Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 14,99 zł
WCIĄGAJĄCA OPOWIEŚĆ O SILE PRAWDZIWEJ MIŁOŚCI
Mia wraca do zdrowia i znów może cieszyć się każdym dniem. Kiedy dowiaduje się, że zawdzięcza to Williamowi, chce się z nim spotkać.
Przyjeżdża do Londynu, gdzie widzi Williama z inną kobietą. Rozczarowana dziewczyna wraca do Bostonu i postanawia zacząć wspólne życie z Aaronem.
Czy William będzie chciał odzyskać miłość Mii?
Czy „przypadkowe” spotkanie we włoskiej winnicy będzie okazją do wyjaśnienia nieporozumień?
Czy magia Zakynthos wciąż działa?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 313
Rok wydania: 2018
Autor: Klaudia Kopiasz
Redakcja: Katarzyna Zioła-Zemczak
Korekta: Zuzanna Wierus
Skład: IMK
Projekt graficzny okładki: Katarzyna Borkowska
Zdjęcie na okładce: ArtFotoDima/AdobeStock
Redaktor prowadząca: Agnieszka Górecka
Redaktor naczelna: Agnieszka Hetnał
© Copyright by Klaudia Kopiasz
© Copyright for the Polish edition by Wydawnictwo Pascal
Ta książka jest fikcją literacką. Jakiekolwiek podobieństwo do rzeczywistych osób, żywych lub zmarłych, autentycznych miejsc, wydarzeń lub zjawisk jest czysto przypadkowe. Bohaterowie i wydarzenia opisane w tej książce są tworem wyobraźni autorki bądź zostały znacząco przetworzone pod kątem wykorzystania w powieści.
Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część tej książki nie może być powielana lub przekazywana w jakiejkolwiek formie bez pisemnej zgody wydawcy, za wyjątkiem recenzentów, którzy mogą przytoczyć krótkie fragmenty tekstu.
Bielsko-Biała 2018
Wydawnictwo Pascal sp. z o.o.
ul. Zapora 25
43-382 Bielsko-Biała
tel. 338282828, fax 338282829
pascal@pascal.pl
www.pascal.pl
ISBN 978-83-8103-321-3
Przygotowanie eBooka: Jarosław Jabłoński
Listopad 2013 r.
William otworzył butelkę Verdei Callinico i rozlał je do kieliszków. Wino miało dojrzałą słomkową barwę, lśniło w półmroku. Mężczyzna skosztował go. Poczuł uwalniający się na podniebieniu wachlarz smaków podkreślony wyraźną nutą kwasowości.
Uśmiechnął się. Ten smak przywołał najpiękniejsze wspomnienia z Zakynthos. Cudowne chwile spędzone z Mią. Jakże było wtedy pięknie… Rozgrzany piasek parzył w stopy, a we włosy wplątywały się niesione przez wiatr płatki oleandrów. Na to wspomnienie zareagował głębokim westchnieniem. Nie namyślając się długo, postanowił zapytać Miriam o pewną nurtującą go myśl:
– Myślisz, że wino ma dźwięk?
Kobieta uniosła brwi ze zdziwienia, po czym wzruszyła ramionami, czekając, aż William sam udzieli sobie odpowiedzi.
– Bo jeśli tak, to wybrzmiewa ono echem przeszłości. – Rozmarzył się. – Niektóre wina przypominają piosenki – lekkie, przyjemne, choć na krótko zapadające w pamięć. Inne zaś są jak utwory Bacha – głębokie, nieprzewidywalne, poruszające czułą strunę w sercu… Czyż to nie jest niesamowite?
Miriam sprawiała wrażenie zamyślonej.
– Wszystko w porządku? – Głos mężczyzny zadrżał.
– To tylko wzruszenie – odparła. – Po prostu… Długo czekałam na moment, gdy wreszcie usłyszę prawdziwego ciebie, Will. – Ujęła jego dłoń i spojrzała mu głęboko w oczy. – Znów odczuwasz wszystko intensywniej, patrzysz głębiej. Nie wiem, czy to zasługa wina – roześmiała się – czy…
– Miłości – dokończył.
Część pierwsza
Koniec listopada – początek grudnia 2013 r.
Tamtego wieczoru Mii wydawało się, że Boston całkowicie zmienił swój listopadowy krajobraz. Jej zdaniem widok budynków z czerwonej cegły przestał być monotonny, a zgaszone światła w oknach – zasmucające.
Zaczęła nagle dostrzegać subtelne piękno amerykańskiej jesieni, która powoli ustępowała miejsca uroczo zapowiadającej się zimie. Z uśmiechem na twarzy i roziskrzonymi oczami oglądała przez szybę taksówki drzewa – smukłe, ozdobione złotymi lampkami. Majestatyczne latarnie oświetlały ceglane kamieniczki z zielonkawymi drzwiami i oknami.
Jest dla mnie nadzieja – pomyślała i jeszcze mocniej przytuliła twarz do szyby. W jednym z okien mijanego domu ujrzała oświetlony blaskiem kominka pokój, a w nim starszego mężczyznę pochylonego nad czymś, co trzymał w dłoniach. Mia pomyślała, że mogła to być książka. Bez chwili namysłu wyjęła z torebki swoją. Przesunęła palcem po okładce. Następnie otworzyła na ostatniej stronie i po raz kolejny tego dnia przeczytała epilog. Zatrzymała się na słowach:
Najdroższa, to Ty mnie uratowałaś. Dzięki Tobie zaakceptowałem fakt, że mojej Rose już od pięciu lat nie ma na tym świecie. Ale jesteś Ty… N. Jak Niezapomniana. Jak Najważniejsza. Jak Nadzieja.
Te słowa od kilku godzin były obecne w jej głowie, wyzwalając radość, coraz większą tęsknotę, ale też strach. Tak, bała się. To, że Will ją kocha i zadedykował jej ostatnie strony swojej powieści, poniekąd ją przerażało. A jeżeli się rozczaruje? Co jeśli nie dojrzy w niej już N. tylko zwykłą dziewczynę z Bostonu, która do niedawna zmagała się ze śmiertelną chorobą? Co, jeśli cały urok mężczyzny, z którym spędziła zaledwie kilkanaście wspaniałych dni, pryśnie, gdy tylko się spotkają? Czy będzie dla niej miły, czy znów urazi ją swoją impertynencją? Czy jego zachowanie pozwoli jej uwierzyć, że uczucie między nimi nie jest zwykłą fascynacją, a prawdziwą miłością?
Westchnęła. Od momentu rozstania nieustannie wspominała wspólnie spędzone chwile. Raz śmiała się, innym razem płakała. Za wszelką cenę próbowała o nim zapomnieć, jednak nie potrafiła. Ilekroć bowiem przypominała sobie jego tchórzostwo i cynizm, jednocześnie, niezależnie od siebie samej, dostrzegała w nim inne cechy, które czyniły go kimś wyjątkowym. Mężczyzną jej marzeń.
(…) mogę jedynie powiedzieć, że ofiarowałem Ci wtedy coś cenniejszego niż moje serce. Coś, co i Ty także nieświadomie dałaś mnie. Drugie życie.
Mia wzruszyła się, czytając to wyznanie. William był nie tylko mężczyzną jej marzeń, ale także DAWCĄ. Oddając szpik, podarował jej życie. Każdego dnia po obudzeniu, biorąc głęboki oddech, myślała o tym, jak wielki dar otrzymała, i ten pierwszy oddech o poranku dedykowała Williamowi.
– Wiesz, jakikolwiek by był ten twój Anglik – powiedziała kilka godzin wcześniej jej przyjaciółka Caroline – zrobił dla ciebie coś wyjątkowego. Tchnął w ciebie życie.
Na to wspomnienie Mia uchyliła szybę w taksówce i zaczerpnęła powietrza. Czuła, że oddycha miłością, że to cudowne uczucie opanowało całe jej ciało. Roześmiała się z niedowierzaniem, gdy poczuła zapach kwiatów.
– Jak to? O tej porze?
Po chwili spostrzegła, że drzwi mijanej perfumerii są otwarte. Zrozumiała wtedy, skąd pochodził ten delikatny aromat. Ulotny, choć niezwykły. Prawdziwy zapach szczęścia.
30 listopada, godzina 21.20. Samolot właśnie wzbił się w powietrze. Łagodnie poszybował w stronę chmur, aż wreszcie, zawieszony gdzieś pośród pierzastych obłoków, rozpoczął płynny lot.
Mia zajęła miejsce przy szybie. Obok niej siedziało małżeństwo, które nieustannie wymieniało się uszczypliwymi uwagami. Jednak jej zupełnie to nie przeszkadzało – patrzyła tylko sennym wzrokiem na krajobraz przypominający czarną otchłań z kilkoma jasnymi punkcikami i rozmyślała o Williamie. Niespodziewanie przez jej głowę przemknęła myśl o Aaronie, przyjacielu z pracy, który w ostatnich dniach stał się jej bardzo bliski, a któremu dała złudną nadzieję na to, że stworzą prawdziwy związek.
Muszę wyznać mu prawdę. Za długo go zwodziłam – postanowiła.
