WOPR - Góra Dawid - ebook + książka

WOPR ebook

Góra Dawid

4,5

Opis

"Pamiętam twarze niemal wszystkich zmarłych, których wyciągnąłem z wody. Ale najgłębiej w umyśle utkwiło mi oblicze samej śmierci."
Przemysław Regulski, ratownik wodny

Porażająca opowieść o przepastnej toni i głębi ludzkiej solidarności

Na plaży we Władysławowie bywa blisko 60 tysięcy ludzi jednego dnia. W szczycie sezonu po mazurskich jeziorach pływa nawet 170 tysięcy osób. Twórcom thrillerów mogłoby zabraknąć wyobraźni, by nakręcić to, co działo się na polskich wodach w ciągu ostatnich lat.

Wstrząsający i poruszający reportaż o pracy ratowników wodnych. O najtrudniejszych akcjach i zawodowej codzienności. O zasadach, które ratują życie, i żywiole, który uczy pokory.

Praca na jeziorach i rzekach różni się od tej nad morzem. Tutaj nie ma tak wysokich fal, sztormów czy prądów wstecznych. Więcej jest jednak wirów czy glonów oplątujących nogi i ręce. No i samobójców skaczących z mostów do rzek. Ciało po wyciągnięciu z wody wszędzie jednak wygląda tak samo.

Ratownictwo – w szczególności wodne – ma w sobie coś uzależniającego. Kiedy ratownik gotów jest walczyć o ludzkie życie, zawsze naraża też swoje. Wobec zagrożenia reaguje odruchowo. Nie kalkuluje, nie waha się. Bohaterowie na co dzień bezimienni i anonimowi, przez cały rok ratujący setki ludzkich istnień, w tej książce otrzymują twarze i głosy.

Niezależnie od tego, czy pracują w WOPR, MOPR, SAR lub mniejszych jednostkach. Każdy z nich doskonale zna ogłuszający dźwięk miarowego rytmu serca, kiedy mierzy się z głębią.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 238

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (146 ocen)
93
34
14
4
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
AniaKicia

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam wszystkim tym, którzy uważają się za panów głębin, zwłaszcza po piwie oraz tym, którzy nie zakładają kamizelek ratunkowych i nie słuchają ratowników.
10
malgosiarudnicka

Nie oderwiesz się od lektury

Dosłownie tak jak brzmi ocena ciężko się było oderwać od tej książki.Ciekawa a lekkość pióra to jej kolejna zaleta.
10
jotka19

Nie oderwiesz się od lektury

detrox

Nie oderwiesz się od lektury

Czytałem tą książkę jednym tchem. Polecam. A tematem zainteresował mnie ratownik WOPR i polecił tą książkę
00
Sengatime

Dobrze spędzony czas

Ku przestrodze, postawa mnie to nie dotyczy, nic mi się nie stanie, co takiego może się zdarzyć?, poradzę sobie; bywa bardzo ale to bardzo złudna. WOPR ruszał na ratunek nie takim chojrakom. Akcje, i te "banalne", i ekstremalne, czy nawet fałszywe zgłoszenia, akcje udane i jakże szokująco często zakończone niepowodzeniem - jest tu cały wachlarz przypadków, emocji.
00

Popularność




Projekt okładki: Tomasz Majewski

Redaktor prowadzący: Anna Wyżykowska

Redakcja: Maria Śleszyńska

Redakcja techniczna i skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski

Korekta: Monika Łobodzińska-Pietruś, Marta Stochmiałek

© for the text by Dawid Góra

© for the Polish edition by MUZA SA, Warszawa 2022

Niektóre imiona bohaterów i okoliczności zdarzeń zostały zmienione.

ISBN 978-83-287-2219-4

MUZA SA

Wydanie I

Warszawa 2022

– fragment –

Pamięci Przemysława Regulskiego, ratownika wodnego, jednego z bohaterów tej książki

W Polsce w samym tylko 2020 roku utonęło 460 osób – 412 mężczyzn i 48 kobiet.

Wśród nich aż 223 osoby były w wieku powyżej 50 lat, a 23 nie ukończyły 18. roku życia.

Polacy najczęściej toną w rzekach, w 2020 było 118 takich zdarzeń. Utonięć w jeziorach odnotowano o siedem mniej. Rzadziej ludzie toną w stawach i zalewach. Najmniej utonięć − zaledwie 25 − zdarzyło się w morzu.

