Tylko mnie pragniesz, czyli wszyscy moi kochankowie - Szymon Braun - ebook

Tylko mnie pragniesz, czyli wszyscy moi kochankowie ebook

Szymon Braun

2,8

Opis

Szczera opowieść o dojrzewaniu do inności

Seks jak pizza z dostawą do domu, nowe znajomości za pośrednictwem jednego kliknięcia – w dobie aplikacji randkowych życie uczuciowe i erotyczne stało się łatwiejsze niż kiedykolwiek. Ale czy na pewno? Kiedy jesteś młodym gejem, sfrustrowanym i panicznie bojącym się coming outu, szukanie bliskiej i szczerej relacji może być sporym wyzwaniem.

Bohater „Tylko mnie pragniesz” powoli odkrywa siebie, swoje fantazje i satysfakcję z bliskości. Każdy kolejny kochanek to dla niego nowa lekcja. To, co przez niektórych mogłoby być uznane za rozwiązły styl życia, dla niego staje się szkołą prawdziwej otwartości. Dzięki temu nabiera też odwagi do przełamywania tabu – nie tylko tego dotyczącego seksu, ale także przemocy czy chorób psychicznych. Dowodem na to jest ta książka.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 420

Rok wydania: 2024

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
2,8 (4 oceny)
0
2
0
1
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
aluboss
(edytowany)

Nie polecam

Fatalna książka, okłamująca czytelniczkę (nie ma tu nic o problemach czy frustracjach wynikających z brakiem coming outu). Masa błędów ortograficznych i stylistycznych oraz nadużywanie zdrobnień. Tej książki nie uratuje nawet parafraza cytatu Izabeli Kisio-Skorupy.
00
kbuczek

Z braku laku…

Jest to czytadło jakich wiele, dla zapełnienia wolnego czasu może być. Opisy spotkań erotycznych, z których składa się ta książka w zamierzeniu chyba miały być podniecające, ale nie są. Główna ambicja narratora tej powiastki to wizyta w "Dzień dobry TVN", bo tytuł programu i nazwa stacji pojawiają się w książce wielokrotnie.
00

Popularność



Podobne


Szymon Braun

Tylko mnie pragniesz,

czyli wszyscy moi kochankowie

Postanowiłem się puszczać.

Tak po prostu. Na lewo i prawo.

Postanowienie to nie było wynikiem chwili, lecz rezultatem złożonych procesów. Milion myśli, milion emocji, uczuć, sytuacji. Potrzeby takie, a nie inne. Przeszłość taka, a nie inna. Pozwólcie mi o tym opowiedzieć.

Ale oczywiście zaczniemy od samego początku.

#1

Ł. Mój wysportowany tygrysek

W roku 2016 wciąż byłem pedałem, który kwalifikował się do leczenia. To przytłaczające uczucie, zwłaszcza w zestawieniu z nerwicą eklezjalną, która wówczas moje popędy skutecznie blokowała. Niemniej jednak owa przypadłość powoli słabła, zwłaszcza że Boga nigdzie nie było, a ja miałem już za sobą dwa internetowe romanse, oba zakończone spotkaniami, podczas których do niczego nie doszło, doszło zaś do zakończenia owych romansów. Jeden zgasł od razu, a drugi dopalał się stopniowo. Ciężko jednak teraz jednoznacznie mi je ocenić. Myślę, że wiele elementów wytworzyło się jedynie w mojej głowie i balansowało między tym, co realne, i tym, co wyimaginowane niczym wspólnota europejska.

W obliczu rozczarowań, frustracji, także (a może przede wszystkim) tej seksualnej, braku bliskości, zainteresowania ze strony drugiego człowieka, wizji prawdziwego uczucia, ostatecznie oddałem się swojemu gejostwu. Na początku listopada, może nawet był to pierwszy dzień tegoż miesiąca, założyłem sobie konto na pewnym gej-portalu, który kusił mnie już wcześniej, jednak uciekałem od niego ze względu na konieczność podania swojej lokalizacji, która w moim mniemaniu potencjalnie mogła mnie ujawnić. Teraz wydaje mi się to abstrakcyjne, bo kto mógł mnie rozpoznać w pedalskim miejscu, jak nie inny pedał, ale wtedy tak myślałem.

Zatem założyłem sobie profil, dałem sobie świetny nick, specjalnie go nie podam, pomyślcie trochę sami. Coś pomiędzy punk rockiem (ale tym łagodniejszym) i znanym serialem. Jak już sprzedam setki tysięcy egzemplarzy tych wypocin i stanę się drugą Blanką Lipińską, ujawnię to na kanapie „Dzień dobry TVN”.

Wskazałem miasto oddalone o jakieś 100 km jako miejsce zamieszkania. Automatyczna lokalizacja, która w przeszłości spędzała mi sen z powiek, okazała się niezbyt sprawną, jako że nie dokonała ani nawet nie zasugerowała żadnej korekty. Fotki całego ryja z oczywistych względów wstawić nie mogłem, zatem poszedł jego kawałek ze skupieniem się na oczach i obejmującym dodatkowo kawałek nosa i czoła. Nad opisem nie myślałem długo, był taki głupio-mądry, pseudoelokwentny. Nie umiem teraz dokładnie zacytować. Napisałem, że jestem brzydki, ale nadrabiam intelektem. To pamiętam. Ponadto dodałem, że słucham rocka, tak mi się zdaje. I to, że jestem bałaganiarzem, co mijało się z prawdą, ale jakoś dobrze mi brzmiało. Niczego nie zakładam i niczego nie wykluczam. To mi się wydawało wówczas takie zmyślne, zanim nie odkryłem, że co drugi gej tak pisze. Skończyłem takim słowem zachęty: napisz, spróbuj.

Trzeba było podać jeszcze kilka cech, takich jak wzrost, waga, typ owłosienia ciała (WTF), można chyba też było podać rozmiar penisa (z dostępnych kategorii: S, M, L, XL), choć istnienia tej kategorii nie jestem pewien, może mi się gdzieś uroiła w głowie. Kilka kliknięć i gotowe. Wtedy zaczęła się zabawa! Lokalizacje, różne kryteria wyszukiwania, przeglądanie profili i zagadywanie do tych ładniejszych! Wymęczył mnie ten pierwszy wieczór. Nie było ani dobrej rozmowy, ani porządnego flirtu, tylko morze wirtualnych ludzi i ja tonący w wiadomościach, starający się dobrać słowa i odnaleźć się w owym gabinecie osobliwości. Nawet nie pamiętam za bardzo rozmówców. Kładłem się spać padnięty, cała energia ze mnie zeszła.

Kolejnego dnia jednak ją odzyskałem i powróciłem do zabawy. Wciągnąłem się jeszcze bardziej niż zeszłego debiutanckiego dnia i coraz bardziej zaczynało mi się to wszystko podobać. I to właśnie już tego drugiego wieczoru pojawił się Ł. Nie ma wielu męskich imion na Ł., więc pewnie i tak jest wiadome, ale koncepcja na cały tekst taka właśnie jest – zamiast imienia pierwsza literka, zatem niech będzie Ł. Niebrzydki, nie jakiś megaprzystojny, ale względnie mi się podobał. Okulary, ciemne, gęste włosy, wysoki – 190+ cm. Lekki brzuszek, ale to też mi się podobało. Nie pamiętam, jak zaczęła się rozmowa. Jako tako się kleiła. Studiował psychologię, a wcześniej prawo (przez rok). Mieszkał stosunkowo daleko, ale nie do przesady, uszło. Wynajmował pokój w mieszkaniu, w rodzinnym mieście na północy miał siostrę i rodziców oraz psa, którego rasy nie pamiętam, a cała ekipa żyła tam sobie w dość dużym domu. Pracował w jednej z sieciówek, wydawał bilety, kwity, nie wiem, jak to nazwać, do przymierzalni – ludzie musieli je brać, jak szli coś przymierzać. Nie ogarnąłem, jaka w tym była logika. Od czasu do czasu imprezował, właśnie o tych imprezach mi opowiadał. Już wtedy był taki mały red flag, kiedy powiedział, że na jednej z nich tańczył do Macareny, a ja nie znoszę tej piosenki. Tańczyło się do niej w 1996 na szkolnych dyskotekach, a ona sama brzmi, jakby dwóch wujków narąbało się na weselu i dorwało do mikrofonu. Zignorowałem to jednak, bo rozmowa się rozkręcała i już taka rozkręcona pozostała przez kolejne dni. Stopniowo pojawiały się flirt i jakaś taka romantyczność. Chyba obu nam marzyła się wielka miłość, spokojny związek, byliśmy tego spragnieni, a dodatkowo ja taki zerwany ze smyczy w homofobicznym świecie zachłysnąłem się tym wszystkim, mogłem wreszcie się odkrywać. Szybko to poszło.

Sexting coraz śmielszy i fotki, też coraz śmielsze. Nie całkiem nagie, ale pokazałem na jednej dupę. Po jakichś dwóch tygodniach (!) zdecydowaliśmy, że chcemy ze sobą być! Nigdy się nie widzieliśmy, głównie coraz więcej pisania i rozmów telefonicznych. Nie pamiętam za dobrze tego pierwszego głosowego kontaktu. Przypuszczam, że byłem nie do końca trzeźwy, bo wątpię, abym się tak szybko odważył. Wydaje mi się, że chciałem po prostu mieć to za sobą. Skoro to już miał być mój chłopak, to trzeba było – jak mi się wydawało – mieć jakąś namiastkę większej realności tej całej farsy.

I tak rozpoczął się mój pierwszy związek. Online, zdalnie. Wyznaliśmy sobie miłość. Wtedy nawet mi się wydawało, że jest to jakieś takie zauroczenie, że faktycznie spoko i dalej tak będzie, no ale już z samego tonu mojej wypowiedzi zapewne się domyślacie, że nic z tego nie wyszło. Przez pierwszy tydzień spełniało się moje pragnienie miłości, związku, romantyczności, zmysłowości, planowania przyszłości, oczywiście opartego na założeniach, wyobrażeniach i dopowiedzeniach, inaczej się nie dało, no bo i jak? Pisaliśmy przez większość dnia, po południu rozmowy przez telefon, był obecny cały czas. Oczywiście nie mogło to wiecznie pozostać w przestrzeni wirtualnej. Jak to jest mieć chłopaka i nigdy go nie spotkać? Zaplanowałem wszystko, zarezerwowałem hotel w moim mieście powiatowym. Mieliśmy się skonfrontować za tydzień. A w międzyczasie dobiegł końca pierwszy tydzień naszego „związku”.

Wtedy do mnie dotarło, że to wszystko to jeden wielki WTF. Pragnienia i marzenia przysłoniły mi rzeczywistość. Jeden sexting cyberseks mnie skonsternował i otworzył moje oczy nieco szerzej. On sobie wymyślił, że leżałby, a ja bym go ujeżdżał i (w jego opinii, nie moim) super, bo ja nadaję rytm wszystkiemu (a on tak sobie po prostu leży w rozkoszy). Cała robota i wysiłek po mojej stronie, a z jego strony tylko takie legnięcie na łożu. Może to nic takiego, wszak w kwestii seksualnej człowiek też się dociera z partnerem (co ja tam mogłem wiedzieć jako prawiczek), ale to był jakiś taki punkt zwrotny. Miłość, związek. On mnie irytował! Po prostu mnie nudził, był taki… zwyczajny. Przemiły, troskliwy, ale bez charyzmy. Przytłaczający. Rozmowy rozciągnięte na cały dzień, wyznania w stylu: „jesteś najlepszym, co mnie w życiu spotkało; kocham cię i chciałbym to wykrzyczeć na cały tramwaj; mój sokole chmurnooki”. Przez kolejne dni trochę się zmuszałem do pisania i unikałem jakichkolwiek wyznań. Perfidnie chciałem go wykorzystać, aby mieć za sobą pierwsze doświadczenie. Po prostu nie chciałem już dłużej być prawiczkiem! On jednak szybko połapał się, że go spławiam i że coś nie gra. Kiedy mu powiedziałem, że chcę zobaczyć, jak będzie na spotkaniu, i wtedy zdecydować, co dalej, to się podłamał. Na pocieszenie pojechał na zakupy. Kupił sobie wówczas zimowe buty, budzik i reniferka, taką jakby przytulankę. Przez kolejne dni, mimo mojego wyznania, wciąż nazywał mnie najważniejszą osobą. Mówiąc zupełnie szczerze, nie było mi ani trochę przykro, bardziej rosła we mnie irytacja. Jednak jeszcze bardziej narastała determinacja, aby mieć za sobą inicjację.

Przyszedł już grudzień, pierwszy weekend, miesiąc od mojego debiutu na gej-portalu. Sypał śnieg, a ja ruszyłem w drogę do miasta powiatowego. Ł. miał dojechać ze swojego miasta studenckiego. Prawo jazdy miałem od niedawna i zawsze jeździłem bardzo ostrożnie. Mimo śnieżycy dojechałem bez przeszkód. Zameldowanie. Hotel super. Bezpośrednio nad jeziorem, elegancki, pokój bomba. Podobało mi się i postanowiłem mieć spoko weekend, cokolwiek by nie miało się stać. Rozpakowałem się i zadzwoniłem do niego. Warunki hotelowe i wizja utraty dziewictwa rozemocjonowały mnie, więc powitałem go z entuzjazmem. Był zły i zaspany, kazał (dosłownie kazał) mi przestać krzyczeć, bo jest w pociągu, a w ogóle to zaraz mu się telefon rozładuje i jest po imprezie, głowa go boli i takie tam. Chyba sam jechał już bez żadnej nadziei.

Wyszedłem sobie zapalić i kupić piwo, bo nie wiedziałem, czy na trzeźwo dam radę z tym wszystkim. Kiedy wracałem do hotelu, to zadzwonił, że już dojeżdża, zatem wsiadłem od razu do samochodu i ruszyłem w drogę na dworzec. Śnieg nadal sypał, było około 18:00, jakby noc. Zaparkowałem, na szczęście parking był prawie pusty i względnie odśnieżony. Doczłapałem się przez zaspy i stanąłem przy wejściu, o czym poinformowałem go SMS-em. Pociąg przyjechał, czekam, czekam, a jego nie ma. W końcu go zobaczyłem. Za wysoki. Z twarzy okej, ale za wysoki. Wtedy właśnie sobie uświadomiłem, że zbyt wysocy nie są w moim typie. Pomachałem mu, zobaczyłem jego wyraz twarzy, który zmienił się w ciągu sekundy i mówił wyraźnie, że też nie jestem w jego typie. Wyglądał, jakby chciał uciec, jednak zdał sobie zapewne sprawę, że nie bardzo ma jak i gdzie. Przez kolejne sekundy mógł sobie przekalkulować sytuację i podjąć decyzje podobne do moich.

Podszedł, przywitaliśmy się, było dziwnie. Ruszyliśmy do samochodu, ja sobie zapaliłem, on zaczął mówić o tej imprezie i było nieco lepiej. W drodze do hotelu zrobiło się jeszcze lepiej, a w samym hotelu już całkiem dobrze. Rozmowa wydawała się całkiem niezła, a atmosfera dość przyjemna. Jednak zjebał, bo po jakichś 20 minutach stwierdził, że jest zmęczony i chce się przespać. Zdębiałem, no ale okej, miałem kompa, telefon, miałbym co sobie porobić. Jednak… czujecie to? Przyjechał do typa, który jeszcze z dwa dni temu był najważniejszy w jego życiu, a tu takie coś. Okej, rozumiem, obaj już wiedzieliśmy, że nie ma szans na nic głębszego, ale bez przesady. Przyjechać do kogoś i iść spać? Mimo że było około 19:00, faktycznie się położył. Moja irytacja narastała, ale przypomniałem sobie o moich celach i postanowiłem nie czekać dłużej.

