Dante - Alessandro Barbero - ebook + książka

Dante ebook

Barbero Alessandro

3,2

Opis

Zakochany nastolatek, wojownik z duszą na ramieniu ruszający na bitwę, ambitny polityk marzący o wejściu do świata władzy, a wreszcie genialny poeta, który na wiele stuleci ukształtował wyobrażenie ludzi o tym, co ich czeka po śmierci.

Popularny włoski historyk Alessandro Barbero kreśli wielowymiarowy portret Dantego Alighieri – jednego z najwybitniejszych średniowiecznych twórców. Umieszcza go na tle ważnych wydarzeń epoki: bitew, sporów ideologicznych, spisków i walki o władzę. Pokazuje Dantego zaangażowanego społecznie, wplątanego w dworskie intrygi, a czasem działającego pod wpływem emocji. Odsłania też tajemnice warsztatu poety, który przez ponad trzynaście lat pisał swoje największe dzieło – Boską Komedię – wizjonerski poemat o podróży przez zaświaty, w którym Włosi zaczytują się do dziś.

Tę biografię, napisaną w 700. rocznicę śmierci poety, czyta się jak wciągającą powieść, a pod piórem włoskiego profesora średniowiecze okazuje się epoką fascynującą i wciąż pełną tajemnic.

Historyk Alessandro Barbero podjął się niełatwego zadania – postanowił napisać biografię Dantego Alighieri, ikony światowej literatury. Sięgnął przy tym do nieoczywistych źródeł i dokumentów. Nie daje jednak jasnych odpowiedzi na wiele pytań związanych z tym wybitnym poetą, ale zostawia czytelnikowi przestrzeń do formułowania własnych hipotez. Książka ta, napisana w przystępny i wciągający sposób, przedstawia fascynujący fresk wydarzeń i życia społecznego we Florencji i na całym Półwyspie Apenińskim na przełomie XIII i XIV wieku. Cieszę się, że ta interesująca pozycja dociera do polskiego czytelnika, i to w świetnym tłumaczeniu Krzysztofa Żaboklickiego.

Tessa Capponi-Borawska

Słynny rzymski piosenkarz Antonello Venditti żalił się kiedyś w jednym ze swoich utworów: „Dziś nadal nie wiem, czy Dante był człowiekiem wolnym, nieudacznikiem czy partyjnym sługusem”. Lektura książki profesora Alessandra Barbero nie rozwieje tej wątpliwości, stajemy się jednak bogatsi o świadomość, że Dante był przede wszystkim człowiekiem swojej epoki. Odkrywanie tej prawdy, wraz z poznawaniem średniowiecznej Italii opisywanej przez autora, może stanowić ogromną przyjemność intelektualną.

Julia Wollner, redaktorka naczelna magazynu „Lente”

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 547

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,2 (11 ocen)
0
4
5
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Vaanir

Całkiem niezła

Z pewnoscia autor wykonał ogrom pracy, jednak nie nazwalabym tego biografia Dantego, a opracowaniem historycznym wszystkich mozliwych wydarzen i osob, z ktorymi Dante mogl miec styczność. Nie brakuje wielostronicowych opisow dziejów jakiejs rodziny, ktora Dante znal itd. Mam wrazenie, ze autor z braku pewnych informacji w ten sposob zapełnia swoje dzielo. Mnie to nie interesowało, jednak jako pozycja naukowa- super
00
aniasci

Dobrze spędzony czas

Porusza ciekawe kwestie, choć może być nużąca z powodu wnikliwego rozpatrywania licznych niewiadomych w życiu Dantego.
00
peterpancio1

Całkiem niezła

ciężkawo napisana
00

Popularność




Tytuł oryginału Dante
Przekład KRZYSZTOF ŻABOKLICKI
Wydawca KATARZYNA RUDZKA
Redaktor prowadzący ANDRZEJ SZEWCZYK
Redakcja KAROLINA WĄSOWSKA
Korekta JAN JAROSZUK, BEATA WÓJCIK
Projekt okładki RICCARDO FALCINELLI
Adaptacja projektu okładki DAWID GRZELAK
Łamanie | manufaktu-ar.com
Na okładce wykorzystano fragment obrazu Sandra Botticellego Ritratto di Dante z XV wieku, który obecnie znajduje się w kolekcji prywatnej. Reprodukcja © World History Archive / East News
Dante Copyright © 2020, Gius. Laterza & Figli. All rights reserved Copyright © for the translation by Krzysztof Żaboklicki Copyright © for the polish edition by Wydawnictwo Marginesy, Warszawa 2022
Warszawa 2022 Wydanie pierwsze
ISBN 978-83-67022-91-0
Wydawnictwo Marginesy Sp. z o.o. ul. Mierosławskiego 11A 01-527 Warszawa tel. 48 22 663 02 75 e-mail:[email protected]
www.marginesy.com.pl
Konwersja:eLitera s.c.

1

Dzień Świętego Barnaby

W sobotę 11 czerwca 1289 roku, w dniu Świętego Barnaby, wojsko florenckie maszerujące przez region Casentino na podbój ziem Arezzo ujrzało przed sobą zamek Poppi, wzniesiony na samotnej skale w zakolu rzeki Arno. Wojsko wyruszyło z Florencji dziewięć dni wcześniej, przy biciu dzwonów. Rozbiło obóz na przedpolu w oczekiwaniu na sojuszników wysłanych przez inne miasta gwelfickie, potem ruszyło dalej, a teraz dotarło tam, w pół drogi między Florencją a Arezzo, po przebyciu pięćdziesięciu kilometrów kiepskimi górskimi drogami; wolno jechały ciągnięte przez woły wozy z prowiantem. Przed Poppi dolina rozszerzała się, tworząc równinę, którą zwano wówczas Campaldino. Dla najeźdźców było to na owej górskiej trasie pierwsze miejsce umożliwiające posłużenie się kawalerią. Nieprzyjaciel tam właśnie ich oczekiwał, blokując dostęp do równiny. Uszykował się w pobliżu klasztoru Franciszkanów, zwanego Certomondo[1].

Armia florencka nie miała głównodowodzącego. Na jej czele stał zespół, gdyż w świecie komun nie znoszono władzy skupionej w jednych rękach. Komenderowało więc dwunastu „wojennych dowódców”, wybranych spośród rycerzy najbardziej doświadczonych w bojach, a reprezentujących wszystkie sesti, czyli sześć dzielnic Florencji. Decyzje podejmowano po długich naradach, w których uczestniczyli także dowódcy oddziałów przysłanych przez sojusznicze miasta oraz ci z osiadłych w granicach państwa florenckiego feudałów, którzy za nim się opowiedzieli i otoczeni byli powszechnym szacunkiem, jak Maghinardo da Susanina, „dobry dowódca i mądry wojownik”. Kiedy dostrzeżono nieprzyjaciela i stało się oczywiste, że iść dalej, nie przyjmując bitwy, nie można, komendanci przede wszystkim zatrzymali kolumnę i ustawili ją w szyku obronnym, aby potem zgromadzić się i zadecydować o dalszym postępowaniu.

W tamtych czasach siłę uderzeniową wojska stanowiła pokryta żelazem, zbrojna w kopie i miecze jazda. Armia florencka wraz z gwelfickimi sojusznikami według Dina Compagniego, który był wówczas jednym z sześciu rządzących Florencją priorów i jako taki powinien mieć dokładne dane, liczyła 1300 jeźdźców; 1600 według Giovanniego Villaniego, który był wówczas dzieckiem, potem umiał jednak zebrać informacje i świadectwa. W każdym razie było ich dużo – w średniowieczu z dwoma tysiącami jazdy podbijało się królestwa. Sześciuset z tych kawalerzystów to Florentczycy, wszyscy „obywatele z obowiązkowym koniem”, czyli mieszczanie zamożni, zobowiązani dostarczyć wojennego rumaka. Villani uznaje ich za „najlepiej uzbrojonych i na najlepszych koniach” wśród tych, którzy kiedykolwiek wyruszyli na wojnę z Florencji. Nie wszyscy byli jednak młodzi i do boju chętni; dowódcy wybrali czwartą część, czyli 150, i uszykowali przed innymi. Na rozkaz do ataku szarżowaliby oni jako pierwsi, gdyby zaś zaatakował nieprzyjaciel, jako pierwsi stawiliby opór.

W relacji Villaniego wyczuwa się, że wybór owych feditori, czyli tych, którzy pierwsi mieli zetrzeć się z wrogiem – takie jest pierwotne znaczenie czasownika fedire, archaicznej formy dzisiejszego ferire[2] – spowodował pewne zdenerwowanie; wszyscy zrozumieli, że była to pozycja najbardziej niebezpieczna. Na szczęście nie brakowało czasu, średniowieczne bitwy zaczynały się dopiero wtedy, kiedy wszyscy spokojnie stanęli w szyku. Nikt nie chciał wystawiać się na tak ciężką próbę bez należytego przygotowania; naradzano się i modlono do Boga o zwycięstwo. Ochotników było mało, więc dowódcom z poszczególnych sesti zlecono wyznaczyć feditori. Messer Vieri de’ Cerchi, dowódca z sesto Porta San Pietro, wywołał rozgłos, wyznaczając siebie samego wraz z synem i wnukami: „Zaliczyli się do feditori, aby dać dobry przykład i zawstydzić wielu innych szlachetnych obywateli”.

Za plecami przedniego zastępu stanął korpus jazdy – „wielki hufiec”, za nim całe tabory zebrane po to, aby „zatrzymać wielki hufiec”, czyli stworzyć zaporę uniemożliwiającą kawalerii ucieczkę. Reszta wojska składała się z obywateli uboższych i z grup chłopów, każda ze swojej parafii; walczyli oni pieszo, zbrojni w dzidy albo jako zaopatrzeni w łuki i kusze strzelcy. W pojedynkę warci byli niewiele, jeden jeździec potrafił łatwo rozprawić się z tuzinem piechurów; mogli jednak się liczyć – przynajmniej w walce obronnej – jeżeli udałoby się im trzymać razem i nie rzucić się do ucieczki. Według Villaniego było ich około 10 tysięcy. Nie brakowało fachowców wyposażonych w pavesi, wielkie drewniane tarcze – wbite w ziemię tworzyły barykadę, za którą mogła się schronić większość piechoty. Dowódcy ustawili zatem piechurów i kuszników na flankach, zabezpieczając z obu stron kawalerię, tarczownikom zaś kazali powbijać swoje tarcze na samym przodzie. Na pomalowanych na biało tarczach widniała czerwona lilia, symbol gwelfickiego rządu Florencji. Po przeciwnej stronie wodzowie nieprzyjacielskiej armii ujrzeli florencką kolumnę wkraczającą na równinę, gdzie się zatrzymała. Znajdował się wśród nich biskup Arezzo Guglielmino degli Ubertini, który według Dina Compagniego „znał się lepiej na wojennym rzemiośle niż na kościelnych obrzędach”. Był jednak krótkowidzem i nie zrozumiał, co to za śnieżnobiały mur zagrodził nagle równinę: „Wtedy biskup krótkowidz zapytał: «Co to za mur?». Odpowiedziano mu: «To tarcze nieprzyjaciela»”.

