Jeśli to jest kobieta - Sara Daniel, Benoît Kanabus - ebook

Jeśli to jest kobieta ebook

Sara Daniel, Benoît Kanabus

3,6

Opis

Była niewolnicą dwunastu mężczyzn, wykorzystywana przez dziesiątki innych, sprzedawana i odsprzedawana; jej historia należy do Państwa Islamskiego i odzwierciedla jego teologię, która głosi, że wszystkie grzechy mężczyzn wcielone zostają w kobiece ciało.

To nie jest powieść. To prawdziwa historia Marie, chrześcijanki o blond włosach i zielonych oczach, mieszkającej od urodzenia w Iraku. W czasie działań wojennych w Iraku w 2014 roku dżihadyści porywali kobiety, więzili je, torturowali, gwałcili i odsprzedawali kolejnym właścicielom. Marie jest jedną z nich. Żołnierze Państwa Islamskiego po zdobyciu jej rodzinnego miasta, zabrali ją wraz z dwiema siostrami i umieścili w domu dla niewolników, gdzie przebywało już pięćdziesiąt innych kobiet. To wtedy Marie stała się sabaya – niewolnicą. Następne dwa lata jej życia regulowane było przez „podręcznik niewolnicy seksualnej” – oficjalny dokument wydany przez jeden z departamentów Państwa Islamskiego. Jego lektura jest wstrząsająca.

Taka jest też historia Marie. Mistrzowsko opowiedziana, nie daje wytchnienia w czasie lektury. Dzięki niej inaczej patrzymy na statystyki i doniesienia z tego regionu świata – za każdą liczbą i za każdym newsem kryje się dramat kolejnej „Marie”.

 

Z każdą stronicą tej książki rośnie niedowierzanie, że to wszystko, czego doświadczyła Marie, mogło spotkać jedną osobę. A po przeczytaniu ostatniego zdania musimy zmierzyć się ze świadomością, że to samo stało się (i dzieje się nadal) z tysiącami innych kobiet w tym regionie. „Jeśli to jest kobieta…”, ponieważ paradoksalnie Marie przez cały okres uwięzienia walczyła ze swoimi prześladowcami, aby zobaczyli w niej chociaż zwierzę, bo im prawo przyznawało lepszy status niż niewolnicom seksualnym. Ale „Jeśli to jest kobieta”, to czy tych, którzy ją torturowali, gwałcili i sprzedawali, można nazwać mężczyznami? Ludźmi? A jak nazwać nas, jeśli odwracamy wzrok, by nie widzieć dramatu tych, którzy żyją w tej części świata?

Agata Młynarska

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 158

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,6 (25 ocen)
7
8
5
4
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Kasia105

Całkiem niezła

Powinno się przeczytać, takie dramaty niestety wciąż trwają.
00

Popularność




Tytuł oryginału: La putain du Califat

 

Przekład: Katarzyna Marszałkowska

Współpraca: Katarzyna Kamińska

 

Projekt okładki: Anna Slotorsz

Redakcja: Barbara Sikora

 

© Copyright for the Polish edition by Wydawnictwo M Kraków 2021

© Editions Grasset & Fasquelle, 2021

 

All rights reserved

 

ISBN 978-83-8043-816-3

 

 

Wydawnictwo M

Al. Słowackiego 1/6, 31-159 Kraków

tel. 12-431-25-50; fax 12-431-25-75

e-mail: [email protected]

www.wydawnictwom.pl

 

Dział handlowy: tel. 12-431-25-78; fax 12-431-25-75

e-mail: [email protected]

 

Księgarnia wysyłkowa: tel. 12-259-00-03; 721-521-521

e-mail: [email protected]

www.klubpdp.pl

 

 

KonwersjaEpubeum

Dziewczyna na kształt bukietu zrobiona

i pokryta czarną plwociną ciemności 1.

Paul Éluard

Córka kościelnego

Zimne, metaliczne powietrze neutralizuje tego ranka odór odpadków i ścieków. Nie słychać zgiełku samochodów sunących wzdłuż drogi w Karakosz. Przed piekarnią, gdzie zwykle starszyzna przekazuje sobie w tajemnicy sekrety innych, panuje cisza; nie słychać też gdakania kur, których smród przyprawiał mnie o mdłości. Kryształowe niebo pochłonęło krajobraz i wszystkie hałasy; w Khidirze4 pada śnieg.

Przytulony do murów na szczycie wzgórza klasztor Mar Behnam góruje z większą niż zazwyczaj śmiałością nad miasteczkiem, które poniżej, w dolinie, ginie w mlecznej mgle. Nie zawsze miał wygląd i pełnił funkcję fortecy. Dopiero jeden z architektów za czasów Saddama Husajna wzmocni konstrukcję betonowymi fortyfikacjami. Ojciec Marie zachował w pudełku po butach fotografie klasztoru pochodzące z czasów jego ojca. Pudełko zginęło podczas wojny, opowiadała, tej ostatniej czy jakiejś innej, w tym samym czasie, co buty tych, którzy stąpali po minach. Wyobrażam sobie, że ta kolekcja zdjęć musiała przypominać tabliczki odnalezione przez niemieckiego archeologa Conrada Preussera, pochodzące z okresu schyłku Imperium Osmańskiego, lub zbiór notatek i fotografii brytyjskiego dyplomaty Harry’ego Charlesa Luke’a5.

Odkryłem też fascynujące zdjęcia Gertrude Bell6, przyjaciółki słynnego Lawrence’a z Arabii7, która odegrała znaczącą rolę przy wytyczaniu granic Iraku przez Anglików na początku lat trzydziestych ubiegłego wieku. Powinienem pokazać je Marie. Powinienem to wysłać do Marie. Mury były wówczas pobielone wapnem w kolorze migdałowym, wtapiały się w krajobraz niskich wzgórz ożywiających nieco Równinę Niniwy. W murach mauzoleum Behnama i Sary dostrzec można było podłużne cegły, kiedyś zapewne czerwone, dziś wytarte przez piasek i wiatr. Tego ranka beton osłaniający pełną prostoty czystość tego miejsca pokrywa śnieg, a klasztor znów jest prawie piękny.

 

Nie zważając na płatki śniegu oblepiające wełniany szal, kościelny zmierza ku wejściu do klasztoru – jest niedziela i zbliża się pora mszy. „Nie będzie zabawy w śnieżki, nie teraz”, upomina trzynaścioro swoich dzieci, wychodząc z domu. Twarz zakrywa mu kefija8 przewiązana czarnym sznurem; ubrany w plemienną białą diszdaszę9 ciągnie dzieci za sobą oblodzonym zboczem tellu. Ściska rękę córeczki, której blond włosy splecione są w dwa warkocze. To Marie, ma dwanaście lat i strasznie chciałaby uwolnić się z uścisku ojca i pobiegać po śniegu z braćmi, gdyby nie to, że niepokoi ją tłum, który widzi na drodze do Karakosz.

 

Jest 17 stycznia 1991 roku, trwa wojna. Nie wiem zresztą, czy jest sens podawać konkretną datę w przypadku tego rodzaju wspomnień. W Iraku wciąż toczy się wojna. Tylko od czasu do czasu jest rozejm, który bywa nawet straszniejszy niż walki z wrogiem. Każdego dnia tej zimy Marie widzi tysiące bomb zrzucanych na jej kraj przez służby lotnicze wysłane przez Amerykanów w odwecie za inwazję na Kuwejt. Rankiem spotyka jedynie wchodzący do kościoła tłum ludzi o twarzach przeżartych strachem. Wierni z Karakosz przybyli modlić się za zmarłego lub żywego wcielonego do armii, a także za siebie samych, szczególnie odkąd zawisła nad nimi groźba użycia broni nuklearnej przez Amerykanów.

W pierwszym rzędzie siedzi wysoka kobieta, białe włosy ma upięte i osłonięte siateczką, właśnie dowiedziała się o śmierci swojego syna podczas ataku na schron przeciwlotniczy w Bagdadzie, w dzielnicy Amariyah. Amerykańskie siły powietrzne zbombardowały schron po otrzymaniu fałszywej informacji, że każdej nocy ukrywa się tam Saddam. Pierwsza bomba przebiła zbrojony beton sufitu; druga podniosła temperaturę wewnątrz do tysiąca stopni. Czterystu siedmiu cywilów, w tym syn kobiety z siateczką na włosach, stopiło się. Wielu wiernych podchodziło do niej uścisnąć dłoń i przekazać słowa otuchy. Jej ból obudził w nich zadawnione cierpienia; przypomniał o mężu, synu czy bracie, którzy zginęli podczas ofensyw irańskich w latach osiemdziesiątych, myląco zwanych „Dawn”10. Irak to kraj zabójczych poranków.

Po mszy dzieci biegną na szczyt tellu, upojone mroźnym powietrzem i obietnicą zabawy. Część z nich zbija z kilku desek drewniane saneczki na kształt małych pudełek, które przepłynąwszy przez delikatną śnieżną pokrywę, rozsypią się na najbliższych kamieniach i wylądują w wyschniętych krzakach. Najbardziej nieustraszone oddają się dzikim zabawom na śniegu, przyprawiającym o szybsze bicie serca. Ich wybuchy śmiechu odbijają się echem po dolinie, która znów zbyt szybko okrywa się zielenią. W cieniu klasztoru niecierpliwe matki także zbyt szybko zwołują dzieci do domów. Marie bardzo chce jeszcze trochę zostać. „Nie zostanę na zimnie”, zapewnia. „Wejdę do kościoła i wrócę z tatusiem”. Matka otoczona jej braćmi i siostrami oddala się i znika we mgle. „To chwila skradziona wojnie”, wyznaje mi, „tak samo nieoczekiwana jak śnieg w Iraku, to najpiękniejsze wspomnienie z dzieciństwa”.

 

Podczas gdy ojciec chowa naczynia liturgiczne, Marie spaceruje po kościele. Jej kroki wybrzmiewają w pustej nawie, przeskakuje z jednego kamiennego kafelka na drugi, parodiuje długie susy pawi spacerujących między osłonami na ściennych malowidłach. Czasem się zatrzymuje, żeby przyjrzeć się dokładniej szaro-zielonym mukarnasom, rzeźbionym w tynku ornamentom pokrywającym kopuły kaplic, metafizycznie wręcz geometrycznym, zanim zastygną, przypominając kształtem prawdziwe delikatne stalaktyty. Marie nie widziała nigdy przypominającego plaster miodu11 sklepienia medresy w Bucharze ani niebiańskiego błękitu pałacu w Isfahanie, a prostota sklepienia w kaplicy Maryi Dziewicy nasuwa jej na myśl bramę niebios. Ojciec obiecał jej, że pewnego dnia pojadą do Mosulu zobaczyć Wielki Meczet al-Nuri ze słynnym pochylonym minaretem: kopuła górująca nad mihrabem jest bliźniaczo skonstruowana. Tymczasem w oczekiwaniu na to wszystko pora wracać do domu; dziewczynka bierze ojca za rękę, aby łatwiej było jej iść tyłem główną nawą w stronę wyjścia i nie patrzeć na wspinające się po ścianach smoki ani na gotowe do ataku lwy u zbiegu drzwi.

*

Oprowadzając mnie po kościele, Yohanna wskazuje na rozpruty kamień: oto drzwi, na których było to lwiątko, które tak przeraziło Marie. Skalne węże, marmurowe koty, rycerze zastygli z lancami skierowanymi przeciw demonom – wszystko zniszczone przy użyciu dłut i młotów przez żołnierzy Państwa Islamskiego. Nie było dnia podczas okupacji Khidiru, żeby Yohanna o tym nie myślał. Jak gdyby kamienny lew i wszystkie te fantastyczne bestie podzieliły los setek zaginionych mężczyzn i kobiet, których akta piętrzyły się na jego biurku i których musiał ocalić. Na jednej z teczek widniało nazwisko Marie.

*

Szczęśliwe dzieciństwo jest nudne, wie o tym każdy, kto tego doświadczył. Wspomnienia z takiego dzieciństwa nie splatają się w wątki powieściowe. Natomiast dziecięce lata Marie owszem. Bo tylko w jej ojczyźnie śnieg miesza się z czarnym deszczem z szybów naftowych podpalanych przez armię Saddama, a karaluchy biegają po domach, gdyż ogłoszono embargo na dostawy środków owadobójczych. Wiem, że w niewoli, gdy tylko udało jej się samotnie skulić w obskurnym kącie pokoju, Marie przywoływała, by zasnąć, wspomnienia kwaśnego zapachu wiciokrzewu, miękkiego miąższu purpurowych fig i niebieskich kwiatów ołownika tańczących w ogrodzie.

 

Mieszka na skraju drogi biegnącej wzdłuż wioski Khidir, w parterowym domu pokrytym różową dachówką. Urządzony został przez rodziców z prostotą, z wyjątkiem ogromnych purpurowych skórzanych kanap, zdobionych złoconą stolarką, pasujących do łoża małżeńskiego. Są one jedyną zewnętrzną oznaką ich zamożności, liczącą się przecież w okolicach, w których dobrobyt przejawia się w posiadanych fotelach.

To jednak ogród jest najcenniejszym skarbem i obiektem zazdrości sąsiadów. A w nim otoczone drzewami patio z pokojami dziecięcymi, sąsiadującymi ze sobą jak cele mnichów. Kieszonkowy raj z palmą pośrodku i jasną ceglaną studnią, wokół tulipany i delikatne gałęzie jaśminu o obfitych żółtych kwiatach, krępy figowiec i drzewko pomarańczowe, którego czerwone owoce zebrane z tarasu służą braciom Marie za amunicję. Ściany dziedzińca obrośnięte są winoroślą, której liście obiecują pyszny smak ulubionego dania dziewczynki – dolmy12. Obok grządki z warzywami rodzice zbudowali z połamanych klocków pokrytych wyschniętym błotem kurnik. Przy żelaznej bramie wznoszą się schody z różową balustradą, prowadzące na dach, gdzie rodzina sypia w gorące letnie noce.

 

Dziś w trawie rosną tylko osty i jeżyny, a w ciszy rdzewieje wrak samochodu. Zastanawiałem się, jakie nieszczęście sprawiło, że zakończył żywot w tym zamkniętym z każdej strony ogrodzie. Eukaliptus o zakurzonych liściach pieści okna domu, nie tłumiąc już swym szelestem dziecięcych zabaw. Na drewnianych belkach kurnika rdza toczy blaszane okucia.

Przez kraty w oknie oglądałem pusty pokój, który Marie dzieliła z ukochaną siostrą Pascale, jej oczkiem w głowie. Pozostałe siostry nie są złe, tylko trochę zazdrosne o Marie, ulubienicę ojca, o włosach zbyt jasnych, zbyt zdolną, zbyt skrytą. Jej powściągliwy sposób bycia biorą za wyniosłość.

Kiedy dom budzi się z parnej drzemki, matka chce nauczyć córkę podstaw gotowania. Marie ucieka niekiedy przed nudnymi lekcjami, wskakuje na rower i jedzie po długiej drodze prowadzącej do Mosulu. Ukrywa się, mając nadzieję i obawiając się zarazem, że rodzeństwo zauważy jej zniknięcie. Godzinami potrafi pozostawać w swojej kryjówce, sprawdzając ich czujność. Gdy zapada wieczór, niepokój zaczyna towarzyszyć frajdzie płynącej z samotności, będącej dobrem luksusowym w krajach, gdzie tak trudno pobyć samemu. „Wracaj, Marie!”, krzyczy w końcu Pascale, a jej głos miesza się ze śpiewem muezina, wychwalającego Boga w wieczornym półmroku.

Zwierzenia, ubrania, o które się kłócą i które w końcu pożyczają sobie nawzajem, niechętnie, ale z radością, że lubią to samo – Marie często przywołuje w myślach to uczucie szczęścia, aby przeżyć. Dziś natomiast chciałaby o wszystkim zapomnieć. Bo Pascale, ukochana siostra, jej nienawidzi. Pascale chciałaby, aby Marie umarła w Mosulu, zabierając swoją historię do grobu.

*

Na jedynym portrecie, jaki zachowały dzieci, ojciec pozuje w kefiji, z wąsami przyciętymi na iracki sposób i białą diszdaszą pod marynarką. Wygląda dostojnie, poważnie i ewidentnie nie czuje się swobodnie, pozując do fotografii. Obok niego stoi żona, ukryta pod żółtą chustką, niewyraźna, tak jak wspomnienia, które Marie zachowała o swojej wiecznie zmęczonej matce. Od razu wyczuwa się, że to jedyny raz, kiedy para poddała się temu obrzędowi. Fotograf poświęcił sporo czasu na upozowanie zdjęcia: to nie przypadkowa chwila, ale uwiecznione życie. W kiczowatym montażu dwie postaci pozują na tle tapety z twarzą Chrystusa. Analogowa fotografia z lat osiemdziesiątych, jak te chowane do wielkich kartonów i wyciągane z szaf przy okazji ślubów czy pogrzebów; na długo przed erą selfie, utrwalających powszechną miernotę.

To portret świętego męża, powiedzieli mi muzułmańscy wieśniacy, którzy do dziś nazywają ojca Marie „wujem”, nawet ci starsi od niego. W Khidirze zostały tylko trzy rodziny chrześcijańskie, mieszkańcy są ubodzy, ale furgonetka kościelnego spieszy, aby zabrać do szpitala rodzącą kobietę; przystrojona kwiatami zabiera do meczetu państwa młodych lub służy za karawan ciału owinętemu w całun, wyruszającemu w ostatnią drogę na cmentarz. Wypada wspomnieć, że ojciec Marie zarządza majątkiem klasztoru, co jest jednoznaczne z administrowaniem całą wioską. Jest człowiekiem, który o zachodzie słońca w święto Id al-Fitr kończy post, który w dniu Id al-Adha wraz z sąsiadami spożywa baraninę, a gdy nadchodzi Boże Narodzenie lub Wielkanoc, zaprasza ich do domu. Poza tym uwielbia dzieci, jak mówią mieszkańcy. I swoje, i te z katolickiego sierocińca w Karakosz, którym dobroczynnie się opiekuje, i te przepędzone przez muzułmańskich ojców, a znajdujące u niego schronienie. By zobrazować dobroć „wuja”, w Khidirze mówi się, że jego kieszenie zawsze są pełne czekolady.

Ten święty człowiek jest także drobnym przedsiębiorcą – sklepiki, produkcja rolna, drób przemysłowy. Jego kieszenie są być może pełne czekolady, ale wszystko, czego tylko się dotknie, zamienia się w złoto. Jest przede wszystkim posiadaczem ziemskim. Jego hektary rozciągają się na zboczu wzgórza schodzącego aż do miasteczka. Latem widać tam rolników spowitych chmurą pylących ziaren, pracujących wśród jasnych, palących kłosów, pośród świerszczy, których gra przypomina trzaskanie ognia. Żną bez wytchnienia, nie skarżą się, gdyż szanują kościelnego; od dawna już w systemie feudalnym w klasztorze to chrześcijanie są panami, a muzułmanie uprawiają ich ziemię.

Podczas gdy do życia zakrada się czas wojennego niedostatku, narasta niechęć do chrześcijan: ludzie zazdroszczą im systematycznie nawadnianych pól i zadbanych domów z ogrodami; gniew wzbudzają nawet dyplomy uniwersyteckie. Najmłodsi czują, że nic do nich nie należy, nawet ta ziemia, która, wierzą w to, jest własnością islamu. W 1991 roku islamizm odradza się z popiołów nacjonalizmu, a wpływy chrześcijan w Khidirze ostatecznie stwarzają problemy; ojciec Marie wie, że przemoc w Iraku rodzi się tak szybko, jak powstaje burza piaskowa na pustyni.

*

„Pustynna Burza”, tak zresztą nazwali Amerykanie swoją wojnę. George Bush senior wezwał Kurdów na północy i szyitów na południu do powstania przeciwko Saddamowi. Wkrótce jednak zdał sobie sprawę, że krajowi grozi rozpad w wyniku podsycanych przez niego powstań etnicznych i wyznaniowych. A to nie służy interesom. Amerykanin ogłosił więc zawieszenie broni in extremis, uratował Saddama i zezwolił swym helikopterom zrzucić na rebeliantów napalm i fosfor. To nie były jeszcze czasy brutalnej szczerości Donalda Trumpa, stąd ta nagła zmiana strategii Ameryki, która wcześniej zawsze przedstawiała swoje interesy jako konieczność działania dla dobra ludzkości, była tak zaskakująca, że zadziwiła zarówno naiwnych, jak i cyników.

*

Marie oddala się od swoich dawnych kolegów z klasy. Nawet Ahmed, jej przyjaciel z dzieciństwa, przerwał naukę, by pracować w polu u ojca. Zdarza się, że gdy podczas żniw Marie przemierza rowerem drogę wzdłuż łanów pszenicy, on zastyga z kosą w milczeniu, patrząc na nią, tak odległą, tak kobiecą.

 

Kiedy późną jesienią 1992 roku kościelny umiera na raka w szpitalu w Bagdadzie, mieszkańcy wioski odprowadzają jego ciało do klasztoru. Tego dnia w żałobnej procesji jednoczą się ubrane na czarno rodziny chrześcijańskie i rodziny muzułmańskie w bieli. Matka Marie w małym zeszycie odnotowuje nazwisko każdego, kto w miarę swych możliwości przyniósł żałobny podarek: worek mąki, daktyle, głowa cukru. W Iraku śmierć jest obecna na każdym kroku, więc wkrótce może przyjdzie odwzajemnić się podobnym darem. Mogłaby jednak odpuścić sobie to żmudne rozliczanie: skoro ojca już nie ma, rodzina nie będzie więcej przystawać z muzułmanami. W Iraku ludzie umierają licznie i często, wkrótce trzeba będzie oddać to, co każdy z nich ofiarował.

Przypisy

1 Cytat z wiersza Paula Éluarda, Comprenne qui voudra (1944), przeł. Katarzyna Marszałkowska. Wszystkie przypisy u dołu strony, jeśli nie podano inaczej, pochodzą od tłumaczki. Przypisy Autorów i odniesienia bibliograficzne znajdują się na końcu książki.

2Sabaya – określenie używane przez ISIS (Państwo Islamskie w Iraku i Syrii) na porwane i zniewolone Jazydki, niewolnice seksualne. W oryginalnej wersji książki występuje termin sabiya, w tłumaczeniu zamieniony na pojawiające się w polskich tekstach określenie sabaya.

3 Mowa o publikacji L’écriture ou la vie (Literature or Life), która ukazała się w języku polskim w 1994 roku pod tytułem Dzieła życia; przywołane powyżej fragmenty przeł. Katarzyna Marszałkowska.

4 Chodzi o wioskę Siba Sheikh Khidir (Jazeera), niedaleko Mosulu.

5 Harry Charles Luke (1884–1969) – brytyjski urzędnik służb kolonialnych, długie lata spędził na Bliskim Wschodzie, autor publikacji Mosul and Its Minorities [Mosul i jego mniejszości], która wyszła drukiem w 1925 roku (przyp. red.).

6 Gertrude Bell (1868–1926) – brytyjska podróżniczka i archeolog, wraz z T. E. Lawrencem odegrali znaczącą rolę przy powstawaniu Iraku.

7 Thomas Edward Lawrence (1888–1935) – brytyjski archeolog, wśród arabskiej ludności zyskał przydomek Lawrence z Arabii.

8 Kefija – rodzaj chusty, popularna arafatka.

9 Diszdasza – długi strój, rodzaj tuniki, najczęściej w kolorze białym, noszony przez mężczyzn na Półwyspie Arabskim.

10 Ofensywy irańskie w Iraku w latach 1982–1988, zwane „Dawn”, czyli „Świt” (pierwsza „Przed świtem”, ostatnia „Świt 10”).

11 Chodzi prawdopodobnie o medresy Uług Beka i Abd al-Aziz Chana z charakterystycznym sklepieniem ponad bramą, przypominającym plaster miodu.

12 Dolma – odpowiednik polskich gołąbków zawijanych w liście winogron.