Oderwała wzrok od szyby i usiadła wygodniej w fotelu. Wiedziała, że czeka ją długi lot, dlatego postanowiła zasnąć i tym samym uspokoić myśli krążące w jej głowie.
Następnego dnia Mia po wielogodzinnej podróży czuła ogromne zmęczenie. Leniwie wstała z łóżka, ruszyła do łazienki i spojrzała w lustro.
Jak ja się pokażę Williamowi w takim stanie? – pomyślała.
Wzięła szybki prysznic. Z każdą chwilą odzyskiwała siły. Nie mogła doczekać się spotkania z ukochanym. W pośpiechu opuściła hotel i taksówką pojechała do wydawnictwa, w którym Will publikował swoje książki. Wierzyła, że tam go zastanie.
Niebawem znalazła się przed starą londyńską kamienicą. Podekscytowana weszła do środka. Zobaczyła wielu ludzi pracujących przy swoich stanowiskach, ale wśród ich twarzy nie rozpoznała tej znajomej. Wreszcie zapytała sekretarkę o Williama Garta.
– Wyszedł piętnaście minut temu do kafejki za rogiem. Tam go pani znajdzie – odparła uprzejmie.
– Dziękuję – szepnęła i ruszyła we wskazanym przez kobietę kierunku.
Szła szybkim krokiem. Po chwili przyśpieszyła i zaczęła biec. Deszcz moczył jej włosy i ubranie, zimny wiatr powodował, że drżała. Jeszcze chwila – przekonywała samą siebie.
– Zaraz tam będę. – W pewnym momencie poślizgnęła się i cudem uniknęła upadku. Nagle zobaczyła to miejsce. Urocza kawiarenka ozdobiona świątecznymi dekoracjami wręcz zapraszała, by wejść do środka…
On musi tu być – westchnęła pełna nadziei.
I był. Siedział przy stoliku przy oknie obok jakiejś kobiety. Mię poruszył jego widok. Zanim weszła do środka, postanowiła przyjrzeć mu się chwilę. Prezentował się znakomicie. Wciąż miał tę samą wyszukaną manierę i budzącą respekt postawę. Siedząca obok niego kobieta była niezwykle atrakcyjna, wydawała się tak samo elegancka i dystyngowana jak on. Nagle, zupełnie niespodziewanie, chwyciła go za rękę i nachyliła się w jego stronę. Mia czuła, że coś ściska ją w gardle.
– Niemożliwe – szepnęła drżącym głosem.
Spuściła na moment wzrok, by za chwilę znów spojrzeć w tamtym kierunku. Oniemiała, widząc Williama całującego się ze swoją towarzyszką. Nie mogła uwierzyć w to, co się dzieje. Ten pocałunek… Trwał i trwał, a z każdą chwilą wyciskał coraz większe piętno na sercu Mii, ranił jej duszę, targał emocjami. Dlaczego był taki namiętny? Dlaczego w ogóle miał miejsce? – pytała samą siebie, stojąc na środku drogi, bezradna jak małe dziecko. Muszę iść… – pomyślała i ruszyła z miejsca, kilkakrotnie oglądając się za siebie. Szła chwiejnym krokiem. Dokąd? Nie wiedziała. Jeszcze nigdy nie czuła się taka zraniona, zawiedziona, upokorzona…
Nie przestawała płakać. Przechodnie pytali, co się stało, czy mogą w czymś pomóc, ale Mia tylko odmownie kręciła głową. Na rogu jednej z ulic kucnęła pod ścianą piekarni. Schowała twarz w dłoniach, próbując zapomnieć o wszystkim, wymazać z pamięci ten pocałunek. A może to wcale nie był William? – łudziła się. Nie… To był on. Wszędzie poznałaby te oczy, ten uśmiech. Dlaczego całował się z inną kobietą, skoro napisał, że kocha tylko ją? Tysiące gorączkowych myśli pojawiało się w jej głowie.
Odsunęła dłonie od twarzy i położyła ręce na kolanach, które tak samo jak usta drżały z zimna. W pewnym momencie zobaczyła nad sobą starszą panią, która wyciągnęła do niej rękę i zaprosiła ją do środka. Usiadły przy stoliku na tyłach piekarni.
– Wszystko się ułoży – szepnęła do Mii tajemnicza kobieta. – Cokolwiek się stało, nie jest warte twoich łez.
– Ale… – urwała roztrzęsionym głosem i pod wpływem niewyjaśnionego impulsu przytuliła się do niej. – Dziękuję.
Angielka pogłaskała ją po głowie.
– Chcesz coś zjeść? Na pewno jesteś głodna.
– To bardzo miłe z pani strony, ale nie trzeba. – Mia przełknęła nerwowo ślinę i na moment zwiesiła wzrok. – Lepiej, żebym wróciła do hotelu.
– Nie jesteś stąd? – zapytała kobieta łagodnym tonem.
– Przyleciałam z Ameryki, by spotkać się z mężczyzną, którego kocham. – Jej rozmówczyni otworzyła szeroko oczy ze zdumienia. – Ale najwyraźniej on już sobie znalazł kogoś innego – wyznała z rezygnacją w głosie.
– Aż zza oceanu? Naprawdę musisz go kochać.
– O, tak. – Spojrzała na nią tak przeraźliwie smutnymi oczami, że starsza kobieta się wzdrygnęła. Przeprosiła ją na moment i poszła w kierunku wieszaka, skąd wzięła swój parasol i przekazała go Mii.
– Przyda ci się. Na zewnątrz mocno pada.
– Dziękuję. Muszę już iść. Jeszcze raz bardzo pani dziękuję.
– Czekaj. – Kobieta chwyciła ją za dłoń. – Poradzisz sobie?
Mia skinęła głową.
– Powodzenia – dodała Angielka i ze smutkiem patrzyła na oddalającą się kruchą postać.
William stanął w pobliżu Tower Bridge i przygarnął do siebie Barneya.
– Pamiętasz jeszcze Rose? – Usłyszawszy to imię, pies wyrwał się z objęć mężczyzny i zaczął niespokojnie chodzić dookoła. – Ach, tak, o niej nie da się zapomnieć…
Westchnął. Niebo przybierało barwy podobne do tych na obrazie Claude’a Moneta Impresja. Wschód słońca. Powietrze o tej porze było zimne, rozedrgane. Blask latarni oświetlał aleję, Tamizę i Tower Bridge.
– Rose już nie ma, piesku – Will odezwał się ponownie do Barneya, który wciąż niespokojnie szukał swojej pani. – Odeszła! Słyszysz? Przestań jej szukać. Nie znajdziesz jej, spróbuj to pojąć. – Mężczyzna wpadł w rozpacz. – Ona nie wróci… Nie żyje…
Po chwili zamilkł. Obdarzył Barneya przepraszającym spojrzeniem i zbliżył się w jego stronę. Kucnął i pogłaskał go po wilgotnym od śniegu łbie.
– Ludzie odchodzą tak szybko, niepostrzeżenie – powiedział. Barney nie wykazywał jednak zainteresowania jego monologiem. – Życie jest zaledwie mgnieniem, przelotnym wiatrem, który raz zaszeleści, po czym znika w bliżej nieodgadnionej przestrzeni – zamyślił się. – A mimo to ma nieocenioną wartość. Rose o tym doskonale wiedziała. Dlatego walczyła do końca. Nie poddawała się do ostatniej chwili. Chciała żyć.
Chciała żyć – powtórzył w myślach.
Will przypomniał sobie promienną twarz zmarłej narzeczonej. Uśmiechnął się na wspomnienie jej roziskrzonych oczu i delikatnie uniesionych kącików ust. Miała w sobie tyle siły, wytrwałości i miłości. Jej dłonie emanowały ciepłem. Za każdym razem, gdy dotykała nimi twarzy Williama, mężczyzna czuł, jak jego na siłę zachowywany spokój ustępuje miejsca wzruszeniu i ogromnemu cierpieniu.
Teraz wydawał się już pogodzony z losem. Wierzył, że gdziekolwiek przebywa dusza Rose, jest szczęśliwa. Odkąd zostawił jej zdjęcie w kapliczce na Zakynthos, wierzył, że tam jest, wolna od cierpienia, pozbawiona ziemskich zmartwień. Wyobrażał sobie, że każdego dnia upaja się czarem greckiej wyspy, odurza zapachem kwiatów. Piękno rozległych winnic, gajów oliwnych porusza jej serce, zaś symfonia morza i świst wiatru znad gór wprowadzają ją w stan uniesienia. Uważał, że tam odnalazła swoje miejsce.
Ja też chcę je odnaleźć – pomyślał. – U boku Mii…
Mia była muzą, wyzwaniem, niespodzianką. Uosabiała radość i ból. Raz swoim zachowaniem przypominała mu zmarłą narzeczoną, innym razem sprawiała, że niemal całkowicie zapominał o cierpieniu, jakie spowodowało odejście Rose. William czuł, że z nią mógłby rozpocząć nowe życie, zasmakować szczęścia. Odnosił wrażenie, że uczucie do niej jest czymś więcej niż fatalnym zauroczeniem, ukrytym pragnieniem zaznania czegoś niezwykłego. Wierzył, że to miłość. Taka, która zrodziła się z bólu, samotności i tęsknoty.
Chciał więc o nią zawalczyć, nie poddawać się, tak jak było w przypadku Rose, kiedy, przerażony chorobą, w ostatnich chwilach jej życia niewystarczająco o nią dbał. Nie chciał znów popełnić tego błędu i stracić tak rzadkiej szansy na prawdziwą miłość. Właśnie dlatego postanowił w swojej najnowszej książce poświęcić epilog Mii. Ująć w słowach to, co do niej czuje.
– Myślisz, że Mia miała już w rękach moją książkę? – zagaił do Barneya, który nie zwracając uwagi na właściciela, nurkował w śniegu i przeżywał niewiarygodną rozkosz.
Gdy nastał późny wieczór, Will zaczął iść z psem do mieszkania. W trakcie ich leniwego spaceru kontemplował przyrodę. Biel pokrywająca Londyn kontrastowała z głęboką czernią nieba. Śnieg zsypujący się z gałęzi drzew delikatnie oprószał znajdujące się w pobliżu ławki. Głuchy szum wiatru przypominał łagodny szept, innym razem przemieniał się w przenikający świst.
William z rozbawieniem patrzył na Barneya, który jak zawsze sprawiał wrażenie zafascynowanego otaczającym go światem. Przed wejściem do domu przytulił go z całych sił.
– Wiesz, Barney, należy ci się za ten spacer coś dobrego. Może wołowina?
Usłyszawszy to, pies podniósł uszy do góry, a w jego oczach pojawił się błysk.
– Wiedziałem, że będziesz zachwycony – mruknął Will.
Przygotował więc dla niego obiecany specjał, po czym poświęcił się pracy. Kontynuował pisanie nowej powieści. Czuł satysfakcję z tego, że wena go nie opuszcza i może dalej tworzyć. Po pewnym czasie, przerwał pisanie i włączył w telefonie piosenkę Building a Family Marka Ishama. Wsłuchując się w jej dźwięki, notował swoje spostrzeżenia:
„Building a Family” to nie romantyczna nuta, to nie zlepek melodii, przy których można się przytulać do partnera, jednocześnie patrząc w niebo i oddając się marzeniom. To utwór, który wyzwala emocje, a co za tym idzie, różne taneczne ruchy – zarówno szybkie, nieprzemyślane jak również spokojne, wyważone. Jego konstrukcja przypomina życie wielu z nas – choć na pozór wydaje się harmonijna, to jednak pełna jest muzycznych wtrąceń, zawirowań, niedopowiedzeń.
Kiedy tańczyłem z Mią w takt muzyki, czułem spokój, harmonię wynikającą z naszych płynnych ruchów, ale jednocześnie w moim wnętrzu zaczęło się dziać coś niepokojącego. Utwór ten, tak samo jak uśmiech i oczy Mii, wywołał we mnie wiele sprzecznych emocji, co najważniejsze – sprawił, że w mroku własnych myśli ujrzałem światło nowych wyzwań, możliwości. Przez chwilę uwierzyłem, że jestem gotów otworzyć się na miłość. Ale gdy tylko muzyka ucichła, straciłem wszelką motywację. Mój świat znów stał się głuchy, niemy, pusty.
William przestał pisać. Zerknął na leżącego u jego stóp Barneya, wyraźnie zadowolonego z obfitego posiłku, i postanowił dopełnić swoich obowiązków. Przewertował harmonogram spotkań autorskich, wywiadów do prasy. Odbył kilka rozmów telefonicznych z przedstawicielami różnych placówek kulturalno-oświatowych. Później odebrał niezliczoną ilość e-maili. Z nieskrywaną nadzieją liczył na to, że wśród nich znajdzie się choć jeden od Mii. Tak jednak się nie stało.
Trudno. Muszę być cierpliwy – pomyślał.
Uznał, że chętnie przeczytałby kolejny artykuł w bostońskiej gazecie sygnowany inicjałami MZ. Usiadł wygodnie na kanapie i uśmiechając się co chwilę do zapadającego w sen pupila, rozkoszował się lekturą lokalnej prasy. Zdaniem Williama styl, jakim posługiwała się autorka tekstu, w pełni odzwierciedlał jej charakter, natomiast lekkość pióra świadczyła o swobodzie, z jaką podejmowała różne, nierzadko trudne tematy. Uśmiechnął się.
Gdybym tylko potrafił wyczytać z artykułu to, co N. do mnie czuje – stwierdził w myślach.
W chłodny grudniowy poranek William szedł w kierunku wydawnictwa, by podzielić się z Geraldem rozmaitymi koncepcjami dotyczącymi najnowszej powieści.
Kiedy znalazł się na miejscu, okazało się, że Geralda jeszcze nie ma i najprawdopodobniej zjawi się dopiero po południu. William uznał, że w tym czasie wybierze się z Kirsten do pobliskiej kafejki, by szczegółowo omówić plany promocyjne związane z ostatnio wydaną książką.
Szli wąskimi uliczkami, a śnieg skrzypiał pod ich stopami. Z przydrożnej piekarni dolatywał cudowny zapach świeżego chleba.
– Zaplanowałam twój udział w międzynarodowych targach książki, chciałabym również, abyś poprowadził wykłady z literatury na kilku uczelniach. – Kirsten wpatrywała się w ekran telefonu, na którym wyświetlały się wszelkie informacje, którymi chciała się podzielić z pisarzem. – Może zgodziłbyś się również na organizację spotkań autorskich połączonych z kursem gotowania lub warsztatami literackimi?
– Dobry pomysł – odpowiedział Will z zadowoleniem.
– Jako autor światowego bestsellera – podkreśliła – powinieneś z tego wszystkiego skorzystać. Poza tym zawsze lubiłeś spotkania z czytelnikami. À propos, słyszałam, że zacząłeś pisać nową książkę…
– Tak, zainspirował mnie pewien artykuł w bostońskiej gazecie – odparł, nie mogąc powstrzymać się od szerokiego uśmiechu.
– Czytasz bostońskie gazety? Też mi coś! – prychnęła Kirsten.
– Tęsknię za Mią. Codziennie czytam jej artykuły. Sprawiają, że odnoszę wrażenie, jakbym słyszał jej głos. Ten piękny, dziewczęcy głos.
– Myślałam, że o niej zapomniałeś.
– Jak mógłbym?
– No tak, głupia ja – roześmiała się nerwowo, po czym otworzyła drzwi do kafejki. – Wejdźmy do środka, porozmawiamy.
Usiedli przy stoliku obok okna. Kirsten zamówiła wodę z cytryną, William – café nocciola.
– Nie pijesz już espresso? – zapytała zaskoczona.
– Nie, odkąd poznałem Mię.
– Ech, ta Mia… – Machnęła ręką.
– Czy ty – urwał, niepewny, czy powinien ją o to zapytać – dalej coś do mnie czujesz?
Zwiesiła wzrok.
– Nawet nie wiesz, jak to jest kochać kogoś bez wzajemności – odpowiedziała zrezygnowanym tonem.
– Chyba wiem – szepnął.
Kirsten ostrożnie dotknęła jego dłoni. Powoli podniosła wzrok. Za sprawą nieoczekiwanego impulsu zbliżyła się i go pocałowała. William odsunął się po chwili, zaskoczony jej zachowaniem. Zmierzył ją wzrokiem. Kirsten miała dziwny wyraz twarzy.
– Nic nie poczułam… – Wypuściła powietrze z ulgą. – Żadnej chemii. Kompletnie nic.
– Ja też. – Wzruszył ramionami. – Kiedyś spotkasz mężczyznę swojego życia. Teraz wiesz na pewno, że nie jestem nim ja.
– Dziękuję ci… I przepraszam za to, co zrobiłam. – Czuła, że płonie ze wstydu. – To było bardzo niestosowne. Wiesz – szepnęła. – Może rzeczywiście powinieneś być z Mią…
William upił łyk café nocciola, po czym odpowiedział:
– Ciekawe, czy ona też tak uważa.
Grudzień 2013 r.
Mia wracała samolotem do Bostonu. Ogarniały ją smutek, złość i niedowierzanie. Przed jej oczami wciąż pojawiała się scena tamtego pocałunku. Próbowała zrozumieć, dlaczego do niego doszło. Wiedziała jednak, że odnalezienie racjonalnego wytłumaczenia jest niemożliwe.
Otworzyła książkę Williama na ostatniej stronie. Przeczytała fragment epilogu. Pokręciła z rezygnacją głową.
On potrafi tylko pięknie pisać – pomyślała. – Wmawiać czytelnikowi, że prawdziwa miłość jest na wyciągnięcie ręki. Co za bzdura!
Mia skierowała wzrok w stronę trzymanej w dłoniach książki. Nie mogąc dłużej znieść jej widoku, wepchnęła ją głęboko do torby podręcznej. Rozejrzała się dookoła. Niespodziewanie dostrzegła kobietę namiętnie czytającą powieść Garta.
– Chcę zapomnieć – westchnęła.
Jednak jej myśli wciąż krążyły wokół Williama. Poczuła się oszukana. Zaczęła nawet podejrzewać, że dla niego była jedynie tymczasową muzą, inspiracją do stworzenia dochodowego dzieła. Ta myśl wywołała w niej niewyobrażalny smutek. Przytuliła twarz do szyby. Zanurzyła się w ciszy i samotności.