Po umocnieniu pozycji dowódcy i ich doradcy zebrali się, aby zadecydować, co dalej, to znaczy w gruncie rzeczy: atakujemy czy czekamy na atak nieprzyjaciela? Trapieni wątpliwościami, postanowili czekać. Powiedziano później, że była to słuszna decyzja, wynikła z przekonania, że zwycięży ten, kto dłużej wytrwa w oczekiwaniu. Wojsko tymczasem czekało prażone słońcem. Lekkozbrojni piechurzy mogli usiąść i pociągać z przytroczonej do pasa pełnej wina dyni. Jeźdźcy mogli zsiąść z konia, ale oddalenie się od niego byłoby nieostrożnością, większość więc pozostawała w siodle. Nie nosili jeszcze giętkich zbroi ze stalowych płytek, które europejscy kowale nauczą się wyrabiać dopiero w następnym stuleciu, a po włożeniu na siebie żelaznej kolczugi o wadze piętnastu do dwudziestu kilogramów nie można było jej zdjąć przed końcem bitwy. Tylko wielki, rozpalony i utrudniający oddychanie hełm pozostawał do ostatniej chwili pod opieką sługi, wraz z kopią i tarczą, a także – u najzamożniejszych – z zapasowym koniem.

Wśród owych jeźdźców, a dokładniej wśród feditori z pierwszego szeregu, był Dante. Tak czytamy we wszystkich podręcznikach historii literatury, ale skąd to wiemy? Jako pierwszy opowiedział o tym humanista Leonardo Bruni, który w 1436 roku, już jako starzec, napisał Vita di Dante [Życie Dantego]. Pamięć o Campaldino była wtedy jeszcze żywa, ponieważ bitwa ta w dużej mierze przyczyniła się do ustanowienia hegemonii Florencji w Toskanii. To, że Dante w niej walczył, miało dla Bruniego wartość większą od zwykłego biograficznego szczegółu. W istocie powtarza tę informację uporczywie, choć nie bez pewnego zakłopotania, gdyż sam pochodził z Arezzo i klęskę współobywateli wspominał z przykrością. W każdym razie jest jednak najwyraźniej przekonany, że chodzi o nadzwyczaj ważną stronicę w życiorysie Dantego. Wyrzuca też swojemu poprzednikowi Boccacciowi, autorowi jednej z pierwszych biografii Dantego, że pominął tę informację, a opowiedział tyle głupstw o miłostkach Dantego (lecz po Boccacciu – dodaje złośliwie Bruni – trudno było czego innego się spodziewać, ponieważ taka właśnie tematyka interesowała go najbardziej: „Głodnemu chleb na myśli, a pijak ciągle rozprawia o winie”)[3].

Udział Dantego w bitwie potrzebny jest Bruniemu, aby dowieść, że mimo ogromnego obciążenia nauką nie był on oderwany od rzeczywistości, a wręcz przeciwnie, był młodzieńcem podobnym do innych – być zaś młodym znaczyło także iść na wojnę, kiedy ojczyzna wzywa[4]: „Uczestniczył we wszelkich zajęciach młodzieży; w owej pamiętnej, wielkiej bitwie na równinie Campaldino jako młody i szanowany człowiek walczył dzielnie na koniu w przednim zastępie”.

Na feditore wybrał go najprawdopodobniej messer Vieri de’ Cerchi, przyszły przywódca stronnictwa Białych, sąsiad rodziny Alighierich w sesto Porta San Piero. Skąd jednak Bruni o tym wiedział? Przeczytał tak – pisze – w jednym z listów Dantego: „O tej bitwie opowiada Dante w jednym ze swoich listów; mówi, że w niej walczył, i rysuje jej kształt”.

Czy te ostatnie słowa odnoszą się do szkicu? Tak to niektórzy zrozumieli, gdyż w innym miejscu Bruni zapewnia, że Dante „własnoręcznie wspaniale rysował”, a sam poeta w Życiu nowym wzmiankuje, że po śmierci Beatrycze „ja [...], wspominając ją, rysowałem anioła na jakichś deseczkach”. Bardziej prawdopodobne jest, że chodzi po prostu o fragment zawierający opis bitwy. Listu już nie mamy, możemy jednak z pewnością zaufać Bruniemu, który znał różne oryginalne listy Dantego, a nawet jego charakter pisma („było jego pismo cienkie, podłużne i bardzo wyraźne, co widziałem w kilku jego własnoręcznych listach”)[5].

Badacze twórczości Dantego nie wiedzieli, jak naprawdę wyglądała średniowieczna bitwa. Sądzili przeważnie, że feditori byli swojego rodzaju lekką kawalerią, która miała rozpoczynać starcie jako harcownicy[6]. Wyobrażenie całkiem błędne. Przed rozpoczęciem bitwy dowódcy z reguły wyznaczali konkretne zadania formowanym wtedy właśnie zastępom jeźdźców. W przypadku Campaldino wyznaczono tak zarówno 150 feditori uszykowanych w pierwszej linii, jak i 200 innych pod komendą Corsa Donatiego, mających pozostawać w rezerwie, o czym jeszcze powiemy. Te różne zadania nie wymagały szczególnego uzbrojenia lub jakiejkolwiek wiedzy fachowej, wszyscy kawalerzyści byli uzbrojeni tak samo. Przepisy dotyczące żołnierskich obowiązków obywateli określały identyczne dla wszystkich wyposażenie, które każdy jeździec musiał posiadać pod groźbą wysokiej grzywny. Różna jakość i cena były dopuszczalne, a nawet zwyczajowo przyjęte, jedynie w odniesieniu do koni[7].

Dlatego właśnie wydaje się nieuzasadniona hipoteza, którą niedawno wysunięto: szczegół o Dantem walczącym w „przednim zastępie” Bruni sobie wymyślił, gdyż poeta nie był dość zamożny, aby posiadać broń i konie niezbędne w tak prestiżowej formacji[8]. Dantego żywo interesowała jazda, uprawiał ją jako elitarne ćwiczenie wojskowe i sportowe. Jego twórczość obfituje w obrazy dotyczące militariów. Kiedy tłumaczy, że wszyscy rzemieślnicy wykonujący określone zadanie powinni słuchać wskazówek tego, kto z ich pracy będzie później korzystał, od razu przychodzi mu na myśl następujący przykład: „Kawalerzyście muszą ufać wyrabiający miecze, uprząż, siodła i tarcze oraz wszyscy inni, którzy dla kawalerii pracują”[9].

Jest też bardziej niż pewne, że miał dobre konie. Pomyślmy o fragmencie Biesiady, gdzie pisze o kształtowaniu się ludzkich pragnień od dzieciństwa po wiek młodzieńczy; nie są to może rozważania bezpośrednio autobiograficzne, lecz niewątpliwie odzwierciedlają doświadczenia jego pokolenia i jego środowiska: „Widzimy tak, że chłopiec pożąda nade wszystko jabłka, później ptaszka, później jeszcze pragnie pięknego ubioru, potem konia, a wreszcie kobiety”.

Ponadto w napisanym po wygnaniu z Florencji liście Dante będzie się żalił, że jest equis armisque vacantem, bez koni i broni, wskutek niespodziewanego zubożenia – co znaczy, że przedtem miał jedno i drugie[10]. Na równinie Campaldino należał do owych 600, których Villani nazywa – jak już powiedziano – „najlepiej uzbrojonymi i na najlepszych koniach” z tych, którzy kiedykolwiek wyruszyli na wojnę z Florencji. Dante stał w szyku pod żółtymi znakami sesto Porta San Piero, gdzie według słów kronikarza także w przeszłości werbowano „najlepszą jazdę i najlepszych w mieście wojaków”[11].

Dalej Bruni cytuje znowu list Dantego świadczący o jego udziale w bitwie. Trudno zrozumieć, czy ten sam, który kronikarz już wymieniał, czy jakiś inny; Bruni – jak nam wiadomo – przeczytał wiele listów Dantego. Dante – pisze biograf – „w jednym z listów” mówi o swoim dwumiesięcznym sprawowaniu urzędu priora i aby dowieść, że nie był na to zbyt młody, podkreśla, iż upłynęło już wtedy dziesięć lat od bitwy na równinie Campaldino. Także i ten list się nie zachował, ale Bruni przytacza najważniejszy fragment (lub raczej tłumaczy, gdyż oryginał był prawdopodobnie po łacinie, tak jak wszystkie inne listy Dantego, które się zachowały; Bruni dodaje jednak: „To są jego słowa”):

Dziesięć lat minęło od bitwy na Campaldino, w której armia gibelinów prawie w całości wyginęła, ponosząc klęskę. Ja walczyłem wtedy, nie będąc już chłopcem, i bałem się bardzo, a na koniec cieszyłem się ogromnie z przebiegu tej bitwy.[12]

Na równinie Campaldino Dante walczył więc naprawdę. Wszelkie wątpliwości rozwiewa ostatecznie Boska Komedia w pieśni XXIIPiekła:

Widziałem w życiu wojowników roty

Na bój idące; widziałem ataki

Hufców, przeglądy wojska i odwroty;

Widziałem w harc wodzone rumaki,

Aretynowie! i rycerskie gony,

W turniejach kopie kruszone i znaki.

Pierwsze trzy wiersze odnoszą się do poszczególnych faz kampanii wojennej albo walnej bitwy, trzy ostatnie do pustoszenia ziem Arezzo po bitwie na równinie, do ich plądrowania (w oryginale: gualdane) oraz do turniejów i gier pod murami oblężonego miasta, z którego w ten sposób szydzono. Oto świadectwo, że Dante był w wojsku zwycięskim pod Certomondo i że po zwycięstwie dotarł uradowany aż pod nieprzyjacielskie miasto.

W poprzedniej pieśni Dante wspomina zresztą jako naoczny świadek inny wojenny epizod z tego niespokojnego lata. Otoczony przez diabły, które pozwoliły jemu i Wergiliuszowi przejść, ale nadal im grożą, chcąc zobrazować swój strach, podaje więc następujący przykład:

Pamiętam twierdzy poddaną załogę:

Śród wrogich szyków, pod paktem z Kaprony

Wychodząc, równą czuć musiała trwogę

(Piekło, XXI 94–96)

Wspomniany epizod miał miejsce dwa miesiące po bitwie na Campaldino. Florencja wysłała „400 konnych i dwa tysiące pieszych” na pomoc wojsku Lukki, które wkroczyło na ziemie Pizy. Zamek Caprona poddał się 16 sierpnia 1289 roku, garnizon opuścił go po uzyskaniu zapewnienia, że żołnierze pozostaną przy życiu. Dante, który widział wymarsz, był z pewnością jednym z owych 400 jeźdźców uczestniczących w wyprawie. Powołano go więc dwa razy z rzędu. Dowodzi to jasno, że był należycie uzbrojony i wyposażony oraz że miał ochotę walczyć[13].

