Smak szczęścia - Klaudia Kopiasz - ebook + książka

Smak szczęścia ebook

Klaudia Kopiasz

4,1
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 14,99 zł

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

WCIĄGAJĄCA OPOWIEŚĆ O SILE PRAWDZIWEJ MIŁOŚCI

Mia wraca do zdrowia i znów może cieszyć się każdym dniem. Kiedy dowiaduje się, że zawdzięcza to Williamowi, chce się z nim spotkać.

Przyjeżdża do Londynu, gdzie widzi Williama z inną kobietą. Rozczarowana dziewczyna wraca do Bostonu i postanawia zacząć wspólne życie z Aaronem.

Czy William będzie chciał odzyskać miłość Mii?

Czy „przypadkowe” spotkanie we włoskiej winnicy będzie okazją do wyjaśnienia nieporozumień?

Czy magia Zakynthos wciąż działa?

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 313

Rok wydania: 2018

Oceny
4,1 (26 ocen)
12
8
3
3
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Au­tor: Klau­dia Ko­piasz

Re­dak­cja: Ka­ta­rzy­na Zio­ła-Ze­mczak

Ko­rek­ta: Zu­zan­na Wie­rus

Skład: IMK

Pro­jekt gra­ficz­ny okład­ki: Ka­ta­rzy­na Bor­kow­ska

Zdję­cie na okład­ce: Art­Fo­to­Di­ma/Ado­be­Stock

Re­dak­tor pro­wa­dzą­ca: Agniesz­ka Gó­rec­ka

Re­dak­tor na­czel­na: Agniesz­ka Het­nał

© Co­py­ri­ght by Klau­dia Ko­piasz

© Co­py­ri­ght for the Po­lish edi­tion by Wy­daw­nic­two Pas­cal

Ta książ­ka jest fik­cją li­te­rac­ką. Ja­kie­kol­wiek po­do­bień­stwo do rze­czy­wi­stych osób, ży­wych lub zmar­łych, au­ten­tycz­nych miejsc, wy­da­rzeń lub zja­wisk jest czy­sto przy­pad­ko­we. Bo­ha­te­ro­wie i wy­da­rze­nia opi­sa­ne w tej książ­ce są two­rem wy­obraź­ni au­tor­ki bądź zo­sta­ły zna­czą­co prze­two­rzo­ne pod ką­tem wy­ko­rzy­sta­nia w po­wie­ści.

Wszel­kie pra­wa za­strze­żo­ne. Żad­na część tej książ­ki nie może być po­wie­la­na lub prze­ka­zy­wa­na w ja­kiej­kol­wiek for­mie bez pi­sem­nej zgo­dy wy­daw­cy, za wy­jąt­kiem re­cen­zen­tów, któ­rzy mogą przy­to­czyć krót­kie frag­men­ty tek­stu.

Biel­sko-Bia­ła 2018

Wy­daw­nic­two Pas­cal sp. z o.o.

ul. Za­po­ra 25

43-382 Biel­sko-Bia­ła

tel. 338282828, fax 338282829

pas­cal@pas­cal.pl

www.pas­cal.pl

ISBN 978-83-8103-321-3

Przy­go­to­wa­nie eBo­oka: Ja­ro­sław Ja­błoń­ski

Pro­log

Li­sto­pad 2013 r.

Wil­liam otwo­rzył bu­tel­kę Ver­dei Cal­li­ni­co i roz­lał je do kie­lisz­ków. Wino mia­ło doj­rza­łą słom­ko­wą bar­wę, lśni­ło w pół­mro­ku. Męż­czy­zna skosz­to­wał go. Po­czuł uwal­nia­ją­cy się na pod­nie­bie­niu wa­chlarz sma­ków pod­kre­ślo­ny wy­raź­ną nutą kwa­so­wo­ści.

Uśmiech­nął się. Ten smak przy­wo­łał naj­pięk­niej­sze wspo­mnie­nia z Za­kyn­thos. Cu­dow­ne chwi­le spę­dzo­ne z Mią. Jak­że było wte­dy pięk­nie… Roz­grza­ny pia­sek pa­rzył w sto­py, a we wło­sy wplą­ty­wa­ły się nie­sio­ne przez wiatr płat­ki ole­an­drów. Na to wspo­mnie­nie za­re­ago­wał głę­bo­kim wes­tchnie­niem. Nie na­my­śla­jąc się dłu­go, po­sta­no­wił za­py­tać Mi­riam o pew­ną nur­tu­ją­cą go myśl:

– My­ślisz, że wino ma dźwięk?

Ko­bie­ta unio­sła brwi ze zdzi­wie­nia, po czym wzru­szy­ła ra­mio­na­mi, cze­ka­jąc, aż Wil­liam sam udzie­li so­bie od­po­wie­dzi.

– Bo je­śli tak, to wy­brzmie­wa ono echem prze­szłoś­ci. – Roz­ma­rzył się. – Nie­któ­re wina przy­po­mi­na­ją pio­sen­ki – lek­kie, przy­jem­ne, choć na krót­ko za­pa­da­ją­ce w pa­mięć. Inne zaś są jak utwo­ry Ba­cha – głę­bo­kie, nie­prze­wi­dy­wal­ne, po­ru­sza­ją­ce czu­łą stru­nę w ser­cu… Czyż to nie jest nie­sa­mo­wi­te?

Mi­riam spra­wia­ła wra­że­nie za­my­ślo­nej.

– Wszyst­ko w po­rząd­ku? – Głos męż­czy­zny za­drżał.

– To tyl­ko wzru­sze­nie – od­par­ła. – Po pro­stu… Dłu­go cze­ka­łam na mo­ment, gdy wresz­cie usły­szę praw­dzi­we­go cie­bie, Will. – Uję­ła jego dłoń i spoj­rza­ła mu głę­bo­ko w oczy. – Znów od­czu­wasz wszyst­ko in­ten­syw­niej, pa­trzysz głę­biej. Nie wiem, czy to za­słu­ga wina – ro­ze­śmia­ła się – czy…

– Mi­ło­ści – do­koń­czył.

Część pierw­sza

1

Ko­niec li­sto­pa­da – po­czą­tek grud­nia 2013 r.

Tam­te­go wie­czo­ru Mii wy­da­wa­ło się, że Bo­ston cał­ko­wi­cie zmie­nił swój li­sto­pa­do­wy kra­jo­braz. Jej zda­niem wi­dok bu­dyn­ków z czer­wo­nej ce­gły prze­stał być mo­no­ton­ny, a zga­szo­ne świa­tła w oknach – za­smu­ca­ją­ce.

Za­czę­ła na­gle do­strze­gać sub­tel­ne pięk­no ame­ry­kań­skiej je­sie­ni, któ­ra po­wo­li ustę­po­wa­ła miej­sca uro­czo za­po­wia­da­ją­cej się zi­mie. Z uśmie­chem na twa­rzy i roz­iskrzo­ny­mi ocza­mi oglą­da­ła przez szy­bę tak­sów­ki drze­wa – smu­kłe, ozdo­bio­ne zło­ty­mi lamp­ka­mi. Ma­je­sta­tycz­ne la­tar­nie oświe­tla­ły ce­gla­ne ka­mie­nicz­ki z zie­lon­ka­wy­mi drzwia­mi i okna­mi.

Jest dla mnie na­dzie­ja – po­my­śla­ła i jesz­cze moc­niej przy­tu­li­ła twarz do szy­by. W jed­nym z okien mi­ja­ne­go domu uj­rza­ła oświe­tlo­ny bla­skiem ko­min­ka po­kój, a w nim star­sze­go męż­czy­znę po­chy­lo­ne­go nad czymś, co trzy­mał w dło­niach. Mia po­my­śla­ła, że mo­gła to być książ­ka. Bez chwi­li na­my­słu wy­ję­ła z to­reb­ki swo­ją. Prze­su­nę­ła pal­cem po okład­ce. Na­stęp­nie otwo­rzy­ła na ostat­niej stro­nie i po raz ko­lej­ny tego dnia prze­czy­ta­ła epi­log. Za­trzy­ma­ła się na sło­wach:

Naj­droż­sza, to Ty mnie ura­to­wa­łaś. Dzię­ki To­bie za­ak­cep­to­wa­łem fakt, że mo­jej Rose już od pię­ciu lat nie ma na tym świe­cie. Ale je­steś Ty… N. Jak Nie­za­po­mnia­na. Jak Naj­waż­niej­sza. Jak Na­dzie­ja.

Te sło­wa od kil­ku go­dzin były obec­ne w jej gło­wie, wy­zwa­la­jąc ra­dość, co­raz więk­szą tę­sk­no­tę, ale też strach. Tak, bała się. To, że Will ją ko­cha i za­de­dy­ko­wał jej ostat­nie stro­ny swo­jej po­wie­ści, po­nie­kąd ją prze­ra­ża­ło. A je­że­li się roz­cza­ru­je? Co je­śli nie doj­rzy w niej już N. tyl­ko zwy­kłą dziew­czy­nę z Bo­sto­nu, któ­ra do nie­daw­na zma­ga­ła się ze śmier­tel­ną cho­ro­bą? Co, je­śli cały urok męż­czy­zny, z któ­rym spę­dzi­ła za­le­d­wie kil­ka­na­ście wspa­nia­łych dni, pry­śnie, gdy tyl­ko się spo­tka­ją? Czy bę­dzie dla niej miły, czy znów ura­zi ją swo­ją im­per­ty­nen­cją? Czy jego za­cho­wa­nie po­zwo­li jej uwie­rzyć, że uczu­cie mię­dzy nimi nie jest zwy­kłą fa­scy­na­cją, a praw­dzi­wą mi­ło­ścią?

Wes­tchnę­ła. Od mo­men­tu roz­sta­nia nie­ustan­nie wspo­mi­na­ła wspól­nie spę­dzo­ne chwi­le. Raz śmia­ła się, in­nym ra­zem pła­ka­ła. Za wszel­ką cenę pró­bo­wa­ła o nim za­po­mnieć, jed­nak nie po­tra­fi­ła. Ile­kroć bo­wiem przy­po­mi­na­ła so­bie jego tchó­rzo­stwo i cy­nizm, jed­no­cze­śnie, nie­za­leż­nie od sie­bie sa­mej, do­strze­ga­ła w nim inne ce­chy, któ­re czy­ni­ły go kimś wy­jąt­ko­wym. Męż­czy­zną jej ma­rzeń.

(…) mogę je­dy­nie po­wie­dzieć, że ofia­ro­wa­łem Ci wte­dy coś cen­niej­sze­go niż moje ser­ce. Coś, co i Ty tak­że nie­świa­do­mie da­łaś mnie. Dru­gie ży­cie.

Mia wzru­szy­ła się, czy­ta­jąc to wy­zna­nie. Wil­liam był nie tyl­ko męż­czy­zną jej ma­rzeń, ale tak­że DAW­CĄ. Od­da­jąc szpik, po­da­ro­wał jej ży­cie. Każ­de­go dnia po obu­dze­niu, bio­rąc głę­bo­ki od­dech, my­śla­ła o tym, jak wiel­ki dar otrzy­ma­ła, i ten pierw­szy od­dech o po­ran­ku de­dy­ko­wa­ła Wil­lia­mo­wi.

– Wiesz, ja­ki­kol­wiek by był ten twój An­glik – po­wie­dzia­ła kil­ka go­dzin wcze­śniej jej przy­ja­ciół­ka Ca­ro­li­ne – zro­bił dla cie­bie coś wy­jąt­ko­we­go. Tchnął w cie­bie ży­cie.

Na to wspo­mnie­nie Mia uchy­li­ła szy­bę w tak­sów­ce i za­czerp­nę­ła po­wie­trza. Czu­ła, że od­dy­cha mi­ło­ścią, że to cu­dow­ne uczu­cie opa­no­wa­ło całe jej cia­ło. Ro­ze­śmia­ła się z nie­do­wie­rza­niem, gdy po­czu­ła za­pach kwia­tów.

– Jak to? O tej po­rze?

Po chwi­li spo­strze­gła, że drzwi mi­ja­nej per­fu­me­rii są otwar­te. Zro­zu­mia­ła wte­dy, skąd po­cho­dził ten de­li­kat­ny aro­mat. Ulot­ny, choć nie­zwy­kły. Praw­dzi­wy za­pach szczę­ścia.

30 li­sto­pa­da, go­dzi­na 21.20. Sa­mo­lot wła­śnie wzbił się w po­wie­trze. Ła­god­nie po­szy­bo­wał w stro­nę chmur, aż wresz­cie, za­wie­szo­ny gdzieś po­śród pie­rza­stych ob­ło­ków, roz­po­czął płyn­ny lot.

Mia za­ję­ła miej­sce przy szy­bie. Obok niej sie­dzia­ło mał­żeń­stwo, któ­re nie­ustan­nie wy­mie­nia­ło się uszczy­pli­wy­mi uwa­ga­mi. Jed­nak jej zu­peł­nie to nie prze­szka­dza­ło – pa­trzy­ła tyl­ko sen­nym wzro­kiem na kra­jo­braz przy­po­mi­na­ją­cy czar­ną ot­chłań z kil­ko­ma ja­sny­mi punk­ci­ka­mi i roz­my­śla­ła o Wil­lia­mie. Nie­spo­dzie­wa­nie przez jej gło­wę prze­mknę­ła myśl o Aaro­nie, przy­ja­cie­lu z pra­cy, któ­ry w ostat­nich dniach stał się jej bar­dzo bli­ski, a któ­re­mu dała złud­ną na­dzie­ję na to, że stwo­rzą praw­dzi­wy zwią­zek.

Mu­szę wy­znać mu praw­dę. Za dłu­go go zwo­dzi­łam – po­sta­no­wi­ła.

Ode­rwa­ła wzrok od szy­by i usia­dła wy­god­niej w fo­te­lu. Wie­dzia­ła, że cze­ka ją dłu­gi lot, dla­te­go po­sta­no­wi­ła za­snąć i tym sa­mym uspo­ko­ić my­śli krą­żą­ce w jej gło­wie.

Na­stęp­ne­go dnia Mia po wie­lo­go­dzin­nej po­dró­ży czu­ła ogrom­ne zmę­cze­nie. Le­ni­wie wsta­ła z łóż­ka, ru­szy­ła do ła­zien­ki i spoj­rza­ła w lu­stro.

Jak ja się po­ka­żę Wil­lia­mo­wi w ta­kim sta­nie? – po­my­śla­ła.

Wzię­ła szyb­ki prysz­nic. Z każ­dą chwi­lą od­zy­ski­wa­ła siły. Nie mo­gła do­cze­kać się spo­tka­nia z uko­cha­nym. W po­śpie­chu opu­ści­ła ho­tel i tak­sów­ką po­je­cha­ła do wy­daw­nic­twa, w któ­rym Will pu­bli­ko­wał swo­je książ­ki. Wie­rzy­ła, że tam go za­sta­nie.

Nie­ba­wem zna­la­zła się przed sta­rą lon­dyń­ską ka­mie­ni­cą. Pod­eks­cy­to­wa­na we­szła do środ­ka. Zo­ba­czy­ła wie­lu lu­dzi pra­cu­ją­cych przy swo­ich sta­no­wi­skach, ale wśród ich twa­rzy nie roz­po­zna­ła tej zna­jo­mej. Wresz­cie za­py­ta­ła se­kre­tar­kę o Wil­lia­ma Gar­ta.

– Wy­szedł pięt­na­ście mi­nut temu do ka­fej­ki za ro­giem. Tam go pani znaj­dzie – od­par­ła uprzej­mie.

– Dzię­ku­ję – szep­nę­ła i ru­szy­ła we wska­za­nym przez ko­bie­tę kie­run­ku.

Szła szyb­kim kro­kiem. Po chwi­li przy­śpie­szy­ła i za­czę­ła biec. Deszcz mo­czył jej wło­sy i ubra­nie, zim­ny wiatr po­wo­do­wał, że drża­ła. Jesz­cze chwi­la – prze­ko­ny­wa­ła samą sie­bie.

– Za­raz tam będę. – W pew­nym mo­men­cie po­śli­zgnę­ła się i cu­dem unik­nę­ła upad­ku. Na­gle zo­ba­czy­ła to miej­sce. Uro­cza ka­wia­ren­ka ozdo­bio­na świą­tecz­ny­mi de­ko­ra­cja­mi wręcz za­pra­sza­ła, by wejść do środ­ka…

On musi tu być – wes­tchnę­ła peł­na na­dziei.

I był. Sie­dział przy sto­li­ku przy oknie obok ja­kiejś ko­bie­ty. Mię po­ru­szył jego wi­dok. Za­nim we­szła do środ­ka, po­sta­no­wi­ła przyj­rzeć mu się chwi­lę. Pre­zen­to­wał się zna­ko­mi­cie. Wciąż miał tę samą wy­szu­ka­ną ma­nie­rę i bu­dzą­cą re­spekt po­sta­wę. Sie­dzą­ca obok nie­go ko­bie­ta była nie­zwy­kle atrak­cyj­na, wy­da­wa­ła się tak samo ele­ganc­ka i dys­tyn­go­wa­na jak on. Na­gle, zu­peł­nie nie­spo­dzie­wa­nie, chwy­ci­ła go za rękę i na­chy­li­ła się w jego stro­nę. Mia czu­ła, że coś ści­ska ją w gar­dle.

– Nie­moż­li­we – szep­nę­ła drżą­cym gło­sem.

Spu­ści­ła na mo­ment wzrok, by za chwi­lę znów spoj­rzeć w tam­tym kie­run­ku. Onie­mia­ła, wi­dząc Wil­lia­ma ca­łu­ją­ce­go się ze swo­ją to­wa­rzysz­ką. Nie mo­gła uwie­rzyć w to, co się dzie­je. Ten po­ca­łu­nek… Trwał i trwał, a z każ­dą chwi­lą wy­ci­skał co­raz więk­sze pięt­no na ser­cu Mii, ra­nił jej du­szę, tar­gał emo­cja­mi. Dla­cze­go był taki na­mięt­ny? Dla­cze­go w ogó­le miał miej­sce? – py­ta­ła samą sie­bie, sto­jąc na środ­ku dro­gi, bez­rad­na jak małe dziec­ko. Mu­szę iść… – po­my­śla­ła i ru­szy­ła z miej­sca, kil­ka­krot­nie oglą­da­jąc się za sie­bie. Szła chwiej­nym kro­kiem. Do­kąd? Nie wie­dzia­ła. Jesz­cze ni­g­dy nie czu­ła się taka zra­nio­na, za­wie­dzio­na, upo­ko­rzo­na…

Nie prze­sta­wa­ła pła­kać. Prze­chod­nie py­ta­li, co się sta­ło, czy mogą w czymś po­móc, ale Mia tyl­ko od­mow­nie krę­ci­ła gło­wą. Na rogu jed­nej z ulic kuc­nę­ła pod ścia­ną pie­kar­ni. Scho­wa­ła twarz w dło­niach, pró­bu­jąc za­po­mnieć o wszyst­kim, wy­ma­zać z pa­mię­ci ten po­ca­łu­nek. A może to wca­le nie był Wil­liam? – łu­dzi­ła się. Nie… To był on. Wszę­dzie po­zna­ła­by te oczy, ten uśmiech. Dla­cze­go ca­ło­wał się z inną ko­bie­tą, sko­ro na­pi­sał, że ko­cha tyl­ko ją? Ty­sią­ce go­rącz­ko­wych my­śli po­ja­wia­ło się w jej gło­wie.

Od­su­nę­ła dło­nie od twa­rzy i po­ło­ży­ła ręce na ko­la­nach, któ­re tak samo jak usta drża­ły z zim­na. W pew­nym mo­men­cie zo­ba­czy­ła nad sobą star­szą pa­nią, któ­ra wy­cią­gnę­ła do niej rękę i za­pro­si­ła ją do środ­ka. Usia­dły przy sto­li­ku na ty­łach pie­kar­ni.

– Wszyst­ko się uło­ży – szep­nę­ła do Mii ta­jem­ni­cza ko­bie­ta. – Co­kol­wiek się sta­ło, nie jest war­te two­ich łez.

– Ale… – urwa­ła roz­trzę­sio­nym gło­sem i pod wpły­wem nie­wy­ja­śnio­ne­go im­pul­su przy­tu­li­ła się do niej. – Dzię­ku­ję.

An­giel­ka po­gła­ska­ła ją po gło­wie.

– Chcesz coś zjeść? Na pew­no je­steś głod­na.

– To bar­dzo miłe z pani stro­ny, ale nie trze­ba. – Mia prze­łknę­ła ner­wo­wo śli­nę i na mo­ment zwie­si­ła wzrok. – Le­piej, że­bym wró­ci­ła do ho­te­lu.

– Nie je­steś stąd? – za­py­ta­ła ko­bie­ta ła­god­nym to­nem.

– Przy­le­cia­łam z Ame­ry­ki, by spo­tkać się z męż­czy­zną, któ­re­go ko­cham. – Jej roz­mów­czy­ni otwo­rzy­ła sze­ro­ko oczy ze zdu­mie­nia. – Ale naj­wy­raź­niej on już so­bie zna­lazł ko­goś in­ne­go – wy­zna­ła z re­zy­gna­cją w gło­sie.

– Aż zza oce­anu? Na­praw­dę mu­sisz go ko­chać.

– O, tak. – Spoj­rza­ła na nią tak prze­raź­li­wie smut­ny­mi ocza­mi, że star­sza ko­bie­ta się wzdry­gnę­ła. Prze­pro­si­ła ją na mo­ment i po­szła w kie­run­ku wie­sza­ka, skąd wzię­ła swój pa­ra­sol i prze­ka­za­ła go Mii.

– Przy­da ci się. Na ze­wnątrz moc­no pada.

– Dzię­ku­ję. Mu­szę już iść. Jesz­cze raz bar­dzo pani dzię­ku­ję.

– Cze­kaj. – Ko­bie­ta chwy­ci­ła ją za dłoń. – Po­ra­dzisz so­bie?

Mia ski­nę­ła gło­wą.

– Po­wo­dze­nia – do­da­ła An­giel­ka i ze smut­kiem pa­trzy­ła na od­da­la­ją­cą się kru­chą po­stać.

Wil­liam sta­nął w po­bli­żu To­wer Brid­ge i przy­gar­nął do sie­bie Bar­neya.

– Pa­mię­tasz jesz­cze Rose? – Usły­szaw­szy to imię, pies wy­rwał się z ob­jęć męż­czy­zny i za­czął nie­spo­koj­nie cho­dzić do­oko­ła. – Ach, tak, o niej nie da się za­po­mnieć…

Wes­tchnął. Nie­bo przy­bie­ra­ło bar­wy po­dob­ne do tych na ob­ra­zie Clau­de’a Mo­ne­ta Im­pre­sja. Wschód słoń­ca. Po­wie­trze o tej po­rze było zim­ne, ro­ze­dr­ga­ne. Blask la­tar­ni oświe­tlał ale­ję, Ta­mi­zę i To­wer Brid­ge.

– Rose już nie ma, pie­sku – Will ode­zwał się po­now­nie do Bar­neya, któ­ry wciąż nie­spo­koj­nie szu­kał swo­jej pani. – Ode­szła! Sły­szysz? Prze­stań jej szu­kać. Nie znaj­dziesz jej, spró­buj to po­jąć. – Męż­czy­zna wpadł w roz­pacz. – Ona nie wró­ci… Nie żyje…

Po chwi­li za­milkł. Ob­da­rzył Bar­neya prze­pra­sza­ją­cym spoj­rze­niem i zbli­żył się w jego stro­nę. Kuc­nął i po­gła­skał go po wil­got­nym od śnie­gu łbie.

– Lu­dzie od­cho­dzą tak szyb­ko, nie­po­strze­że­nie – po­wie­dział. Bar­ney nie wy­ka­zy­wał jed­nak za­in­te­re­so­wa­nia jego mo­no­lo­giem. – Ży­cie jest za­le­d­wie mgnie­niem, prze­lot­nym wia­trem, któ­ry raz za­sze­le­ści, po czym zni­ka w bli­żej nie­od­gad­nio­nej prze­strze­ni – za­my­ślił się. – A mimo to ma nie­oce­nio­ną war­tość. Rose o tym do­sko­na­le wie­dzia­ła. Dla­te­go wal­czy­ła do koń­ca. Nie pod­da­wa­ła się do ostat­niej chwi­li. Chcia­ła żyć.

Chcia­ła żyć – po­wtó­rzył w my­ślach.

Will przy­po­mniał so­bie pro­mien­ną twarz zmar­łej na­rze­czo­nej. Uśmiech­nął się na wspo­mnie­nie jej roz­iskrzo­nych oczu i de­li­kat­nie unie­sio­nych ką­ci­ków ust. Mia­ła w so­bie tyle siły, wy­trwa­ło­ści i mi­ło­ści. Jej dło­nie ema­no­wa­ły cie­płem. Za każ­dym ra­zem, gdy do­ty­ka­ła nimi twa­rzy Wil­lia­ma, męż­czy­zna czuł, jak jego na siłę za­cho­wy­wa­ny spo­kój ustę­pu­je miej­sca wzru­sze­niu i ogrom­ne­mu cier­pie­niu.

Te­raz wy­da­wał się już po­go­dzo­ny z lo­sem. Wie­rzył, że gdzie­kol­wiek prze­by­wa du­sza Rose, jest szczę­śli­wa. Od­kąd zo­sta­wił jej zdję­cie w ka­plicz­ce na Za­kyn­thos, wie­rzył, że tam jest, wol­na od cier­pie­nia, po­zba­wio­na ziem­skich zmar­twień. Wy­obra­żał so­bie, że każ­de­go dnia upa­ja się cza­rem grec­kiej wy­spy, odu­rza za­pa­chem kwia­tów. Pięk­no roz­le­głych win­nic, ga­jów oliw­nych po­ru­sza jej ser­ce, zaś sym­fo­nia mo­rza i świst wia­tru znad gór wpro­wa­dza­ją ją w stan unie­sie­nia. Uwa­żał, że tam od­na­la­zła swo­je miej­sce.

Ja też chcę je od­na­leźć – po­my­ślał. – U boku Mii…

Mia była muzą, wy­zwa­niem, nie­spo­dzian­ką. Uosa­bia­ła ra­dość i ból. Raz swo­im za­cho­wa­niem przy­po­mi­na­ła mu zmar­łą na­rze­czo­ną, in­nym ra­zem spra­wia­ła, że nie­mal cał­ko­wi­cie za­po­mi­nał o cier­pie­niu, ja­kie spo­wo­do­wa­ło odej­ście Rose. Wil­liam czuł, że z nią mógł­by roz­po­cząć nowe ży­cie, za­sma­ko­wać szczę­ścia. Od­no­sił wra­że­nie, że uczu­cie do niej jest czymś wię­cej niż fa­tal­nym za­uro­cze­niem, ukry­tym pra­gnie­niem za­zna­nia cze­goś nie­zwy­kłe­go. Wie­rzył, że to mi­łość. Taka, któ­ra zro­dzi­ła się z bólu, sa­mot­no­ści i tę­sk­no­ty.

Chciał więc o nią za­wal­czyć, nie pod­da­wać się, tak jak było w przy­pad­ku Rose, kie­dy, prze­ra­żo­ny cho­ro­bą, w ostat­nich chwi­lach jej ży­cia nie­wy­star­cza­ją­co o nią dbał. Nie chciał znów po­peł­nić tego błę­du i stra­cić tak rzad­kiej szan­sy na praw­dzi­wą mi­łość. Wła­śnie dla­te­go po­sta­no­wił w swo­jej naj­now­szej książ­ce po­świę­cić epi­log Mii. Ująć w sło­wach to, co do niej czu­je.

– My­ślisz, że Mia mia­ła już w rę­kach moją książ­kę? – za­ga­ił do Bar­neya, któ­ry nie zwra­ca­jąc uwa­gi na wła­ści­cie­la, nur­ko­wał w śnie­gu i prze­ży­wał nie­wia­ry­god­ną roz­kosz.

Gdy na­stał póź­ny wie­czór, Will za­czął iść z psem do miesz­ka­nia. W trak­cie ich le­ni­we­go spa­ce­ru kon­tem­plo­wał przy­ro­dę. Biel po­kry­wa­ją­ca Lon­dyn kon­tra­sto­wa­ła z głę­bo­ką czer­nią nie­ba. Śnieg zsy­pu­ją­cy się z ga­łę­zi drzew de­li­kat­nie opró­szał znaj­du­ją­ce się w po­bli­żu ław­ki. Głu­chy szum wia­tru przy­po­mi­nał ła­god­ny szept, in­nym ra­zem prze­mie­niał się w prze­ni­ka­ją­cy świst.

Wil­liam z roz­ba­wie­niem pa­trzył na Bar­neya, któ­ry jak za­wsze spra­wiał wra­że­nie za­fa­scy­no­wa­ne­go ota­cza­ją­cym go świa­tem. Przed wej­ściem do domu przy­tu­lił go z ca­łych sił.

– Wiesz, Bar­ney, na­le­ży ci się za ten spa­cer coś do­bre­go. Może wo­ło­wi­na?

Usły­szaw­szy to, pies pod­niósł uszy do góry, a w jego oczach po­ja­wił się błysk.

– Wie­dzia­łem, że bę­dziesz za­chwy­co­ny – mruk­nął Will.

Przy­go­to­wał więc dla nie­go obie­ca­ny spe­cjał, po czym po­świę­cił się pra­cy. Kon­ty­nu­ował pi­sa­nie no­wej po­wieś­ci. Czuł sa­tys­fak­cję z tego, że wena go nie opusz­cza i może da­lej two­rzyć. Po pew­nym cza­sie, prze­rwał pi­sa­nie i włą­czył w te­le­fo­nie pio­sen­kę Bu­il­ding a Fa­mi­ly Mar­ka Isha­ma. Wsłu­chu­jąc się w jej dźwię­ki, no­to­wał swo­je spo­strze­że­nia:

„Bu­il­ding a Fa­mi­ly” to nie ro­man­tycz­na nuta, to nie zle­pek me­lo­dii, przy któ­rych moż­na się przy­tu­lać do part­ne­ra, jed­no­cze­śnie pa­trząc w nie­bo i od­da­jąc się ma­rze­niom. To utwór, któ­ry wy­zwa­la emo­cje, a co za tym idzie, róż­ne ta­necz­ne ru­chy – za­rów­no szyb­kie, nie­prze­my­śla­ne jak rów­nież spo­koj­ne, wy­wa­żo­ne. Jego kon­struk­cja przy­po­mi­na ży­cie wie­lu z nas – choć na po­zór wy­da­je się har­mo­nij­na, to jed­nak peł­na jest mu­zycz­nych wtrą­ceń, za­wi­ro­wań, nie­do­po­wie­dzeń.

Kie­dy tań­czy­łem z Mią w takt mu­zy­ki, czu­łem spo­kój, har­mo­nię wy­ni­ka­ją­cą z na­szych płyn­nych ru­chów, ale jed­no­cze­śnie w moim wnę­trzu za­czę­ło się dziać coś nie­po­ko­ją­ce­go. Utwór ten, tak samo jak uśmiech i oczy Mii, wy­wo­łał we mnie wie­le sprzecz­nych emo­cji, co naj­waż­niej­sze – spra­wił, że w mro­ku wła­snych my­śli uj­rza­łem świa­tło no­wych wy­zwań, moż­li­wo­ści. Przez chwi­lę uwie­rzy­łem, że je­stem go­tów otwo­rzyć się na mi­łość. Ale gdy tyl­ko mu­zy­ka uci­chła, stra­ci­łem wszel­ką mo­ty­wa­cję. Mój świat znów stał się głu­chy, nie­my, pu­sty.

Wil­liam prze­stał pi­sać. Zer­k­nął na le­żą­ce­go u jego stóp Bar­neya, wy­raź­nie za­do­wo­lo­ne­go z ob­fi­te­go po­sił­ku, i po­sta­no­wił do­peł­nić swo­ich obo­wiąz­ków. Prze­wer­to­wał har­mo­no­gram spo­tkań au­tor­skich, wy­wia­dów do pra­sy. Od­był kil­ka roz­mów te­le­fo­nicz­nych z przed­sta­wi­cie­la­mi róż­nych pla­có­wek kul­tu­ral­no-oświa­to­wych. Póź­niej ode­brał nie­zli­czo­ną ilość e-ma­ili. Z nie­skry­wa­ną na­dzie­ją li­czył na to, że wśród nich znaj­dzie się choć je­den od Mii. Tak jed­nak się nie sta­ło.

Trud­no. Mu­szę być cier­pli­wy – po­my­ślał.

Uznał, że chęt­nie prze­czy­tał­by ko­lej­ny ar­ty­kuł w bo­stoń­skiej ga­ze­cie sy­gno­wa­ny ini­cja­ła­mi MZ. Usiadł wy­god­nie na ka­na­pie i uśmie­cha­jąc się co chwi­lę do za­pa­da­ją­ce­go w sen pu­pi­la, roz­ko­szo­wał się lek­tu­rą lo­kal­nej pra­sy. Zda­niem Wil­lia­ma styl, ja­kim po­słu­gi­wa­ła się au­tor­ka tek­stu, w peł­ni od­zwier­cie­dlał jej cha­rak­ter, na­to­miast lek­kość pió­ra świad­czy­ła o swo­bo­dzie, z jaką po­dej­mo­wa­ła róż­ne, nie­rzad­ko trud­ne te­ma­ty. Uśmiech­nął się.

Gdy­bym tyl­ko po­tra­fił wy­czy­tać z ar­ty­ku­łu to, co N. do mnie czu­je – stwier­dził w my­ślach.

W chłod­ny gru­dnio­wy po­ra­nek Wil­liam szedł w kie­run­ku wy­daw­nic­twa, by po­dzie­lić się z Ge­ral­dem roz­ma­ity­mi kon­cep­cja­mi do­ty­czą­cy­mi naj­now­szej po­wie­ści.

Kie­dy zna­lazł się na miej­scu, oka­za­ło się, że Ge­ral­da jesz­cze nie ma i naj­praw­do­po­dob­niej zja­wi się do­pie­ro po po­łu­dniu. Wil­liam uznał, że w tym cza­sie wy­bie­rze się z Kir­sten do po­bli­skiej ka­fej­ki, by szcze­gó­ło­wo omó­wić pla­ny pro­mo­cyj­ne zwią­za­ne z ostat­nio wy­da­ną książ­ką.

Szli wą­ski­mi ulicz­ka­mi, a śnieg skrzy­piał pod ich sto­pa­mi. Z przy­droż­nej pie­kar­ni do­la­ty­wał cu­dow­ny za­pach świe­że­go chle­ba.

– Za­pla­no­wa­łam twój udział w mię­dzy­na­ro­do­wych tar­gach książ­ki, chcia­ła­bym rów­nież, abyś po­pro­wa­dził wy­kła­dy z li­te­ra­tu­ry na kil­ku uczel­niach. – Kir­sten wpa­try­wa­ła się w ekran te­le­fo­nu, na któ­rym wy­świe­tla­ły się wszel­kie in­for­ma­cje, któ­ry­mi chcia­ła się po­dzie­lić z pi­sa­rzem. – Może zgo­dził­byś się rów­nież na or­ga­ni­za­cję spo­tkań au­tor­skich po­łą­czo­nych z kur­sem go­to­wa­nia lub warsz­ta­ta­mi li­te­rac­ki­mi?

– Do­bry po­mysł – od­po­wie­dział Will z za­do­wo­le­niem.

– Jako au­tor świa­to­we­go be­st­sel­le­ra – pod­kre­śli­ła – po­wi­nie­neś z tego wszyst­kie­go sko­rzy­stać. Poza tym za­wsze lu­bi­łeś spo­tka­nia z czy­tel­ni­ka­mi. À pro­pos, sły­sza­łam, że za­czą­łeś pi­sać nową książ­kę…

– Tak, za­in­spi­ro­wał mnie pe­wien ar­ty­kuł w bo­stoń­skiej ga­ze­cie – od­parł, nie mo­gąc po­wstrzy­mać się od sze­ro­kie­go uśmie­chu.

– Czy­tasz bo­stoń­skie ga­ze­ty? Też mi coś! – prych­nę­ła Kir­sten.

– Tę­sk­nię za Mią. Co­dzien­nie czy­tam jej ar­ty­ku­ły. Spra­wia­ją, że od­no­szę wra­że­nie, jak­bym sły­szał jej głos. Ten pięk­ny, dziew­czę­cy głos.

– My­śla­łam, że o niej za­po­mnia­łeś.

– Jak mógł­bym?

– No tak, głu­pia ja – ro­ze­śmia­ła się ner­wo­wo, po czym otwo­rzy­ła drzwi do ka­fej­ki. – Wejdź­my do środ­ka, po­roz­ma­wia­my.

Usie­dli przy sto­li­ku obok okna. Kir­sten za­mó­wi­ła wodę z cy­try­ną, Wil­liam – café noc­cio­la.

– Nie pi­jesz już espres­so? – za­py­ta­ła za­sko­czo­na.

– Nie, od­kąd po­zna­łem Mię.

– Ech, ta Mia… – Mach­nę­ła ręką.

– Czy ty – urwał, nie­pew­ny, czy po­wi­nien ją o to za­py­tać – da­lej coś do mnie czu­jesz?

Zwie­si­ła wzrok.

– Na­wet nie wiesz, jak to jest ko­chać ko­goś bez wza­jem­no­ści – od­po­wie­dzia­ła zre­zy­gno­wa­nym to­nem.

– Chy­ba wiem – szep­nął.

Kir­sten ostroż­nie do­tknę­ła jego dło­ni. Po­wo­li pod­nio­sła wzrok. Za spra­wą nie­ocze­ki­wa­ne­go im­pul­su zbli­ży­ła się i go po­ca­ło­wa­ła. Wil­liam od­su­nął się po chwi­li, za­sko­czo­ny jej za­cho­wa­niem. Zmie­rzył ją wzro­kiem. Kir­sten mia­ła dziw­ny wy­raz twa­rzy.

– Nic nie po­czu­łam… – Wy­pu­ści­ła po­wie­trze z ulgą. – Żad­nej che­mii. Kom­plet­nie nic.

– Ja też. – Wzru­szył ra­mio­na­mi. – Kie­dyś spo­tkasz męż­czy­znę swo­je­go ży­cia. Te­raz wiesz na pew­no, że nie je­stem nim ja.

– Dzię­ku­ję ci… I prze­pra­szam za to, co zro­bi­łam. – Czu­ła, że pło­nie ze wsty­du. – To było bar­dzo nie­sto­sow­ne. Wiesz – szep­nę­ła. – Może rze­czy­wi­ście po­wi­nie­neś być z Mią…

Wil­liam upił łyk café noc­cio­la, po czym od­po­wie­dział:

– Cie­ka­we, czy ona też tak uwa­ża.

2

Gru­dzień 2013 r.

Mia wra­ca­ła sa­mo­lo­tem do Bo­sto­nu. Ogar­nia­ły ją smu­tek, złość i nie­do­wie­rza­nie. Przed jej ocza­mi wciąż po­ja­wia­ła się sce­na tam­te­go po­ca­łun­ku. Pró­bo­wa­ła zro­zu­mieć, dla­cze­go do nie­go do­szło. Wie­dzia­ła jed­nak, że od­na­le­zie­nie ra­cjo­nal­ne­go wy­tłu­ma­cze­nia jest nie­moż­li­we.

Otwo­rzy­ła książ­kę Wil­lia­ma na ostat­niej stro­nie. Prze­czy­ta­ła frag­ment epi­lo­gu. Po­krę­ci­ła z re­zy­gna­cją gło­wą.

On po­tra­fi tyl­ko pięk­nie pi­sać – po­my­śla­ła. – Wma­wiać czy­tel­ni­ko­wi, że praw­dzi­wa mi­łość jest na wy­cią­gnię­cie ręki. Co za bzdu­ra!

Mia skie­ro­wa­ła wzrok w stro­nę trzy­ma­nej w dło­niach książ­ki. Nie mo­gąc dłu­żej znieść jej wi­do­ku, we­pchnę­ła ją głę­bo­ko do tor­by pod­ręcz­nej. Ro­zej­rza­ła się do­oko­ła. Nie­spo­dzie­wa­nie do­strze­gła ko­bie­tę na­mięt­nie czy­ta­ją­cą po­wieść Gar­ta.

– Chcę za­po­mnieć – wes­tchnę­ła.

Jed­nak jej my­śli wciąż krą­ży­ły wo­kół Wil­lia­ma. Po­czu­ła się oszu­ka­na. Za­czę­ła na­wet po­dej­rze­wać, że dla nie­go była je­dy­nie tym­cza­so­wą muzą, in­spi­ra­cją do stwo­rze­nia do­cho­do­we­go dzie­ła. Ta myśl wy­wo­ła­ła w niej nie­wy­obra­żal­ny smu­tek. Przy­tu­li­ła twarz do szy­by. Za­nu­rzy­ła się w ci­szy i sa­mot­no­ści.

Ko­lej­ne dni Wil­lia­ma były wy­peł­nio­ne pra­cą. Męż­czy­zna w prze­rwie mię­dzy spo­tka­nia­mi au­tor­ski­mi pi­sał po­wieść. Two­rzył bo­ha­ter­kę na wzór Mii. Póź­ny­mi wie­czo­ra­mi wra­cał do miesz­ka­nia, wy­ko­ny­wał wie­le obo­wiąz­ków, za­nim po­zwa­lał so­bie na od­po­czy­nek z Bar­ney­em. Słu­chał wte­dy mu­zy­ki, prze­glą­dał sta­re fo­to­gra­fie, od­da­wał się wspo­mnie­niom.

Pew­ne­go dnia po wy­wia­dzie rze­ce udzie­lo­nym te­le­wi­zji udał się pro­sto do domu Mi­riam. Przy­ja­ciół­ka nie­zmier­nie ucie­szy­ła się na jego wi­dok.

– Chodź do środ­ka, za­pa­rzę ci her­ba­ty – od­par­ła z sze­ro­kim uśmie­chem na twa­rzy.

– Dzię­ku­ję. Co u cie­bie? – Wil­liam ro­zej­rzał się po miesz­ka­niu. Roz­czu­li­ła go sto­ją­ca na kre­den­sie fo­to­gra­fia Toma, zmar­łe­go męża Mi­riam, a jego przy­ja­cie­la. Obok niej w ozdob­nym wa­zo­nie sta­ły świe­że kwia­ty.

– Wszyst­ko do­brze! – Ko­bie­ta krzyk­nę­ła z kuch­ni, do któ­rej chwi­lę po­tem zaj­rzał Will. – A ty jak się masz? Mu­sisz być bar­dzo za­ję­ty, sko­ro ostat­nio tak rzad­ko mnie od­wie­dzasz.

Ski­nął gło­wą.

– Te wszyst­kie spo­tka­nia, kon­fe­ren­cje, wy­kła­dy – wy­mie­niał – po­chła­nia­ją cały mój czas.

– Ale je­steś szczę­śli­wy, praw­da?

– Tak. Chy­ba wresz­cie od­na­la­złem sens ży­cia.

Mi­riam bez sło­wa po­da­ła mu fi­li­żan­kę czar­nej her­ba­ty z różą. Usie­dli przy sto­le.

– Wiesz, ży­cie jest ta­kie kru­che – roz­po­czę­ła nie­pew­nym gło­sem. Wil­lia­ma za­nie­po­ko­iły jej no­stal­gicz­ne prze­my­śle­nia. – Czas pły­nie szyb­ko, wraz z nim wszyst­ko się zmie­nia. – Spoj­rza­ła na swo­je po­marsz­czo­ne ręce.

– Tak… Każ­da chwi­la, każ­de sło­wo – po­wie­dział z tru­dem – od­cho­dzą do prze­szło­ści. Nie da się za­trzy­mać cza­su, ale moż­na za­cho­wać w so­bie żywe ob­ra­zy. Wspo­mnie­nia czy­je­goś uśmie­chu, spoj­rze­nia. To wła­śnie pa­mięć in­nych lu­dzi oca­la nas od za­po­mnie­nia.

Mi­riam spoj­rza­ła na nie­go z czu­ło­ścią.

– Boję się sta­ro­ści – wy­zna­ła.

Wil­liam nie wie­dział, co od­po­wie­dzieć. Wes­tchnął tyl­ko, chwy­cił ją za rękę i za­pro­po­no­wał, że opo­wie jej o swo­jej no­wej po­wie­ści. Roz­ma­rzył się, mó­wiąc o głów­nej bo­ha­ter­ce. Mi­riam z za­cie­ka­wie­niem go słu­cha­ła, lecz po chwi­li za­snę­ła.

– Śpij do­brze – szep­nął do niej.

Po­sta­no­wił czu­wać nad nią przez całą noc. Zda­wał so­bie spra­wę, że Mi­riam jest co­raz star­sza, a z wie­kiem tra­ci siły. Bał się jed­nak, że wraz z nimi odej­dzie tak­że jej ogrom­na ra­dość ży­cia. Czuł, że nie może na to po­zwo­lić.

Nie martw się, Mi­riam. Będę za­wsze w po­bli­żu – po­my­ślał.

Mia we­szła do domu. W sa­lo­nie za­sta­ła ro­dzi­ców.

– Dla­cze­go się nie od­zy­wa­łaś, nie od­bie­ra­łaś te­le­fo­nów? Tak bar­dzo się o cie­bie mar­twi­li­śmy! – krzyk­nę­ła Gin­ny i po­bie­gła w jej stro­nę, lecz po chwi­li prze­ra­żo­na za­sty­gła.

– Ko­cha­nie, co się sta­ło? – za­py­tał cór­kę Ste­ven, sta­jąc obok żony.

Mia nie wy­trzy­ma­ła i przy­tu­li­ła się do nich. Z jej oczu po­pły­nę­ły łzy. Za­czę­ła gło­śno szlo­chać. Ste­ven po­gła­skał ją po gło­wie.

– Cii… Już do­brze. Je­steś z nami – uspo­ka­ja­ła ją mat­ka.

– Wszyst­ko się uło­ży – do­rzu­cił oj­ciec.

Sło­wa ro­dzi­ców zda­wa­ły się jed­nak nie do­cie­rać do Mii. Ser­cem i my­śla­mi była gdzie in­dziej.

W pew­nej chwi­li wy­rwa­ła się z ich ob­jęć i po­wol­nym kro­kiem po­szła do po­ko­ju. Ste­ven i Gin­ny spoj­rze­li na sie­bie py­ta­ją­co.

– Jak my­ślisz, co się tam wy­da­rzy­ło? – ode­zwa­ła się pierw­sza.

– Nie wiem – od­po­wie­dział, za­ła­mu­jąc ręce.

Wie­czo­rem Ste­ven za­pu­kał do drzwi po­ko­ju Mii. Dziew­czy­na nie­chęt­nie mu otwo­rzy­ła. Mia­ła opuch­nię­te od pła­czu oczy, a na jej twa­rzy ma­lo­wa­ły się ból i re­zy­gna­cja.

– Mogę wejść? – za­py­tał ostroż­nie oj­ciec.

Kiw­nę­ła gło­wą, po czym po­wę­dro­wa­ła do łóż­ka. Ste­ven usiadł obok niej.

– Spo­tka­łaś się z Wil­lia­mem? – za­czął nie­pew­nie. Za­trzy­mał wzrok na jej za­pad­nię­tych, prze­krwio­nych po­wie­kach. Gdy cór­ka od­wza­jem­ni­ła spoj­rze­nie, Ste­ven po­czuł prze­szy­wa­ją­cy go dreszcz.

Usły­szaw­szy to imię, Mia z tru­dem po­ha­mo­wa­ła złość. Jej twarz po­ciem­nia­ła.

– Nie przy­po­mi­naj mi o nim. Nie wy­ma­wiaj wię­cej jego imie­nia – rzu­ci­ła. – Nie­na­wi­dzę go! Ża­łu­ję, że go po­zna­łam.

Ste­ven pró­bo­wał ją przy­tu­lić, ale ona go ode­pchnę­ła.

– Zo­staw mnie samą. – Od­wró­ci­ła się i zer­k­nę­ła w kie­run­ku okna. Pa­dał deszcz.

– Jak chcesz, ko­cha­nie – od­parł i ru­szył w stro­nę drzwi.

Za­nim wy­szedł z po­ko­ju, po­pa­trzył na nią kil­ka­krot­nie. Wciąż była jego ma­leń­ką i bez­bron­ną uko­cha­ną có­recz­ką.

Mia spoj­rza­ła w jego stro­nę. Chcia­ła coś po­wie­dzieć, ale w tej chwi­li nie po­tra­fi­ła wy­do­być z sie­bie ani jed­ne­go sło­wa. Ogar­nia­ła ją roz­pacz.

O pół­no­cy zaj­rza­ła do jego pra­cow­ni. Był tam, sie­dział przy biur­ku i po­chy­lał się nad licz­ny­mi pa­pie­ra­mi. Sięg­nęła po krze­sło nie­opo­dal i za­ję­ła miej­sce obok. Ste­ven po­słał jej de­li­kat­ny uśmiech.

– Pa­mię­tasz, jak lu­bi­łaś tu­taj przy­cho­dzić, gdy by­łaś mała? Chcia­łaś pra­co­wać tak samo jak ja.

Ski­nę­ła gło­wą.

– Prze­pra­szam – szep­nę­ła ła­mią­cym się gło­sem.

– Nie masz za co. – Ste­ven przy­gar­nął ją do sie­bie. – Choć nie wiem, co wy­da­rzy­ło się w Lon­dy­nie – urwał, by zo­ba­czyć jej re­ak­cję – to zda­ję so­bie spra­wę, że jest ci cięż­ko.

Mia za­czerp­nę­ła po­wie­trza, przy­mknę­ła na mo­ment oczy, po czym za­czę­ła mó­wić:

– Wi­dzia­łam go. – Ste­ven szyb­ko zro­zu­miał, że ma na my­śli Wil­lia­ma. – Był z inną ko­bie­tą w ka­wiar­ni. Ca­ło­wa­li się.

Na to wspo­mnie­nie znów omal się nie roz­pła­ka­ła. Oj­ciec w porę zdą­żył ją po­cie­szyć.

– Nie był cie­bie wart – od­parł mi­mo­cho­dem, nie za­sta­na­wia­jąc się nad sza­blo­no­wo­ścią uży­tych słów.

– Dla­cze­go mi to zro­bił? Dla­cze­go mnie oszu­kał? Nie po­win­nam była je­chać do Lon­dy­nu. Mia­łam zo­stać w domu i spę­dzić ten dzień z tobą, mamą, Aaro­nem.

– Nie ob­wi­niaj się za to. Zro­bi­łaś to, co pod­po­wia­da­ło ci ser­ce. Te­raz już wiesz, że nie by­ła­byś szczę­śli­wa z Wil­lia­mem.

– Dzię­ki – uśmiech­nę­ła się bla­do.

Ste­ven de­li­kat­nie do­tknął jej po­licz­ka, jego twarz wy­po­god­nia­ła.

– Pa­mię­taj, że za­wsze mo­żesz na mnie li­czyć. Na mamę rów­nież. Bar­dzo się o cie­bie mar­twi­ła, wiesz?

– Wiem, prze­pra­szam.

Ste­ven po­krę­cił prze­czą­co gło­wą.

– Ja za­cho­wał­bym się tak samo. Za­ry­zy­ko­wał­bym dla mi­ło­ści, na­wet gdy­bym wie­dział, że nie mam żad­nych szans.

Przy­po­mniał so­bie za­wód, jaki prze­żył, gdy do­wie­dział się, że jego uko­cha­na, obec­nie mama Mii, ko­cha­ła in­ne­go. Po­słał cór­ce uśmiech pe­łen smut­ku. Dziew­czy­na go nie za­uwa­ży­ła. Pa­trzy­ła sen­nym wzro­kiem na plik pa­pie­rów na biur­ku ojca, wy­da­wa­ła się nie­obec­na. Ste­ven wie­dział, że wciąż roz­my­śla o Wil­lia­mie. Był na nie­go wście­kły. Chciał mu wy­mie­rzyć spra­wie­dli­wość. Na­gle jed­nak przy­po­mniał so­bie, że to jemu Mia za­wdzię­cza ży­cie. Bez­sil­ny, wes­tchnął i za­ło­żył ręce na pier­si.

3

Po­ło­wa grud­nia 2013 r.

Mia sta­ra­ła się wró­cić do rze­czy­wi­sto­ści. Cho­dzi­ła do pra­cy, wy­wią­zy­wa­ła się z obo­wiąz­ków. Smu­tek ukry­wa­ła pod obo­jęt­nym wy­ra­zem twa­rzy. Ile­kroć Aaron, jej ko­le­ga z pra­cy i przy­ja­ciel, pró­bo­wał z nią po­roz­ma­wiać, tłu­ma­czy­ła się bra­kiem cza­su. Wresz­cie, znie­cier­pli­wio­ny i po­iry­to­wa­ny, za­trzy­mał ją w win­dzie, by wy­du­sić z niej ja­kie­kol­wiek in­for­ma­cje.

– Po­wiesz mi, co się dzie­je? – za­py­tał ner­wo­wym to­nem.

Mia od­wró­ci­ła wzrok.

– Dla­cze­go mnie uni­kasz?

– Mam mnó­stwo pra­cy.

– Zmy­ślasz, mała.

– Prze­stań tak do mnie mó­wić – zde­ner­wo­wa­ła się.

– Nie wiem, czy pa­mię­tasz, ale je­ste­śmy ra­zem… – urwał. – Ko­cham cię. My­śla­łem, że ty mnie rów­nież.

– Aaron… – Jej oczy się za­szkli­ły.

– A jed­nak my­li­łem się. – Po­krę­cił z nie­do­wie­rza­niem gło­wą. – Po­wiedz mi, co jest ze mną nie tak. Co spra­wia, że nie chcesz ze mną być?

– Je­steś wspa­nia­ły. – Mia czu­ła, że z każ­dą chwi­lą jest jej co­raz bar­dziej sła­bo. Bra­ko­wa­ło jej po­wie­trza. – Ale…

– Co ta­kie­go? – W męż­czyź­nie bu­rzy­ła się krew. – Nic do mnie nie czu­jesz, praw­da?

– To nie tak, jak my­ślisz.

– Masz ko­goś? – za­su­ge­ro­wał.

Mia, nie ma­jąc po­ję­cia, jak się za­cho­wać, ski­nę­ła gło­wą. Po kil­ku chwi­lach opu­ści­ła win­dę i uda­ła się do biu­ra pana Ken­sleya. Aaron stał da­lej w tym sa­mym miej­scu. Nie wie­dział, do­kąd pójść ani co zro­bić. Nie mógł uwie­rzyć w to, co sta­ło się przed mo­men­tem.

W dro­dze do biu­ra Mia za­sta­na­wia­ła się, co może ozna­czać to na­głe we­zwa­nie. Szef cze­kał na nią w ga­bi­ne­cie.

– Przy­go­tu­jesz przy­ję­cie świą­tecz­ne – rzu­cił na wstę­pie.

– Ale… – pró­bo­wa­ła za­prze­czyć.

– Aaron ci w tym po­mo­że. To wszyst­ko – do­dał i za­jął się swo­imi spra­wa­mi.

Mia wy­szła z po­miesz­cze­nia i nie­śpiesz­nie uda­ła się do swo­je­go sta­no­wi­ska pra­cy. Usia­dła przy biur­ku i pod­par­ła gło­wę ręką. Na­prze­ciw­ko pra­co­wał Aaron. Obo­je uni­ka­li spoj­rzeń w swo­ją stro­nę.

Jest co­raz go­rzej… – po­my­śla­ła gorz­ko. – Wszyst­ko się wali.

Na­pi­sa­ła SMS-y do Ca­ro­li­ne i Jo­el­le z pro­po­zy­cją spo­tka­nia. Na­stęp­nie za­bra­ła się do pra­cy. Znu­żo­na, czy­ta­ła licz­ne przy­sła­ne przez sze­fa ma­te­ria­ły, któ­re mia­ły być po­moc­ne w na­pi­sa­niu ar­ty­ku­łu. Nie mo­gła się sku­pić. Jej my­śli wciąż krą­ży­ły wo­kół roz­mo­wy z Aaro­nem.

Wil­liam zmie­rzał na spo­tka­nie z wy­daw­cą. Pró­bo­wał nie zwra­cać uwa­gi na mi­ja­ne po dro­dze domy ude­ko­ro­wa­ne świą­tecz­ny­mi ozdo­ba­mi ani re­kla­my ze świę­tym mi­ko­ła­jem. Sta­rał się być obo­jęt­ny na za­pach pier­ni­ka do­la­tu­ją­cy z po­bli­skich pie­kar­ni oraz dźwięk ko­lęd śpie­wa­nych w ko­ście­le. Pod­świa­do­mie czuł, że nad­cho­dzą­ce świę­ta znów spę­dzi bez uko­cha­nej. Mimo to nie za­mie­rzał się tym ra­zem za­ła­my­wać.

Wszedł do ka­wiar­ni. Przy­siadł się do sto­li­ka, przy któ­rym Ge­rald ze sto­ic­kim spo­ko­jem pił cap­puc­ci­no.

– Jak tam książ­ka? Pi­szesz? – za­ga­ił wy­daw­ca.

Will ski­nął gło­wą.

– Na­resz­cie! Pra­wie sześć lat cze­ka­łem na ten mo­ment – ode­tchnął z ulgą. – Cie­szę się, że znów masz chęć do tego, by pi­sać. Wy­jazd na Za­kyn­thos do­brze ci zro­bił. Ileż moż­na roz­pa­czać po śmier­ci na­rze­czo­nej – za­my­ślił się, ale za chwi­lę kon­ty­nu­ował: – Na­pi­jesz się cze­goś? Może bran­dy?

– Nie, dzię­ki. Wpa­dłem na se­kun­dę. Wiesz, że mam ostat­nio mnó­stwo spo­tkań au­tor­skich.

– Bar­dzo mnie to cie­szy – od­parł Ge­rald. – A suk­ces two­jej ostat­niej książ­ki jesz­cze bar­dziej.

– Do­my­ślam się – mruk­nął pi­sarz, a na­stęp­nie po­pro­sił kel­ner­kę o fi­li­żan­kę cafénoc­cio­la. Roz­siadł się wy­god­nie na krze­śle, ro­zej­rzał do­oko­ła. Ge­rald pod­chwy­cił jego wzrok. – Kil­ka dni temu prze­sła­łem ci e-ma­ilem kon­spekt. Prze­czy­ta­łeś?

– Tak. My­ślę, że to bę­dzie do­bra hi­sto­ria – za­wie­sił na mo­ment głos. Spoj­rzał w okno.

– Nie wy­da­jesz się nią za­chę­co­ny.

– Wręcz prze­ciw­nie. Po pro­stu je­stem za­sko­czo­ny, że znów pi­szesz. I są­dząc po two­im uśmie­chu, spra­wia ci to nie lada przy­jem­ność.

Wil­liam ro­ze­śmiał się.

– Książ­ki, któ­re pi­szę, są mo­zai­ka­mi my­śli ko­lek­cjo­no­wa­nych przez całe ży­cie. – Ge­ral­da za­in­try­go­wa­ło to stwier­dze­nie. – Znaj­dziesz w nich do­świad­cze­nia, któ­re zdo­by­łem, mi­ło­sne za­wo­dy, któ­re prze­ży­łem, w grun­cie rze­czy mnie sa­me­go.

– Zdradź mi – wy­daw­ca na­chy­lił się w jego stro­nę – co ta­kie­go praw­dzi­we­go jest w two­jej no­wej hi­sto­rii?

– Bo­ha­ter­ka.

Zwię­zła od­po­wiedź bły­ska­wicz­nie roz­ła­do­wa­ła na­pię­cie Ge­ral­da. Męż­czy­zna wy­buch­nął śmie­chem.

– Czyż­by jej pier­wo­wzo­rem jest ta ko­bie­ta, któ­rą po­zna­łeś na Za­kyn­thos? No tak… – roz­ma­rzył się. – Pi­sarz nie może ist­nieć bez muzy – ro­ze­śmiał się Ge­rald.

– Ona jest dla mnie kimś wię­cej – wy­ja­śnił Will sta­now­czym gło­sem.

– Chciał­bym ją kie­dyś po­znać. Musi być wy­jąt­ko­wa. Przy­le­ci do Lon­dy­nu?

– Nie wiem. Nie roz­ma­wia­łem z nią od mo­men­tu na­sze­go roz­sta­nia na wy­spie.

– Ech. Jak za­wsze wszyst­ko ze­psu­łeś. – Wy­daw­ca mach­nął ręką, roz­ba­wio­ny. – Na­pi­je­my się bran­dy? Trze­ba uczcić po­wrót two­jej weny.

– Sko­ro na­le­gasz – od­parł znie­chę­co­nym gło­sem. – Za go­dzi­nę mu­szę biec na spo­tka­nie w bi­blio­te­ce.

– Obyś zdą­żył przed osta­tecz­nym ter­mi­nem – do­po­wie­dział za­nie­po­ko­jo­ny wy­daw­ca. – Póź­niej ru­szy­my z ko­py­ta. Świa­to­we to­ur­née, bil­l­bo­ar­dy, może na­wet ekra­ni­za­cja któ­rejś z two­ich po­wie­ści… – wy­mie­niał z wy­raź­ną eks­cy­ta­cją w gło­sie. – Za kil­ka dni będę roz­ma­wiał z re­ży­se­ra­mi. Są bar­dzo za­in­te­re­so­wa­ni two­ją twór­czo­ścią.

– To wspa­nia­le! – roz­pro­mie­nił się Wil­liam.

– Sła­wa to jed­no, ale pie­nią­dze… – Ge­rald upił łyk kawy. – Wcze­śniej­sze po­wie­ści za­pew­ni­ły ci roz­głos, ale są­dzę, że naj­now­sza…

– Tak, wiem, co masz na my­śli.

Wy­daw­ca spe­szył się. Zer­k­nął na wy­świe­tlacz te­le­fo­nu, na któ­rym co chwi­lę po­ka­zy­wa­ły się nie­ode­bra­ne po­łą­cze­nia. Zi­gno­ro­wał je i po­wró­cił do roz­mo­wy:

– W syl­we­stra urzą­dzi­my duże przy­ję­cie na two­ją cześć – oznaj­mił uro­czy­ście.

– W ta­kim ra­zie spę­dzę go w domu – za­żar­to­wał Wil­liam.

– Z Bar­ney­em? Za­wsze do­bie­rasz so­bie nie­ty­po­we to­wa­rzy­stwo.

– Nie do koń­ca. Cza­sa­mi je­stem na nie ska­za­ny – wbił wzrok w wy­daw­cę. Ten za­re­ago­wał ner­wo­wym śmie­chem.

– Wi­dzę, że po­czu­cie hu­mo­ru cię nie opusz­cza. Oby tak samo było z two­im li­te­rac­kim po­lo­tem.

– Bez obaw – uśmiech­nął się bla­do.

Obaj się­gnę­li po bran­dy.

– Za suk­ces! – wzniósł to­ast Ge­rald.

– Za szczę­ście! – po­pra­wił go Will.

Mia cze­ka­ła na Aaro­na w hal­lu. Chcia­ła go prze­pro­sić za swo­je za­cho­wa­nie. Gdy męż­czy­zna prze­szedł obok niej, od razu się do nie­go ode­zwa­ła:

– Cześć – rzu­ci­ła nie­pew­nym gło­sem, po czym za­py­ta­ła ostroż­nie: – Masz czas?

Po­krę­cił prze­czą­co gło­wą i po­szedł przed sie­bie. Dziew­czy­na chwy­ci­ła go za ra­mię.

– Mu­si­my po­roz­ma­wiać.

– Chy­ba nie mamy o czym – od­po­wie­dział su­cho.

– Prze­pra­szam.

Spoj­rza­ła mu głę­bo­ko w oczy. Aaron od­wró­cił wzrok. Na jego twa­rzy ma­lo­wa­ło się nie­za­do­wo­le­nie.

– Wszyst­ko ci wy­ja­śnię. Może wy­bie­rze­my się dziś ra­zem na lunch?

– Je­stem za­ję­ty. Umó­wi­łem się z Kate.

– Tą z dzia­łu sprze­da­ży?

Ski­nął gło­wą.

– A ju­tro? – za­py­ta­ła z na­dzie­ją. – Ken­sley chce, że­by­śmy wspól­nie przy­go­to­wa­li przy­ję­cie świą­tecz­ne.

– Ach, o to cho­dzi! – oży­wił się. – Mo­głaś od razu po­wie­dzieć.

– Nie tyl­ko…

Prze­szył ją lo­do­wa­tym wzro­kiem.

– Ju­tro o 12.00 w Café In­som­nia. Pa­su­je ci?

– Tak, dzię­ku­ję! – od­par­ła ucie­szo­nym gło­sem.

Pa­trzy­ła na od­da­la­ją­cą się po­stać przy­ja­cie­la. W tam­tym mo­men­cie nie po­tra­fi­ła jed­no­znacz­nie oce­nić emo­cji, ja­kie nią mio­ta­ły. Prze­ży­wa­ła ogrom­ny za­wód, mia­ła wy­rzu­ty su­mie­nia. Z przy­kro­ścią roz­pa­mię­ty­wa­ła to, w jaki spo­sób po­trak­to­wa­ła Aaro­na. Wie­dzia­ła, że nie za­słu­żył na taką re­ak­cję z jej stro­ny. A jed­nak nie po­tra­fi­ła ukryć, że go nie ko­cha, na­wet przed samą sobą. On był dla niej opar­ciem, ale ni­g­dy nie po­tra­fił wy­wo­łać w niej tak sil­nych emo­cji jak Wil­liam. Mia nie umia­ła za­tra­cić się w jego spoj­rze­niu ani po­ca­łun­kach. Ani razu też nie po­czu­ła eks­cy­ta­cji, gdy za­pro­sił ją na ko­la­cję. Wes­tchnę­ła.

Na­stęp­ne­go dnia zgod­nie z umo­wą spo­tka­li się w ka­wiar­ni. Usie­dli w za­cisz­nym miej­scu. Mi­nę­ło tro­chę cza­su, za­nim za­czę­li roz­ma­wiać. Pierw­sza ode­zwa­ła się Mia:

– Chcę jesz­cze raz prze­pro­sić. Za­cho­wa­łam się nie w po­rząd­ku w sto­sun­ku do cie­bie. Nie po­win­nam była cię uni­kać.

Aaron sta­rał się spra­wiać wra­że­nie, jak­by te sło­wa wca­le do nie­go nie do­cie­ra­ły. Nie zwra­ca­jąc uwa­gi na mo­no­log Mii, po­pi­jał kawę i za­gry­zał ją bi­scot­ti. W pew­nym mo­men­cie ich oczy się spo­tka­ły.

– Wiem, że cię zra­ni­łam – kon­ty­nu­owa­ła. – Mu­szę ci wy­znać, że po­zna­łam ko­goś pod­czas wa­ka­cji na Za­kyn­thos. – Aaron nie krył za­sko­cze­nia. – My­śla­łam, że to praw­dzi­wa mi­łość. Da­łam się po­nieść uczu­ciu. Po­le­cia­łam do Lon­dy­nu, żeby się z nim spo­tkać. Ale… – urwa­ła, a z jej oczu po­pły­nę­ły łzy – on zna­lazł so­bie ko­goś in­ne­go.

– Wie­dzia­łem! Po pro­stu czu­łem, że w two­im ży­ciu jest inny męż­czy­zna. – Chłód, jaki z nie­go bił, z każ­dą chwi­lą zwięk­szał dy­stans po­mię­dzy nimi. – Przez ten cały czas mnie zwo­dzi­łaś, tak? Po­wiedz – ton przy­ja­cie­la sy­gna­li­zo­wał na­ra­sta­ją­cą w nim złość. – Czy ty choć przez chwi­lę co­kol­wiek do mnie czu­łaś?

– Tak – od­par­ła. – By­łam ci nie­zmier­nie wdzięcz­na za to, że za­opie­ko­wa­łeś się mną, przy­cho­dzi­łeś do mnie nie­mal co­dzien­nie do szpi­ta­la… Ja na­praw­dę pró­bo­wa­łam się w to­bie za­ko­chać. – Na to wy­zna­nie Aaron za­re­ago­wał prych­nię­ciem. – Jed­nak, mimo chę­ci i sta­rań, wciąż by­łeś dla mnie tyl­ko przy­ja­cie­lem.

– Tyl­ko przy­ja­cie­lem… – po­wtó­rzył, krę­cąc gło­wą z nie­do­wie­rza­nia.

– Naj­lep­szym, ja­kie­go mo­głam spo­tkać w ca­łym swo­im ży­ciu. Nie do­ce­ni­łam tego. Tak bar­dzo cię prze­pra­szam. Za to, że da­wa­łam ci myl­ne zna­ki, złud­ne na­dzie­je.

– Mio… – do­dał zre­zy­gno­wa­nym gło­sem. – Na­praw­dę nie wiem, co ci od­po­wie­dzieć. Co chcesz ode mnie usły­szeć? Że cię ko­cham i ci wy­ba­czam? Że mo­że­my za­cząć wszyst­ko od nowa?

– Nie… – za­ak­cen­to­wa­ła. – Nie mia­ła­bym od­wa­gi pro­sić cię o dru­gą szan­sę. Chcę po pro­stu, że­byś się nie gnie­wał i że­by­śmy w spo­ko­ju zor­ga­ni­zo­wa­li przy­ję­cie świą­tecz­ne.

– A jed­nak nie za­le­ży ci na mnie? – za­py­tał zło­śli­wie.

– Gdy­by tak było, nie by­ło­by mnie tu­taj. Za­le­ży mi na na­szej przy­jaź­ni. Chcę, żeby mię­dzy nami było tak jak przed ro­kiem. Obie­cu­ję, że tym ra­zem cię nie za­wio­dę.

Aaron za­my­ślił się. Za­nu­rzył usta w ka­wie. Mia z roz­dy­go­ta­nym ser­cem ocze­ki­wa­ła jego od­po­wie­dzi.

– Mu­sisz na­praw­dę ko­chać tam­te­go męż­czy­znę – oznaj­mił nie­spo­dzie­wa­nie, wy­wo­łu­jąc u Mii kon­ster­na­cję.

– My­śla­łam, że to ten je­dy­ny…

– Tak jak ja, że je­ste­śmy so­bie prze­zna­cze­ni.

– Pro­szę, nie wra­caj­my do tego – szep­nę­ła ła­god­nym to­nem.

– Jak so­bie ży­czysz – od­parł z pre­ten­sją w gło­sie. – Ale za­nim przej­dzie­my do spraw biz­ne­so­wych, pro­szę, od­po­wiedz… Czy na­praw­dę nic do mnie nie czu­łaś? Wiem, że już raz o to py­ta­łem, ale chciał­bym być pe­wien.

Mia za­kry­ła dło­nią usta. Roz­trzę­sio­na od­wró­ci­ła wzrok od męż­czy­zny i za­czę­ła wpa­try­wać się w ob­raz na ścia­nie. Z każ­dą chwi­lą bladł w jej oczach, kon­tu­ry za­czę­ły się roz­my­wać. Czu­ła na so­bie prze­szy­wa­ją­ce spoj­rze­nie Aaro­na. Nie wy­trzy­ma­ła.

– Pa­mię­tasz, jak tań­czy­li­śmy ra­zem w syl­we­stra? Jak cie­szy­łam się z two­ich nie­zbyt uda­nych po­traw? – Aaron nie mógł po­wstrzy­mać się od uśmie­chu. Wspo­mnie­nia wspól­nie spę­dzo­nych chwil wzbu­dzi­ły w nim czu­łość. – Pa­mię­tasz, jak cze­ka­łeś na mnie przed bu­dyn­kiem re­dak­cji, że­by­śmy ra­zem we­szli do środ­ka? Albo jak za­cze­pia­łeś mnie w pra­cy?

Aaron przy­tak­nął.

– Czy wte­dy co­kol­wiek czu­łaś? – za­py­tał.

– Nie – wy­zna­ła ze smut­kiem – ale te­raz może by­ła­by szan­sa.

Męż­czy­zna uśmiech­nął się i wy­jął zza pa­zu­chy dłu­go­pis. Na­stęp­nie chwy­cił jej dłoń i na­pi­sał na niej du­ży­mi li­te­ra­mi: OK.

– Chcę jesz­cze raz być z tobą. Mogę?

– Tak – szep­nę­ła i nie­spo­dzie­wa­nie zro­bi­ło jej się cie­pło na ser­cu.

Wil­liam sta­nął przed ga­le­rią han­dlo­wą, któ­ra w tam­tym cza­sie przy­wo­dzi­ła na myśl świą­tecz­ne mia­stecz­ko. Jej ścia­ny zdo­bi­ły roz­ma­ite świa­teł­ka oraz zmie­nia­ją­ce bar­wy ilu­mi­na­cje. Wnę­trze wy­peł­nia­ły ozdo­by. Srebr­ne gwiazd­ki i śnie­żyn­ki wid­nie­ją­ce na wi­try­nach skle­po­wych prze­obra­ża­ły ga­le­rię w uro­kli­we, peł­ne zi­mo­we­go cza­ru miej­sce.

Męż­czy­zna wszedł do środ­ka. Do jego uszu do­tar­ła ra­do­sna me­lo­dia, któ­ra szyb­ko wpro­wa­dzi­ła go w świą­tecz­ny na­strój. Sta­nął przed jed­nym z bu­ti­ków; było w nim mnó­stwo lu­dzi – jed­ni le­ni­wie oglą­da­li ofe­ro­wa­ne tam pro­duk­ty, cie­sząc się chwi­lą, inni w po­śpie­chu wkła­da­li do ko­szy­ków to, co ich za­in­te­re­so­wa­ło. Za­my­ślił się.

W tym roku po­sta­no­wił zor­ga­ni­zo­wać praw­dzi­wie ma­gicz­ne świę­ta. Naj­pierw za­czął od za­ku­pu ozdób i pre­zen­tów. Wie­dział, że to dzię­ki nim jego małe, choć przy­tul­ne miesz­ka­nie zy­ska świą­tecz­ny kli­mat. Póź­niej, nie mo­gąc oprzeć się do­cie­ra­ją­cym do jego noz­drzy za­pa­chom, wstą­pił do pie­kar­ni, gdzie, za­do­wo­lo­ny, ku­pił ko­rzen­ne cia­stecz­ka. Przy­pad­kiem za­trzy­mał się rów­nież przed księ­gar­nią. To miej­sce przy­cią­ga­ło go jak ma­gnes. Bez za­sta­no­wie­nia zaj­rzał do środ­ka. Za­chwy­co­ny książ­ko­wy­mi no­wo­ścia­mi sto­ją­cy­mi dum­nie na pół­kach, się­gnął po nie­któ­re z nich, za­nu­rzył nos w ich pierw­szych stro­ni­cach. Przy­po­mniał so­bie cza­sy, gdy jako dziec­ko po­tra­fił ca­ły­mi dnia­mi prze­sia­dy­wać w księ­gar­ni, pod­czas gdy jego mama ro­bi­ła za­ku­py w są­sied­nich skle­pach. Czuł się wów­czas tak, jak­by wkra­czał w nową rze­czy­wi­stość, od­kry­wał al­ter­na­tyw­ny świat i wraz z bo­ha­te­ra­mi prze­ży­wał nie­sa­mo­wi­te przy­go­dy. Roz­ma­rzył się. Jego dzie­ciń­stwo mi­nę­ło, jed­nak w nim sa­mym wciąż po­zo­sta­ło coś z dzie­cię­ce­go en­tu­zja­zmu.

Od­wró­cił się nie­spo­dzie­wa­nie, sły­sząc za swo­imi ple­ca­mi kil­ka dźwięcz­nych gło­sów. Na­le­ża­ły do mło­dych ko­biet kur­czo­wo trzy­ma­ją­cych w dło­niach jego książ­ki.

– Sir Wil­liam Gart? – za­py­ta­ła jed­na z nich, wy­raź­nie pod­eks­cy­to­wa­na.

– Tak, to ja – od­parł, na co ko­bie­ty za­re­ago­wa­ły sze­ro­kim uśmie­chem.

– Mo­że­my pro­sić o au­to­graf?

Wil­liam bez na­my­słu speł­nił tę proś­bę. Wi­dząc ra­dość w ich oczach, sam nie po­tra­fił po­wstrzy­mać się od na­głe­go wzru­sze­nia. Ucie­szył go fakt, że dla wier­nych czy­tel­ni­czek jest kimś waż­nym, wy­jąt­ko­wym. Ga­le­rię opuś­cił w do­sko­na­łym hu­mo­rze, wciąż sły­sząc świą­tecz­ne pio­sen­ki i od­gło­sy za­chwy­tu mło­dych ko­biet. Po­my­ślał o Rose, któ­ra z pew­no­ścią by­ła­by ocza­ro­wa­na wi­zy­tą w tam­tym miej­scu.

Ona tak bar­dzo ko­cha­ła świę­ta…

W so­bo­tę przy­ja­ciół­ki umó­wi­ły się na spo­tka­nie w ulu­bio­nym miej­scu. Café In­som­nia mia­ła spe­cy­ficz­ny kli­mat. Było w niej gwar­no, cie­pło, pa­no­wał tłok, do­oko­ła uno­si­ły się roz­ma­ite za­pa­chy. Za­wie­szo­ne na ścia­nach ob­ra­zy za­chę­ca­ły do kon­tem­pla­cji, na­to­miast sto­ją­ce w ką­cie ro­śli­ny oży­wia­ły wy­strój i sku­tecz­nie za­peł­nia­ły pu­stą prze­strzeń. Ze sta­re­go gra­mo­fo­nu wy­do­by­wa­ły się dźwię­ki pio­se­nek Bil­lie Ho­li­day i Cole’a Por­te­ra.

Mia cze­ka­ła przy sto­li­ku na Jo­el­le i Ca­ro­li­ne. Ta pierw­sza zja­wi­ła się punk­tu­al­nie w szy­kow­nym biz­ne­so­wym ubra­niu.

– Cześć! Tak się cie­szę, że zna­la­złaś chwi­lę, żeby się spo­tkać – przy­wi­ta­ła się pod­eks­cy­to­wa­na. – Opo­wia­daj, jak było w Lon­dy­nie. Pew­nie cu­dow­nie, sko­ro się tak dłu­go z nami nie kon­tak­to­wa­łaś.

– Nie do koń­ca… – wy­zna­ła. – Co za­ma­wia­my?

Jo­el­le za­uwa­ży­ła ce­lo­wą zmia­nę te­ma­tu, jed­nak nie za­mie­rza­ła jej ko­men­to­wać. Do­my­śli­ła się, że w sto­li­cy Zjed­no­czo­ne­go Kró­le­stwa mu­sia­ło przy­da­rzyć się jej przy­ja­ciół­ce coś nie­do­bre­go.

– Może po­cze­ka­my na Ca­ro­li­ne? – za­su­ge­ro­wa­ła.

– Ja­sne. – Mia pró­bo­wa­ła opa­no­wać roz­bu­dzo­ne wspo­mnie­niem Lon­dy­nu emo­cje. Uśmiech­nę­ła się sztyw­no.

– Wszyst­ko w po­rząd­ku? – Jo­el­le za­py­ta­ła z tro­ską.

W tam­tej chwi­li w drzwiach ka­fej­ki sta­nę­ła Ca­ro­li­ne. Po­że­gna­ła się z to­wa­rzy­szą­cym jej męż­czy­zną i z da­le­ka po­ma­cha­ła do przy­ja­ció­łek. Szyb­kim kro­kiem po­de­szła do sto­li­ka.

– Moja ko­cha­na Mio! Jak do­brze cię wi­dzieć. Chodź, uści­skaj swo­ją naj­droż­szą kum­pe­lę. – Jo­el­le spio­ru­no­wa­ła ją wzro­kiem. – No co? – od­po­wie­dzia­ła na jej spoj­rze­nie.

– Ca­ro­li­ne… – Mia przy­tu­li­ła ją z ca­łych sił. Przy­ja­ciół­ka zdzi­wi­ła się jej nad­mier­ną wy­lew­no­ścią.

– Jak się masz? Wszyst­ko OK? – za­py­ta­ła za­nie­po­ko­jo­na. – A gdzie Wil­liam? Pew­nie bał się przyjść, wie­dząc, że miał­by ze mną do czy­nie­nia – ro­ze­śmia­ła się.

– Tak się skła­da, że… – urwa­ła Mia i za­czerp­nę­ła po­wie­trza. – Jego tu nie ma i już ni­g­dy nie bę­dzie.

– Nie żyje? – wtrą­ci­ła Ca­ro­li­ne roz­trzę­sio­nym gło­sem.

Mia po­krę­ci­ła prze­czą­co gło­wą.

– Zna­lazł so­bie inną.

– Żar­tu­jesz!? – wy­bu­chły obie roz­mów­czy­nie.

– Nie. Wi­dzia­łam go w Lon­dy­nie. Był z ja­kąś ko­bie­tą, ca­ło­wa­li się.

– Tak mi przy­kro… – od­par­ła Jo­el­le i spoj­rza­ła ze smut­kiem na Mię.

– Prze­cież na­pi­sał, że cię ko­cha – wes­tchnę­ła Ca­ro­li­ne. – Pie­przo­ny an­giel­ski hi­po­kry­ta.

– Do­sad­nie to uję­łaś – sko­men­to­wa­ła Jo­el­le.

– Na­pij­my się cze­goś – za­pro­po­no­wa­ła Ca­ro­li­ne. – Mio, mu­sisz o nim za­po­mnieć. Od po­cząt­ku mia­łam co do nie­go wąt­pli­wo­ści, pa­mię­tasz? Za­ko­cha­łaś się w jego wy­ide­ali­zo­wa­nym wy­obra­że­niu, w nar­ra­to­rze jego opo­wie­ści. Praw­dzi­wy Will to drań.

Mia przy­zna­ła jej ra­cję.

– Roz­ma­wia­łam z Aaro­nem… – za­czę­ła nie­pew­nie. – Po­wie­dzia­łam mu praw­dę. Na po­cząt­ku był wście­kły, ale w koń­cu po­sta­no­wił dać na­sze­mu związ­ko­wi jesz­cze jed­ną szan­sę.

– Wi­dzisz, wszyst­ko się uło­ży – od­par­ła po­cie­sza­ją­cym to­nem Jo­el­le.

Ca­ro­li­ne mia­ła jed­nak od­mien­ne zda­nie.

– Prze­cież ty go nie ko­chasz! – obu­rzy­ła się. – Tak dłu­go by­li­ście ra­zem i nic z tego nie wy­szło.

– Bo wciąż tę­sk­ni­łam za Wil­lem, a sko­ro on zwią­zał się z kimś in­nym, to ja też chcę mieć przy so­bie ko­goś bli­skie­go.

– I rze­czy­wi­ście my­ślisz, że tą oso­bą po­wi­nien być Aaron? – Ca­ro­li­ne nie da­wa­ła za wy­gra­ną. – Tak do­brze cię znam…

– Daj spo­kój – prze­rwa­ła jej Jo­el­le. – Prze­cież wie, co robi.

Mia po­dzię­ko­wa­ła jej za wspar­cie. Spoj­rza­ła na Ca­ro­li­ne. Na jej twa­rzy z każ­dą chwi­lą ma­lo­wa­ło się co­raz więk­sze roz­cza­ro­wa­nie.

– Co u cie­bie i To­ni­na? – za­ga­iła po chwi­li.

Oczy przy­ja­ciół­ki za­ja­śnia­ły.

– Ni­g­dy do­tąd nie by­łam taka szczę­śli­wa – od­par­ła peł­nym czu­ło­ści gło­sem. – Nie wy­obra­żam so­bie ży­cia bez nie­go. To on spra­wia, że chcę się cie­szyć każ­dą chwi­lą, tań­czyć, ce­le­bro­wać ży­cie, być lep­szym czło­wie­kiem.

– Ach, żad­na no­wość. Mi­łość znów za­wró­ci­ła ci w gło­wie – prych­nę­ła Jo­el­le.

– Ja­kaś ty ro­man­tycz­na – prze­wró­ci­ła ocza­mi Ca­ro­li­ne. – Mąż musi cię roz­piesz­czać.

Jo­el­le spoj­rza­ła na nią spod byka.

– Ostat­nio ku­pił mi… – Spu­ści­ła wzrok. Jej twarz w mo­men­cie po­czer­wie­nia­ła.

– Co ta­kie­go? – za­cie­ka­wi­ła się Mia.

– Nową zmy­war­kę – od­po­wie­dzia­ła.

Przy­ja­ciół­ki nie wy­trzy­ma­ły i wy­bu­chły śmie­chem.

– Od razu wi­dać, ja­kie ma wo­bec cie­bie za­mia­ry – skwi­to­wa­ła Ca­ro­li­ne.

Wcze­snym ran­kiem Bar­ney obu­dził się i po­ma­sze­ro­wał do kuch­ni, zwa­bio­ny do­la­tu­ją­cy­mi z niej za­pa­cha­mi. Wbił bła­gal­ny wzrok we wła­ści­cie­la i po­ma­chał łapą, wy­raź­nie pro­sząc o choć­by odro­bi­nę któ­re­goś ze spe­cja­łów.

Wil­liam ro­ze­śmiał się i po­gła­skał go po grzbie­cie.

– Ostat­nio za bar­dzo cię roz­piesz­czam. A gdzie die­ta?

Do Bar­neya nie do­cie­ra­ły jed­nak sło­wa męż­czy­zny. Pa­trzył w kie­run­ku pie­ca i co chwi­lę po­ru­szał noz­drza­mi. Will przez chwi­lę pró­bo­wał uda­wać, że za­cho­wa­nie pu­pi­la jest mu obo­jęt­ne. W koń­cu jed­nak dał za wy­gra­ną i po­czę­sto­wał go reszt­ką kru­szon­ki. Roz­we­se­lo­ny pa­trzył, jak Bar­ney za­ja­da się grud­ka­mi cia­sta.

Wy­cho­wa­łem nie­złe­go żar­ło­ka – po­my­ślał.

Po po­łu­dniu Wil­liam po­je­chał z Bar­ney­em do ro­dzi­ców. Chciał spę­dzić z nimi tro­chę cza­su, po­roz­ma­wiać. Jego nie­spo­dzie­wa­na wi­zy­ta szcze­gól­nie ucie­szy­ła Vi­vian. Po­kro­iła upie­czo­ne przez nie­go cia­sta i po­ło­ży­ła je na ozdob­nych ta­ler­zach. Cała ro­dzi­na usia­dła w ja­dal­ni.

– Uwiel­biam de­se­ry – ode­zwa­ła się ura­do­wa­na ko­bie­ta. – A naj­bar­dziej ra­bar­bar pod kru­szon­ką two­jej ro­bo­ty, Wil­lu.

Syn po­słał w jej stro­nę ser­decz­ny uśmiech.

– Cie­szę się, że ci sma­ku­je. A to­bie, tato? – zwró­cił się do Bil­la.

Oj­ciec spoj­rzał na nie­go z apro­ba­tą, nie od­ry­wa­jąc wi­del­ca od tar­ty cy­try­no­wej z bezą. Kie­dy Will nie pa­trzył w jego stro­nę, po­dzie­lił się odro­bi­ną de­se­ru z Bar­ney­em. Póź­niej, jak gdy­by ni­g­dy nic, za­ga­ił do syna:

– Masz wiel­ki ta­lent ku­li­nar­ny. Aż żal, że mar­nu­jesz go dla ta­kich sta­rusz­ków jak my. Po­trze­bu­jesz ko­bie­ty.

– Już mam. Mi­riam – od­parł sta­now­czo, pro­wo­ku­jąc ro­dzi­ców do śmie­chu.

Vi­van na­la­ła so­bie her­ba­ty z im­bry­ka. Upi­ła tro­chę, spoj­rza­ła na Bil­la, po czym za­bra­ła głos:

– Co z Mią? – za­py­ta­ła ła­god­nym gło­sem. – Pa­mię­tam, jak nam o niej opo­wia­da­łeś. Czy ode­zwa­ła się już do cie­bie?

Will po­sęp­niał.

– Jesz­cze nie. Mu­szę być cier­pli­wy.

– A co, je­śli nie się­gnie po two­ją naj­now­szą po­wieść i nie prze­czy­ta epi­lo­gu? – za­nie­po­ko­iła się.

– Bę­dziesz żyć da­lej w nie­pew­no­ści? – wtrą­cił Bill. – Ona prze­cież może w ogó­le nie do­wie­dzieć się, co do niej czu­jesz.

– Może na­pisz do niej? – za­su­ge­ro­wa­ła mat­ka.

– Tak zro­bię.

Wil­liam spoj­rzał przed sie­bie, naj­da­lej jak mógł się­gnąć wzro­kiem, i od­pły­nął my­śla­mi na Za­kyn­thos. Przy­po­mniał so­bie, jak skry­cie pod­glą­dał Mię. Wte­dy jesz­cze nie wie­dział, że ta Ame­ry­kan­ka z za­baw­nym ak­cen­tem cał­ko­wi­cie za­prząt­nie jego my­śli, za­wład­nie jego ser­cem.

– Wszyst­ko w po­rząd­ku? – Głos Bil­la wy­rwał pi­sa­rza ze wspo­mnień.

Roz­ma­rzył się.

– My­śla­łeś o niej? – szep­nę­ła Vi­vian. – Jak do­brze cię znam. – Chwy­ci­ła jego dłoń. – Praw­da, Bil­lu, że mi­łość robi z lu­dzi wa­ria­tów?

Star­szy męż­czy­zna ski­nął gło­wą.

– To fakt. Gdy cię po­zna­łem, cał­ko­wi­cie osza­la­łem.

– A po­tem? Jako mój mąż?

– Do­sta­łem za­wa­łu…

Vi­vian zmarsz­czy­ła czo­ło.

– … wi­dząc two­je wy­dat­ki – do­koń­czył ro­ze­śmia­nym gło­sem. Żona skar­ci­ła go wzro­kiem.

– Ostat­nio do­pi­su­je ci hu­mor – mruk­nę­ła.

– Prze­ży­wam dru­gą mło­dość – od­parł, na co Will za­re­ago­wał prych­nię­ciem. – A cie­bie co tak śmie­szy? – zwró­cił się do nie­go.

Po­krę­cił gło­wą.

– Nic, nic…

– Mam tyl­ko na­dzie­ję, że nie dasz się zwieść ja­kiejś dłu­go­no­giej dwu­dzie­sto­lat­ce – ode­zwa­ła się Vi­vian do męża.

– Ko­cha­nie – spoj­rzał na nią z czu­ło­ścią – do­brze wiesz, że in­te­re­su­jesz mnie tyl­ko ty.

Przez chwi­lę obo­je nie od­ry­wa­li od sie­bie wzro­ku. W ich spoj­rze­niach Wil­liam do­strzegł coś praw­dzi­we­go, nie­prze­mi­ja­ją­ce­go.

W tam­tej chwi­li męż­czy­zna jesz­cze bar­dziej za­pra­gnął mi­ło­ści. Chciał mieć ko­goś, o kogo by się trosz­czył, z kim spę­dzał­by każ­dą wol­ną chwi­lę. Wi­dok wciąż ko­cha­ją­cych się ro­dzi­ców bu­dził w nim wzru­sze­nie. To naj­pięk­niej­szy ob­raz, jaki oglą­dał w ca­łym swo­im ży­ciu. Vi­vian i Bill ja­wi­li się w jego oczach jako wiecz­nie za­ko­cha­na para, za­tra­co­na we wza­jem­nych uśmie­chach i spoj­rze­niach. I choć wie­lo­krot­nie w ich ży­ciu po­ja­wia­ły się trud­ne chwi­le, to oni po­zo­sta­li tacy sami.

– W ży­ciu moż­na ża­ło­wać wie­lu rze­czy – po­wie­dział w pew­nej chwi­li Bill. – Złych wy­bo­rów, lek­ko­myśl­nie wy­da­nych pie­nię­dzy. Ale jed­ne­go się nie po­win­no.

– Cze­go? – za­py­tał Wil­liam.

– To oczy­wi­ste. Mi­ło­ści.

Wie­czo­rem Will zro­bił za­ku­py, po czym wy­brał się do domu Mi­riam. Na wieść, że jego przy­ja­ciół­ka zre­zy­gno­wa­ła z pra­cy, le­d­wo opa­no­wał zdu­mie­nie.

– Jak to? Prze­cież pra­ca w pie­kar­ni to całe two­je ży­cie! – od­parł wzbu­rzo­ny. – Wie­lu lu­dzi przy­cho­dzi tam ze wzglę­du na cie­bie. Bar­dziej niż wy­pie­ków po­trze­bu­ją two­ich po­rad i cie­płych słów.

– Wiem, wiem – od­par­ła z nie­za­do­wo­le­niem w gło­sie – ale wi­dzisz, Wil­lu, już dłu­żej nie daję rady. Je­stem zbyt sła­ba, po­trze­bu­ję od­po­czyn­ku.

– No tak – po­smut­niał. – Na­le­ży ci się.

Po­szedł do kuch­ni, by scho­wać w lo­dów­ce ku­pio­ne dla Mi­riam pro­duk­ty. Wsta­wia­jąc do wa­zo­nu świe­że kwia­ty, zer­k­nął na sto­ją­cą w sa­lo­nie fo­to­gra­fię Toma. Wresz­cie usiadł na ka­na­pie obok przy­ja­ciół­ki.

– Nie je­steś cho­ra, praw­da? Gdy­byś była, po­wie­dzia­ła­byś mi.

– To tyl­ko sta­rość. – Mach­nę­ła ręką. – Nie przej­muj się mną.

Jej wzrok spo­czął na wi­szą­cym na ścia­nie ze­ga­rze. Za­my­śli­ła się.

– Sta­rość wca­le nie musi być taka zła – wy­zna­ła. – Cie­szę się, że… – urwa­ła, a w jej oku za­krę­ci­ła się łza – każ­da chwi­la przy­bli­ża mnie do Toma. Tak bar­dzo za nim tę­sk­nię.

Wil­liam za­nie­mó­wił na mo­ment. Spoj­rzał przy­gnę­bio­ny na swo­ją roz­mów­czy­nię. Po­tem jego wzrok po­wę­dro­wał w kie­run­ku jej po­marsz­czo­nych, spra­co­wa­nych dło­ni.

– Wiem, że jest ci cięż­ko – od­parł, czu­jąc, jak skry­wa­ny smu­tek Mi­riam roz­dzie­ra mu ser­ce. – Ale, pro­szę, nie pod­da­waj się. Walcz o ży­cie. Prze­cież tak bar­dzo je ko­chasz. Sama mnie zresz­tą na­uczy­łaś tego, by się zbyt­nio nie za­mar­twiać, lecz żyć chwi­lą. Car­pe diem, pa­mię­tasz?

Przy­ja­ciół­ka uśmiech­nę­ła się bla­do.

– Nie je­steś sama – kon­ty­nu­ował. – Będę przy to­bie tak czę­sto, jak tyl­ko to moż­li­we. Nie zo­sta­wię cię – prze­ko­ny­wał ją go­rącz­ko­wo. – Tak jak ty ni­g­dy nie opu­ści­łaś mnie.

– Daj spo­kój, Wil­lu – pró­bo­wa­ła opa­no­wać emo­cje. – Po­ra­dzę so­bie. Nie mu­sisz się nade mną uża­lać. Po pro­stu żyj wła­snym ży­ciem, ciesz się swo­im szczęś­ciem. Po­świę­casz mi zde­cy­do­wa­nie zbyt wie­le uwa­gi. Nie wy­star­czy ci jej dla Mii – za­żar­to­wa­ła.

– Za­słu­gu­jesz na to – do­dał. – Swo­ją dro­gą, chciał­bym cię o coś za­py­tać.

– Mów śmia­ło.

– Czy my­ślisz, że po­wi­nie­nem na­pi­sać do Mii? Już tak dłu­go cze­kam na jej od­po­wiedź.

Przy­tak­nę­ła.

– Z mi­ło­ścią nie war­to zwle­kać.

– Ach, ta mi­łość… To chy­ba naj­czę­ściej po­wta­rza­ne sło­wo świa­ta, a wciąż przez nas nie­okieł­zna­ne.

Ostat­nie dni Mii były wy­peł­nio­ne pra­cą. Poza co­dzien­ny­mi obo­wiąz­ka­mi zaj­mo­wa­ła się przy­go­to­wy­wa­niem przy­ję­cia w pra­cy. Opra­co­wa­ła plan im­pre­zy, kar­tę dań oraz aran­ża­cję sali. Aaron w tym cza­sie szu­kał ze­spo­łu chęt­ne­go za­grać w ten wie­czór, a tak­że za­ma­wiał cho­in­ki i ozdo­by.

– Po­móc ci w czymś? – za­pro­po­no­wał w pew­nej chwi­li, gdy obo­je zna­leź­li się w jed­nym po­miesz­cze­niu.

– Nie, ra­dzę so­bie – od­par­ła. – Po­cze­kaj, mu­szę za­dzwo­nić do Ken­sleya.

Aaron po­słał jej sze­ro­ki uśmiech. Nie od­ry­wał od niej wzro­ku. Jego za­in­te­re­so­wa­nie, wy­ra­żo­ne głę­bo­kim spoj­rze­niem, krę­po­wa­ło Mię. Po­czer­wie­nia­ła.

– Prze­stań, pró­bu­ję się sku­pić – syk­nę­ła. – Nie, to nie do pana, pa­nie Ken­sley – ode­zwa­ła się do swo­je­go roz­mów­cy, czu­jąc, jak ze wsty­du palą ją po­licz­ki.

– Prze­cież nic nie ro­bię – od­parł nie­win­nie Aaron i ro­ze­śmiał się pod no­sem.

Mia skar­ci­ła go wzro­kiem. Gdy skoń­czy­ła roz­mo­wę, zbli­ży­ła się do nie­go. Za­sty­gli na mo­ment. Męż­czy­zna nie od­ry­wał od niej wzro­ku. Nie­pew­nym ru­chem dło­ni do­tknął jej ra­mie­nia. Spe­szy­ła się.

– Po­śpie­szy­łem się. Prze­pra­szam – cof­nął się o krok.

– To moja wina… – wes­tchnę­ła.

Wziął głę­bo­ki od­dech i ro­zej­rzał się po pu­stej sali. Ze wzro­kiem utkwio­nym w prze­ciw­ną stro­nę za­py­tał:

– Pa­mię­tasz, mie­li­śmy je­chać ra­zem na świę­ta do Pol­ski?

– Tak, wiem. Tata ku­pił bi­le­ty. Zwró­ci­łam mu je.

– Pew­nie uznasz to za głu­pi po­mysł, ale…

Mia do­sko­na­le wie­dzia­ła, co ma na my­śli.

– Już za póź­no.

Ze zro­zu­mie­niem po­ki­wał gło­wą.

– Ni­g­dy tam jesz­cze nie by­łem.

– To pięk­ny kraj, mój oj­ciec stam­tąd po­cho­dzi.

– Może bę­dzie jesz­cze oka­zja, żeby go zo­ba­czyć. – Wzru­szył ra­mio­na­mi.

– Tak… – roz­ma­rzy­ła się.

Przy­po­mnia­ła so­bie po­dróż do Pol­ski, gdy po­wo­li wkra­cza­ła w na­sto­let­nie ży­cie. Bez­kres ma­zur­skich je­zior. Ma­je­sta­tycz­ność roz­le­głych pasm gór­skich. Zie­leń cią­gną­cych się w nie­skoń­czo­ność łąk. Pięk­no tęt­nią­cych ży­ciem sta­ró­wek. Szum wia­tru, let­nie po­ran­ki, śpiew pta­ków…

– Wiesz? Ro­dzi­ce i ja by­li­śmy tam szczę­śli­wi jak ni­g­dy – roz­po­czę­ła opo­wieść. – Z tatą ło­wi­li­śmy ryby, bie­ga­li­śmy za mo­ty­la­mi, szu­ka­li­śmy śli­ma­ków z ró­żo­wą sko­rup­ką. Mama na­to­miast na­uczy­ła mnie pleść wian­ki, szy­ły­śmy ra­zem ko­lo­ro­we su­kien­ki.

– Mia­łaś wspa­nia­łe dzie­ciń­stwo – sko­men­to­wał.

– Nie, by­łam już wte­dy na­sto­lat­ką – do­da­ła. – Ale tata cią­gle mi po­wta­rzał, że nie­za­leż­nie od wie­ku trze­ba mieć w so­bie odro­bi­nę dzie­cię­cej cie­ka­wo­ści i nie­win­no­ści. Mieć – za­ak­cen­to­wa­ła – nie­za­spo­ko­jo­ny głód po­zna­wa­nia.

– Chy­ba bar­dzo wzię­łaś so­bie jego sło­wa do ser­ca.

Po­smut­nia­ła.

– Cho­ro­ba i za­wód mi­ło­sny spra­wi­ły, że za­tra­ci­łam w so­bie te ce­chy.

– Wciąż jed­nak mo­żesz to zmie­nić – do­dał po­ru­szo­ny.

– Chy­ba nie chcę.

– Wo­lisz za­drę­czać się pro­ble­ma­mi? Pa­trzeć wy­łącz­nie ra­cjo­nal­nie na świat?

– Taka jest cena do­ro­sło­ści – wes­tchnę­ła. – Wresz­cie to po­ję­łam.

– Nie wy­da­jesz się z tym po­go­dzo­na.

– Po­trze­bu­ję cza­su.

Aaron zmarsz­czył czo­ło.

– Czas ni­cze­go nie zmie­nia, je­dy­nie przy­zwy­cza­ja do smut­ku.

– Mam dość fi­lo­zo­ficz­nych ga­dek. – Mach­nę­ła ręką.

– Do­bra – rzu­cił oschle. – Dłu­go już roz­ma­wia­my. Wra­cam do pra­cy.

Aaron wy­szedł. Mia zo­sta­ła sama. Drgnę­ła na myśl, że znów za­wio­dła nie tyl­ko jego, ale rów­nież sie­bie. Mi­nę­ło już kil­ka­na­ście dni od wy­da­rze­nia w Lon­dy­nie, a ona wciąż nie po­tra­fi­ła za­po­mnieć o Wil­lia­mie. Chcia­ła, aby to był wy­łącz­nie sen albo pro­jek­cja jej wy­bu­ja­łej wy­obraź­ni. Wspo­mnie­nie po­ca­łun­ku wciąż wy­wo­ły­wa­ło w niej ogrom­ny ból i roz­go­ry­cze­nie. Spra­wia­ło, że nie po­tra­fi­ła sku­pić się na ni­czym in­nym, jej my­śli wciąż wę­dro­wa­ły w kie­run­ku Wil­lia­ma. Na­wet gdy obok stał Aaron.

Się­gnę­ła po te­le­fon i za­dzwo­ni­ła do do­staw­ców. Ży­wi­ła prze­ko­na­nie, że może gdy po­świę­ci się pra­cy, bę­dzie jej ła­twiej o wszyst­kim za­po­mnieć. Poza tym szef do­ce­ni jej za­an­ga­żo­wa­nie.

– Wiem, co Aaron chciał mi po­wie­dzieć – po­my­śla­ła. – Miał ra­cję. Po­win­nam wziąć się w garść.

4

23–25 grud­nia 2013 r.

Wcze­snym ran­kiem Lon­dyn po­wo­li wy­bu­dzał się ze snu, wy­ła­niał się z gę­stej mgły przy­po­mi­na­ją­cej tka­ni­nę o mlecz­nej bar­wie. Nad mia­stem wi­sia­ło sza­re nie­bo. Wiatr szu­miał głu­cho, de­li­kat­nie po­ru­sza­jąc ga­łę­zia­mi drzew.

Z cza­sem świa­tło za­czę­ło do­cie­rać do uli­czek. Roz­bły­sły la­tar­nie, któ­re rzu­ca­ły cie­nie na ma­syw­ne, utrzy­ma­ne w jed­nym ko­lo­rze ka­mie­ni­ce. Tyl­ko wą­skie za­uł­ki po­zo­sta­wa­ły nie­oświe­tlo­ne, po­grą­żo­ne w ciem­no­ści, jak­by po­zba­wio­ne ży­cia, nie­obec­ne.

Wil­liam sie­dział w ka­wiar­ni. Pił czar­ną her­ba­tę aro­ma­ty­zo­wa­ną kar­da­mo­nem i goź­dzi­ka­mi, o in­ten­syw­nym pier­ni­ko­wym sma­ku. W my­ślach ukła­dał wia­do­mość, któ­rą za­mie­rzał prze­ka­zać Mii. Po krót­kim za­sta­no­wie­niu wy­cią­gnął z tor­by lap­top, włą­czył pocz­tę elek­tro­nicz­ną i za­czął pi­sać ma­ila, wie­lo­krot­nie go ko­ry­gu­jąc. Nie był pe­wien, ja­kich słów po­wi­nien użyć. Wszyst­kie wy­da­wa­ły mu się ni­ja­kie, po­zba­wio­ne głę­bi. Za­my­ślił się. Spoj­rzał sen­nym wzro­kiem przed sie­bie…

Wte­dy na­gle to po­czuł. Nie­wy­ja­śnio­ne drgnie­nie, im­puls. Za­czął ener­gicz­nie stu­kać pal­ca­mi w kla­wia­tu­rę. Li­te­ra za li­te­rą, sło­wo za sło­wem, aka­pit za aka­pi­tem… Im szyb­ciej pi­sał, tym szyb­ciej biło jego ser­ce. Czuł się tak, jak­by wy­do­by­wał praw­dę ze swo­je­go wnę­trza, uwal­niał drze­mią­ce głę­bo­ko uczu­cia. Po kil­ku mi­nu­tach znie­ru­cho­miał. Ode­rwał pal­ce od kla­wia­tu­ry, wy­pu­ścił na­gro­ma­dzo­ne w płu­cach po­wie­trze. Zer­k­nął na na­pi­sa­ny przez sie­bie tekst:

.

.

.

...(fragment)...

Całość dostępna w wersji pełnej

Spis tre­ści

Karta tytułowa

Karta redakcyjna

Pro­log

Część pierw­sza

Rodział 1

Rodział 2

Rodział 3

Rodział 4

Rodział 5

Rodział 6

Rodział 7

Rodział 8

Rodział 9

Część dru­ga

Rodział 10

Rodział 11

Rodział 12

Rodział 13

Rodział 14

Część trze­cia

Rodział 15

Rodział 16

Epi­log


„Mamy usługę, której mógłby pozazdrościć Amazon.”

Robert Drózd

Świat Czytników


Tysiące ebooków i audiobooków

Ich liczba ciągle rośnie, a Ty masz gwarancję niezmiennej ceny.