Głęboki oddech. Nie wiem, co sobie wyobrażałem co do mojego pierwszego seksualnego kontaktu, ale chyba niekoniecznie coś takiego. Położyłem się koło niego. Leżał tak, że większość łóżka była zajęta. Duży był, a łóżko wąskie. Wcisnąłem się od strony ściany. Zero reakcji, ale widziałem, że nie śpi. Nic nie mówiłem. Pojawiło się lekkie napięcie i cień podniecenia. Przytuliłem się do niego. Nic. Przybliżyłem swoje usta do jego szyi i zacząłem całować. Delikatnie i powoli muskałem bok jego szyi po lewej stronie, przesuwając się w kierunku karku. Wydaje mi się, że byłem w tym całkiem dobry, zresztą jakoś tam zareagował, wydając z siebie dźwięki ni to rozkoszy, ni zadowolenia, a może to było maskowane ziewnięcie. Nie przestawałem. W końcu lekko mnie przytulił, położył swoją rękę na moich plecach, takie pacnięcie w łopatkę. Zjechałem ustami do jego ust i zacząłem go całować, co on praktycznie od razu odwzajemnił. Było to dość pokręcone. Owszem, poczułem podniecenie, a jednocześnie rosła we mnie ciekawość wobec tego, co będzie dalej. Przytulił mnie mocniej. Nasze pocałunki nabierały intensywności. Włożyłem mu język do ust, tak jak to sobie wyobrażałem, tak chyba buduje się napięcie? Robiłem, co mogłem. Głaskałem językiem jego język, próbując dotknąć podniebienia w bardzo delikatny sposób, z jego zaś strony działania były bardzo „mocne”, także po chwili wyglądało to jak jakaś walka na języki. Nie rezygnowałem jednak. Zacząłem głaskać go po włosach i wciąż całowałem, choć zaczęło mnie to nudzić, miałem wrażenie, że z pocałunkami już dalej nie zajdziemy. Jeszcze chwilę to ciągnąłem, po czym wróciłem do całowania jego szyi. Zaczął pojękiwać. Nieźle! Jedziemy dalej.

Nadmienię, że dla niego to był też pierwszy kontakt fizyczny z facetem (i w zasadzie ogólnie rzecz ujmując, był gejem, z kobietą nigdy nie był).

Włożyłem mu ręce pod koszulkę i zacząłem głaskać go po brzuchu. Miał tłuszczyk, ale bez dużej nadwagi. Był lekko owłosiony, nawet przyjemny w dotyku. Podwinąłem mu nieco koszulkę i zacząłem ten brzuch całować. Nie było mi za wygodnie, więc pierwszy raz w czasie całej tej akcji przemówiłem:

– Zdejmiemy ci tę koszulkę.

Podniósł się i posłusznie ją zdjął. Jedziemy dalej, miałem teraz do dyspozycji większe pole, więc po chwili leżałem na nim i kontynuowałem pocałunki. Wróciłem do szyi i jechałem coraz niżej, niżej, niżej. Przy sutkach zaczął już dość mocno stękać. Byłem z siebie zadowolony. Przy pępku poczułem jego rękę na moich włosach, bardzo fajnie, uwielbiam, kiedy się ich dotyka. Wtedy uświadomiłem sobie, że w sumie to cały czas ja działam, on nie robi praktycznie nic. Ja się staram, produkuję, a on leży sobie i nieco stęka, gdzieś tam od czasu do czasu mnie dotknie. Przewróciłem oczami. Ale, ale… to miał być mój pierwszy seks! Chcę mieć to za sobą, trzeba iść dalej. Rozpiąłem mu spodnie i powoli je zdjąłem. Skarpetki chyba zostały. Zaraz po tym pozbyłem się swojej koszulki. Przyłożyłem usta do jego bokserek, do miejsca, gdzie znajdował się penis w stanie erekcji. Trochę posmyrałem ustami, a potem ręką. Dobrze mu było. Zaczął się jakby wić. Moje poczucie zajebistości rosło. Jednocześnie chciałem, aby i on mną się w końcu zajął! Pomyślałem, że może jak ja z nim skończę, to on się weźmie do roboty. Szybkim ruchem zdjąłem mu bokserki i niewiele myśląc, wziąłem jego penisa do buzi. Nigdy tego nie robiłem, rzecz jasna, więc była to wielka improwizacja. Trzymałem go w ustach, nie miał za dużego na długość, za to dość grubego. Zacząłem przesuwać językiem i na tyle, ile mogłem, lizać z każdej strony. W końcu wyczułem, jak to robić, zacząłem ruszać ustami, jednocześnie obracając językiem na wszystkie strony. Oj, jak mu się podobało! Niestety, mnie trochę mniej.

To działanie nie trwało długo. Nie, nie doszedł. Ja już miałem dość. Zaczynałem się krztusić, a jego kutas był spocony i niezbyt przyjemnie było się nim bawić. Przestałem. Kaszląc lekko, łapałem oddech, będąc już zirytowany jego biernością.

– Weźmiesz jeszcze do buzi? – zapytał.

O proszę! Serio było spoko. Ale nie, nie.

– Nie jestem w tym za dobry – odpowiedziałem.

– Możesz na mnie ćwiczyć.

Cóż za propozycja! Ale nie, nie mogłem. To znaczy mogłem oczywiście, ale nie chciałem. Moje usta wróciły do jego ust. Całowaliśmy się, a on wówczas zaczął się masturbować. Coś go chyba wtedy tknęło, bo w końcu on zaczął mnie całować po szyi i głaskać. W zasadzie kopiował wszystkie moje działania, ale to nic, tak naprawdę robiłem z nim wszystko, co sam chciałem, aby ktoś ze mną robił. Jak zjechał do klatki i sutków, to zacząłem ostro jęczeć. Lizał dość intensywnie, na szczęście nie gryzł, bo taka wizja wydawała mi się wręcz obrzydliwa, a takie ostre macanko językiem było przyjemne. Jęczałem, byłem podniecony. Ale w głowie miałem tak naprawdę kogoś innego… (ale o tym opowiem później). Zapewne nie byłoby to za fajne dla Ł. wiedzieć, że wspomagam się fantazjami, iż na jego miejscu jest inny chłopak. Zresztą zasłużył na to, był egoistą! Już po kilku minutach rozpinał mi spodnie, nie mógł sobie z tym poradzić, trochę porażka. Ja, serio, zająłem się nim porządnie. Owszem, sprawiał mi przyjemność, ale to wszystko było tak na odwal.

Zdjął mi w końcu spodnie i robił dokładnie to, co ja, zatem całował mi chuja przez bokserki. Czy ja nie jestem zbyt wulgarny? Może nie, niech mnie zapytają w „Dzień dobry TVN”, bo do „Pytania na śniadanie” mnie pewnie nie wpuszczą (chociaż po zmianie władzy, kto wie).

Zdjął, ale nie próbował wziąć do buzi. Miał zamiar mnie masturbować, ale mu nie szło. Sam zacząłem to robić, podczas gdy on wrócił do moich ust, kopia moich działań. Starałem się, ale nie miałem pewności co do jego oczekiwań. Wprawdzie widziałem jego rozczarowanie, kiedy mnie ujrzał, ale wcześniej były takie wyznania, że kto mógł wiedzieć, co działo się w jego głowie. Zresztą w mojej też był chaos.

Doszedł. Poczułem jego spermę na moim udzie. Było to dziwne. Czułem ulgę, że to już po, jakąś satysfakcję, że ktoś doszedł przy mnie, że jęczał i tak dalej. Oddychał szybko. Objął mnie niedbale. Okej, niech mu nie będzie przykro. Zamknąłem oczy, zacząłem sobie walić, oczyma wyobraźni widziałem Jego. Nie potrzebowałem dużo czasu. Orgazm miał mało wspólnego z Ł. Był dość intensywny, nie pamiętam, co zaplamiłem, ale chyba wyłącznie samego siebie.

Poleżeliśmy chwilę, głaskaliśmy się. Oddech się unormował. To już po. Można uznać, że przestałem być prawiczkiem. Wiem, że to nie był stosunek, ale ja nie jestem z tych, co uważają, że gejowski seks to tylko anal. Nie, nie. Patrzę szerzej.

Zapaliłem światło, była 20:00. Hotel miał dobrą restaurację! Zbieramy się.

Oczywiście, najpierw się trochę ogarnęliśmy.

Przy kolacji było całkiem miło. Nie poruszyliśmy zupełnie kwestii tego, co właśnie między nami zaszło. Rozmawialiśmy o sobie, studiach, podróżach, marzeniach, rodzinie, pasjach. Byłem zdziwiony. Nie liczyłem na wiele, a spędzało mi się z nim czas całkiem dobrze. Do tego stopnia, że pomyślałem, że może można…? Nie jest on mimo wszystko taki zły, ten seks – szału nie było, ale doszliśmy, może w przyszłości będzie lepiej, podczas gdy z Nim nie będę nigdy, nie spojrzy na mnie w taki sposób, jak tego pragnę. Odgoniłem tę myśl między jednym kęsem a drugim. Myślę, że Ł. też dobrze się bawił, choć owej „wielkiej miłości” w jego oczach na bank nie było.

Po kolacji (każdy zapłacił za siebie) wziąłem go na spacer. Okolica była bardzo ładna, spadł śnieg. Wprawdzie było bardzo zimno, ale do wytrzymania. Moje liceum znajdowało się bardzo blisko, a przy nim fajny skwerek i jezioro, można więc było wejść na pomost. Niestety, jedyną przyjemnością okazało się dla mnie wypalenie dwóch czy trzech papierosów, bo Ł. nie sprawiał wrażenia zbyt zainteresowanego moją opowieścią o latach spędzonych w tym miejscu, szkole i samym mieście. Zrobiło mi się przykro, ale chyba uczuciem, które górowało w tamtym momencie, była irytacja.

Wróciliśmy, wziąłem prysznic, bardzo już zły. Gdy skończyłem się kąpać, on oglądał telewizję. Skakał po kanałach i zamiast coś ustawić do oglądania, on co chwila przełączał. Powiedział to, co jeszcze kilka razy później powtórzył – na stancji, gdzie mieszkał, nie miał telewizora, więc teraz chce sobie z niego korzystać, póki może i ile może. Więc patrzyłem sobie na te kanały, które zmieniały się co kilka minut. Miałem w sumie ochotę się trochę poprzytulać, ale ten telewizor zajął go całkowicie. Myślę, że było około 23:30, kiedy zgasiliśmy światło. Każdy z nas spał w osobnym łóżku. On strasznie chrapał. Nie cierpię, gdy ktoś chrapie. Jakoś jednak zasnąłem.

Obudziłem się około 8:00, może 8:30. Nadal chrapał. Byłem wszystkim zniechęcony. Jedyne, co miałem w tamtej chwili, to myśli o Nim. This is life. Prawiczkiem już nie jestem, brnijmy w to dalej! Może będzie lepiej, bo ja tak bardzo lubię być dotykany.

Wstałem i położyłem się przy nim. Przytuliłem się. Nic. Przytul mnie, człowieku, potrzebuję bliskości, czułości, daj mi to, ja pierdolę – pomyślałem. NIC, NIC, NIC. Nigdy tego nie miałem i najwyraźniej ty też mi tego nie dasz.

Ten sam scenariusz co wcześniej. Obudziłem go pocałunkami. Stękał, było mu dobrze. Stanął mu. Całowaliśmy się intensywnie, namiętnie, wręcz wulgarnie. Straciłem kontrolę, mimo że to nie jego chciałem całować. Opuściłem mu bokserki i zacząłem walić konia. Nie przestawaliśmy się całować, poczułem skurcz jego mięśni, napięcie całego ciała, orgazm nim wstrząsnął. Dyszał, a ja odwróciłem go tak, aby leżał na brzuchu. Opuściłem sobie bokserki tak gdzieś do kostek.

– Chcesz, abym w ciebie wszedł?

Pokiwał głową. A to dopiero! Prawdziwy ze mnie dominator. Niemniej jednak teraz się przed wami upokorzę, bo zupełnie nie wiedziałem co i jak. Nie miałem pojęcia, jak się do tego zabrać, jakie są procedury. Próbowałem mu tak po prostu wsadzić, na sucho, bez niczego, bez żadnego przygotowania. Oczywiście, nic z tego nie wyszło, choć widziałem, że on bardzo chce. Zwaliłem sobie na jego tyłek. To już mu się mniej podobało.

Po orgazmach i rytuale oczyszczenia ruszyliśmy na hotelowe śniadanie. Było dość miło, ale mniej niż podczas kolacji poprzedniego wieczora. Rozmowa się w miarę kleiła. Opowiadał o swoich podróżach i studiach. Byliśmy jak tacy dwaj kumple, którzy względnie lubią swoje towarzystwo, ale też jakoś specjalnie nie są do siebie przywiązani. Zjadł ogromnie dużo. Pierwszy raz widziałem, aby ktoś tyle jadł na śniadanie. Serio. Jedzenie bardzo smaczne i w ogóle hotel był zacny. Koił rozczarowania, jakie spotykałem na swojej drodze.

A co po śniadaniu? Telewizor! Tak, on nie ma telewizora, wiem. Ale to miasto naprawdę jest ładne, spadł śnieg, święta idą, spoko atmosfera z tą pogodą i dekoracjami, jest tu gdzie połazić. Może nie ma wielu zabytków, nie ma też żadnego muzeum, jednak mimo wszystko i tak jest urokliwie. Ale po co wychodzić, skoro jest telewizor, a on na co dzień go nie ma. Przysnął, skacząc po kanałach, chrapał niemiłosiernie. Wiem, że to wygląda tak, jakbym po nim jechał, ale nie, to po prostu moje wysrywy frustracji, rozżalenia, negatywnych emocji dotyczących chyba bardziej oczekiwań w starciu z rzeczywistością. Byłem sam. Był telewizor, moje działania w jego stronę (seks, hotel, zainteresowanie, pytania), a tymczasem ja znowu zostałem sam.

Dopiero około 13:00 udało mi się go wyciągnąć z hotelu na spacer nad jeziorem i po mieście. Po drodze jednak zaliczyliśmy księgarnię i kupił dwie książki (nie pamiętam jakie, jedna z jakąś poezją) i zostały nam dwa tematy na całe wyjście. Pierwszy to owe książki, a drugi, ile na te książki wydał i że już nie ma w ogóle pieniędzy, a musi się utrzymać przez cały grudzień. W końcu zaczął mi te wiersze czytać, nawet kiedy poszliśmy na obiad na pizzę. Dodatkowo tu kolejne rozczarowanie, bo lokal, który kilka lat temu uwielbiałem, świecił pustkami, był dziwny i jakiś taki podejrzany. Pizza jednak wciąż pyszna.

W hotelu telewizor, chociaż pozwolił mi oglądać skoki narciarskie, więc coś z tego miałem. Po skokach nawet dał się wyciągnąć na kolejny spacer, chociaż bardziej chodziło o to, aby kupić coś do picia, bo nic nie mieliśmy, a suszyło nas po tej pizzy. Spaliłem tego dnia kilka papierosów, piwo zostało nieruszone.

Przed snem była kolejna próba, w której to on lekko przejął inicjatywę. Jeździł mi penisem po plecach. Nie podobało mi się, już sam wolałem się nim zajmować. Ale kiedy zaczął mi śpiewać do ucha Toxic (mieliśmy w tle Eskę TV i wjechała Britney Bitch), tego było już za wiele. Przerwałem to, uciekłem do łazienki. Kilka głębokich oddechów, uciszenie irytacji i idziemy spać. Nie chrapał. To była druga i ostatnia noc.

Rano okazało się, że nie chrapał, bo nie spał. Pomógł mi założyć kapcie i to serio było bardzo miłe. Czułem, że powinniśmy porozmawiać. Wiedziałem, że myśli podobnie, wszak dzień wcześniej między jednym kanałem TV a drugim – pokazywał mi gejów z gej-portalu, z którymi pisze, pisał, czy z którymi chce bądź nie chce pisać, ale ich zna. Nie chciałem jednak mieć tych spraw niejasnych. Przytuliłem go. Tak od serca.

– Zostaniemy przyjaciółmi? – zapytałem.

Chciało mi się płakać. Nie wiem czemu. Myślałem, że może go ranię. Myślałem, że to nie tak miało wyglądać, że serio mieliśmy nadzieję, że nam się uda, że coś z tego wyjdzie. Przecież nawet podczas kolacji przeszła mi taka myśl przez głowę. On zaś głową pokiwał.

– Nie masz żalu, że nic więcej? – drążyłem.

Tym razem pokręcił głową. Okej…

Liczyłem na bardziej rozbudowaną i merytoryczną rozmowę, wszak wniosków mogła być cała masa… ale zamiast tego spakowaliśmy się, wymeldowanie i droga na dworzec. Samochód zgasł mi ze trzy razy. Dzieje się tak zawsze, ilekroć się stresuję, jednak jakoś go dowiozłem. Pożegnaliśmy się jak kumple, wsiadł w pociąg i pojechał.

Byłem w jakiś sposób wykończony. To był dziwny weekend. Chyba serio nie jestem już prawiczkiem. Mój pierwszy „związek” nie wypalił, a ja przecież miałem takie oczekiwania i wiarę w to, że nawet byłem gotowy posyłać zdjęcia swojej dupy. Mimo wszystko chyba jednak kosztowało mnie to więcej emocji, niż sądziłem początkowo. Myślę, że ostatecznie to on lepiej na tym wyszedł niż ja. Płakałem w samochodzie. Dojechałem do domu w ciągu pół godziny.

Chciałem zachować kontakt, serio. Pisałem, dzwoniłem. Na początku było całkiem okej. Mam tu na myśli pierwszą po spotkaniu rozmowę przez telefon. Potem już coraz gorzej. Umarło śmiercią naturalną. Do tego stopnia, że kiedy po kilku miesiącach napisałem do niego, to zignorował mnie zupełnie. Odczytał, widziałem, że odczytał. Teraz tylko czasem zastanawiam się chwilami, czy mnie jeszcze pamięta. Dla mnie zawsze pozostanie tym pierwszym. No i otarliśmy się o związek.

Zanim skończyłem pisać tę część, znalazłem go na fejsie. Dużo postów wspierających LGBT i potępiających rząd PiS. Żyje, ma się dobrze.

Intymności ad. 1

Nie wszystko da się opisać z przymrużeniem oka. Będą kolejni kochankowie, ale będzie i ból. I teraz na ten ból przyszedł czas i jest przestrzeń oraz miejsce. Wypiłem dwie lampki wina, popijam trzecią i czuję się gotowy ten ból wyrzucać. To pierwszy epizod. Co mnie najbardziej boli? Może brak zrozumienia? To, że postrzega się to jako fanaberię? Ciężko to pojąć, kiedy nigdy się w tym nie siedziało, nie poznało od drugiej strony i zdaję sobie sprawę, że może to być autentyczną abstrakcją – i podejście to nie wynika wcale ze złej woli.

Nie chcę pokazać, jak bardzo jestem zajebisty, bo sobie radzę, ani też nie piszę tego, aby uzyskać współczucie. Mam wrażenie, że dzielenie się jakąś „smutną historią” w wielu przypadkach jest tak właśnie traktowane, a czasem nawet idzie to dalej, zmierzając po równi pochyłej w stronę show, które robią twórcy programów dla aspirujących modeli czy dla tych, którzy chcą pokazać szerzej swoje talenty. Jednak nie, oczywiście mógłbym i na tym budować swoją pozycję, bo i zabawny, i doświadczony – przeczołgany przez życie, więc do TV jak znalazł, ale tak zupełnie szczerze, to… jeśli pomogę choć jednej jedynej osobie, albo choć jedna jedyna osoba znajdzie w sobie o promil więcej zrozumienia dla tego rodzaju „problemu”, to jest to tego warte, mimo że to niełatwa przeprawa. Czuję jednak ulgę, że wreszcie to wyrzucę.

Zaburzenia odżywiania. Ale od początku…

Odkąd pamiętam, bardzo lubiłem jeść. Zajadałem wszystko. Stresy i sukcesy. Jadłem dla przyjemności. Zwykle brałem sobie wtedy jakąś książkę tudzież gazetę, nad którą wpieprzałem jak opętany, choć wtedy zupełnie mnie to nie martwiło. Zawsze gdy rodzice wracali z większych zakupów, to coś tam kupowali mnie i braciom. Chodzi oczywiście o przekąski, słodycze itd. Brałem sobie jakąś nową gazetę, które w tych zakupach były, mama robiła mi stos kanapek, ja do tego brałem batonik, paczkę chipsów itp. Czytałem i żarłem. To był taki mój rytuał z masą endorfin. Zapominałem wtedy o wszystkim.

Myślę, że nastolatki i młodsze dzieciaki lubią sobie takie rzeczy podjadać, a to, że były tego zawrotne ilości, nic a nic mnie wówczas nie zastanawiało, tym bardziej że nie tyłem jakoś mocno. Miałem wagę w normie. I to objadanie się też nie zdarzało się każdego dnia. Może to też nic takiego, tak jak wspomniałem, po prostu ilości tego żarcia w takich „epizodach” były ogromne. Dostałem w końcu lekkiego tłuszczyku i miałem małą fałdkę na brzuchu, ale 72 kg przy 175 cm wzrostu wciąż było normą.

Było tak przez lata. Przyznaję, że zawsze podobały mi się szczupłe ciała, ale swoim aż tak się nie przejmowałem. Miałem kilka prób odchudzania. Chudłem po 5 kg, potem tyłem znowu do tych 72 czy 73 kg, ale nie zajmowało mnie to aż tak bardzo. Po latach jednak widzę, że na studiach bardzo się denerwowałem, kiedy ktoś widział, że jem. Jadłem sam albo nie jadłem wcale. Deficyt kalorii nadrabiałem w weekend, kiedy byłem w domu. Kanapeczki, batoniki, chipsy i gazetka/książka.

Podejmowane próby zrzucenia niezbyt chcianych (ale jako tako tolerowanych) kilogramów też były dosyć specyficzne. Było postanowienie i zdecydowane działania, które cechował ostry radykalizm – pierwszy dzień i od razu drastyczne obcięcie kalorii, niemal głodówka. W jadłospisie jedynie dwa jogurty, jabłuszko i kanapeczka. Wytrzymywałem tak kilka dni, potem jadłem troszkę więcej, po tygodniu następowało oficjalne ważenie, leciało początkowo sporo, woda i te sprawy. Czułem się zmotywowany, jednocześnie brakowało mi moich rytuałów jedzeniowych, dzień po dniu jadłem więcej, aż w końcu dochodziłem do wniosku, że już sobie udowodniłem, że mogę schudnąć, jeśli będę chciał, więc kiedyś schudnę, ale teraz wolę pojeść. Kilka takich prób miało miejsce, oczywiście różniły się od siebie, ale schemat był zazwyczaj podobny.

Eskalacja nastąpiła przy okazji problemów zdrowotnych innego rodzaju. Zmuszony do spędzenia roku w domu, bez pracy, studiów… Moje życie toczyło się wirtualnie, byłem gwiazdą czatu na Onecie (do tego stopnia, że zostałem nawet adminem w kilku kanałach, a mój średni dobowy czas przebywania na owym czacie w statystykach profilu wynosił 13 godzin). Moje godziny funkcjonowania oscylowały między 12:00 a 4:00. Frustracja narastała i zupełnie nie wiedziałem, co dalej. Mogło stać się wszystko. Zdrowie serio było do dupy. Relacje z domownikami też. Miałem swój świat, bezpieczny. Od pedalstwa wtedy uciekałem, gdzie się dało (odejdź, proszę, odejdź gdzie się da!). Między innymi w jedzenie.

Jadłem wszystko, co było jadalne. Żeby dać wam pełen obraz sytuacji: jest 1:00 w nocy, ja przy otwartej lodówce, w jednej ręce kromka chleba posmarowana musztardą, w drugiej snickers, jedno zagryzane drugim, w międzyczasie selekcjonowanie jogurtów spośród tych, które w lodówce się znajdowały. Do popicia woda zmieszana z wódką. To dużo?

Kanapeczki – nie trzy, cztery. Siedem minimalnie. Obiadek – może nie za dużo. Wolałem kanapki i przekąski, a mama martwiąc się o mnie i chcąc mi ulżyć w cierpieniu, pocieszała mnie, kupując to, co najbardziej lubiłem. Słodyczy nie brakowało.

Zapominałem wtedy o wszystkim.

Waga rosła, martwiła mnie, ale przestać nie umiałem. Było tak pysznie.

Życie względnie ogarnięte. Wróciłem na studia cięższy o 16 kg, nabyte w niecałe 6 miesięcy. Mój problem nie minął. Nie jadłem obiadów, śniadań. Jadłem chipsy, bułki, batoniki, czekolady. I to nie tak, że paczka chipsów raz na 2–3 dni. To były 2 paczki codziennie, po 2–3 batoniki. Bułek nie pamiętam ile. Czekolada to faktycznie nieco rzadziej, 2–3 razy w tygodniu. Dużo też piłem, głównie piwo. I paliłem, uśredniając, 13 papierosów dziennie.

Najgorsza jest w tym wszystkim bezradność. Chcesz przestać, postanawiasz, wytrzymujesz kilka godzin, może jeden dzień, i to wraca, jest to w tobie, a ty w tym. Musisz wpieprzać, bo wtedy zapominasz. Boli w chuj.

Ale nastąpił przełom. To był czerwiec, tuż przed sesją egzaminacyjną. Miałem nieopodal piękny, duży park. Zacząłem chodzić tam niemal codziennie. Trochę ruchu wjechało. Osoba z tego rodzaju problemami pamięta takie liczby, zawsze będzie pamiętać: pewnego dnia na wadze ukazała się ta dawna, tak stabilna: 72 kg. Oznaczało to minus osiem! Dzięki samym tylko spacerom. Chyba… Więcej ruchu ponad te spacery nie było (zajmowały z 2 godziny dziennie, czasem mniej, czasem więcej – tak uśredniając), żarcie było wciąż takie samo. Psychicznie chujowo.

Dobra, damy radę! Bardzo mnie to zmotywowało! Zatem pomalutku odstawiamy – najpierw słodycze, potem chipsy, chrupeczki. Na obiady minimum. I park prawie codziennie. We wrześniu było już 64 kg. Coś się zdarzyło. Coś wielkiego. Sukces. Kontrola. A wszyscy wokół mówili tylko o perfekcji. Słowo, które dzisiaj brzmi wyjątkowo obrzydliwie.

Zacząłem sobie sam gotować. Bez tłuszczu, zdrowo, warzywa, ewentualnie chude mięsko, trochę ciemnego chlebka, twarożki i takie tam. W porównaniu do tego, jak jadłem wcześniej, to był odlot. Waga spadała, myślałem, że trochę sobie schudnę, a potem przestanę. Cieszyłem się, że coś się udało. Wśród wyzwisk, przemocy, płaczu, żyletki, fanatycznych modlitw jest sukces, jeden, ale ogromny. Nie jem. Nie jem. Nie muszę. Ale jeszcze tylko troszkę schudnę i będzie git.

59 kg.

58 kg.

57. Nie zatrzymujmy się.

Z każdym kilogramem czułem się autentycznie lepszą osobą. Tak mi dokopali, a teraz ja wszystkim dokopuję. Schudłem. Schudłem. Chudnę. Wciąż nie widziałem problemu. Ten świat mnie pochłaniał, fascynował. Koniec miał nastąpić przed świętami. Chciałem trochę schudnąć już ponad program, aby w święta podjeść, a potem już jeść względnie normalnie, choć na to normalne jedzenie nie miałem już pomysłu. I wtedy jebło.

Wróciłem po świętach 3 kg cięższy. Bolało! Wtedy już wiedziałem, że się nie zatrzymam. Jedzenia wjeżdżało coraz mniej, w styczniu pozostały tylko jogurty 0%, jabłka i chleb razowy. I papierosy. I mnóstwo kawy. Ćwiczyć, nie ćwiczyłem. I tak spadało. Owe 3 kg zjechało szybko, jechałem dalej.

To nie chodzi tylko o wagę. Tam jest mnóstwo innych rzeczy. Poczucie kontroli. Po latach bez kontroli teraz się udało. Jesteś lepszy – wszyscy muszą jeść, ty nie musisz. To jest coś tak niesamowitego, przecież każdy musi jeść – ale nie ty. I w końcu cię widzą. Jesteś, istniejesz.

Pro-ana. Wygooglujcie sobie. Pierwszy raz zetknąłem się z tym w „Dużym Formacie”, dość obszerny reportaż. To było coś tak niezwykłego. Krok głębiej w tym świecie. To już prawie ostateczny stopień wtajemniczenia. Są inni, możemy być w tym razem. Nie było specjalnie ciężko znaleźć fora. Po tym artykule miałem ich zatrzęsienie. Od groma było też kandydatów. Musiałem szybko działać, bo liczba miejsc była ograniczona. Wybrałem sobie jedno forum, które w wątkach rekrutacyjnych wydało mi się bardzo sympatyczne, choć większość osób to były nastolatki. Nie musiałem się specjalnie trudzić, wystarczyło napisać szczerze i od początku. Dostałem odpowiedź, że wprawdzie już zamknęli rekrutację, ale tak ich przekonuję, że zrobią dla mnie wyjątek.

Wnętrze było słodkie do bólu. Wszyscy wydawali się mili do przesady, a założycielka forum stanowiła swoiste guru. Jak sekta. Nic dodać, nic ująć. Guru plus kilkanaście osób (w tym ja). Zaopiekowali się mną. Rozmowy były przyjemne, na luzie, pełne wsparcia. O jedzonku, kaloriach, przepisach, ćwiczeniach. Wtedy też zacząłem ćwiczyć.

Pierwszy cel: 48 kg.

To nie były anorektyczki, po prostu chciały schudnąć i też załapały się na ten sam artykuł. Znikały powoli, forum umierało. I ja je opuściłem, przestałem się po prostu logować. Trochę mnie poturbował pobyt tam. Zaburzył mi wizję mojej lepszości. To miejsce było tak dziwne, wpisy tak odklejone, atmosfera specyficzna – zacząłem się zastanawiać, czy i ja taki jestem.

Byłem zdezorientowany. Poszedłem do psychiatry. Dostałem lek, okropny lek. Strasznie chciało mi się po nim spać. Znieczulił mnie. Zacząłem znowu się objadać. Nie umiałem przestać. Wracałem powoli do siebie sprzed półtora roku. Seria napadów obżarstwa, potem seria głodówek. Później zacząłem rzygać, więc czułem się w pewnym sensie lepiej, chociaż mój największy atut straciłem, nie było już w tym kontroli za grosz.

Na szczęście dalej przerażałem ludzi moim wyglądem, choć ich pytania bardzo mnie wkurwiały. Moja lekarka zaś ewidentnie miała jeszcze większy problem niż ja i bała się, abym tylko nie był chudszy od niej. Specjalnie tego nie nazywam, nie przechodzi mi to przez klawiaturę, a poza tym jakie znaczenie ma nazewnictwo?

Drugi cel: 44 kg.

Po tym leku wpieprzałem jak opętany. Znalazłem drugie forum. Duże, rozbudowane. Restrykcyjne. Dostałem się z łatwością. To było księstwo motylków. Tutaj czekał cię opierdol za skopany bilans, brak ćwiczeń. Bycie chudszym jest ważniejsze niż bycie zdrowym. Nie będziesz jeść bez ukarania siebie za to. To nie był kącik adoracji i wzajemnych zachwytów nad sobą, postępami. Tu był reżim. Tego potrzebowałem.

Zakamuflowałem się tam, zmieniłem sobie imię i wiek, ale samej historii nie naginałem. Każdy był zobligowany do prowadzenia tzw. dzienniczka, gdzie musiał zapisywać, co danego dnia zjadł, co wyćwiczył, co wyrzygał (choć rzyganie raczej było tępione, tolerowano je tylko jako już skrajny środek). Mój pierwszy wpis nastąpił 24.05.2014 o godzinie 7:41.

Wczoraj, 23.05

– kawa,

– woda,

– herbata.

No i… pół godziny przed pójściem spać złamałem się. Obiecałem sobie, że będę w 100 procentach szczery z Wami zatem: 2 kabanosy, 2 kawałki sera, opakowanie (!!!) rurek waflowych kakaowych (ponad 2000 kcal). Boję się, że wracają na dobre moje ataki codziennego objadania się z przeszłości.

Dzisiaj będzie ciężko, mam imprezę urodzinową. Ale zobaczymy, spróbuję się kontrolować, a jak to wyjdzie, zdam relację jutro.

Od niedzieli planuję głodówkę do wtorku, ew. jeden lub dwa jogurty 0% dziennie, żeby zapobiec napadom. Muszę sobie udowodnić, że wciąż mam kontrolę.

Mam wrażenie, że to ten lek tak na mnie działa. Po każdej dawce nie tylko czuję się tak głodny, że mógłbym zjeść wszystko i w każdej ilości, byle jadalne, ale też staję się obojętny. Na to, jak wyglądam, na to czy chudnę, na to, czy tyję.

Miłego dnia wszystkim życzę.

To brzmi strasznie, a napisane było w pełnej powadze. No, głodził się cały dzień, to i rzucił się na jedzenie, zjadł, co miał pod ręką – tak patrząc na to obiektywnie, „naturalnie”. W naszej zamkniętej motylkowej społeczności była to jednak totalna porażka.

25.05.2014 10:36

Jakoś tak negatywnie się dzisiaj czuję. Siedzę, patrzę się w ścianę i jakaś pustka w mojej głowie. O niczym nawet nie myślę. Ostatnio coraz częściej mam tak, że po przebudzeniu tylko czekam, kiedy dzień wreszcie się skończy. Ciężki czas teraz, bardzo bym chciał, żeby już minął kolejny miesiąc, aby już było po wszystkich egzaminach i stresach. Mam nadzieję, że jakoś to przetrwam.

26.05 19:33

Podsumowanie dnia: 1000–1200 kcal jakoś się zamyka, wybaczcie, zwyczajnie nie chce mi się wszystkiego dokładnie liczyć . A szanse, że dzisiaj się objem, są niewielkie, bo w lodówce niewiele, a słodyczy żadnych nie mam. W każdym razie moja pani doktor i tak nie byłaby zadowolona z bilansu, ale dla mnie to taka granica wyśrodkowana właśnie. 1200–1500 kcal – wtedy ani nie czuję się głodny, ani przejedzony i wyrzuty sumienia są do zniesienia.

Niestety, z ludźmi jest taki problem, że nie rozumieją choroby, jeśli sami jej nie przejdą. Załóżmy taką sytuację: W jeziorze utopił się człowiek. Jedynym świadkiem była osoba na plaży. Są dwie możliwości:

a) osoba na plaży była niepełnosprawna, na wózku, ergo nie mogła uratować tonącego. Reakcja ludzi – „No tak, przecież nie miał jak uratować tego topielca!”;

b) osoba na plaży panicznie boi się wody, ergo trzymała się z daleka od linii wody. Reakcja ludzi – „Jak to nie pomógł?! Każdy się czegoś boi, trzeba przełamywać swoje lęki!”.

To jest sytuacja analogiczna do depresji. Jeśli ktoś nie ma i nigdy jej nie miał, to nie zrozumie, że nie da się po prostu „wziąć w garść”.

Przeczytałam wszystkie Twoje wątki i jestem trochę przerażona… robisz głodówki i zawalasz… ale chudniesz… i to szybko. Naprawdę. No i Twoja waga… i w ogóle cała ta sytuacja…

Czuję czasami, że jesteś taki „rozerwany” w tej sytuacji. Niby ustaliłeś z psychiatrą, że masz przytyć, chodzisz na terapię, za którą sam płacisz, na którą poszedłeś z własnej woli. Jak jesz te 1400 kcal, to wiesz, że niby dobrze robisz, a z drugiej strony dalej się odchudzasz i robisz głodówki. Straszny zamęt. Jak chcesz rozegrać tę sytuację z lekarzem? Co mu powiesz, gdy zaczniesz chudnąć? Jaki sens tej terapii, skoro sam działasz przeciwko niej?

Trzeci cel: 39 kg.

Czerwiec 2014

Spojrzałem dzisiaj w lustro. Tłuszcz, tłuszcz i jeszcze raz tłuszcz. Mogłem się spodziewać po serii napadów.

16.06 19:55

Czuję się nijak. W ogóle się nie czuję. Nie wiem. Zimno mi jakoś. Ręce mam lodowate.

Od soboty się nie ważyłem. Boję się sprawdzać.

Minął tydzień bez napadów.

Potem nastał lipiec i obroniłem magisterkę.

Zatęskniłem za odchudzaniem. I wiem, że nie mam z czego chudnąć, uważam się za szczupłego, choć jeszcze kilka miesięcy temu przy obecnej wadze zdiagnozowałbym u siebie otyłość. Ale jakoś… brakuje mi tego poczucia kontroli, sukcesu z każdym straconym kilogramem. Tak pozytywnie się z tym czułem, że osiągnąłem coś tylko dzięki sobie, że jestem w stanie czegoś sobie odmówić, dążyć do wyznaczonych celów, wytrwać, być zdeterminowanym, zdyscyplinowanym. Nawet nie umiem tego sam sobie wytłumaczyć. Patrzę na zdjęcia sprzed kilku miesięcy i widzę człowieka wychudzonego. I chyba wcale nie chciałbym z powrotem tak wyglądać. A mimo to w pewien sposób mi tego brakuje.

7.08

Poinformowałem, że znikam z forum, wróciłem 17.10.

Nie było mnie tu całe wieki.

Nie skasowałyście mnie jednak.

Ale i tak ten dziennik… naprawdę skasujcie, bo mi wstyd za to wszystko, co tu pisałem. Bez ładu i składu. Chaos i niestabilność.

A co u mnie? Głównie mój czas pochłania praca.

Mówiąc najogólniej, bywa różnie.

23.12.2014

27 dzień bez napadów.

11.01.2015

W czwartek się nażarłem, po 42 dniach. Zjadłem całą czekoladę, kilka ciastek i cukierków.

5.02.2015

chciałbym się ogarnąć

ze sobą samym

może już to pisałem

nie umiem się wyrwać ze swojego świata,

który sam sobie wytworzyłem

to wszystko było takie destrukcyjne

ekstremalne odchudzanie, ćwiczenia

papierosy, alkohol

życie toczone głównie w internecie

gdzie mogłem sobie poudawać

że jestem fajny

nie było mi z tym dobrze

ale czułem się bezpiecznie poniekąd

to był świat, który sam stworzyłem

a więc który dobrze znałem

nic mnie tam nie zaskakiwało

a teraz muszę się z niego wyrwać

za każdym razem jak idę do pracy

muszę rozmawiać z ludźmi

i być w centrum uwagi

nie jestem gotowy na rewolucję w życiu

a jednocześnie chciałbym

umieć swój własny świat opuścić

i żyć prawdziwym realnym życiem

7.02.2015

nie wiem jak się czuję

nie mam w ogóle apetytu

wmuszam w siebie jedzenie

próbuję się ogarnąć

6.03.2015

nażarłem się

chciałbym z jednej strony komuś powiedzieć

że mam problemy z jedzeniem

ale tak naprawdę

nie chcę nikogo tym obarczać

nie chcę żeby ktoś się o mnie martwił

chciałbym, żeby ktoś się domyślił

zapytał, czy wszystko w porządku

a ja wtedy bym mógł opowiedzieć

dlaczego nic nie jest w porządku

męczy mnie to udawanie

uśmiechanie się do wszystkich

i nawet udawanie przed samym sobą

że jest w miarę

tak się nażarłem

nie mogę się ruszyć

w szafce są tabletki przeczyszczające

ale nie chcę ich ruszać

9.03.2015

generalnie to

kolejny raz napiszę

tak bym chciał komuś opowiedzieć

ale czuję, że nie dałbym rady z poczuciem

że ktoś się o mnie martwi

odciąłem się od znajomych

w weekendy to sobie siedzę w domu

leżę i sobie wyobrażam

że jestem fajny

22.03.2015

z jedzeniem raz lepiej, a raz gorzej

ale normalnie raczej nie jest

liczę sobie w głowie

innym razem jest napadowo

ciągle za bardzo się skupiam na tym

co jem, ile tego jem

wyznaczam sobie limity w głowie i takie tam

10.05.2015

dzisiaj się zastanawiałem, czy jestem teraz szczęśliwy niż wtedy

gdy ważyłem 10 kg więcej

chyba nie, wcale nie jestem

patrzę w lustro i wciąż mi się wydaje, że wieprz

a jak widzę swoje zdjęcia

to mam wrażenie, że wyglądam jakbym miał się przełamać za chwilę

jak patyk, naprawdę

W lipcu 2015 zacząłem intensywnie ćwiczyć, praktycznie codziennie, żadne siłowe sprawy, a jedynie interwały, aeroby itd. Chyba dzięki temu jedzeniowo normowało się, te treningi dawały takie poczucie, że sporo spalam, więc mogę jeść. W jakiś sposób okazało się to zbawienne.

Następnie rozpoczął się mój pierwszy internetowy romans (nie skończył się dobrze, po spotkaniu on zniknął bez słowa i bez śladu). Przedstawiałem go na forum jako „ją”.

23.11.2015

Wszystko mi się pokomplikowało, nie mam jakoś sił, by to opisywać.

Mówiąc najkrócej, ludzie wokół mnie dostrzegają więcej, niż sądziłem. A zawsze sobie gratulowałem, że tak dobrze się maskuję.

Brakuje mi jakieś 1,5 kg do najniższej wagi w życiu.

Od dzisiaj zacząłem próbować jeść cokolwiek.

Póki co przebywam na zwolnieniu lekarskim. Nie wiem, co dalej będzie.

Ostatni wpis w lutym 2016.

W roku, w którym zacząłem się puszczać.

Waga się zatrzymała. Moje myśli się jednak nie zatrzymały.

Jem względnie normalnie, ale jedzenie już zawsze – tak myślę – będzie jak lekarstwo, które muszę brać o określonej porze i w określonej dawce. To cały czas we mnie tkwi. Uśpione, ale gotowe, aby zaatakować ponownie. Czasem te myśli gryzą. Muszę szybko się zająć czymś innym, aby to ogarnąć.

Po co to wszystko?

To nie jest fanaberia, to się dzieje naprawdę. Tego nie można zatrzymać, nie samemu.

Pomoc? Coś, ktoś, cokolwiek?

Nigdy nie rozmawiajcie z taką osobą o wadze, ćwiczeniach, dietach. Waga to jedno. Cała reszta, która toczy się w głowie wokół tego, to sedno, w którym tkwi naprawdę wiele rzeczy. Chcesz i jednocześnie nie chcesz przestać. Samemu jest ciężko i śmiem wątpić, czy sukces w pojedynkę jest tu możliwy.

Nie znikniesz, nie rozpłyniesz się.

Pamiętam, jak kiedyś, wygłodzony, rzuciłem się w nocy na bułkę i zjadłem ją w kilkadziesiąt sekund. Potem przez dwie godziny stałem w łazience przed lustrem, wpatrywałem się w swój brzuch i obserwowałem, czy już pokrywa się tłuszczem. A miałem akurat tej nocy się uczyć, bo zbliżał się ciężki egzamin.

Pamiętam, że woda z solą, która miała pobudzić mnie do rzygania, smakowała jak zimny rosół. I jeszcze były „Rozmowy w toku”. Odcinek „Czy mężczyźni chorują na anoreksję?”. Wtedy planowali – chyba to nawet doszło do skutku – całą serię odcinków o tej chorobie. Pominę może, jak do tego doszło, że znalazłem się na celowniku. Pamiętam, jak nazywał się reporter, dziennikarz, czy jakakolwiek była jego funkcja. Rozmowa przez telefon nie była miła. Wyśmiał moje zdjęcie na fejsie, miał pretensje, że nie chcę przyjść do programu (chowam głowę w piasek), negował to, o czym mówiłem, zero zrozumienia dla tematu, brak wyczucia i empatii. Poznałem trochę ciekawostek dotyczących realizacji. To nie było tak, że wszystko szło spontanicznie. Uczestnik dostawał kartkę i pisał to, co chciał powiedzieć, potem Drzyzga się z tym zapoznawała i według tego prowadziła wywiad. Zwykle występ był okrojony, na przykład z 15 minut twoich wywodów puszczali 5. Dojeżdżałeś na swój koszt do Krakowa, kwaterowałeś się sam, jedyne, co dostawałeś, to 300 zł. I w moim przypadku autograf Svena Hannawalda, który miał w tymże odcinku też wystąpić. Pan reporter miał się modlić, abym ostatecznie zgodził się na występ, jednak więcej już do mnie nie zadzwonił. Odcinek obejrzałem, był kiepski. W pewnym momencie zrobiła się słaba komedia, gdy pojawiło się małżeństwo kłócące się ze sobą o jedzenie, kto je więcej, kto się ma odchudzać, czemu ma się odchudzać itd. Może gdzieś tam jeszcze krąży po internecie.

Pamiętajcie, nie wspomina się o wadze, nic a nic. Te słowa ryją mózg, robią ci lobotomię wręcz.

Może trochę udało mi się zarysować, co w takiej głowie się dzieje. Ciężko jest to wyrazić. Po prostu, najzwyczajniej… to nie fanaberia, kaprys, w których można powtarzać: oj schudnę, będę sobie mówić, że jestem gruby, niech mi potwierdzą, że przecież jestem chudy. Tyle.

To zawsze gdzieś w tobie zostanie. Przynajmniej we mnie wciąż jest. Kiedy widzę i słucham kogoś, kto mówi, że z tym wygrał, to nie umiem w to uwierzyć, chociaż chciałbym. Czuję jednak, że to stale będzie krok za mną, za nimi. Gotowe, by zaatakować, nigdy tej gotowości nie tracąc.

#2

X. Na zawsze i na wieczność

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji

Spis treści:

Okładka
Strona tytułowa
#1
Ł. Mój wysportowany tygrysek
Intymności ad. 1
Zaburzenia odżywiania. Ale od początku…
#2
X. Na zawsze i na wieczność
Intymności ad. 2
#3
Casting do trójkąta
Słowo kontekstu do kolejnych romansów
#4
S1. Kierunek lekarski z kościołem w tle
#5
T. Bokserkowy aktyw
#6
Ł2. Słodko-gorzki i toksyczny
#7
D. Gorący romans w rytmie latino
#8
S2. Młoda krew
#9
M2. Bez braw na finał
#10
V., czyli romans stulecia
Intymności ad. 3
#11
K. Romantyczność
#12
M3. Nigdy więcej nie tańcz ze mną
#13
O. From my homie to my only – number 1
#14
M4., czyli chemia między nami
#15
P., czyli dobrze wiemy, co teraz zrobimy
Intymności ad. 4
Moje życie z borderline, czyli mogę odejść przez jedno słowo
Gorączkowe wysiłki uniknięcia rzeczywistego lub wyimaginowanego odrzucenia
Niestabilne i intensywne związki interpersonalne charakteryzujące się wahaniami pomiędzy ekstremami idealizacji i dewaluacji
Zaburzenia tożsamości: wyraźnie i uporczywie niestabilny obraz samego siebie lub poczucia własnego ja (sense of self)
Impulsywność w co najmniej dwóch sferach, które są potencjalnie autodestrukcyjne (np. wydawanie pieniędzy, seks, nadużywanie substancji, lekkomyślne prowadzenie pojazdów, kompulsywne jedzenie)
Nawracające zachowania, gesty lub groźby samobójcze albo działania o charakterze samookaleczającym
Niestabilność emocjonalna spowodowana wyraźnymi wahaniami nastroju (np. poważnym epizodycznym, głębokim obniżeniem nastroju (dysphoria), drażliwością lub lękiem trwającymi zazwyczaj kilka godzin, rzadko dłużej niż kilka dni)
Chroniczne uczucie pustki
Niestosowny, intensywny gniew lub trudności z kontrolowaniem gniewu (np. częste okazywanie humorów (ang. frequent displays of temper), stały gniew, powtarzające się bójki)
Przelotne, związane ze stresem myśli paranoiczne (ang. paranoid ideation) lub poważne symptomy rozpadu osobowości (ang. dissociative symptoms)
#16
B. Człowiek telewizor
#17
A. Człowiek influencer
# 18
K2. Jestem dilerem
#19

Tylko mnie pragniesz, czyli wszyscy moi kochankowie

ISBN: 978-83-8373-320-3

© Szymon Braun i Wydawnictwo Novae Res 2024

Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody Wydawnictwa Novae Res.

REDAKCJA: Anna Grabarczyk

KOREKTA: Marta Akuszewska

OKŁADKA: Michał Kacprowicz

ZDJĘCIE NA OKŁADCE: viewed_dude

Wydawnictwo Novae Res należy do grupy wydawniczej Zaczytani.

Grupa Zaczytani sp. z o.o.

ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia

tel.: 58 716 78 59, e-mail: sekretariat@novaeres.pl

http://novaeres.pl

Publikacja dostępna jest na stronie zaczytani.pl.

Opracowanie ebooka Katarzyna Rek


„Mamy usługę, której mógłby pozazdrościć Amazon.”

Robert Drózd

Świat Czytników


Tysiące ebooków i audiobooków

Ich liczba ciągle rośnie, a Ty masz gwarancję niezmiennej ceny.