Bać się diabłów jest rzeczą ludzką, lecz Dante przyznaje – jak nam już wiadomo – że bał się bardzo także na równinie Campaldino. W cytowanym fragmencie wzmiankuje też jak o czymś zwyczajnym, że widział rycerzy uciekających, aby się ratować („szukających ratunku w ucieczce”). Nie ma czemu się dziwić. Rycerze najbardziej doświadczeni, docti ad bellum (uczeni w sztuce wojennej), pouczali zawsze zbyt porywczą młodzież, że na wojnie trzeba także umieć uciekać i że nie przynosi wstydu przyznanie się do odczuwania strachu, pod warunkiem że potrafi się strach opanować. W Chanson de Guillaume [Pieśni o Wilhelmie], gdy młody Vivien ślubuje, że przed wrogiem ani o krok się nie cofnie, wuj Wilhelm ostrzega go chłodno: siostrzeńcze, długo nie wytrzymasz. Tylko chłopcy nie boją się przed swoją pierwszą bitwą, bo nic jeszcze nie wiedzą (dwa wieki później Philippe de Commynes, wspominając bitwę pod Montlhéry, powie: „Bałem się wtedy mniej niż potem w innych starciach, w których uczestniczyłem, gdyż byłem młody i nie zdawałem sobie w ogóle sprawy z niebezpieczeństwa”). Dante, oświadczając, że się bał, potwierdza to, co przedtem powiedział i co w danej chwili było dla niego najważniejsze: gdy walczył na równinie Campaldino, nie był już niedoświadczonym chłopcem[14].

Bruni dorzuca, że Dante znalazł się „w ogromnym niebezpieczeństwie”, oraz – nie mówiąc tego otwarcie – daje do zrozumienia, że na początku poeta uciekał jak wszyscy inni. Dowódcy florenccy postanowili bowiem, że pierwszy zaatakować ma nieprzyjaciel, co znaczy, że jego szarża uderzyła prosto na oczekujące ataku, wysunięte do przodu szeregi feditori, którzy nie mogli kontratakować. Stojącej w miejscu kawalerii bardzo trudno jest odeprzeć galopującego na nią wroga. Na dodatek obrońcy Arezzo postawili wszystko na jedną kartę, rzucając do ataku aż 300 feditori; odepchnęli więc do tyłu florencką jazdę. „Hufiec florencki daleko się cofnął” – stwierdza sucho Compagni. Villani jest bardziej szczegółowy: „Uderzenie było tak silne, że większość florenckich feditori pospadała z koni”. W starciu dwóch rycerzy rzadko się zdarzało, aby jeden z nich ginął. Ale ci, których dosięgła kopia nadjeżdżającego galopem wroga, mogli łatwo wypaść z siodła. To właśnie spotkało większość florenckich jeźdźców, którzy musieli czekać nieruchomo na uderzenie. Czy spotkało to również Dantego? Statystyka kazałaby nam przypuszczać, że tak. W każdym razie jasne stają się słowa Bruniego o „ogromnym niebezpieczeństwie” i wyznanie samego Dantego: „Bardzo się bałem”.

Villani zapewnia następnie, że po zmieceniu feditori odparto także główny korpus florenckiej kawalerii, ale go nie rozbito: „Wielki hufiec cofnął się dość daleko na polu, lecz rycerze nie przestraszyli się i nie złamali szyku, a niewzruszenie i silnie zwarli się z wrogiem”.

Bruni, który czytał list Dantego, okazuje się mniej dobrotliwy i kilkakrotnie powtarza, że florenckich jeźdźców nie tylko odparto, ale i zmuszono do ucieczki: „Rozgromieni i pobici musieli uciec tam, gdzie stała piechota”. Szarża gibelińskiej jazdy jednak straciła w końcu impet, uderzenie częściowo osłabił mur tarcz na obu flankach, gwelficka kawaleria po cofnięciu się pod same tabory odzyskała oddech i starcie zamieniło się w bezładną bijatykę, w której Florentczycy stopniowo brali górę. Nie mogło być inaczej, ponieważ nieprzyjaciel oddalił się od swojej piechoty i od kuszników, a wszyscy strzelcy florenccy brali udział w walce. Corso Donati z 200 jeźdźcami, których dowództwo pozostawiło w rezerwie, zaatakował, nie czekając na rozkaz, nieprzyjaciela z boku; przede wszystkim zaś – podkreśla Villani – gwelfickich kawalerzystów było dwa razy tyle, gdyż wróg nie miał ich więcej niż 800.

Ponadto bój był nadzwyczaj zacięty. Pamiętny jego opis podaje Dino Compagni:

Pociski z kusz padały gęsto jak deszcz. Aretyńczycy mieli kusz niewiele, rażono ich odkryte boki. Niebo zasnute chmurami, kurz ogromny. Piechurzy aretyńscy wpełzali na czworakach z nożami w ręku pod końskie brzuchy, aby je rozpruwać. Wrodzy feditori nadjechali tak szybko, że pośrodku hufca wielu z obu walczących stron padło. Niejeden z tych, których szanowano za niepospolite męstwo, okazał się tchórzem, a inni, o których milczano, zdobyli sobie szacunek.

Wreszcie stało się to, co było nieuniknione. „Aretyńczycy przegrali nie z braku odwagi i męstwa, lecz dlatego że nieprzyjaciół było więcej. Ścigano ich i zabijano. Znający klęski żołnierze florenccy mordowali pokonanych, chłopstwo nie znało litości”. Czytaj: dla większości walczących, niebędących zawodowcami, zmuszenie nieprzyjaciela do ucieczki było całkowicie wystarczające, ale „żołnierze”, to znaczy najemnicy, wiedzieli, jak postępować z uciekającym wrogiem („znający klęski”) – ścigali go i mordowali. Tak samo robili okoliczni chłopi, kiedy uciekinier wpadł im w ręce. Nietrudno oczywiście się domyślić, że chcieli się wzbogacić, obdzierając swoje ofiary.

Pokrywające popołudniowe niebo chmury nie były tylko tumanami kurzu. Pamiętał je także Dante. W pieśni VCzyśćca jeden z nieprzyjacielskich dowódców, Buonconte da Montefeltro, który padł tego dnia na równinie Campaldino, opowiada mu, jak do tego doszło. Dante wytęża słuch, gdyż zwłok Buoncontego nigdy nie odnaleziono i poeta chce wiedzieć, co naprawdę się zdarzyło. Zmarły opowiada, jak z przeciętym gardłem błądził po górach, dopóki nie zabrakło mu sił, i wspomina spowodowaną owego popołudnia przez letni upał wilgoć, która wzmagała się tak bardzo, że tuż po zachodzie słońca nad całą okolicą zawisła mgła, od Pratomagno aż po pasmo Apeninów; później rozpętała się burza, potoki natychmiast wezbrały, a ich fale porwały ze sobą zimnego już trupa Buoncontego i poniosły aż do Arno, w którym utonął.

Dlaczego zacząłem książkę od tego pamiętnego dnia? Otóż aby opowiedzieć, kim był Dante, należy przede wszystkim zastanowić się nad zasadniczym problemem – jego pozycją społeczną. Bardzo łatwo byłoby ją określić, gdyby armia uszykowana na równinie Campaldino była armią obcą, powiedzmy – francuską albo niemiecką, i należał do niej młodzieniec przygotowujący się do boju, wspomagany niewątpliwie przez jednego sługę, może przez dwóch; widzielibyśmy go, jak zakłada kolczugę, przypasuje miecz i wsiada na konia, gotów włożyć na głowę wielki hełm i wciągnąć na lewe ramię uchwyt tarczy z barwami swojej rodziny. W krajach innych niż Włochy walczący konno należali do szlachty, czyli do rodzin, które z ojca na syna przekazywały sobie ziemię, chłopów, prawo wydawania rozkazów oraz rycerską ideologię odwagi, solidarności i wierności. Co najwyżej można było nie wiedzieć, czy ów młodzieniec jest członkiem jeszcze węższego kręgu książąt i właścicieli zamków, tych, których we Francji zwano „bogatymi”, li riche home, wszystkich ze sobą spokrewnionych, czy tylko rycerzem w ich służbie. Tę wątpliwość dałoby się jednak bez trudu wyjaśnić, gdyż prawdziwi bogacze mieli droższe konie, których ceny były porównywalne z cenami dzisiejszych luksusowych samochodów, a ich kopie zdobiły flagi stanowiące w bitwie punkt odniesienia właśnie dla służebnych rycerzy. Wszyscy zostali jednak pasowani przy zachowaniu rytuału zastrzeżonego prawem w zasadzie dla szlachty, byli więc panami, domini, lub przynajmniej „pankami”, domicelli, jak zaczęto niektórych nazywać, odkąd związane z tą ceremonią koszty wzrosły tak bardzo, że wielu ojców rezygnowało z pasowania na rycerzy wszystkich swoich synów.

We Włoszech nie było tak prosto. Co prawda nawet we włoskich komunach ludność dzieliła się na walczących konno, milites, i wszystkich innych, walczących na piechotę, pedites. Także we Włoszech pasowanie na rycerza zapewniało podziw, poszanowanie i przywileje, a prawo do bycia nazywanym dominus, po włosku messere, którym to tytułem w dzisiejszych powieściach szafuje się hojnie, jakby przysługiwał wszystkim, w rzeczywistości było zastrzeżone dla rycerzy, doktorów praw i dygnitarzy kościelnych. Dlatego też we Florencji, gdzie Dantego znano, nikt nie nazwałby go messer Dante, jak czyni to w jednej z nowel Sacchettiego pewien genueńczyk, olśniony sławą poety[15]. We Włoszech nie było jednak króla, który zadekretowałby, że godność rycerza jest zastrzeżona dla członków określonych rodzin, i stworzył w ten sposób ujętą granicami prawa warstwę szlachty. We Florencji każdy, kto należał do bogatej rodziny i był gotów wydać dużo pieniędzy, mógł opłacić sobie pasowanie i stać się pełnoprawnym rycerzem – „rycerzem z ekwipunkiem”, jak wtedy mawiano. Niemniej kogoś, kto mając pieniądze, nie zamierzał w podobny sposób ich wydawać, komuna mogła zmusić do dostarczenia wojennego rumaka. Wolał on więc zazwyczaj sam go dosiadać i stawał się „obywatelem z obowiązkowym koniem”; do takich obywateli należał owego dnia Dante[16]. Byli oni uzbrojeni tak samo jak inni i dosiadali w zasadzie takich samych koni. W źródłach nazywa się ich zbiorowo także rycerzami lub milites, chociaż wszyscy wiedzieli, że na wojnie prawdziwi rycerze byli warci nieco więcej, choćby dlatego, iż w pełni utożsamiali się ze swoją rolą i nieraz mieli jednak lepsze rumaki.

Co więc oznacza widok Dantego, który wsiada na konia i wkłada na głowę hełm, a potem chwyta kopię i zajmuje miejsce wśród kawalerzystów przedniego zastępu w dramatycznej chwili, w której staje się jasne, że nieprzyjaciel jest już blisko i za kilka minut uderzy? Oznacza, że Dante niewątpliwie należał do wyższej warstwy miejskiej społeczności – nie znaczy to jednak, że był szlachcicem. Pytanie to często sprawia kłopot dantologom, trzeba więc sprawę wyjaśnić. We Florencji nie istniała szlachta w sensie kategorii społecznej określonej prawem, jak będzie to w czasach ancien régime’u. Nie istniały rejestry szlacheckich rodzin ani rodzin uprawnionych do używania herbu, nie było procesów mających na celu dowiedzenie szlachectwa danej rodziny ani oficjalnych dokumentów stwierdzających uszlachcenie, czyli tego wszystkiego, co w następnych stuleciach nieco ułatwi wyznaczanie granic warstwy szlacheckiej. Również we Florencji człowiek bogaty lubił pokazać, że nie jest parvenu – dorobkiewiczem, lecz ma przodków, gens, a zatem jestgentile – ze szlachetnego rodu, słowo używane wówczas o wiele częściej od nobile – szlachcic. Nie szło tu o spadkobierców kto wie jakiej szlachty „feudalnej”, wywodzącej się z minionych wieków, lecz o rodziny mieszczańskie, skłonne przyswajać sobie szlacheckie przywileje, w miarę jak wraz z każdym kolejnym pokoleniem ich rodowód się utrwalał. Omo alter, „człowiek dumny”, który w słynnej kanconie Guinizzellego chwali się, że jest szlachetnej krwi (gentil per sclatta torno), nie był reliktem innych czasów, wręcz przeciwnie, mógł powstać w warunkach olbrzymiego rozwoju gospodarczego włoskich komun[17]. Nie wszyscy rycerze z ekwipunkiem lub pretendujący do tytułu messere byli jednak szlachtą w tym sensie, że pochodzili z rodzin, których członkowie sprawowali w komunach urząd konsula już w czasach Barbarossy. Nie brakowało wśród nich ludzi, którzy wzbogacili się niedawno – jak wymieniony już tu messer Vieri de’ Cerchi, najbogatszy bankier we Florencji, o którym wszyscy wiedzieli, że jego rodzina wywodzi się ze wsi i świeżo osiadła w mieście. Bardzo dużo ludzi „nowych” było zwłaszcza wśród zwykłych obywateli „z obowiązkiem konia”. Co w końcu można powiedzieć o społecznej pozycji Dantego po tym, jak zaliczono go do 150 „najlepszych w armii feditori”? To, że był należycie uzbrojony i miał dobrego konia, czyli że był wystarczająco zamożny, a ponadto młody, silny i sprawny. Nie wiemy jednak nadal, czy jego rodzina była gentile, czyli bogata i wpływowa od pokoleń, czy też zaczęła się liczyć od niedawna.

W tym miejscu trzeba odnotować następujący szczegół. Podczas przygotowań do bitwy dowódcy pasowali na rycerzy pewną liczbę młodych ludzi – stali się oni rycerzami w polu. Był to honorowy wybieg, umożliwiający odwleczenie zwyczajowo związanych z ceremonią pasowania wydatków, ale przede wszystkim wzmacniano w ten sposób bojowość miejskiej armii, nie wątpiąc, że ci „nowi rycerze” dadzą z siebie wszystko, aby się wyróżnić. Dobrze o tym wiedział także Dante, który wzmiankuje, że pasowany na rycerza w tym dniu musi dokonać czegoś niezwykłego[18]. Compagni upatruje w tym wyjaśnienia faktu, że tego dnia walka była szczególnie zacięta: „Bitwa była zawzięta i sroga; z obu stron starli się nowi rycerze”. Villani wie, że wśród 150 feditori florenckich było aż dwudziestu „nowych rycerzy”. Możemy mieć pewność, że należeli oni do najważniejszych rodzin, w których byli już rycerze, oraz że po powrocie z łatwością wnieśliby związane z nową rangą opłaty. Wśród wybrańców nie było jednak Dantego. Gdyby pasowano go owego ranka na rycerza, jego los uległby zmianie, a my być może nie mielibyśmy Komedii.

2

Dante a szlachectwo

Czy więc Dante był szlachcicem? Bardzo trudno na to pytanie odpowiedzieć właśnie dlatego, że pojęcie szlachectwa nie było ściśle określone. „Słowo «szlachcic» jest niejasne”, przyzna otwarcie najwybitniejszy prawnik XIV wieku Bartolo da Sassoferrato[1]. Pewnym osiągnięciem jest już samo stwierdzenie, że bycie szlachcicem nie oznaczało posiadania jakiegoś ustalonego i możliwego do sprawdzenia tytułu prawnego, lecz miało w ogólnikowy sposób coś wspólnego ze starożytnością rodu i szacunkiem, którym darzono go w mieście. Nie zawsze zresztą się to pokrywało: kto szczycił się przodkami, nie mając grosza, budził litość lub rozśmieszał. Nie mamy żadnego świadectwa tego, co sądzili o Alighierich florentczycy. Wiemy natomiast, co sądził o rodzinie Dante, i wiemy, że była to dla niego sprawa nadzwyczaj istotna, od której zależały jego pozycja we florenckiej społeczności oraz stosunki z najlepszymi przyjaciółmi. Zacznijmy zatem od tego.

Kiedy w pieśni XPiekła Dante spotyka przedstawiciela rodu Uberti, uważanego we Florencji za najstarszą i najdumniejszą szlachtę, jego rozmówca, który go nie zna, pyta przede wszystkim o przodków: „Kto są twoje dziady?” (Piekło, X 42). Nie jest powiedziane, że jakikolwiek florentczyk, spotkawszy nieznajomego, zadaje mu przede wszystkim takie pytanie, jest jednak jasne, że dla szlachty lub dokładniej dla gentili uomini, ludzi szlachetnego rodu, społeczeństwo dzieliło się na takich jak oni, czyli mających poważanych przodków, i wszystkich innych. Powiedzmy od razu, aby uniknąć nieporozumień: ród nie musiał być bardzo stary. Rodziny uważane we włoskich miastach XIII wieku za szlacheckie wywodzą się prawie zawsze od eponimicznego przodka, który żył od końca XI do połowy XII wieku; Uberti, którzy obok Donatich rzeczywiście należeli do najstarszych florenckich rodów, ich przodkiem był Ubert, syn Benzona, causidicus, czyli biegły w prawie, wymieniony w dokumentach z lat 1085–1098[2]. Zatem oni także byli mieszczanami, którzy wzbogacili się i przyjęli rycerski styl życia; po kilku pokoleniach zapomnieli o tym, przekonywali, że ród jest o wiele starszy – Villani wspomina, że opowiadano, jakoby Uberti wywodzili się od Katyliny[3] – i czuli się uprawnieni do patrzenia z góry na ludzi, którzy dopiero wkraczali na podobną drogę.

Czy Dante podzielał takie uprzedzenia? Tak, powie od razu ten, kto pamięta arogancję, z jaką poeta potępia „nowy lud i nagłe zyski” (Piekło, XVI 73), które jego zdaniem spowodowały upadek moralny Florencji. Dante urodził się i mieszkał do trzydziestego piątego roku życia w mieście jak na owe czasy ogromnym – ze swoimi stoma tysiącami mieszkańców było ono jedną z największych europejskich metropolii. Jego kupcy działali we wszystkich miastach chrześcijańskiego świata, a jego bankierzy zarządzali finansami papieża, czyli najpotężniejszym wielonarodowym przedsiębiorstwem na świecie. Zyski były zawrotne, bogacenie się nadzwyczaj szybkie, mobilność społeczna większa niż gdziekolwiek indziej, a jednak wśród florentczyków chciwość, zawiść i strach zamiast słabnąć, stawały się coraz gwałtowniejsze, zatruwając współżycie. Łatwo zrozumieć, że ktoś, kto tak jak Dante zatopiony w lekturze żył na marginesie tych handlowych zabiegów, poprzestając na znacznym stałym dochodzie, spoglądał skonsternowany na ich uczestników. Jest to jednak jeszcze bardziej skomplikowane: Dante w ciągu życia wyrażał sprzeczne poglądy o szlachectwie, czyli o znaczeniu posiadania godnych przodków. W zależności od momentu ich sfomułowania były one tak dalece różne, że mogły służyć za dowód ewolucji jego myśli w tej sprawie. Różnice występowały jeszcze wyraźniej w zależności od tego, czy ujmował zagadnienie teoretycznie, czy też wypowiadał się o sobie i swojej rodzinie.

W okresie, kiedy Dante zajmuje się we Florencji polityką, pisze kanconę Le dolci rime [Słodkie rymy], którą niewiele lat później, już na wygnaniu, komentuje w księdze IVBiesiady. Stwierdza w niej, że szlachectwo krwi nie istnieje: być szlachetnym oznacza urodzić się z predyspozycją do cnoty, współczucia, litości, męstwa – to dar, który posiadają poszczególne jednostki, nie rodziny. To wariant – wariant nader pomysłowy, gdyż utożsamia szlachectwo nie bezpośrednio z cnotą, a z wrodzoną skłonnością do szlachetnego postępowania – bardzo starego i zużytego komunału, którym już w starożytności posługiwali się między innymi Arystoteles, Seneka, Juwenalis i Boecjusz, później zaś prowansalscy trubadurzy i liczni moraliści, zastanawiający się nad tym, czym jest vera nobilitas [łac. prawdziwa szlachetność/szlachectwo; w języku włoskim, podobnie jak w łacinie, oba pojęcia wyraża jedno słowo: nobiltà]. Dyskutowano o niej w szkołach, zajmowali się nią mistrz Dantego Brunetto Latini oraz Guinizzelli w cytowanej już kanconie Miłość w szlachetnym sercu jeno się przytula[4]. Dante, podobnie jak Guinizzelli, doskonale wie, że to rozważania ludzi uczonych. Dla pospólstwa, które nie myśli, lecz latra [ujada], nobiltà odpowiada przynależności do rodu od dawna bogatego, cnota jest bez znaczenia:

Trzeba wiedzieć, że Fryderyk Szwabski, ostatni cesarz Rzymian [...], zapytany, czym jest szlachectwo, odpowiedział, że oznacza posiadane od dawna bogactwa i piękne obyczaje. Powiem, że kto inny mniej był mądry; rozmyślając nad tym określeniem na wszelkie sposoby, usunął ostatni jego człon, czyli piękne obyczaje, i zadowolił się pierwszym, czyli posiadanym od dawna bogactwem. Z tekstu nie wynika jasno, czy brak pięknych obyczajów szkodzi szlachectwu, zdefiniował więc je tak, jak mu to odpowiadało, czyli jako posiadanie od dawna bogactw. Powiem, że tę opinię podzielają prawie wszyscy, i powtórzę, że naśladują go wszyscy ci, dla których człowiek jest szlachetny dlatego, że jego przodkowie od dawna byli bogaci; tak właśnie prawie wszyscy ujadają (B. IV iii 6–8).

Nieco dalej Dante podkreśla znowu, że takie jest zdanie ogółu:

Powiem więc, że ta ostatnia opinia ludu jest tak trwała, iż w bezwzględny sposób i bez podawania jakiegokolwiek powodu nazywa się szlachcicem każdego, kto jest synem lub wnukiem majętnego człowieka, chociażby ten niczego sobą nie przedstawiał (B. IV vii 2).

Potem idzie jeszcze dalej, stwierdzając, że dla ludu nawet starożytność rodu nie ma większego znaczenia. Szlachcicem jest ten, kto jest bogaty, potężny i odpowiednio spokrewniony: „Widząc zawieranie wspaniałych małżeństw, cudowne budynki, rozległe majątki, wielkie posiadłości, sądzą, że są one przyczyną szlachectwa, a nawet że same szlachectwo stanowią” (B. IV viii 9).

Nie ulega wątpliwości, że Dante jest takim pomieszaniem pojęć mocno zirytowany; nie podoba mu się jednak również opinia utożsamiająca szlachectwo z antenatami. Nieco dalej natrafiamy na zdecydowanie mało realistyczne rozumowanie, że szlachectwo nie może zależeć od upływu czasu, że nie może zacząć się w pewnej chwili, jakby nieszlachcic mógł nagle stać się szlachcicem; nie może też oczywiście zależeć od tego, że z czasem ludzie zapominają, iż dany ród miał skromne początki. Gdyby prawdą było, że „szlachectwo zaczyna się wtedy, kiedy ludzie zapominają o niskim pochodzeniu przodków rodu”, zrodziłby się absurdalny skutek: „Im słabszą mieliby ludzie pamięć, tym łatwiej stawaliby się szlachtą” (B. IV xiv 5–8). Rozumowanie jest mało realistyczne, ponieważ wiemy, że tak właśnie było; Dante mógł sobie jednak na nie pozwolić, gdyż oparł je na dwuznaczności. W ówczesnym języku słowa nobiltà używano raczej rzadko w ujęciu społecznym; wyższość człowieka szlachetnej krwi nazywano w szczególności gentilezza. Dante oświadcza z jednej strony, że mówi o szlachectwie [jako o szlachetności] w ogólnikowym znaczeniu predyspozycji do przodowania i wyróżniania się, przyjętym w potocznym języku:

Zgodnie z przyjętym w mowie wspólnym obyczajem słowo „szlachetność” znaczy doskonałość własnej natury w każdej dziedzinie. Dotyczy zatem nie tylko człowieka, lecz także wszystkich rzeczy. Nazywa się szlachetnym kamień, szlachetną roślinę, szlachetnym konia, szlachetnym sokoła (B, IV xvi 4–5).

Z drugiej strony Dante nie chce uznać różnicy między tymi słowami i pojęciami: „gentilezza albo nobilitade [nobiltà] to dla mnie to samo” (B. IV xiv 8). Posługuje się zatem dwuznacznością – nobiltà w rozumieniu ogółu i nobiltà w ujęciu moralisty – udając, że jest to to samo, i wyciągając stąd wniosek, że nobiltà nie ma nic wspólnego z pamięcią o przodkach. Cytuje kanconę Guinizzellego, aby się z nim zgodzić: szlachectwo/szlachetność to predyspozycja do cnoty, ziarno zaś tej dobrej skłonności Bóg zasiewa w jednostkach, nie w rodach. „Więc niech nie mówi Uberti z Florencji czy Visconti z Mediolanu: «Jestem szlachetny, bo pochodzę z takiego rodu», gdyż łaska pańska nie spada na ród, lecz na poszczególne osoby” (B. IV xx 5).

To ostre słowa. Dante w Le dolci rime i w Biesiadzie zdecydowanie neguje szlachectwo krwi. Trudno oprzeć się pokusie spekulowania na temat przyczyn, które skłoniły go do przyjęcia tak krańcowej pozycji. Czy dlatego, że wie doskonale, iż jego rodzina nie jest z tych, które ludzie podziwiają i uważają za szlachtę? Czy dlatego, że do szlachty należą jego najlepsi przyjaciele, jak Guido Cavalcanti i Forese Donati, a on musi bronić swojego pełnego prawa do wymieniania z nimi sonetów i udziału w zabawach, w których uczestniczą prawie wyłącznie osoby noszące głośne nazwiska? A może chodzi tu o wpływ klimatu politycznego owych lat, tego rządu ludowego, którego Dante jest dość ważnym przedstawicielem i który otwarcie wyrażał swoją nieufność wobec nobiles? Ta ostatnia przyczyna, która wydaje się na pierwszy rzut oka najbardziej uzasadniona, w rzeczywistości jest chyba najmniej prawdopodobna, gdyż w Biesiadzie Dante wcale nie zaprzecza, że poszczególni członkowie wielkich rodów mają predyspozycje do cnoty; mają je może w większym stopniu niż byle jaki szewc. W pewnym fragmencie przyjmuje, że w niektórych rodzinach może być wiele szlachetnych jednostek. Pozwala to przypuszczać, że nieobca mu będzie koncepcja szlachectwa rodów lub szlachectwa krwi[5].

Na pewno nie jesteśmy tutaj upoważnieni do dopatrywania się ducha mieszczańskiego odwetu wobec ideologii szlacheckiej, co zbyt często twierdzili komentatorzy, zawsze gotowi przypisywać włoskiemu społeczeństwu epoki komun walkę w imię rzekomych ideałów i cnót mieszczaństwa z ową arystokratyczną i rycerską ideologią, która w rzeczywistości najwidoczniej nadal urzekała miejskie elity nawet wtedy, gdy rywalizowały one ze szlachtą o władzę w komunie; ideologią, która z całą pewnością pociągała również Dantego[6]. Nie wydają mi się jednak przekonujące także interpretacje bardziej subtelne, doszukujące się konkretnych intencji politycznych, podszytych aktualnością w Le dolci rime: Dante miałby zamiar sprzeciwić się wymierzonemu w magnaterię prawodawstwu, szukać „nowego sformułowania i przedyskutowania” koncepcji szlachectwa, które umożliwiłyby „mediację między ludem a wielmożami”[7]. Jeżeli Dante chce już na wygnaniu komentować Le dolci rime w Biesiadzie, potwierdzając punkt po punkcie to, co przyjął kilka lat wcześniej, czyni tak dlatego, że jest to wyraz nie konkretnych wydarzeń politycznych, ale sytuacji egzystencjalnej – położenie młodego człowieka, który czuł, że należy duchowo do elity, lecz nie był zbyt dumny ze swoich krewnych, a na dodatek zajmował się polityką w chwili, w której obnoszenie się ze szlachetnością krwi nie przynosiło żadnej korzyści[8].

Ale w powstałej w latach późniejszych – nie wcześniej niż w czasach Henryka VII – Monarchii ton jest nieco inny, przodkowie wchodzą w grę. Spróbujmy przetłumaczyć:

Ludzie są szlachetni dzięki cnocie bądź własnej, bądź przodków. Szlachectwo polega w rzeczywistości na cnocie i od dawna posiadanym bogactwie, jak tłumaczy Arystoteles w Polityce; a jak mówi Juwenalis, „szlachetność ducha to jedynie i wyłącznie cnota”. Oba te zdania dotyczą obu szlachetności – szlachetności ducha i przodków.

My tłumaczymy „przodkowie”, Dante powiedziałby „dziady”, jak Farinata[9].

Powraca zatem definicja szlachectwa przypisana w Biesiadzie Fryderykowi II, którą Dante poprawnie przenosi wstecz, do Arystotelesa, gdyż może właśnie przeczytał Politykę[10]. O ile jednak w dziele dawniejszym rozumowanie zostało rozwinięte aż po negację znaczenia pierwszego członu, „od dawna posiadanego bogactwa”, i stwierdzenie, że ponieważ predyspozycja do cnoty jest ściśle indywidualna, człowiek nie może dziedziczyć szlachectwa przodków, o tyle tutaj konkluzja jest inna. Można być szlachetnym na dwa sposoby: zarówno dzięki cnotom własnym, jak i dzięki cnotom swoich przodków; wtedy tę szlachetność – nazwijmy ją pośrednią – dziedziczy się, daje też ona uprawnienia. „Dlatego szlachetni mają prawo do pierwszeństwa, ze słusznej przyczyny”. Dante, który w Monarchii chce wygłosić pochwałę Eneasza, może zakończyć twierdzeniem, że protoplasta Cesarstwa był szlachetny zarówno dzięki cnotom własnym, jak i dzięki cnotom swoich przodków, a ponadto dzięki prestiżowym małżeństwom: „Nie tylko za sprawą cnót własnych, lecz i za sprawą cnót swoich przodków i żon; szlachectwo jednych i drugich spłynęło na niego prawem dziedziczenia”.

Dante rozprawiał dotąd o szlachectwie, nigdy nie wspominając – przynajmniej wyraźnie – o sobie. On sam, jego rodzina i przodkowie stoją natomiast na pierwszym miejscu, gdy temat pojawia się w Komedii. Spotkanie z Farinatą dostarcza tu po raz pierwszy okazji, lecz bynajmniej nie można powiedzieć, że Dante korzysta z niej, aby temat rozwinąć. Poeta, który gdzie indziej tak chętnie cytuje własną mowę niezależną, nie zapoznaje nas tam z odpowiedzią, jakiej udzielił Farinacie. Daje tylko do zrozumienia, że odpowiedź zadowoliła dumnego rozmówcę i że ten dobrze jego przodków znał. My możemy sobie pozwolić na odniesienie się do tego z powątpiewaniem. W każdym razie kwestia pozostanie nierozstrzygnięta.

Minie jeszcze kilka lat, zanim Dante, pisząc już Raj, zajmie się ponownie swoimi przodkami, czyli swoim szlachectwem. Aby przekonać o nim, można było utrzymywać, że pochodzi się od kogoś, kto w bardzo dawnych czasach zdobył sławę, lub – jeszcze lepiej – można było oświadczyć, że we własnej rodzinie już w przeszłości byli rycerze. Z tą godnością rycerza sprawa była delikatna, gdyż Dante nigdy nie został rycerzem; wiemy, że na równinie Campaldino rankiem przed bitwą na rycerzy pasowano młodzieńców z szeregów feditori, ale nie jego. Zresztą rząd ludowy, w którego działaniach Dante czynnie uczestniczył przed wygnaniem, stwierdził jasno, że rodziny rycerskie są wrogami ludu, a ich członkowie nie mogą zasiadać w głównych organach władzy. Do tego zakazu podchodzono jednak z premedytacją w sposób pragmatyczny – dotyczył jedynie tych, którzy mieli w rodzinie rycerzy w ciągu ostatnich dwudziestu lat. Lud florencki był gotów zostawić w spokoju rody, które mogły być kiedyś znakomite, lecz od dawna przestały być groźne. Dante nie jest rycerzem i nie może utrzymywać, że rycerzami byli jego ojciec, dziadek i pradziadek – postanawia zatem opowiedzieć nam o prapradziadku Cacciaguidzie, który zgodnie z rodzinną tradycją był rycerzem.

Kiedy Dante pisał pieśń XVRaju, upłynęło już wiele lat od powstania Biesiady i życie autora uległo głębokiej zmianie. Poeta nie ma już ochoty bawić się w moralistę i kpić ze szlachectwa krwi, tak bardzo podziwianego przez pospólstwo. Na dworach Romanii i Marchii to nie jest w modzie. Dante oświadcza więc z przyjemnością ustami Cacciaguidy, że także jego ród jest starodawny, że ma ponadwiekową historię:

Szczepie mój miły, że tu wnet zawitasz,

Czekałem. Jam jest twego rodu korzeń. –

[...]

Ten, który żyjąc śród padolnych stworzeń

Dał ci nazwisko i sto lat z okładem

Już błądzi w pierwszym kręgu upokorzeń,

Był synem moim, a twoim pradziadem.

(Raj, XV 88–89, 91–93)

Zatem ród Alighierich nosi to nazwisko od czterech pokoleń; przodek, który je im nadał („dał ci nazwisko”), zmarł przed ponad stu laty. Nie na tym koniec: wcześniej jeszcze Cacciaguida, ojciec tego pradziada, był rycerzem, a nawet został na rycerza pasowany w sposób najbardziej zaszczytny, jaki można sobie wyobrazić – bo osobiście przez cesarza w uznaniu swoich zasług:

Potem chadzałem z cesarzem Konradem;

On mnie pasować raczył na rycerza,

Tak za mą prawą służbę był mi raden

(tamże, XV 139–141)

Konrad III, bezpośredni poprzednik Barbarossy, brał udział w latach 1146–1148 w nieudanej drugiej krucjacie; Cacciaguida oświadcza więc, że w niej wraz z nim uczestniczył i zginął w walce z niewiernymi. Owa aureola męczeństwa dodaje blasku wyidealizowanemu portretowi prapradziadka. Dante mógł go sobie wymyślić, może wyśnić – nie byłoby w tym nic dziwnego – i uwierzyć w niego rzeczywiście. Jest jednak bardziej prawdopodobne, że usłyszał o nim w domu jako dziecko. We Florencji przetrwało baśniowe wspomnienie o innym cesarzu Konradzie, drugim tego imienia, panującym w XI wieku. Villani opowiada, że Konrad II chętnie przebywał we Florencji i na różne sposoby jej sprzyjał; między innymi „własnoręcznie pasował na rycerzy wielu obywateli florenckich, którzy mu służyli”. Byłoby dziwne, gdyby nie istniał związek miedzy tą tradycją utrwaloną w mieście a tradycją prywatną rodziny Dantego. Fakt, że chodziło o dwóch różnych Konradów, nie ma żadnego znaczenia; współcześni Dantemu komentatorzy, począwszy od jego syna, ustawicznie ich ze sobą mylą. Liczy się naprawdę to, że można powiedzieć, iż także rodzina Alighierich miała wśród przodków rycerza. Ówcześni uczeni doskonale o tym wiedzieli, czego dowodzi skrupulatność, z jaką komentatorzy czternastowieczni, a potem Leonardo Bruni, pisząc o Cacciaguidzie, nazywają go zawsze messer Cacciaguida i kładą akcent na tytuł. Właśnie dzięki temu messer Dante może oświadczyć, że jest szlachcicem. Nie przyszłoby mu to nigdy do głowy, kiedy we Florencji uczestniczył w obradach rządu ludowego, ale rzecz ma się całkiem inaczej dla kogoś, kto mieszka w Weronie jako gość rycerskiego księcia Cangrande della Scala[11].

Nadchodzi jedna z owych niezwykłych chwil, w których Dante, przyglądając się sobie samemu z zewnątrz, uśmiecha się na myśl o własnej słabości. Słabością jest bowiem obnoszenie się ze swoim szlachectwem krwi – nie zapomniał o tym autor Biesiady i wielbiciel Guinizzellego. To jednak słabość wszystkich ludzi, może więc wywołać uśmiech, lecz nie powinna oburzać – takie jest życie. Co więcej – tej słabości uległ autor w Raju, gdzie może istnieć jedynie to, co dobre i słuszne; nie jest zatem ona w ogóle słabością:

O krwi człowieczej dostojeństwo liche!

Pytam ja, czy dziwić się wypada,

Że tu na ziemi wzbijasz człeka w pychę.

Gdy porywami swych uczuć nie włada,

Skoro tam, gdzie mu prosto dano latać,

Jam zaczął pysznieć świetnością pradziada![12]

(Raj, XVI 1–6)

Po przyznaniu się do słabości Dante z satysfakcją powtarza opinię wyrażoną wcześniej – nie w Biesiadzie (tej nie dałoby się obronić), lecz w Monarchii: szlachectwo odziedziczone po przodkach nie krzepnie z upływem czasu, wręcz przeciwnie, rozwiewa się i znika, jeżeli nie jest bez przerwy codziennie wzmacniane cnotliwymi czynami:

Jesteś jak ten płaszcz, co go ciągle łatać

Potrzeba, bowiem czasu go nożyce,

Krążąc wokoło, nie przestają płatać

(tamże, XVI 7–9)

Nożyce płaszcz kroją, skracają i wreszcie całkiem niszczą.

3

Cacciaguida i inni

3.1 Cacciaguida filius Adami

Tyle Dante wiedział lub sądził, że wie o protoplaście Alighierich. A czy my wiemy coś więcej? W pergaminie z Archiwum Państwowego we Florencji odnotowano, że 28 kwietnia 1131 roku Gerardo, syn Benzona, i jego żona Gasdia, córka Genesula, wynajęli siostrzeńcowi Brodariowi, synowi Rodolfa, dom z przyległym gruntem obok klasztoru Badia Fiorentina w centrum Florencji; wśród świadków, którzy swoją obecnością potwierdzają ważność umowy, znajdujemy nazwisko Cacciaguidy, syna Adama (Cacciaguide filii Adami). Czy chodzi o prapradziadka Dantego? Daty by się zgadzały. Pewności oczywiście nie ma, ale rzadkość imienia wskazywałaby, że tak – chociaż florentczycy chętnie wymyślali sobie wówczas dziwne przydomki. Znalibyśmy także imię ojca prapradziadka Dantego, Adama, które poecie nie było chyba znane. W okolicach Badii mieszkać będzie później rodzina Alighierich, co byłoby dodatkowym argumentem wzmacniającym powyższe przypuszczenie. Warto też zauważyć, że Gerardo był bratem Uberta, sędziego, protoplasty Ubertich, którzy również osiedli w tej dzielnicy; Cacciaguida pozostawał zatem w stosunkach z przedstawicielami najwyższej warstwy w mieście[1].

Z dokumentu nie wynika wcale, że Cacciaguida był rycerzem. Dantego nie zmartwiłoby to, gdyż wyobraził sobie, że prapradziadka pasował na rycerza cesarz w czasie krucjaty, a więc wiele lat później. W tym momencie należy jednak zasygnalizować, że Dante w rzeczywistości nie miał jasnego poglądu na to, co oznaczało być szlachcicem albo rycerzem we Florencji czasów Cacciaguidy[2]. Kryteria, które stosuje, odnoszą się do jego własnych czasów: przynależność do stanu rycerskiego oznaczała, że zostało się pasowanym na rycerza podczas wspaniałej ceremonii. Ten zaszczyt, zastrzeżony dla wąskiej elity (Villani mówi, że w okresie starć między magnatami a ludem, czyli w latach młodości Dantego, we Florencji było około 300 „rycerzy z ekwipunkiem”[3]), zobowiązywał do wystawnego trybu życia i miał wpływ – łącznie z negatywnymi konsekwencjami politycznymi za rządów ludowych – na sytuację całej rodziny. Natomiast we Florencji XII wieku pasowanie na rycerza było rytuałem nieznanym i wszystkich obywateli, których stać było na oręż i konia, uważano za rycerzy, milites. Z wymienionego dokumentu nie sposób wywnioskować, czy Cacciaguida do nich się zaliczał.

Ani ten, ani żaden inny dokument nie potwierdza tego, w co tradycja rodzinna kazała Dantemu wierzyć: Cacciaguida poślubił kobietę z Lombardii („żony ojczyzna nad Padem”, Raj, XV 137) – żona wniosła do rodziny imię Alaghieri, przybrane jako nazwisko przez potomków („po niej wywodzisz swą nazwę rodową”, tamże, XV 138). Brak też potwierdzenia, że bracia Cacciaguidy nazywali się Moront i Elizeusz, jak mówi on według Dantego w pieśni XVRaju (XV 136–137). Wyjaśnijmy jednak od razu, że oba imiona rzeczywiście występują w dwunastowiecznych dokumentach i że Elisei lub Alisei był w czasach Dantego rodem magnackim – ale na starodawne pokrewieństwo nie ma pisemnych dowodów. Każdemu wolno zaufać rodzinnej pamięci w przekonaniu, że pewnych wiadomości nie można było wymyślić, albo tę pamięć zignorować, wiedząc – jak my wiemy – że po tak znacznym upływie czasu pamięć zdolna jest bardzo wiele zmienić.

3.2 Pradziadek Alaghieri

O pięćdziesiąt osiem lat starszy jest inny, dotyczący przodków Dantego dokument z archiwum Badii, najbogatszego źródła wiadomości z dziejów Florencji tego okresu. 9 grudnia 1189 roku Preitenittus et Alaghieri fratres, filii olim Cacciaguide, czyli synowie zmarłego Cacciaguidy, obiecują rektorowi kościoła San Martino del Vescovo ściąć należące do nich drzewo figowe, które zagraża ścianie kościoła. Jesteśmy o dwa kroki od Badii i od domu, który przedstawia się dzisiaj jako dom Dantego. Alaghieri to pradziadek Dantego i przodek, od którego rodzina weźmie nazwisko. W kwestii Preitenitta trzeba powiedzieć, że jeśli florentczycy lubowali się w niezwykłych imionach, to rodzina Dantego w niczym im nie ustępowała. A drzewo figowe? Także i wtedy kłótnie między sąsiadami były na porządku dziennym. Ksiądz Tolomeo, rektor kościoła San Martino, tego samego roku był uwikłany w spór z potężnymi już wówczas i darzonymi szacunkiem Donatimi, również mieszkającymi w tamtej dzielnicy. Zdaniem Enrica Fainiego, który niedawno badał owe spory, pozwala to wnioskować, że Alaghieri zajmował dość wysoką pozycję w społeczeństwie[4].

Czy było tak naprawdę? Zachował się jeszcze jeden dokument, w którym pojawia się Alaghieri. Jest to datowany 14 sierpnia 1201 roku akt dotyczący komuny: dwaj doradcy podesty messer Paganella da Porcari zawierają transakcję – nie wiemy jaką – z wysłannikiem komuny weneckiej w obecności Allagerii filii Caciaguide et *** filii eius[5]. Dokument jest kopią sporządzoną piętnaście lat później, gwiazdki oznaczają, że notariusz nie zdołał odczytać imienia syna Alaghieriego, co zbytnio nas nie dziwi, bo kto wie, jak też ono brzmiało! W każdym razie fakt, że Alaghieri był obecny przy sporządzaniu owego aktu, mógłby świadczyć, że domniemany pradziadek Dantego był rzeczywiście dość znaczną osobistością. Nie należał jednak do wąskiej warstwy arystokracji – łącznie około pięćdziesięciu rodzin – spośród której wybierano konsulów komuny i która dzieliła między siebie wszystkie funkcje rządowe. Faini, niewątpliwie najlepszy znawca dziejów Florencji tamtych lat, usiłował wydobyć ze wspomnianych skromnych dokumentów jakieś wskazówki o pozycji społecznej przodków Dantego. Wiele mówi jednak, że w swoich poprzednich szczegółowych analizach kręgów władzy w mieście nigdy nie wymienił ani Cacciaguidy, ani Alaghieriego[6].

Kilka szczególnie niejasnych aluzji, włożonych przez Dantego w usta prapradziadka, pozwala przypuszczać, że Alaghieri zawarł ważne małżeństwo i spokrewnił się z jedną z najbardziej wpływowych w ówczesnej Florencji osobistości, Bellincionem di Berta, lub „Bellincionem Berti”, jak go nazywa Dante, głównym świadkiem ugody Florentczyków ze Sieneńczykami z 1176 roku, wymienionym z wielkim szacunkiem przez Cacciaguidę w pieśni XVRaju. Jedyny syn Alaghieriego, którego imię jest nam znane, nazywa się właśnie Bellincione. To dziadek Dantego oraz pierwszy członek rodziny, o którym mamy stosunkowo obszerną dokumentację. Imię nie było rzadkie i nie wystarcza do potwierdzenia wspomnianej hipotezy, jest jednak faktem, że w pokoleniu Alaghieriego przynajmniej jeden Donati i jeden Adimari, a więc członkowie pierwszorzędnych rodów, nadali imię Bellincione swoim synom, a Dante ustami Cacciaguidy daje nam do zrozumienia, że uczynili tak, gdyż byli zięciami Bellincione di Berta – w innym miejscu zaś wspomina jakby mimochodem, że wszyscy ci, których imiona wywodzą się od „sławnego Bellincionego”, należą do tej samej rodziny. Czy chciał powiedzieć, że jego dziadek Bellincione nazywał się tak z podobnej przyczyny, że jego imię nawiązywało do dziadka po kądzieli? Podstawowa wątpliwość jest taka, że gdyby Alaghieri naprawdę poślubił córkę Bellincionego di Berta, Dante powiedziałby o tym wyraźnie, zamiast uciekać się do zagadkowych aluzji. Syn poety, messer Piero, jeden z pierwszych komentatorów Komedii, był o tym przekonany, lecz jego zdanie nie wystarcza, aby rozwiać nasze wątpliwości. On także doskonale wiedział, że tak wysoce prestiżowe parantele z bardzo odległych czasów stanowiły powód do dumy[7].

3.3 Dziadek Bellincionego i jego synowie

Badaczy zdziwiło, że Dante ustami Cacciaguidy mówi, iż Alaghieri zmarł przed ponad stu laty, a przecież wiemy, że żył jeszcze w 1201 roku. Zdziwienie jest nie na miejscu, gdyż Dante nie wiedział dokładnie – rzecz normalna – w którym roku zmarł pradziadek. W owych czasach pamięć rodzinna nie była wcale lepsza od naszej. Przesławny kaznodzieja Giordano da Pisa, rówieśnik Dantego, ubolewa nad tym w jednej z homilii, gdyż wydaje mu się, że ludzie okazują zbyt mało pietas [miłosierdzia] wobec zmarłych przodków: „Nie ma już dziś nikogo, kto wiedziałby, kim był jego dziad sprzed pięciu pokoleń; prapradziadka, a nawet pradziadka z łatwością się zapomina”[8].

Liczniejsze dokumenty dotyczą pokolenia następnego, do którego należy dziadek Bellincione, choć Dante w swoich dziełach nigdy o nim nie wspomina. Bellincione, syn Alaghieriego, wymieniany jest w czterdziestu aktach z lat 1232–1270. To dużo jak na florentczyka z jego pokolenia i dowód na to, że był postacią o pewnym znaczeniu. Żył jeszcze w 1270 roku, więc Dante go poznał, choć trudno powiedzieć, jakie dziadek wywarł na nim wrażenie[9]. Kim był zatem dziadek Bellincione?

Z dwóch dokumentów wynika, że brał czynny udział w życiu politycznym komuny. 14 grudnia 1240 roku Bellincione Alachieri jest obecny w pałacu rodu Abatich (in palatio quod dicitur filiorum Abatis) przy czynności urzędowej, na mocy której podesta Florencji przyznaje Albertowi, synowi Alberta, wierzycielowi, prawo egzekwowania sumy 120 lirów od każdego mieszkańca miejscowości San Gimignano, w której mieszkają jego dłużnicy, aż do pełnego zwrotu, zgodnie z obowiązującą ustawą o odwecie; piękny przykład tego, jak włoskie komuny strzegły interesów finansowych i handlowych swoich mieszkańców[10]. 10 listopada 1251 roku, zaledwie rok po powołaniu rządu tak zwanego pierwszego ludu, kiedy świat przedsiębiorców i rzemieślników po raz pierwszy stanął u władzy w miejsce starych rodów rycerskich, Bellincione Allagherii w kościele Santa Reparata bierze udział w zebraniu poszerzonej rady, obejmującej starszych ludu, ogólną i specjalną radę komuny, radę zaufania, radę kapitana ludu oraz gonfalonierów i rektorów bractw, łącznie 206 uczestników. Nie wiemy, do której z tych organizacji Bellincione należał, chociaż fakt, że jego nazwisko zapisano wśród ostatnich, może potwierdzać przypuszczenie, iż był jednym ze starszych bractw, czyli cechów handlowych i rzemieślniczych. Zgromadzenie zwołano w celu ratyfikowania ważnego układu, sojuszu z Genuą i Lukką przeciw Pizie. Udział tylu członków jest charakterystyczny dla rządów ludowych i niewiele mówi o pozycji społecznej Bellincionego oprócz tego, że był obywatelem czynnym na polu gospodarczym oraz wypłacalnym podatnikiem[11].

Inne dokumenty w naszym posiadaniu dotyczą właśnie interesów, ale chociaż są obfite, dają tylko częściowy wgląd w działalność Bellincionego, ponieważ prawie w całości pochodzą z protokołu tego samego notariusza z Prato, Iacopa di Pandolfino, który zarejestrował wszystkie akty odnoszące się do jednej, nadzwyczaj skomplikowanej sprawy z 1246 roku oraz do kilku innych spraw z Prato, sięgających 1250 roku[12]; kto wie, ile zaginionych już protokołów florenckich notariuszy zawierało podobne zestawy dokumentów. W sprawie z 1246 roku Bellincione występuje wspólnie aż z sześcioma synami: Alighierem, Burnettem, Drudolem, Bellem albo Belluzzem, Gherardem i Donatem. W owych czasach synowie podlegali władzy ojca przez całe jego życie, jeżeli ten formalnym aktem publicznym nie wyraził zgody na ich uniezależnienie się. Pojawiający się wtedy po raz pierwszy Alighiero, przyszły ojciec Dantego, oświadcza, że taką zgodę otrzymał i że jest w stanie działać samodzielnie, choć ojciec jeszcze żyje; to samo dotyczy prawdopodobnie Burnetta i Drudola. Trzej młodsi pozostają jeszcze pod władzą ojca i działają za jego przyzwoleniem; zgodnie z różnymi zobowiązaniami prawnymi zaświadcza się w jednym z dokumentów, że Bello i Gherardo ukończyli już osiemnaście lat, Donato zaś piętnaście. Jeśli przyjmie się, że w rodzinie pojawiało się jedno dziecko rocznie, wynika stąd, że Alighiero – prawdopodobnie najstarszy – miał przynajmniej dwadzieścia dwa lata, a zapewne znacznie więcej, ponieważ trzeba pamiętać, że statystycznie rzecz biorąc, oprócz tych sześciu dorosłych już prawie synów były jeszcze córka i inne dzieci, które szybko zmarły. Alighiero będzie mieć zatem dobrze ponad czterdzieści lat, kiedy w 1265 roku spłodzi Dantego. Poeta miał starego ojca, który długo już nie pożyje i z którym nie mógł być zbyt blisko. W całym swoim dziele nie wspomina go ani razu[13].

Chociaż mamy rejestry notariusza z Prato, interesy prowadzone przez Bellincionego i jego sześciu synów nie są dla nas jasne, ponieważ także i wówczas dokumentację pisaną sporządzano raczej po to, aby ukrywać rzeczywistość, niż by wiernie ją przedstawiać. Wiadomo jedynie, że te interesy były dość znaczne, ale nie ogromne. Sprawa najważniejsza – opiszemy ją nieco bardziej szczegółowo, aby umożliwić lepsze zrozumienie sytuacji ekonomicznej rodziny Dantego – wygląda następująco: 21 marca 1246 roku Bellincione i synowie za 140 lirów sprzedają rycerzowi, messer Toringowi, synowi zmarłego Pugliesego, około dwudziestu pięciu działek gruntu w pobliżu Prato wraz z rentą płatną w zbożu przez ich dzierżawców; powierzchnia ogólna nie przekracza około 10 hektarów, gdyż posiadłości ziemskie były wtedy ogromnie rozdrobnione. Precyzuje się, że co roku w sierpniu dzierżawcy winni dostarczać zboże do domu w Prato; Bellincione i synowie mają zatem w Prato dom i co roku po zbiorach blisko piętnastu dzierżawców pojawia się w mieście, aby wnieść właścicielom opłatę.

Nie umiemy wytłumaczyć, dlaczego rodzina prowadziła interesy w Prato, lecz trudno zignorować przypuszczenie, że łączyło się to z gwałtownymi wtedy walkami stronnictw we Florencji, podczas których po raz pierwszy zaczęto używać określeń gwelfowie i gibelinowie. W licznych epizodach rodziny gwelfickie zmuszano wówczas siłą lub groźbami do opuszczenia miasta. Czy chodzi więc o pierwszy z dwóch epizodów, do których odnosi się Farinata, mówiąc Dantemu o jego przodkach: „Toż w polu pomstę z nich brałem dwa razy”? [Piekło, X 38; w oryg. sí che due fiate li dispersi, czyli dosłownie „tak, że dwukrotnie ich rozproszyłem”]. Czy Bellincione wraz z rodziną przeprowadził się do Prato, gdyż we Florencji, gdzie chwilowo górą byli gibelinowie, stał się niemile widziany? Nie jest to niemożliwe[14], choć pojawia się niemała trudność – także w Prato rządzili gibelinowie. Co się tyczy gruntów, które Bellincione i synowie sprzedali messer Toringowi, nabyli je oni zapewne, bogacąc się na pożyczaniu pieniądzy, o czym niżej; mogły też zostać skonfiskowane niewypłacalnym dłużnikom. Wówczas ludzie niechętnie sprzedawali ziemię odziedziczoną po przodkach, bez większych oporów zaś tę, którą niedawno nabyli. Wszystko wskazuje na to, że Bellincione i synowie sprzedali grunty, aby pieniądze przeznaczyć na pożyczki. Zapotrzebowanie na pieniądz zawsze było znaczne, ale w Prato w owych miesiącach 1246 roku musiało być szczególnie duże, gdyż właśnie to miasto wybrał na swoją siedzibę Fryderyk z Antiochii, syn cesarza Fryderyka II i jego namiestnik w Toskanii. Utrzymanie tego dostojnika wiele kosztowało komunę, musiała więc nakładać wysokie podatki[15].

Bellincione zajmował się przede wszystkim pożyczaniem pieniędzy na procent. Świadczy o tym fakt, że skorzystał wtedy ze sposobności, aby wprowadzić w tę działalność najstarszego syna, Alighiera (nazwiemy go tak dla uniknięcia nieporozumień, choć powinien właściwie nazywać się Alaghieri, tak jak dziadek). Jego właśnie i pięciu młodszych synów upoważnia ojciec do odebrania zapłaty. Messer Toringo wpłaca na ręce najstarszego syna Bellincionego pierwszą ratę w wysokości 100 lirów i tego samego dnia Alighiero pożycza te pieniądze od ojca i braci, zobowiązując się zwrócić je przed upływem pięciu lat z oprocentowaniem takim, jakie ustali ojciec. Jeszcze tego samego dnia Alighiero udziela pożyczki trzem różnym osobom na okres sześciu miesięcy, łącznie 28 lirów i 12 soldów, z bardzo wysokim oprocentowaniem rocznym 20 lub nawet 25 procent. Interesy te były skomplikowane i nie należy się łudzić, że zrozumie się wszystko na podstawie jednego pergaminu; można jednak przypuszczać, że Bellincione chciał wtedy wprowadzić w nie synów. Z protokołu Iacopa di Pandolfino, notariusza z Prato, który w tamtych dniach musiał mieć dużo roboty, wynika w istocie, że także drugi syn, Burnetto, prowadził interesy samodzielnie, pożyczając pieniądze; w niedalekiej przeszłości udzielił on w Prato pożyczki na drobną sumę 3 lirów i 10 soldów, która po sześciu miesiącach przyniosła mu 10 soldów oprocentowania przy stopie 28,5 procent rocznie[16]. Ale Burnetto prowadził także interesy o wiele większym zasięgu i długoterminowe, które dowodzą, że pieniądze pożyczał zawodowo. W maju 1246 roku przyjmuje od messer Aldobrandina, syna zmarłego Pugliesego, brata messer Toringa, 47 lirów jako spłatę wraz z oprocentowaniem trzech pożyczek udzielonych w przeszłości teściowi Aldobrandina, messer Dagomariemu, synowi zmarłego messer Grazia, i udziela messer Dagomariemu nowej pożyczki w wysokości 16 lirów[17]. Czytelnik mógłby zechcieć wiedzieć, ile wart był lir. Trudno o dokładną odpowiedź, gdyż ówczesny system cen i płac bardzo różnił się od obecnego, lecz nie oddalimy się zbytnio od prawdy, mówiąc, że kilkaset dzisiejszych euro lub dolarów. Burnetto zainkasował więc sumę, która mogła być równowartością od 15 do 20 tysięcy euro. Nie była to operacja bankowa na skalę międzynarodową, ale i nie taka, jakich dokonywało się w lombardach.

Dodajmy, że wiele z tych transakcji zawierano w lokalu znanego w Prato kupca Accorda di Segatore, który także udzielał pożyczek, oraz że Burnetto i Alighiero pojawiają się w licznych innych sytuacjach jako świadkowie podobnych, dokonywanych przez niego interesów[18]. Jest więc jasne, że synowie Bellincionego czuli się swobodnie w środowisku, w którym pieniądz przynosił odsetki. Światem udzielających kredytów rządziły wymyślne reguły i w trzech aktach z 1249 roku spotykamy Burnetta w innym charakterze, jako gwaranta. Udzielający pożyczki często wymagał, aby dłużnik przedstawił mu poręczycieli zobowiązujących się do zadośćuczynienia wierzycielowi w przypadku, gdy okaże się on niewypłacalny. Gwarantami mogli być przyjaciele lub krewni, stosunkowo bezinteresowni, a także zawodowcy, którzy oczywiście liczyli na zapłatę w zamian za ponoszone ryzyko[19]. W 1270 roku widzimy Gherarda, jednego z młodszych stryjów Dantego, w charakterze uczestnika takiej transakcji: wraz z niejakim Cambiem della Lippa występuje on jako poręczyciel dwóch wierzycieli komuny – zaświadcza, że obaj zostali spłaceni i że nie mają żadnych roszczeń. Oświadcza wtedy, że został usamodzielniony przez ojca – ojciec musiał więc jeszcze żyć – i że zawodowo udziela pożyczek[20].

Czy zatem ojciec, dziadek i stryjowie Dantego byli lichwiarzami? Formalnie rzecz biorąc – tak, bez cienia wątpliwości, i nie tylko ze względu na wysokie procenty, które pobierali. Teologowie i prawnicy zgodnie utrzymywali, że każdą pożyczkę udzieloną w zamian za wypłatę odsetek należy uznać za lichwę[21], a w umowach zawieranych przez Bellincionego i synów stwierdza się bardzo wyraźnie, że pieniądze zostają pożyczone pod warunkiem oprocentowania nomine lucri [dla zysku]. To stanowisko nie miało jednak większego wpływu na opinię społeczną. W tamtych latach ogromnego wzrostu gospodarczego znawcy prawa kanonicznego za lichwiarzy uznawali jedynie tych, którzy zawodowo pożyczali niewielkie sumy pieniędzy, w praktyce zadowalając się wyzyskiwaniem biedaków – postaci osamotnionych, nieraz świeżo do miasta przybyłych, właścicieli lichych sklepików, na których sąsiedzi spoglądali z pogardą. Takie postaci przetrwały w zbiorowej wyobraźni długo, aż do czasów Scrooge’a z Opowieści wigilijnej.

Obracanie pieniędzmi było jednak zajęciem nader pożądanym i zyskownym, mogącym pociągać także osoby bardzo wysoko stojące na drabinie społecznej. W odniesieniu do nich znawcy prawa kanonicznego nie bez hipokryzji unikali mówienia o lichwie, zamiast tego oświadczali po prostu, że tak bardzo szanowani obywatele działają dla dobra ogółu, wprowadzając w obrót gotówkę, a ponieważ mogliby użytkować swoje kapitały inaczej, kiedy udzielają pożyczek sobie równym, chcąc pomagać im w interesach, podejmują ryzyko, które należy wynagrodzić[22]. Bellincione i synowie nie byli zatem lichwiarzami – choć chyba nie przejmowali się zbytnio subtelnościami, bo nazywali po imieniu oprocentowane pożyczki – ale ludźmi interesu czynnymi wszędzie tam, gdzie można było zarobić. Nie jest też pewne, że zajmowali się głównie udzielaniem pożyczek. Wprawdzie umowy, które się zachowały, wyraźnie wskazują na ich zaangażowanie w obrót pieniędzmi zamiast – powiedzmy – w handel suknem, ale transakcje dotyczące pożyczek ze swojej natury wymagały obszerniejszej i staranniej przechowywanej dokumentacji niż obrót towarem. Podsumowując, krewni Dantego byli szanowanymi przedstawicielami populus [ludu] w znaczeniu przyjętym we włoskich komunach; należeli do kategorii osób, która pojawiła się także w polityce, odkąd we Florencji w 1250 roku powstał po raz pierwszy rząd ludowy. Odpowiada temu obecność Bellincionego na zgromadzeniu poszerzonej rady w 1251 roku, wkrótce po owej prawdziwej rewolucji. Czytelnik nie myliłby się co prawda, gdyby odniósł wrażenie, że występuje sprzeczność między tym, co powiedziano o pozycji społecznej Cacciaguidy i Alaghieriego z jednej, a Bellincionego z drugiej strony. W pierwszej połowie XIII wieku wiele rodów liczących się w okresie komuny konsularnej umocniło swoją pozycję i uważano je już za szlacheckie; nie wszystkie jednak i wydaje się, że przodkowie Dantego do nich nie należeli.

3.4 „Alighieri”

Szanowani, choć nienależący do szlachty; czy mieli przynajmniej nazwisko? Aby umieścić Dantego w społeczeństwie florenckim jego czasów, trzeba ustalić, czy należał do rodziny posiadającej nazwisko i jeśli tak, to od kiedy. W Toskanii w owych czasach i jeszcze o kilka wieków później człowiek z ludu znany był pod swoim imieniem i imieniem ojca. W 1232 roku, według pierwszego aktu, w którym pojawia się dziadek Bellincione, notariusz Ubaldino, syn zmarłego Gasparda, pożycza 12 lirów od Buonaiuta, syna zmarłego Ponzia, i przedstawia jako poręczyciela notariusza Albertina, syna Guida[23]. Tacy ludzie mieli oczywiście braci, stryjów i kuzynów, lecz nie mieli nazwiska i trzeba było znać ich osobiście, aby wiedzieć, kim byli ich krewni. Istniały też rody, które nazwisko posiadały. Ich członkowie nazywali się nie Buonaiuto, syn zmarłego Ponzia, lecz Guido Cavalcanti lub co najmniej Guido, syn messer Cavalcantego Cavalcanti, kiedy szło o odróżnienie od innego Guida o podobnym nazwisku. We Florencji XIII wieku – wcześniej nazwiska nie miał w mieście nikt – posiadanie nazwiska oznaczało przynależność do znanego i wpływowego rodu, spokrewnionego z innymi ważnymi rodami. Posiadanie nazwiska równało się posiadaniu herbu, nie było powszechne i świadczyło o wysokiej pozycji społecznej. Tożsamość osoby należącej do rodziny z nazwiskiem była od razu rozpoznawalna. Taki człowiek liczył się bardziej od jakiegokolwiek Buonaiuta, syna zmarłego Ponzia.