Kolejne dni Williama były wypełnione pracą. Mężczyzna w przerwie między spotkaniami autorskimi pisał powieść. Tworzył bohaterkę na wzór Mii. Późnymi wieczorami wracał do mieszkania, wykonywał wiele obowiązków, zanim pozwalał sobie na odpoczynek z Barneyem. Słuchał wtedy muzyki, przeglądał stare fotografie, oddawał się wspomnieniom.
Pewnego dnia po wywiadzie rzece udzielonym telewizji udał się prosto do domu Miriam. Przyjaciółka niezmiernie ucieszyła się na jego widok.
– Chodź do środka, zaparzę ci herbaty – odparła z szerokim uśmiechem na twarzy.
– Dziękuję. Co u ciebie? – William rozejrzał się po mieszkaniu. Rozczuliła go stojąca na kredensie fotografia Toma, zmarłego męża Miriam, a jego przyjaciela. Obok niej w ozdobnym wazonie stały świeże kwiaty.
– Wszystko dobrze! – Kobieta krzyknęła z kuchni, do której chwilę potem zajrzał Will. – A ty jak się masz? Musisz być bardzo zajęty, skoro ostatnio tak rzadko mnie odwiedzasz.
Skinął głową.
– Te wszystkie spotkania, konferencje, wykłady – wymieniał – pochłaniają cały mój czas.
– Ale jesteś szczęśliwy, prawda?
– Tak. Chyba wreszcie odnalazłem sens życia.
Miriam bez słowa podała mu filiżankę czarnej herbaty z różą. Usiedli przy stole.
– Wiesz, życie jest takie kruche – rozpoczęła niepewnym głosem. Williama zaniepokoiły jej nostalgiczne przemyślenia. – Czas płynie szybko, wraz z nim wszystko się zmienia. – Spojrzała na swoje pomarszczone ręce.
– Tak… Każda chwila, każde słowo – powiedział z trudem – odchodzą do przeszłości. Nie da się zatrzymać czasu, ale można zachować w sobie żywe obrazy. Wspomnienia czyjegoś uśmiechu, spojrzenia. To właśnie pamięć innych ludzi ocala nas od zapomnienia.
Miriam spojrzała na niego z czułością.
– Boję się starości – wyznała.
William nie wiedział, co odpowiedzieć. Westchnął tylko, chwycił ją za rękę i zaproponował, że opowie jej o swojej nowej powieści. Rozmarzył się, mówiąc o głównej bohaterce. Miriam z zaciekawieniem go słuchała, lecz po chwili zasnęła.
– Śpij dobrze – szepnął do niej.
Postanowił czuwać nad nią przez całą noc. Zdawał sobie sprawę, że Miriam jest coraz starsza, a z wiekiem traci siły. Bał się jednak, że wraz z nimi odejdzie także jej ogromna radość życia. Czuł, że nie może na to pozwolić.
Nie martw się, Miriam. Będę zawsze w pobliżu – pomyślał.
Mia weszła do domu. W salonie zastała rodziców.
– Dlaczego się nie odzywałaś, nie odbierałaś telefonów? Tak bardzo się o ciebie martwiliśmy! – krzyknęła Ginny i pobiegła w jej stronę, lecz po chwili przerażona zastygła.
– Kochanie, co się stało? – zapytał córkę Steven, stając obok żony.
Mia nie wytrzymała i przytuliła się do nich. Z jej oczu popłynęły łzy. Zaczęła głośno szlochać. Steven pogłaskał ją po głowie.
– Cii… Już dobrze. Jesteś z nami – uspokajała ją matka.
– Wszystko się ułoży – dorzucił ojciec.
Słowa rodziców zdawały się jednak nie docierać do Mii. Sercem i myślami była gdzie indziej.
W pewnej chwili wyrwała się z ich objęć i powolnym krokiem poszła do pokoju. Steven i Ginny spojrzeli na siebie pytająco.
– Jak myślisz, co się tam wydarzyło? – odezwała się pierwsza.
– Nie wiem – odpowiedział, załamując ręce.
Wieczorem Steven zapukał do drzwi pokoju Mii. Dziewczyna niechętnie mu otworzyła. Miała opuchnięte od płaczu oczy, a na jej twarzy malowały się ból i rezygnacja.
– Mogę wejść? – zapytał ostrożnie ojciec.
Kiwnęła głową, po czym powędrowała do łóżka. Steven usiadł obok niej.
– Spotkałaś się z Williamem? – zaczął niepewnie. Zatrzymał wzrok na jej zapadniętych, przekrwionych powiekach. Gdy córka odwzajemniła spojrzenie, Steven poczuł przeszywający go dreszcz.
Usłyszawszy to imię, Mia z trudem pohamowała złość. Jej twarz pociemniała.
– Nie przypominaj mi o nim. Nie wymawiaj więcej jego imienia – rzuciła. – Nienawidzę go! Żałuję, że go poznałam.
Steven próbował ją przytulić, ale ona go odepchnęła.
– Zostaw mnie samą. – Odwróciła się i zerknęła w kierunku okna. Padał deszcz.
– Jak chcesz, kochanie – odparł i ruszył w stronę drzwi.
Zanim wyszedł z pokoju, popatrzył na nią kilkakrotnie. Wciąż była jego maleńką i bezbronną ukochaną córeczką.
Mia spojrzała w jego stronę. Chciała coś powiedzieć, ale w tej chwili nie potrafiła wydobyć z siebie ani jednego słowa. Ogarniała ją rozpacz.
O północy zajrzała do jego pracowni. Był tam, siedział przy biurku i pochylał się nad licznymi papierami. Sięgnęła po krzesło nieopodal i zajęła miejsce obok. Steven posłał jej delikatny uśmiech.
– Pamiętasz, jak lubiłaś tutaj przychodzić, gdy byłaś mała? Chciałaś pracować tak samo jak ja.
Skinęła głową.
– Przepraszam – szepnęła łamiącym się głosem.
– Nie masz za co. – Steven przygarnął ją do siebie. – Choć nie wiem, co wydarzyło się w Londynie – urwał, by zobaczyć jej reakcję – to zdaję sobie sprawę, że jest ci ciężko.
Mia zaczerpnęła powietrza, przymknęła na moment oczy, po czym zaczęła mówić:
– Widziałam go. – Steven szybko zrozumiał, że ma na myśli Williama. – Był z inną kobietą w kawiarni. Całowali się.
Na to wspomnienie znów omal się nie rozpłakała. Ojciec w porę zdążył ją pocieszyć.
– Nie był ciebie wart – odparł mimochodem, nie zastanawiając się nad szablonowością użytych słów.
– Dlaczego mi to zrobił? Dlaczego mnie oszukał? Nie powinnam była jechać do Londynu. Miałam zostać w domu i spędzić ten dzień z tobą, mamą, Aaronem.
– Nie obwiniaj się za to. Zrobiłaś to, co podpowiadało ci serce. Teraz już wiesz, że nie byłabyś szczęśliwa z Williamem.
– Dzięki – uśmiechnęła się blado.
Steven delikatnie dotknął jej policzka, jego twarz wypogodniała.
– Pamiętaj, że zawsze możesz na mnie liczyć. Na mamę również. Bardzo się o ciebie martwiła, wiesz?
– Wiem, przepraszam.
Steven pokręcił przecząco głową.
– Ja zachowałbym się tak samo. Zaryzykowałbym dla miłości, nawet gdybym wiedział, że nie mam żadnych szans.
Przypomniał sobie zawód, jaki przeżył, gdy dowiedział się, że jego ukochana, obecnie mama Mii, kochała innego. Posłał córce uśmiech pełen smutku. Dziewczyna go nie zauważyła. Patrzyła sennym wzrokiem na plik papierów na biurku ojca, wydawała się nieobecna. Steven wiedział, że wciąż rozmyśla o Williamie. Był na niego wściekły. Chciał mu wymierzyć sprawiedliwość. Nagle jednak przypomniał sobie, że to jemu Mia zawdzięcza życie. Bezsilny, westchnął i założył ręce na piersi.
Połowa grudnia 2013 r.
Mia starała się wrócić do rzeczywistości. Chodziła do pracy, wywiązywała się z obowiązków. Smutek ukrywała pod obojętnym wyrazem twarzy. Ilekroć Aaron, jej kolega z pracy i przyjaciel, próbował z nią porozmawiać, tłumaczyła się brakiem czasu. Wreszcie, zniecierpliwiony i poirytowany, zatrzymał ją w windzie, by wydusić z niej jakiekolwiek informacje.
– Powiesz mi, co się dzieje? – zapytał nerwowym tonem.
Mia odwróciła wzrok.
– Dlaczego mnie unikasz?
– Mam mnóstwo pracy.
– Zmyślasz, mała.
– Przestań tak do mnie mówić – zdenerwowała się.
– Nie wiem, czy pamiętasz, ale jesteśmy razem… – urwał. – Kocham cię. Myślałem, że ty mnie również.
– Aaron… – Jej oczy się zaszkliły.
– A jednak myliłem się. – Pokręcił z niedowierzaniem głową. – Powiedz mi, co jest ze mną nie tak. Co sprawia, że nie chcesz ze mną być?
– Jesteś wspaniały. – Mia czuła, że z każdą chwilą jest jej coraz bardziej słabo. Brakowało jej powietrza. – Ale…
– Co takiego? – W mężczyźnie burzyła się krew. – Nic do mnie nie czujesz, prawda?
– To nie tak, jak myślisz.
– Masz kogoś? – zasugerował.
Mia, nie mając pojęcia, jak się zachować, skinęła głową. Po kilku chwilach opuściła windę i udała się do biura pana Kensleya. Aaron stał dalej w tym samym miejscu. Nie wiedział, dokąd pójść ani co zrobić. Nie mógł uwierzyć w to, co stało się przed momentem.
W drodze do biura Mia zastanawiała się, co może oznaczać to nagłe wezwanie. Szef czekał na nią w gabinecie.
– Przygotujesz przyjęcie świąteczne – rzucił na wstępie.
– Ale… – próbowała zaprzeczyć.
– Aaron ci w tym pomoże. To wszystko – dodał i zajął się swoimi sprawami.
Mia wyszła z pomieszczenia i nieśpiesznie udała się do swojego stanowiska pracy. Usiadła przy biurku i podparła głowę ręką. Naprzeciwko pracował Aaron. Oboje unikali spojrzeń w swoją stronę.
Jest coraz gorzej… – pomyślała gorzko. – Wszystko się wali.
Napisała SMS-y do Caroline i Joelle z propozycją spotkania. Następnie zabrała się do pracy. Znużona, czytała liczne przysłane przez szefa materiały, które miały być pomocne w napisaniu artykułu. Nie mogła się skupić. Jej myśli wciąż krążyły wokół rozmowy z Aaronem.
William zmierzał na spotkanie z wydawcą. Próbował nie zwracać uwagi na mijane po drodze domy udekorowane świątecznymi ozdobami ani reklamy ze świętym mikołajem. Starał się być obojętny na zapach piernika dolatujący z pobliskich piekarni oraz dźwięk kolęd śpiewanych w kościele. Podświadomie czuł, że nadchodzące święta znów spędzi bez ukochanej. Mimo to nie zamierzał się tym razem załamywać.
Wszedł do kawiarni. Przysiadł się do stolika, przy którym Gerald ze stoickim spokojem pił cappuccino.
– Jak tam książka? Piszesz? – zagaił wydawca.
Will skinął głową.
– Nareszcie! Prawie sześć lat czekałem na ten moment – odetchnął z ulgą. – Cieszę się, że znów masz chęć do tego, by pisać. Wyjazd na Zakynthos dobrze ci zrobił. Ileż można rozpaczać po śmierci narzeczonej – zamyślił się, ale za chwilę kontynuował: – Napijesz się czegoś? Może brandy?
– Nie, dzięki. Wpadłem na sekundę. Wiesz, że mam ostatnio mnóstwo spotkań autorskich.
– Bardzo mnie to cieszy – odparł Gerald. – A sukces twojej ostatniej książki jeszcze bardziej.
– Domyślam się – mruknął pisarz, a następnie poprosił kelnerkę o filiżankę cafénocciola. Rozsiadł się wygodnie na krześle, rozejrzał dookoła. Gerald podchwycił jego wzrok. – Kilka dni temu przesłałem ci e-mailem konspekt. Przeczytałeś?
– Tak. Myślę, że to będzie dobra historia – zawiesił na moment głos. Spojrzał w okno.
– Nie wydajesz się nią zachęcony.
– Wręcz przeciwnie. Po prostu jestem zaskoczony, że znów piszesz. I sądząc po twoim uśmiechu, sprawia ci to nie lada przyjemność.
William roześmiał się.
– Książki, które piszę, są mozaikami myśli kolekcjonowanych przez całe życie. – Geralda zaintrygowało to stwierdzenie. – Znajdziesz w nich doświadczenia, które zdobyłem, miłosne zawody, które przeżyłem, w gruncie rzeczy mnie samego.
– Zdradź mi – wydawca nachylił się w jego stronę – co takiego prawdziwego jest w twojej nowej historii?
– Bohaterka.
Zwięzła odpowiedź błyskawicznie rozładowała napięcie Geralda. Mężczyzna wybuchnął śmiechem.
– Czyżby jej pierwowzorem jest ta kobieta, którą poznałeś na Zakynthos? No tak… – rozmarzył się. – Pisarz nie może istnieć bez muzy – roześmiał się Gerald.
– Ona jest dla mnie kimś więcej – wyjaśnił Will stanowczym głosem.
– Chciałbym ją kiedyś poznać. Musi być wyjątkowa. Przyleci do Londynu?
– Nie wiem. Nie rozmawiałem z nią od momentu naszego rozstania na wyspie.
– Ech. Jak zawsze wszystko zepsułeś. – Wydawca machnął ręką, rozbawiony. – Napijemy się brandy? Trzeba uczcić powrót twojej weny.
– Skoro nalegasz – odparł zniechęconym głosem. – Za godzinę muszę biec na spotkanie w bibliotece.
– Obyś zdążył przed ostatecznym terminem – dopowiedział zaniepokojony wydawca. – Później ruszymy z kopyta. Światowe tournée, billboardy, może nawet ekranizacja którejś z twoich powieści… – wymieniał z wyraźną ekscytacją w głosie. – Za kilka dni będę rozmawiał z reżyserami. Są bardzo zainteresowani twoją twórczością.
– To wspaniale! – rozpromienił się William.
– Sława to jedno, ale pieniądze… – Gerald upił łyk kawy. – Wcześniejsze powieści zapewniły ci rozgłos, ale sądzę, że najnowsza…
– Tak, wiem, co masz na myśli.
Wydawca speszył się. Zerknął na wyświetlacz telefonu, na którym co chwilę pokazywały się nieodebrane połączenia. Zignorował je i powrócił do rozmowy:
– W sylwestra urządzimy duże przyjęcie na twoją cześć – oznajmił uroczyście.
– W takim razie spędzę go w domu – zażartował William.
– Z Barneyem? Zawsze dobierasz sobie nietypowe towarzystwo.
– Nie do końca. Czasami jestem na nie skazany – wbił wzrok w wydawcę. Ten zareagował nerwowym śmiechem.
– Widzę, że poczucie humoru cię nie opuszcza. Oby tak samo było z twoim literackim polotem.
– Bez obaw – uśmiechnął się blado.
Obaj sięgnęli po brandy.
– Za sukces! – wzniósł toast Gerald.
– Za szczęście! – poprawił go Will.
Mia czekała na Aarona w hallu. Chciała go przeprosić za swoje zachowanie. Gdy mężczyzna przeszedł obok niej, od razu się do niego odezwała:
– Cześć – rzuciła niepewnym głosem, po czym zapytała ostrożnie: – Masz czas?
Pokręcił przecząco głową i poszedł przed siebie. Dziewczyna chwyciła go za ramię.
– Musimy porozmawiać.
– Chyba nie mamy o czym – odpowiedział sucho.
– Przepraszam.
Spojrzała mu głęboko w oczy. Aaron odwrócił wzrok. Na jego twarzy malowało się niezadowolenie.
– Wszystko ci wyjaśnię. Może wybierzemy się dziś razem na lunch?
– Jestem zajęty. Umówiłem się z Kate.
– Tą z działu sprzedaży?
Skinął głową.
– A jutro? – zapytała z nadzieją. – Kensley chce, żebyśmy wspólnie przygotowali przyjęcie świąteczne.
– Ach, o to chodzi! – ożywił się. – Mogłaś od razu powiedzieć.
– Nie tylko…
Przeszył ją lodowatym wzrokiem.
– Jutro o 12.00 w Café Insomnia. Pasuje ci?
– Tak, dziękuję! – odparła ucieszonym głosem.
Patrzyła na oddalającą się postać przyjaciela. W tamtym momencie nie potrafiła jednoznacznie ocenić emocji, jakie nią miotały. Przeżywała ogromny zawód, miała wyrzuty sumienia. Z przykrością rozpamiętywała to, w jaki sposób potraktowała Aarona. Wiedziała, że nie zasłużył na taką reakcję z jej strony. A jednak nie potrafiła ukryć, że go nie kocha, nawet przed samą sobą. On był dla niej oparciem, ale nigdy nie potrafił wywołać w niej tak silnych emocji jak William. Mia nie umiała zatracić się w jego spojrzeniu ani pocałunkach. Ani razu też nie poczuła ekscytacji, gdy zaprosił ją na kolację. Westchnęła.
Następnego dnia zgodnie z umową spotkali się w kawiarni. Usiedli w zacisznym miejscu. Minęło trochę czasu, zanim zaczęli rozmawiać. Pierwsza odezwała się Mia:
– Chcę jeszcze raz przeprosić. Zachowałam się nie w porządku w stosunku do ciebie. Nie powinnam była cię unikać.
Aaron starał się sprawiać wrażenie, jakby te słowa wcale do niego nie docierały. Nie zwracając uwagi na monolog Mii, popijał kawę i zagryzał ją biscotti. W pewnym momencie ich oczy się spotkały.
– Wiem, że cię zraniłam – kontynuowała. – Muszę ci wyznać, że poznałam kogoś podczas wakacji na Zakynthos. – Aaron nie krył zaskoczenia. – Myślałam, że to prawdziwa miłość. Dałam się ponieść uczuciu. Poleciałam do Londynu, żeby się z nim spotkać. Ale… – urwała, a z jej oczu popłynęły łzy – on znalazł sobie kogoś innego.
– Wiedziałem! Po prostu czułem, że w twoim życiu jest inny mężczyzna. – Chłód, jaki z niego bił, z każdą chwilą zwiększał dystans pomiędzy nimi. – Przez ten cały czas mnie zwodziłaś, tak? Powiedz – ton przyjaciela sygnalizował narastającą w nim złość. – Czy ty choć przez chwilę cokolwiek do mnie czułaś?
– Tak – odparła. – Byłam ci niezmiernie wdzięczna za to, że zaopiekowałeś się mną, przychodziłeś do mnie niemal codziennie do szpitala… Ja naprawdę próbowałam się w tobie zakochać. – Na to wyznanie Aaron zareagował prychnięciem. – Jednak, mimo chęci i starań, wciąż byłeś dla mnie tylko przyjacielem.
– Tylko przyjacielem… – powtórzył, kręcąc głową z niedowierzania.
– Najlepszym, jakiego mogłam spotkać w całym swoim życiu. Nie doceniłam tego. Tak bardzo cię przepraszam. Za to, że dawałam ci mylne znaki, złudne nadzieje.
– Mio… – dodał zrezygnowanym głosem. – Naprawdę nie wiem, co ci odpowiedzieć. Co chcesz ode mnie usłyszeć? Że cię kocham i ci wybaczam? Że możemy zacząć wszystko od nowa?
– Nie… – zaakcentowała. – Nie miałabym odwagi prosić cię o drugą szansę. Chcę po prostu, żebyś się nie gniewał i żebyśmy w spokoju zorganizowali przyjęcie świąteczne.
– A jednak nie zależy ci na mnie? – zapytał złośliwie.
– Gdyby tak było, nie byłoby mnie tutaj. Zależy mi na naszej przyjaźni. Chcę, żeby między nami było tak jak przed rokiem. Obiecuję, że tym razem cię nie zawiodę.
Aaron zamyślił się. Zanurzył usta w kawie. Mia z rozdygotanym sercem oczekiwała jego odpowiedzi.
– Musisz naprawdę kochać tamtego mężczyznę – oznajmił niespodziewanie, wywołując u Mii konsternację.
– Myślałam, że to ten jedyny…
– Tak jak ja, że jesteśmy sobie przeznaczeni.
– Proszę, nie wracajmy do tego – szepnęła łagodnym tonem.
– Jak sobie życzysz – odparł z pretensją w głosie. – Ale zanim przejdziemy do spraw biznesowych, proszę, odpowiedz… Czy naprawdę nic do mnie nie czułaś? Wiem, że już raz o to pytałem, ale chciałbym być pewien.
Mia zakryła dłonią usta. Roztrzęsiona odwróciła wzrok od mężczyzny i zaczęła wpatrywać się w obraz na ścianie. Z każdą chwilą bladł w jej oczach, kontury zaczęły się rozmywać. Czuła na sobie przeszywające spojrzenie Aarona. Nie wytrzymała.
– Pamiętasz, jak tańczyliśmy razem w sylwestra? Jak cieszyłam się z twoich niezbyt udanych potraw? – Aaron nie mógł powstrzymać się od uśmiechu. Wspomnienia wspólnie spędzonych chwil wzbudziły w nim czułość. – Pamiętasz, jak czekałeś na mnie przed budynkiem redakcji, żebyśmy razem weszli do środka? Albo jak zaczepiałeś mnie w pracy?
Aaron przytaknął.
– Czy wtedy cokolwiek czułaś? – zapytał.
– Nie – wyznała ze smutkiem – ale teraz może byłaby szansa.
Mężczyzna uśmiechnął się i wyjął zza pazuchy długopis. Następnie chwycił jej dłoń i napisał na niej dużymi literami: OK.
– Chcę jeszcze raz być z tobą. Mogę?
– Tak – szepnęła i niespodziewanie zrobiło jej się ciepło na sercu.
William stanął przed galerią handlową, która w tamtym czasie przywodziła na myśl świąteczne miasteczko. Jej ściany zdobiły rozmaite światełka oraz zmieniające barwy iluminacje. Wnętrze wypełniały ozdoby. Srebrne gwiazdki i śnieżynki widniejące na witrynach sklepowych przeobrażały galerię w urokliwe, pełne zimowego czaru miejsce.
Mężczyzna wszedł do środka. Do jego uszu dotarła radosna melodia, która szybko wprowadziła go w świąteczny nastrój. Stanął przed jednym z butików; było w nim mnóstwo ludzi – jedni leniwie oglądali oferowane tam produkty, ciesząc się chwilą, inni w pośpiechu wkładali do koszyków to, co ich zainteresowało. Zamyślił się.
W tym roku postanowił zorganizować prawdziwie magiczne święta. Najpierw zaczął od zakupu ozdób i prezentów. Wiedział, że to dzięki nim jego małe, choć przytulne mieszkanie zyska świąteczny klimat. Później, nie mogąc oprzeć się docierającym do jego nozdrzy zapachom, wstąpił do piekarni, gdzie, zadowolony, kupił korzenne ciasteczka. Przypadkiem zatrzymał się również przed księgarnią. To miejsce przyciągało go jak magnes. Bez zastanowienia zajrzał do środka. Zachwycony książkowymi nowościami stojącymi dumnie na półkach, sięgnął po niektóre z nich, zanurzył nos w ich pierwszych stronicach. Przypomniał sobie czasy, gdy jako dziecko potrafił całymi dniami przesiadywać w księgarni, podczas gdy jego mama robiła zakupy w sąsiednich sklepach. Czuł się wówczas tak, jakby wkraczał w nową rzeczywistość, odkrywał alternatywny świat i wraz z bohaterami przeżywał niesamowite przygody. Rozmarzył się. Jego dzieciństwo minęło, jednak w nim samym wciąż pozostało coś z dziecięcego entuzjazmu.
Odwrócił się niespodziewanie, słysząc za swoimi plecami kilka dźwięcznych głosów. Należały do młodych kobiet kurczowo trzymających w dłoniach jego książki.
– Sir William Gart? – zapytała jedna z nich, wyraźnie podekscytowana.
– Tak, to ja – odparł, na co kobiety zareagowały szerokim uśmiechem.
– Możemy prosić o autograf?
William bez namysłu spełnił tę prośbę. Widząc radość w ich oczach, sam nie potrafił powstrzymać się od nagłego wzruszenia. Ucieszył go fakt, że dla wiernych czytelniczek jest kimś ważnym, wyjątkowym. Galerię opuścił w doskonałym humorze, wciąż słysząc świąteczne piosenki i odgłosy zachwytu młodych kobiet. Pomyślał o Rose, która z pewnością byłaby oczarowana wizytą w tamtym miejscu.
Ona tak bardzo kochała święta…
W sobotę przyjaciółki umówiły się na spotkanie w ulubionym miejscu. Café Insomnia miała specyficzny klimat. Było w niej gwarno, ciepło, panował tłok, dookoła unosiły się rozmaite zapachy. Zawieszone na ścianach obrazy zachęcały do kontemplacji, natomiast stojące w kącie rośliny ożywiały wystrój i skutecznie zapełniały pustą przestrzeń. Ze starego gramofonu wydobywały się dźwięki piosenek Billie Holiday i Cole’a Portera.
Mia czekała przy stoliku na Joelle i Caroline. Ta pierwsza zjawiła się punktualnie w szykownym biznesowym ubraniu.
– Cześć! Tak się cieszę, że znalazłaś chwilę, żeby się spotkać – przywitała się podekscytowana. – Opowiadaj, jak było w Londynie. Pewnie cudownie, skoro się tak długo z nami nie kontaktowałaś.
– Nie do końca… – wyznała. – Co zamawiamy?
Joelle zauważyła celową zmianę tematu, jednak nie zamierzała jej komentować. Domyśliła się, że w stolicy Zjednoczonego Królestwa musiało przydarzyć się jej przyjaciółce coś niedobrego.
– Może poczekamy na Caroline? – zasugerowała.
– Jasne. – Mia próbowała opanować rozbudzone wspomnieniem Londynu emocje. Uśmiechnęła się sztywno.
– Wszystko w porządku? – Joelle zapytała z troską.
W tamtej chwili w drzwiach kafejki stanęła Caroline. Pożegnała się z towarzyszącym jej mężczyzną i z daleka pomachała do przyjaciółek. Szybkim krokiem podeszła do stolika.
– Moja kochana Mio! Jak dobrze cię widzieć. Chodź, uściskaj swoją najdroższą kumpelę. – Joelle spiorunowała ją wzrokiem. – No co? – odpowiedziała na jej spojrzenie.
– Caroline… – Mia przytuliła ją z całych sił. Przyjaciółka zdziwiła się jej nadmierną wylewnością.
– Jak się masz? Wszystko OK? – zapytała zaniepokojona. – A gdzie William? Pewnie bał się przyjść, wiedząc, że miałby ze mną do czynienia – roześmiała się.
– Tak się składa, że… – urwała Mia i zaczerpnęła powietrza. – Jego tu nie ma i już nigdy nie będzie.
– Nie żyje? – wtrąciła Caroline roztrzęsionym głosem.
Mia pokręciła przecząco głową.
– Znalazł sobie inną.
– Żartujesz!? – wybuchły obie rozmówczynie.
– Nie. Widziałam go w Londynie. Był z jakąś kobietą, całowali się.
– Tak mi przykro… – odparła Joelle i spojrzała ze smutkiem na Mię.
– Przecież napisał, że cię kocha – westchnęła Caroline. – Pieprzony angielski hipokryta.
– Dosadnie to ujęłaś – skomentowała Joelle.
– Napijmy się czegoś – zaproponowała Caroline. – Mio, musisz o nim zapomnieć. Od początku miałam co do niego wątpliwości, pamiętasz? Zakochałaś się w jego wyidealizowanym wyobrażeniu, w narratorze jego opowieści. Prawdziwy Will to drań.
Mia przyznała jej rację.
– Rozmawiałam z Aaronem… – zaczęła niepewnie. – Powiedziałam mu prawdę. Na początku był wściekły, ale w końcu postanowił dać naszemu związkowi jeszcze jedną szansę.
– Widzisz, wszystko się ułoży – odparła pocieszającym tonem Joelle.
Caroline miała jednak odmienne zdanie.
– Przecież ty go nie kochasz! – oburzyła się. – Tak długo byliście razem i nic z tego nie wyszło.
– Bo wciąż tęskniłam za Willem, a skoro on związał się z kimś innym, to ja też chcę mieć przy sobie kogoś bliskiego.
– I rzeczywiście myślisz, że tą osobą powinien być Aaron? – Caroline nie dawała za wygraną. – Tak dobrze cię znam…
– Daj spokój – przerwała jej Joelle. – Przecież wie, co robi.
Mia podziękowała jej za wsparcie. Spojrzała na Caroline. Na jej twarzy z każdą chwilą malowało się coraz większe rozczarowanie.
– Co u ciebie i Tonina? – zagaiła po chwili.
Oczy przyjaciółki zajaśniały.
– Nigdy dotąd nie byłam taka szczęśliwa – odparła pełnym czułości głosem. – Nie wyobrażam sobie życia bez niego. To on sprawia, że chcę się cieszyć każdą chwilą, tańczyć, celebrować życie, być lepszym człowiekiem.
– Ach, żadna nowość. Miłość znów zawróciła ci w głowie – prychnęła Joelle.
– Jakaś ty romantyczna – przewróciła oczami Caroline. – Mąż musi cię rozpieszczać.
Joelle spojrzała na nią spod byka.
– Ostatnio kupił mi… – Spuściła wzrok. Jej twarz w momencie poczerwieniała.
– Co takiego? – zaciekawiła się Mia.
– Nową zmywarkę – odpowiedziała.
Przyjaciółki nie wytrzymały i wybuchły śmiechem.
– Od razu widać, jakie ma wobec ciebie zamiary – skwitowała Caroline.
Wczesnym rankiem Barney obudził się i pomaszerował do kuchni, zwabiony dolatującymi z niej zapachami. Wbił błagalny wzrok we właściciela i pomachał łapą, wyraźnie prosząc o choćby odrobinę któregoś ze specjałów.
William roześmiał się i pogłaskał go po grzbiecie.
– Ostatnio za bardzo cię rozpieszczam. A gdzie dieta?
Do Barneya nie docierały jednak słowa mężczyzny. Patrzył w kierunku pieca i co chwilę poruszał nozdrzami. Will przez chwilę próbował udawać, że zachowanie pupila jest mu obojętne. W końcu jednak dał za wygraną i poczęstował go resztką kruszonki. Rozweselony patrzył, jak Barney zajada się grudkami ciasta.
Wychowałem niezłego żarłoka – pomyślał.
Po południu William pojechał z Barneyem do rodziców. Chciał spędzić z nimi trochę czasu, porozmawiać. Jego niespodziewana wizyta szczególnie ucieszyła Vivian. Pokroiła upieczone przez niego ciasta i położyła je na ozdobnych talerzach. Cała rodzina usiadła w jadalni.
– Uwielbiam desery – odezwała się uradowana kobieta. – A najbardziej rabarbar pod kruszonką twojej roboty, Willu.
Syn posłał w jej stronę serdeczny uśmiech.
– Cieszę się, że ci smakuje. A tobie, tato? – zwrócił się do Billa.
Ojciec spojrzał na niego z aprobatą, nie odrywając widelca od tarty cytrynowej z bezą. Kiedy Will nie patrzył w jego stronę, podzielił się odrobiną deseru z Barneyem. Później, jak gdyby nigdy nic, zagaił do syna:
– Masz wielki talent kulinarny. Aż żal, że marnujesz go dla takich staruszków jak my. Potrzebujesz kobiety.
– Już mam. Miriam – odparł stanowczo, prowokując rodziców do śmiechu.
Vivan nalała sobie herbaty z imbryka. Upiła trochę, spojrzała na Billa, po czym zabrała głos:
– Co z Mią? – zapytała łagodnym głosem. – Pamiętam, jak nam o niej opowiadałeś. Czy odezwała się już do ciebie?
Will posępniał.
– Jeszcze nie. Muszę być cierpliwy.
– A co, jeśli nie sięgnie po twoją najnowszą powieść i nie przeczyta epilogu? – zaniepokoiła się.
– Będziesz żyć dalej w niepewności? – wtrącił Bill. – Ona przecież może w ogóle nie dowiedzieć się, co do niej czujesz.
– Może napisz do niej? – zasugerowała matka.
– Tak zrobię.
William spojrzał przed siebie, najdalej jak mógł sięgnąć wzrokiem, i odpłynął myślami na Zakynthos. Przypomniał sobie, jak skrycie podglądał Mię. Wtedy jeszcze nie wiedział, że ta Amerykanka z zabawnym akcentem całkowicie zaprzątnie jego myśli, zawładnie jego sercem.
– Wszystko w porządku? – Głos Billa wyrwał pisarza ze wspomnień.
Rozmarzył się.
– Myślałeś o niej? – szepnęła Vivian. – Jak dobrze cię znam. – Chwyciła jego dłoń. – Prawda, Billu, że miłość robi z ludzi wariatów?
Starszy mężczyzna skinął głową.
– To fakt. Gdy cię poznałem, całkowicie oszalałem.
– A potem? Jako mój mąż?
– Dostałem zawału…
Vivian zmarszczyła czoło.
– … widząc twoje wydatki – dokończył roześmianym głosem. Żona skarciła go wzrokiem.
– Ostatnio dopisuje ci humor – mruknęła.
– Przeżywam drugą młodość – odparł, na co Will zareagował prychnięciem. – A ciebie co tak śmieszy? – zwrócił się do niego.
Pokręcił głową.
– Nic, nic…
– Mam tylko nadzieję, że nie dasz się zwieść jakiejś długonogiej dwudziestolatce – odezwała się Vivian do męża.
– Kochanie – spojrzał na nią z czułością – dobrze wiesz, że interesujesz mnie tylko ty.
Przez chwilę oboje nie odrywali od siebie wzroku. W ich spojrzeniach William dostrzegł coś prawdziwego, nieprzemijającego.
W tamtej chwili mężczyzna jeszcze bardziej zapragnął miłości. Chciał mieć kogoś, o kogo by się troszczył, z kim spędzałby każdą wolną chwilę. Widok wciąż kochających się rodziców budził w nim wzruszenie. To najpiękniejszy obraz, jaki oglądał w całym swoim życiu. Vivian i Bill jawili się w jego oczach jako wiecznie zakochana para, zatracona we wzajemnych uśmiechach i spojrzeniach. I choć wielokrotnie w ich życiu pojawiały się trudne chwile, to oni pozostali tacy sami.
– W życiu można żałować wielu rzeczy – powiedział w pewnej chwili Bill. – Złych wyborów, lekkomyślnie wydanych pieniędzy. Ale jednego się nie powinno.
– Czego? – zapytał William.
– To oczywiste. Miłości.
Wieczorem Will zrobił zakupy, po czym wybrał się do domu Miriam. Na wieść, że jego przyjaciółka zrezygnowała z pracy, ledwo opanował zdumienie.
– Jak to? Przecież praca w piekarni to całe twoje życie! – odparł wzburzony. – Wielu ludzi przychodzi tam ze względu na ciebie. Bardziej niż wypieków potrzebują twoich porad i ciepłych słów.
– Wiem, wiem – odparła z niezadowoleniem w głosie – ale widzisz, Willu, już dłużej nie daję rady. Jestem zbyt słaba, potrzebuję odpoczynku.
– No tak – posmutniał. – Należy ci się.
Poszedł do kuchni, by schować w lodówce kupione dla Miriam produkty. Wstawiając do wazonu świeże kwiaty, zerknął na stojącą w salonie fotografię Toma. Wreszcie usiadł na kanapie obok przyjaciółki.
– Nie jesteś chora, prawda? Gdybyś była, powiedziałabyś mi.
– To tylko starość. – Machnęła ręką. – Nie przejmuj się mną.
Jej wzrok spoczął na wiszącym na ścianie zegarze. Zamyśliła się.
– Starość wcale nie musi być taka zła – wyznała. – Cieszę się, że… – urwała, a w jej oku zakręciła się łza – każda chwila przybliża mnie do Toma. Tak bardzo za nim tęsknię.
William zaniemówił na moment. Spojrzał przygnębiony na swoją rozmówczynię. Potem jego wzrok powędrował w kierunku jej pomarszczonych, spracowanych dłoni.
– Wiem, że jest ci ciężko – odparł, czując, jak skrywany smutek Miriam rozdziera mu serce. – Ale, proszę, nie poddawaj się. Walcz o życie. Przecież tak bardzo je kochasz. Sama mnie zresztą nauczyłaś tego, by się zbytnio nie zamartwiać, lecz żyć chwilą. Carpe diem, pamiętasz?
Przyjaciółka uśmiechnęła się blado.
– Nie jesteś sama – kontynuował. – Będę przy tobie tak często, jak tylko to możliwe. Nie zostawię cię – przekonywał ją gorączkowo. – Tak jak ty nigdy nie opuściłaś mnie.
– Daj spokój, Willu – próbowała opanować emocje. – Poradzę sobie. Nie musisz się nade mną użalać. Po prostu żyj własnym życiem, ciesz się swoim szczęściem. Poświęcasz mi zdecydowanie zbyt wiele uwagi. Nie wystarczy ci jej dla Mii – zażartowała.
– Zasługujesz na to – dodał. – Swoją drogą, chciałbym cię o coś zapytać.
– Mów śmiało.
– Czy myślisz, że powinienem napisać do Mii? Już tak długo czekam na jej odpowiedź.
Przytaknęła.
– Z miłością nie warto zwlekać.
– Ach, ta miłość… To chyba najczęściej powtarzane słowo świata, a wciąż przez nas nieokiełznane.
Ostatnie dni Mii były wypełnione pracą. Poza codziennymi obowiązkami zajmowała się przygotowywaniem przyjęcia w pracy. Opracowała plan imprezy, kartę dań oraz aranżację sali. Aaron w tym czasie szukał zespołu chętnego zagrać w ten wieczór, a także zamawiał choinki i ozdoby.
– Pomóc ci w czymś? – zaproponował w pewnej chwili, gdy oboje znaleźli się w jednym pomieszczeniu.
– Nie, radzę sobie – odparła. – Poczekaj, muszę zadzwonić do Kensleya.
Aaron posłał jej szeroki uśmiech. Nie odrywał od niej wzroku. Jego zainteresowanie, wyrażone głębokim spojrzeniem, krępowało Mię. Poczerwieniała.
– Przestań, próbuję się skupić – syknęła. – Nie, to nie do pana, panie Kensley – odezwała się do swojego rozmówcy, czując, jak ze wstydu palą ją policzki.
– Przecież nic nie robię – odparł niewinnie Aaron i roześmiał się pod nosem.
Mia skarciła go wzrokiem. Gdy skończyła rozmowę, zbliżyła się do niego. Zastygli na moment. Mężczyzna nie odrywał od niej wzroku. Niepewnym ruchem dłoni dotknął jej ramienia. Speszyła się.
– Pośpieszyłem się. Przepraszam – cofnął się o krok.
– To moja wina… – westchnęła.
Wziął głęboki oddech i rozejrzał się po pustej sali. Ze wzrokiem utkwionym w przeciwną stronę zapytał:
– Pamiętasz, mieliśmy jechać razem na święta do Polski?
– Tak, wiem. Tata kupił bilety. Zwróciłam mu je.
– Pewnie uznasz to za głupi pomysł, ale…
Mia doskonale wiedziała, co ma na myśli.
– Już za późno.
Ze zrozumieniem pokiwał głową.
– Nigdy tam jeszcze nie byłem.
– To piękny kraj, mój ojciec stamtąd pochodzi.
– Może będzie jeszcze okazja, żeby go zobaczyć. – Wzruszył ramionami.
– Tak… – rozmarzyła się.
Przypomniała sobie podróż do Polski, gdy powoli wkraczała w nastoletnie życie. Bezkres mazurskich jezior. Majestatyczność rozległych pasm górskich. Zieleń ciągnących się w nieskończoność łąk. Piękno tętniących życiem starówek. Szum wiatru, letnie poranki, śpiew ptaków…
– Wiesz? Rodzice i ja byliśmy tam szczęśliwi jak nigdy – rozpoczęła opowieść. – Z tatą łowiliśmy ryby, biegaliśmy za motylami, szukaliśmy ślimaków z różową skorupką. Mama natomiast nauczyła mnie pleść wianki, szyłyśmy razem kolorowe sukienki.
– Miałaś wspaniałe dzieciństwo – skomentował.
– Nie, byłam już wtedy nastolatką – dodała. – Ale tata ciągle mi powtarzał, że niezależnie od wieku trzeba mieć w sobie odrobinę dziecięcej ciekawości i niewinności. Mieć – zaakcentowała – niezaspokojony głód poznawania.
– Chyba bardzo wzięłaś sobie jego słowa do serca.
Posmutniała.
– Choroba i zawód miłosny sprawiły, że zatraciłam w sobie te cechy.
– Wciąż jednak możesz to zmienić – dodał poruszony.
– Chyba nie chcę.
– Wolisz zadręczać się problemami? Patrzeć wyłącznie racjonalnie na świat?
– Taka jest cena dorosłości – westchnęła. – Wreszcie to pojęłam.
– Nie wydajesz się z tym pogodzona.
– Potrzebuję czasu.
Aaron zmarszczył czoło.
– Czas niczego nie zmienia, jedynie przyzwyczaja do smutku.
– Mam dość filozoficznych gadek. – Machnęła ręką.
– Dobra – rzucił oschle. – Długo już rozmawiamy. Wracam do pracy.
Aaron wyszedł. Mia została sama. Drgnęła na myśl, że znów zawiodła nie tylko jego, ale również siebie. Minęło już kilkanaście dni od wydarzenia w Londynie, a ona wciąż nie potrafiła zapomnieć o Williamie. Chciała, aby to był wyłącznie sen albo projekcja jej wybujałej wyobraźni. Wspomnienie pocałunku wciąż wywoływało w niej ogromny ból i rozgoryczenie. Sprawiało, że nie potrafiła skupić się na niczym innym, jej myśli wciąż wędrowały w kierunku Williama. Nawet gdy obok stał Aaron.
Sięgnęła po telefon i zadzwoniła do dostawców. Żywiła przekonanie, że może gdy poświęci się pracy, będzie jej łatwiej o wszystkim zapomnieć. Poza tym szef doceni jej zaangażowanie.
– Wiem, co Aaron chciał mi powiedzieć – pomyślała. – Miał rację. Powinnam wziąć się w garść.
23–25 grudnia 2013 r.
Wczesnym rankiem Londyn powoli wybudzał się ze snu, wyłaniał się z gęstej mgły przypominającej tkaninę o mlecznej barwie. Nad miastem wisiało szare niebo. Wiatr szumiał głucho, delikatnie poruszając gałęziami drzew.
Z czasem światło zaczęło docierać do uliczek. Rozbłysły latarnie, które rzucały cienie na masywne, utrzymane w jednym kolorze kamienice. Tylko wąskie zaułki pozostawały nieoświetlone, pogrążone w ciemności, jakby pozbawione życia, nieobecne.
William siedział w kawiarni. Pił czarną herbatę aromatyzowaną kardamonem i goździkami, o intensywnym piernikowym smaku. W myślach układał wiadomość, którą zamierzał przekazać Mii. Po krótkim zastanowieniu wyciągnął z torby laptop, włączył pocztę elektroniczną i zaczął pisać maila, wielokrotnie go korygując. Nie był pewien, jakich słów powinien użyć. Wszystkie wydawały mu się nijakie, pozbawione głębi. Zamyślił się. Spojrzał sennym wzrokiem przed siebie…
Wtedy nagle to poczuł. Niewyjaśnione drgnienie, impuls. Zaczął energicznie stukać palcami w klawiaturę. Litera za literą, słowo za słowem, akapit za akapitem… Im szybciej pisał, tym szybciej biło jego serce. Czuł się tak, jakby wydobywał prawdę ze swojego wnętrza, uwalniał drzemiące głęboko uczucia. Po kilku minutach znieruchomiał. Oderwał palce od klawiatury, wypuścił nagromadzone w płucach powietrze. Zerknął na napisany przez siebie tekst:
.
.
.
...(fragment)...
Całość dostępna w wersji pełnej
Karta tytułowa
Karta redakcyjna
Prolog
Część pierwsza
Rodział 1
Rodział 2
Rodział 3
Rodział 4
Rodział 5
Rodział 6
Rodział 7
Rodział 8
Rodział 9
Część druga
Rodział 10
Rodział 11
Rodział 12
Rodział 13
Rodział 14
Część trzecia
Rodział 15
Rodział 16
Epilog
„Mamy usługę, której mógłby pozazdrościć Amazon.”
Tysiące ebooków i audiobooków
Ich liczba ciągle rośnie, a Ty masz gwarancję niezmiennej ceny.
Napisali o nas: