. Tworzył on coś mglistego, co nie było ani powietrzem, ani wodą, w czym ziemia, strumień i niebo mieszały się w upiorną, nieokreśloną jedność. Silne zimowe wiatry ze wzgórz poruszały brązowym sitowiem porastającym brzegi licznych małych jezior, w których żyły kokoszki, kaczki krzyżówki i gęsi. Latem słońce z rzadka obwieszczało swoje królowanie, ale wtedy pastwiska jaśniały żywą zielenią, kontrastującą z połyskującym złotem owsem i jaskrawą żółcią wszechobecnego janowca.

Urodziłem się w jednej z tych chatek w 1909 roku i przez pierwsze dziewiętnaście lat życia tam był mój dom. Myślę, że to była wielka łaska, nie tylko dlatego, że był to dom kryty strzechą, ale dlatego, że był to dom modlitwy. Począwszy od dnia ślubu moi rodzice każdego wieczoru klękali przed paleniskiem, by razem odmówić rodzinny różaniec, by Bóg i Maryja chronili ich dom i błogosławili go, wypełniając go śmiechem dzieci. Bóg wysłuchał tej codziennej modlitwy. Pobłogosławił moim rodzicom liczną rodziną. A oni ze swej strony wyrażali wdzięczność tak, jak umieli najlepiej. Przez wszystkie lata małżeńskiego życia ani razu nie zaniedbali wspólnego, rodzinnego, wieczornego odmawiania tej liczącej kilkaset lat modlitwy do Maryi.

Byliśmy niesamowicie zżytą rodziną. Trudno byłoby nam przetrwać, gdyby było inaczej. W sumie było nas jedenaścioro: czterech chłopców, pięć dziewczynek i nasi rodzice. Mieszkaliśmy w trzypokojowej chacie krytej strzechą, w której ojciec mojego taty, a wcześniej jego ojciec, wychowali podobne rodziny.

W zachodniej Irlandii ludzie nie demonstrują swoich uczuć, a jedność naszej rodziny wyrażana była nie tyle wzniosłymi słowami czy gestami przyjaźni, ile uczynkami. Wszyscy razem pracowaliśmy już od wczesnego dzieciństwa, każde z nas brało na siebie część niekończącej się ciężkiej pracy, potrzebnej, by zapewnić byt jedenastu osobom z czternastu akrów skalistej ziemi, uprawianej bez pomocy maszyn i wyszukanych rolniczych technologii. Jak głosi popularne powiedzenie, w kraju tym dziecko uznaje się za odchowane, kiedy jest w stanie samo przenieść dwa kawałki darni lub torfu ze stogu na poddaszu i dorzucić je do ognia w palenisku. Tak oto każdy z nas, odkąd nauczył się chodzić, miał swoje codzienne obowiązki i wnosił swój wkład we wspólny trud.

Ale nasza wzajemna pomoc i oddanie wspólnemu celowi, który wszystkim przynosił korzyść, były czymś więcej niż organizacją mrowiska czy pszczelego ula. Było to głębokie poczucie wzajemnej miłości, oparte na duchowych i moralnych więziach, przez które dobro innych liczyło się dla każdego z nas bardziej niż własne. Kiedy rój odlatuje, nowa kolonia pszczół zapomina o ulu, z którego pochodzi. W naszej rodzinie było inaczej. Tych, którzy dorośli i się wyprowadzili, nadal łączyły nierozerwalne więzi. Nadal stawiali dobro innych ponad własnym. Gotowi byli porzucić każdą osobistą korzyść na rzecz realizacji wspólnych celów. Istotnie, co opiszę szczegółowo później, kilku członków mojej rodziny dosłownie poświęciło życie, by wspierać mnie w potrzebie i pomóc mi w drodze do celu, który odzwierciedlał nie tylko pragnienie mojego serca, ale życzenie i ambicje nas wszystkich.

Takie właśnie postawy są wyrazem najgłębszych tradycji tego regionu i tej kultury. Są powiązane z jej religijnością i hierarchią wartości. Ale myślę, że w naszym przypadku wzmocniły je duchowość i hart ducha mojego ojca. John Peyton, który poślubił Mary Gillard z Rathreedane, w Bonniconlon, w marcu 1899 roku, kiedy sam miał trzydzieści dwa lata, a ona dwadzieścia siedem, był niezwykłym człowiekiem. Sam był najstarszy z szesnaściorga dzieci, a przedwczesna śmierć jego ojca spowodowała, że jako nastolatek musiał niespodziewanie przejąć odpowiedzialność i stać się żywicielem rodziny – matki, sióstr i braci. Zarówno przed ślubem, jak i po nim przy różnych okazjach wyjeżdżał do pracy do Anglii, co było częstą praktyką wśród młodych mężczyzn z zachodniej Irlandii. Po ciężkiej fizycznej pracy w polu, przygotowywaniu ziemi i sianiu zbóż, zarabiali oni dodatkowe pieniądze, zatrudniając się jako żniwiarze w Anglii, a czasami zostawali tam na zimę jako górnicy. Tymczasem kobiety i dzieci gromadziły siano i owies w swoich małych gospodarstwach, znosiły torf z trzęsawiska i kopały ziemniaki.

Mój ojciec pracował też na budowie w Anglii i nauczył się fachu kamieniarskiego. W naszych okolicach również się nim parał, przyjmując zlecenia na budowę domów, stajni i murów od lokalnych gospodarzy oraz na naprawę lokalnych dróg gruntowych. Ale praca ponad siły, którą zaczął jeszcze w dzieciństwie, szybko odbiła się na jego zdrowiu. Mniej więcej w czasie, gdy się ożenił, albo niedługo potem, zaczął miewać ciężkie zapalenia oskrzeli i był coraz mniej zdolny do wysiłku fizycznego. Został więc zmuszony ograniczyć się do nadzorowania – wyjeżdżał w pole na koniu i przyglądał się, jak reszta z nas pracuje.

Najstarszymi dziećmi w rodzinie były trzy dziewczynki: Bridget, Mary i Ellen. Na Bridget i Ellen wszyscy w rodzinie mówili Beatrice i Nellie. One trzy – wraz z moją mamą – musiały przez długi czas same dźwigać na swoich barkach cały ten ciężar. Moim najwcześniejszym wspomnieniem jest widok tych trzech sióstr, które jako nastolatki wykonywały razem z mamą męską robotę w gospodarstwie. To one chwytały za kosę, żeby ściąć owies, zaprzęgały konia do wozu, żeby zawieźć kamienie na naprawę dziur w drodze, i wydobywały piasek w tym samym celu. Brałem to za pewnik, że kobiety ścinają owies i orzą pole. Tak sobie radziliśmy dopóty, dopóki trzech chłopców, którzy urodzili się później – Michael, Thomas i ja – nie osiągnęło wieku, w którym mogli wnieść swój znaczący wkład w pracę.

Wszyscy robiliśmy, co mogliśmy, ale to, że jedyny człowiek, który posiadał potrzebne umiejętności, czyli mój ojciec, nie mógł aktywnie przewodzić pracom, w sposób nieunikniony wpłynęło na naszą sytuację ekonomiczną. Niełatwo było ubrać jedenaście osób i wykarmić jedenaście gęb, utrzymując się z płodów rolnych tak skromnego gospodarstwa, a nie mieliśmy innych źródeł dochodu do czasu wyjazdu jednej z najstarszych sióstr do Ameryki w 1920 roku – zaczęła wówczas przysyłać do domu pieniądze. Potem wszystko nieco się poprawiło, pomimo ogólnej zapaści gospodarki, spowodowanej wojną o niepodległość i następującą po niej wojną domową w latach dwudziestych. Jednak wcześniej czasy były trudne i mieliśmy szczęście, jeśli wystarczało nam ziemniaków, kapusty, rzepy, chleba sodowego, masła, jajek i od czasu do czasu tłustego boczku. Peytonowie to postawni, krępi, energiczni ludzie z szybkim metabolizmem. Przed sześćdziesiątką nadal mogę zjeść drugą kolację bez przybierania na wadze. Czyżbym podświadomie kompensował sobie głód, który wtedy często bywał moim towarzyszem?

Mój ojciec bardzo ubolewał nad tym, że nie może więcej dla nas zrobić. Czas, gdy jedno z nas opuszczało dom, był dla niego szczególnie bolesny. Czuł, że to jego obowiązek, by trzymać rodzinę razem, aż z satysfakcją uzna, że każde z nas osiągnęło dojrzałość i może z honorem zacząć własne życie. Podczas wielu pobytów w Anglii widział, jak niektórzy młodzi Irlandczycy porzucali moralne zasady i praktyki religijne, kiedy znajdowali się poza domem rodzinnym, bez jego ochrony i wsparcia. Sam nie popełnił tego błędu. Wręcz przeciwnie, pogłębił swoją religijność. Na przykład jako pierwszy w sąsiedztwie wprowadził zwyczaj przyjmowania Komunii Świętej w pierwszy piątek każdego miesiąca, dla uczczenia Najświętszego Serca Jezusa. Z wczesnego dzieciństwa pamiętam, jak jego najstarsze córki, Beatrice i Mary, chodziły na poranną mszę do kościoła w Ballinie na długo przed tym, zanim to nabożeństwo zostało ustanowione w naszej parafii w Attymass. Mój ojciec obawiał się jednak, że jeśli opuścimy dom zbyt wcześnie, nie będziemy dość silni, by oprzeć się pokusom, na które będziemy narażeni. Chciał trzymać nas przy sobie i myślę, że trudno było mu się pogodzić ze swoim słabym zdrowiem, głównie dlatego, że wynikająca z niego bieda zmusiła niektóre z jego dzieci do pójścia do pracy w bardzo młodym wieku.

Skoro nie mógł dla nas zrobić wszystkiego, co chciał, robił, co mógł. Był prawym człowiekiem, więc zawsze stawialiśmy go sobie za wzór. Chociaż byliśmy jedyną rodziną o tym nazwisku w całej wiosce i nie mieliśmy w niej bliskich krewnych, wszyscy w okolicy darzyli mojego ojca szacunkiem. Był wysoki i potężnie zbudowany, a bujne wąsy i głębokie, przenikliwe oczy nadawały mu dystyngowanego wyglądu. Mówił płynnie i poprawnie dwoma językami – gaelickim i angielskim – i miał wrodzone cechy przywódcze. Sąsiedzi konsultowali z nim swoje problemy i chętnie słuchali jego poglądów na różne kwestie, w tym polityczne. We wszystkich swoich postępowaniach był skrupulatny i uczciwy.

Wobec nas, dzieci, był surowy, ale też szczery i otwarty zarówno w kręgu rodzinnym, jak i na zewnątrz. Odkąd Beatrice skończyła czternaście lat, powierzył jej zarządzanie pracami w polu, podczas gdy moja matka pracowała głównie w i wokół domu, zajmując się zwierzętami i drobiem, oraz przygotowując jedzenie. Prowadziliśmy typowe gospodarstwo hodowlano-uprawne. Mieliśmy konia do pracy w polu, hodowaliśmy bydło, świnie, kury, indyki, kaczki i gęsi, uprawialiśmy ziemniaki, owies, rzepę, kapustę i cebulę.

Beatrice dostawała instrukcje na każdy dzień pracy, a reszta z nas miała być jej posłuszna. Każdą pracę, jakakolwiek by ona była, mieliśmy wykonywać sumiennie. Co wieczór składała pełny raport z tego, co udało się wykonać, i dostawała instrukcje na następny dzień. Beatrice była perfekcjonistką i nalegała, byśmy dorównywali jej wydajnością i sprostali jej standardom. Nie była jednak tyranką. Mój ojciec wiedział, jak utrzymywać dyscyplinę bez uciekania się do przemocy. Nigdy nie podniósł na nas ręki i nigdy nie pozwoliłby Beatrice ostro nas traktować, nawet gdyby chciała. Atmosfera była całkiem inna – mieliśmy poczucie wspólnego wysiłku, w którym każde z nas z chęcią odgrywało swoją rolę. Pod koniec roku, kiedy zboże zostało zebrane, a bydło i świnie sprzedane, robiliśmy inwentarz. Ojciec zdawał pełny raport przed całą rodziną, nawet najmłodszymi dziećmi. Wiedzieliśmy, ile pieniędzy mamy i jak zostaną wydane. Wszyscy szukaliśmy sposobów rozciągnięcia skromnego budżetu – albo zwiększając saldo, albo zmniejszając obciążenia.

Dominującą cechą mojego ojca, tą, która spajała wszystkie inne, był jego duch wiary. To oczywiście charakterystyczne dla kultury, w której się wychowałem. W języku jest mnóstwo bogobojnych wyrażeń, niebo i ziemia łączą się ze sobą w umysłach i wyobraźni. Mieszkaliśmy pośród świętych studni, wspomnień świętych, którzy pracowali w tych samych polach, wśród kryjówek prześladowanych księży i skał, na których odprawiali msze.

Mój ojciec był w znacznym stopniu uosobieniem tego wszystkiego. W jego obecności człowiek czuł uniesienie, niemalże jakby był w kościele. Nie chodzi mi o to, że prawił nam kazania. Największe wrażenie robiło na mnie to, jak żył, jak się modlił, zwłaszcza gdy każdego wieczoru klękaliśmy wszyscy razem, by odmówić różaniec. Jeśli w naszym domu była jakaś niezmienna zasada, to ta, że każdy z nas musiał uczestniczyć w modlitwie różańcowej, której przewodniczył mój ojciec. Nieważne, jak ciężki i długi dzień mieliśmy za sobą – czy kopaliśmy ziemniaki, cięliśmy torf, czy naprawialiśmy drogę. Bywało, że ktoś z nas zasypiał na klęczkach, ale zawsze budziliśmy go – z dobrocią, ale i stanowczością – by wrócił do modlitwy. Cała nasza rodzina chwaliła wtedy Boga, prosiła Go poprzez Jego Matkę o prowadzenie do przeznaczenia, które nam wyznaczył. Ta wieczorna scena stanowi moje najwcześniejsze i najtrwalsze wspomnienie. To z niego czerpię wzór i cel swojego życia.

Oprócz różańca nie odmawialiśmy formalnych modlitw. Oczywiście chodziliśmy na msze w niedzielę i święta, wspinając się pieszo do kościoła parafialnego w Attymass, oddalonego o trzy mile, w którym zostałem ochrzczony 13 stycznia 1909 roku, zaledwie cztery dni po urodzeniu. Jak już wspominałem, chodziliśmy też do Balliny, nieco dalej w przeciwnym kierunku, na nabożeństwa pierwszopiątkowe, zanim stały się znane w naszej parafii. Później nasz proboszcz je wprowadził i zaczęliśmy na nie chodzić do naszego kościoła, pod wezwaniem św. Józefa, w Attymass. Dodatkowo dwa razy w roku, w okolicach Wielkanocy i w październiku, odbywało się ważne wydarzenie: proboszcz przychodził na „posterunki”. Był to zwyczaj sięgający czasów prześladowań w Irlandii, kiedy nie było ani kościoła, ani rezydującego na stałe księdza. Kapłan przychodził wtedy z rzadka, potajemnie, w nieregularnych odstępach czasu, by wysłuchiwać spowiedzi, odprawić mszę i rozdać Komunię w jakimś odludnym miejscu. Praktyka ta przetrwała w tak zwanych „posterunkach”. Za każdym razem ksiądz wybierał inny dom w wiosce i wszyscy zbierali się tam, by się wyspowiadać, służyć do mszy i przyjąć Komunię Świętą. Każda rodzina była dumna, gdy nadchodziła jej kolej, i wszyscy ciężko pracowali – bielili ściany w środku i na zewnątrz oraz sprzątali, by dom był na tę okazję nieskazitelny.

W relacji z ojcem nigdy nie mogliśmy zapomnieć, że to on podejmował decyzje. Nasza matka natomiast była spokojną, kochającą kobietą. Nie pamiętam, bym kiedykolwiek widział ją rozzłoszczoną, oprócz jednego dnia, kiedy miała ku temu mnóstwo powodów. Najmocniej z nas wszystkich kochała Michaela, najstarszego syna. W dzieciństwie czasami złośliwie go prowokowałem, aż pewnego dnia mama uznała, że posunąłem się za daleko, i kazała mu dać mi nauczkę. Zebrałem wtedy straszliwe cięgi i potem okazywałem mu trochę więcej szacunku. Ale ona sama przez te wszystkie lata nigdy nie podniosła na mnie ręki, choćbym nie wiem jak ją prowokował.