Najczęstszą przyczyną utonięć jest kąpiel w miejscu niestrzeżonym, ale nie zabronionym.

117 osób przed utonięciem spożywało alkohol[1].

Cena życia

Sierpień 2004 roku, Ustronie Morskie. Czerwona flaga. Upał, silny wiatr, ponadmetrowe fale. Zachód słońca. Na jego krwiście pomarańczowym tle trzy postaci, chłopcy w wieku od dziesięciu do dwunastu lat. Z każdą minutą zabawy w morzu wchodzą głębiej, w sam środek przyboju, miejsca, gdzie woda porusza się wahadłowo – od brzegu i do brzegu. Jeśli fala przewróci któregoś z nich, nie będzie miał żadnych szans na ratunek.

Ratownicy mają wolne – czerwona flaga na kąpielisku oznacza, że warunki w tym miejscu nie pozwalają na pływanie. Mimo to obserwują, co dzieje się trzysta metrów na zachód od kąpieliska „Centralna”.

Apoloniusz Kurylczyk sięga po lornetkę. Chłopcy mają materac do pływania. Wydają się świadomi zagrożenia. Wchodzą tylko na określoną głębokość. Nie zapuszczają się w pobliże ostróg − drewnianych pali wbitych w brzeg.

Fale załamują się, kotłują. Tworzą wodną kipiel w części przyboju. Chłopcy wchodzą coraz głębiej. Próbują utrzymać się na wodzie, leżąc na materacu. Taka zabawa.

Są o kilka kroków za daleko. Kierownik stanowiska wysyła jednego z ratowników na miejsce. Ma użyć gwizdka i na migi pokazać chłopcom, aby przesunęli się bliżej brzegu.

Ratownik biegnie truchtem. Jest sto metrów od chłopców.

Wtedy widzi scenę, której obawiał się najbardziej.

Jedna z fal niczym dłoń szybkim ruchem zbierająca pionki z planszy do gry ściąga chłopców z materaca. Pusty materac ląduje na brzegu.

Woda gwałtownym pchnięciem przenosi dzieci w stronę ostróg. Są kilka metrów od nich.

Chłopcy jeszcze tego nie wiedzą, ale ratownik widzi doskonale – kolejna fala wrzuci ich z impetem na drewniane pale.

Wskakuje do wody. Dwóch kolejnych ratowników biegnie ze stanowiska na miejsce.

Dzieci są już na ostrogach. Wiszą, trzymając się pali. Fale uderzają o drobne ciała bez litości, woda co chwilę zalewa chłopców po czubek głowy. Prąd wsteczny próbuje wyciągnąć ich wzdłuż ostróg na otwarte morze.

Wszyscy ratownicy są już w wodzie. Pierwszy z nich dopływa do dzieci. Jeśli morze je wciągnie, sytuacja się skomplikuje.

Jeżeli zwolnią uchwyty na ostrogach, umrą.

Dwóch chłopców jest wyraźnie starszych od trzeciego. Ich głowy wystają ponad powierzchnię. Pod nimi momentami przetaczają się dwa metry wzburzonej wody.

Zapada zmierzch, widoczność jest coraz gorsza. Ratownik widzi czarne sylwetki dzieci na tle zachodzącego czerwonego słońca.

Dopłynął. Okazuje się, że najmniejszego chłopca trzyma jeden ze starszych. Przerażony przyciska jego głowę do ostróg, aby nie zabrał go prąd. Jego chwyt nie pozwala młodszemu zaczerpnąć powietrza, głowę małego co chwilę zalewa woda.

To nie może trwać dłużej.

Ratownik zabiera ze sobą chłopca znajdującego się najdalej od brzegu. Dwóch pozostałych ratowników płynie do tych, od których dzieli ich mniejszy dystans.

Zostało dwadzieścia pięć metrów. Nadchodzi fala. Ratownicy zanurzają się pod wodę. Po przejściu grzbietu fali znów są na powierzchni.

Ustalają kierunek. Płyną dalej.

Zostało piętnaście metrów. To jakieś dwie, góra trzy fale.

Idzie kolejna.

Zanurzenie. Fala. Wynurzenie.

Z oczu ratowników znika jedna głowa. Woda wciągnęła najmłodszego. Albo przerzuciła nad palisadą.

Ratownicy dopływają do chłopca wciąż trzymającego się ostróg.

– Gdzie jest trzeci?! – Trudno to nazwać podniesionym głosem. Ratownicy ryczą z całych sił, przekrzykując huk uderzających fal.

Dziecko jest przerażone. Nie daje rady wydusić z siebie ani jednego słowa.

Fala. Zanurzenie. Wynurzenie.

Jeden z ratowników chwyta chłopca i holuje do brzegu.

Został jeszcze najmłodszy. Kurylczyk schodzi pod wodę, ta jednak jest zmącona. Mężczyzna nie widzi nawet własnych rąk.

Wynurzenie. Chłopca nigdzie nie ma.

Ratownik zanurza się znowu. Nurkuje na dno. Patrzy od strony otwartego morza.

Między palami zauważa niewyraźny kształt. Ruch ramion i nóg. Odpycha wodę. Jest przy nim. Po omacku chwyta dziecko pod pachy i wyciąga je na powierzchnię.

W tym czasie wrócił ratownik, który odholował jednego z chłopców na brzeg. Najmłodszego podejmują razem.

Chłopiec nie oddycha.

Adrenalina buzuje w żyłach ratowników. Wręcz niosą dziecko nad powierzchnią wody.

Jeszcze tylko kilka metrów.

Mogą stanąć na dnie. Wyciągają chłopca na brzeg.

Zaskoczenie. Oddech wraca samoistnie.

Chłopiec się rozgląda. Przerażenie i dezorientacja.

Natychmiast ginie w objęciach drugiego. Jak się potem okazuje, to jego starszy brat. Trzeci to ich kolega.

Panika i lęk mieszają się z radością. Szanse na przeżycie były bliskie zeru. A teraz cała trójka odpoczywa na brzegu. Bezpieczna.

Ratownicy hamują wściekłość. Ustalają dane chłopców. To miejscowi. Mieszkają niedaleko Ustronia.

Czekają na karetkę. Przysięgają, że już nigdy nie wejdą do morza przy czerwonej fladze.

– A gdzie są wasi rodzice? – Ratownicy musieli zapytać.

Odpowiedź sprawia, że akcja utkwi im w pamięci na długo.

– Rodzice dużo pracują. Nie mają czasu się nami zajmować.

– Niewiele zabrakło, a mieliby o jednego syna mniej. Może po tej historii znaleźli więcej czasu na opiekę – po latach z przekąsem komentuje Kurylczyk.

Reakcja serca

Lipiec 2014 roku, Darłowo. Pierwszy dzień słonecznej pogody po dwóch dobach sztormu, który rozkołysał Bałtyk. Martwa fala ma wysokość ponad metra.

Wiatr cichnie. Ratownicy spodziewają się osłabnięcia fal, na razie jednak wywieszają czerwoną flagę.

Pełne słońce oznacza, że zapewne niektórzy turyści nie zrezygnują z wejścia do wody. Szczególnie na kąpieliskach niestrzeżonych.

Poranna odprawa. Zapada decyzja o ćwiczeniach z użyciem skutera ratowniczego i platformy do holowania poszkodowanych.

Kurylczyk jako operator skutera sukcesywnie zbiera po jednym ratowniku z każdej wieży.

Mija godzina. Szkoli już trzeciego z kolei.

Uporczywa i nielubiana melodia. Wibracje. Na wyświetlaczu telefonu CKRW – Centrum Koordynacji Ratownictwa Wodnego. Kurylczyk ma złudną nadzieję, że nie chodzi o akcję. Warunki na morzu nie sprzyjają.

– Na wschód od Darłowa, w miejscowości Cisowo trwa akcja tonięcia. Kilka osób próbowało pomóc mężczyźnie, który zaczął tonąć w pobliżu ostróg. Fale i prądy wsteczne były za silne i teraz wszyscy wiszą na ostrogach. Tonięcie masowe. Dokładne miejsce rozpoznasz po tłumie gapiów. Powiadomiłam SAR[2] i kogo się dało. Wy jesteście najbliżej – oznajmia dyspozytorka.

– Przyjmujemy akcję. Udajemy się na miejsce – odpowiada szybko Kurylczyk i łapie za radio. Wywołuje najbliższą wieżę. Podaje, że płynie do Cisowa. Trzeba przygotować zespół, który ruszy plażą.

Na platformie szkolił akurat Łukasza, studenta piątego roku kierunku lekarskiego. Lepiej nie mógł trafić.

– Trzymaj się, płyniemy na akcję! – rzuca przez ramię i zwiększa obroty silnika. Na pełną moc nie pozwalają fale.

Na wysokości portu mijają motorówkę SAR sunącą w tym samym kierunku. Do przepłynięcia mają ponad trzy kilometry.

Wreszcie jest – tłum gapiów. Ale na falochronie nie ma nikogo.

Zatrzymują skuter tam, gdzie zgromadziło się najwięcej ludzi. Za nimi na plażę wpływa motorówka SAR.

W biegu zakładają rękawiczki. Rozglądają się. Pytają, kto potrzebuje pomocy.

Na plaży obok siebie leży sześciu mężczyzn. Są pokaleczeni ostrymi krawędziami ostróg. Bladzi. Otarcia mają właściwie wszędzie. Najwięcej na klatkach piersiowych, przedramionach i podudziach.

Przejmująca cisza. Słychać jedynie szum fal i czyjś cichy płacz. Ci, którzy wyszli właśnie z wody, z trudem łapią oddech.

Obraz jak po bitwie.

Ratownicy szukają osoby, która najpilniej potrzebuje pomocy.

Zauważają ją w tej samej chwili.

Mężczyzna wygląda na siedemdziesiąt pięć lat. Potem okaże się, że ma prawie dwadzieścia lat mniej. Otyły. Oliwkowy kolor skóry.

Zza wydmy wybiegają strażacy z apteczką. Ratownicy klękają przy mężczyźnie. Dopóki nie dotrze sprzęt, trzeba zastosować metodę usta-usta. Student zaczyna resuscytację. Mężczyzna wymiotuje prosto w jego usta.

Ratownik wypluwa treść żołądkową poszkodowanego i woła do strażaków. Jak najszybciej muszą podać tlen z rurką ustno-gardłową.

Kurylczyk uciska klatkę piersiową mężczyzny. Drugi ratownik błyskawicznie umieszcza rurkę w ustach topielca. W przerwach między uciśnięciami wentyluje go tlenem z worka samorozprężalnego.

Strażacy przygotowują lądowisko. Przed chwilą wezwali śmigłowiec Lotniczego Pogotowia Ratunkowego z sezonowej bazy w Koszalinie.

Ratownicy wymieniają się ze strażakami przy resuscytacji. Na miejsce przyjeżdża karetka pogotowia. Na morzu ludzie z SAR znajdują materac. Służył mężczyźnie do zabawy w wodzie.

Medycy zajmują się poszkodowanymi, którzy wyszli z wody o własnych siłach.

Przy mężczyźnie klęczy córka. Gładzi tatę po udzie. Zanosi się płaczem. Stara się ciągle do niego mówić.

Przylatuje śmigłowiec. Lekarz podaje mężczyźnie leki i adrenalinę. Próbuje defibrylować pacjenta.

Kolor skóry mężczyzny zmienia się na bardziej ludzki. Kurylczyk ma nadzieję, że to nie złudzenie.

Wyczuwa reakcję serca. A to oznacza, że jest szansa. Lekarz podejmuje decyzję – zabierają mężczyznę do szpitala.

Ratownicy pomagają przetransportować go do śmigłowca. Po chwili maszyna wznosi się w powietrze. Odlatuje na zachód, do Koszalina.

– Zebraliśmy sprzęt medyczny z plaży. Oddaliśmy kolegom wybebeszoną apteczkę, z którą biegli jakieś dwa i pół kilometra. Przybiliśmy piątki z chłopakami z innych służb i wsiedliśmy na skuter. Zapowiadał się długi dzień, więc musieliśmy jak najszybciej wrócić na kąpielisko – wspomina Kurylczyk. – Przez cały czas myśleliśmy o tym panu i jego córce. I o tym, czy mogliśmy zrobić coś lepiej. Ale te ostatnie myśli od razu od siebie odrzuciliśmy. To destrukcyjne. Zrobiliśmy dosłownie wszystko co się dało.

Wiadomość ze szpitala przyszła po godzinie 23.00.

Mężczyzna zmarł.

* * *

koniec darmowego fragmentuzapraszamy do zakupu pełnej wersji

[1] Statystyki policyjne.

[2] SAR − Morska Służba Poszukiwania i Ratownictwa (przyp. red.).

MUZA SA

ul. Sienna 73

00-833 Warszawa

tel. +4822 6211775

e-mail: [email protected]

Księgarnia internetowa: www.muza.com.pl

Wersja elektroniczna: MAGRAF s.c., Bydgoszcz