Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja

Zosia z Wołynia. Prawdziwa historia dziewczynki, która ocaliła żydowskie dziecko - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
29 czerwca 2020
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Zosia z Wołynia. Prawdziwa historia dziewczynki, która ocaliła żydowskie dziecko - ebook

Najgorsze chwile zawsze się pamięta. To, jak nas podpalili, jak na brzuchu doczołgałam się do ojca – do dziś to widzę, gdy nie mogę zasnąć. I wzrok tej żydowskiej dziewczynki, Inki. Taki błagalny…

Zosia jest sama w cudzym mieszkaniu. Na zewnątrz świat wali się w gruzy. Pobliskie wioski są palone przez bandy UPA. Niemcy mordują Polaków i Żydów. Armia Hitlera zdaje się niezwyciężona. A Zosia jest sama. Ale czy na pewno? Zza ściany dobiega dziwny dźwięk. Decyzja, by zajrzeć do niewielkiej kryjówki, zaważy nie tylko na życiu Zosi. Teraz nie ma o tym pojęcia, ale to, co za chwilę zrobi, doprowadzi ją po latach do Yad Vashem. Dzięki temu zostanie Sprawiedliwą wśród Narodów Świata…

Życie Zofii Hołub to historia XX-wiecznej Polski w pigułce. Zostało ukształtowane przez ucieczkę przed bandami UPA mordującymi Polaków na Wołyniu, uratowanie żydowskiego dziecka, uniknięcie transportu do Auschwitz, wyjazd na Ziemie Odzyskane i małżeństwo z Żołnierzem Wyklętym.

Losy Zosi splatają się ponadto z życiem dwóch innych wyjątkowych kobiet – Inki, dziewczynki skazanej przez nazistów i Polaków na śmierć, oraz Stanki, której rodzina heroicznie decyduje się na ukrywanie i wychowywanie żydowskiego dziecka.

Dziennikarz Mateusz Madejski publikuje rozmowę z własną babcią i odkrywa przed czytelnikami, jak wiele tajemnic i tragicznych wydarzeń skrywa historia większości polskich rodzin.

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-240-7822-6
Rozmiar pliku: 8,9 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PROLOG

Październik 2016 roku. Jeden z tych jesiennych, bardzo pogodnych poranków, nie tak częstych przecież pod naszą szerokością geograficzną. Siedziałem w pociągu, jechałem na Mazury.

Wtedy zadzwonił telefon.

– Babcia jest w szpitalu – usłyszałem od mamy.

Moja pierwsza reakcja była oczywista.

– Coś poważnego? – zapytałem.

– Wiesz, w tym wieku wszystko jest poważne.

Ta odpowiedź mnie nie usatysfakcjonowała. Wiedziałem, że mama, która jest lekarzem, wie zdecydowanie więcej.

– Tak, poważna sprawa – dodała po chwili. – Bardzo poważna.

Dalszych szczegółów rozmowy już nie potrafię sobie przypomnieć. Pamiętam jednak swoje myśli. Babcia miała wtedy niemal 90 lat, ale była w pełni sił. Nic nie wskazywało, żeby miała się prędko z nami pożegnać. „Wiesz, babcia to chyba przeżyje nas wszystkich” – żartował kiedyś mój brat. I nagle taka wiadomość…

Nabrałem wątpliwości, czy w tej sytuacji powinienem jechać na Mazury. Babcia trafiła do szpitala w Szczecinie, z Mazur to kilka godzin drogi. Co więc, jeśli się nie zdążę z nią pożegnać?

Wiedziałem, że babcia miała niezwykle ciekawe, choć i bardzo trudne życie. To taka historia Polski w pigułce. Składały się na nie – już całkiem świadome – lata międzywojenne, wybuch II wojny światowej, rzeź wołyńska, ucieczka z transportu do Auschwitz, przeprowadzka na Ziemie Odzyskane, małżeństwo z żołnierzem wyklętym…

Najważniejszym momentem jej życia było chyba jednak uratowanie małej Żydówki, która czekała na śmierć w niewielkiej spiżarni.

O wszystkim tym oczywiście wiedziałem, ale była to wiedza szczątkowa. Siedząc w pociągu, zdałem sobie sprawę, że całej tej historii mogę nigdy nie poznać.

Była to wyjątkowo smutna perspektywa. Przede wszystkim ze względu na rodzinę. Zacząłem się zastanawiać, czy kiedyś moje dzieci będą chciały poznać historię swoich przodków. Perspektywa zawodowa była dla mnie również istotna. W końcu moim zadaniem, jako dziennikarza, jest wyszukiwanie ciekawych historii. A tu miałem wyjątkową historię na wyciągnięcie ręki i nigdy po nią nie sięgnąłem.

Czemu tak się stało? Pamiętam, jak miałem może 10 lat i babcia zaczęła opowiadać o swojej ucieczce z transportu do Oświęcimia. Już wtedy brzmiało to dla mnie fascynująco i słuchałem jej zahipnotyzowany. Jednak mama nie była zadowolona. Uznała, że jestem za mały na takie opowieści, więc pełnej historii z transportem nie poznałem.

Rozmawialiśmy o niej z babcią znacznie później – może 10 lat temu. Dowiedziałem się, co się wtedy stało – jednak nadal bez szczegółów.

A uratowanie małej Żydówki? Usłyszałem o tym po raz pierwszy, gdy byłem w liceum – wtedy, gdy okazało się, że uratowania dziewczynka, wówczas dorosła kobieta – żyje i ma się dobrze. Wcześniej o tym epizodzie z życia babci w rodzinie się nie mówiło. Dlaczego? Może babcia o tym nie wspominała z wrodzonej skromności? Może jednak powód był inny? Babcia Zosia wyrobiła w sobie instynkt przetrwania w trudnych czasach. A gdy jest naprawdę niebezpiecznie, lepiej przecież nie zwracać na siebie uwagi. Niewiele brakowało, by historia Żydówki Inki na zawsze pozostała tajemnicą. Nawet w mojej rodzinie.

Wróćmy jednak do mojej podróży pociągiem. Gdy tak przejeżdżałem przez Polskę, czując, że powinienem być w zupełnie innym miejscu, przysiągłem sobie, że jeśli babcia z tego wyjdzie, to zrobię to, co powinienem zrobić już dawno temu. Pojadę do niej, usiądę i spokojnie wysłucham historii jej życia. Jeśli się zgodzi – będzie towarzyszyć nam dyktafon.

Na szczęście babcia szybko pokonała chorobę.

– Mówiłem, przeżyje nas wszystkich – skomentował z uśmiechem mój brat.

Babcia zgodziła się wszystko opowiedzieć. Nie wiedziałem, co powstanie z tej opowieści. Może książka? Może artykuł? A może po prostu rodzinna pamiątka? Przyznam, że gdy włączałem dyktafon, nie miało to dla mnie wielkiego znaczenia. Po prostu chciałem poznać tę historię.

Pojechałem więc do babci, która mieszka w kamienicy w centrum Stargardu. Do poniemieckiego budynku Zosia wprowadziła się jeszcze w latach 50. i mieszka tam do dziś. Bogatą historię tego miejsca widać już na pierwszy rzut oka. Niektóre meble pamiętają głęboki PRL, inne są całkiem nowe. Jest też imponująca biblioteczka, a w niej nawet przedwojenne książki, które przyjechały tu prosto z Brześcia. W mieszkaniu tym czuje się historię – jest to odpowiednie miejsce na rozmowę o skomplikowanych dziejach mojej rodziny, ale i całej Polski.

Aby w pełni zrozumieć historię babci, postanowiłem porozmawiać dodatkowo z kobietami, których losy uzupełniają brakujące wątki z jej życia. Spotkałem się z panią Stanisławą Roztropowicz, koleżanką babci z dzieciństwa. Dotarłem też do wspomnień Inki, Żydówki, którą babcia uratowała.

Historie tych kobiet są nie mniej ciekawe, więc postanowiłem w dużej mierze je wykorzystać. Wszystkie trzy kobiety los rzucił w zupełnie inne miejsca. Babcia Zosia mieszka dziś w Stargardzie na Pomorzu Zachodnim, Stanka w Warszawie, a Inka niedaleko Los Angeles.

***

– Czy ty w ogóle to wszystko pamiętasz? – pytam na początek.

– Najgorsze chwile zawsze się pamięta – słyszę w odpowiedzi. – A to, jak nas podpalili, jak na brzuchu doczołgałam się do ojca, to do dziś to widzę, gdy zasnąć nie mogę. I oczy tej żydowskiej dziewczynki, Inki. Takie błagalne, prosiły mnie o coś do jedzenia…

– Koloryzować nie będę, chyba zresztą niespecjalnie muszę – dodaje jeszcze przed rozmową.

Zosia ogląda stare zdjęcia i wraca do wspomnień z czasów młodościO województwie wołyńskim rzadko się dziś mówi w innym od rzezi kontekście. A mnie zawsze ciekawiło, jak wyglądało tam przed wojną codzienne życie. Zwłaszcza życie nielicznych Polaków, którzy zamieszkiwali tamtejsze wsie. Jak żyli, z czego się utrzymywali? I przede wszystkim – jak układały się ich stosunki z Ukraińcami?

Wołyń był przed wojną prawdziwym tyglem narodowościowym, w którym Polacy stanowili mniejszość. Na Ukraińców przypadło 68 procent populacji, na Polaków – niecałe 17 procent, a na Żydów – 10. Moja babcia Zofia Hołub urodziła się w 1927 roku w niewielkiej wiosce Biała Krynica w pobliżu Radziwiłłowa, gdzie Ukraińcy dominowali jeszcze bardziej. Jak wyglądało życie na polskich terenach, gdzie Polacy byli zdecydowaną mniejszością? Jak się żyło w kraju, który po tylu latach powrócił na mapę Europy?

_Jak to było przed wojną na Wołyniu? Wszyscy żyli_ _razem, w zgodzie?_

Zofia Hołub: W zgodzie! Wiesz, w domu był język polski, na ulicy ukraiński. Nasz dom był polski, ale ulica ukraińska. Niemal wszyscy moi znajomi byli Ukraińcami. Te dwa języki szły w parze. To chyba trochę jak na Śląsku, gdzie był i niemiecki, i polski. Ale szczerze mówiąc, to nie miało żadnego znaczenia, to były nasze języki po prostu.

_Pamiętasz jeszcze ukraiński?_

Tak, pewnie. Ale akcent mam już inny. Gdy po przeszło 30 latach wróciłam w rodzinne strony, do Białej Krynicy na Ukrainie, rzucało się to w oczy. Potrafiłam się dogadać bez problemu, ale akcent mi się zupełnie zmienił, zgubiłam go po prostu.

_A w domu mówiliście czasem po ukraińsku?_

Nie, absolutnie. Dbaliśmy o to, by używać w domu tylko i wyłącznie języka polskiego. Było to dla nas bardzo ważne, w końcu wokół byli głównie Ukraińcy i język ukraiński. Musieliśmy robić wszystko, by swojego języka nie zapomnieć. Język to tożsamość. I wszyscy domownicy bardzo poważnie do tego podchodzili. Pamiętam, że sama pewnego razu powiedziałam na jakąś rzecz – wydaje mi się, że była to falbanka – używając ukraińskiego słowa. Brat mnie od razu niemal skarcił, powiedział, żeby tak nie robić, że to jest polski dom i używa się tu polskich słów. W swoich czterech kątach posługiwaliśmy się więc wyłącznie językiem polskim.

_Ale generalnie wy wszyscy – mam tu na myśli_ _Polaków i Ukraińców – znaliście swoje języki, żyliście obok siebie bez żadnych problemów?_

Moja rodzina mieszkała we wsi, w której mieszkali głównie Ukraińcy, poza naszym były tam tylko trzy inne polskie domy. Ale w okolicy mieszkały też inne rodziny polskie, osadnicze. My jako Polacy oczywiście mieliśmy z nimi kontakt, więc nie mogę powiedzieć, że moja rodzina żyła w izolacji. Ale między Polakami i Ukraińcami było naprawdę normalnie. Istniał polski kościół na przykład. No i nasze ukraińskie koleżanki chodziły z nami do tego kościoła, my z kolei chodziłyśmy z nimi do cerkwi…

Cerkiew była we wsi Krupiec, gdzie chodziłam do szkoły. Ta wieś miała cztery czy pięć ulic, więc była stosunkowo duża. Kiedyś był tam majątek hrabiowski i ten hrabia miał żonę katoliczkę, więc wybudował jej mały kościółek. Ale za czasów carskich zrobili z tego kościoła cerkiew. I do tej cerkwi mieliśmy pół kilometra, a do kościoła aż pięć kilometrów. Więc czasami, na przykład w pierwszy dzień szkoły, chodziliśmy po prostu do tej cerkwi się modlić. Dla nas, polskich dzieci, była to zupełnie normalna rzecz. A co niedzielę, z rodzicami, chodziliśmy te pięć kilometrów do polskiego, katolickiego kościoła.

_Gdy chodziliście do tej cerkwi, modliliście się po katolicku?_

Tak, oczywiście. Dla nikogo nie był to żaden problem.

_Do szkoły też chodziliście razem z ukraińskimi dziećmi? Razem uczyliście się wszystkich przedmiotów?_

Ja chodziłam do polskiej szkoły. Akurat do tej placówki chodziły dzieci z kilku wsi, bo przecież w małych wsiach szkół nie było. Uczyły się tam i dzieci polskie, i ukraińskie. Rano mieliśmy polski i rachunki, potem gimnastykę i śpiew. Tak wyglądało to w pierwszej i drugiej klasie. Byłam dobrą uczennicą . A w kolejnych klasach były normalnie lekcje ukraińskiego dla Polaków.

Wołyń był tyglem nie tylko narodowościowym, ale też religijnym. Na zdjęciu prawosławny duchowny oraz katolicki ksiądz podczas manewrów wojskowych na Wołyniu, 1925 r.

_Skoro mieliście lekcje śpiewu, to może pamiętasz, co śpiewaliście i w jakim języku?_

Oj, nie pamiętam. A czekaj, na pewno był _Wlazł kotek na płotek_ . Ale więcej to ja już naprawdę nie pamiętam. W szkole śpiewaliśmy przede wszystkim po polsku, natomiast w wielu domach to zdarzało się i po ukraińsku. Naprawdę przenikały się te nasze języki.

_W domu oczywiście uczyliście się i czytaliście przy lampach naftowych?_

Oczywiście, przecież prądu nie było. Z lampami naftowymi to był taki problem, że się często czadziły i trzeba było je regularnie czyścić. Nie było to wcale takie proste, a lampy do wytrzymałych nie należały. Raz rozbiłam taką lampę w trakcie czyszczenia. Do dziś to pamiętam.

_A co z Żydami? Przecież i oni mieszkali_ _na tych terenach._

Moja mama była mieszczanką, wychowała się w Radziwiłłowie, wśród Żydów, znała jidysz. Oczywiście ja tego nie pamiętam, bo mama umarła, jak byłam dzieckiem, ale sąsiadka mi mówiła, że ile razy poszli z mamą do jakiegoś sklepu, to ona normalnie wszystko w ich języku zamawiała .

Akurat u mnie w szkole żydowskich dzieci nie było. Mój najstarszy brat natomiast chodził do szkoły w Radziwiłłowie i miał tam całkiem sporo żydowskich kolegów. Był zresztą taki jeden jego kolega, Żyd, który żył dobrze ze wszystkimi – z Polakami i z Ukraińcami. Spotykał się z nami, lubił spędzać czas w naszym ogrodzie. Do ukraińskich rodzin też tak chodził. No ale jak Niemcy w 1941 roku przyszli, to z Ukraińcami przestał rozmawiać, chodził już tylko do Polaków. Później został zamordowany. Szkoda mi go było, fajny chłopak był. W wieku mojego najstarszego brata, więc rocznik 1921. Jakieś 21 lat musiał mieć, jak go zamordowali. Zebrali wszystkich Żydów w mieście i przeprowadzili ich ulicami. Potem za miastem kazali wykopać rowy i wszystkich rozstrzelali.

_Niemcy?_

Tak, ale ukraińscy nacjonaliści pomagali im w tym wszystkim. Później, po 30 latach, odwiedziłam to miejsce. Sowieci tam las zasadzili. Wtedy mnie niemal zmroziło ze strachu.

_Wołyń to były tereny zamieszkane głównie przez Ukraińców. Skąd się tam w ogóle Polacy wzięli?_

Rdzennych Polaków to faktycznie w moich okolicach zbyt wielu nie było. Byli głównie osadnicy wojskowi, legioniści, którzy dostali ziemie po wojnie z bolszewikami. Piłsudski im po prostu dał te ziemie. Coraz częściej pojawiali się też zwykli osadnicy. Ale Ukraińców zawsze było tam więcej niż Polaków.

_Polska była – jak byśmy to dziś ujęli_ _– wielokulturowa. Jak to dokładnie wyglądało u was?_

Normalnie. Odwiedzaliśmy się, młodzież się spotykała w domach. Wieczorami spotykaliśmy się na placu i śpiewaliśmy razem. Normalne życie, nie było wielkich podziałów. Oczywiście „normalne” oznaczało wtedy zupełnie coś innego niż dzisiaj. Razem bawiliśmy się na dworze, spotykaliśmy się w domach czy chodziliśmy na niedzielne msze. Jak była pogoda, to jak najdłużej siedzieliśmy na dworze. W każdym razie nie było czegoś takiego jak „ty Ukrainiec, a ja Polak”.

_A „ja Polak, a ty Żyd”?_

Nie, nie. Jak ktoś był Żydem, to my to oczywiście wiedzieliśmy. Ale nie mówiliśmy niczego takiego, nie przypominam sobie jakichś wielkich napięć w naszej wsi czy okolicach na tym polu. Szanowaliśmy się po prostu. Dopiero jak wojna wybuchła, to ta różnica powstała.

_Tak po prostu?_

Dokładnie tak. Jak za pstryknięciem palców.

_A jak wyglądało międzywojenne społeczeństwo? Odczuwałaś silne podziały klasowe – na przykład na bogatych i biednych, na wykształconych i niewykształconych?_

Oj, tak. Urzędnik to był na przykład wielki pan. A chłop był jedynie chłopem. Różnica była wielka, gigantyczna wręcz. Dzisiaj te różnice są zatarte, nie widać tego tak mocno. Społeczeństwo było silnie podzielone i bardzo trudno było gdzieś zajść, gdy się nie pochodziło z odpowiedniej rodziny. Ciocia mi na przykład kiedyś mówiła, że jak jej syn poszedł go gimnazjum, to powiedzieli: „Co?! Dzieci kolejarzy chodzą do gimnazjum?”.

_A ja myślałem, że kolejarze byli_ _stosunkowo wysoko postawioną grupą przed wojną._

Widocznie nie. To znaczy oczywiście, mieli jakiś prestiż społeczny, ale widocznie nie taki, żeby ich dzieci szły do gimnazjum. To było coś bardziej elitarnego. A gimnazja były wtedy płatne. Tylko siedem klas podstawówki było bezpłatnych. Jak ktoś chciał iść dalej, to już musiał za to płacić.

Ukraińcy i Polacy żyli ze sobą we względnej zgodzie – na zdjęciu personel i uczniowie szkoły powszechnej ze wsi Basowy Kąt (powiat Równe). Spośród uczniów czworo to dzieci polskich osadników wojskowych, pozostali to Ukraińcy, 1931 r.

_A co z przedszkolami?_

Pamiętam, że były w okolicy przedszkola dla dzieci rolników. Rodzice mogli tam oddać swoje pociechy, by móc pracować na roli. Jedno takie przedszkole przypadało na co najmniej kilka wsi. Na przykład moje kuzynki chodziły do takiego przedszkola rolniczego. Z tego, co wiem, to chyba były one darmowe.

_Czym się zajmowali_ _twoi rodzice?_

Mój tata, Julian Stramski, był mechanikiem kowalem, ale później utrzymywał się głównie z prowadzenia gospodarstwa. Dostał je w spadku po swoim ojcu, który miał spory majątek i podzielił go między czterech synów. Ojciec dostał ziemie, pola, niemały las, więc trochę tego było. Moja mama, Maria Stramska (z domu Semen), pochodziła z miasta, jej ojciec miał masarnię w Radziwiłłowie, całkiem sporą, zatrudniał trochę osób. Małżeństwo moich rodziców było więc mieszczańsko-chłopskie.

_Rodziny były wtedy większe niż dziś, prawda?_

To w ogóle nie ma porównania! U mojej matki w rodzinie było dziesięcioro dzieci, u mojego ojca również! Kiedyś rodziny były naprawdę liczne.

_Zatem wasza – sześcioro dzieci – nie sprawiała wrażenia wyjątkowej?_

Niespecjalnie. Choć od śmierci mamy stanowiliśmy bardzo ciekawą rodzinę – sześcioro dzieci i ojciec. Mama, gdy żyła, to u nas się przede wszystkim domem zajmowała, a ojciec gospodarstwem. Każdy z nas miał zupełnie inny charakter, ale w sumie dobrze się dogadywaliśmy. Wszyscy na szczęście przeżyliśmy wojnę, ale nasze drogi trochę się potem rozeszły. Najbliżej byłam chyba z Bolkiem, najstarszym z naszego rodzeństwa. Miał niesamowity talent, jeśli chodzi o elektrykę i takie sprawy. Osiadł po wojnie w okolicach Przemyśla i zmarł kilka lat temu. Dziś leży w grobie obok ojca, ale nadal żyje jego syn.

Mama Zosi, Maria Stramska, była piękną i zaradną kobietą. Niestety zmarła, gdy Zofia miała zaledwie pięć lat. Na zdjęciu Maria z mężem Julianem

_Dzisiaj z tej rodziny zostałaś już tylko ty._

Tak, to dziwne uczucie, jak wszyscy wokół odchodzą i z roku na rok robi się coraz puściej. Koleżanek zresztą też już mam mniej, wszystkie najbliższe umarły w ostatnich latach. Ale nie narzekam, rodzina mnie przecież odwiedza.

_A co się stało twojej mamie? Wiesz, na co umarła?_

Nie, nigdy się tego nie dowiedziałam. Wtedy byłam bardzo mała i zapewne ojciec chciał mnie chronić przed takimi informacjami. Rozumiem, że musiało to być coś dramatycznego. Szczegółów jednak nigdy nie poznałam. Może to i dobrze.

_Ale jako dziecko nie miałaś żadnej taryfy ulgowej, prawda?_

Ja się urodziłam w 1927 roku, a moja matka umarła pięć lat później. Lekko nie było, wszystko na barkach ojca. I zwyczajnie nie było możliwości, że jak ktoś się źle czuje, to niech nie idzie na pole, niech nie pracuje. Nawet nam to do głowy nie przyszło. Jeść przecież trzeba było, więc musieliśmy pracować.

_Domyślam się, że to było olbrzymie wyzwanie dla ojca, wychować was wszystkich samemu._

Pamiętam, że gdy mama umarła, to wzięła mnie i moich dwóch braci do miasta rodzina znajomego policjanta, takiego starszego stopniem. Oni wtedy chcieli mnie adoptować.

_Adoptować? Brzmi to naprawdę drastycznie!_

Tak, mieszkałam w ich domu, ale czułam się tam potwornie, cały czas sama siedziałam, nie chciałam jeść, nie chciałam nic robić. A oni zaczęli mnie bić. No i szybko z powrotem trafiłam do ojca. W moim domu było, jak było – skromnie, ale dom to zawsze dom. Dlatego cieszyłam się niezmiernie, gdy byłam znów u taty.

***

Czuję, że to moment na przerwę. Babcia proponuje herbatę. Widzę, że wspominanie historii rodzinnych jest dla niej bolesne. Trudno się zresztą dziwić. Przez chwilę odpoczywamy, jednak po kilkudziesięciu minutach przychodzi czas na kolejny trudny temat – wracam do relacji polsko-żydowskich.

***

_Rozumiem, że u was podziałów ze względu na narodowość za bardzo nie było. Naprawdę nie słyszałaś o żadnych przypadkach antysemityzmu?_

Jasne, że słyszałam. Było trochę osób, które szczerze nienawidziły Żydów, choć też było sporo takich, którzy z nimi bardzo dobrze żyli. Różnie to było, choć pewnie więcej by się naliczyło tych pierwszych. Istniał na pewno spory konflikt między Polakami a Żydami na polu handlowym. Przed wojną właściwie cały handel był w rękach Żydów. Sklepy, hurtownie, a nawet młyny – to wszystko należało w zdecydowanej większości do nich. Co tu dużo mówić, oni mieli głowę do handlu. Przez pewien czas polska społeczność chyba po prostu tolerowała ten stan rzeczy. Ale niedługo przed wojną – wydaje mi się, że w 1937 czy 1938 roku – Polaków zaczęło to uwierać. I zaczęli sami handlować, a po pewnym czasie – otwierać własne sklepy. Rozpoczął się wtedy też bojkot sklepów żydowskich. Standard życia niektórych Żydów – jak nietrudno zgadnąć – naprawdę dramatycznie spadł.

_Przed 1937 rokiem w ogóle nie było u was polskich sklepów?_

Wtedy polski sklep był jak biały kruk. Zdarzały się, ale bardzo rzadko. A wiesz dlaczego?

_Dlaczego?_

Bo Polacy nie potrafili handlować.

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: